Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszystko, co warto wiedzieć, zanim zostaniesz opiekunem!
Ewa Zielińska – pielęgniarka z ponad trzydziestoletnim stażem – w wieku pięćdziesięciu trzech lat postanowiła odmienić swoje życie, podejmując pracę jako opiekunka osób starszych w Niemczech.
W szczerym i poruszającym poradniku dzieli się doświadczeniami z piętnastu lat pracy. Opisuje proces rekrutacji, warunki zatrudnienia oraz kolejne rodziny, u których zdobywała nowe umiejętności i uczyła się języka. Przybliża codzienne wyzwania opiekunów i oferuje cenne wskazówki – od radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych i unikania konfliktów, po… sprawdzone przepisy, które pomagają zyskać sympatię podopiecznych.
To pełna praktycznych porad opowieść o odwadze, determinacji i budowaniu wiary w siebie – mimo chwil zwątpienia. Obowiązkowa lektura dla każdego, kto rozważa pracę w tym wymagającym, ale niezwykle potrzebnym zawodzie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ewa Zielińska
Wyznania opiekunki
Poradnik dla opiekunów osób starszych rozpoczynających pracę w Niemczech
Niniejsza książka nie jest fikcją literacką. Wszystkie opisane w niej sytuacje wydarzyły się naprawdę i nie zostały w żaden sposób przerysowane, ubarwione czy wypaczone, a przedstawione w niej postacie są ludźmi z krwi i kości, których spotkałam na swojej drodze.
Książka stanowi niejako dokumentację mojej piętnastoletniej pracy w charakterze opiekunki osób starszych w Niemczech. Zawiera prawdziwe i rzetelne informacje dotyczące standardów opieki, skomplikowanych relacji międzyludzkich oraz sposobów postępowania w sytuacjach kryzysowych, które – niestety – zdarzają się znacznie częściej, niż byśmy tego oczekiwali.
W Polsce miałam pracę, jednak moja pensja nie była wystarczająca.
Przepracowałam trzydzieści jeden lat w zawodzie pielęgniarki dyplomowanej, w systemie trzyzmianowym. Regularnie pogarszająca się sytuacja finansowa doprowadziła moją rodzinę do wegetacji. Mąż od czternastu lat pobierał rentę chorobową. Restrukturyzacja, nowe czasy i solidarnościowe zmiany przyczyniły się do likwidacji zakładu pracy, w którym mój małżonek (ze swoimi schorzeniami) mógł pracować.
Po otrzymaniu kolejnego wezwania do zapłaty, w wieku pięćdziesięciu trzech lat, zdecydowałam się na wyjazd do pracy w Niemczech. W podjęciu tak ważnej dla mnie decyzji pomogły mi koleżanki – Aldona i Wanda. Aldona, z zawodu również pielęgniarka, od dziesięciu lat pobierała rentę chorobową, a od trzech jeździła dorywczo – za pośrednictwem firmy działającej w województwie kujawsko-pomorskim – do pracy w Niemczech w charakterze opiekunki osób starszych. Fakt, że spotkałam się z Aldoną po dziesięciu latach, zawdzięczam Wandzie, która zmieniła całe moje życie. Otóż pewnego dnia przyszła do mnie z wiadomością, iż Aldona w telewizji kablowej zamieściła ogłoszenie, w którym informowała o pomocy w uzyskaniu zatrudnienia w charakterze opiekunki oraz w przeszkoleniu z języka niemieckiego.
Nazajutrz odwiedziłyśmy Aldonę w biurze rachunkowym, w którym dorabiała sobie do niskiej renty. Przywitała nas bardzo serdecznie, poczęstowała kawą i ciastem, opowiedziała o swoich początkach pracy w zawodzie. Dodała nam dużo otuchy i odwagi. Wskazała, jaki zakres języka powinnyśmy opanować, dała broszurki do nauki. Dzięki Aldonie w wieku pięćdziesięciu trzech lat zaczęłam uczyć się języka niemieckiego!
Miałam wiele wątpliwości, nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Nie umiałam gotować, w domu zawsze gotował mój mąż – to było jego hobby. Nie umiałam też obsługiwać pralki automatycznej, zmywarki, ekspresu do kawy. Jednak największym problemem było to, czy poradzę sobie z nauką języka. W liceum ogólnokształcącym uczyłam się rosyjskiego i angielskiego. Nie pozostawało mi więc nic innego, jak zacząć naukę od podstaw. I uczyć się, uczyć, uczyć…
Po czterech miesiącach nauki Aldona zadała mi kilka pytań w języku niemieckim i stwierdziła, że idzie mi dość dobrze. Zadzwoniła więc do firmy, przedstawiła mnie i umówiła na egzamin przez telefon. Wcześniej otrzymałam od Aldony przykładowe pytania i zagadnienia, które mogą pojawić się na egzaminie. Oczywiście wszystkie w języku niemieckim:
1. Proszę opowiedzieć coś o sobie.
2. Jaki zawód wykonywała Pani w Polsce?
3. Ile ma Pani lat?
4. Czy ma Pani rodzinę?
5. Jakie ma Pani hobby?
6. Co Pani lubi gotować?
7. Czy pracowała już Pani w Niemczech?
8. W jakich miesiącach chciałaby Pani jechać do pracy?
9. Jakie czynności może Pani wykonywać przy chorym?
10. Proszę wymienić części ciała w języku niemieckim.
11. W jaki sposób wezwie Pani do domu karetkę pogotowia?
12. Co Pani zrobi, kiedy podopieczny zacznie skarżyć się na ból głowy?
Test zdałam, ale nie byłam zadowolona z oceny miernej. Uczyłam się jeszcze przez dwa miesiące i ponownie zgłosiłam się na egzamin, aby uzyskać lepszy stopień. Wiedziałam, że to, co umiem, to zaledwie kropla w morzu, ale byłam świadoma, że mam coraz większy zasób słów i motywację do dalszej nauki. Koniec końców, zdałam na ocenę dostateczną.
W szpitalu, w którym cały czas pracowałam, wzięłam miesiąc zaległego urlopu i trzydzieści dni z roku bieżącego. Był koniec lutego, dlatego nie miałam żadnego problemu z otrzymaniem dwumiesięcznego urlopu. Wyjechałam małym busem do małego miasta, oddalonego kilkadziesiąt kilometrów od granicy holenderskiej.
Z przebiegu mojej pierwszej podróży do Niemiec nie zapamiętałam niczego szczególnego. Cieszyłam się tylko, że zrobiłam pierwszy krok – przypomniała mi się nawet piosenka Anny Jantar – i modliłam się, żeby starsza pani, do której jadę, nie umarła. Wiedziałam, że ma dziewięćdziesiąt pięć lat i jest po jakiejś ciężkiej operacji. Gdyby zmarła, nie wiem, jak długo musiałabym czekać na następną rodzinę. Tak wtedy myślałam. Byłam również poinformowana, że niemieckie rodziny odmawiają pracy opiekunom ze słabą znajomością języka. Pocieszałam się więc, że do odważnych świat należy.
Około godziny dziewiętnastej kierowca busa zatrzymał się pod wskazanym adresem. Znalazłam się w bardzo krótkiej uliczce na obrzeżach miasta. Stały tutaj tylko cztery domy. Zadzwoniłam. W przedpokoju bardzo miło przywitała mnie córka mojej podopiecznej – Ingrid – oraz dotychczasowa opiekunka – Mariola. Moja podopieczna siedziała w salonie na Rollstuhlu[1] z wyprostowanymi sztywno plecami. Mariola zwracała się do podopiecznej „Frau Kretzmann”.
Frau Kretzmann, jak już wspomniałam, była panią w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat, ładnie ubraną, z zadbaną fryzurą. Dopasowana bluzka, sweter i spodnie podkreślały jej zgrabną sylwetkę. Od dziewięćdziesiątego roku życia była niewidoma, leżąca, z głęboką demencją, bez kontaktu słownego. Z salonu, wraz z Mariolą, weszłam do małego pokoiku, gdzie czekała na mnie kolacja. W okrągłym koszyczku znajdowało się kilka małych bułek. Poczęstowałam się. Na jedną połowę nałożyłam plaster sera, na drugą plaster wędliny. W tym momencie Mariola powiedziała do mnie rozweselonym głosem, jednocześnie kopiąc mnie pod stołem: „Ona nic nie rozumie po polsku. Będzie zachęcała cię, żebyś wzięła jeszcze jedną bułkę, a tak naprawdę będzie szczęśliwa, jeśli jej nie weźmiesz, bo to taka sknera, skąpi na jedzeniu, ile się tylko da!”. Z wielkim trudem udało mi się powstrzymać od śmiechu. Wiedziałam już, że tutaj zrzucę parę kilo i nie przejmowałam się tym. Ingrid podczas kolacji spytała tylko: „Mude[2]?”. Odpowiedziałam: „Nein”.
W tym domu do moich obowiązków należało:
zrobienie porannej i wieczornej toalety przy łóżku podopiecznej;
smarowanie ciała chorej różnymi balsamami i kremami;
czyszczenie protezy zębowej i założenie jej podopiecznej przed posiłkiem;
podanie śniadania o godzinie ósmej: sto pięćdziesiąt gramów jogurtu z owocami przetartego przez sito plus kawa z mlekiem, i podanie leków;
prasowanie w piwnicy, mycie okien, codzienne sprzątanie piętrowego domu, w czasie upałów podlewanie dwa razy dziennie kwiatów w ogrodzie, grabienie liści, usuwanie chwastów;
podanie obiadu o godzinie dwunastej: zawsze zupa pomidorowa według ustalonej receptury, czyli dwa pomidorki plus plaster żółtego sera, trochę wody, mała kosteczka masła i trochę śmietanki, przyrządzona za pomocą miksera, i podanie leków;
ubieranie chorej o godzinie czternastej w ciasne, dopasowane bluzki, spodnie i sadzanie jej na
Rollstuhl
.
Ingrid posiadała własne dwupokojowe mieszkanie w bloku z windą w centrum miasta, ale ponieważ była osobą samotną (z wykształcenia nauczycielką), mieszkała u mamy, zajmowała jeden pokoik na pierwszym piętrze. Zaraz na drugi dzień Ingrid nakryła stół w salonie na cztery osoby i zaparzyła w ekspresie kawę. Mój niemiecki był słaby, więc pani domu nie nawiązywała ze mną żadnego dialogu. Domyślałam się sama, że przyjdą jacyś goście. Zbliżała się godzina piętnasta. Przyjechała starsza córka podopiecznej – Erika, a po kilkunastu minutach weszła do salonu jakaś kobieta w średnim wieku. Okazało się, że ta pani to dawna pracownica tej rodziny. Była zatrudniona przez dziesięć lat. Sprzątała, prasowała i opiekowała się Liselotte, wtedy jeszcze chodzącą, ale z szybko postępującą demencją. Poczułam wielką ulgę, kiedy odezwała się do mnie w języku polskim. Była to Polka z pochodzenia. Miała na imię Sabina. Mieszkała w Polsce tylko osiemdziesiąt kilometrów od mojej miejscowości. Cieszyłam się jak dziecko z nowej zabawki, że nie będę tutaj samotna jak palec i taka społecznie wyizolowana. Sabina podała mi swój adres i oznajmiła, że mogę zawsze ją odwiedzić, kiedy będę miała wolne.
Podczas rozmowy z Sabiną padło pytanie ze strony Ingrid, dotyczące mojej stałej pracy w Polsce. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że przyjechałam do Niemiec w czasie urlopu. Nie chciałam od razu zwalniać się z pracy, tylko najpierw sprawdzić, czy dam radę ze słabą znajomością języka, w obcym domu, w obcym kraju, daleko od rodziny. Podświadomie wierzyłam w to, że po prostu muszę sobie poradzić, nie mam innej drogi wyjścia. Muszę przecież jak najszybciej spłacić zadłużone mieszkanie spółdzielcze, bo groziła nam eksmisja.
Ingrid była zaskoczona tym, co usłyszała od Sabiny. Konkretniej chodziło o to, że jak można w czasie urlopu wypoczynkowego w Polsce przyjechać do pracy w Niemczech. Ingrid zrozumiała, że przyjechałam do niej na urlop. Popełniłam bardzo poważny błąd, przyznając się szczerze, że przyjechałam w trakcie urlopu z ubiegłego roku i bieżącego. Dla Niemców urlop to rzecz święta. Oni urlopów nie spędzają w swoich domach, wyjeżdżają np. na Majorkę, żeby odpocząć od pracy. Ingrid wypominała mi wiele razy przy pracy, cytuję: „Tutaj w Niemczech nie ma urlopu, tylko trzeba pracować, żeby dostać wyżywienie”. Żadnych powodów nie miała, żeby w taki sposób zwracać się do mnie. Zadawała mi coraz więcej pracy, a po dwóch miesiącach robiła się coraz bardziej dla mnie nieprzyjemna. Dlatego pragnę ostrzec opiekunki i opiekunów: nie zwierzajcie się nikomu, że przyjechaliście do pracy sprawdzić się w czasie urlopu w Polsce, bo Niemcy i tak tego nie zrozumieją albo nie będą chcieli tego zrozumieć. Zawsze coś wynajdą, żeby nas upokorzyć. Wyobrażają sobie jednocześnie, jaka ta Polska jest biedna i nic tam nie ma, bo Polacy zamiast odpoczywać w czasie urlopu, wyjeżdżają za granicę do pracy. Taki jest fałszywy ich tok myślenia.
Drugą, równie ważną radą jest niezwierzanie się z problemów, jakie mamy w Polsce, oraz z tego, że coś nas boli, np. żołądek czy stawy kolanowe, przynajmniej nie w pierwszych miesiącach pracy u tego samego pracodawcy. Bardzo chętnie wysłuchają, a później skomentują to przy najbliższej okazji i dadzą nam do zrozumienia, że jak jest coś nie tak ze zdrowiem, to najlepiej wracać do Polski, a tu przyjedzie inna osoba, gdyż nie ma ludzi niezastąpionych.
Ingrid zawsze zapraszała Sabinę w roli tłumacza, gdy przyjeżdżała nowa opiekunka ze słabym niemieckim. Ja byłam już dwunastą z kolei opiekunką Liselotte. Padło pytanie, przetłumaczone na polski, co lubię jeść, bardzo ogólnikowe. Odpowiedziałam, że biały ser, żółty ser, jogurt. Nie spytano się: „A co na obiad?”. Sama nie chciałam się wypowiadać na ten temat, gdyż stres, jaki mi towarzyszył, był nie do opisania. Dało się wyczuć, że Sabina, chociaż była Polką, trzymała stronę swojej dawnej pracodawczyni. Przez dwa miesiące Ingrid kupowała dla mnie tylko biały twarożek, chleb i masło. Żółty ser był tylko dla jej mamy, pomidory też, soki owocowe w butelkach też, owoce też. W krótkim czasie schudłam siedem kilogramów. Czułam się osłabiona, kręciło mi się w głowie. W wolnym czasie zawsze biegłam do Sabiny, aby wyrzucić z siebie wszystkie bolączki i wypłakać się. Kobieta umiała wysłuchać i doradzić. Emanowała z niej dobroć i empatia. Pocieszała i tłumaczyła, że w Niemczech trzeba mieć twardy charakter, nie przejmować się, tylko robić swoje i już. Podczas odwiedzin Sabina dożywiała każdą Polkę, która pracowała u Ingrid. Przede wszystkim dzięki Sabinie i jej mężowi – też Polakowi z pochodzenia – przetrwałyśmy ten ciężki dla nas okres w życiu.
Mój urlop dobiegł końca. Dostałam od Ingrid propozycję powrotu za miesiąc. Zgodziłam się. Nie przyjmowałam do siebie żadnych myśli, żeby zmienić rodzinę. Chciałam więcej osłuchać się z językiem, nie chciałam też stracić kontaktu z Sabiną.
W Polsce rozwiązałam umowę o pracę ze szpitalem. Po miesiącu wracałam do Niemiec małym busem. Obok mnie siedziała czterdziesto-, może czterdziestopięcioletnia szczupła blondynka z długimi włosami. Jechała też do opieki, ale już miała za sobą paroletnie doświadczenie w Niemczech. Doradziła mi, żebym się dużo modliła przez całą drogę, i na miejscu też. Ona również się dużo modliła. Przekonała się na sobie, że modlitwa czyni cuda. Za nami siedziała jakaś starsza pani. Przysłuchiwała się naszej rozmowie na temat polskiej firmy, która przyjmuje do pracy w Niemczech. Bardzo zainteresowana tym tematem, spytała nas, gdzie jest taka firma, bo ona też chciałaby jechać, jest zdrowa i jeszcze w pełni sił. Teraz jedzie na dwa miesiące do starszego, zaprzyjaźnionego małżeństwa, które kiedyś, dawno temu, mieszkało w jej sąsiedztwie, a potem przeprowadziło się do Niemiec. Cieszyła się, że dwie emerytury sobie zaoszczędzi. Jeździ do nich raz w roku. Pomaga im w gospodarstwie domowym. Spytałam się tej sześćdziesięciopięcioletniej pani, czy umie niemiecki, czy wie, co znaczy słowo „Arbeit”. Odpowiedziała, że nie, no i w całym busie zrobiło się wesoło. Starsza pani już nie nalegała, żeby dać jej adres firmy.
Wracając na początku czerwca do Ingrid, nie przypuszczałam, że prawdziwy horror dopiero jest przede mną. Dnie i noce mijały bardzo powoli. Ingrid nie była już osobą miłą jak w pierwszych tygodniach. Była wymagająca, skąpa, nerwowa, obojętna, tajemnicza czy nawet dziwna. Atmosfera w domu robiła się coraz bardziej napięta. Pewnego popołudnia spytała się, czy mama miała Verdaung, czyli po polsku wypróżnienie. Nie znałam tego słowa, więc w ogóle nie mogłam skojarzyć, o co mnie pyta. Przyniosłam słownik niemiecko-polski, który przywiozłam ze sobą, ale Ingrid nawet nie zwróciła na niego uwagi. Spytała się drugi raz, używając prostego wyrazu „Stuhlgang”. Odpowiedziałam, że stolca nie było, wyrażeniem: „Sie hat Struhlgang nicht gehabt”.
Kiedy wchodziłam do łazienki, która znajdowała się na pierwszym piętrze, zawsze czułam się nieswojo. Prócz dwóch ręczników, które były dla mnie powieszone, nie było nic. Puste szafki, puste półki. Po wieczornej toalecie Liselotte Ingrid wpadała czasem za mną do pomieszczenia i sprawdzała, czy protezy zębowe są dokładnie czyszczone. Jeżeli chciałam wyprać swoje rzeczy w pralce, musiałam to najpierw zgłosić Ingrid. Pralkę obsługiwała sama. Wtedy podawała mi duży, siatkowy worek, do którego miałam włożyć swoje rzeczy. Potem Ingrid brała owy worek w swoje dwa palce i trzymając daleko od siebie, wkładała do pralki i włączała ją. Wyglądało to tak, jakby obawiała się zarażenia jakąś chorobą. Po skończonym praniu otwierała pralkę i wskazywała, że mogę już wyjąć ten worek i porozwieszać swoje rzeczy na sznurku. Cała ta ceremonia związana z praniem rozśmieszała mnie. Było tak samo za każdym razem, gdy chciałam coś wyprać. Wiele razy ten fakt przygnębiał mnie i czułam się poniżona.
Piwnica składała się z kilku pomieszczeń. Oprócz pralki, trokny (suszarki), lodówki, z której korzystała tylko Ingrid, stała również duża, ciężka deska do prasowania. Często, kiedy byłam zajęta prasowaniem, Ingrid wchodziła po coś i bez żadnych przyjaznych gestów omijała mnie wzrokiem, tak jakby mnie w tej piwnicy nie było. Zima w 2007 roku była mroźna – w piwnicy też było zimno. Ingrid nie pozwalała na zwiększenie temperatury grzejnika, zamiast tego kazała zakładać gruby sweter. Musiałam prasować duże obrusy, pościel, bluzki i dżinsy Ingrid oraz ubrania Liselotte. Wcześniej, kiedy pracowała tutaj Sabina, Ingrid duże obrusy i pościel woziła do maglowania. Odkąd zaczęły przyjeżdżać opiekunki, kazała wszystko prasować pracownicom.
Chociaż byłam już osobą pięćdziesięciotrzyletnią, Ingrid traktowała mnie i wcześniejsze opiekunki podobnie jak swoich uczniów, którzy byli niezdyscyplinowani i przykładowo palili papierosy w szkolnej toalecie. Byłam osobą palącą, ale zawsze wychodziłam zapalić przed dom. Nie odważyłabym się zrobić inaczej. Miałam przecież nóż na gardle i bałam się stracić pracę. Pewnego dnia, po południu, dostałam trzy godziny wolnego czasu. Przebrałam się w rzeczy wyjściowe i odświeżyłam się nowymi perfumami, które kupiłam niedawno w Edece. Wychodząc ze swojego pokoju, otworzyłam szeroko okno i podparłam postawioną na parapecie książką, aby się nie zamknęło, po czym zeszłam na dół. Tam skierowałam się jeszcze do toalety i wyszłam na zewnątrz.
Po powrocie do domu zastałam bardzo dziwną atmosferę. Ingrid nie odzywała się, biegała tam i z powrotem i omijała mnie wzrokiem. Drzwi wejściowe były szeroko otwarte, trzy okienka w korytarzu również, okienko w toalecie też. Nie wiedziałam, o co chodzi, czy coś się stało. Zeszłam do piwnicy, by zmienić obuwie i powiesić kurtkę. Weszłam do salonu. Liselotte siedziała jak zawsze na Rollstuhlu. Nastrój był nie do zniesienia. Bałam się spytać, co się stało, dlaczego się nie odzywa. Zresztą mój niemiecki nadal był słaby. Jeżeli dołączył do tego stres, to zapominałam wszystkiego, czego się wcześniej nauczyłam. Poczułam się bardzo upodlona, tym bardziej że nie poczuwałam się do niczego złego z mojej strony. Obserwowałam ten cały teatr z Ingrid w roli głównej i nie wierzyłam w to, że ona jest z wykształcenia pedagogiem. Uczy i wychowuje młodzież, a nie chce mi wyjaśnić, o co chodzi, gra na zwłokę i sama zachowuje się nietypowo. Podziałała na mnie ta sytuacja przygnębiająco. Rozmyślałam, czy dobrze byłoby porozmawiać z Sabiną i poprosić, żeby jakoś pozytywnie wpłynęła na Ingrid, ale zrezygnowałam. Na pewno Sabina nie zechciałaby rozmawiać z byłą pracodawczynią i ingerować w jej sprawy domowe.
Obserwowałam Ingrid do godziny dwudziestej drugiej. Kilka razy stanęłam na środku korytarza, aby sprowokować ją do rozmowy, ale była nieugięta i traktowała mnie jak powietrze. O dwudziestej drugiej kończę pracę, więc poszłam do swojego pokoju. Nie miałam już na nic siły. Rozmyślałam tylko nad tym, że gdyby Ingrid miała odrobinę serca i dobrej woli, mogłaby porozumieć się ze mną gestami lub za pomocą słownika, z którym codziennie schodziłam na dół. Nerwy nie pozwalały mi zasnąć. Ciężko było mi pracować w tak napiętej i nieprzyjaznej atmosferze, którą stwarzała Ingrid, a co dopiero uczyć się języka. Włączyłam telewizor, ale po pięciu minutach wyłączyłam go. Miałam taki mętlik w głowie, że nie rozumiałam, o czym mówili.
Godziny wolne nie sprawiały mi radości. Psychicznie byłam załamana. Podczas jednego ze spacerów podeszła do mnie około osiemdziesięcioletnia pani i spytała, czy jestem chora i czy nie potrzebuję pomocy. Odpowiedziałam: „Danke, alles ist gut, nur habe ich viel stress[3]”. „No bo jest pani taka blada, idzie pani bardzo powoli i jest pani taka zamyślona” – dodała jeszcze na koniec kobieta. Chętnie bym z nią porozmawiała, ale trudno było mi zrozumieć, co jeszcze do mnie mówiła.
Zagadka Ingrid wyjaśniła się dopiero po trzech dniach. Do Liselotte przyjechała Krankengymnastik[4] Barbara, z pochodzenia Polka, zaprzyjaźniona z Ingrid od ośmiu lat. Po około trzydziestu minutach od jej przyjazdu, Barbara weszła do kuchni, gdzie akurat robiłam porządki, i spytała mnie, dlaczego palę w toalecie papierosy, a później rozpylam na ściany perfumy, aby zneutralizować dym. Dodała, że Ingrid jest bardzo wściekła na mnie z tego powodu. Rozpłakałam się natychmiast z nerwów, słysząc o tych oskarżeniach, powiedziałabym wręcz – bredniach i urojeniach. Nie miałam siły mówić nawet po polsku. Po chwili opanowałam się i wytłumaczyłam, że wychodząc do miasta, użyłam trochę nowych perfum i przed wyjściem skorzystałam jeszcze z toalety na parterze. Dlaczego miałabym palić w toalecie, w obcym domu, gdzie pracuję, skoro każdy dzień pracy był dla mnie na wagę złota? Bardzo się starałam i zależało mi na tym, żeby być dobrym i zdyscyplinowanym pracownikiem. Liselotte leżała zawsze nieruchomo w łóżku, co najwyżej podrapała się tylko po nosie lub głowie, więc bez żadnych obaw można było spokojnie opuścić miejsce pracy na dziesięć, a nawet piętnaście minut, żeby wyjść na dwór. Pomyślałam wtedy: Co za dziwne myślenie tej pięćdziesięciosiedmioletniej Niemki nauczycielki. Z ust Barbary padło jeszcze jedno pytanie: „To w takim razie dlaczego otworzyłaś szeroko okno w swoim pokoju?”. Ingrid myślała, że tam też paliłam. Nie wiedziałam już, czy mam płakać, czy się śmiać z tego całego spektaklu w aranżacji Ingrid. Musiałam się znowu tłumaczyć. „Ano dlatego, że od dziecka mieszkałam w starym budownictwie, gdzie okien nie uchylało się, tylko otwierało szeroko, na oścież. Dlatego jestem przyzwyczajona do takiego otwierania i dokładnego, porządnego wietrzenia pokoju. Później, w dorosłym życiu zamieszkałam z mężem w starym bloku, gdzie także były okna starego typu i nie można było ich uchylić”. Ingrid przyszła do kuchni i przeprosiła mnie za to pomówienie. Na następny dzień wręczyła mi nawet upominek na zgodę, ale teraz, po dwunastu latach, nie pamiętam już dokładnie, co to było.
Spokój z takim pracodawcą jak Ingrid, z tak zadziornym charakterem, nie mógł trwać jednak długo. Najbardziej stresujące były dla mnie weekendy. Przeważnie spędzała je, siedząc w salonie i nasłuchując, co robi opiekunka. Soboty i niedziele były dla mnie jak więzienie. Jak tylko coś mi wypadało z rąk i narobiło trochę hałasu, zaraz przylatywała Ingrid i pytała, co się stało. Zdarzało się, że śmiała się na głos, gdy podczas konwersacji z Liselotte przekręciłam jakieś słowo. Często gotowała trzy kartofelki w łupinach i kalafiora. Kartofelki były tylko dla niej, a połowę kalafiora zostawiała i pokazywała ręką, że mogę go zjeść. Nieraz przychodziła trzydziestoletnia bratanica. Ingrid wtedy szybko coś gotowała, akurat na dwa talerze i z tymi dwoma talerzami wychodziła do salonu. Robiła tak samo, gdy przychodziła pora na kawę.
Pewnej soboty Ingrid zarzuciła mi, że nie podaję jej mamie na śniadanie całej porcji jogurtu ze słoika pięćsetgramowego. Podczas mojego urlopu w Polsce na miesiąc przyjechała Katarzyna, która resztę jogurtu zjadała. Ja sumiennie dzieliłam ten jogurt na trzy dni, dlatego na trzeci dzień zostawało sto siedemdziesiąt gramów. Mój niemiecki był coraz lepszy, więc odpowiedziałam, że żałuję, że zostawiłam trzecią porcję na trzeci dzień i od jutra będę robić tak samo jak Katarzyna – resztę zjadać. Ingrid odpowiedziała mi w ten sposób: „Będziesz jeść, jak sobie kupisz”. Znowu poczułam się zlekceważona. W oczach zakręciły mi się łzy. Zwątpiłam już, czy kiedyś lub czy w ogóle zajrzy do tego domu trochę słońca, żeby było w nim ciepło i wreszcie zapanowała miła atmosfera. Naprawdę było mi bardzo trudno skupić się na pracy, gdy Ingrid traktowała mnie z pogardą. Moimi odczuciami dzieliłam się zawsze z Sabiną, która dawała mi dużo cennych rad, umiała wysłuchać, pocieszyć i sprawić, że było mi o wiele lżej i powoli przestawałam brać sobie do serca wszystkie złe zachowania Ingrid.
Impulsywne cechy charakteru Niemki potwierdziły się znowu w niedługim czasie. Każdego wieczoru do kolacji Ingrid kazała podawać Liselotte dużą lampkę białego wina. Pewnego razu nalałam mojej podopiecznej wina z butelki, w której zostało jedynie parę łyków. Pomyślałam, że te parę łyków wypiję, bo bezsensownie byłoby zostawiać je na dnie. Jutro do kolacji otworzę nową butelkę. Dzisiaj wreszcie spróbuję, jak to wino smakuje. Ingrid przyszła pod koniec kolacji, co było zresztą codziennym rytuałem, i wyczuła ode mnie zapach wina. Powiedziała, że wypiłam całą lampkę, zamiast podać jej mamie. Nie uwierzyła mi, gdy powiedziałam, że już podałam Liselotte całą lampkę wina. Ingrid podała, a ściślej mówiąc – wmusiła w swoją mamę drugą, pełną lampkę z nowo napoczętej butelki. Nie obchodziło jej, że jej dziewięćdziesięciosześcioletnia mama krzywi się, odbija się jej cały czas kwasem, że wyraźnie broni się przed wypiciem następnego łyka. Myślałam, że Liselotte zwymiotuje to wino. Było widać jak na dłoni, że wypija drugą lampkę. Pierwszą wypijała zawsze z apetytem i bez grymasów. Ingrid była żałosna. Moim zdaniem powinna odbyć długą terapię. Jej matka przeszła gehennę, a ona była bardzo zadowolona, że postawiła na swoim. W jej mniemaniu nie dała się Polce oszukać, więc jest mądra i spostrzegawcza. Pokazała też, że z opiekunką może robić, co chce, przede wszystkim torturować ją psychicznie. Świadków przecież nie było.
Mimo tak ciężkiej atmosfery w domu Ingrid i licznych pomówień nie myślałam o zmianie rodziny. Bałam się. Myślałam wówczas, że w tej rodzinie główną przyczyną podłego podejścia do opiekunek był brak dostatecznej znajomości niemieckiego. Może też samotność Ingrid? Brak partnera, męża, dzieci? Kobieta naprawdę posiadała trudny charakter, gdyż sama stwarzała problemy i jednocześnie wprowadzała wrogą atmosferę. Po każdym wypalonym papierosie musiałyśmy natychmiast iść do łazienki i wyczyścić zęby. Nieraz wchodziła niespodziewanie za nami, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście to robimy. Zdarzało się też, że stała w ukryciu i obserwowała, czy po wyrzuceniu worka ze śmieciami umyłyśmy ręce. Kąpiel? Przepierka osobistych rzeczy tylko w godzinach wolnych od pracy. Co drugą sobotę myłyśmy Liselotte głowę. Kiedy skończyłyśmy, Ingrid uchylała okno i wietrzyła pokój, nawet w okresie zimowym. A na następny dzień chodziła zła, bo mama zachorowała. Miała trzydzieści osiem stopni gorączki, katar i kaszel i nie wiadomo, skąd się wzięło to przeziębienie. Ingrid zapominała, ile mama ma wiosen. Z kolei, gdy opiekunka była przeziębiona – wystarczyło mieć lekki katar – kupowała w aptece ochronne maseczki na usta i nos i zmuszała ją do ich zakładania podczas czynności pielęgnacyjnych w łóżku. Ingrid bardzo często chodziła przeziębiona, ale nigdy nie zakładała maski, gdy siedziała przy mamie. Twierdziła, że jest rodziną i mama się od niej nie zarazi. Po umyciu głowy przyjeżdżał fryzjer, żeby zrobić ładną fryzurę. Fryzura ta musiała się utrzymać co najmniej przez tydzień, dlatego przy ubieraniu i rozbieraniu musiałyśmy bardzo uważać, co dodawało nam jeszcze więcej stresu. Po fryzjerze Liselotte siedziała w salonie sztywno jak manekin przez cztery godziny. Ingrid była przeszczęśliwa, że mama tak długo siedzi, bo zauważyła, że jest tak wytrzymała tylko wtedy, gdy ma nową fryzurę.
Codziennie o godzinie czternastej trzeba było ubrać Liselotte w łóżku, w pozycji leżącej, później posadzić, podnieść do pozycji stojącej i posadzić na Rollstuhl. Kiedyś przez nieuwagę białą koszulkę na ramiączkach założyłam na lewą stronę. Wieczorem, podczas rozbierania, Ingrid zauważyła nieprawidłowo założoną bieliznę. Była bardzo oburzona, jakby zobaczyła na ciele dużego siniaka. Bluzki z długim rękawem były tak ciasne i dopasowane, że chorą ciężko było ubrać i rozebrać. Często podczas tych czynności bluzki pruły się na szwie, odpadały guziki. Liselotte męczyła się bardzo przy tym ubieraniu, opiekunki także. Wszystkie opiekunki zastanawiały się, po co ciężko chorej osobie potrzebne są tak ciasne bluzki i spodnie. Ubieranie było męką i udręką.
Ingrid uczyła w szkole, więc przyjeżdżała po pracy o różnych porach. Często, gdy wchodziła przez furtkę, skręcała w prawo, obchodziła połowę domu i zatrzymywała się na tarasie. Dyskretnie, przez oszklone drzwi obserwowała naszą pracę w sypialni przy babci. Kilka opiekunek złapało Ingrid na tym podglądaniu, a ona natychmiast pukała w te drzwi, żeby jej otworzyć, i udawała, że akurat w tym momencie przyszła. Kiedy wchodziła do domu głównym wejściem, zawsze używała dzwonka i meldowała się, że już jest, i trzeba było otwierać jej drzwi, niekiedy pięć, sześć razy dziennie, co też podnosiło adrenalinę, gdyż musiałyśmy przerywać swoją pracę. Po południu miałyśmy zdać sprawozdanie, co w danym dniu zrobiłyśmy. Jeżeli tego dnia prasowałam, sprawdzała każdą rzecz po kolei, czy jest dokładnie wyprasowana. Sprawdzając czystość w łazience, urwała kawałek papieru toaletowego, zmoczyła go, przetarła nim kawałek podłogi i zarzuciła koleżance, że ta nie sprzątała łazienki. Po dwudziestej drugiej, gdy byłyśmy już u siebie w pokoju, po cichutku, w piżamie i w szlafroku, schodziła na dół i sprawdzała czystość w kuchni. Kiedyś zeszłam jeszcze raz na dół po butelkę wody mineralnej. Do kuchni trzeba było przejść trzy kroki przez sypialnię babci. Nie wierzyłam własnym oczom, gdy zobaczyłam, że Ingrid śpi z mamą w łóżku!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wyznania opiekunki – poradnik dla opiekunów osób starszych rozpoczynających pracę w Niemczech
ISBN: 978-83-8423-107-4
© Ewa Zielińska i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Anna Pomianek JezykoweDylematy.pl
KOREKTA: Paulina Górska
OKŁADKA: Wiola Pierzgalska
ILUSTRACJE: Harper Kim
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
