Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej oraz z zasobów Fundacji Krajowy Depozyt Biblioteczny!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
ŁOWCA KOBIET to romans kryminalny z wyższych sfer, z ciekawymi akcentami społecznymi. Powieść ta korzystnie odbiega od stereotypu innych romansów niezmiennie popularnej "Kurcmalerki".
/Opis okładkowy/
/Łowca kobiet, Jadwiga Courths-Mahler, 1991 rok, ISBN 8385080244, Sagitta/
Książka dostępna w zasobach:
Fundacja Krajowy Depozyt Biblioteczny
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Barcin im. Jakuba Wojciechowskiego (2)
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu (2)
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna w Kole
Miejska Biblioteka Publiczna w Łomży
Biblioteka Publiczna w Stęszewie
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie (2)
Biblioteka Publiczna Gminy i Miasta Zduny (Wielkopolskie)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Rok wydania: 1991
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ŁOWCA KOBIET
Jadwiga Courths-Mahle
ŁOWCA KOBIET
Przekład Eugenia Solecka
„Sagitta” — Warszawa — 1991
Projekt okładki
Mirosław Miroński
na motywach plakatu
Ludwika Hohlweina z 1926 r.
ISBN 83-85080-24-4
Redakcja
Wydawnictwo SAGITTA
© Copyright by Sagitta
– Proszę mnie natychmiast odprowadzić do reszty mojego towarzystwa. Nie mogę już dłużej słuchać pańskich słów. Pan mnie obraża...
– Ależ najdroższa, ukochana, ubóstwiana pani, jakżeż to może panią obrażać, gdy mówię, że panią uwielbiam, że uważam panią za istotę godną najwyższego pożądania. Proszę, czemuż miałoby to obrażać panią? Czyż nie czuje pani, że zaczynam już tracić zmysły, że wpadnę w rozpacz, gdy pani mi nie powie, że i pani mnie kocha?
I mówiąc te słowa Rolf Fernau obrzucił znowu piękną kobietę jednym z tych spojrzeń, których się tak lękała, które zagrażały jej utratą świadomości. Ona jednak wstała i uczyniła gest odpychający go.
– Proszę mnie przepuścić, nie chcę słuchać takich słów, nie wolno mi tego. Przecież pan wie, że jestem mężatką i kocham mego męża.
– Pani go wcale nie kocha, pani sobie to tylko wmawia. Pani w ogóle nie wie jeszcze, co to miłość. Ja pragnę nauczyć panią miłości, słodka, ubóstwiana Conny!
– Niech pan zamilknie! Nie wolno panu nazywać mnie tym imieniem. Nie chcę już słyszeć z ust pańskich ani jednego słowa. Proszę mnie puścić, nie zostanę z panem ani chwili dłużej. Pod jakimś pozorem zwabił mnie pan tutaj, do tego odległego pokoju. Już od szeregu tygodni obraża mnie pan swoimi umizgami. Już od dawna powiedziałabym to mojemu mężowi, lękałam się jednak, że w gniewie i uniesieniu mógłby popełnić coś, co nie dałoby się naprawić.
– Słodka Conny, twoje serce nie pozwoli na to, nie oskarżysz mnie przed twoim mężem. Czuję przecież, jak twoje serce bije dla mnie. Przestań z nim walczyć. Ja nigdy nie przestanę powtarzać ci, jak gorąco cię kocham i że bez ciebie nie zaznam szczęścia. A i ty poznasz szczęście dopiero wtedy, gdy będziesz moją!
Rolf Fernau porwał ją w objęcia i zaczął całować.
Konstancji Rutland krew nabiegła do policzków, a oczy jej spojrzały trwożnie w oczy człowieka, który śmiał przemawiać do niej w ten sposób, który śmiał całować ją. Było w jego oczach coś, co ją obezwładniało i pozbawiało woli. Zbierając resztki sił odepchnęła go od siebie, aż się zatoczył, przepchnęła się obok niego i pobiegła naprzód przez szereg pokoi, jakby uciekając przed sobą i tym mężczyzną, który wywierał na nią tak niesamowity wpływ.
Kochała swego męża, była z nim szczęśliwa, żyła dotychczas spokojnie i bezpiecznie u jego boku. Dopiero przed kilkoma tygodniami w życiu jej zjawił się ten drugi, który od pierwszej chwili prześladował ją swoimi wyznaniami. Nigdy jeszcze żaden mężczyzna nie zachowywał się wobec niej tak zuchwale i tak wyzywająco. Od pierwszej chwili czuła się oszołomiona w jego obecności; zdawało się jej, że wola jej została sparaliżowana, że traci siły. Nie pomagało, że zawsze dumnie i chłodno odtrącała go, że wzbraniała mu płomiennych słów miłości. Stawał się coraz bardziej natarczywy, ona zaś ku swemu przerażeniu czuła, że nie zdoła ujść przed nim.
Dziś także, po tańcu podążyła za nim tutaj, jakby pozbawiona woli słuchała jego gorących słów i tylko dzięki wytężeniu wszystkich sił udało się jej oprzeć mu. Nawet teraz, uciekając przed nim czuła, że coś ciągnie ją do niego z powrotem, że powinna wrócić i usłyszeć raz jeszcze te wszystkie miłosne słowa, jakimi ją zwykle darzył. I kto wie? Może by powróciła do niego pokonana jego magnetyczną siłą gdyby nie to, że w tej chwili stanęła przed nią wysoka, silna postać mężczyzny, którego uczepiła się jak tonąca.
– Danie, kochany Danie! Trzymaj mnie mocno! Zostań ze mną! – zawołała na pół przytomna.
Był to jej brat – Daniel Herfort, który spotkał ją przypadkiem, szukając zacisznego kącika, gdzie mógłby w spokoju wypalić papierosa. Z przerażeniem spojrzał na bladą twarz siostry, która kurczowo uczepiła się jego ramienia.
– Conny, co się stało? Jesteś szalenie zdenerwowana... Półomdlała oparła się o niego i rzekła cicho:
– Danie, potrzebuję twojej pomocy... Bóg zesłał mi ciebie w tej chwili. Teraz już wiem, jak mam sobie poradzić. Proszę cię, odprowadź mnie do Henryka. Nie mogę ci teraz opowiedzieć wszystkiego. Jutro... tak, jutro możesz przyjść do mnie, pragnę ci wyznać wszystko... do ciebie mam zaufanie, ty mi pomożesz... Nie mogę, nie wolno mi prosić o pomoc Henryka, ale ciebie mogę! Ty pomożesz mi Danie, prawda? Tyś mi bratem i ojcem! Nie wolno jednak, by Henryk dowiedział się o tym. Daj mi słowo, Danie! Przyjdziesz do mnie jutro przed południem na godzinkę, gdy Henryk będzie w biurze. Proszę cię, przyjdź na pewno! A teraz zaprowadź mnie do Henryka.
Dan Herfort spojrzał zatroskany na siostrę. Czuł, że drży na całym ciele, a oczy jej wyrażały rozpaczliwe błaganie. Uspakajająco uścisnął jej ręce.
– Spokojnie, Conny. W tym stanie nie mogę zaprowadzić cię do Henryka, skoro nie ma się dowiedzieć o twoim zdenerwowaniu. Chodź, przejdziemy się najpierw przez te zaciszne pokoje, póki nie przyjdziesz do siebie.
Przerażona potrząsnęła przecząco głową.
– Nie, nie powrócę tam... nie! Chodźmy lepiej do Henryka, tam się uspokoję. Właściwie jestem już spokojna, bo wiem, że mi pomożesz. W całej tej mojej niedoli ani razu nie pomyślałam o tobie! Jakże byłam niemądra! Ty pomożesz mi, Danie! A teraz chodźmy do Henryka!
Wyczuwał, że coś popycha ją do męża, jakby w jego obecności mogła być pewna, że nie spotka jej nic złego.
Poprowadził ją przez salony klubowe do wielkiej sali balowej . Bal bowiem odbywał się w Union Klubie. W ogromnej sali tańczono, a wokół tańczących stali rozmawiając inni uczestnicy zabawy.
Wkrótce rodzeństwo dostrzegło Henryka Rutlanda. Stał przy oknie zasłoniętym zieloną, aksamitną portierą i rozmawiał z jakimś starszym panem. Jego energiczną męską twarz ożywiał uprzejmy uśmiech.
Odwrócił się szybko, gdy żona ze swoim bratem zbliżyli się do niego.
– Ach, jesteś nareszcie, Conny! Szukam cię od dłuższej chwili, chciałem zatańczyć z tobą.
Zanim Rutland zdążył spostrzec, że żona wygląda bardzo blado, Dan powiedział:
– Henryku, Conny zrobiło się trochę słabo, obawiam się, że nie zechce tańczyć.
Henryk zatroskany spojrzał na żonę.
– Conny, wyglądasz naprawdę bardzo blado, co ci jest? – zapytał niespokojnie i wziął ją pod rękę.
Doznała uczucia, że dopiero teraz jest bezpieczna, że nic jej już nie grozi. Teraz nic złego nie mogło jej spotkać. Nerwowe podniecenie, jakie ją poprzednio opanowało, znikło bez śladu. Teraz Rolf Fernau nie miał już nad nią władzy, a Dan postara się o to, by nie zbliżał się do niej więcej i przestał mówić jej namiętne słowa miłości, które groziły utratą zmysłów. Teraz wszystko było już dobrze. Potarła gwałtownie wargi, których dotknęły usta Fernau’a – jakby w ten sposób mogła zmazać swoją hańbę.
Tkliwie oparła główkę na ramieniu męża.
– Już mi przeszło, Henryku, już mi dobrze... Tutaj jest tak strasznie duszno, przez kilka minut czułam się naprawdę źle...
– Żebyś mi tylko nie zachorowała, Conny – rzekł Henryk z powagą i tkliwością.
Z uśmiechem potrząsnęła głową, myśląc jak dobrze działa na nią czułość męża, która nie dręczy jej i nie trwoży, jak to namiętne pożądanie Fernau’a, lecz uspokaja i otula niby ochronnym płaszczem.
– Mówię ci przecież Henryku, że już mi przeszło. Ma się rozumieć, że zatańczę z tobą. Cieszę się, że masz na to ochotę. Dość rzadko zdarza mi się przecież tańczyć z moim małżonkiem.
Brzmiało to niemal jak cichy wyrzut, lecz Conny uśmiechnęła się przy tym.
– Ach, Conny, wiesz przecież, że nigdy nie lubiłem tańczyć, musisz się pogodzić z tym faktem. Nie brakowało ci przecież tancerzy, o czym sam mogłem się przekonać.
Wbrew woli pomyślała, że jednym z tych tancerzy był Rolf Fernau i lekko zadrżała. Mąż poprowadził ją do tańca i trzymał mocno w ramionach.
– Gdybym mógł zawsze tańczyć tylko z tobą, Conny, to nabrałbym upodobania do tańca – powiedział tkliwie.
Przytuliła się do niego.
– Ja także wolałabym nie tańczyć z żadnym innym mężczyzną, tylko z tobą, Henryku – odparła cicho i równie czule.
Doznała wrażenia, że powinna naprawić coś w stosunku do męża, aczkolwiek nie miała poczucia żadnej winy. Powinna była tylko energicznie i spokojnie odeprzeć gorące słowa Fernau’a. Nie uczyniła tego i to było jej winą. Temu, że ją pocałował, nie czuła się winna, nie mogła mu przecież przeszkodzić.
Dan Herfort powrócił tymczasem do apartamentów klubowych, w których spotkał poprzednio swoją siostrę; chciał wreszcie w spokoju wypalić papierosa. Myślał przy tym bezustannie o nerwowym niepokoju Conny, o dziwnym lęku, z jakim uczepiła się jego ramienia. Cóż to będzie takiego, co mu jutro powie?
Conny była o dziesięć lat młodsza od niego, oboje zaś mieli jeszcze jedną siostrę o pięć lat młodszą od Conny. Matkę stracili wtedy, gdy Lora liczyła osiem lat. W trzy lata później zmarł im ojciec. Dan miał wtedy dwadzieścia sześć lat, Conny szesnaście, a Lora jedenaście. I mając zaledwie dwadzieścia sześć lat, Dan stał się spadkobiercą znanych fabryk Herforta. Rodzeństwo odziedziczyło także wielki majątek w gotówce, przy czym siostrom zapisano więcej, ponieważ Daniel został szefem fabryk. Część dochodów z zakładów musiał naturalnie co roku wypłacać siostrom. Toteż obie były bogatymi dziedziczkami.
W kilka lat później Dan z wielką radością oddał Henrykowi Rutlandowi rękę Conny. Henryk, chociaż był młodym adwokatem, miał już bardzo dobrą opinię. Był on jednocześnie syndykiem herfortskich fabryk. Dan wiedział, że pod jego opieką Conny będzie się czuć dobrze i bezpiecznie.
Obecnie swoją ojcowską troskliwością otaczał już tylko Lorę, która wyrosła na śliczną, osiemnastoletnią panienkę. Mieszkała razem z bratem w rodzicielskim domu. Dan zatrzymał dawną gospodynię ojca, którą ten przyjął po śmierci matki. Pani Maria Martens wzorowo prowadziła gospodarstwo, a poza tym pomagała Danowi w wychowywaniu sióstr. Pani Martens miała dobrą pracę w domu Herfortów i bez zarzutu spełniała swoje obowiązki. Rodzeństwo nie potrafiło sobie wyobrazić, jak dałoby sobie bez niej radę.
W każdym razie Dan żywił dla sióstr uczucia raczej ojcowskie, niż braterskie. Czuł się za nie odpowiedzialny jak ojciec za swoje córki. Ze swej strony siostry wiedziały, że Dan uczynił i uczyni dla nich wszystko, co mógłby troskliwy ojciec zrobić dla swych dzieci.
Lora Herfort również była na balu. Dan widział ją w gronie koleżanek i tancerzy. Była bardzo wesoła i zdawała się doskonale bawić. Nie troszczył się więcej o Conny, sądził bowiem, że wystarczy jej opieka męża. Wiedział, że Conny jest bardzo szczęśliwa w pożyciu z Henrykiem.
Jednak paląc papierosa i odpoczywając po zgiełku zastanawiał się nad tym, co też mu jutro powie. Co ją tak wzburzyło? Co ją tak przeraziło? Czemu podszedłszy do niego była taka blada i rozstrojona? Powracała stamtąd... w tamtych pokojach mieściła się biblioteka i czytelnia klubu. Czy była tam sama?
Właśnie zamierzał wstać i pójść przekonać się, czy pokoje te są puste, gdy nagle wyszedł z nich wysoki, elegancko ubrany mężczyzna. Tak, powracał z tych pomieszczeń, z których wyszła także Conny.
Mężczyzną był Rolf Fernau. Powracał bardzo powoli, ociężałym krokiem. Jedną rękę miał w kieszeni, w drugiej trzymał na wpół wypalonego papierosa. Na jego pięknej twarzy malował się wyraz ogromnego znudzenia.
Dan nie cierpiał Fernau’a. Ten ostatni miał w ogóle niewielu przyjaciół. Był wprawdzie członkiem tego klubu, lecz wszyscy odnosili się do niego z wielką ostrożnością, bo nie wiedzieli z czego żyje, jaki zawód wykonuje i jaką właściwie rolę odgrywa w berlińskim towarzystwie. Widywano go wszędzie, był wykwintnym światowcem; zawsze elegancko ubrany, mieszkał w wytwornej kawalerce, w której służący dbał o porządek. Bywał na wszystkich większych zebraniach towarzyskich, znał wszystkich, okazywał chłodną wyższość. Opowiadano, że nie zdoła mu się oprzeć żadna kobieta.
Dan znał go mało i bynajmniej nie szukał jego towarzystwa. Mimo to kilkakrotnie nie dało się uniknąć zaproszenia Rolfa do domu Herfortów. Po powrocie, rzekomo z podróży dokoła świata, złożył im wizytę. Poza tym spotkano się z nim jeszcze kilka razy. Nie można było urządzić tego inaczej, więc zaproszono go.
Ta podróż dokoła świata trwała około dwóch lat. Przedtem Dan nie znał go wcale i nigdzie go nie spotykał. Dopiero po powrocie zetknął się z nim. Znajomi Dana opowiadali jednak, że Fernau już poprzednio bywał niekiedy w towarzystwie. Jednakowoż wtedy także nikt nie wiedział skąd przybywa, z czego żyje i jak spędza dnie.
Obecnie widywano go wszędzie, gdzie tylko coś się działo. Nie opuścił ani razu wyścigów, ani jednej premiery teatralnej, żadnej uroczystości w wielkim stylu. Bywał także w najlepszych domach.
Dan miał wrażenie, że człowieka tego otacza coś niejasnego, toteż obcował z nim tylko wtedy, gdy nie dało się tego uniknąć.
Zauważył później, że Rolf Fernau w poważnych zamiarach zaleca się do jego młodszej siostry. Jednak Lora, obdarzona zdrowym rozsądkiem, odnosiła się do niego nieprzychylnie. Dzięki wrodzonemu poczuciu humoru udało się jej zachować nad nim przewagę. Kpiła z Fernau’a, a raz powiedziała do brata, któremu zwykła była zwierzać się ze wszystkiego:
– Wiesz, Danie, ten Rolf Fernau działa mi na nerwy! Gada i gada same głupstwa, nie mogę już po prostu tego słuchać! Gdybym była z natury próżna, to stałabym się zarozumiała po jego komplementach. Jestem podobno boginią i aniołem, naturalnie w jego oczach, który mi przewraca tak śmiesznie i wygląda wtedy jak kura w czasie burzy! Niekiedy zdaje mi się, że naprawdę zależy mu, by poprowadzić mnie do ołtarza!
Dan z lekkim niepokojem spojrzał na siostrę. Ten tajemniczy pan Fernau z pewnością nie był człowiekiem, którego pragnął przyjąć do rodziny jako drugiego szwagra. Udając jednak zupełny spokój, spytał na pozór rozbawiony:
– A co ty byś powiedziała na to, Loro?
Roześmiała się głośno.
– Ach, Danie! Moja odmowa byłaby bardzo wyraźna, zapewniam cię! Wiesz, ten człowiek wydaje mi się po prostu wstrętny. Gdy czuję do kogoś taką głęboką awersję, to natychmiast podczas rozmowy z nim dostaję gęsiej skórki. A gdy rozmawiam z Fernau’em, to nawet gęsia skórka nie wystarcza. Wszystko się we mnie buntuje. Jestem pewna, że to jakiś zły duch! Dałam mu zresztą jasno do zrozumienia, żeby dał mi spokój ze swoimi napuszonymi komplementami. Nie mogę pojąć, że niektóre kobiety dają się na to nabrać! Chwała Bogu, gusta bywają różne. A on na pewno nie jest w moim guście. Przy tym, wszystkie kobiety lecą na niego. Co też one w nim widzą? Czy wiesz, co mi wczoraj powiedział?
Danielowi ciężar spadł z serca, gdy usłyszał zdecydowane słowa Lory.
– Cóż takiego – spytał z uśmiechem.
– Powiedział: „Załóżmy się, Loro – jest tak bezczelny, że ośmielił się mówić mi po imieniu – załóżmy się o co pani zechce, że nadejdzie kiedyś dzień, w którym pani pokocha mnie gorąco i tkliwie.” A ja odpowiedziałam na to: „To nie po dżentelmeńsku zakładać się, gdy się z góry wie, że przeciwnik przegra. Dlatego właśnie nie założę się z panem! Jest mi pan tak skończenie obojętny, że nawet kamień zapłakałby z litości!”
Dan roześmiał się, gdy Lora opowiadała mu to z radością, jedząc przy tym swoje ulubione czekoladki.
– Trzeba przyznać, że powiedziałaś mu naprawdę wyraźnie, jak się na to zapatrujesz. Jestem z tego bardzo rad, bo ten pan Fernau to jakiś podejrzany, zagadkowy człowiek.
Skinęła energicznie główką.
– Naturalnie, Danie. To przecież blagier! Chciałby uchodzić za takiego idola, na którego dość spojrzeć, by nie móc mu się oprzeć. Możliwe, że niektóre panie uważają go za coś w tym rodzaju. Ja nie! Może sobie robić słodkie oczy do innych dam, jeśli chodzi o mnie, to odniesie to taki skutek, jakby gryzł granit!
Dan znowu roześmiał się rozbawiony, z wielką ulgą.
– To bardzo kwieciste porównanie, Loro i bardzo wyraźne! Więc Rolf Fernau nie istnieje dla ciebie?
– Raz na zawsze!
Rozmowa z młodszą siostrą przypomniała się Danowi teraz, gdy ujrzał Rolfa zbliżającego się do niego wolnym krokiem. Ze zblazowanym uśmiechem stanął przed nim.
– Uciekł pan zapewne od tego nudnego zgiełku, panie Herfort?
Daniel zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
– Pragnąłem tylko w spokoju wypalić papierosa. Dotychczas nie nudziłem się ani chwili, to w ogóle zdarza się u mnie bardzo rzadko.
– Ach, jest pan człowiekiem godnym zazdrości! Dla mnie całe życie jest niezmiernie nudną sprawą.
Danowi nie zależało bynajmniej na słuchaniu banalnych wyznań Rolfa, toteż odparł dość ostro:
– Na nudy znakomicie pomaga jeden środek: praca! Ale to nie przemawia do pana?
– Nie! Ja nigdy nie pracuję!
Dan zgasił papierosa, wzruszył ramionami i wstał, by powrócić na salę.
– Jeżeli to prawda, to mi pana żal...
– Czemu? Czuję się przy tym doskonale i potrafię bardzo dobrze obyć się bez pracy. Jeżeli chodzi o mnie, to rząd nie ma potrzeby zadawać sobie trudu, by zwalczać bezrobocie.
Dan ukłonił się i odszedł nie odpowiadając na to. Jego odpowiedź wypadłaby na pewno bardziej szorstko, niż było to właściwe w ramach form towarzyskich. Wchodząc do sali mruknął do siebie:
– Taki goguś!
Szybko jednak zapomniał o swoim gniewie, gdyż w pobliżu drzwi sali balowej stała biało ubrana, młoda osóbka, której widok przyprawiał go zawsze o szybsze bicie serca. Była to panna Felicja Merling, zjawisko wiotkie i urocze. Miała brązowe włosy o złocistym połysku, wielkie, szare oczy ocienione długimi, ciemnymi rzęsami, twarz dumną i spokojną, o delikatnych rysach, niezmiernie pociągającą. Stała – jak się zdawało – zatopiona w głębokiej zadumie i spoglądała w dal, jakby myślała o czymś przygnębiającym. Dan po chwili stanął obok niej.
– Cóż pani taka zadumana, panno Felicjo? —spytał cicho z wyrazem twarzy, jakiego nie miał dla żadnej innej kobiety.
Szybko podniosła głowę nie mogąc zapanować nad lekkim rumieńcem, który powlókł jej bladą twarzyczkę, czyniąc ją jeszcze bardziej uroczą. Na jej ustach zaigrał uśmiech.
– Właściwie byłam nie tyle zadumana, ile miałam głupią minę! – odparła żartem.
– Pani i głupia mina – to wykluczone! – powiedział patrząc jej gorąco w oczy. – Czy mogę poprosić panią o ten taniec?
– Właściwie tańczyłam już dziś za wiele i zamierzałam odpocząć. Moja siostra powiedziała, że chce wyjść stąd za dziesięć minut ze swoim mężem. Oboje zabiorą mnie swoim samochodem.
– Taniec ze mną nie potrwa dłużej, niż dziesięć minut, a ja dziś tylko raz miałem przyjemność tańczyć z panią. Otaczało panią takie mnóstwo tancerzy, że nie mogłem się docisnąć.
Nie domyślał się, że słowa te sprawiły jej przyjemność. Zauważyła z wielkim żalem, że zatańczył z nią tylko jeden taniec, zapewne z obowiązku – jak sądziła – i ogarnął ją smutek, że nie widziała go już później w pobliżu siebie. Teraz otrzymała z jego ust wyjaśnienie i poczuła radość z tego powodu.
– Wobec tego pragnę dać panu nagrodę w postaci tego ostatniego tańca, panie Herfort.
Objął ją ramieniem i dumnym, eleganckim krokiem powiódł między tańczących. Nie mówili do siebie ani słowa, lecz ich dusze odnajdywały się nawzajem. Gdy muzyka zamilkła, ocknęli się oboje jakby z cudownego snu i nie panując nad sobą, spojrzeli sobie w oczy. Dan odprowadził pannę do jej zamężnej siostry.
Hella Funke była bardzo podobna do siostry, lecz rysów jej nie cechowała ta spokojna duma, ten szlachetny wyraz —właściwy twarzy Felicji. Dostrzegało się, że Hella Funke była bardziej lekkomyślna, że miała większy temperament, niż jej siostra; była jednak również bardzo piękna. Hella była tylko o rok młodsza od Felicji, która jednak wydawała się o wiele starsza i dojrzalsza niż Hella, sprawiająca wrażenie osiemnastoletniej panienki. Pani Hella Funke liczyła sobie dwadzieścia dwa lata, a Felicja – dwadzieścia trzy. Felicja i Hella były szkolnymi koleżankami jego siostry Conny. Po śmierci rodziców Felicja spędziła kilka lat w Anglii u zamężnej siostry swojej matki. Ciotka umarła przed rokiem i zapisała Felicji cały majątek. Toteż młoda panna żyła w dobrych warunkach, miała spory dochód, który czynił ją zupełnie niezależną. Mimo to nie zaniedbała swoich studiów nad zdobnictwem, gdyż nie lubiła żyć bez pracy. W tym samym domu, gdzie mieszkała jej siostra, urządziła sobie śliczne, trzypokojowe mieszkanko. Państwo Funke zajmowali ośmiopokojowy apartament piętro niżej. Felicja żyła więc w pobliżu siostry, a mimo to zupełnie niezależnie, mieszkając wraz ze starą służącą, która wiele lat służyła u jej ciotki, także w Anglii. Państwo Funke proponowali, by Felicja zamieszkała z nimi, ona jednak odmówiła. Twierdziła, że małżeństwu przeszkadza trzecia osoba. Poza tym nie zgodziłaby się zapewne ze swoim szwagrem, którego uważała za wielkiego despotę i dlatego wolała mieszkać sama.
Dan pożegnał państwa Funke, a przy tym tak gorąco spojrzał w oczy Felicji, że znów oblała się rumieńcem. Chwilę jeszcze śledził ją wzrokiem, po czym udał się na poszukiwanie Lory. Chciał ją zapytać, czy nie byłaby skłonna powrócić do domu.
Po drodze znów spotkał Rolfa Fernau’a, który jak się wydawało, musiał stać za nim. Rolf Fernau wymienił długie, porozumiewawcze spojrzenie z panią Hellą Funke, czego jednak nikt nie zauważył, nawet Dan.
Herfort przeszedł obok Rolfa nie zamieniwszy z nim ani słowa. Nie domyślał się, że Fernau spogląda na niego z impertynenckim uśmiechem.
– Poczekaj, mój chłopcze, zegniesz ty jeszcze przede mną karku. Zrozumiesz, że Rolf Fernau nie pozwala bezkarnie traktować się w ten sposób, jaki ty uważasz za stosowny. Jedna z twoich sióstr stanie się moją ofiarą, wtedy poniżysz się, będziesz musiał długo prosić i błagać, nim wypuszczę ją z moich sideł.
Tak rozmyślał Rolf Fernau. Jego piękna twarz zmieniła się w jednej chwili, zeszpecił ją brutalny wyraz.
Lora okazała gotowość powrotu do domu z Danem. Chcieli się tylko pożegnać z Rutlandami, którzy również szykowali się do wyjścia. Conny jeszcze raz szepnęła do Dana:
– Nie zapomnij, Danie.
– Nie obawiaj się Conny – odparł brat.
W chwilę później odjeżdżali z Lorą.
Lora była zmęczona tańcem i zabawą. Gdy przybyli do domu, pocałowała sennie brata i powiedziała tłumiąc ziewnięcie:
– Wiesz, Danie, ten Fernau zaleca się teraz do pewnej mężatki.
Dan przestraszył się, bo pomyślał, że chodzi o Conny.
– Ależ Loro, chyba widzisz upiory w biały dzień?
Potrząsnęła głową.
– Nie, nie! Miał bardzo intymne tete-a-tete z panią Hellą Funke. Nadeszłam w bardzo niefortunnej chwili, gdy chciał ją przyciągnąć do siebie i pocałować. Ona wprawdzie broniła się bardzo stanowczo, lecz powiedziała: „Przestań, Rolfie, ja nie chcę…” Znaczy to, że mówi mu „ty”. Sam widzisz, jaki to numer z tego Fernau’a. Wiesz, chociaż jestem zmęczona, ale chętnie dałabym mu raz po buzi, naturalnie włożywszy przedtem białe rękawiczki! Dobranoc, Danie.
Powiedział trochę nieprzytomnie:
– Dobranoc, Loro, śpij spokojnie!
Wbiegła na schody prowadzące do sypialni. Dan natychmiast poszedł do swego gabinetu i usiadł w fotelu przed biurkiem. Pogrążony w głębokiej zadumie spoglądał przed siebie. Cóż to za człowiek, ten Fernau? Coś tu jednak nie było w porządku! Czy jest po prostu łowcą posagów, o czym świadczyłoby, że starał się o rękę Lory? Czemuż jednak uwodzi mężatki? Dlaczego zaleca się do Helli Funke – siostry Felicji? Czy jest donżuanem? A może jego siostrzyczka ma rację nazywając go złym duchem? W oczach tego człowieka było coś, czego nie dało się zgłębić. Chwała Bogu, że nie ma najmniejszego wpływu na Lorę. Ona jest w tych sprawach ogromnie stanowcza i trzeźwa! Jej nie można oszukać. Ale Conny? Tkliwa, marzycielska Conny, której poważny, spokojny mąż nie rozumiał może tak dobrze, jak powinien! Henryk jest szlachetnym człowiekiem, lecz okazuje Conny zbyt mało uczuć, choć kocha ją serdecznie. Młode kobiety lubią słuchać pięknych słówek i bez przerwy otrzymywać dowody miłości.
A Hella Funke? Ta mała, lekkomyślna kobietka. Felicja jest inna, o wiele głębsza i bardziej wartościowa. Czy Helli grozi niebezpieczeństwo? Felicja kocha swoją siostrę. Gdyby stało się jej coś złego, to spadłoby to również na Felicję. Nie, nie dojdzie do tego... Ale cóż on mógł poradzić na to? Jak ma przeszkodzić temu uwodzicielowi, by nie siał nieszczęścia?
Wstał i w zamyśleniu począł się tam i z powrotem przechadzać po pokoju. Zastanawiał się, co może uczynić? Nie powziął żadnego postanowienia. Najpierw musi usłyszeć, co mu powie Conny.
Zapalony papieros zgasł. Przywołał w pamięci obraz Rolfa Fernau’a, który mówił niedbałym, znudzonym tonem: „Ja nigdy nie pracuję!” W jego głosie brzmiała taka ironia i wyższość, że Dan chętnie wymierzyłby mu policzek. Dan Herfort gardził ludźmi, którzy nie pracowali, nie znajdowali przyjemności w pracy. Do Rolfa Fernau’a czuł szczególny wstręt. Piękny człowiek – to prawda – ale ogromnie antypatyczny. Możliwe, że innym kobietom podoba się taki mężczyzna, niech się jednak nie waży wyciągać rąk po jego siostry, a także po siostrę Felicji Merling.
Wrzucił niedopałek do popielniczki i zgasił światło. Rozbierał się powoli; nocna bielizna leżała przygotowana. Nigdy nie żądał, aby służba czekała na niego, uważał to za nieludzkie. Czemu służący mieli być pozbawieni odpoczynku, gdy on powracał z zabawy?
Przebierał się pogrążony wciąż w głębokiej zadumie. Jego wysoka, szczupła postać poruszała się lekko, sprężyście. Widać było, że zażywa dużo sportów.
Położył się do łóżka, zgasił światło i zasypiając myślał:
– Jeżeli ten człowiek zamierza wyrządzić jakąś krzywdę moim siostrom lub Felicji Merling, to zabiję go bez litości!
***
Rolf Fernau wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć do domu. Mieszkał przy jednej z odległych ulic dzielnicy Tiergarten. Mieszkanie składało się z trzech pokoi, małego holu, kuchenki, w której lokaj przyrządzał mu śniadania a niekiedy i kolacje, oraz z pokoju służbowego.
Lokaj Franciszek nie spał jeszcze. Rolf Fernau nigdy nie uważał za stosowne liczyć się ze swymi podwładnymi. Zdejmując palto swemu panu Franciszek miał bardzo śpiącą minę i odpowiadał niechętnie. Rolf spojrzał ostro na niego.
– Uwaga, Franciszku! Nie można być tak opryskliwym, gdy usługuje się swemu panu! Niech Franciszek poda mi jeszcze filiżankę herbaty, ale ruszaj się żwawo, mój synu!
Franciszek, śmiertelnie znużony, poczłapał do kuchni. Rolf zawołał w ślad za nim:
– Podnoś nogi, ty hultaju!
Gdy jego pan mówił do niego „ty”, Franciszek starał się przezwyciężyć niechęć i znużenie. Wiedział, że grozi mu wtedy poważna awantura. Na ogół nie miał zbyt wiele szacunku dla swego chlebodawcy, za dużo bowiem wiedział o jego różnych ciemnych przygodach. Lecz wiedział także, jak bardzo potrzebny jest swemu panu. Otrzymywał jednak wysoką pensję i tylko gdy nie słuchał, pracodawca mówił do niego „ty” i bił go mocno pięścią w kark. A miał on siłę w rękach, choć nie sprawiały takiego wrażenia. Dłonie były długie i wąskie, wytworne, bez śladu jakiejkolwiek pracy. Mimo to, miał w nich moc, a po każdym uderzeniu Franciszek przez kilka dni cierpiał na ból głowy. Służący zwykł był wtedy grozić, że poszuka sobie innego miejsca, na co Fernau odpowiadał drwiąco:
– Najpierw dostaniesz miejsce w więzieniu, wiesz przecież o tym, mój drogi!
Franciszek, zanim wstąpił na służbę do Fernau’a miał za sobą drobny wyrok, który odsiedział. Mimo to Rolf przyjął go i zatrzymał w obowiązku, chociaż Franciszek był z gruntu nieuczciwym człowiekiem. Dlatego nie mógł też spodziewać się, że otrzyma inne miejsce.
Franciszek przeczuwał, że jego pan też nie jest zupełnie „czysty”, ale nie posiadał na to dowodów. Jednak przestępca zawsze wyczuje nosem drugiego przestępcę. Franciszek nie zdołał się jeszcze dowiedzieć, czy jego pan jest po prostu „babiarzem”, czy też ma jeszcze inne grzeszki na sumieniu. Pocieszał się jednak, że kiedyś to wyśledzi, a wówczas Fernau będzie się musiał mieć na baczności. Wtedy Franciszek nie pójdzie do więzienia sam, to było pewne.
Rolf Fernau był jednak bardzo ostrożny, potrafił mydlić oczy ludziom innej zgoła kategorii, niż jego służący.
Franciszek przyniósł po chwili usłużnie herbatę. Zdążył otrząsnąć się z senności i powiedział sobie, że nie pora jeszcze buntować się.
– Poczta była? – spytał Fernau, podczas gdy Franciszek nalewał herbatę do filiżanki.
– Nie, wielmożny panie.
– A poza tym było coś nowego?
– Nie, proszę pana.
– Załatwiłeś listy, które dałem rano?
– Tak, wrzuciłem je natychmiast do skrzynki, wielmożny panie.
Franciszek z miłą chęcią poddałby dokładniejszej kontroli korespondencję swego pana, ten jednak powiedział mu któregoś dnia:
– Gdyby przyszło ci kiedykolwiek do głowy szperanie w moich listach, to pójdziesz do paki, mój synu!
I spoglądał przy tym tak drwiąco i okrutnie, że służący naprawdę nie miał odwagi otworzyć żadnego listu.
Fernau zapalił papierosa i powiedział niedbale:
– Możesz się położyć, nie będę cię potrzebował.
– Dobrze, wielmożny panie! W sypialni już wszystko przygotowane.
– Niech Franciszek obudzi mnie jutro o dziesiątej – powiedział Fernau już zwykłym tonem.
– Słucham, wielmożny panie! Życzę spokojnej nocy.
Fernau nie odpowiedział, machnął tylko ręką.
Po wyjściu służącego zamyślił się głęboko. Rozważając coś wyjął notes, zaczął wpisywać jakieś liczby i sumować je. Wynik musiał być zadowalający, gdyż w jego dziwnie fascynujących oczach, które dla niejednej kobiety stały się już niebezpieczne, zabłysła radość.
Znów spojrzał w zamyśleniu przed siebie.
Najlepiej byłoby bogato się ożenić, najlepiej i najłatwiej! Ta Lora Herfort ma ogromny majątek! Ale co począć później z kobietą, gdy człowiek już się z nią związał? Nie, mógłbym mieć trudności! Muszę być wolny, aby mieć swobodę działania. Naturalnie można by udawać zamiary małżeńskie, a później dostać pieniądze i uciec. Tylko ten brat... Bardzo trudny człowiek, gotów wcale nie wydać posagu. A mała Lora jest zimna, jak sopel lodu. Nie można z nią nic zdziałać! Wobec tego lepszy już dawny sposób. Ze strachu tych kobietek żyje się bardzo przyjemnie, a przy tym ma się miłe urozmaicenie, bo wyszukuje sobie zawsze ładne bestyjki. Teraz muszę oswoić tę Conny. Diabelnie ładna ta mała i bardzo rasowa. Na razie boi się jeszcze trochę, ale z tym dam sobie radę. Później może być bardzo przyjemnie. Tymczasem niech Hella płaci. Muszę wyciągnąć z niej pięćdziesiąt tysięcy. Przecież siostra odziedziczyła wielki majątek, a nie porzuci w niedoli ukochanej siostrzyczki. Mąż też ma grubą forsę, niech piękna Hella postara się wydusić od niego potrzebne grosiki. Tymczasem zadowolę się pięćdziesięcioma tysiącami, później zobaczymy.... Conny szacuję na sto tysięcy, ona ma własny, bardzo znaczny majątek. Siostra Helli? Felicja? Piękna dziewczyna ale jak głaz, nie przypuszcza do siebie nikogo. A przy tym to silny charakter, jej nie można będzie obłaskawić, a ożenić się? Lepiej nie! Mogłoby to być bardzo niebezpieczne, gdyby tak któregoś dnia zjawiła się Siddy! A poza tym ten spadek nie jest prawdopodobnie taki wielki, by można było czerpać do końca życia. A więc dalej! Amelia musi wybulić jeszcze dziesięć tysiączków! Jej mąż ostatnio dużo zarobił na giełdzie. A Henny musi mi dać swoje perły. Powiem jej, że chcę je tylko zastawić, niech się później stara, żeby mogła wykupić je z lombardu. Interes musi przynosić dochody! Jak długo jeszcze? Jeszcze najwyżej dziesięć lat mogę grać rolę mężczyzny, któremu nie zdoła się oprzeć żadna kobieta. Później to się skończy. Trzeba więc odłożyć parę groszy na stare lata.
Taki był bieg myśli owego mężczyzny, który żył z nieszczęścia kobiet. Sprowadzał je na drogę upadku, a później musiały dawać mu pieniądze, pieniądze, pieniądze!
Zadowolony wstał, ziewnął i udał się do sypialni. Stanął przed lustrem i obrzucił krytycznym spojrzeniem swoją postać. Był zadowolony z wyniku oględzin. Jest niezaprzeczalnie pięknym mężczyzną – a to dla jego celów najważniejsze! A jeszcze większym atutem była fascynująca siła jego oczu, która zniewalała kobiety do tego stopnia, że stawały się jego niewolnicami nawet wówczas, gdy starały się przeciw niej bronić. Do dziewcząt nie miał szczęścia, lecz kobiety zamężne zawsze wpadały w jego sidła. Zawsze umiał je oczarować. Spodziewały się po nim czegoś bajecznego, jakiegoś szczęścia, którego nie potrafili dać im poczciwi mężowie. Gdy robił do nich słodkie oczy i szeptał przy tym czułe słowa miłości – większość z nich traciła głowę.
A biedna Conny Rutland także czuła, że nie zdoła oprzeć się przeznaczeniu, chociaż szczerze kochała swego męża. Dlatego uciekła się o pomoc do brata, resztką świadomości poprosiła go o opiekę. On powinien jej pomóc, on musi jej pomóc!
Rolf Fernau – rzecz oczywista – nie liczył się wcale z taką możliwością. Wiedział, że Conny na pewno nie uda się po pomoc do męża, o bracie jednak wcale nie pomyślał. Brał go pod uwagę jedynie jako rezerwę. Gdy Conny wpadnie w jego ręce, wówczas będzie mógł przyjść do niego i zapłacić mu za cześć siostry. Zaspokoi wtedy pragnienie zemsty na Danie Herforcie za to, że traktuje go zawsze z jawną pogardą.
Rolf Fernau przebrał się w nocną bieliznę i udał na spoczynek. Spał doskonale, chociaż nigdy nie miewał czystego sumienia.
Następnego ranka Franciszek punktualnie obudził swego pana. Kąpiel była już przygotowana. Przed kąpielą Franciszek zrobił mu masaż i poczynił różne zabiegi kosmetyczne, których Fernau dokonywał w celu zachowania swej urody. Rozumiał dobrze, jak ważne są dla niego piękność i zdrowie.
Po kąpieli z apetytem spożył śniadanie. Uśmiechnął się ironiczne na myśl, że Dan Herfort prawdopodobnie od wielu już godzin pracuje w swojej fabryce. Taki głupiec! Jest bogaty, a mimo to pracuje ciężko, jak każdy z jego urzędników. Przecież to po prostu zasługa wyciągnąć trochę forsy z takich ludzi! Oni zupełnie nie potrafią używać swoich bogactw! Jemu o wiele bardziej przydadzą się te pieniądze.
Rolf kazał Franciszkowi zapalić sobie papierosa, po czym zabrał się do przeglądania porannej gazety. Potem przerzucił dopiero co otrzymaną korespondencję. Nadeszły cztery listy, wszystkie cztery od kobiet. Przeczytał je znudzony a następnie starannie złożył i dołączył do innych, które były posegregowane w paczki według charakteru pisma. Mnóstwo takich paczek leżało w bezpiecznej skrytce wmurowanej w ścianę. To była jego broń, jego narzędzie, jego źródło dochodów!
Przechowywał je też staranniej, niż najpłomienniejszy kochanek przechowuje listy od swej wybranki. Papiery te miały bowiem nieocenioną wartość dla Rolfa Fernau’a.
Zamknął, na klucz stalową kasetkę, a kluczyki włożył do kieszeni. Później ubrał się do wyjścia.