Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej oraz z zasobów Fundacji Krajowy Depozyt Biblioteczny!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
Fascynująca historia życia młodej dziewczyny, której burzliwe losy rozpoczynają się z chwilą powrotu do domu dziadka. Dramatyczny splot wydarzeń spowodowanych namiętnościami targającymi ludzką duszą - doprowadzają bohaterkę powieści na dno rozpaczy. Zła passa jak w życiu - nie trwa wiecznie. Historia naszej bohaterki kończy się szczęśliwie.
/Opis okładkowy/
/Nieszczęśliwa młodość, Jadwiga Courths-Mahler, 1991 rok, ISBN 8385238034, 86 Press/
Książka dostępna w zasobach:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Jarocin (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Tomaszewskiego w Kościanie
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Fihel w Miechowie
Gminna Biblioteka w Pruszczu
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 221
Rok wydania: 1991
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Nieszczęśliwa młodość
Jadwiga Courths-Mahler
Nieszczęśliwa młodość
86 PRESS
JADWIGA COURTHS-MAHLEROWA
NIESZCZĘŚLIWA MŁODOŚĆ
Przekład Eugenii Solskiej
Tytuł oryginału: Gluckshunger
Wydawnictwo 86 Press
Łodź 1991
ISBN 83-85238-03-4
Druk i oprawa
Wojskowa Drukarnia w Łodzi
Zam. 4161
Zapadał cichy, wiosenny zmierzch. Przed dużą starą narożną kamienicą, należącą do radcy Schrotera przystanęła nieśmiało szczupła, wysoka dziewczyna. Miała na sobie skromną żałobną sukienkę, a na głowie mały czarny filcowy kapelusz. Bladą, mizerną twarzyczkę rozświetlały ogromne, ciemne oczy, w których malował się wyraz wielkiego smutku i jakby niepewność. Spoglądała trwożnie i pytająco na wrota szarego, wysokiego domu.
Wąską, dziecinną niemal ręką przygładziła dziewczyna gęste, kasztanowate włosy, wymykające się spod kapelusza. Potem weszła z wahaniem na szerokie schody z piaskowca, prowadzące do drzwi wejściowych.
Pod dzwonkiem w drzwiach błyszczał mosiężny szyld z napisem:
„Radca Schroter.”
Dziewczyna zatrzymała się, zaczerpnęła tchu, postawiła na stopniu, małą, szarą walizkę podróżną i pociągnęła za dzwonek. Na młodej twarzy pojawił się wyraz stanowczości, który uczynił ją bardziej dojrzałą. Dziewczyna stała, czekając, aż ktoś otworzy drzwi.
Wreszcie posłyszała kroki, potem zgrzyt klucza w zamku. Na progu zjawiła się niska, pulchna staruszka o miłej, dobrotliwej twarzy. Ze zdumieniem popatrzyła przez okulary na młodą dziewczynę.
– Czego panienka sobie życzy?
– Czy mogłabym zobaczyć się z panem radcą?
– Pan radca nie przyjmuje nikogo o tak późnej porze.
– Przychodzę w pilnej sprawie, pani Ernestyno.
Staruszka spojrzała na nią zaskoczona.
– Panienka mnie zna?
– Tylko z opowiadań mojej matki. Powiedziała mi: „Pozdrów Bońcię!”
Na dźwięk tego imienia staruszka drgnęła. Drżącymi rękami uścisnęła szczupłą rączkę dziewczęcia. Następnie pochwyciła walizkę, pociągnęła za sobą przybyłą i zamknęła drzwi. Dziewczyna wraz z walizką zostały szybko wepchnięte do małego pokoiku na korytarzu.
Staruszka czyniła wszystko prędko i w milczeniu. Później weszła do pokoju. W chwili, gdy zamykała drzwi, rozległ się z góry, zapewne z pierwszego piętra, ostry, nieprzyjemny głos kobiecy:
– Kto tam przyszedł, Ernestyno?
– Jakiś włóczęga, panienko.
Zamknęła drzwi, lecz jeszcze przez chwilę nadsłuchiwała. Na górze ktoś zamknął drzwi. Wokoło zapanowała niezmącona cisza.
Po chwili staruszka zasunęła rygiel i zapaliła lampę. Łagodny blask światła rozlał się po skromnym, lecz schludnym pokoiku.
– Panienka nazwała mnie imieniem, którym dotąd nazywała mnie tylko jedna osoba. Niestety, zginęła bez wieści. Kim panienka jest?
– Właśnie jej córką.
– Córką Klarci! A gdzież jest matka panienki?
– Nie żyje!
– Nasza Klarcia umarła?
Staruszka usiadła oszołomiona w fotelu. W oczach jej zakręciły się łzy. Później spojrzała ze smutkiem na młodą dziewczynę.
– Kiedyż umarła?
– Przed dziesięcioma dniami.
– I panienka sama tu przyjechała?
Dziewczyna uśmiechnęła się smętnie.
– A któż miał przyjechać ze mną?
– Ojciec panienki.
– Umarł już przed dwoma laty.
– Biedne dziecko! Skąd panienka przybywa?
– Z Berlina.
– Czy panienka mieszkała tam z matką?
– Tak!
– A co się teraz z panienką stanie?
– Nie wiem... Przyrzekłam mojej matce na łożu śmierci, że pojadę do dziadka i poproszę go o opiekę.
– Ach, mój Boże! Ciotka na pewno nie wpuści panienki do naszego pana! W ciągu ostatnich kilku lat przytępił mu się słuch. Słyszy źle i nie przyjmuje nikogo, jeżeli nie ma przy tym naszej panny Ludwiki.
– Postaram się jednak dotrzeć do niego.
Staruszka zamyśliła się.
– Gdybym wiedziała, jak to urządzić... Gdyby panienka mogła sama pomówić z panem radcą, wszystko byłoby już dobrze...
– Czy Bońcia myśli, że nie wypędziłby mnie?
– Co znowu, dziecinko, nie zrobiłby tego. To potrafiłaby raczej nasza panna Ludwika! Dlatego też dziś wieczorem nie powinna panienka pokazywać się na górze. Ja sobie już ułożę jakiś plan i namyślę się, jak to zrobić, żeby panienka mogła pomówić z panem radcą, gdy będzie sam.
– Ależ ja muszę pomówić z nim dziś jeszcze! Nie mam dachu nad głową, nie mam też ani grosza! Resztę pieniędzy pochłonęła ta podróż do dziadka...
– Jeżeli panienka chce, to może panienka przespać się u nas przez tę jedną noc... A co będzie jutro? Ano, zobaczymy.
Oczy dziewczyny zwilgotniały. Pochwyciła rękę staruszki i uścisnęła ją serdecznie.
– Och, dziękuję, dziękuję... Jaka Bońcia jest dobra! Mateczka powiedziała do mnie przed śmiercią: „Zwróć się do Bońci, ona ci pomoże, gdy nie znajdziesz żadnego wyjścia!”
Staruszka pogłaskała szczupłą rączkę swego gościa.
– Tak powiedziała nasza Klarcia? O, dziecinko, uczynię chętnie wszystko, co będzie w mojej mocy. Więc Klarcia nie żyje... Taka śliczna, taka młoda, wesoła... Mój ty Boże! Jakbym ją w tej chwili widziała przed sobą! Panienka jest bardzo podobna do mamy: te same oczy, te same włosy. Tylko, że panienka wygląda blado i mizernie. Mamusia panieneczki wyglądała zupełnie inaczej, gdy była w tym wieku... Silna, pełna, zdrowa... Miała takie roześmiane oczy i rumiane policzki, aż się dusza radowała w człowieku.
Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko.
– Moja matka miała inną młodość niż ja. Ja wzrastałam w złych warunkach, wśród ciągłych zmartwień i trosk.
Staruszka spojrzała na nią ze współczuciem.
– Panienka musi mi później wszystko opowiedzieć. Teraz przyniosę coś do zjedzenia. Panieneczka pewno jest głodna. Niech sobie panieneczka usiądzie wygodnie w fotelu mego starego. Niechże panienka zdejmie kapelusz! Jak się panienka właściwie nazywa? Przecież muszę panience mówić po imieniu.
– Regina Volkmar.
– Regina, jak nieboszczka starsza pani! To się bardzo spodoba naszemu panu radcy! No, ale teraz przyniosę Regince coś do zjedzenia.
Pani Ernestyna podreptała na korytarz i powróciła wkrótce, niosąc na tacy chleb z masłem i szklankę mleka.
– No, niech Reginka je na zdrowie. Więcej nie mam. Panna Ludwika zamyka u siebie mięso, wędlinę i konfitury. Jest oszczędna i boi się zawsze, że się komu coś wyda z domu. Nie można nawet powiedzieć, żeby żałowała biedakom jałmużny. Nie! Tylko wszystko musi przejść przez kontrolę pana Kirchnera. To nasz skarbnik miejski! Ciocia Reginki pomaga tylko tym ludziom, których on uważa za godnych wsparcia.
Regina uścisnęła jej rękę.
– Od Bońci wszystko chętnie przyjmę! Dziękuję ci, droga, kochana Bońciu!
– E, co tam, Reginko! Dla córeczki naszej Klarci, zrobimy wszystko, wszyściuteńko! A teraz niech mi Reginka opowie o mamusi! Jakże się jej powodziło? Później, kiedy mój stary powróci z ogrodu, naradzimy się jak wprowadzić Reginkę do pana radcy.
Regina jadła i piła z apetytem. Pani Ernestyna gładziła pieszczotliwie jej ręce, co napełniało serce dziewczyny poczuciem błogiego spokoju i bezpieczeństwa. Po chwili zaczęła opowiadać:
– Przecież Bońcia wie, że moja matka potajemnie uciekła z rodzicielskiego domu, aby poślubić mego ojca. Ojciec był ubogim aktorem, toteż dziadek sprzeciwiał się temu małżeństwu. Mama jednak tak bardzo kochała tatusia, że poświęciła dla niego wszystko. Dziadek z całą stanowczością odmówił swego zezwolenia na ten związek. Nie pomogły prośby i błagania mamy. Wtedy po kryjomu opuściła dom rodzinny. Spotkała się z tatusiem w Naumburgu i tam pobrali się. Mamusia była już pełnoletnia i miała przy sobie wszystkie potrzebne dokumenty.
Oboje byli bardzo ubodzy. Wędrowali z jednej miejscowości do drugiej i zatrzymywali się tylko tam, gdzie ojciec otrzymywał engagement. Gdy ja przyszłam na świat, mamusia musiała pozostać sama w jakimś małym miasteczku i dopiero później, gdy odzyskała zdrowie, pojechała za ojcem. Wreszcie ojciec został zaangażowany na kilka lat w jednym z małych teatrzyków w Berlinie. Nie zarabiał wprawdzie zbyt wiele, ponieważ grywał małe role, lecz wystarczało nam na chleb powszedni. Dochody ojca chroniły nas przed biedą.
Mimo to moi rodzice byli niezmiernie szczęśliwi. Kochali się bardzo, a jeżeli się sprzeczali to tylko z dwóch powodów. Po pierwsze ojciec pragnął, abym się kształciła na aktorkę, marzył o tym, że uczyni ze mnie wielką artystkę. Mamusia stanowczo sprzeciwiała się temu. Poznała dostatecznie nędzę aktorskiego żywota i chciała mnie uchronić przed takim losem.
Ja sama nie miałam ani talentu, ani chęci do tego zawodu. Toteż ojciec z wielkim żalem musiał się pogodzić z losem. Po wtóre ojciec nie życzył sobie, by mama pisywała do domu. A to dlatego, że gdy napisała po raz pierwszy, otrzymała odpowiedź nie od dziadka, lecz od cioci Ludwiki. Ciotka oświadczyła mojej mamie, że umarła dla ojca i siostry, że oboje nie chcą jej znać.
Nie zważając na to, mamusia potajemnie napisała znowu do swego ojca, prosząc go o przebaczenie. Nie otrzymała jednak wcale odpowiedzi, co ją bardzo zmartwiło. Wreszcie zaczęła zapadać na zdrowiu.
Stało się to dla nas powodem wielu trosk. Mieliśmy skromne dochody, a na lekarza i lekarstwa potrzeba było dużo pieniędzy. Do tej pory mama wykonywała piękne hafty dla pewnego magazynu w Berlinie. Potem jednak nie mogła już pracować. Przyszła bieda. Miało się jednak zmienić jeszcze na gorsze...
Skończyłam wtedy właśnie piętnaście lat... Pewnego wieczoru przyniesiono do domu ojca... Nie żył już. Jechał do teatru tramwajem i wysiadł tak nieszczęśliwie, że dostał się pod wóz ciężarowy. Konie spłoszyły się, jeden z nich uderzył ojca w głowę kopytem... Ojciec umarł w drodze do szpitala.
Mamusia omal nie postradała zmysłów. Nie można jej było oderwać od zwłok. Później straciła przytomność i ciężko zachorowała.
Och, Bońciu, jakież to były okropne czasy! Byłam młodym, niedoświadczonym dzieckiem i gdyby nie nasi poczciwi gospodarze, którzy zajęli się nami nie dałabym sobie sama rady.
Gdy się trochę uspokoiłam, napisałam w tajemnicy przed mamą długi list do dziadka. Opisałam mu naszą niedolę i prosiłam go o pomoc. Otrzymałam odpowiedź od ciotki Ludwiki. Napisała, czy się nie wstydzę prosić o jałmużnę jak moja matka, która zresztą jest sama sobie winna. Nawarzyła piwa, niechże je teraz wypije.
Nie wspominałam o tym mamusi, ani wtedy, ani też później, gdy w stanie jej nastąpiła pewna poprawa. Nigdy nie odzyskała już całkowicie zdrowia. Brakło nam najniezbędniejszych rzeczy, nie miałam pieniędzy na pożywne potrawy i stare wina, które by ją pokrzepiły.
Potem mamusia sama napisała jeszcze raz do dziadka, pytając czy pozwoli jej przyjechać do domu. Ten list powrócił nie rozpieczętowany. Mamusi było coraz gorzej, z dnia na dzień ubywało jej sił. Oskarżała samą siebie, żałowała, że była nieposłuszną córką. Trawiła ją tęsknota za domem, za ojcem. Ach, pragnęła tak bardzo, żeby jej przebaczył!
Mama chorowała tak przez dwa lata, a właściwie powoli gasła. Zaczęłam wtedy zarabiać haftem, żyłyśmy tylko z tego, a było to bardzo mało. Wyprzedawałam powoli wszystkie nasze ruchomości, aby mieć na chleb...
Teraz mamusia nie żyje. Dzięki pomocy naszych gospodarzy wyprawiłam jej skromny pogrzeb. Sprzedałam resztki naszego mienia na umorzenie długów. Zabrałam tylko trochę bielizny i zostawiłam sobie pieniądze na podróż. Przywiozłam dziadkowi list od mamusi, list, który mama napisała do niego przed śmiercią. Przyrzekłam mamusi, że doręczę go sama dziadkowi.
– Udaj się do Bońci, ona ci pomoże – powtarzała ciągle mamusia i dlatego też zwróciłam się do ciebie, Bońciu. Nie mam nikogo na świecie, jestem biedną sierotą i lękam się tak bardzo o przyszłość...
Stara kobieta wstała i otarła oczy z łez. Potem położyła rękę na głowie dziewczęcia.
– Proszę się nie martwić, dziecinko. Gdyby Reginki nie przyjęto tam, na górze, to starzy Birknerowie zajmą się córką Klarci. Dopóki mamy dach nad głową, nie opuścimy Reginki. Mam jednak nadzieję, że pan radca z wielką radością przyjmie Reginkę.
W tej chwili ktoś nacisnął klamkę. Birknerowa wepchnęła Reginę do przyległej sypialni, a później otworzyła drzwi. Do pokoju wszedł stary Birkner i zapytał zdziwiony:
– Czemu tak zamykasz drzwi na klucz? Co to za nowa moda?
Birkner miał na sobie wełniany sweter i duży niebieski fartuch. Niósł kilka pustych doniczek i garść cebulek kwiatowych, które ostrożnie ułożył na stole. Żona pomogła mu, po czym znowu zamknęła drzwi na klucz.
– Co też ci się przyśniło? – spytał zdziwiony – Czy teraz na stare lata boisz się, że cię ktoś ukradnie?
Ernestyna otworzyła drzwi sypialni, wołając:
– Proszę tu wejść, drogie dziecko!
Wzięła Reginę za rękę i poprowadziła ją do męża.
– No, stary, kto to taki?
– A bo ja wiem? Nigdy w życiu nie widziałem tej panienki.
– Zgadnij!
– Lepiej powiedz mi kim jest ta panieneczka.
– Córka naszej Klarci!
– Patrzcie państwo! Kto by to pomyślał!
– Tak, tak! Wyobraź sobie, że nasza Klarcia nie żyje.
Opowiedziała prędko mężowi wszystko, czego dowiedziała się od Reginy. Staruszek zapalił sobie fajkę. Gdy żona umilkła, odezwał się gniewnie:
– Dałbym sobie rękę uciąć za to, że to robota panny Ludwiki!
– Ależ, stary!
– No co! Panience nie zawadzi, jeśli dowie się od razu z kim będzie miała do czynienia. Pan radca nie dostał ani jednego listu od panny Klarci – chciałem powiedzieć od matki panienki. Przecież wiem doskonale! Nieraz w mojej obecności głośno wzdychał i mówił do siebie: „Kto wie co się tam stało z moim biednym dzieckiem?” Pan radca źle słyszy i często wypowiada bezwiednie na głos swoje myśli. No, nie powiem już ani słówka! Panienka musi sama pogadać z panem radcę! Nawet już wiem jak się to zrobi i kiedy. Jutro jest niedziela i panna Ludwika pójdzie do kościoła. Bo trzeba panience wiedzieć, że ciotka panienki jest bardzo pobożna i co niedziela bywa na nabożeństwie. Pan radca pozostaje w domu, a ja urządzę to jakoś, by panienka mogła wejść do pokoju pana. Tylko panienka musi głośno mówić, bo pan jest przygłuchy i niecierpliwi się, gdy nie od razu rozumie o co chodzi.
– Ale Birkner może z tego powodu mieć nieprzyjemności.
Staruszek roześmiał się.
– No, ciocia na pewno zmyje nam głowę, ale my sobie z tego nic nie robimy. Znieśliśmy już niejedną burzę! Prawda, stara?
Birknerowa potakująco skinęła głową.
Regina uścisnęła ręce obojga.
– Jacy wy oboje dobrzy, kochani! Jakaż jestem wam wdzięczna...
– E, niechże panienka przestanie już mówić o wdzięczności. Szkoda słów! Gdyby to jeszcze było coś wielkiego, ale tak...
– Słuchaj, stary – rzekła Birknerowa – dzisiejszej nocy będziesz spał na kanapie. Panna Regina przenocuje u nas.
– Ma się rozumieć! Będę spał tam równie dobrze jak na moim łóżku. Czy mogę palić fajeczkę, panienko? A może panienkę razi dym?
– O, bynajmniej!
– No, to wszystko w porządku. Jak tam wygląda z wieczerzą, stara?
– Podam zaraz kolację, a ty dotrzymuj tymczasem towarzystwa naszej Regince. Muszę najpierw przygotować posiłek dla państwa. Zamknij za mną drzwi na klucz. Panna Ludwika gotowa jeszcze wściubić tu nos, a wtedy przepadłby cały nasz plan.
I Birknerowa wyszła z pokoju. Przez chwilę nadsłuchiwała na korytarzu, sprawdzając czy mąż zamknął od wewnątrz drzwi. Potem udała się do do kuchni, znajdującej się również na parterze, lecz od strony podwórza.
Kamienica stała na zbiegu dwóch ulic. Po jednej stronie miała duży dziedziniec, po drugiej przylegała do wysokiej góry. Z pierwszego piętra można było dostać się wprost do ogrodu, założonego na górze i rozpościerającego się na jej zboczach szerokimi tarasami. Z podwórza również prowadziły schody do ogrodu.
Na pierwszym piętrze były cztery dwuokienne pokoje z widokiem na ogród. W każdym z pokoi jedno z okien zostało przedłużone i przebudowane na drzwi. W ten sposób można było z każdego pokoju wejść wprost do ogrodu. Mieściły się tu sypialnie, należące do członków rodziny.
Radca Schroter po śmierci żony urządził sobie w jej dawnej sypialni gabinet do pracy. Przylegał on do jego sypialnego pokoju. W następnym mieszkała jego córka Ludwika, a ostatni zajmowała niegdyś Klarcia, matka Reginy.
Na pierwszym piętrze po drugiej stronie korytarza ciągnęły się salony, biblioteka i jadalnia. W bibliotece mieścił się wspaniały i bogaty zbiór książek.
Na drugim piętrze znajdowały się pokoje gościnne, spiżarnia i komora, w której przechowywano bieliznę. Na parterze była kuchnia, mała spiżarka podręczna, pralnia oraz mieszkanie dozorcy Birknera.
Birkner służył swemu panu od trzydziestu lat i był jednocześnie dozorcą, ogrodnikiem i kamerdynerem. Żona jego dawniej pełniła w domu obowiązki kucharki i pozostała na tym stanowisku, gdy wyszła za mąż. Prócz tego Schroterowie trzymali pokojówkę i praczkę, która przychodziła z rana, a wieczorem powracała do domu.
Birknerowie nie mieli dzieci, tylko przybranego syna. Pochodzenie tego chłopca było tajemnicą. Wychowywali go aż do dwunastego roku życia. Potem ojciec jego, którego nie znał nikt, oprócz Birknerów, umieścił go w pewnym zakładzie naukowym.
Wychowanek ten był dumą i radością obojga staruszków. Został on budowniczym i w najbliższym czasie miał przyjechać do Weissenberga, aby wybudować tu nowy kościół.
***
Gdy Birknerowa weszła do kuchni, ujrzała na progu Ludwikę Schroter, ciotkę Reginy.
Była to kobieta niska, trochę ułomna, o grubych kościach i dużych rękach i stopach. Twarz miała bladą, jakby zmiętą i czarne, niesamowicie błyszczące oczy. Czarne włosy, przetykane już siwymi nićmi przylegały mocno do dużej, kanciastej głowy. Najbardziej szpeciły ją duże, żółte, wystające zęby i wywinięte grube wargi. Ludwika Schroter była, w całym tego słowa znaczeniu, szpetna i odrażająca.
Miała na sobie jasnoszarą suknię z drogiego materiału, doskonale skrojoną według najnowszej mody, lecz nawet i ten ubiór nie zdołał ukryć braków jej postaci.
Ujrzawszy Birknerową Ludwika zwróciła ku niej swoją brzydką twarz i powiedziała gderliwie:
– Nareszcie, Ernestyno! Jest już po siódmej!
– Przepraszam, panno Ludwiko, niech pani się nie gniewa! Spóźniłam się trochę, za to teraz się pośpieszę.
– A my potem dostaniemy surowe befsztyki.
– Pan radca lubi befsztyk po angielsku.
– Ale mój żeby był dobrze wysmażony!
– Dobrze, panno Ludwiko!
Birknerowa zakasała szybko rękawy, rozpaliła ogień pod kuchnią i żwawo zabrała się do roboty.
– Oto jajko do zupy – mówiła Ludwika – a resztki z obiadu proszę odgrzać dla siebie i dla Miny.
– Słucham panią.
– Majerowa dostanie chleb z kiełbasą, położyłam już wszystko na stole. Niech Birknerowa zawoła Minę i powie jej, żeby nakryła do stołu.
Staruszka spełniła wszystkie rozkazy. Potem przyszła Mina, pokojówka, ustawiła talerze na tacy i zaniosła je do jadalni.
Ludwika Schroter z kwaśną miną wyglądała przez okno kuchenne. Później zamknęła na klucz spiżarkę i wyszła z kuchni.
Birknerowa krzątała się szybko po kuchni. Ustawiła na tacy potrawy dla państwa, wydzieliła kolację pokojówce i praczce. Resztę zabrała dla siebie i dla męża.
Powróciła do swego mieszkania, nakryła stół obrusem i ustawiła odgrzaną zupę i jarzyny. Potem przywołała męża i Reginę.
Starzy patrzyli zadowoleni, jak młoda dziewczyna zajada ze smakiem kolację. Udawali, że są zupełnie syci pragnąc, aby się porządnie najadła.
Po posiłku Ernestyna przygotowała posłanie dla Reginy. Gdy dziewczyna wyciągnęła się wygodnie, opierając głowę na miękkiej poduszce, ogarnęło ją poczucie słodkiego spokoju. Zarzuciła ręce na szyję starej kobiety:
– Och, Bońciu, tak mi dobrze! Dawno już nie było mi tak dobrze! Dziękuję ci stokrotnie!
– Nie ma za co! Śpij dobrze, dziecinko, dobranoc!
– Dobranoc, droga Bońciu!
***
Nazajutrz rano Birkner wszedł do sypialni radcy Schrotera, który leżał jeszcze w łóżku. Przyniósł mu oczyszczone obuwie i ubranie.
Radca spojrzał na zegarek leżący na nocnym stoliku.
– Birkner przyszedł o pięć minut za wcześnie!
– Możliwe, panie radco. Widocznie mój zegarek się śpieszy.
– Trzeba go zaraz dobrze nastawić. Punktualność to najważniejsza rzecz w życiu.
– Dobrze, panie radco.
Birkner zaczął coś kręcić przy swoim zegarku, udając tylko, że go poprawia, ponieważ chodził zupełnie prawidłowo. Przyszedł wcześniej, by zyskać na czasie i przyprowadzić w porę swoją protegowaną. Zdążył już bowiem poprzednio stwierdzić, że Ludwika ubiera się, aby wyjść do kościoła.
Niecierpliwił się też bardzo, lecz Schroter nie zwrócił na to uwagi. Ubierał się powoli, starannie jak każdego ranka.
Radca był wysoki i szczupły. Trzymał się bardzo prosto, tylko przy mówieniu pochylał nieco głowę. Na piersi spadała mu długa siwa broda. Siwe gęste włosy okalały twarz o ostrych rysach. Był pięknym, wzbudzającym szacunek starcem.
Dbał ogromnie o swoją powierzchowność. Ubiór jego składał się z czarnego sukiennego ubrania, śnieżnobiałej koszuli i białego krawatu. Nie znosił na sobie najmniejszego pyłku, przykładał niezmierną wagę do porządku i czystości.
Gdy radca skończył się ubierać, Birkner przyniósł mu na tacy śniadanie. Następnie położył na stole cygara, zapałki i gazetę.
Schroter zasiadł wygodnie w głębokim fotelu i wyciągnął rękę po gazetę.
Zazwyczaj był to dla Birknera znak, że może już odejść. Tym razem jednak stary sługa przyniósł z biurka specjalną słuchawkę, którą jego pan posługiwał się w rozmowie z obcymi. Położył aparat przed radcą, który spojrzał ze zdziwieniem na starego sługę.
– Co to znaczy?
– Ktoś chciałby pomówić z panem radcą.
– Teraz? Tak wcześnie? Przecież Birkner wie, że moja córka poszła do kościoła i że podczas jej nieobecności nie przyjmuję nikogo.
Mówił bardzo powoli i głośno, jak wszyscy ludzie, którzy źle słyszą.
Birkner spojrzał błagalnie na swego pana.
– Może pan radca tym razem uczyni wyjątek? Ta panienka będzie mówiła głośno i wyraźnie, a gdyby pan radca nie rozumiał, to przecież ja mogę pomóc.
– Panienka? Czy Birkner oszalał? Przecież teraz przy śniadaniu nie mogę przyjmować żadnych panienek.
– Ta panienka przynosi ważną wiadomość, to bardzo pilna sprawa. Ach, panie radco, niech pan wpuści tę panienkę!
Schroter stropił się.
– Ważną wiadomość? No, niech się Birkner przyzna, że wie o co chodzi. Prędko, prędko, proszę mi powiedzieć wszystko!
– Nie chciałbym denerwować pana radcy...
Blade policzki starca pokryły się lekkim rumieńcem. Zmierzył Birknera badawczym, niespokojnym spojrzeniem.
– Wiadomość? Może od Klary?
Birkner potakująco skinął głową. Radca zakrył oczy ręką.
– Nareszcie znak życia! – szepnął do siebie – Niech Birkner wpuści tę młodą osobę...
W kilka chwil później Regina stanęła przed dziadkiem. W czarnej sukience wydawała się jeszcze szczuplejsza. Była bardzo zdenerwowana i blada.
Radca podniósł się z fotela i z lękiem niemal patrzył na tę bladą twarzyczkę dziewczęcą, która przypominała mu tak bardzo zaginioną córkę. Potem przeniósł wzrok na Birknera.
– Dziecko Klary? – spytał bezdźwięcznie.
Birkner w milczeniu skinął głową. Starzec oszołomiony osunął się na fotel.
– W żałobie...? Po matce? – zapytał wreszcie.
– Tak-szepnęła dziewczyna.
Spostrzegła z niezmiernym wzruszeniem, że po zbrużdżonej twarzy starca płyną łzy. Wtedy zebrała się na odwagę i drżącymi rękami podała dziadkowi złożony na czworo arkusz papieru – ostatni list matki. Podniosła przy tym na radcę swoje piękne oczy z wyrazem gorącej prośby.
Radca Schroter starał się zapanować nad wzruszeniem. Rozwinął papier i zaczął czytać:
„Mój ukochany ojcze!
Za życia sprawiłam Ci wielkie zmartwienie, przyczyniłam Ci dużo trosk i dlatego zamknąłeś przede mną swe serce. Umarłej nie odmówisz jednak przebaczenia! Ojcze, nie mogłam postąpić inaczej! Tłumaczyłam Ci to w moich listach, lecz Ty nie odpowiedziałeś mi ani razu. Błagałam o przebaczenie – Ty nie chciałeś mi przebaczyć!
Uważałam to za karę za moje nieposłuszeństwo: miałeś prawo postąpić w ten sposób, toteż z pokorą znosiłam tę pokutę.
Obecnie dni moje są policzone. Pozostawiam jedyne dziecko w nędzy i bez opieki. Gdy będziesz czytał ten list, stanie ono przed Tobą. Samotna, uboga i bezbronna sierota...
Ojcze błagam Cię, zajmij się losem mego dziecka. Moja córka jest dobra i niewinna, nie ma nikogo na świecie. Nie każ jej pokutować za winy rodziców! Znajdź dla niej kącik w swoim sercu i w swoim domu! Błagam cię tak żarliwie, tak gorąco, jak tylko matka potrafi prosić dla dziecka...
Poproś Ludwikę, by mi także przebaczyła. Niechaj i ona nie czyni mojej córki odpowiedzialną za grzech matki.
Żegnam Cię, najdroższy ojcze, pozdrawiam Cię po raz ostatni! Przebacz Twojej nieszczęśliwej córce
Klarze”
Starzec przez długą chwilę wpatrywał się wilgotnymi oczami w pismo córki. Kochał ją ponad wszystko i długo opłakiwał jej stratę. Nigdy nie otrzymał od niej znaku życia. Teraz dziecko Klary przyniosło mu wieść o jej śmierci. Przyciągnął ku sobie Reginę i ucałował jej blade czoło.
– Jak się nazywasz?
– Regina!
– Pozostaniesz u mnie, moje biedne dziecko! A więc matka nazwała cię Reginą? Tak się nazywała twoja babka. Gdyby nie umarła tak wcześnie wszystko ułożyłoby się inaczej... Gdy twoja ciotka powróci z kościoła, każę dla ciebie uprzątnąć dawny pokój twojej matki. Dość długo stał pustkami... A teraz siadaj obok mnie. Birkner! Czy panienka ma bagaże?
– Tylko małą walizeczkę, panie radco. Stoi jeszcze w naszym mieszkaniu.
– Kiedy przyjechałaś, Reniu i skąd przybywasz?
– Z Berlina, dziaduniu. Przyjechałam wczoraj wieczorem.
– A czemu dziś dopiero przyszłaś do mnie?
Regina i Birkner spojrzeli na siebie zmieszani.
– No, Birkner, macie taką minę, jakbyście nie chcieli szczerze powiedzieć w czym sęk... Dlaczego moja wnuczka od razu nie zgłosiła się do mnie?
Birkner zebrał się na odwagę.
– Myśleliśmy, że lepiej będzie, jeżeli panna Regina pomówi najpierw sama z panem radcą!
Starzec obrzucił długim, przenikliwym spojrzeniem uczciwą twarz swego służącego. Pojął nagle, że Birknerowie nie ufają jego córce. W duchu musiał przyznać, że nie czynią tego bez powodu. Orientowali się lepiej, niż on sam.
Radca podał rękę Birknerowi.
– Zrobiliście dobrze, dziękuję wam. Wy oboje kochaliście moją biedną Klarcię, przenieście teraz tę miłość na moją wnuczkę. Będzie jej tego bardzo potrzeba.
Oczy Birknera zwilgotniały. Nie odpowiedział, lecz mocno uścisnął rękę swego pana.
– A teraz niech nam Birkner przyniesie świeżej kawy, bo ta już ostygła. Zjesz ze mną śniadanie, Reniu, a potem opowiesz mi o twojej matce.
Regina pocałowała dziadka w rękę. Radca przyciągnął ją do siebie i długo wpatrywał się w jej bladą dziecinną twarzyczkę. Wokoło ust dziewczyny malował się wyraz goryczy, który świadczył o wielu smutnych doświadczeniach. Za to w oczach odzwierciedlała się czysta, niewinna dusza.
– Źle powodziło ci się w twoim młodym życiu, moje biedne dziecko! To się musi zmienić. Mam nadzieję, że rozkwitniesz jak świeży kwiatek i staniesz się podobna do matki. Będziemy cię pielęgnowali, na tych bladych policzkach pojawią się zdrowe rumieńce.
Regina czule przytuliła się do dziadka.
– O, dziaduniu, dziękuję ci za twoją dobroć!
Usiadła obok niego i w krótkich zarysach opowiedziała mu o swoim życiu.
Birkner tymczasem pobiegł z imbrykiem do kuchni, gdzie czekała już jego żona.
– Wiwat! – zawołał – Wszystko poszło dobrze! Prędko, stara, sparz świeżej kawy, bo ta już ostygła. Dziecko zostanie na śniadaniu u dziadka.
– Chwała Bogu! Udało nam się, stary! Ciekawam tylko, co teraz powie Ludwika!
– Będzie się pieniła ze złości, to rzecz jasna! Nagada nam porządnie, ale ja się tam tego nie boję.
– Ja także. Cieszę się, że udało nam się pomóc temu biednemu dziecku. Ta miła ciocia byłaby ją wypędziła sprzed progu domu. Tak, stary, oto kawa! Weź jeszcze kilka bułeczek, Reginka wcale dziś jeszcze nie jadła.
Birkner odszedł bardzo uradowany. Stawiając na stole tacę z kawą rzekł po cichu do Reginy:
– Zapewne wkrótce nadejdzie ciocia panienki. Niech panienka nic się nie boi, chociażby z początku się gniewała!
Regina ukradkiem uścisnęła jego dłoń. Postanowiła nie tracić odwagi, aczkolwiek lękała się bardzo Ludwiki.
Ludwika była o kilka lat starsza od swej siostry Klary. Dziewczęta wcześnie straciły matkę. Klara była prześliczną dziewczyną, miała też zawsze wielu adoratorów. Wszyscy lubili ją, wszyscy ubiegali się o jej towarzystwo, podczas gdy na Ludwikę nikt nie zwracał uwagi.
W mieście wiedziano, że radca Schroter posiada ogromny majątek. Mimo to nikogo nie nęciło małżeństwo z Ludwiką. Uważano, że jest brzydka i niesympatyczna. Cała młodzież garnęła się do pięknej siostry.
Ludwika bardzo nad tym cierpiała. W duszy jej zbudziła się szalona nienawiść do Klary. Swoją nie zaspokojoną potrzebę miłości ukrywała pod maską gorzkiej ironii. Drwiła ze wszystkich i ze wszystkiego: znajomi unikali jej jak mogli.
Czuła sama, że postępuje źle, wiedziała, że jej charakter paczy się coraz bardziej; mimo to nie starała się wcale walczyć ze sobą lub stać się inną. Łaknęła odrobiny tkliwości, marzyła o mężczyźnie, który pokochałby ją, nie zwracając uwagi na jej powierzchowność. Gyby się taki był znalazł, zostałaby nie tylko dobrą żoną, lecz oddaną niewolnicą męża. Niestety, nikt nie chciał poślubić brzydkiej Ludwiki Schroter. Postarzała się, stając się coraz szpetniejsza i bardziej odpychająca.
Klara niejednemu konkurentowi dała już odkosza, a o rękę Ludwiki nikt się nie starał. Nienawiść do siostry rosła, przepełniała jej serce; niekiedy nachodziły ją okropne myśli, pragnęła zabić Klarę.
Tymczasem piękna Klarcia zakochała się w młodym nieznanym aktorze i uciekła z domu rodzicielskiego. Złośliwa radość ogarnęła Ludwikę. Potępiała głośno postępek siostry, lżyła ją i oczerniała.
Ludwice zdawało się, że wraz z ucieczką siostry rozpocznie się dla niej nowe życie. Omyliła się jednak; mijały lata, a Ludwika nie wychodziła za mąż. Wmawiała sobie, że byłaby od dawna zamężna, gdyby w młodości Klara nie zaćmiewała jej swoją osobą.
Z żywym zadowoleniem czytała błagalne listy siostry, które ukrywała przed ojcem bez najlżejszych wyrzutów sumienia. Cieszyła się, że Klary nie ma w domu, lękała się, że ojciec gotów jej przebaczyć; postanowiła nie dopuścić do powrotu siostry.