Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Osobliwe, niepodobne do innych, eseje Eliota Weinbergera przesuwają granice gatunku, oscylują między prozą poetycką a naukowym zapisem czy opowiadaniem. Autor, znawca kultury starożytnych Chin i Ameryki Południowej, tłumacz Borgesa, Paza i poezji chińskiej na język angielski, dzieli się tu swoimi pasjami – antropologa, archeologa, miłośnika natury – i wprowadza nas w świat zapomnianych wierzeń, mało znanych zjawisk, fascynujących analogii, zadziwiających powiązań między kulturami. Rozmach jego zainteresowań jest ogromny – od wierzeń Azteków po symbolikę gestów w średniowiecznym klasztorze benedyktyńskim i buddyzmie, od znaczenia wiatru w kulturze Chin po poezję Pounda i Yeatsa, nie pomijając świata roślin, zwierząt i czterech żywiołów. Te precyzyjne, wyciszone eseje są wyjątkowo oryginalną formą kontemplacji piękna i różnorodności świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 222
Kanu sunęły przez las martwych drzew. W czwartym miesiącu azteckiego roku, przed nastaniem pory deszczowej, udawano się na Wzgórze Gwiazdy w poszukiwaniu najwyższego, najprostszego, najpiękniejszego drzewa. Ostrożnie obwiązywano jego gałęzie, tak by żadna się nie ułamała, ścinano drzewo, nie pozwalając, by choćby liść dotknął ziemi, po czym zanoszono je – wśród śpiewów i tańców – do centrum miasta. Tam, na dziedzińcu Templo Mayor, umieszczano je na stojąco, z rozwiązanymi gałęziami, przed wizerunkiem Tlaloca, boga deszczu. Cztery mniejsze drzewa umieszczano w czterech narożnikach placu, a między nimi a drzewem w środku, którego imię brzmiało Nasz Ojciec albo Ten Który Ma Serce, rozwieszano liny udekorowane jaskrawymi proporcami. Wokół drzew tworzono efemeryczny ogród z krzewów, kwiatów i kamieni.
Do tego ogrodu kapłani wnosili okrytą zasłonami lektykę z siedmio- lub ośmioletnią dziewczynką. Była ustrojona w błękit, kolor jeziora, na którym wzniesiono miasto, Tenochtitlán. Na głowie miała pióropusz z czerwonej skóry, z którego sterczały błękitne pióra. Na jej cześć śpiewano długie pieśni.
Potem drzewo Nasz Ojciec obwiązywano ponownie i zanoszono do kanu. Dziewczynkę również unoszono do kanu, a setki tysięcy ludzi udawały się do swoich prostych lub bogato zdobionych wąskich łodzi i wypływały na jezioro przy dźwiękach muzyki, kierując się ku Pantitlan, tajemniczemu i niebezpiecznemu wirowi wzbudzanemu przez podziemny odpływ.
W pobliżu wiru rozwiązywano drzewo Nasz Ojciec i opuszczano je pionowo do jeziora, nazywanego Naszą Matką. Tam pozostawiano je sterczące, aż zgniło, a ponieważ ceremonię odprawiano rokrocznie, tamta część jeziora zamieniła się w las martwych drzew. Kapłani wyjmowali dziewczynkę z lektyki, podrzynali jej gardło niewielkim nożem używanym do uśmiercania kaczek, upuszczali jej krew do wody, po czym ciskali ją samą w wir wraz z klejnotami, kamieniami, naszyjnikami i bransoletami. Kanu sunęły z powrotem w ciszy przez las martwych drzew.
„Obraz to nie idea”. W 1914 roku Ezra Pound tak określa tendencję reprezentowaną wśród pewnych awangardzistów w Londynie: „To promieniujący węzeł albo pęk – coś, co mogę, a nawet muszę nazwać WIREM (VORTEX), z którego, przez który i do którego nieprzerwanym strumieniem płyną idee. Wypada to nazwać tylko w ten jeden sposób: wirem. I właśnie w rezultacie tej konieczności powstała nazwa »wortycyzm«”.
Pound po raz pierwszy posłużył się tym słowem sześć lat wcześniej, w wierszu Plotyn:
Jak jednia, która węzeł trwań
Przenika, zmiata w wirze leja,
W klauzurze wspomnień, których nie odmienia
Nic, w chaosie, sam […]
Byłem atomem na tronie stworzenia.
Plotyn powiada (w przekładzie Thomasa Taylora, który czytał Pound), że oświecona dusza powraca do swego początku, a początkiem tym jest wir. Ma być zawieszona w ośrodku, „z którego rozwija się krąg” i doświadcza rozkoszy, ponieważ „życie w świecie pojmowalnym zawiera się w energii intelektu”.
Allen Upward, 1922: „Podstawą fizyczną wiru wodnego jest woda czy też woda i skały. Jednakże nie ma takiej kombinacji wody i skał, która by wytworzyła wir, jeśli brak energii, która nie pochodzi od żadnego z dwojga […]. To wokół kwestii energii wszystko się obraca. Zbiornik wodny od wiru wodnego odróżnia wirowanie”.
Pound w notatce do manuskryptu wiersza Plotyn napisał: „ów »lej« to, jak sądzę, »vritta«, wir wodny, wirowy krąg z kosmogonii Yogiego”. Idea wywodzi się od „pewnego nauczyciela hinduizmu, którego imienia nie zdołałem znaleźć”. Owym nauczycielem był Yogi Ramacharaka, którego książki młody Ezra dał swej dziewczynie Hildzie Doolittle, a jego Hatha Yogę wspominał we wczesnym wierszu Mœurs Contem-poraines V. Pound nadal mówił o tych książkach pięćdziesiąt lat później, gdy umieszczono go w St. Elizabeths Hospital. W podeszłym wieku H. D. wciąż nosiła jedną z nich w torebce jako talizman młodzieńczej miłości. Sto lat później książki te nadal ukazują się drukiem w tych samych niebieskich oprawach.
Yogi Ramacharaka, autor Zaawansowanego kursu filozofii jogi i orientalnego okultyzmu, 14 lekcji filozofii jogi oraz jedenastu innych książek, nie istniał. Został wymyślony przez Williama Walkera Atkinsona, urodzonego w 1862 roku w Baltimore, prawnika, mieszkającego głównie w Chicago, zmarłego w Kalifornii w roku 1932. Atkinson działał aktywnie w ruchu Nowej Myśli, będącym pewną wersją duchowości Wschodu stworzoną dla chrześcijan. Redagował magazyny„Nowa Myśl”, „Zaawansowana Nowa Myśl” oraz „Sugestia”. Założył Klub Parapsychologiczny i Szkołę Wiedzy Umysłowej Atkinsona, oba po sąsiedzku z Przedsiębiorstwem Badań Parapsychologicznych. Napisał także dziesiątki książek pod własnym nazwiskiem – wśród nich dzieło zatytułowane Wywieranie wpływu mentalnego w praktyce. Kurs nauczający o wibracjach umysłu, oddziaływaniu parapsychologicznem, osobistem magnetyzmie, fascynacji, parapsychologicznej samoochronie etc., etc., zawierający praktyczny instruktaż, ćwiczenia, wskazania etc., do zrozumienia, opanowania i demonstracji przez każdą osobę przeciętnej inteligencji.
Inni – lecz nie Atkinson – mówili później, że książki Yogiego Ramacharaki Atkinson napisał do spółki z guru Babą Bharatą, którego poznał w 1893 roku przy okazji Parlamentu Religii Świata w trakcie Wystawy Kolumbijskiej w Chicago. Baba Bharata był uczniem prawdziwego Yogiego Ramacharaki, który przyszedł na świat w Indiach w roku 1799, pielgrzymował pieszo do bibliotek oraz lamaseriów i pościł w górskich twierdzach, a w wieku sześćdziesięciu sześciu lat odnalazł swoją filozofię. Przyjął na nauki ośmioletniego ucznia i razem przeszli trasę wędrówki Ramacharaki. Gdy miał dziewięćdziesiąt cztery lata, posłał swego ucznia w świat, by upowszechniał jego nauczanie – i tak Baba Bharata przybył do Chicago, gdzie jego wykłady podczas Parlamentu Religii Świata zgromadziły ponoć wielu słuchaczy, tyle że nie zachowało się żadne świadectwo na temat jakiegokolwiek Baby Bharaty ani żadnego pierwotnego Yogiego Ramacharaki.
Lektura drugiego Yogiego Ramacharaki, pomimo sporadycznych krótkich wtrętów na temat zaginionych lądów Lemurii i Atlantydy, w pierwszych latach XX wieku musiała być czymś fascynującym. Oto przemawiał autentyczny hinduski mędrzec (nazwisko Atkinsona nie pojawia się na kartach tych książek), przedstawiający całkiem przystępnym językiem hinduizm dogłębnie nowoczesny i powszechny, bez dziwacznych bóstw i praktyk, na dodatek jego wierzenia były potwierdzane – a nie falsyfikowane – przez najnowsze odkrycia naukowe. Jego książka Lekcje Gnani Yogi w znacznej mierze poświęcona jest ewolucji, a także astronomii, krystalografii, mikrobiologii oraz innym postępom w nauce. Ustępy jego Raja Yogi (1906) dzisiaj sprawiają wrażenie wcześniejszego wcielenia ABC of Reading Pounda (1934), na przykład gdy Yogi stwierdza, że „znaczną przeszkodą na drodze do czynienia właściwego użytku z Woli w przypadku większości ludzi” – Pound powiedziałby: przeszkodą na drodze do dobrego pisania w przypadku większości poetów – „jest brak zdolności skupiania uwagi”. By sobie z nią poradzić, proponuje ćwiczenie z koncentracji. Weź dowolny codzienny przedmiot, choćby ołówek. „Pozwalając umysłowi schodzić na wszelkie z nim związane boczne ścieżki […], myśl o przedmiocie z następujących perspektyw: 1) jego samego; 2) miejsca, z którego pochodzi; 3) jego przeznaczenia lub zastosowania; 4) wywoływanych przez niego skojarzeń; 5) jego prawdopodobnego końca”. Ołówek Ramacharaki rozmnaża się w dziesięć tysięcy bytów w Cantos Pounda, ale metoda jest ta sama. Zarówno ABC, jak i Raja Yoga przynoszą tę samą anegdotę, w której przyrodnik Louis Agassiz poucza studenta, by tygodniami przyglądał się uważnie pewnej rybie, aż ryba doszczętnie się rozłożyła.
„Spirale! Cykle!”, wykrzykuje Yeats.
Nikt już nie snuje nazbyt długowiecznych marzeń,
[…]
A pradawne kontury skreśla się i maże.
[…]
Empedokles w krąg rozsiał proch rzeczy i zdarzeń.
Empedokles powiadał, że na początku wszystkie byty powstały w wyniku działania sił Miłości i Waśni i były wymieszane w wirze, tak że niektóre miały w sobie więcej Miłości, a inne więcej Waśni, w nieskończonej liczbie kombinacji. Arystoteles krytykował ten pogląd, albowiem jeśli pierwiastki łączyła z sobą Miłość, a rozdzielała Waśń, jak miałyby się od siebie oddzielić w wirze? Byty obracające się bez przerwy w wirze – jakże miałyby się rozpaść? Symplicjusz pisze, że Arystoteles kompletnie nie rozumiał Empedoklesa.
Woda nie jest wirem. Wir współczesnego Empedoklesowi Anaksagorasa jest dośrodkowy. Na początku wszystko było jednią i pozostawało w spoczynku nieskończenie długo, nim Umysł (Nous) wprawił w ruch wielki wir. Przez obracanie się w spirali rzeczy stały się sobą, przyjmując w siebie coś z każdej innej rzeczy. Następnie Umysł, jak Bóg u Kartezjusza, wycofał się, pozostawiwszy świat samemu sobie. Sokrates zarzucał tej wizji, iż jest nadmiernie materialistyczna i mechanicystyczna. Symplicjusz pisze, że Sokrates kompletnie nie rozumiał Anaksagorasa.
Grecka wirowa teoria stworzenia zostaje dobitnie wyrażona w poezji kilkaset lat później u Lukrecjusza. Chaos pozostawał w odwiecznym wirze ruchu, aż do chwili, w której „[b]urza jakaś […] wśród zarodków i chaos” powiązała i porozdzielała pierwiastki tak, że utworzyły materię kosmosu. Lukrecjusz pisze, że wszystko to stało się za sprawą zupełnego przypadku.
Według Aecjusza, kiedy wszechświat powstał z wiru i cięższe pierwiastki opadły, by razem utworzyć ziemię, a lżejsze wzniosły się i utworzyły eter, „haczykowate atomy” posczepiały się z sobą na obrzeżach i utworzyły wokół wszystkiego nabłonek, jak czepek płodu. Cały wszechświat wciąż czeka na narodziny.
Yogi Ramacharaka pisze: „Zawartość umysłu to w sanskrycie ćitta, fala w niej (kombinacja Umysłu i Energii) nazywana jest zaś vritta i pokrewna temu, co nazywamy »myślą«. Innymi słowy, to »umysł w działaniu«, gdy tymczasem ćitta to »umysł w spoczynku«. Vritta, jeśli termin ten przetłumaczyć dosłownie, to »wir wodny albo zawirowanie w umyśle«, a więc dokładnie to, czym jest myśl”.
Pierwszym i jak dotąd najważniejszym ujęciem filozofii jogi jest Joga-sutra Patańdżalego, ułożona prawdopodobnie w II wieku. Jej drugi wers to cztery słowa: joga ćitta vritti nirodha. Joga to joga; nirodha znaczy zatrzymywać się. Ćitta stanowi przedmiot tysięcy stron eksplikacji w ciągu stuleci. Jest to zasadniczo umysł w rozumieniu totalnym, nieokreślonym, niezindywidualizowanym: świadomość, postrzeganie, psychika, przytomne bycie, inteligencja zawierają się w tym pojęciu, lecz go nie definiują. Vritti, czyli wirowanie – wir bez wody – to metafora procesów pojedynczego umysłu. Patańdżali wyróżnia pięć vritti: właściwe poznanie (poprzez bezpośrednie postrzeżenie bądź świadectwo innych, w tym lekturę); fałszywą wiedzę bądź błądzenie czy też ignorancję; abstrakcję bądź wyobrażenie; sen (stan nieobecności umysłu); wreszcie pamięć. Joga ćitta vritti nirodha. Joga uśmierza zawirowania umysłu.
Dla Coleridge’a metaforą umysłu była przez całe życie spiralna klatka schodowa, którą jako dziecko oglądał w posiadłości pewnego barona: „wspaniała klatka schodowa, urozmaicona rozmieszczonymi w proporcjonalnych odstępach obszernymi spocznikami, z czego jeden spocznik zdobią przepyszne czy wręcz ekstrawaganckie rośliny, kolejny zaś wychodzi na rozległą perspektywę okazałym oknem o szybkach nasyconych głębokimi błękitami i intensywnymi bursztynami albo też odcieniami pomarańczu; z ostatniego zaś i najwyżej położonego półpiętra oko obejmowało całe spiralne podejście wraz z marmurową posadzką wielkiego hallu, z której spirala wydawała się wystrzelać, jak gdyby po prostu podłoże, na którym spoczywa, było jej nieledwie podległe”. Wąż stanowił dla niego metaforę wyobraźni, Hazzlitt przedstawiał go – atoli z odcieniem wzgardy – „w falujących zwojach, wiecznie zmiennego i wiecznie w siebie napływającego – kolistego, bez początku ni końca”. Coleridge pisał: „Wspólnym celem wszelkiej formy narracyjnej, więcej nawet, wszystkich Wierszy, jest przemieniać ciąg w Całość: aby te zdarzenia, które w rzeczywistej czy też wyobrażonej Historii przesuwają się w Linii prostej, w naszym Rozumieniu przybrały ruch kolisty – węża z Ogonem w Pysku”.
Znana jest historia, według której Patańdżali miał być inkarnacją kosmicznego węża Śeszy. Pod postacią małego węża zstąpił na dłoń wielkiego gramatyka Paniniego. Pata znaczy „zstąpić”, ańdżali – „pozdrawiająca dłoń”. William Carlos Williams pod koniec swego długiego życia miał sen. Zobaczył ogromną spiralną klatkę schodową w pustej przestrzeni, którą powoli schodził do niego jego ojciec. Kiedy znalazł się na dole, spojrzał mu w oczy i powiedział: „Słuchaj, te wiersze, które piszesz… To jest do niczego”.
Izmael Melville’a mówi o „opiumowej apatii, pełnej czczych, nieświadomych marzeń”, ogarniającej obserwatora u szczytu masztu: „Nie ma teraz w tobie innego życia, prócz tego rozkołysanego, którego ci udzieliło łagodne kolebanie okrętu, życia zapożyczonego przez ten okręt od morza, a przez morze od niezbadanych przypływów i odpływów Boga. Ale gdy tak zawisł nad tobą ów sen, owo marzenie, porusz tylko na cal dłonią czy stopą; wypuść uchwyt, którego się trzymasz, a już twoja osobowość powraca w przerażeniu. Nad kartezjuszowskimi wirami się unosisz. I może któregoś południa, w najcudowniejszą pogodę, wydawszy jeden na wpół zdławiony krzyk, przelecisz poprzez to przezrocze powietrze w wiosenne morze, by nigdy już więcej nie wypłynąć”.
Hart Crane:
Nie nieście nas ku ziemskim brzegom, nim
w wir, ten nasz grób, nie zbłądzi foki wzrok
szerokokątny, który raju szuka pośród fal.
Kartezjański wszechświat to głównie materia, jest bezkresny i cały dosłownie płynie w swego rodzaju cieczy. W niej wokół swoich słońc obracają się nieprzeliczone światy, a każdy świat i słońce wirują, w nich zaś niezliczone wiry materii, jedne w drugich, aż do nieskończenie małego. Emerson pisał, że Kartezjusz „rozpropagował w Europie prekursorską refleksję o ruchu wirowym jako sekrecie przyrody”. Newton na stare lata gorzko utyskiwał, że mimo jego dowodów świadczących, iż to grawitacja wprawia światy w ruch, ludzie nadal wierzą słowom Kartezjusza, tylko dlatego, że są to słowa Kartezjusza.
A może to dlatego, że Kartezjuszowe wiry okazały się piękniejsze, że były materią wziętą ze snów pod takimi względami, pod jakimi nie mogła nią być Newtonowska grawitacja. Blake napisał: „Co dowiedzione teraz, niegdyś było wyobrażone tylko”. Równie dobrze to, co dowiedzione niegdyś, dziś mogłoby być wyobrażone. Na przekór Kartezjuszowemu cogito Pound sygnował swoją korespondencję mottem: J’AYME DONC JE SUIS – miłuję, więc jestem.
Przez pięć kolejnych letnich wieczorów w XVII stuleciu Bernard le Bovier de Fontenelle przechadza się skąpanymi w świetle księżyca ogrodami w towarzystwie pięknej Markizy, której nazwiska nie wymienia, i prowadzi z nią rozmowę o gwiazdach. Zapisuje (lub wymyśla) jej przebieg w książce zatytułowanej O wielości światów. Piątego wieczoru rzecz schodzi na wiry, które angielska tłumaczka – nie kto inny jak sama Aphra Behn – oddała słowem użytym przez Kartezjusza – tourbillons: „Jawi mi się wszechświat – powiada Markiza – tak ogromnym, że się gubię. Nie wiem, gdzie się znajduję. […] Czymże jest wszechświat tak podzielony na tourbillons, rzucone bez porządku jedne między drugie? Każda tedy stała gwiazda byłażby centrum jakiegoś tourbillon i wielką jak nasze słońce? Możliwe jest, by cały ten niezmierny przestwór, w którym nasze słońce i planety mają swoje obroty, był niczym więcej jak nieznaczną częścią wszechświata? […] To mnie przyprawia o konfuzję, dotyka i przeraża”.
„Jeśli o mnie chodzi – powiada le Bovier de Fontenelle – jest mi to miłym i napełnia mnie weselem. Kiedym wierzył, że wszechświat to nic, jeno owo lazurowe sklepienie niebios z gwiazdami przytwierdzonymi doń na podobieństwo pewnej liczby złotych gwoździ lub ćwieków, wszechświat zdał mi się nazbyt mały i prosty. Zdało mi się, jak gdybym był zamknięty i uciskany. Teraz zaś, kiedym się przekonał, że ów lazurowy skłon jest głębszy i rozleglejszy, że jest podzielony na tysiące osobnych tourbillons czy też zawirowań, imaginuję sobie, żem dużo bardziej swobodny i lżejszym powietrzem oddycham. Wszechświat jawi mi się zaś nieskończenie wspanialszy. […] Nie zdołasz sobie przedstawić nic równie majestatycznego jak owa kolosalna liczba tourbillons, których centrami rządzi słońce, wprawiające w ruch planety wokół niego. Mieszkańcy planet każdego z owych nieskończonych tourbillons widzą ze wszech stron oświecone centrum tourbillon, które ich otacza, nie mogą jednak odkryć planet przynależnych innemu […]”.
„Pokazujesz mi pan – mówi Markiza – widok tak przepastny, że wzrok mój nie sięga jego końca. Widzę wyraźnie obywateli naszego świata. A tyś jasno przedstawił memu rozumowi obywateli księżyca i innych planet naszego tourbillon czy też wirowania. Dalej powiadasz mi o mieszkańcach planet wszelkich innych tourbillons […]. Co będzie z nami pośrodku tak wielu światów? […] Widzę ziemię tak okrutnie małą, że odtąd już za nic będę miała uważać się za jej część. I zdumiewa mię, że ludzki rodzaj tak jest rozmiłowany we władzy, tak poważa wielkość tutejszą, układając projekt za projektem, zwodząc, zdrad się dopuszczając, kadząc i kłamiąc licho, i czyniąc wszystkie te przemożne wysiłki, by zagarnąć część świata, którego nie zna ani nie pojmuje, tak jak i czegokolwiek z owych przemożnych tourbillons. Co do mnie, od niechcenia obruszę się na to, a […] gdyby kto mi przymawiał, […] wyniośle jemu odpowiem: »Ach, ależ wy nie wiecie, co są gwiazdy miejscowe«”.
„Co się tyczy mnie, który znam je – mówi le Bouvier de Fontenelle – to smuci mnie okrutnie, iż żadnej korzyści mieć nie mogę z tej wiedzy, która uleczyć potrafi jeno z ambicji lub niepokoju, żadne bowiem z tych schorzeń mnie nie prześladuje. Przyznaję się do jakowegoś niedomagania miłosnego, swego rodzaju słabości do rzeczy delikatnych i urodziwych. Oto moja przypadłość, w której tourbillons żadnego nie mają udziału. Przy nieskończonej wielości innych światów może zda się to pani rzeczą błahą, ale kształt taki świata nie szkodzi wyśmienitym oczom ni pięknej buzi, podobnie jak nie ujmuje niczego wdziękom rozumu. Te nadal będą mieć prawdziwą swą wartość, cenę swą zachowują mimo wszystek światów, które mieści uniwersum”.
W ciągu dwóch tygodni roku 1901 Allen Upward – okultysta erudyta, twórca groszowych powieści, autor rubryk plotkarskich, sędzia kolonialny, dyplomata, szpieg, a na końcu samobójca, który jako pierwszy zalecił Poundowi lekturę poezji chińskiej i którego Pound określił mianem imagisty, mimo iż Upward narzekał, że nie ma pojęcia, co miałoby to oznaczać – napisał trzystustronicowy List otwarty do Akademii Szwedzkiej w Sztokholmie na temat znaczenia słowa IDEALISTYCZNY. Jest mało prawdopodobne, by jej członkowie kiedykolwiek na niego odpowiedzieli. Pięć lat później list ukazał się jako książka, The New Word. Jej struktura ma, wedle słów autora, postać wiru, w którym obraca się – co prawda często kłótliwie i mozolnie – znaczny zasób ludzkiej wiedzy. (Pośród wielu innych twierdzeń wysuwa on, na długo przed Leakeyem, hipotezę o afrykańskim rodowodzie ludzkości). W połowie książki ma widzenie: „Idee tych wielkich uczniów, którzy zgłębili Wszystko przede mną dla mnie, te wiry Kartezjusza, te zawirowania w eterze, wszystkie zdają się zbiegać w jednym punkcie […]”.
Upward widzi trąbę wodną. To, jak powiada, „drzewo o krótkim żywocie. Chmura zstępuje wirowo i wystawia swój lej końcem ku morzu niczym ssące usta. Morze u dołu wirowo wspina się, wystawiając swój lej końcem ku chmurze. Dochodzi do spotkania obu końców i woda pochwycona w wir morski przechodzi do wirującej chmury, wstępując przez nią spiralnym zawijasem […]. [N]ie tylko woda wystrzela spiralnie przez wirującą chmurę, lecz także chmura zstępuje pasmami w wir morski. […] [C]zysta siła zakręcająca do środka ze wszystkich stron, to znów rozplątująca się na zewnątrz”. To „pierwotny puls, ten, w którym biorą początek wszystkie inne, puls, jaki wyczuwamy we wszystkich rzeczach, które zdolni jesteśmy zmierzyć, w nas i w naszym gwieździstym świecie […]”.
Pierwszy opis trąby wodnej w języku angielskim przynosi w roku 1697 Nowa podróż dookoła świata Williama Dampiera. Autor, ubogi rolnik obdarzony niespożytą ciekawością, zawczasu uznał, że aby oglądać świat, trzeba zostać piratem. Opłynął kulę ziemską trzykrotnie, zamiast łupów gromadząc swe dzienniki. Był pierwszym Anglikiem, który zszedł na ląd w Australii i donosił o jej aborygenach, uratował Alexandra Selkirka, pierwowzór Robinsona Crusoe, a także, przy innej okazji, niewymienionego z imienia Indianina z plemienia Miskito, pierwowzór Piętaszka. Z jego książkami zapoznawał się Darwin; Coleridge podziwiał jego styl prozatorski. Do języka angielskiego wprowadził słowa barbecue, chopsticks, posse oraz przymiotnik rambling. Był pierwszym Anglikiem, który opisał awokado.
Trzydziestego listopada 1687 roku, na Morzu Celebes, notuje: „Trąba to niewielka wystrzępiona cząstka Chmury, która zawisa, powiedziałbyś, o Jard od najczarniejszego jej obszaru. Na ogół zwiesza się ukosem, a niekiedy przy niej, pośrodku, ukaże się wygięcie albo zakręt. Nigdym nie widział, by jakaś zwisała prostopadle. Mała u dolnego krańca, zda się, że nie większa od Ręki, ale im bliżej Chmury, z której bierze swój początek, tym jest potężniejsza. Gdy Powierzchnia Morza poczyna się burzyć, zobaczysz Wodę na sto Kroków Obwodu, jak pieni się i łagodnie porusza wokoło, aż wzmoże się Ruch wirowy. Wówczas wzlatuje w górę w Kolumnie na jakieś sto Kroków Objętości u podstawy, stopniowo mniejszej, aż kurczy się do szerokości samej trąby, tak aż dojdzie dolnego krańca Trąby, przez który powstająca Woda Morska zda się przenosić do Chmur. Okazuje się to naocznie w rosnącej masie i czarności Chmury. Niedługo potem ujrzysz, jak Chmura sunie, chociaż dotąd zdawała się pozostawać bez Ruchu. Trąba zachowuje ten Kierunek, co i Chmura, przy czym ciągle zasysa Wodę na swej drodze, a Trąba i Chmura wzbudzają Wiatr. Trwa to przez okres mniej więcej pół Godziny, dopóki ssanie nie wygaśnie. Wówczas cała Woda, która była pod Trąbą czy też obwisłą częścią Chmury, podcięta, spada z powrotem do Morza, za czym hałas jest wielki, w Morzu zaś ruch burzliwy”.
W rozdziale Północ, forkasztel – najdziwniejszym, niemal niezrozumiałym fragmencie Moby Dicka, kakofonii głosów, która przywodzi na myśl Dos Passosa i Cantos Pounda – marynarz z Nantucket mówi: „Słyszałem, jak stary Ahab przykazywał mu, że zawsze winien ubić szkwał, coś tak jak się rozbija trąbę powietrzną strzałem z pistoletu – strzelić okrętem prosto w środek!”. Dampier wspomina o tym rozpowszechnionym przekonaniu, ale je odrzuca: „Nigdym nie słyszał, by to komu przyniosło jakiś Pożytek”. Wiru nie da się zastrzelić.
Trąba wodna Upwarda, podwójny wir wiecznego ruchu, gdzie wstępujące staje się zstępującym, a zstępujące wstępującym, to ten sam podwójny stożek, który Yeats otrzymał od swych „instruktorów” jako obraz wyjaśniający wszystko – gdybyśmy tylko mogli go zrozumieć. Jednak jego (czy też ich) karty diagramów przedstawiających spirale, opisane w Vision jako „Subiektywność”, „Obiektywność”, „Wola”, „Wyobraźnia”, „Maska” czy „Bieg Zdarzeń”, reprezentują pewien rodzaj afatycznej nauki opartej na samych odpowiedziach bez pytań – albo poezję, która jest samą prozodią.
Podczas gdy Yeats pisał Wizję na początku lat dwudziestych XX wieku, Upward powracał do wiru w eseju zatytułowanym Mgławicowe pochodzenie życia: „Niezwykłą właściwością komórki jest jej energia komórkowa”. Energia ta czerpana jest zarówno z „energii chemicznej jej materialnych składników”, jak i z czegoś innego – „energii organicznej” albo „żywej materii”, będącej „zawirowaniem” w wirze wodnym Upwarda. Zawirowania te powstały przy tworzeniu się wszechświata jako coś, co nazywa on „komórkami wirowymi”, płynnymi i zmieniającymi się bez przerwy wirami energii, które w procesie ewolucji przeobraziły się w życie.
Co dowiedzione teraz, niegdyś było wyobrażone tylko. Podwójne spirale Yeatsa trzy dekady później zmieniają się w podwójną helisę DNA Cricka i Watsona. Pierwotną podstawą życia jest w istocie trąba wodna, splecione węże energii kundalini albo węże oplatające kaduceusz, symbol medycyny. Pound w swoim eseju Wortycyzm z 1914 roku pisał: „[C]złowiek nie lubi być nazywany symbolistą, ponieważ symbolizm kojarzy się zwykle z papkowatą techniką”. Aczkolwiek „[ż]ywienie […] wiary w swego rodzaju stałą metaforę to – tak to przynajmniej rozumiem – »symbolizm« w głębszym znaczeniu tego terminu”.
Dla współczesnych obserwatorów Parlament Religii Świata z 1893 roku był wydarzeniem dekady, jeśli nie stulecia, czy nawet, jak stwierdzał indolog Max Müller, „jednym z najbardziej pamiętnych wydarzeń w historii świata”, chociaż sam nie wziął w nim udziału. Było to największe zgromadzenie przedstawicieli religii świata (jedyne porównywalne z nim wcześniejsze inicjatywy to debaty urządzane przez cesarza Akbara z dynastii Mogołów), a zarazem pierwsze świadectwo na temat religii azjatyckich na Zachodzie prezentowane przez samych Azjatów. (Wiedza amerykańskich transcendentalistów na temat Indii była zapośredniczona przez niemiecki romantyzm, a późniejsze doniesienia pochodziły przeważnie od nawróconych amerykańskich teozofistów o niejednolitych poglądach). Co więcej, przybyli Azjaci reprezentowali na ogół reformistyczne, „nowoczesne” wersje swoich religii. Swami Wiwekananda opisał cel hinduizmu jako zjednoczenie duszy ludzkiej z ogólną świadomością istnienia uniwersalnego bóstwa: „Człowiek ma stać się boski, realizując to, co boskie – a zatem czy to idol, czy to świątynia, czy to kościół, czy to książki – wszystkie są jedynie oparciami, pomocami w jego duchowym dzieciństwie, podczas gdy on sam musi kroczyć stale naprzód”. Z Parlamentem wiązano wizję, zgodnie z którą w nadchodzącym stuleciu świat znajdzie się u progu stworzenia jednej religii światowej zdolnej połączyć Wschód i Zachód, naukę i tradycję. Syngaleski buddysta Anagarika Dharmapala objaśniał buddyzm jako „transcendentalną metafizykę osadzoną we wzniosłej psychologii”, nirwanę zaś jako „wieczny spokój w wirze ewolucji”.
Gwiazdą był Bengalczyk Wiwekananda, przystojny, swobodnie wypowiadający się z angielskim akcentem, w pomarańczowych szatach zatrzymujących ruch uliczny i pomarańczowym turbanie. Dzięki swoim długim objazdom z wykładami i powołaniu do życia Towarzystwa Wedanty został pierwszym indyjskim guru o statusie gwiazdy pop. Ale głoszone przez niego przesłanie – poza tym, że postulowało nowy, uniwersalny hinduizm, który w zasadzie eliminował hinduistyczne bóstwa – w swej wymowie było również antybrytyjskie (jak przystało na indyjskiego działacza narodowościowego), antymisjonarskie i zjadliwe w stosunku do chrześcijaństwa: „Jeśli fanatyczny hinduista pali siebie na stosie, nigdy nie roznieca pożaru inkwizycji”.
Po Wiwekanandzie przyszli kolejni guru, co spotkało się z odpowiedzią ze strony misjonarzy i innych grup protestanckich, wpisującą się w ogólny klimat wrogi imigrantom, a zwłaszcza Azjatom. W 1914 roku popularnością cieszyła się książka Elizabeth A. Reed pod nieszkodliwym tytułem Hinduizm w Europie i Ameryce. Reed – a z nią wiele innych osób – z szanowanej naukowczyni zmieniła się w orędowniczkę krucjaty: „Swami nieustannie szerzą krysznaizm zarówno na europejskiej, jak i amerykańskiej ziemi. Wiedzą, że to, co czynią, jawnie propaguje postać małoletniego złodzieja, wojownika bez czci i honoru, rozwiązłego kochanka, a także wszelką obscenę właściwą nawet jego publicznemu kultowi”. Opisując historie żon i matek, które zauroczenie guru popychało do samobójstwa, doprowadzało do obłędu albo moralnego upadku i porzucenia rodziny, napominała: „Biała kobieta winna się wystrzegać hipnotycznego wpływu Wschodu”. (Rok później, jako dowód na coś zgoła przeciwnego, Pound umieścił anglosaski poemat The Seafarer w swoim tomie przekładów z chińskiego, Cathay, żeby zestawić chlubę barbarzyńskich Brytyjczyków z pochodzącymi z dokładnie tego samego okresu doskonałymi wytworami Chin dynastii Tang).
Książka Reed zagrała partię solową w całym chórze głosów, które doprowadziły do wydania Ustawy o imigracji z 1917 roku, wprowadzającej pojęcie Zamkniętej Strefy Azjatyckiej (Asiatic Barred Zone) – pochodzących z niej Azjatów, poza chrześcijańskimi Filipińczykami, objęto zakazem imigracji do Stanów Zjednoczonych. Ustawa obowiązywała do roku 1965, a poza Azjatami odmawiała wstępu również „wszystkim idiotom, imbecylom, osobom słabego rozumu, epileptykom, osobom obłąkanym; osobom, które kiedykolwiek doznały jednego lub więcej napadów obłąkania; osobom cierpiącym na wrodzoną niższość psychopatyczną; osobom z chronicznym alkoholizmem; nędzarzom; utrzymującym się z żebraniny; włóczęgom; osobom cierpiącym na gruźlicę w jakiejkolwiek postaci, a także osobom z dokuczliwą bądź niebezpieczną chorobą zakaźną; osobom skazanym albo przyznającym się do popełnienia ciężkiego przestępstwa, innego przestępstwa lub winnym występku, w tym niegodziwości moralnej; poligamistom bądź osobom, które poligamię praktykują albo opowiadają się za praktyką poligamii; anarchistom” i wielu innym. „Najlepsi tracą wszelką wiarę, a w najgorszych / Kipi żarliwa i porywcza moc”. Celniej byłoby powiedzieć – najlepsi tracą żarliwą i porywczą moc, a w najgorszych kipi wiara.
Mistrz z Huainanu, taoistyczny tekst z II wieku p.n.e. powiada, że „nim przybrały kształt niebiosa i ziemia, otchłań była, bez kształtu i pusta, Najwyższe Światło. Dao zaczęło się wraz z Pustką, a Pustka zrodziła wszechświat. Wszechświat zrodził qi [ożywcze tchnienie], a było ono jak wir obracający się między brzegami”. Jak równocześnie utrzymywali presokratycy (Mistrz z Huainanu wywodzi się ze źródeł dawniejszych), lżejsze pierwiastki wzniosły się i utworzyły niebiosa, ciężkie zaś skupiły się i stworzyły ziemię. W Chinach jednak niebo i ziemia złączyły się z sobą i stały się tym samym yin i yang, jak w znanym symbolu, obracającym się kole albo spirali.
W Chinach początek nie był bynajmniej początkiem. Mistrz z Huainanu,powtarza za Zhuangzim, który powołuje się na Laoziego, który powołuje się… nie wiadomo na kogo… że był początek i był także czas przed początkiem, i był czas przed czasem przed początkiem. Nim było Bycie, było Niebycie, a nim zaczął się czas poprzedzający ten przed początkiem Niebycia, także był czas.
Wyndham Lewis: „W sercu wiru wodnego znajduje się miejsce, gdzie panuje cisza i gdzie skupia się cała energia”. Mawlewici, zwani wirującymi derwiszami, odgrywają stworzenie świata jako wir planet obiegających Słońce; ich uniesione prawe ręce otrzymują ducha od Boga, a opuszczone lewe przekształcają go w materię. Każdy wierzy, że oś jego obrotu to jego własna wewnętrzna Kaaba, Czarny Kamień z Mekki, który także należy okrążyć. Wyndham Lewis zilustrował wir w wortycystycznym magazynie „Blast” za pomocą bączka, stożka, przez który przechodzi pionowa oś. Pound przełożył tytuł konfucjańskiej księgi Zhongyong – zwykle tłumaczony jako Doktryna (albo Praktyka) Środka – jako Niezachwiana oś (The Unwobling Pivot). Każdy wir ma oś, drzewo czy wręcz – jak w wedyjskim micie stworzenia – górę, za pomocą której Mleczny Ocean został wzburzony i przemieniony we wszechświat.
Yogi Ramacharaka w niewielkiej książeczce z wyimkami, Duchu upaniszad, cytuje Atmapuranę (która nie jest upaniszadą, ale mniejsza o to): „Pływak, przeniósłszy wielu bezpiecznie na drugą stronę potoku, zostaje wciągnięty przez wir i prąd unosi go tak, że nie można mu pomóc. Ci na drugim brzegu, którzy są mu wdzięczni za pomoc, współczują mu. Inni przechodzą obojętni. Mędrzec pochwycony przez wir słów i fachowych szczegółów otrzymuje współczucie tych, którzy, dotarłszy na drugą stronę wszystkich słów i form, czują wszelako wdzięczność za jego pomoc”.
Trąba powietrzna – trąba, z której Jahwe przemawia do Hioba, która unosi Eliasza do nieba i z której formuje się wizja Ezechiela i wynurzają się gigantyczni cherubini – sama w sobie niewidoczna, zyskuje widzialność przez to, co się w niej obraca. Jest czystą potęgą. Wśród Indian Wielkich Równin wierzono, że bizon przed walką grzebie w ziemi kopytem, wzniecając pył, aby w ten sposób modlić się do trąby powietrznej o siłę. Trąba powietrzna to kokon, kokon to trąba powietrzna – pióropusze przystrajano prawdziwymi kokonami, a także kokonami wykonanymi z koźlej skóry i paciorków. Język arapaho tym samym słowem określa trąbę powietrzną i gąsienicę. Trąba powietrzna to kokon; kokon to przemiana; trąby powietrzne to wstępujące dusze świeżo pomarłych; szamani dosiadają trąb powietrznych; droga poza świat albo do innego świata prowadzi przez wir.
Blake:
Natura ta nieskończoności: wszystko w niej ma
Swój własny Wir; wędrowiec poprzez wieczność, gdy
Wir ten przeniknął, widzi, jak się zawija za nim w ślad
Ta ścieżka w glob, siebie zasklepiający, jak
Słońce, księżyc czy uniwersum gwiezdnej świetności […].
Blake rysując drabinę Jakubową, nadał jej postać spiralnej klatki schodowej, przechodzącej przez księżyc w drodze do nieba. Piekło Dantego było wirem, a jego przeciwieństwo – ścieżka prowadząca spiralnie wokół góry czyśćcowej – wiodła do nieba. Pielgrzym Bunyana postępuje spiralną ścieżką do Niebiańskiego Grodu, a indyjski bohater Śaktidewa w Oceanie opowieści, żeglujący ku Miastu ze Złota, jest jedynym ocalałym z katastrofy statku – swe przeżycie zawdzięcza gałęzi drzewa banian, która jakimś cudem wyrasta z wiru pośrodku morza.
Fałdy kory mózgowej noszą nazwę zwojów. Pound kończy jedną ze swych Cantos (CXIII) wersem: „ale umysł jak Iksjon, nie spocznie, w wiecznym obrocie”. Nie jest to obraz niestrudzonej ciekawości, lecz ruin życia. Iksjon był uznawany za pierwszego Greka, który zabił członka rodziny – zastawił pułapkę w postaci dołu z rozżarzonymi węglami na swego teścia, który przybywał po zapłatę za rękę córki. Zeus pozwolił winowajcy wstąpić na Olimp, by tam dokonał oczyszczenia ze swej zbrodni, ale ten próbował uwieść Herę, żonę gromowładnego. Pindar pisze: „jego arogancja zwiodła go doszczętnie”. Zeus przywiązał go do ognistego koła, które obraca się w świecie podziemnym po wieczność.
Gdzieś daleko na wschód od Morza Japońskiego i na północ od łowisk okolic równika – trudno stwierdzić, gdzie dokładnie, bo Ahab roztrzaskał kwadrant, a burza z wyładowaniami poodwracała kompasy – Pequod spotyka przeznaczenie: „Koncentryczne kręgi porwały wreszcie samotną szalupę, całą jej załogę, każde pływające wiosło, każde drzewce lancy, i zakręciwszy w jednym wirze wszystkim, co żywe i martwe, pochłonęły i skryły przed wzrokiem najmniejszy szczątek Pequoda”. Na samym końcu pod wodę idzie oczywiście niebiańskie drzewo grotmasztu („widać było jeszcze zaledwie kilka cali pionowego drzewca”), a wraz z nim Indianin Tashtego, z nim zaś – tyleż niewiarygodnie, co symbolicznie – sokół, którego przez nieuwagę przybił do drewna.
Możliwe, że Pequod zatonął na obrzeżach lub na właściwym obszarze wiru północnopacyficznego, rozległej połaci oceanu pozostającej pod wpływem Prądu Kalifornijskiego, kierującego się na południe, Prądu Północnorównikowego, kierującego się na zachód, a następnie na północ, oraz Prądu Kuro Siwo, biegnącego na północ, a potem na wschód. Wir ten jest jednym z martwych miejsc na planecie, na tej samej szerokości geograficznej co Sahara i pustynia Gobi, a także równie zamarłe Morze Sargassowe. Przemysłowym poławiaczom nie opłaca się tam zapuszczać, statki handlowe rzadko tamtędy przepływają, bo miejsce to nie leży po drodze dokądkolwiek. Wir wypełniają śmieci, które przydryfowały z Japonii i zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Członkowie ekspedycji naukowej ciągnęli przez kilka dni zarzucony włok, który złapał tonę odpadków: plastikowe wieszaki, beczki z odpadami chemicznymi, opony, telewizory, piłki do koszykówki. W licznie tam występujących przezroczystych meduzach tkwią kolorowe plastikowe kulki. Sześć funtów plastiku na każdy funt planktonu. Na bezludnych wyspach lęgowych żołądki rozkładających się albatrosów pełne są skłębionych zakrętek od butelek i fragmentów butelek po wybielaczu, figurek do zabawy, plastikowej żyłki, styropianowych granulek, folii spożywczej i odłamków pudełek po płytach kompaktowych.
Edgar Allan Poe rozpoczyna swoją „Księgę Prawd”, Eurekę. Poemat prozą, od obrazu człowieka, który na wierzchołku Etny kręci się wokół własnej osi tak szybko, jak tylko potrafi, starając się ujrzeć jednocześnie i w całości panoramę w jej pełnej krasie. Poe swoją książką stara się dokonać tego samego – w sekwencji przyprawiającej o zawrót głowy – z „materialnym i duchowym wszechświatem”. Pod koniec dzieła (a jest to rok 1848) wykłada ideę czarnej dziury. Zważywszy na „ruchy wirowe […] poszczególnych porcji Wszechświata”, jest, jak powiada z podkreśleniem w tekście, „aż nazbyt oczywiste”, że wszechświat w końcu zapadnie się w jeden byt, który autor wyobraża sobie, wzorem Empedoklesa, jako kulę. Wszystkie planety będą jednością, podobnie jak wszyscy ludzie, i wszystko będzie jednością z „Duchem Boskim”. Wir jest kresem czasu. T. S. Eliot, East Coker:
W ognistej wir zagłady wzlecą,
Co świat spopiela u przechodu,
Z płomieni we władanie lodu.
Wir jest początkiem czasu. W jednej z wersji azteckiego mitu stworzenia świata Quetzalcoatl, jako Bóg Wiatru, dmie w konchę nad stertą kości, stwarzając ludzkość. Koncha to wir, który trzymasz w ręku. W języku nahuatl to samo słowo oznacza „kłębić się” i „powić”. Wierzono, że niektóre wiersze zrodziły się na drzewie kwiatów w raju, skąd opadły na ziemię, wirując.
Tytuł oryginału: An Elemental Thing
Redakcja: Karolina Górniak-Prasnal, Małgorzata Szczurek
Korekta: Paulina Lenar, Ewa Ślusarczyk
Projekt graficzny: Przemek Dębowski
Konwersja do formatów EPUB i MOBI: Małgorzata Widła
Zdjęcie na okładce: Hiroshi Sugimoto, Devonian Period
137. książka wydawnictwa Karakter
Wydanie drugie
Copyright © by Eliot Weinberger, 2007
Copyright © for the translation by Mikołaj Denderski, 2020
ISBN 978-83-68059-47-2
Wydawnictwo Karakter
ul. Grabowskiego 13/1, 31-126 Kraków
karakter.pl
Niniejsza publikacja jest chroniona prawem autorskim. Publikacja może być zwielokrotniana i wykorzystywana wyłącznie w zakresie dozwolonym przez prawo lub umowę zawartą z Wydawcą. Zwielokrotnianie i wykorzystywanie treści publikacji w jakiejkolwiek formie do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) lub do trenowania modeli sztucznej inteligencji bez uprzedniej wyraźnej zgody Wydawcy jest zabronione.
Zapraszamy instytucje oraz biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje pod adresem sprzedaz@karakter.pl oraz pod numerem telefonu 511 630 317