Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Pierwsza powieść Natalki Suszczyńskiej całkowicie rozsadza wąskie ramy autofikcji.
Czy wszystko zaczęło się od prababki, która była bieżenką? To przecież dzięki niej narodziła się głowa rodziny: autor podręczników do nauki języka białoruskiego, białoruskojęzyczny poeta, pisarz, dziennikarz, etnograf-amator, domowy geniusz. Choć zmarł ponad ćwierć wieku temu, wszyscy odczuwają wciąż jego wpływ. Czasem wpływ ten staje się źródłem dumy, czasem spada na głowę i przygniata bliskich jak fortepian w kreskówkach.
Wygoda to powieść o tożsamości, traceniu i asymilacji, o nieprzystawaniu do większości i do mniejszości. Prawda i fikcja funkcjonują tu na równych prawach, a Podlasie jest mniej magiczne niż zwykle.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 73
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Natalka Suszczyńska
Wygoda
ArtRageWarszawa 2025
To płótno jest ogromne. I płaskie jak Podlasie. Namalowano na nim białe osoby w różnym wieku, około czterdziestu tysięcy. Część w biało-czerwono-białych ubraniach, pozostali noszą stroje w innych kolorach. Zajmują się różnymi rzeczami: jedna osoba stawia pierwsze kroki, druga coś kseruje, inna pracuje w Najwyższej Izbie Kontroli, jeszcze inna pryska roundupem. Ktoś je, ktoś pije, ktoś pali, ktoś śpi, ktoś uczy się, ktoś odmawia, a kto inny odmawia Wieruju. Jedni chowają się za plecami innych. Ledwo ich widać, wstydzą się. Proszę do nas wyjrzeć! Nie chcą wyjrzeć, jaka szkoda. Trudno ich dokładnie zliczyć.
Obraz powstaje od zawsze; niektórzy zostali już w całości pokryci farbą, bo namalowano na nich kolejnych. Część zjawiła się na płótnie niedawno, ale większość była tu zawsze, ich przodkowie też. Zresztą gdyby tylko badacze byli zainteresowani, z łatwością mogliby to udowodnić. Podobno kiedy przyłoży się ucho do obrazu, co w muzeum jest oczywiście niedozwolone, można usłyszeć, jak gadają. Część z nich po polsku, część po białorusku. Są i tacy, którzy utrzymują, że mówią po swojemu, po prostu lub po podlasku. Niektórzy z nich utrzymują nawet, że tych określeń na własny język muszą się trzymać. Nie wiadomo czemu, bo one przecież niczego nie nazywają.
Obraz nie jest gotowy i nigdy gotowy nie będzie. Praca nad nim potrwa do ostatnich chwil.
Na płótnie wielkim i płaskim widać też nas. Dziś są to cztery kobiety: dwie siostry i ich córki, każda ma po jednej. Wcześniej była tu też matka sióstr, domalowana w wieku lat dwudziestu kilku, gdy przyjechała spod Nowogródka, i oczywiście ojciec sióstr – ten to był na płótnie od niepamiętnych czasów, największy, wciąż trudno go całkiem zamalować. Ciągle prześwituje, psując kompozycję. Jego matka, ojciec, siostra, druga siostra (która zmarła w wieku lat trzech). Wszyscy byli w kobylańskiej części obrazu, a teraz zniknęli pod farbą. Stoimy we cztery i patrzymy przed siebie, nie trzymamy się za ręce ani nic takiego.
Kiedyś wymyśliłam sobie pół rodziny. A może i więcej. Wcale nie dlatego, że chciałam coś ukryć albo zostać kimś innym. Nie po to, by udokumentować pokrewieństwo z lokalnymi gwiazdami: Branickim czy Zamenhofem. Nie w celach reprywatyzacyjnych. I nie, żeby uprawiać oszustwa na wnuczkę.
Po prostu brakowało mi informacji. Postanowiłam więc posiłkować się zmyśleniem.
To było w podstawówce, a może troszkę później. Miałam przygotować drzewo genealogiczne do szkoły. Zapomniałam o tym i ocknęłam się za pięć dwunasta. Żeby wykonać drzewo genealogiczne, trzeba mieć jakieś pojęcie o swoich przodkach. Jeśli się go nie ma, należy zadać protoplastom precyzyjne pytania. Szkopuł w tym, że dzielą się oni wiedzą tylko w konkretnych warunkach. Nie są skorzy do wyznań, gdy nagabuje się ich za pięć dwunasta. Muszą sobie przecież to i owo poprzypominać, a proces ten wymaga czasu. Poza tym pytanie ich za pięć dwunasta to brak szacunku, tak zwyczajnie nie można.
Skazana byłam na siebie.
Coś niby wiedziałam, ale to nie wystarczało. Musiałam dedukować. Czas uciekał. Tik-tak, tykał żółty zegar z Królikiem Bugsem, który wisiał w moim pokoju. Według niektórych praca pod presją sprawia, że rodzą się dobre pomysły. Być może. Mnie udało się wymyślić przodków.
Najpierw rozrysowałam wstępną wersję drzewa genealogicznego, umieszczając na niej tych ludzi, co do istnienia których miałam pewność. Wpisałam ich imiona i nazwiska, daty urodzenia i ewentualnej śmierci (te mogły być przybliżone, ale w granicach rozsądku, unikałam dat symbolicznych, by nie prowokowały niewygodnych pytań). Jeśli chodzi o nazwiska, to akurat proste, bo noszę to samo, co połowa z nich. Grunt to przypomnieć sobie panieńskie mamy i babć. Za prawdopodobne uznałam też, że imiona Maria i Mikołaj były w rodzinie przekazywane z pokolenia na pokolenie i dlatego dopisałam je do części nieznanych przodków. Wyłonił się z tego wzór, którego postanowiłam się trzymać, ponieważ w kolejnych krokach musiałam już improwizować.
Wiedziałam, że muszę też pamiętać o pochodzeniu. Przy rodzinie związanej z Podlasiem łatwo się wyłożyć na detalach, więc dokonałam pierwszego rozróżnienia, arbitralnie decydując, gdzie są prawosławni, a gdzie katolicy. I na tej podstawie wymyślałam nazwiska. Do tych popularnych na Podlasiu należą: Dąbrowski, Kozłowski, Zalewski, Kamiński, Kalinowski. Mogłam je spokojnie wpisać przy katolickich przodkach. Za to nazwiska z końcówką -uk, na przykład Antoniuk, Filipiuk czy Michalczuk, mogłyby się znaleźć po prawosławnej stronie drzewa genealogicznego. Trzeba było tylko uważać na imiona, bo tradycyjnie prawosławne różnią się od tych katolickich. Tak więc żadnych Grażyn, Jolant, Bożen ani Mariuszów, Edwardów, Tomaszów, Bolesławów. To bardzo ważne!!! Taki na przykład Bolesław Michalczuk ożeniony z Jolantą Antoniuk mógłby sprawić, że drzewo genealogiczne uschnie.
Pamiętałam także, że w przeszłości rodziny były raczej wielodzietne, więc dla wiarygodności pododawałam każdej parze jeszcze ze dwóch potomków. I już!
Stosując się do tych zasad, nawet amatorowi udałoby się stworzyć całkiem niezłe drzewo genealogiczne. Potem trzeba to wszystko tylko przerysować na czysto na brystol i gotowe. Można nieść do szkoły albo wieszać na ścianie.
Nikt się nigdy nie zorientował, że moje drzewo genealogiczne przygotowane za pięć dwunasta zostało sfałszowane. W szkole dostałam dobrą ocenę, chyba nawet piątkę. Ale ona się w dorosłym życiu zupełnie nie liczy, nie da się nigdzie tej piątki przepisać i dzięki temu być zwolnionym z któregoś obowiązku. Liczy się, że tak naprawdę niewiele rzeczy jest wykutych w marmurze, więc można sobie wymyślać, nawet przodków. Jeśli to nie jest wyzwalające, to już naprawdę nie wiem, co mogłoby być.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Kontakt:
W serii Mały Format do tej pory ukazały się:
Margaryta Jakowenko
Przemieszczenie
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Claudia Salazar Jiménez
Krew o świcie
w tłumaczeniu Tomasza Pindla
Jessica Au
Mógłby spaść śnieg
w tłumaczeniu Agi Zano
Jon Fosse
Białość
w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej
Nona Fernández
Space Invaders
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Jon Fosse
To jest Ales
w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej
Anne Walsh Donnelly
Człowiek, który był mną
w tłumaczeniu Agi Zano
Juliana Javierre
Plaga
w tłumaczeniu Agaty Ostrowskiej
Juan Cárdenas
Ornament
w tłumaczeniu Katarzyny Okrasko
César Aira
Epizod z życia malarza podróżnika
w tłumaczeniu Barbary Jaroszuk
Tytuł: Wygoda
Redaktor inicjujący: Krzysztof Cieślik
Redaktor prowadzący: Michał Michalski
Opieka techniczna: Szczepan Kulpa
Opieka promocyjna: Ewelina Lebida
Projekt okładki: Ula Pągowska
Projekt makiety: Mimi Wasilewska
Redakcja: Marta Syrwid
Korekta: Karolina Cieślik-Jakubiak, Piotr Królak
© Copyright by Natalka Suszczyńska, 2025
© Copyright for this edition by ArtRage, 2025
Wydawnictwo ArtRage
wydawnictwo.artrage.pl
Wydanie pierwsze, Warszawa 2025
ISBN 978-83-68295-50-4
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
