Wyrywacz rogów - Edward Lee - ebook + książka

Wyrywacz rogów ebook

Edward Lee

3,8

Opis

Poznajcie Deana Lohana – dziś beznadziejnego mieszczucha i pantoflarza, niegdyś prymitywnego i brutalnego wieśniaka, słynącego z siły w poskramianiu byków… i kobiet. Tych drugich również pięścią. Gdy w jego rodzinnej miejscowości dochodzi do serii tajemniczych morderstw, a z życiem żegna się również ojciec Deana, mężczyzna wraca na rancho. Tam odkrywa, że nadprzyrodzone byty istnieją, a walka z bykami nie skończyła się. Musi stawić czoła bestiom, o których istnieniu zapomniano. Demony przeszłości wracają w najmniej oczekiwanym momencie i są silniejsze niż można podejrzewać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 188

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (25 ocen)
8
8
5
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pelagita

Nie oderwiesz się od lektury

Super szkoda że bez lektora
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2019

Dom Horroru

Gorlicka 66/26

51-314 Wrocław

Copyright © Edward Lee, The Horncranker, 2002

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja i korekta: Anna Musiałowicz

Tłumaczenie: Łukasz Zbrzeźniak

Projekt okładki: Dawid Boldys, Shred Perspectives Works

Skład: Sandra Gatt Osińska

Wydanie I

ISBN: 978-83-953486-4-8

www.domhorroru.pl

facebook.com/domhorroru

instagram.com/domhorroru

PROLOG

Słońce w zenicie rozświetlało senne lato w Południowej Dakocie, promienie malowały już całkiem dobrze opalone ręce chłopaka. To wszystko było jego częścią, fragmentem wielotorowego i twardego wychowania. Zapach pastwiska, chłoszczący wiatr i słońce.

Tego dnia piękno rozbrzmiewało pieśnią nad nieskończonym lądem.

– Rogi są ich siłą synu – przestrzegł chłopaka ojciec. Był silnie zbudowany, ubrany w ogrodniczki. Miał miłe, ale stanowcze spojrzenie. – Musisz przejąć i odebrać im tę moc. W przeciwnym razie pobodą cię, wepchną rogi prosto w tyłek. Widziałem, jak kiedyś przydarzyło się to jednemu facetowi i nie był to przyjemny widok. Zdechł jak pies, bo jego gówno wymieszało się z krwią.

Wow!, pomyślał chłopiec. Gówno wymieszane z krwią!

– Zaczął też rzygać, wymiotował własnym gównem zaraz przy furtce dla bydła.

Juhu – WOW!

Chłopiec w momencie tej kluczowej indoktrynacji miał dziewięć lat. Nie wiedział, czym są włosy na fiucie, o co chodzi w seksie albo nawet co oznacza nieregularne twardnienie jego wacka. To było po prostu coś, co się działo. Dzieciak był niezmąconą niewinnością. Aż do teraz.

– Słuchaj, co musisz zrobić. – Ojciec złapał za narzędzie, coś, co nazywało się szczypcami zaciskowymi, i uniósł je ku słońcu. – Poręczne jak kieszeń w koszuli, chłopcze, to tutaj to wyrywacz rogów.

Wziął głęboki, gwałtowny wdech i umieścił dziwaczny przyrząd na rogu wołu.

Potem z całej siły przekręcił narzędzie.

Czynność ta zrodziła najdziwniejszy dźwięk, coś jak zgrzyt zawiasu, a potem pękanie drewna.

Szkrzyyyyyp-CHRUP!

– Ooooo tak! – stęknął ojciec chłopaka, wysilając się, gdy niesamowite narzędzie w jego rękach z powodzeniem oderwało lewy róg od „kastrowanej” czaszki blisko dziewięćsetkilogramowego wołu rasy Black Angus.

Wół, co zrozumiałe, zawył.

Młody chłopak spojrzał w otwór, który był efektem brutalnej i okrutnej ekstrakcji. Poszczerbiona, mokra dziura w czaszce zastąpiła niegdyś dumny róg. Kropelki krwi wielkości łebków od szpilek pojawiły się w jej wnętrzu.

Wow!, pomyślał chłopak. Dziura w głowie!

Olbrzymia bestia szarpnęła się w stalowej zagrodzie, ciągle wyjąc, smarki wylatywały jej z nozdrzy całymi sznurami. Zaszczękał metal, kopyta uderzyły w ziemię.

– Gdyby mógł się stamtąd wydostać, synu, rozszarpałby nas w try miga. Zabiłby wszystko, co się rusza.

Chłopak przyjrzał się bliżej ogromnej, uwięzionej bestii. Tak, ale nie może się wydostać! NIE MOŻE! Tej myśli towarzyszył chichot.

Potem ojciec chłopca wyrwał biednemu zwierzęciu drugi róg.

Wół, ponownie, zawył. Jego krzyk zabrzmiał na rozległej przestrzeni farmy zupełnie jak wrzask z samego piekła…

– No i proszę.

Obydwa rogi leżały teraz w piasku pomiędzy butami za kostkę marki Keds, które dzieciak miał na sobie.

– Widzisz? Tylko tyle trzeba, żeby zmienić kurewsko wredne stworzenie w potulnego baranka. – Mężczyzna odłożył piekielny instrument, a następnie objął chłopaka ramieniem. – Pewnego dnia, chłopcze, też będziesz wyrywaczem rogów, zupełnie jak ja i mój ojciec przede mną…

ROZDZIAŁ 1

Seattle, Stan Waszyngton, rok 1999

Kiedy deszcz nie padał, całe Seattle zdawało się oddychać z ulgą. Nie działo się to jednak często. Nie, najwyraźniej Bóg uznał za zasadne odlewać się hojnie na to miasto przez dwieście osiemdziesiąt dni w roku. Dlatego powodzie, podmyte drogi, osuwające się ze zboczy domy i najwyższy odsetek samobójstw spośród krajowych metropolii nie były zaskoczeniem. Wyglądało to jak posępnie surowy dom wariatów z pedalską koleją jednotorową, zerżniętym pomysłem na podziemia i przeszywająco paskudnym budynkiem Space Needle, któremu większość mieszkańców życzyło zawalenia się na Piątą Aleję w godzinach szczytu. Turystów zbaczających z malowniczego nabrzeża czekała wielka niespodzianka – mogli zobaczyć, jak naprawdę wygląda to miasto: pozostawione na każdym chodniku kałuże wymiocin i autobusy śmierdzące gorzej niż wory na gówno rzucone na kompostownik. Seattle było pijackim, zaplutym durszlakiem, który odcedzał zbyt wielu białych jak brzuch ryby gothów, myślących, że „elegancko” jest żyć w otoczeniu pozbawionym światła słonecznego, zbyt wiele kobiet z plecakami i nieogolonymi nogami, meneli, pijaków i bezdomnych ćpunów uzależnionych od cracku (bo prysznice tutaj były zupełnie za darmo) i policjantów wyrzuconych z każdego większego miasta na zachodnim wybrzeżu (bo jaki wykwalifikowany oficer chciałby z własnej woli tu pracować, gdyby mógł dostać etat gdziekolwiek indziej w Ameryce?). Panował tu lejący jak z cebra deszcz, panowali też ludzie odstrzelający sobie łby z powodu przewlekłego deficytu witaminy D i sezonowej choroby afektywnej.

Kto miał pojęcie, w mieście tak pojebanym jak to, jakie „schorzenia” mogły się powoli przesączać? Kto wiedział, jaka inna powoli rozwijająca się choroba zaczynała się gnieździć w niczego niespodziewających się głowach?

Kto mógł przypuszczać?

* * *

Kiedy żona Deana Lohana zajechała na róg Czwartej i Virginii Dean, ten stał tam przez moment, patrząc na jej twarz za na wpół opuszczoną szybą po stronie kierowcy. Uroda Daphne, wyzywająca, ale z klasą, przyozdobiona oczami w kolorze indygo, wydawała się ewoluować, odkąd trzy lata temu wzięli ślub. Obydwoje pracowali w mieście, dojeżdżali wspólnie do i z pracy, codziennie razem jedli lunch… Cóż, może nie każdego dnia, ostatnio Daphne była zmuszona do rezygnowania ze swojej godzinnej przerwy na drugie śniadanie na rzecz jakichś ważnych spotkań w pracy. Pracowała w firmie sprzedającej ciuchy na cały kraj, szybko wspinała się w hierarchii, harowała ciężko dla nich obojga. Jest moją żoną, pomyślał Dean przyglądając się jej. Ta myśl i ten widok sprawił, że niemal się rozpłakał. Jest całym moim światem…

– Wybieram się do Ajaxa na piwo – powiedział do niej. – Będę potrzebował samochodu.

Daphne zmarszczyła się i opuściła szybę do końca.

– Co?

– Idę do Ajaxa się napić – powtórzył na granicy cierpliwości. – Głucha jesteś? Wysiadaj z auta.

Twarz jak u modelki zamarła, potem Daphne rozluźniła się i roześmiała. To oczywiście był żart. Dean ciągle sobie tak dowcipkował.

– Myślisz, że to żart? – powiedział i szarpnięciem otworzył drzwi samochodu. Złapał ją, nie za kołnierz, nie za włosy, ale za twarz, i wyrwał, jazgoczącą, z wnętrza ich Hondy Accord.

– Co się z tobą dzieje? – spotkał się ze jej głośnym, pełnym zdumienia sprzeciwem.

– Chce mi się pić. Potrzebuję piwa.

Daphne stała sztywno na chodniku, z dłońmi zaciśniętymi w pięści ułożonymi wzdłuż boków.

– Więc jak ja mam się dostać do domu?

Dean złapał ją ponownie nie za włosy, ale za twarz i pchnął w kierunku przystanku autobusowego. Niemal straciła równowagę i prawie upadła na ulicę.

– Jedź pierdolonym autobusem – stwierdził Dean.

…zabrzęczało mu w głowie, nie mógł się ruszyć, nie mógł…

– …miły i wrócił autobusem?

Umysł Deana zrobił zyg, później zag i wyrwał się ze snu na jawie. Stał na rogu Czwartej i Virginii, patrząc na swoją piękną żonę siedzącą za kierownicą ich auta.

– Kochanie? – zapytała Daphne przez otwarte okno. – Wszystko z tobą w porządku?

Rzeczywistość ciężko wskoczyła na swoje miejsce.

– Wybacz skarbie – odpowiedział, kiedy odzyskał równowagę. – Zapomniałem dziś przewietrzyć między uszami.

Daphne wydawała się zaniepokojona.

– Wyglądałeś, jakbyś wpadł w trans. Jesteś pewien, że wszystko z tobą dobrze?

– Jestem zdrów jak ryba, cokolwiek miałoby to oznaczać – Dean starał się odpowiedzieć jej żartobliwie. – Poważnie, jak zdrowe są ryby? Co wcześniej mówiłaś?

Jej gęste rzęsy zafalowały w jego kierunku. Wyglądała na przygnębioną.

– Pan Thron znów zwołał spotkanie na dziś wieczór. Kwartalna inwentaryzacja.

– Szefowie już tak mają – skomentował Dean.

– Spotkanie jest teraz. Czy byłbyś tak miły i wrócił do domu autobusem?

– Żaden problem – odpowiedział Dean. – W zasadzie lubię jeździć autobusami. Możesz mnie w sumie nazwać busofilem.

– Wiedziałam, że zrozumiesz. – Znów mrugnęła do niego swoimi wielkimi oczami. – Buziaki, całuski.

– Och, oczywiście. – Dean pochylił się i ucałował żonę w usta.

– Kocham cię – wyszeptała Daphne.

– Ja kocham cię bardziej…

– Nie.

– Tak.

Dean wyszczerzył się, robiąc krok w tył. Mógł tam stać i całować ją przez całą wieczność, całkiem mu taka perspektywa pasowała. Ale wtedy Daphne spóźniłaby się na spotkanie!

– Och, mogę wrócić późno – dodała, wrzucając bieg. – Nie czekaj na mnie.

Miłość w oczach Deana błyszczała jak rozgrzany bursztyn, kiedy patrzył, jak odjeżdża. Nie zastanowił się nawet, dlaczego udała się na północ, choć jej biuro znajdowało się na południu. Nawet tego nie zauważył.

Dean spojrzał na przystanek autobusu miejskiego. Na myśl o półtoragodzinnej podróży do domu opuścił go cały entuzjazm. Cholera, jest piątek wieczór, pomyślał. Minutę później stał już przy budce telefonicznej.

– Ajax, tu Dean. Co ty na to, żebyśmy wypili razem kilka piwek?

* * *

Ajax, podobnie jak Dean, nie był rdzennym mieszkańcem Seattle. Przeprowadził się tu ze wschodniego wybrzeża, żeby gonić za lepszymi okazjami na zatrudnienie. Wkładał listy do kopert w jednej z firm o krajowym zasięgu, zajmującej się przeprowadzaniem ankiet, i był całkiem dumny, że może zarobić tak na życie, chociaż niewielu nazwałoby jego egzystencję życiem.

Ajax przypominał Rusha Limbaugh z brodą i miał podobne do niego poglądy polityczne. Cóż, wyobraźcie sobie Rusha Limbaugh z brodą, który ubiera się jak obwoźny handlarz patelniami. On i Dean spotkali się całkiem przez przypadek w tawernie The Dubliner na Fremont w trakcie ostatniego meczu finałów ligi baseballowej. Jako jedyni cieszyli się, kiedy Yankees wygrali spotkanie. Od tamtej pory obydwaj niewpasowujący się w grunge’ową-gotycką-wschodnią-golącą-głowy-wszyscy-muszą-nosić-plecaki społeczność, szybko stali się przyjaciółmi.

Ajax miał na nazwisko Jackson, a jego rodzice, zupełnie absurdalnie, dali mu na imię Andrew. Według jego politycznych przekonań uważał swojego imiennika, siódmego prezydenta Stanów Zjednoczonych, za pierwszego w historii narodu komucha, ukrytego separatystę, bezczelnie mordującego bezbronnych Indian, w czasie kiedy reszta Armii Kontynentalnej walczyła z dobrze wyszkolonymi Brytyjczykami, który „miał farta” w bitwie pod Nowym Orleanem, bo jego pijaństwo zmusiło podległych mu oficerów do dowodzenia. Stąd nie przepadał za swoim imieniem, nalegał więc, żeby nazywać go Ajax.

Ajax był też lekko zboczony.

– Stary – powiedział. – Chciałbym odlać jej się na plecy.

Dean skrzywił się przy stoliku.

Komentarz odnosił się do chodzącej jak zombie kelnerki, która przed chwilą przyniosła im piwo. Była chuda jak wieszak, nosiła długie, proste, czarne włosy wyglądające jak peruka z zakładu pogrzebowego, jej nieskrępowane stanikiem cycki rozpierały materiał czarnej koszulki z napisem „PRZEKŁUJ MNIE!” niczym niedojrzałe brzoskwinie. Tatuaże przedstawiające ręce szkieletów wpełzały jej po szyi, zupełnie jakby chciały ją udusić, w dolnej wardze nosiła coś, co wyglądało jak kółko od zasłony prysznicowej.

– Cholera – dodał Ajax. – Ta ździra miała prawdopodobnie więcej aborcji niż ja wypiłem piw. Założę się, że płucze gardło szczynami motocyklistów jak Listerinem. Wyjmuje puste butelki po Jimie Beamie z cipki w ramach sypialnianych sztuczek i ma dupę większą niż suchy dok na lotniskowiec klasy Nimitz.

Dean zbladł.

– Tak, poszarpałbym sobie porządnie za jej lejce, rżałaby jak koń – kontynuował Ajax, jego oczy zamgliły się, gdy się roztaczał swoje fantazje, wpatrując się w pozbawioną wyrazu barmankę. Poruszała się jak członek obsady filmu Cementery Man. – Wyjebałbym pięścią jej jelito, a potem naszczał na nią tak mocno, że zmyłbym jej te tatuaże Ozzy’ego Osbourne’a.

Dean odciął się od porno-tyrady przyjaciela. Boże, ależ z niego seksista! Nic dziwnego, że kobiety nie chcą się z nim spotykać.

Pełen śmierdzących meneli jedzących własne gile, łysych lesbijek o twarzach bydląt i z brodatym facetem z wielkimi implantami piersi – Boże Błogosław Seattle! – autobus linii 25 przywiózł tu Deana z centrum. Miejsce docelowe było barem THE WHARF, który znajdował się o jedną ulicę od pięknego Lake Union, może jednak nie tak pięknego, jeśli zastanowić się nad jego historią. Przez setki lat produkująca naftę fabryka zrzucała petrochemiczne odpady w nieskazitelnie czyste głębiny jeziora. Pływanie tu było surowo zabronione, a jeśli zjadłeś rybę złowioną w wodach Lake Union, twój kolejny potomek miał ogromną szansę na urodzenie się z płetwami. Jeśli chodzi o samo THE WHARF, było to faktyczne miejsce zbrodni. Kilka lat temu lokalny „biznesmen” został zabity strzałem w głowę z broni małego kalibru, najwyraźniej w ramach kary za to, że poczynał sobie zbyt swobodnie na terytorium innego „biznesmena”. Ajax i Dean siedzieli przy tym samym stoliku, gdzie to się stało.

W porównaniu do tej knajpy śmietnik wyglądał na schludnie urządzony. Jakiś przedsiębiorca wziął dwie ekstra szerokie przyczepy, połączył je ze sobą i to by było na tyle. To był cały bar. Jego klientela wpasowywała się idealnie w to wnętrze, wieśniaki z zachodniego wybrzeża do szpiku kości. Heavy metal ryczał z szafy grającej, z tyłu słychać było obijające się o siebie bile. Wielkoekranowy telewizor w rogu pokazywał wyścigi monster trucków.

Ajax wziął łyk swojego piwa Redhook ESB i mrugnął.

– Więc żonka wypuściła cię dziś z klatki, co? Niech zgadnę. Spotkanie w pracy?

Dean wycisnął sok z cytryny do kufla piwa PyramidHefeweizen.

– Skąd wiedziałeś?

– Och. To w sumie chyba ósmy piątek z rzędu, kiedy ma spotkania w pracy?

Dean wyszczerzył się tryumfalnie, nie zważając na nieustanne aluzje.

– Nie, ten jest szósty mądralo.

– A tak, racja. Pozostałe dwa spotkania w pracy były w sobotnie wieczory. A ty nie myślisz, że to dziwne.

– Dlaczego miałbym tak myśleć? – odparł Dean. – Pracuje w dziwnym biznesie. Dystrybucja ubrań to nie praca w banku, wiesz? Większość zamówień wysyłają w weekendy.

– Jeśli tak mówisz…

Od kiedy zostali przyjaciółmi, Ajax zawsze sugerował, że Daphne może zdradzać Deana. Pomysł wydawał się Deanowi niedorzeczny. Kochamy się! On nie rozumie prawdziwej miłości – myślał.

– Jak często kisisz ogóra? – spytał Ajax.

– Co?

– Jak często ją pieprzysz? – Ajax przewrócił oczami. – Niech zgadnę, raz na dwa tygodnie?

Dean wycofał się.

– Cóż, nie tak często. Raz na miesiąc albo coś takiego.

W zasadzie bliżej prawdy było raczej raz na dwa miesiące… ale po co spierać się o szczegóły. Ajax zaczął się śmiać.

– Chryste, moi dziadkowie pieprzą się częściej niż wy.

– W małżeństwie nie chodzi tylko o seks – wyjaśnił Dean. – Chodzi o duchową więź, taką, która nie przemija. Chodzi o oddanie i absolutną wiarę. O dzielenie życia z drugą osobą. W małżeństwie chodzi o miłość, Ajax.

W tym momencie w maszynie grającej nienaturalny dla tego miejsca traf zmienił piosenkę na All You Need Is Love Beatlesów.

– Spójrz tylko! – Dean aż zaklaskał na ten zbieg okoliczności.

Ajax oparł przesłoniętą brodą twarz na dłoni.

– Jesteś beznadziejnym przypadkiem. Żyjesz według rad Beatlesów.

– The Beatles byli ponadczasowi, monumentalni – bronił się Dean. – Najważniejsza kapela w historii muzyki.

– Byli tylko bandą przećpanych kwasem komunistycznych hipisów, wielbiących jakiegoś guru wypierdków.

Dean już dawno przywykł do raczej konserwatywnej natury Ajaxa. Najlepiej będzie zmienić temat, najszybciej jak to tylko możliwe.

– Rozmawiamy o realiach małżeństwa, Ajax. Seks staje się coraz bardziej ułożony, o wiele mniej ważny.

Ajax się wyszczerzył.

– Ułożony?

– Statystycznie ilość stosunków seksualnych wśród szczęśliwych małżeństw spada drastycznie po drugiej rocznicy ślubu.

– Ale nie całkiem w pizdu. Kurwa, chłopie. Gdybym ożenił się z babką, która wygląda tak dobrze jak twoja żona, nie przejmowałbym się nawet, czy mnie zdradza. Ale na pewno spuszczałbym się w jej piczy dwa razy dziennie. Nie, z taką jak ona? Raczej trzy razy. Moczyłbym ją jak pierdolony wąż strażacki.

Nie było sensu się z nim kłócić. On po prostu nie rozumie, zdał sobie sprawę Dean, nigdy nie był naprawdę zakochany. Najlepiej będzie to zostawić.

Nawet jeśli Ajax był dziwakiem, zboczeńcem i dupkiem, był też jednocześnie jego przyjacielem. Prawdziwi przyjaciele stali przy sobie, kiedy tego potrzebowali.

– Słuchaj Ajax, mam problem. Czy wiesz coś o….

Ajax zacierał ręce, snując swoje wyobrażenia.

– Tak, chłostałbym chujem tę ździrę każdej nocy. Drylowałbym ją w dupsko i spuszczałbym się jej na plecy. Kurwa, skurczyłbym mojego fiuta do rozmiaru ołówka i wyjebał ją w nos…

– Ajax! – Dean był zniesmaczony. – Mówisz o mojej żonie!

– Och tak. Przepraszam. Ja tylko… myślałem abstrakcyjnie.

Dean zaczął się uspokajać.

– Pytałem, czy wiesz cokolwiek o psychologii.

Ajax wziął łyka piwa i mrugnął.

– A czy papież ma nocne polucje? Jasne, że, kurwa, tak, wiem co nieco o psychologii. Cholera, robiłem specjalizację z psychologii… zanim nie rzuciłem studiów.

– Cóż, posłuchaj, mam pewne…

– Nocne polucje?

– Nie – odparł Dean.

– Więc w czym problem, partnerze?

– Czasem sobie myślę… – Jak to powiedzieć? – Mam te… sny. Mówię na nie „Zyg-zaki”, bo tak czuje się po nich mój umysł. To jak zawroty głowy albo coś w tym stylu, mój mózg kluczy, robi uniki, a potem czuję się, jakbym był kimś innym.

– Sny, co?

– Cóż, nie. To nie dzieje się, kiedy śpię. To bardziej jak sen na jawie.

– Zyg-zaki? Brzmi mi to jak świadomy sen – odpowiedział Ajax. – Niech zgadnę. Kiedy to się dzieje, widzisz siebie w sytuacjach, gdzie robisz coś, czego nigdy nie zrobiłbyś w prawdziwym życiu?

– Dokładnie! – odpowiedział podekscytowany Dean. – Tak jak dzisiaj, stałem i widziałem siebie wywlekającego Daphne za twarz z samochodu.

– Za twarz, podoba mi się to – odparł Ajax. – I jeśli pytasz mnie o zdanie, powinieneś to zrobić naprawdę za to, w jaki sposób traktuje cię ta suka.

Dean skrzywił się niezadowolony.

– To zjawisko nazywa się snem wolnofalowym, konstruktem percepcji śniącego ciała – kontynuował Ajax. – Freud spisał wszystko na ten temat. Społeczne ograniczenia poskramiają nas do pewnego stopnia, z tym że niektórzy ludzie są przyciskani mocniej.

– Jakie ograniczenia? – zapytał Dean. – Społeczeństwo nie narzuca mi żadnych ograniczeń.

– Nie bądź ciołkiem, jasne, że to robi. Wszystko, co sprawia, że ludzkość stała się cywilizowana, może być postrzegane jako ograniczenie. Postęp jest ograniczeniem. Część nas, w naszej psychice, zawsze będzie jaskiniowcem. To jest zapisane w naszym kodzie genetycznym. Gwałcenie jaskiniowych pizd, jedzenie surowego mięsa i sranie w lesie. Potem przyszło „cywilizowanie” i musimy srać w lśniące, białe muszle i podcierać tyłek papierem toaletowym. Nie jemy surowego mięsa, mamy „zbalansowane diety” oparte o cztery główne grupy pokarmów. Kiedy sztywnieją nam kutasy, nie zaciągamy jakiejś szmaty za włosy do najbliższej jaskini, żeby ją wyruchać, teraz musimy najpierw iść z nią na randkę, trzymać za rękę na spacerze w parku i kupować jej kwiaty. Kurwa, musimy zabierać je na kolację, zanim zabierzemy się do właściwego deseru. Jaskiniowcy nie robili nic takiego! Kiedy byli napaleni, po prostu pluli na kutasa, wkładali, gdzie popadnie, a jeśli suce się nie podobało, to rozbijali jej łeb kamieniem. W pewnym sensie unowocześnianie się społeczeństwa wypowiada wojnę naszemu pierwotnemu jestestwu. Łapiesz?

– Nie – odpowiedział Dean.

– Udomowienie jest jednym z takich ograniczeń, tępaku. Związki. Łączenie się w pary. – Ajax mrugnął. – Małżeństwo.

– Nie wierzę w to – oświadczył Dean. – To, co mówisz, brzmi, jakby ludzka miłość była aberracją, a tak nie jest. To część tego, w jaki sposób wyewoluowaliśmy z pierwotnego jaskiniowca.

I w tamtym momencie nastąpiła kolejna niespodziewana zmiana piosenek w szafie grającej, Love Me Tender w wykonaniu Króla.

– Widzisz! – Dean ponownie zaklaskał w odpowiedzi na ten zbieg okoliczności.

– Najpierw Beatlesi, teraz Elvis.

– Co jest złego w Elvisie? Był ponadczasowym wokalistą…

– Był grubym, uzależnionym białasem, który w życiu nie napisał żadnej piosenki i zmarł na kiblu.

Dean zazgrzytał zębami na to świętokradztwo.

– Trzymajmy się tematu, ok?

– A chodzi o to, że masz te Zyg-zaki i mówię ci dlaczego. Zaburzenia zachowania w fazie snu REM są częstym objawem u ludzi, którzy przeszli w życiu jakieś dramatyczne zmiany. I spójrz na siebie. Spędziłeś pierwsze dwadzieścia pięć lat życia, dorastając w wiejskim otoczeniu i BUM przeprowadziłeś się do wielkiego miasta. Trzy lata później ożeniłeś się i jesteś cholernie blisko halucynacji. Coś nie dzieje się dobrze pod maską, Dean. I ja wiem co to jest: twoja żona.

– Nie, nieprawda…

– Daj spokój, właśnie powiedziałeś mi, że miałeś fantazje na temat bycia brutalnym wobec Daphne. Ona jest wspólnym mianownikiem tego, co jest nie tak w twoim życiu. Pogódź się z tym, traktuje cię jak gówno…

– Wcale nie traktuje mnie jak gówno. – Dean musiał się postawić. – Ona…

– Wlazła ci na głowę. Każe ci sprzątać, gotować obiady, zmywać. W zeszłym roku, kiedy spadłeś z drabiny i złamałeś rękę, sam musiałeś jechać do pieprzonego szpitala, bo ona nie chciała tego zrobić.

– Tylko dlatego… że nie czuła się dobrze.

– Chryste przenajświętszy – wkurzył się Ajax. – Nawet nie pozwala ci kupić psa.

– Cóż, one naprawdę zostawiają dużo włosów na dywanach…

– W domu nie robi nic poza darciem się na ciebie…

– Bo jestem trochę leniwy, czasem ktoś musi na mnie krzyknąć…

– … i założę się o wszystko, że cię zdradza – zakończył swoją lawinę argumentów Ajax.

Dean próbował sam sobie wmówić:

– Ona mnie nie zdradza…

Ajax potrząsał głową w rytm jego słów.

– Nie robisz nic poza usprawiedliwianiem jej. Mówię ci, stary. Masz te Zyg-zaki, te sny na jawie, to z jej powodu. Najpierw się tu przeprowadzasz, już wystarczająco gwałtowna zmiana, potem bierzesz z nią ślub. Zbyt wiele zmian na raz, zbyt wielki szok do wyparcia. Zmieniła cię w kogoś, kim nie jesteś i teraz twoja psychika się buntuje. Bez urazy kolego, ale zmieniła cię w wymoczkowatego pantoflarza.

– Dzięki – Dean się skrzywił.

– Zaburzenia zachowania w fazie snu REM to nie żart, Dean – przestrzegł go Ajax. Mrugnął, biorąc kolejny łyk piwa. – Następne w kolejce jest zaburzenie dysocjacyjne tożsamości. Te Zyg-zaki coś ci mówią, ziomku. Lepiej ich posłuchaj.

Dean pozwolił, aby piana na dnie szklanki wpłynęła mu do ust.

– Dobrze, panie Freud. W takim razie co mi mówią?

– Wróć do swojej natury. Te obrazy, które widzisz w fantazjach? To jesteś prawdziwy ty, autentyczny, pierwotny ty, walczący o to, żeby oderwać się od tego, kim stałeś się po ślubie.

– Jaskiniowiec, co?

– Właśnie. To twoje id próbujące przebić się przez beton, którym zalała je twoja żona. Wszystko, czym teraz stało się twoje życie, jest zupełnym przeciwieństwem tego, czym było wcześniej.

Dean zmrużył oczy.

– Czym było moje życie?

– Jasne. Daj spokój! Wychowałeś się na farmie w Wygwizdowie w Południowej Dakocie. Opowiadałeś mi wszystkie historie. Byłeś twardym i lubiącym rozróby farmerem, kopiącym tyłki w przydrożnych barach, uganiałeś się za spódniczkami i polowałeś na bobry. Cholera, zaliczałeś panny, już kiedy miałeś dwanaście lat.

Ramiona Deana zadrżały z powodu głośności, z jaką jego przyjaciel wypowiedział ostatnie słowa.

– Może powiesz to wszystkim w barze, co?

– Jebać bar – odpowiedział Ajax. – Możesz udawać, że białe jest czarne. Nic dziwnego, że masz halucynacje. Wszystko w twojej psychice, co czyniło ciebie tobą, wywróciło się do góry nogami. Zrób sobie przysługę. Wróć do korzeni. Wróć do tego, kim byłeś – żującego tytoń, rozwalającego łby, mającego ciężkie łapy skurwysyna, którego coś obchodzi.

Dean nie kupował ani słowa z rad Ajaxa, ale jego przyjaciel miał rację, w przeszłości był taki, jakim go opisywał i nie tylko. A jeśli chodzi o zaliczanie panien w wieku dwunastu lat? Prawda.

– Nic nie rozumiesz – odpowiedział. – Wszystko to, co powiedziałeś o mnie, było powodem przeprowadzki tutaj. Chciałem się od tego wszystkiego odciąć.

– Gówno prawda – Ajax ujął to bez owijania w bawełnę. – Świadomie w to wierzysz, ale twoja podświadomość wrzeszczy, żeby do ciebie dotrzeć. Byłeś hardcorowym wieśniakiem-skurwysynem. Spójrz na siebie teraz.

Ajax zapalił papierosa i wessał dym niczym syrop. Hardcorowy, pomyślał Dean. Ajax natomiast z entuzjazmem kontynuował.

– Stary, kiedyś sztucznie zapładniałeś krowy. Wciskałeś rękę aż po ramię w pizdę krowy. To dopiero hardcore.

Dean pomyślał o tym przez chwilę. Ajax miał rację. Życie po ślubie w Seattle różniło się od tego, do czego się wcześniej przyzwyczaił.

– Kiedy cielak dostawał wrzodów, wkładałeś rękę wprost do jego pyska i wyciskałeś ropę. To dopiero hardcore.

Jeszcze na farmie Dean nie przepadał za tym zajęciem, oglądanie psów podbiegających, żeby zeżreć z kałuży ropy… Teraz gdy o tym pomyślał… To było całkiem… fajne…

– Tak, proszę pana, hardcorowy skurwiel z farmy – stwierdził Ajax. Dopił resztkę piwa i mrugnął.

– Hej Ajax – odezwał się Dean. – Dlaczego za każdym razem, kiedy bierzesz łyk piwa, musisz mrugnąć?

– Bo piwo jest do dupy. Całe to pedalskie gówno z mikrobrowarów na północnym wschodzie? – Ajax machnął ręką lekceważąco. – To śmiecie, smakują jak owocowy soczek.

– Więc dlaczego je pijesz?

– Bo nic więcej tu nie mają.

Dean potrząsnął głową.

– Jasne, więc jeśli nie lubisz piwa, to dlaczego tu przychodzisz?

– Żartujesz sobie? – Ajax wydawał się zaskoczony. – Kocham patrzeć na tę zdzirowatą gothkę, która podaje tu drinki. Sprawia, że mi sztywnieje.

Uniósł rękę, żeby dać znak dziewczynie, która ich obsługiwała.

– Hej laleczko? Mogłabyś?

Podeszła do nich posuwistym krokiem jak trup na środkach uspokajających. Jej kolczyk w nosie kołysał się jak kołatka.

– Nie mam na imię laleczka – poinformowała go.

– Och, cholerka, przepraszam – odpowiedział jej Ajax. – To tylko takie powiedzenie, wiesz? Więc jak masz na imię?

– Vermillia.

Ajax przygryzł wargę, żeby stłumić wybuch śmiechu.

– Poproszę jeszcze jedną kolejkę… Vermillia.

Odsunęła się od nich. Na tyle koszulki „PRZEKŁUJ MNIE!” tkwił napis „PRZEKŁUŁAM SOBIE ŁECHTACZKĘ W STUDIU TATUAŻU I PIERCINGU DIABELSKIEGO DANA!”.

– Jeeeeeeezu Chryste – szepnął Ajax. – Ta zwariowana suka? Wepchnąłbym jej łeb w cipę aż po szyję i ssał szyjkę macicy.

Dean potrząsnął głową.

– Och, i mówiąc o hardcorze – kontynuował Ajax – co ty tam jeszcze robiłeś na tej farmie, to coś, za co wygrałeś mistrzostwo stanu?

Czy w oczach Deana przez moment nie zabłysły iskry?

– Wyrywanie rogów – odpowiedział bardziej sobie niż jemu. – I nie byłem tylko mistrzem stanu. Byłem najlepszym wyrywaczem rogów na świecie…

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

O autorze