Wszyscy mamy źle w głowach. Tom 5 część 2: Długo cię nie było - Martyna Pawłowska-Dymek - ebook

Wszyscy mamy źle w głowach. Tom 5 część 2: Długo cię nie było ebook

Martyna Pawłowska-Dymek

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Długo cię nie było” to piąty i ostatni tom serii o wzlotach i upadkach licealistów z klasy 2B.

Kaśka i Jakub nareszcie są szczęśliwi. Sielankę burzą intrygi Adama, który obwinia ich za swoje niepowodzenia i planuje zemstę. Jakub martwi się też dziwną sytuacją w Szatni. Wiele wskazuje na to, że pozostali członkowie kapeli uknuli coś w tajemnicy przed nim.

Tymczasem Zuza odkrywa, że Elsa od dawna ją okłamywała, postanawia więc uwolnić się spod wpływu fałszywej przyjaciółki. Chce zdać do następnej klasy i rozwijać swój talent pisarski Z pomocą Kaśki podejmuje desperacką walkę o nową siebie. Czy jednak nie jest za późno na poprawienie ocen? Niechęć Roszkowej jej tego nie ułatwia...

Uczniów klasy 2B czeka najtrudniejsze w ich życiu wyzwanie, o wiele bardziej dramatyczne niż zwykły koniec roku szkolnego. Kto wyjdzie z tej próby zwycięsko?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 278

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Martyna Pawłowska-Dymek

Copyright © by Virtualo, 2023

Redakcja: Melanż

Korekta: Melanż

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek / konwersja.net

Projekt okładki: Małgorzta Drabina / Yellow Room

Wydanie I

Warszawa 2023

ISBN 9788327279149

Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Virtualo Sp. z o.o.

ul. Marszałkowska 104/122

00-017 Warszawa

www.virtualo.pl

Chcesz wydać książkę lub audiobook? Wejdź na virtualo.eu lub napisz do nas na adres [email protected]

CZWARTEK, 23 MAJA

Między ostatnim wuefem a spotkaniem kółka fotograficznego Zuza z przyjemnością zaszyła się w szkolnej bibliotece. Wybrała kilka książek i usiadła przy jednym ze stolików, choć nie zamierzała teraz czytać. Ostatnio rzadko miała okazję, by napisać coś nowego w pamiętniku, a to, co się działo w jej życiu, z pewnością było warte opisania.

Zaliczyłam dziś wuef! To było ciekawe, choć męczące doświadczenie. Musiałam w ciągu jednej godziny wykonać wszystkie części testu zręcznościowego. Skok w dal, skłon z głową do kolan, drabinka, przewroty, bieganie wokół sali… „Powinnam kazać ci tak biegać do końca lekcji, ale jeszcze byś mi tu zemdlała”, powiedziała Górska tym swoim głosem łaskawej księżnej. Przyznam, że całkiem ją lubię. Może nawet chodziłabym chętniej na wuef, gdybyśmy miały go o normalnej porze, a nie z samego rana we wtorek i po wszystkich lekcjach w czwartek. Sama nie wiem, co jest gorsze! W każdym razie zaliczyłam, choć na drabince poszło mi bardzo kiepsko, mam raczej słabe ręce. Za to skłon wyszedł mi tak świetnie, że nawet Kaśka była pod wrażeniem!

Poprawiałam też sprawdzian z fizyki. O ile dobrze zapamiętałam to, co tam napisałam, chyba powinno mi się udać! Gdybym jeszcze nie stchórzyła na chemii i zgłosiła się do odpowiedzi, uważałabym ten dzień za najlepszy od początku roku.

Elsa była dziś w szkole. Widziałam, że trochę się ze mnie śmiała, kiedy robiłam te wszystkie ćwiczenia na wuefie, ale na przerwie podeszła i mi pogratulowała. Zaczynamy znów ze sobą rozmawiać, choć nie wiem, czy będziemy się przyjaźnić jak dawniej. Przyznam, że lepiej się ostatnio czuję w towarzystwie Kaśki i Róży. Tak, Róży też! Kiedy uczymy się razem, naprawdę dobrze tłumaczy i ani trochę się nie wywyższa. Choć jest taka wysoka! Powiedziałabym jej to, ale jeszcze nie wiem, czy ma poczucie humoru.

Rozmawiałam też z Adamem. Przyznam, nawet nie przyszło mi do głowy, że jest taki nieszczęśliwy. To nie znaczy, że zacznę go teraz lubić, ale przynajmniej choć trochę go rozumiem. W końcu jeszcze przez miesiąc będziemy w jednej klasie, dziwnie byłoby go unikać do końca roku szkolnego.

Ach, i spotkałam dziś w drodze do szkoły Michała, tego od antologii! Znowu miał takie niebieskie oczy, a nie założył dziś niebieskiej koszulki, więc to nie zależy od ubrania. Może jednak nosi soczewki? Staram się na niego nie gapić, ale w razie czego mam chyba logiczne wytłumaczenie – patrzę, bo mnie przyciąga ten dziwny kolor oczu!

Myślałam, że kiedy znajdę swoją prawdziwą miłość, nie będę zauważać innych chłopaków. A to już kolejny, który mi się spodobał… Czy to dlatego, że Piotr nie jest klasycznie przystojny? Ale przecież go kocham! Uwielbiam jego uśmiech, jego mięśnie, jestem totalnie uzależniona od dotykania go, nie zmieniłabym w nim nic! A jednak miło czasem popatrzeć na takiego Michała…

Przymknęła oczy z rozmarzeniem. Spotkanie z redaktorem Antologii maturzystów, prawą ręką profesora Dudzińskiego, okazało się niezwykle udane nie tylko ze względu na jego piękne oczy. Po raz pierwszy w życiu usłyszała tyle miłych słów na temat tekstu, który napisała.

Już sam fakt, że o swoim opowiadaniu miała rozmawiać nie ze starym profesorem, a z chłopakiem z klasy maturalnej, był całkiem przyjemnym zaskoczeniem. Co prawda, wyobrażała sobie, że pupilek historyka, zaangażowany w przygotowanie szkolnej publikacji, musi być nieatrakcyjnym nerdem i nudziarzem, kimś o wyglądzie i sposobie bycia Filipa. Gdy dotarła jednak na umówione miejsce, zobaczyła przystojnego, postawnego szatyna z modnie przystrzyżonym zarostem, sprytnie odwracającym uwagę od nieco zbyt kwadratowej szczęki. Miał niebieskie oczy, ale nie takie jak Elsa czy Bartek; niebieskie jak niebo na obrazie van Gogha. Jego kobaltowa koszulka jeszcze podkreślała ten niezwykły kolor.

Uśmiechnął się do niej czarująco, zupełnie nie jak nudziarz. Z takim wyglądem i urokiem osobistym mógłby zrobić karierę jako model albo chociażby youtuber.

– Bardzo się cieszę, że znalazłaś czas na spotkanie, Zuza. Nie będę owijał w bawełnę: twoje opowiadanie jest mega. Nie mieliśmy z profesorem żadnych wątpliwości, na pewno wejdzie do antologii. Będzie jednym z lepszych.

Zuza podskoczyła na krześle i pisnęła z radości. Dopiero po chwili przyszło jej na myśl, że może nie powinna reagować aż tak spontanicznie; nie chciała, by uznał ją za dziecinną. Przy Piotrku mogła się wygłupiać jak mała dziewczynka, on i tak wiedział, że to tylko pozory. A skąd miałby to wiedzieć ten interesujący maturzysta?

 – Najbardziej mnie ujęło – ciągnął Michał, chyba (dzięki Bogu!) niezrażony jej reakcją – że wydajesz się rozumieć perspektywę nauczycielki. Ktoś inny opisałby po prostu starą wiedźmę, a ty pokazałaś ją w taki sposób, że można ją zrozumieć, a nawet trochę jej współczuć. Rzadko spotyka się takie podejście, i na pewno warto je pokazać ludziom.

Zuza skromnie wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że to ciepło oblewające jej policzki nie oznacza, że właśnie zarumieniła się jak pomidor.

– W pewnym sensie jej współczuję – odparła. – Co nie znaczy, że ją lubię.

Michał przyjrzał jej się badawczo.

– A zastanawiałem się… – Nagle w jego niebieskich oczach pojawił się łobuzerski błysk. – Dałabyś mi numer do Kaśki?

Drgnęła, zaskoczona nagłym zwrotem w rozmowie, a także lekkim ukłuciem zazdrości, o tyle absurdalnym, że przecież nadal rozmawiali o jej opowiadaniu, a komplement pod adresem głównej bohaterki tekstu był w zasadzie komplementem dla niej jako autorki.

– Ona ma chłopaka – odparła z ostrożnym uśmiechem.

Michał potrząsnął głową. Wyglądał bardzo sympatycznie, kiedy się śmiał.

– Wiem, wiem, że ma, zresztą Jakub też napisał tekst do antologii. Bardzo ładny wiersz, mam wrażenie, że również pisany z myślą o Kaśce.

– To bardzo możliwe! – Zuza poczuła, że zaczyna się rozluźniać.

Michał odchylił głowę, zapatrzył się w okno nostalgicznym wzrokiem. Zuza nie mogła się powstrzymać od obserwowania jego zmieniającego się wyrazu twarzy. Wyglądał teraz zupełnie jak któryś znany aktor. Młody DiCaprio, z Romea i Julii, tylko z ciemnymi włosami.

– Przyznam, że naprawdę dajecie do myślenia – odezwał się w końcu. Głos miał inny niż DiCaprio, ale równie przyjemny. – Róża Bromowicz też napisała dobre opowiadanie, powiedziałbym, że bardzo odważne. Wiesz, o kim.

Pokiwał głową, zanim jeszcze wypowiedziała na głos oczywistą odpowiedź.

– W tekście Weroniki Królikowskiej Kaśka też jest ważną postacią, nawet jeśli głównym bohaterem jest Marek. I zastanawiam się…

– Wera pewnie i tak się wycofa – przerwała mu. – Odeszła ze szkoły.

Po jego niebieskich oczach, w tej chwili wielkich i okrągłych ze zdziwienia, Zuza poznała, że nie miał o tym pojęcia.

– Poważnie? Szkoda! – zawołał. – To było naprawdę fajne opowiadanie, jedno z lepszych. Zresztą, mógłbym powiedzieć to samo o wszystkich tekstach z waszej klasy. Roszkowa tak dobrze uczy? – Zachichotał łobuzersko. – Tylko nie wiem, co zrobić z faktem, że wszyscy napisaliście o jednej osobie.

Znów zapatrzył się w okno z tą rozmarzoną miną. Zuza ze wszystkich sił starała się nie rozproszyć na tyle, by zapomnieć o temacie rozmowy.

– Nie może tak być?

– Szczerze? Nie wiem! To chyba pierwsza taka sytuacja. – Spojrzał znów na nią, aż zamrugała, nieprzygotowana na spotkanie z jego niezwykłymi tęczówkami. – Opisujecie ją, kurde, jak jakąś superbohaterkę! Pewnie by przeszło, gdyby ta laska miała na koncie duże osiągnięcia, w sensie, gdyby zdobyła sławę, dokonała czegoś wielkiego…

Zuza wyprostowała ramiona.

– A gdybym napisała o tym, że Kaśka uratowała komuś życie?

Michał przez chwilę przyglądał się jej z namysłem, a potem potrząsnął głową.

– Może – stwierdził. – Ale raczej chodziło mi o coś, przez co stałaby się znana. Kurde, gdyby chociaż śpiewała w zespole swojego chłopaka, to moglibyśmy jakoś pójść w tę stronę. Że to, wiesz, specjalne wydanie antologii poświęcone szkolnym przeżyciom znanej wokalistki.

Wygłosił to zdanie tonem, który kojarzył jej się ze spikerem z reklamy. Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Myślałem o jej sukcesach sportowych, ale to też raczej za mało. Rozumiesz, o co chodzi?

Przytaknęła energicznie. Prawdę mówiąc, miała już ochotę zmienić temat, pomimo szczerej sympatii do Kaśki. Wolałaby porozmawiać o sobie i o swoim talencie literackim. Albo przynajmniej o życiu osobistym niebieskookiego Michała.

– Mogę udawać, że to o innej dziewczynie – podsunęła. – Mogę użyć jej drugiego imienia. Nasza klasa i tak będzie wiedziała, o kogo chodzi, ale dla reszty to nie będzie takie oczywiste.

– W sumie to jest jakieś rozwiązanie – przyznał. – Bo naprawdę nie chciałbym, żebyśmy wybierali między opowiadaniem twoim i Róży, bo obie świetnie piszecie. U ciebie rewelacyjne są te wszystkie opisy, choć chwilami chyba za bardzo koncentrujesz się na wyglądzie zewnętrznym. Bardziej niż na innych kwestiach.

Teraz już na pewno poczerwieniała, zrobiło jej się też niewyobrażalnie przykro. Wiecznie to słyszała przy różnych okazjach, nawet od Elsy, choć w jej przypadku nie dało się nie dostrzec hipokryzji. Za bardzo koncentrujesz się na wyglądzie. Głupia, próżna Zuza, pusta lala, o której można powiedzieć tylko tyle, że jest ładna. Nawet ten starszy od niej, inteligentny i intrygujący chłopak widział ją w ten sposób.

– Wygląd w przypadku Kaśki jest ważny– zaoponowała. – Czy raczej Marii, bo tak się będzie nazywać. To, jak się zmienia, pokazuje zmiany w jej myśleniu. Dociera do niej, że może wyglądać ładnie i nie stanie się przez to głupsza, słabsza, pusta czy mniej wyjątkowa. Nie musi wybierać, może być taka, jaka chce, i nikt nie ma prawa uważać jej za gorszą z tego powodu.

Jego oczy rozbłysły uznaniem.

– Kurde, tak na to nie patrzyłem! Naprawdę mądrze to wykombinowałaś. Tym bardziej warto, żeby dziewczyny ze szkoły przeczytały twoje opowiadanie – mówił szybko, z nowym zapałem, a Zuza czuła się tak doceniona, jakby właśnie wręczono jej medal na samym środku auli, w obecności całej szkoły. – Dobra, to wiesz, pozmieniaj te imiona i wyślij mi tekst jeszcze raz, i mamy sprawę załatwioną. Witaj w Antologii, autorko! – Uścisnął jej dłoń.

Miała nie podskakiwać i nie zachowywać się jak dziecko, ale ogarnęła ją euforia, z którą nie była w stanie walczyć. Zresztą, Michał chyba już zdążył się przekonać, że nie była głupiutkąlaleczką.

Kiedy wychodzili, zagadnął ją jeszcze, zanim przepuścił ją w drzwiach:

– Zuza? Masz inne teksty, które mógłbym przeczytać? Wrzucasz coś na Wattpada albo na inną stronę?

Zatrzymała się w miejscu. Ruszyła dopiero, gdy zorientowała się, że na nią czekał.

– Coś by się znalazło…

– Super! Spodobał mi się twój styl. Szczerze, mógłbym czytać nawet o tym, jak malujesz się przed wyjściem z domu – stwierdził entuzjastycznie. – Albo jak robisz obiad.

Pomyślała o wpisach w pamiętniku, które odpowiadały temu, o czym mówił. Nigdy nie pokazywała ich nikomu, ale może miały jednak obiektywną wartość, taką jak jej opowiadanie?

– Coś ci wyślę – obiecała.

Ocknęła się, kiedy poczuła na sobie karcący wzrok bibliotekarki. No tak, nawet nie otworzyła książki, która przed nią leżała. Od dłuższego czasu po prostu siedziała z zamkniętymi oczami i prawdopodobnie wyglądała, jakby przysnęła. Uśmiechnęła się przepraszająco i spakowała książki do plecaka z nadzieją, że w domu zdoła się na nich skoncentrować.

Gdy szła na spotkanie kółka fotograficznego, miała wrażenie, że nie idzie, a frunie. Nie mogła zapomnieć o Michale. Po raz pierwszy od dawna, może po raz pierwszy w życiu spotkała kogoś, kto docenił ją za talent i intelekt, a nie za urodę. Nawet o Piotrku nie mogła tego powiedzieć.

PIĄTEK, 24 MAJA

W garażu panowała dzisiaj wyjątkowa cisza. Przynajmniej takie wrażenie odnosiła Weronika, która kojarzyła to miejsce wyłącznie z muzyką, ewentualnie z pełnymi emocji dyskusjami na temat repertuaru i planów koncertowych. Teraz osiem osób stało przy drzwiach i obserwowało, jak Jakub wspina się po drabinie i umieszcza tort na skomplikowanej konstrukcji ze sznurków.

– O co zakład, że zleci i się połamie? – mruknął półgłosem Filip.

– Słyszałem! 

Drabina zachwiała się ostrzegawczo.

– Powiem inaczej – odezwała się Ala z uśmieszkiem. – Jeśli zleci, to się połamie. Ale może nie zleci.

– To też słyszałem! – Jakub spojrzał na nich z góry z udawanym oburzeniem. – I kto to mówi? To chyba nie ja skręciłem ostatnio nogę!

– Dobra, streszczaj się – syknął niecierpliwie Filip. – On tu zaraz będzie i tyle będziesz miał z niespodzianki.

Jakub westchnął nieszczęśliwie i po raz kolejny poprawił sznurki.

– Przypomnicie mi, czemu robię to ja, a nie ktoś mniej pechowy?

Filip bez wahania zaczął wyliczać:

– Bo jesteś najwyższy, bo to był twój pomysł, bo to twoja drabina i twój garaż.

– Bo jesteś wspaniałym przyjacielem! – dodała Weronika, żeby go pocieszyć.

Kilka osób parsknęło śmiechem, choć nie tak ewidentnym jak dawniej, gdy rozbawiła ich jakaś jej wypowiedź. Weronika czuła wyraźnie, że starali się nie zrobić jej przykrości. Odkąd odeszła ze szkoły, traktowali ją delikatniej, ostrożniej, i autentycznie ją to wzruszało. Choć przecież nie musieli aż tak się starać!

– Dzięki, Wercia. – Jakub posłał jej serdeczny uśmiech z góry.

– Uważaj! – pisnęła Kaśka.

Obejrzał się szybko i złapał tort, który już prawie zdążył się zsunąć ze sznurkowej konstrukcji.

– Przydałby się jeszcze jeden zakład – odezwał się Julek tonem filozofa. – O to, czy zleci tort.

– Zaraz zleci na twój łeb! Też masz niedługo urodziny, nie?

Julek odparł, że dopiero za miesiąc, ale jego wypowiedź niemal całkowicie zagłuszył spokojny, dźwięczny głos Kaśki:

– Nic nie zleci. Ani tort, ani Jakub. Znaczy tort zleci, ale w odpowiednim momencie.

– No i po waszych zakładach! – Róża włączyła się do rozmowy. – Kaśka ma szósty zmysł. Jak mówi, że się uda, to tak będzie.

Weronika aż się obejrzała na nią z zaskoczeniem. Od kiedy Róża czuła się tak swobodnie w tym gronie? Chyba fakt, że dołączyła do Szatni jako basistka, pozwolił jej na większą otwartość.

Nie po raz pierwszy tego dnia złapała się na myśli, że bardzo się za nimi stęskniła. Nawet za Różą, nawet za sarkastycznymi uwagami Filipa. Jej nowa klasa wydawała się sympatyczna, a wychowawczyni sto razy milsza niż Roszkowa – ale i tak Weronika czuła się wśród nich obco. To do tych ludzi, do trudnej, humorzastej klasy drugiej B zdążyła się naprawdę przywiązać.

Jakub poradził sobie wreszcie z tortem. Zszedł na ziemię i złożył drabinę.

– No, Wercia, pisz do lubego, że już na niego czekamy! – zawołał z zadowoleniem.

Pokiwała szybko głową i wyjęła telefon z torebki. Przy okazji zauważyła, że Kaśka miała na twarzy wyraz dyskretnej ulgi, gdy wtulała się w swojego chłopaka. Widocznie jej przekonanie, że akcja z tortem i drabiną skończy się dobrze, nie było aż tak niezachwiane.

Będę za jakieś dwie minuty, już idę, odpisał Marek, gdy tylko odczytał wiadomość.

Przekazała informację Jakubowi.

– No to uwaga, słuchajcie, zaraz będzie wielki wybuch! – Zatarł ręce.

Znów zapadła cisza, wszyscy z napięciem wpatrywali się w drzwi. Wreszcie Jakub się uśmiechnął, a po chwili Weronika usłyszała kroki Marka tuż za drzwiami. Przycisnęła dłoń do ust z obawy, że nie zdoła powstrzymać spontanicznej reakcji.

Marek otworzył drzwi. Konstrukcja ze sznurków się rozplątała, a tort wylądował na jego głowie. Warstwa kremu spłynęła po osłupiałej twarzy na koszulkę i spodnie.

– Niespodzianka!!!

Marek wolnym ruchem otarł krem z czoła, nosa i ust. Wyglądał tak niemożliwie rozczulająco! Weronika poczuła, że chyba zakochała się w nim jeszcze raz na nowo, o ile to w ogóle możliwe.

– Ale… Przecież to za tydzień – wyjąkał.

– No chyba nie sądzisz, Marco, że będziemy świętować twoją osiemnastkę w Dzień Dziecka? – Jakub ścisnął jego ramię i przy okazji sam ubrudził się kremem. – Jesteś stary koń, a nie żadne dziecko! Poza tym uznaliśmy, że chce nam się dobrej imprezy. – Wyszczerzył zęby. – I dobrego tortu.

– Tort właśnie zmarnowaliście. – Marek obejrzał z uwagą swoje ubranie.

– Nic się, mistrzu, nie zmarnowało! Patrz, co stoi na stole. – Jakub objął go mocniej i pokazał mu drugi, większy tort z taką dumną miną, jakby własnoręcznie go upiekł. – Ten pierwszy to była tylko taka przystawka. Aperitif, rozumiesz? A o swój imidż też się nie bój. – Poklepał go po klatce piersiowej, przez co jeszcze bardziej rozsmarował mu krem na koszulce. – Idziemy na górę, zaraz dam ci coś do przebrania. Chyba niedługo otworzę wypożyczalnię ciuchów!

– Przecież ja się nie zmieszczę w twoje łachy! – zaprotestował słabo Marek.

– Zmieścisz się, zmieścisz, zaraz coś znajdę. Dziewczyny, bądźcie tak kochane i pokrójcie tort. – Pokazał czytelnym, wręcz pantomimicznym gestem, o co mu chodzi, zanim jeszcze skończył mówić.

Weronika bez wahania zajęła się krojeniem. Z pomocą Kaśki i Ali uwinęły się błyskawicznie, zgodnie jednak uznały, że trzeba poczekać z jedzeniem, aż Jakub i Marek wrócą do garażu.

– Nie dacie nawet małego gryza? – Bartek spojrzał na Alę wzrokiem kota ze Shreka.

Ala roześmiała się beztrosko i nachyliła się w jego stronę tak, że ich usta prawie się stykały.

– Na dobre rzeczy czasem trzeba poczekać! – powiedziała takim tonem, jakby wcale nie chodziło o tort.

Koledzy chyba zrozumieli to podobnie, bo zaśmiali się z jego rozczarowanej miny.

– Marek ma urodziny, więc nie zaczynamy bez niego. – Kaśka rozpostarła ręce, jakby próbowała ochronić stół przed atakiem wygłodniałego tłumu. Weronika posłała jej w powietrzu całusa.

Nie musieli czekać na nich długo, wrócili zaledwie chwilę później, umyci i przebrani. Marek miał mokre włosy. Przeszło mu już osłupienie wywołane tortową niespodzianką, wyglądał teraz na szczęśliwego i wzruszonego.

– Czułem, że coś knujecie – mówił między jednym a drugim kęsem. – Ale w życiu bym się nie domyślił, że o to chodzi! W ogóle nie planowałem żadnej większej imprezy z okazji urodzin, nie mam głowy do takich spraw.

– Błąd, wielki błąd! Osiemnaste urodziny to najważniejszy dzień w życiu. Jeszcze ważniejszy niż ten, który ty i Wercia uważacie za najważniejszy. – Jakub mrugnął do niej. Odwróciła głowę, ale i tak z jej ust wyrwał się zduszony, wstydliwy chichot. – Taka okazja wymaga odpowiedniego świętowania! Postaram się ogarnąć podwózkę na miasto, przynajmniej cztery osoby wejdą do auta, dla reszty mogę zamówić taksę. Młody, pisz do dziewczyny, że ma się zbierać na imprezę! – Klepnął Filipa w kolano.

– Do której? – Perkusista wyraźnie się zdziwił.

– Masz więcej niż jedną dziewczynę? – zapytała Weronika, zanim zdążyła się zastanowić.

– No jasne. Ja? – parsknął Filip.

W pełnej konsternacji ciszy, która zapanowała przy stole, Jakub spiorunował przyjaciela wzrokiem, po czym przeciągnął się i nałożył sobie kolejny kawałek tortu.

– No co? Miałem za małą porcję.

Filip pokręcił głową z raczej udawaną dezaprobatą.

– Jak cię kocham, stary, tak czasem mam ochotę ci przywalić. – Wskazał ruchem głowy na jego talerz. – Ja tyję od samego patrzenia na to, co ty zjadasz.

– Mam tak samo, mam dokładnie tak samo! – Kaśka wycelowała w niego widelcem. – Nazywam to efektem motyla: jego porcje odkładają się w moich biodrach.

– Ale kto tu jest motylem? – wtrącił błyskawicznie Julek i zabawnie poruszył brwiami.

Weronika parsknęła, mało nie zakrztusiła się tortem. Stół zatrząsł się od uderzających weń pięści rozbawionego towarzystwa. Julek rozglądał się w prawo i lewo, wyraźnie dumny z siebie i trochę chyba zakłopotany, że jego żart spotkał się z aż tak żywiołową reakcją.

– Dobra! – Jakub otarł oczy i wstał od stołu. – Zjedliście, to możemy się zbierać.

– Ale jak to? – Marek odchylił się do tyłu, by na niego spojrzeć. – Nie zagramy niczego? W ogóle nie robimy dziś próby?

Jakub zatrzymał się w pół ruchu. Kaśka niespodziewanie zachichotała.

– Kochanie, ty napisałeś ostatnio bardzo… interesującą piosenkę, prawda?

Obejrzał się na nią z łobuzerskim błyskiem w oku.

– Mam ją teraz zagrać?

Po usłyszeniu serii zapewnień, że „tak, jasne, jeszcze pytasz?”, wziął do ręki gitarę, zarzucił na ramię pasek i stanął przy statywie. Przez cały czas śmiał się cicho do siebie.

– Wiecie – powiedział do mikrofonu – bo przydałaby się nam choć jedna ballada w repertuarze. Musimy przestać się bać grania ballad!

Kaśka kwiknęła i schowała głowę pod stół.

– Jeszcze jedna ballada? – Filip jęknął teatralnie.

Jakub zaczął grać szybką, rytmiczną melodię, na tyle porywającą, że niemal wszyscy siedzący przy stole natychmiast zaczęli się do niej bujać. Akcentował rytm, uderzając głową do przodu tak mocno, że Weronika chwilami obawiała się o jego kark.

Zaczął śpiewać:

Mieszkała w Hucie, w pewnym starym bloku

Nawet nie wiedziałem, że mnie ma na oku

Aż tu dnia jednego utknęliśmy razem w windzie

Powiedziała: cóż, mały, lepiej byłoby gdzieś indziej

Ale już nie traćmy czasu, pora działać z tym, co mamy

Zapytałem, o co chodzi, przycisnęła mnie do ściany

Przymknęła oczy, mówi: skarbie, zaszalej! 

Zniżył głos, spojrzał na nich znad mikrofonu.

I chyba wiecie, co było dalej?

Ala pisnęła, zasłaniając twarz dłonią. Jakub rozkręcił się jeszcze bardziej, tańczył za statywem jeszcze energiczniej.

Była też dziewczyna z Woli, bardzo zgrabna, bardzo słodka

Przemoczyła ją ulewa, zaprosiłem ją do środka

Powiedziałem: zdejmij kurtkę, chyba będzie ci wygodniej

Ona na to: najwygodniej będzie, gdy ty zdejmiesz spodnie.

No i nie wiem, jak to ująć, żeby brzmiało niebanalnie:

Była sterem, ja okrętem, kurs wzięliśmy na sypialnię!

Zgasiłem światło, zrobiło się miło

I chyba wiecie, co dalej było?

Zagrał szybkie, dynamiczne przejście, zmienił nieco rytm i tempo. Gdy znów zaatakował mikrofon, śpiewał głośniej i z większym zaangażowaniem:

I wreszcie ta z Klinów, lubiła zakłady

Mówiła, nie próbuj, nie dasz ze mną rady

Nie odpuszczałem, przecież się nie boję

Ona na to: zdejmij majtki, a ja zdejmę swoje.

Czekam na nią w łóżku, czuję boskie dreszcze,

A ona pod majtkami miała drugie jeszcze!

A pod drugimi miała nawet trzecie

Co było dalej, chyba już wiecie!

– Chyba nie zagramy tej piosenki na żadnej szkolnej imprezie – stwierdziła Ala, ciągle jeszcze chichocząc, gdy Jakub skończył grać. – Wolę nie pytać, co cię zainspirowało!

Kaśka znowu zanurkowała głową pod stół.

– Ja to się zastanawiam, które z tych historii są prawdziwe. – Bartek potarł brodę w udawanym zamyśleniu.

Jakub wychylił się zza statywu i potargał mu włosy. Potem spojrzał pytająco na kolegów z zespołu.

– Fajny typ, co nie, Marek? – Filip wskazał na Jakuba. – Trochę podobny do Rudego, tylko zabawny i wyluzowany.

– Mam pomysł! – Marek bez wahania podjął ton. – Weźmy go do kapeli zamiast tego wiecznie wkurzonego rudzielca.

Jakub ze śmiechem uniósł ręce.

– Widzicie, jak to wygląda, kiedy pozwolę na trochę luźnej atmosfery na próbie? Od razu zaczynają się rządzić!

Na fali ogólnej wesołości Weronika odważyła się zadać pytanie, którego zaraz pożałowała:

– W ten sam sposób wymieniliście Adriana na Marka?

Ich reakcje natychmiast zdradziły, że nie powinna była tego mówić. Filip wyglądał, jakby zrobiło mu się słabo ze złości, Ala wydawała się bliska płaczu, za to Marek… pełen poczucia winy? Jeśli chodzi o Jakuba, to sprawiał w tej chwili wrażenie, jakby na jego głowie też wylądował jakiś tort, tylko zupełnie niesmaczny.

Kaśka rozglądała się z miną osoby, która nic z tego nie rozumie i sama nie wie, czy ten fakt bardziej ją bawi, czy niepokoi.

Jakub oprzytomniał, uśmiechnął się smutno i pokręcił głową.

– Nie, Wercia, z Adrianem było inaczej – wyjaśnił łagodnie, choć w jego głosie dało się wyczuć gorycz. – Adrian się obraził o tę sytuację, kiedy Marek wszedł na scenę. Oczywiście nie mówię, mistrzu, że to twoja wina. – Klepnął Marka w ramię, a ten jeszcze mocniej skulił plecy. – To ja nie ogarnąłem, że trzeba coś zrobić, zaprosić go na scenę, powiedzieć, że zaśpiewasz tylko kilka numerów… Dużo się wtedy działo, straciłem głowę.

Jego koledzy z zespołu nadal zachowywali się dziwnie, choć chyba im ulżyło. Krążyli wzrokiem po różnych kątach garażu, przygryzali wargi, zaplatali nerwowo dłonie. Coś tu się nie zgadzało.

Jakub westchnął i zaczął zbierać ze stołu puste talerze.

– Adek też ostatnio miał urodziny, nie, Żulian? Myślałem, że będziemy je z nim świętować… No, ale nie można mieć wszystkiego! – Uśmiechnął się krzepiąco. – Dobra, koniec smutów na dzisiaj. Idę bajerować tatę, trzymajcie kciuki. Kasia, chodź ze mną, ty go prędzej przekonasz. – Przywołał ją gestem.

Kiedy wyszli, Filip spojrzał na Weronikę z czytelną pretensją i wziął oddech, jakby chciał zacząć pełną wyrzutów przemowę. Nie odezwał się jednak.

Weronika wstała, spojrzała na nich z góry. Czuła się dziwnie ośmielona, chyba dodawała jej odwagi świadomość, że cokolwiek się teraz wydarzy, i tak nie spotka ich w poniedziałek w szkole.

– Mogę o coś zapytać? – odezwała się głośno.

Spojrzeli na nią. Atmosfera zdawała się tak ciężka, jakby można było ją kroić jak tort.

– Po co w ogóle zaczynałaś temat, Wera? – warknął Filip.

Nie dała się zbić z tropu.

– Było inaczej, niż on myśli, prawda? – Wskazała wzrokiem drzwi, za którymi znikł Jakub. – Wiecie coś, czego on nie wie.

Milczenie i uciekające spojrzenia wystarczyły za odpowiedź.

– Kiedy zamierzacie mu powiedzieć?

Filip odetchnął głośno.

– Na pewno nie dzisiaj. Chyba nie chcesz, żeby urodziny Marka skończyły się aferą?

W jego głosie nie słyszała już złości, raczej smutek i strach.

– Nie chcę – przyznała. – Ale i tak uważam, że to nie w porządku. Tym bardziej że widzicie, jak go to martwi, i pozwalacie, żeby się obwiniał.

Usiadła, zadowolona z siebie. Julek, jak zawsze niezawodny w swoich staraniach, by poprawić wszystkim nastrój, zaczął nawijać o jakiejś śmiesznej sytuacji, która się zdarzyła, gdy razem z Bartkiem zajmowali się malutką Gosią. Nawet Filip wydawał się zainteresowany opowieścią, co tylko pokazywało, jak bardzo zależało mu na zmianie tematu.

Kaśka i Jakub wrócili do garażu niedługo później, uśmiechnięci, z błyszczącymi oczami.

– Zbierajcie się! – polecił Jakub. – Jedziemy świętować osiemnastkę naszego genialnego frontmana. Marco, a ty szykuj dupsko, będziesz bity bez litości! 

Marek wzruszył ramionami bez śladu niepokoju.

– Przez kogo? Chyba nie przez ciebie – parsknął. – O ile dobrze pamiętam, podpisaliśmy jakąś umowę czy coś? Zero przemocy?

Jakub zamrugał, jakby z niedowierzaniem.

– No tak. Zero przemocy – mruknął ku jeszcze większemu rozbawieniu kolegów. – Zero. W ogóle wszystkiego zero. Dobra, chodźcie, chodźcie już! Posprzątamy później. – Zaklaskał szybko w dłonie, żeby ich ponaglić.

***

Ewa rzadko zastanawiała się nad tym, czy lubi swoje życie – na szczęście miała ciekawsze zajęcia niż tego typu rozważania. Gdyby jednak ktoś ją o to zapytał, musiałaby przyznać, że nie jest źle. Kiedy już się oswoiła z faktem, że jej chłopak jest gitarzystą najbardziej znanej szkolnej kapeli nie tylko w ich liceum, ale wręcz w całym Krakowie, a jego przeważnie śliczne i głupiutkie fanki zgodnie jej nienawidzą, zaczęła się czuć prawie, prawie zupełnie szczęśliwa. Co i tak było istną rewolucją w jej nastawieniu do życia.

Marcin nie zerwał z nią po tygodniu, jak obstawiał niemal każdy, kto do tego stopnia wtrącał się w cudze sprawy, włącznie z blond księżniczką (było do przewidzenia), ciemnowłosą księżniczką (a to jednak trochę ją rozczarowało), rudą wariatką (bez komentarza…) i tymi wszystkimi zawistnymi lalkami. No, nie zerwał ani po tygodniu, ani po dwóch. W zasadzie, gdyby zawracała sobie głowę stażem ich związku, to wyszłoby, że są razem od ponad miesiąca. Chłopak okazał się bardziej inteligentny i wrażliwy, niż początkowo sądziła, szybko więc odkryła, że naprawdę lubi spędzać z nim czas. I tylko trzy lub cztery drobne problemy zakłócały jej stan zadowolenia z własnej egzystencji.

Po pierwsze, rodzice Marcina. Nie, nie martwiła się, czy ją zaakceptują. Prawdę mówiąc, wcale nie zamierzała tego sprawdzać na tak wczesnym etapie znajomości. Problem polegał na tym, że najwyraźniej przestali akceptować siebie nawzajem. Marcin bardzo się przejmował, a ona starała się go wspierać, choć czasem nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przesadzał. W końcu był już dorosły, a oni, jakkolwiek by na to patrzeć, przynajmniej żyli! Wiadomo, rozwód to nic przyjemnego, ale Marcin ciągle mógł się kontaktować z każdym z nich, po prostu nie z obojgiem jednocześnie.

Po drugie, jej relacje z resztą klasy. Może nigdy nie była klasową ulubienicą jak Kaśka czy Zuza, ale póki chodziła z Filipem, czuła się przynajmniej częścią paczki. Teraz… Nie miała już wstępu na próby Szatni, co oczywiście rozumiała, ale z tego powodu czuła się niezręcznie w pobliżu Jakuba i reszty. Nie mówiąc o tym, że nadal nie wiedziała, jak rozmawiać z Filipem. Trzymała więc dystans. Przywykła już do tego, na pewno było to łatwiejsze niż próba dopasowania się za wszelką cenę i tolerowania zachowań, które działały jej na nerwy.

Trzeci problem, obiektywnie najmniejszy, wiązał się z tym, że Marcin uwielbiał chodzić na imprezy. I chciał zabierać na nie Ewę. Zaskakująco często, o wiele częściej, niż się spodziewała, zgadzał się na spędzanie czasu w sposób, który bardziej jej odpowiadał: siedzenie w domu i granie w gry, ewentualnie słuchanie muzyki lub oglądanie filmów. Zdarzało się jednak, że wyjątkowo się upierał przy wieczornym wyjściu na miasto. Tak jak dzisiaj. Nie chciał słyszeć o odmowie, powtarzał do znudzenia, że muszą jechać na to karaoke, bo okazja jest wyjątkowa, będą świętować osiemnastkę Marka i RUDY TEŻ SIĘ WYBIERA. Poważnie, powiedział to takim tonem, jakby jakaś wielka gwiazda miała ich zaszczycić swoją obecnością! Czy Ewie się tylko zdawało, czy oni jednak widywali się regularnie na próbach The Tonacji?

Cóż miała zrobić, zgodziła się, choć nadal nie polubiła takich wielkich spędów ludzi, talentu wokalnego nie miała za grosz, no i musiała liczyć się z tym, że na urodzinach Marka z pewnością pojawią się też Filip i reszta paczki.

Tyle dobrego, że knajpa, w której się spotkali, robiła raczej przyjemne wrażenie. Nie przypominała piwnicy; gdyby nie oświetlenie, wyglądałaby zupełnie jak elegancka kawiarnia. Miała też niewielką scenę, na której występowali amatorzy śpiewów.

Ewa nie zamierzała się wygłupiać ani straszyć ludzi swoim głosem, dlatego też rozsiadła się w najgłębszym kącie loży i z przyjemnością zatopiła plecy w miękkim oparciu sofy. Wkrótce jednak została stamtąd wywleczona za szyję przez Werę, podskakującą i piszczącą jak chihuahua.

– Ewa! Kochana! Ciebie to dopiero wieki nie widziałam! Pięknie wyglądasz!

Ewa uwolniła się z ciasnych objęć i przywołała na twarz uprzejmy uśmiech.

– Cześć, Wera, co u ciebie? Jak tam w nowej szkole?

– Jest super, naprawdę! – Wera potrząsała rudymi lokami w rytm słów. – Mam wrażenie, że tam wszyscy się lubią! Ale i tak tęsknię za wami. Wiesz, że gdyby nie Roszkowa, nie odeszłabym od was – dodała przepraszająco, zupełnie jakby sądziła, że Ewa ma do niej żal z powodu tej ucieczki.

– No jasne, rozumiem. – Postarała się, by zabrzmiało to współczująco. – Po tamtej lekcji chyba każdy chciał uciec od Roszkowej. Śpiewasz coś? – Uderzyła palcami w książeczkę z listą utworów. Nieszczególnie obchodziły ją sceniczne plany Wery, chciała po prostu zmienić temat.

– Oczywiście, że tak! Nie wiem jeszcze tylko, co wybiorę. – Jej oczy rozbłysły. – To moje pierwsze karaoke poza domem! Na pewno wykonamy z Markiem jakiś duet. Ale może odważę się też zaśpiewać coś sama!

Mimo wszystko Ewa cieszyła się z towarzystwa Wery. Przynajmniej wciągała ją w rozmowę i dzięki temu nie czuła się tak dziwnie. Marcin szybko poczuł zew sceny i śpiewał chyba najwięcej ze wszystkich, na pewno więcej niż jego koledzy z kapeli – a prawdę mówiąc, robił to najgorzej z ich czwórki. Nawet Krzyżak radził sobie lepiej od niego, choć jego śpiew polegał głównie na kopiowaniu manier wszystkich najbardziej znanych wokalistów rockowych. Jacek miał całkiem niezły głos, za to Marcin, cóż, brzmiał jak ratlerek próbujący wyszczekać melodię. (Jakoś trzymały jej się dzisiaj te kynologiczne porównania. Może dlatego, że było tu głośno i tłoczno jak na psim wybiegu).

Zdaje się, że Marcin pokładał sporo wiary w tym ratlerkowym głosie. Gdy usłyszał, jak Marek śpiewa swój popisowy numer, Dziwny jest ten świat, zerwał się z miejsca, że on też ma ochotę zaśpiewać coś Niemena. Cóż, to, co nastąpiło później, trudno było nazwać popisem.

– Nie dość, że śpiewa w Krakowie o pieprzonym warszawskim śnie, to jeszcze fałszuje – skwitował bezlitośnie Jakub. – Jeśli zastanawialiście się kiedyś, czemu to ja śpiewam w The Tonacji, to możecie posłuchać, jaka była alternatywa.

Wskazał na scenę, gdzie Marcin wyszczekiwał właśnie najwyższe dźwięki refrenu. Ewa zaśmiała się razem z innymi. Uznała żart za nieszkodliwy, tym bardziej że Marcin konsekwentnie się zarzekał, że nigdy nie myślał o byciu frontmanem. Wygłupy na karaoke traktował wyłącznie jako dobrą zabawę.

Jego aktywność sprawiała jednak, że co chwilę zostawiał Ewę samą – czy raczej: w towarzystwie Krzyżaka, który należał chyba do tego jednego procenta ludzi tak irytujących, że nawet ich oddech wywołuje ciarki, Jakuba, który zebrał się do domu najwcześniej ze wszystkich, Jacka, który prawie się nie odzywał przy stoliku, i oczywiście klasowej paczki. Zuza siedziała przez cały czas przyklejona do Piotrka, gadała praktycznie tylko z nim, wygłupiała się, chichotała, nawet udawała, że próbuje go rozbierać, kiedy Wera z przejęciem zawodziła na scenie Underneath your clothes. Śpiewały też z Elką jakąś piosenkę, w której Zuza fałszowała cienkim głosem, Elka fałszowała grubym głosem, i do tego robiły to nierówno, ale bawiły się tak świetnie, że Ewa poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Kaśka zamówiła chyba z piętnaście numerów i wskakiwała na scenę równie często jak Marcin, zaśpiewała nawet jakiś duet z nim.

– Nasz stolik śpiewa większość piosenek – zauważyła w pewnym momencie Wera przyjaznym, poufałym tonem.

Nie tak źle, że siedziała obok niej.

– Bo resztę już odstraszyliśmy – zakpiła Ewa. Zaśmiały się jednocześnie.

– Naprawdę się cieszę, że cię widzę! – Weronika ścisnęła jej dłoń. – Z innymi osobami już się spotkałam kilka razy, odkąd zmieniłam szkołę, ale ty ani razu nie przyszłaś.

Ewa przewróciła oczami.

– Wiesz czemu – mruknęła ze skruchą.

– Chodzi o Filipa?

Obie, jakby się umówiły, spojrzały w tym momencie na niego. Siedział obok tej ładnej, niepełnosprawnej dziewczyny, która śpiewała włoskie piosenki z tak bezbłędnym akcentem, że aż czuło się w powietrzu zapach sosu bolońskiego. Ewa sądziła przez jakiś czas, że ci dwoje są parą, jednak ich zachowanie świadczyło jednoznacznie o tym, że nie chodzą ze sobą.

– On już dawno pogodził się z waszym rozstaniem! – zapewniła gorąco Wera. – W ogóle by mu nie przeszkadzało, gdybyś częściej się z nami spotykała. Tym bardziej że ma dziewczynę

– Ją? – Ewa wskazała dyskretnie na śpiewającą brunetkę.

Niedowierzanie w jej głosie było chyba trochę zbyt słyszalne. Brunetka podniosła głowę i przez jeden krótki moment, zanim zmrużyła oczy w hardym, wyzywającym spojrzeniu, wyglądała bardzo bezbronnie.

Niech to szlag! Przecież Ewa nie miała najmniejszego zamiaru kwestionować zalet tej dziewczyny, a już na pewno nie chciała się z niej naśmiewać. Nie była taką osobą. Tylko skąd czarnula miała o tym wiedzieć?

Zakasłała, potwornie speszona, i prawie rzuciła się do ucieczki, ale w tym momencie Marcin znów usiadł przy stoliku i objął ją ramieniem. Gdyby teraz wybiegła, wyglądałoby to co najmniej dziwnie.

– To chyba skomplikowana sprawa – odezwała się niepewnie Wera.

Ewa nie miała ochoty dopytywać, o co chodzi. Wszystko wydawało się skomplikowane, a już zwłaszcza jej obecność tutaj i próba udawania, że nic się nie zmieniło i nadal może być jedną z nich.

Zuza i Piotrek wyszli jakoś tuż po północy, już po tym, jak grupowo odśpiewali Markowi „Sto lat” i wznieśli toast – niektórzy szampanem, reszta sokiem pomarańczowym. Ewa wahała się przez chwilę, czy nie wyjść razem z nimi. Jeszcze niedawno uznałaby to za świetny pomysł, ostatnio jednak czuła się niezręcznie w towarzystwie sąsiadki. Zabolało ją to stwierdzenie, że Marcin na pewno szybko z nią zerwie, poza tym nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Zuza w jakiś sposób jej zazdrości. Że to ona spotyka się z przystojnym gitarzystą, a nieporównywalnie atrakcyjniejsza Zuza z grubym kucharzem. Ale przecież wyglądała na zakochaną…

Ostatecznie została prawie do końca imprezy, nie dlatego, że tak świetnie się bawiła, ale ze względu na Marcina. Opuszczali lokal w piątkę, ze szczęśliwym, trochę pijanym Markiem, słaniającą się i ziewającą Werą i Kaśką, która w ogóle nie wyglądała na zmęczoną.

– Jesteś pewna, że chcesz iść pieszo? – spytał Marcin, gdy odprowadzili resztę towarzystwa na przystanek autobusowy.

Uśmiechnęła się, nareszcie odprężona.

– Może nie całą drogę. Ale przeszłabym się kawałek, uwielbiam z tobą spacerować. – Wsunęła rękę pod jego ramię.

– Jedźmy taksówką do mostu – zaproponował. – A dalej pójdziemy pieszo.

Zgodziła się, choć czuła, że spacerowanie po przysypiającym centrum Krakowa, w świetle latarni i gasnących neonów mijanych pubów też miało swój urok. Wiedziała jednak dobrze, że jest już późno.

– Nie żałujesz, że byliśmy na tej imprezie? – zagadnął, kiedy wtulał się w jej szyję na tylnym siedzeniu taksówki.

– Nie żałuję – odparła sztywno. Mimo upływu czasu nadal trochę stresował ją fakt, że właśnie powierzali swoje bezpieczeństwo kierowcy pojazdu. O tej porze mógł być rozkojarzony i popełniać błędy. – Warto było znieść ich towarzystwo, by usłyszeć twojego Niemena.