Wszyscy mamy źle w głowach. Tom 2: Stracone szczęście - Martyna Pawłowska-Dymek - ebook

Wszyscy mamy źle w głowach. Tom 2: Stracone szczęście ebook

Martyna Pawłowska-Dymek

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja przygód licealistów z klasy drugiej B, których mogliście poznać w pierwszym tomie zatytułowanym Nic z tego nie zrozumiecie. Dzięki inicjatywom Kaśki klasa zaczyna tworzyć zgraną paczkę. Jednak przeszłość dziewczyny nadal pozostaje tajemnicą. Jej konflikt z wychowawczynią, Roszkową, zaostrza się i zaczyna mieć wpływ na pozostałych uczniów.

Adam ciągle nie może sobie poradzić z tragiczną śmiercią siostry. Nieoczekiwane wsparcie okazuje mu Karina, młoda nauczycielka, w której chłopak się podkochuje. Choć oboje wiedzą, że nie mogą sobie pozwolić na bliską relację, coś ich do siebie przyciąga…

Jakub wraz z zespołem Szatnia przygotowuje się do występu na półmetku. Niepokoją go jednak zagadkowe kłótnie i niecodzienne zachowanie rodziców. Problemy domowe sprawiają, że Jakub wywołuje ostrą awanturę na próbie zespołu. Przyszłość Szatni staje pod wielkim znakiem zapytania.

Co przyniesie bohaterom zbliżający się grudzień: zgodę czy kolejne konflikty? Odpowiedzi czy nowe pytania? Szczęście czy straty?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 378

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Martyna Pawłowska-Dymek, 2022

Copyright © by Virtualo, 2022

Redakcja: Melanż

Korekta: Melanż

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek / konwersja.net

Projekt okładki: Małgorzata Drabina / Yellow Room

Wydanie I

Warszawa 2022

ISBN 978-83-272-9932-1

Książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Wszelkie udostępnianie osobom trzecim, upowszechnianie i upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Virtualo Sp. z o.o.

ul. Marszałkowska 104/122

00-017 Warszawa

www.virtualo.pl

Chcesz wydać książkę lub audiobook? Wejdź na virtualo.eu lub napisz do nas na adres [email protected]

CZWARTEK, 1 LISTOPADA

To była pierwsza jesień bez Majeczki i pierwsze Święto Zmarłych bez niej.

Jak na małą dziewczynkę Majka wyjątkowo lubiła ten czas w roku. Adam doskonale pamiętał śmieszne przebrania, które pomagał jej przygotowywać na każde Halloween. Albo historie o duchach, które sama wymyślała. I te pojedynki na opowiedzenie najstraszniejszej historii. Nigdy nie udało mu się wygrać! Lubiła nawet chodzić na cmentarze, choć wszyscy myśleli, że to z powodu bezowych miśków, które później kupowali na straganie obok bramy. Adam miał jednak wrażenie, że jego siostra była w przedziwny sposób oswojona ze śmiercią. Tak jakby przeczuwała, że nie będzie jej dane dożyć dorosłości.

Nie bała się duchów, nigdy. Nie bała się wampirów, śmiała się ze szkieletów, lubiła potwory. Za to śmiertelnie przeraził ją szerszeń.

Adam myślał, że Majka się wygłupia, kiedy zaczęła piszczeć i uciekać przed wielkim brzęczącym owadem. Przecież ona się zawsze wygłupiała, taki typ. Dla niej każdy dzień składał się z cukierków albo psikusów. Zupełnie się wtedy nie przejął, jakoś mu umknęło, że szerszeń jest groźniejszy niż zwykła osa. Najwyżej ją użądli, to się przyłoży cebulę, tak wtedy pomyślał. A ona, zanim się obejrzał, pobiegła przed siebie na oślep, nie zważała na nic, nie patrzyła na drogę, nie wypatrywała niebezpieczeństw.

Niechętnie przychodził na jej grób, ale w Święto Zmarłych nie mógł tego uniknąć. Szedł więc przez cmentarz, mijał zatłoczone alejki i ludzi obładowanych wiązankami chryzantem i wyobrażał sobie, że jak co roku Majka idzie obok niego, rozgląda się ciekawie, wypatruje wiewiórek, zadaje mnóstwo pytań, jedynie chwilami pozwala się uciszyć.

Jak okropnie cicho było teraz. Nawet pomimo tego tłumu, rozmów i trudnego do pomylenia z czymkolwiek innym dźwięku uderzania znicza o znicz.

Poprosił rodziców, żeby pozwolili mu zostać przez jakiś czas przy jej grobie. Zdziwili się, ale spełnili jego prośbę. Tata bez słowa położył mu dłoń na ramieniu, przywołał gestem mamę i oboje odeszli w dół alejki.

Adam przyklęknął. Ze zdjęcia patrzyły na niego pogodne brązowe oczy siostry.

– Majka? – odezwał się. – Co słychać? Ślicznie wyglądasz.

Miał wrażenie, że uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Słuchaj, Majka… Był sobie chłopiec, który zakochał się w pięknej księżniczce Karinie. Król Dyrektor dowiedział się o tym i obciął mu głowę. Odtąd chłopiec każdej nocy odwiedzał księżniczkę jako duch!

Wyobraził sobie jej śmiech. Srebrzysty, szczery, dziecięcy.

– Wiem, wiem, ty na pewno znasz lepszą historię.

Nasłuchiwał w milczeniu. Gdzieś tam obok krążyli ludzie, rozmawiali, żyli. Tu, przy grobie siostry, był zupełnie sam, oddzielony niewidzialną ścianą od całego cmentarnego harmidru.

– Chcesz cukierka? Masz.

Położył na pomniku małą miętówkę.

– Słuchaj, Majka… Nie ma się czego bać! Zwykły mały szerszeń. Zobacz, ty jesteś duża, a on taki mały… Zobacz, już go nie ma! Majka, możesz wrócić, Majka, gdzie jesteś?

Płakał coraz głośniej. Znowu to do niego wracało – bezradność, strach, osłabiające poczucie winy. Bo kiedy trzeba było już wzywać pomocy, on musiał jak głupi sprawdzać wiadomości od Zuzy. Niby odpowiedzialny starszy brat, dorosły, prawie pełnoletni, a zachował się jak smarkacz. Chyba nie mieściło mu się w tępej głowie, że Majce naprawdę może się coś stać.

W jednej chwili trochę się z niej śmiał, a trochę wkurzał, że mu zawraca głowę… W następnej już ją opłakiwał.

– Majeczka? – Spróbował się uśmiechnąć przez łzy. – Pamiętasz tę piosenkę? Często ją sobie śpiewaliśmy.

Wszystko, co ważne, trzeba wziąć ze sobą,

Radość milczenia, gdy brakuje słów…1

Zabrakło mu tchu i umilkł. Nie wiedział, czy mu się zdaje, czy naprawdę słyszy ciche kroki tuż za swoimi plecami.

Nagle rozbrzmiał głos – łagodny, kobiecy, melodyjny:

Niebo ma jeszcze twoich oczu kolor,

A morze spokój twojego snu2.

Obejrzał się. Stała za nim Karina. Wyglądała jak zawsze przepięknie, w eleganckim czarnym płaszczu z futrzanym kołnierzem i długimi ciemnymi włosami wypływającymi spod puchatej czapki. W rękach trzymała, podobnie jak wiele osób przechadzających się alejkami cmentarza, kartonowe pudełko wypełnione zniczami. Jej oczy lekko lśniły. Czyżby ze wzruszenia? Napotkała jego wzrok i uniosła wymownie brwi.

– Lubię tę piosenkę – powiedziała z łagodnym uśmiechem.

– Mało kto ją zna – zauważył Adam.

– Tata mi ją śpiewał, kiedy byłam mała.

– Dyrcio umie śpiewać? – Adam ubawił się mimowolnie. Potem speszył się, że tak lekkomyślna uwaga może ją urazić. Ona jednak przyjęła ją spokojnie.

– Zdziwiłbyś się, jak dobrze. To twoja siostra, tak? – zapytała ostrożnie.

Potwierdził ruchem głowy.

– To jej ulubiona piosenka. Próbowała grać ją na gitarze ze słuchu, choć nie znała ani jednego akordu. – Uśmiechnął się przez łzy. – Majeczka była… dojrzała jak na swój wiek.

– Była śliczna – zauważyła Karina.

– Prawda? To ja zrobiłem jej to zdjęcie! Wiesz… ono nawet nie oddaje tego, jak piękna była naprawdę.

Znowu się rozkleił. Wtedy Karina przyklękła obok, postawiła pudełko na ziemi i objęła go ramieniem.

Po jej zaskoczonej minie poznał, że nie przemyślała tego gestu. Przytrzymał delikatnie dłoń, którą już szybko chciała zabrać. Spojrzał jej poważnie w oczy i skinął głową. Chciał przekazać, że przecież on wie. Rozumiał, że tylko okazywała mu współczucie. Choć pragnął tego z całego serca, nie mógł liczyć, że kobieta odwzajemni jego uczucia. Nie teraz, gdy był uczniem, a ona jego nauczycielką.

Przynajmniej nie złościła się już o to, że próbował zbliżyć się do niej w październiku. Z trudem znosił żal w jej oczach i wyraźne rozczarowanie, gdy patrzyła na niego przy sprawdzaniu obecności. Teraz na szczęście tego nie widział.

Klęczeli razem w milczeniu. Adam zastanawiał się, czy Majeczka może zobaczyć Karinę. Miał nadzieję, że tak. Chciał, by dobrze się jej przyjrzała.

Po chwili Karina znów zaczęła śpiewać. Adam przełknął ślinę i dołączył do niej:

A my, jak ptaki, pod skrzydłami nieba,

Na cztery wiatry podzielony świat.

A my, jak ptaki, zdani na ocean,

Lądów miękki zarys i milczenie gwiazd3.

Nie wiedział, jak długo trwali tam razem. Jeśli chodzi o niego, czas mógł równie dobrze stanąć w miejscu.

PONIEDZIAŁEK, 5 LISTOPADA

Jakub pomyślał z rozbawieniem, że wszyscy w klasie zachowywali się tak, jakby zmuszono ich do powrotu do szkoły co najmniej po dwutygodniowych feriach, a nie po zwykłym weekendzie, wydłużonym zaledwie o jeden świąteczny dzień. Zresztą on sam też pewnie wyglądał w tej chwili jak człowiek, który wrócił z wakacji i nie może się odnaleźć w codziennej rutynie. Po dwóch wyjątkowo udanych imprezach, piątkowej i sobotniej, czuł się co najmniej niewyspany. Starał się ziewać dyskretnie.

Ale w taki dzień nawet nauczyciele byli senni. Na przykład Karina Kacprzyk, z którą Jakub miał trudną relację, odkąd na początku roku szkolnego pomylił ją z jedną maturzystką i z rozpędu nazwał słoneczkiem (nadal uważał, że powinna była uznać to za komplement, ale cóż, nie uznała). Otóż Karina spóźniła się dziś na lekcję, co dotąd nie zdarzało jej się nigdy. Wydawała się też blada i niepewna, jakby nie czuła się dobrze. O ile Jakub znał się choć trochę na mowie ciała, gesty i spojrzenia nauczycielki zdradzały, że najchętniej znalazłaby się teraz w innym miejscu.

Sprawdziła obecność, dziwnie zacinając się przy niektórych nazwiskach, po czym oznajmiła:

– Tematem dzisiejszej lekcji będzie współczesne malarstwo i jego tajemnice.

Jakub odruchowo skinął głową, zanotował temat i odsunął od siebie zeszyt. Na szczęście malarstwo, ani współczesne, ani żadne inne, nie należało do zagadnień, nad którymi miałby ochotę się skupić, mógł więc w spokoju zająć głowę czymś ciekawszym. Podobno na początku przyszłego semestru mieli z Kariną rozmawiać o współczesnej muzyce, najważniejszych kierunkach, nurtach i przedstawicielach. Zamierzał wtedy nadrobić braki w aktywności i zaskoczyć profesorkę wiedzą i zaangażowaniem. Teraz ani myślał się przemęczać.

Dziwił się kolegom i koleżankom, którzy notowali z zapałem wszystko, co mówiła nauczycielka, a wręcz skarżyli się – jak Weronika – że nie zdążyli czegoś zapisać. Niemożliwe, że aż tyle osób w jednej klasie interesowało się współczesną sztuką! A musieli przecież wiedzieć, że ta wiedza nie będzie konieczna do zdania matury. Pewnie nawet do zaliczenia przedmiotu nie będzie niezbędna. Notowali z przyzwyczajenia, jak to oni, bo chyba nie wiedzieli, że można inaczej.

– Kasiu! – Karina przerwała nagle swój wywód. – Czy mogę cię prosić, żebyś przestała rozmawiać z koleżanką?

Kaśka energicznie wstała.

– Przepraszam, pani profesor, już nie będę! – zapewniła, po czym usiadła. Krzesło podskoczyło, gdy uderzyła w nie z impetem. Kilka osób się zaśmiało.

– Proszę o spokój! – Głos Kariny zabrzmiał bardziej stanowczo i ostrzegawczo niż przed chwilą. Szmery ucichły.

Jakub nieco dłużej zatrzymał wzrok na niedużej, przyjemnie zaokrąglonej sylwetce Kaśki. Ładnie dziś wyglądała. Przedłużony weekend wpłynął i na nią, tylko w inny sposób niż na resztę klasy: zdawała się bardziej niż kiedykolwiek tryskać energią. Dało się to odczuć już z samego rana, gdy weszła dzisiaj do sali, jednym skokiem usiadła obok Róży i zawołała, że musi jej koniecznie o czymś opowiedzieć.

Najwyraźniej Kaśka też nie interesowała się malarstwem współczesnym. A ona akurat by mogła, pomyślał Jakub i przypomniał sobie, jak kiedyś pożyczył od niej zeszyt i zobaczył na marginesach całkiem estetyczne bazgroły. Nie chwaliła się nimi. Miał poczucie, że odkrył jakąś część jej osobowości, którą wolała trzymać w ukryciu. Cóż, to tylko jeszcze jedna z tajemnic Kaśki.

Obejrzała się na niego, zadarła lekko podbródek. Musiała wyczuć jego spojrzenie. Posłał jej szeroki uśmiech i przymknął oczy na znak, że chyba zaraz zaśnie. Zachichotała w odpowiedzi.

– Pani profesor! – jęknęła Weronika po raz kolejny. – Czy może pani powtórzyć ostatnie zdanie?

Karina uniosła brwi i spełniła prośbę Wery. Chyba nawet ona sama dziwiła się, że ktoś może notować każde słowo z wykładu.

Jakub stłumił rozbawienie. Przypomniał sobie, że zamierzał zaczepić dziś Werę na przerwie i prosić ją o pomoc. Miał w końcu do poprawienia sprawdzian z informatyki. Co prawda Wera raczej nie interesowała się komputerami, wolała książki i rękodzieło, ale na pewno prowadziła bezbłędne notatki. Chciał wykorzystać fakt, że miał z nią obecnie bardzo dobre relacje – w końcu chodziła z Markiem, wokalistą jego kapeli – i podciągnąć stopnie przed kolejną wywiadówką.

Dotrwał jakoś do dzwonka, choć z nudów sam wreszcie zaczął notować, byle zająć czymś ręce. Gdy tylko skończyła się lekcja, pobiegł w stronę drzwi. Prawie potknął się o Adama, który z niezrozumiałych przyczyn nie śpieszył się z wyjściem. Przeprosił i minął go jak najszybciej.

Wera nie poszła daleko, rozsiadła się wygodnie pod parapetem i sprawdzała powiadomienia na telefonie. W drugiej ręce trzymała książkę przygotowaną do czytania.

Jakub przykucnął przed nią.

– Wercia, jest sprawa – zaczął serdecznie. – Pożyczysz mi notatki z informatyki? Poprawiam jutro sprawdzian.

Dziewczyna uniosła rudą głowę.

– Jutro? – Zrobiła wielkie oczy. – Przecież nie mam tego zeszytu przy sobie! Czemu nie napisałeś, żebym go wzięła?

Jakub syknął z niezadowoleniem. Miała rację, nie pomyślał o tym.

– Zapomniałem! – wyjaśnił.

Filip podszedł do nich i ze śmiechem postukał go w ramię.

– Po co ci notatki, stary? Pójdziesz ze mną na długiej przerwie do biblioteki i pokażę ci, co i jak.

Jakub mrugnął do Weroniki i wyprostował plecy. Zerknął niepewnie na Filipa.

– Młody, a ty ogarniasz te komputerowe sprawy?

– A ty nie ogarniasz? – Kumpel parsknął śmiechem. – Komputer włączyć umiesz. Foty też umiesz wrzucać, z tego co widziałem.

– Umiem. – Skrzywił się. – I przerzucić nagranie na dysk, obrobić je, wysłać gdzie trzeba. I to chyba wszystko.

– Czyli wcale nie tak mało! Ale fakt, jutro ci się to raczej nie przyda.

Filip miał wyjątkowo dobry humor. To pewnie zasługa Ewki, stwierdził w myślach Jakub. Ale komu lub czemu zawdzięczał jego niespotykaną dotąd chęć pomocy, tego już nie wiedział.

– To co, pomożesz mi? – zapytał Jakub.

– No, nie wiem. – Błazeńska mina Filipa nie pasowała do pucołowatej, przeważnie naburmuszonej twarzy. – Zależy, co dostanę w zamian.

– A to jakaś wymiana? Wystarczy, że będę dla ciebie miły. – Jakub wyszczerzył zęby.

– No, to już coś! – Filip wrócił do swojego zwykłego, złośliwego tonu, ale nadal się uśmiechał. Tak jakby bycie ponurakiem na dłuższą metę go męczyło. – Nie myślałeś kiedyś, żeby po prostu być miłym gościem? Tak bezinteresownie?

Jakub poważnie zastanowił się nad odpowiedzią. Wyszło mu, że nie. Zdarzało mu się myśleć o różnych rzeczach, nawet dość abstrakcyjnych, ale o tym raczej nie. Potrząsnął głową, po czym rzucił:

– Młody, i kto to mówi? Jesteś ostatnim typem, którego nazwałbym w ten sposób. Ty, miły gość? Dobre!

Filip uniósł znacząco brwi.

– Ale pracuję nad sobą – wygłosił.

Jakub wybuchł śmiechem.

– Ja pierdolę, teraz to zabrzmiałeś, jakbyś za dużo czasu spędził z Werą. „Pracuję nad sobą”! – przedrzeźniał jego ton.

Po chwili zreflektował się, że Weronika nadal siedziała w pobliżu i mogła usłyszeć to, co powiedział. Odchrząknął zażenowany. Na szczęście sprawiała wrażenie pogrążonej w lekturze i nie zareagowała w żaden sposób.

Filip wziął oddech, by coś odpowiedzieć, ale zamiast tego przywitał się z Kaśką, która właśnie do nich podeszła.

– Co tam, kowbojko? – zagadnął Jakub.

Rozpromieniła się, choć wspomnienie imprezy halloweenowej, na której miała na sobie kowbojski strój, mogłoby wprowadzić w kiepski nastrój dziewczynę wrażliwszą od niej. W końcu wracała stamtąd z rozbitym nosem po bójce z jakimś durniem. Ale Jakub znał ją na tyle, by wiedzieć, że się nie przejmowała.

– Wszystko gra, człowieku bez przebrania!

Przekrzywił głowę.

– No wiesz co? – Udał oburzonego. – Przecież byłem przebrany! Za Jakuba Polaka z The Tonacji.

– A, nie poznałam. – W jej jasnych oczach pojawił się figlarny błysk. – On wygląda trochę inaczej.

– Tak? – Próbował zachować poważną minę, ale za bardzo go rozśmieszała. – Niby jak?

– Jest bardziej rudy. I wyższy.

– Jaki? – Pochylił się, przyłożył dłoń do ucha.

– Wyższy!

– Czekaj, nie słyszę z tej wysokości.

Podniósł ją i posadził obok siebie na parapecie. Pisnęła lekko, ale nie wyglądała na wystraszoną ani nawet zaskoczoną.

– I na pewno nie jest głuchy. – Przesunęła się, by przyjąć wygodną pozycję. – Słuchaj, mam sprawę do ciebie. W sumie do was obu. – Uśmiechnęła się do Filipa.

– Lubię, gdy to mówisz. Szkoda tylko, że przeważnie nic z tego nie wynika. – Jakub westchnął teatralnie.

Na początku roku bezskutecznie próbował się z nią umówić, aż przestało mu zależeć. Nie miał w zwyczaju starać się o dziewczynę dłużej niż to konieczne.

– Tym razem wyniknie – podjęła bez wahania, raczej nieświadoma, co miał na myśli. – We wtorek idziemy z Julkiem na świetlicę do dzieciaków. Pomyślałam, że byłoby fajnie, gdybyście przyszli z kapelą i zagrali coś dla nich. Mamy już zgodę dyrekcji.

To go zaintrygowało. Powstrzymał ją gestem, zanim zdążyła się rozgadać.

– Makóweczko, możesz wolniej? Jaka świetlica, jaka dyrekcja i co to za dzieciaki?

Odpowiedziała cierpliwie, a on czuł dziwną mieszaninę ekscytacji i zawstydzenia. Chyba wspominała mu kiedyś o wolontariacie, ale w ogóle się tym wtedy nie zainteresował. Tymczasem wyglądało na to, że ona i Żulek zaangażowali się w ciekawą działalność. W każdy wtorek po południu odwiedzali świetlicę dla młodzieży z trudnych rodzin, bawili się i wygłupiali z podopiecznymi, często coś śpiewali. Podobno dzieciaki były wdzięcznymi słuchaczami.

Nigdy nie odwiedzał takich miejsc, teraz jednak, gdy słuchał opowieści Kaśki, wydało mu się to bardzo ciekawe. Szczególnie gdy wyobraził sobie reakcję tych dzieci na ich występ. Niespodziewanie przyszło mu do głowy, że to mogłaby być równie fajna przygoda jak niedawny koncert w Centrum Kongresowym. Dużo mniejsza publiczność, to fakt, ale zarazem bardziej… potrzebująca?

Z The Tonacją pewnie taki występ nie miałby szans powodzenia, dzieci zwyczajnie by się ich wystraszyły. Ale Szatnia grała znacznie łagodniej. Nie po raz pierwszy pomyślał, że założenie drugiego zespołu z Markiem, genialnym wokalistą, nowym uczniem ich klasy, okazało się strzałem w dziesiątkę. Choć początkowo miał poważne obawy, że chłopaki z The Tonacji mu tego nie darują. Ale odkąd poprowadził ich do zwycięstwa w przeglądzie szkolnych kapel, całkowicie odpuścili temat. Zaakceptowali istnienie Szatni, chyba nawet przestali traktować ją jako konkurencję.

– Jasne, że wpadniemy – zapewnił szybko. – Co nie, Młody? Trzeba jeszcze pogadać z Markiem i Alą, czy mają czas, ale w razie czego ogarniemy temat we dwóch, prawda? – Szturchnął Filipa, bo coś za długo nie reagował.

Filip mruknął w odpowiedzi, że prawda.

– Super! – ucieszyła się Kaśka. – To idę zapytać Alę. Jeszcze zdążę przed dzwonkiem!

Zeskoczyła z parapetu. Jakub w ostatniej chwili złapał ją i pomógł jej bezpiecznie wylądować. Przestraszył się, że bez tego zrobiłaby sobie krzywdę. On sam był takim pechowcem, że na jej miejscu pewnie złamałby przynajmniej jedną kończynę.

Gdy podziękowała i oddaliła się biegiem, odwrócił się do Filipa.

– I co myślisz? Zagramy dla biednych dzieciaków, zajebiście, nie? To chyba będzie całkiem miłe!

– Zastanawiam się, komu próbujesz zaimponować – odparł kumpel z kpiącą miną. – Mnie czy jej?

Jakub wzruszył ramionami.

– Może samemu sobie.

Zaskoczyło go, jak poważnie to zabrzmiało.

Bartek nie przyznałby nawet na ciężkich torturach, że czuł się przytłoczony towarzystwem Zuzy, swojej pięknej dziewczyny. Właściwie nie tyle jej towarzystwem, co ciągłą obecnością w jego życiu, również wirtualną, gdy nie widzieli się w rzeczywistości. Dzwoniła, zasypywała go wiadomościami, filmikami, przesyłała całusy i serduszka. Sprawiała, że nie miał czasu na żadne inne aktywności – od dłuższego czasu nie wrzucił niczego nowego na swój kanał na YouTube, a z najlepszymi kumplami, Julkiem i Filipem, widywał się tylko w szkole.

W świąteczny weekend próby nawiązania kontaktu przez Zuzę stały się dość uciążliwe. Nawet mama zwróciła na to uwagę, biedaczka. Nie dość, że przyjechał pradziadek i kilka osób z bliższej i dalszej rodziny, to ciąża dawała się jej mocno we znaki. Rozbrzmiewający co chwilę dźwięk powiadomienia zaczął w końcu działać na nerwy nie tylko mamie, Bartek też miał już dość.

Ale to tylko drobne niedogodności. Byłby idiotą, gdyby nie widział, jakie spotkało go szczęście, że Zuza zdecydowała się z nim chodzić. Ostatnio wyglądała jeszcze śliczniej niż zwykle. Odniósł wrażenie, że stroiła się specjalnie dla niego, i ta myśl nieopisanie mu schlebiała.

Tak jak mógł się spodziewać, podbiegła do niego na przerwie i zarzuciła mu ręce na szyję. Jej nogi prezentowały się szałowo w minispódniczce.

– Jak się cieszę, że cię widzę! – zawołała.

Nawet nie musiała tego mówić. Dostrzegał tę radość w jej spojrzeniu, w uroczo zarumienionych policzkach. W tym momencie wstydził się każdej sekundy, w której nie doceniał ogromu swojego szczęścia. Jego dziewczyna była idealna.

– Wideoczat to jednak nie to samo, mogę cię widzieć i słyszeć, ale nie mogę przytulić. – Wdzięcznym gestem poprawiła swoją krótką ciemnobrązową fryzurkę. – Bartuś, powiedz mi, widziałeś to co ja? Czy ja mam omamy, czy Karina zachowywała się dziwnie?

Zmarszczył brwi. Nie od razu się domyślił, do czego zmierzała. Gdy jednak wyłuszczyła mu po raz kolejny szaloną teorię, zgodnie z którą Karinę Kacprzyk miał łączyć romans z Adamem, Bartek starał się nie roześmiać w głos.

– Czasem mam wrażenie, że chodzę nie z piękną księżniczką, a z Sherlockiem Holmesem – zażartował, gdy spacerowali razem po szkolnym korytarzu, trzymając się za ręce. – Jesteś tylko o wiele ładniejsza od niego.

Zuza wzruszyła ramionami.

– Od niego trudno być brzydszą. Chyba że masz na myśli Roberta Downeya juniora. – Jej brązowe oczy przybrały rozmarzony wyraz.

Bartek powstrzymał przypływ irytacji. Przecież nie mógł być zazdrosny o jakiegoś aktora! Wolałby może tylko, żeby Zuza nie zachwycała się kimś, kto wyglądał jak starsza, bardziej męska wersja jej byłego chłopaka.

– Nie mam na myśli nikogo – odparł spokojnie. – Mówiłem tylko o twoich zapędach detektywistycznych.

Chyba go nie słuchała albo jego subtelne uwagi, że mogłaby trochę przystopować z wyciąganiem pochopnych wniosków, odnosiły efekt zupełnie przeciwny do zamierzonego.

– Bartuś, a widziałeś Kaśkę? – Ścisnęła obiema dłońmi jego ramię. – Jestem przekonana, że coś się u niej wydarzyło! Jest taka szczęśliwa, jak myślisz, może spotyka się z kimś nowym?

Teraz już musiał nad sobą porządnie zapanować, żeby jej nie urazić. Powstrzymał się od wyrwania ramienia z jej uścisku.

– Zuzia, serio, rozmawiaj o takich rzeczach z Elą. Nie interesuje mnie, kto ma nowego chłopaka, a kto nie. Możesz mi wierzyć.

Zrobiła nadąsaną minkę, ale przytaknęła. Potem zamilkła na dłuższy czas i Bartek zaniepokoił się, że jednak zepsuł jej nastrój. Tylko czym? Poirytowanym tonem czy wyczuwalnym kłamstwem? Bo przecież skłamał. Może i nie należał do plotkarzy, nie interesowały go sercowe sprawy koleżanek, ale Kaśka nadal stanowiła wyjątek.

Wierzył, że mu przeszło. Przecież wybrał właściwie. Teraz nawet dziwił się sobie, że choć przez chwilę wahał się między nimi dwiema. Zuza była cudowna, za to Kaśka – wręcz przeciwnie. Niezgrabna, nieszczególnie ładna, w dodatku awanturnica, i to raczej groźna. Przypomniał sobie bójkę, której był świadkiem, kiedy zaniepokojony przedłużającą się nieobecnością Kaśki wyszedł z własnej imprezy urodzinowej. Nie miał pojęcia, o co poszło i dlaczego tak się wściekła na tego nieznajomego gościa – ale choćby nawet miała powód, by go pobić, nic nie usprawiedliwiało okrutnej, maniakalnej satysfakcji, którą ujrzał wtedy na jej twarzy.

Ciągle zastanawiał się, czy powinien powiedzieć komuś, że poznał jej sekret. A jeśli znowu jej odbije i kogoś skrzywdzi, uderzy? Czy będzie wtedy współwinny, skoro nikogo przed nią nie ostrzegł?

Zamyślony szedł dalej korytarzem z Zuzą u boku. Nagle potknął się, zatoczył i upadł na kolana. Zanim wstał z podłogi, usłyszał drwiący rechot.

– Patrz pod nogi, frajerze!

Westchnął boleśnie. Rozpoznał głos Miłka, nim jeszcze podniósł wzrok. Tyle dobrego, że tym razem typ ograniczył się do podstawienia mu nogi. Wcześniej bywało gorzej. Choć i teraz czuł się upokorzony, zwłaszcza że patrzyła na to Zuza.

Zignorował jej wyciągniętą dłoń, podniósł się sam.

– Tak nie może być! – zawołała z oburzeniem, gdy Miłek znikł z pola widzenia. – Musisz coś z tym zrobić, Bartek. Ten koleś nie może cię tak traktować. Pójdziemy do dyrektora i powiemy mu, co się dzieje.

– Nie trzeba – wycedził przez zęby. – Jakoś się z nim dogadam.

Miłek nie dawał mu żyć przez cały miniony tydzień i niestety, chyba jeszcze się nie znudził. Wykorzystywał przewagę wzrostu i siły. Psuł mu fryzurę, popychał, poszturchiwał, nabijał się z jego głosu. Zapewne był również autorem wrednych anonimowych komentarzy, które pojawiły się w tym czasie na kanale Bartka.

Fizycznie to nie bolało, ale jego duma cierpiała jak nigdy dotąd. Przecież był przewodniczącym klasy, członkiem szkolnego samorządu! W przeciwieństwie do Julka nigdy nie należał do kozłów ofiarnych. Może i nie odniósł upragnionego sukcesu w przeglądzie kapel, ale i tak sądził, że jego popularności w liceum nic nie jest w stanie zagrozić. Zwłaszcza teraz, gdy chodził z jedną z księżniczek. Tymczasem od tygodnia czuł się żałosny i regularnie ośmieszany.

Dręczenie zaczęło się mniej więcej wtedy, gdy cała szkoła dowiedziała się o jego związku z Zuzą. Bartek zastanawiał się, czy to możliwe, że Kaśka w ramach zemsty za to, że jej nie wybrał, napuściła na niego Miłosza. Osoba, za jaką uważał ją jeszcze niedawno, nie zrobiłaby czegoś podobnego. Ale tamta dziewczyna nie istniała.

Poczuł, że szczupłe, drobne ramiona Zuzy obejmują go z siłą, o jaką jej nie podejrzewał. Potem całowała go raz po raz, pokrywała mu całą twarz pocałunkami, które koiły ból i upokorzenie lepiej niż jakiekolwiek inne lekarstwo.

– Jesteście w szkole! – oburzyła się któraś nauczycielka. Zuza uśmiechnęła się i przestała zasypywać go pocałunkami. Nadal jednak nie wypuściła go z objęć.

Róża po raz pierwszy od początku roku szkolnego wyszła ze szkoły przed końcem lekcji. Przeziębienie, które musiała złapać podczas jednego z weekendowych wieczornych spacerów po cmentarzu, zaczęło dawać jej się mocno we znaki. Na chemii nie mogła wysiedzieć w ławce, chyba dostała gorączki, a katar nie pozwalał nawet na chwilę wytchnienia.

– Skoro nie masz litości dla samej siebie, to pomyśl chociaż o tym, że możesz mnie zarazić – zasugerowała Kaśka, gdy Róża wahała się, czy naprawdę powinna odpuścić sobie resztę lekcji. – A uwierz mi, że wolałabym teraz nie chorować!

Róża parsknęła słabym śmiechem. Wiedziała, że gdyby sytuacja się odwróciła, ona sama równie gorąco namawiałaby Kaśkę do opuszczenia szkoły. Inna sprawa, czy zdołałaby pokonać jej upór.

Kaśka nalegała, że odprowadzi ją do domu, Róża jednak wyjątkowo nie miała na to ochoty. Obiecała w końcu, że zadzwoni po tatę, by przyjechał po nią do szkoły.

Dlatego teraz jechała skulona na tylnym siedzeniu z plecakiem pod głową i mniej więcej co minutę wycierała nos w kolejną chusteczkę. Tata na szczęście odzywał się mało, jak zresztą zawsze. Nie zmuszał jej do rozmowy, na którą nie miała ani siły, ani chęci. Mogła w spokoju, przerywanym jedynie kolejnymi atakami kataru i kaszlu, rozmyślać nad poranną rozmową z Kaśką. Próbowała zrozumieć, dlaczego to, co od niej usłyszała, wprawiło ją w dziwny, raczej nieprzyjemny nastrój.

Przyjaciółka nawet nie musiała mówić, że przydarzyło jej się coś wartego opowiedzenia. Wystarczyło na nią spojrzeć, gdy wparowała jak burza do sali pełnej markotnych, niewyspanych kolegów i koleżanek. Kontrast między jej żywiołowością a atmosferą w klasie robił jeszcze większe wrażenie niż wtedy, gdy pojawiła się wśród nich po raz pierwszy.

– Róża! Muszę ci koniecznie o czymś powiedzieć! – Usiadła na krześle tak zamaszyście, że mało go nie połamała.

Róża zerknęła na zegarek.

– Zdążysz teraz? Karina zaraz przyjdzie – ostrzegła ją. – Może pojedziemy do mnie po lekcjach i wtedy pogadamy?

Kaśka zmarszczyła brwi.

– Nie wiem, czy to ma sens. Widzę, że jesteś przeziębiona. Poza tym nie mogę, no właśnie nie mogę po lekcjach! – Zaczęła podskakiwać.

Z zarumienionymi policzkami i błyskiem w oku wyglądała ładniej niż przed weekendem. Choć po jej letniej opaleniźnie nie było już śladu, a obcisłą koszulkę musiała zamienić na dopasowaną bluzę, sprawiała wrażenie, jakby właśnie urwała się z szalonej imprezy na plaży, takiej, jaką zorganizowała dla Róży w jej urodziny.

– No to powiedz. – Róża uśmiechnęła się z czułością. – Co w takim razie robisz po lekcjach?

Nie spodziewała się wielkiego zaskoczenia. Możliwości były dwie: albo jakieś wydarzenie sportowe, albo chodziło o chłopaka.

Chodziło o chłopaka.

Kaśka wyciągnęła telefon i pokazała Róży zdjęcie dobrze zbudowanego bruneta w skórzanej kurtce, niedbale opartego o motocykl. Miał kręcone włosy do ramion, kolczyk w uchu i zawadiacki uśmiech. Wyglądał na nieco starszego od nich, mógł mieć nawet dwadzieścia lat.

– Ma na imię Florek. – Wypowiedziała to imię z takim zachwytem, jakby było w jej odczuciu nie mniej atrakcyjne niż jego właściciel.

– Przystojny – skomentowała Róża, choć pomyślała jednocześnie, że Florek raczej nie jest w jej typie. Coś ją w nim drażniło, choć nie potrafiła określić, co dokładnie. – Trochę podobny do Jakuba.

– Serio? – Kaśka zmrużyła lekko oczy i przyjrzała się zdjęciu, jakby widziała je po raz pierwszy.

– Inne włosy, ale poza tym całkiem podobny.

– Z charakteru zupełnie inny. – Kaśka zachichotała. – Skromny, spokojny.

Zerknęła jeszcze raz na Florka. Cóż, trudno ocenić rzetelnie nieznajomego faceta, gdy ma się do dyspozycji tylko jego zdjęcie, zdaniem Róży nie wyglądał on jednak ani na skromnego, ani na spokojnego. Sprawiał raczej wrażenie, co tu dużo mówić, czarującego chuligana. Kaśkę chyba ciągnęło do złych chłopców. Dziwne w takim razie, że wcześniej interesowała się Bartkiem, który może i chciał uchodzić za zawadiakę, ale w rzeczywistości był aż do bólu grzeczny i poprawny. Ale Kaśka widziała w nim chyba coś, czego Róża nie dostrzegła. A może Florek spodobał jej się właśnie dlatego, że tak bardzo się od Bartka różnił?

Róża wróciła do rzeczywistości, gdy samochód, którym jechała, zatrzymał się przed domem. Usiadła prosto i natychmiast zaniosła się kaszlem.

– Moje biedactwo! – rozczulił się tata.

Uśmiechnęła się krzepiąco w odpowiedzi.

Może w tym tkwi problem, pomyślała, gdy pomagał jej wysiąść i prowadził delikatnie po schodach. We współczuciu i okazywaniu wsparcia. W ostatnim tygodniu, kiedy ślepy, głupi i płytki jak kałuża Bartek paradował po korytarzu pod rękę z równie tępą Zuzą, a Kaśka została sama, Róża wreszcie mogła odwdzięczyć jej się za wszystko, co do tej pory dla niej zrobiła. Kaśka nie odtrącała jej pomocy, pozwalała się pocieszać, choć nawet wtedy zachowywała się tak, jakby nic wielkiego się nie stało.

Gdy ledwie tydzień później rozpromieniona pokazywała jej zdjęcie nowego chłopaka, Róża nie mogła pozbyć się wrażenia, że cały ten czas lizania ran po Bartku, pełen wspólnych rozmów, wypitych kaw i naprawdę wyjątkowych chwil, które spędziły razem, był jedynie szopką odegraną przez Kaśkę na jej użytek. Niewinnym oszustwem, dzięki któremu Róża miała poczuć się pomocna, niezawodna, potrzebna. Zadziałało. Za to teraz, choć oczywiście cieszyła się szczęściem przyjaciółki, nie opuszczało jej przykre poczucie, że niepotrzebnie tak się dla niej starała.

Przebrała się w piżamę i okryła się kołdrą. Chwilę później usłyszała sygnał przychodzącej wiadomości.

Już w łóżku?, pytała Kaśka.

Masz idealne wyczucie czasu, napisała Róża w odpowiedzi.

Dlatego zawsze wygrywam w kosza! :D Zdrowiej, kochana Różyczko. Będę za Tobą tęsknić.

– Ja za tobą też – mruknęła Róża na głos. – Oby ten Florek był dla ciebie dobry. Bo inaczej pożałuje.

Zwinęła się w kłębek i spróbowała zasnąć. Katar wybitnie jej w tym przeszkadzał, w końcu jednak sen litościwie przyszedł.

Ewa wracała do domu swoich dziadków na piechotę. Codziennie przemierzała całą długą trasę między Wolą Justowską a centrum miasta w obie strony, rano i po południu. Szczególnie lubiła te popołudniowe spacery, zwłaszcza teraz, gdy zapadał już lekki mrok, a w powietrzu unosiła się przyjemna wieczorna mgła.

Czasami odprowadzał ją Filip. Dziś jednak, ze względu na próbę zespołu, nie mógł jej towarzyszyć. Spytał, czy nie chciałaby się wybrać do garażu Jakuba razem z nim, wydawał się jednak niezbyt przekonany do tego pomysłu. Odniosła wrażenie, że odetchnął z ulgą, gdy odmówiła. Choć od kilku tygodni spędzali ze sobą zdumiewająco dużo czasu, nie padły między nimi jeszcze żadne jednoznaczne deklaracje. I dobrze, nie zależało jej na pośpiechu.

Tak jak teraz. Ewa w ogóle nie lubiła się śpieszyć, zwłaszcza wtedy, gdy wracała ze szkoły. Lepiej się czuła tutaj, na wąskiej ścieżce biegnącej przez Błonia, gdzie w milczeniu mijała rowerzystów i ludzi wyprowadzających psy – niż w domu, w którym mieszkała już od kilku miesięcy, ale ciągle jeszcze nie czuła się tam jak u siebie.

Tłumaczyła dziadkom, że długie spacery pomagają jej się odprężyć. Mówiła prawdę, ale istniał też ważniejszy powód, dla którego nie korzystała z komunikacji miejskiej. Na samą myśl o tym, że miałaby wejść do autobusu, tramwaju czy innego pojazdu, Ewie robiło się duszno. Ufała tylko własnym nogom. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie w stanie znowu wsiąść do jakiejś maszyny i zawierzyć życie komuś, kto nią kieruje.

Nie przerażały jej pojazdy, które mijały ją, gdy szła pieszo. Oczywiście uważała na drodze, nie przebiegała na czerwonym świetle, zawsze rozglądała się kilka razy przed przejściem dla pieszych. Niektórzy dziwili się jej ostrożności, ale nie wyobrażała sobie, by mogła postępować inaczej.

Zdążyła opracować optymalną dla siebie trasę, na której spotykała możliwie najmniej ludzi. Przemierzała Błonia, potem kierowała się nad brzeg Rudawy i szła dalej wzdłuż rzeki. Czasami zatrzymywała się tam na parę minut, może dłużej – i patrzyła w wodę. To ją uspokajało. Kiedy obserwowała powolny nurt rzeki, przychodziło jej na myśl, że może wreszcie któregoś dnia przestanie czuć ten ciągły gniew na tych, co żyli, i na tych, co zginęli. A czasem bała się, że kiedy przestanie, nie będzie czuła w ogóle niczego.

Dziś zasiedziała się nad rzeką dość długo. Refleksyjny nastrój, w który wprawiły ją pierwsze dni listopada, ciągle jej nie opuszczał. Gdy krążyła w sobotę po zatłoczonym cmentarzu, zazdrościła ludziom, którym wystarczał jeden dzień, by uczcić pamięć bliskich. Dla niej Święto Zmarłych trwało nieprzerwanie od maja.

Dotarła do domu dziadków później niż zwykle. Babcia wybiegła z kuchni.

– Jesteś wreszcie, Ewuniu! – wysapała. – Kto to widział tak późno wracać ze szkoły? Chodź, zjesz obiad.

– Jadłam w szkole – skłamała Ewa. Szybkim ruchem zdjęła buty i udała się do pokoju.

– No to chociaż… – Babcia mówiła coś jeszcze, ale Ewa zdążyła już zamknąć drzwi.

Dla wygody określała ten pokój swoim, ale oczywiście mijała się z prawdą. To nadal był pokój jej mamy, która mieszkała w nim do czasu, kiedy razem z tatą wyprowadzili się do własnego mieszkania. Otaczały ją ślady, które w tym niedużym pomieszczeniu zostawiła po sobie mama. Wszechobecny kolor niebieski, jak w cholernej wiosce Smerfów. Jasne drewno. Kurzołapy na parapecie. Książki, wszędzie książki ułożone kolorystycznie i według grubości. Tablica korkowa nad łóżkiem, teraz wisiały na niej zdjęcia mamy i taty.

Wystarczyło tu wejść, aby znów czuć jej obecność. Przez chwilę. Tylko po to, by w następnej chwili poczuć się oszukaną. Bo to tylko rzeczy, kolory, zapachy, a nie żywa osoba. Każdego dnia niebieski pokój oszukiwał Ewę na nowo.

Westchnęła ciężko i usiadła na tapczanie. Nagle zorientowała się, że nie jest sama.

Na parapecie przy otwartym oknie siedział kot. Raczej młody, o ile umiała ocenić wiek kota. Ładny, srebrny, z wielkimi piwnymi oczami. Chyba wystraszony, tak przynajmniej zdawało się Ewie. Kiedy jednak podeszła do niego i łagodnie wyciągnęła rękę, zwierzę momentalnie wskoczyło jej w ramiona.

Odruchowo zrzuciła go na podłogę. Nie spodziewała się tego. Nie miała dotąd zbyt wiele do czynienia z kotami, a tak bezpośredniego nie widziała nigdy w życiu.

Kociak miauknął jakby z oburzeniem. Piwne oczy patrzyły na Ewę prosząco.

– No przepraszam! – Podniosła go, a on z powrotem ułożył się w zgięciu jej ramion.

Nie wiedziała, co o tym myśleć. Skąd tu nagle wziął się kot? Zaczęły jej się mimowolnie przypominać łzawe historie o zwierzętach odwiedzających i pocieszających ludzi w żałobie… Ale to przecież brednie. Na pewno istniało racjonalne wytłumaczenie faktu, że zwierzak niespodziewanie pojawił się na parapecie.

Zapukała do drzwi sypialni dziadków. Babcia siedziała wygodnie w fotelu, z nogami opartymi na małym taborecie. Oglądała jeden ze swoich seriali.

– Babciu, skąd wziął się tutaj ten kot?

– Och! – Babcia natychmiast się obróciła. – To kotek państwa Kaźmierczaków, już kilka razy nas tu odwiedził.

Kaźmierczaków? Nie, tylko nie to, jęknęła Ewa w duchu. Przeczuwała, co zaraz się wydarzy: będzie musiała oddać kota właścicielom i zaryzykować spotkanie z Zuzą.

Wiedziała oczywiście od dawna, że w chwili przeprowadzki do domu dziadków stała się bliską sąsiadką brzydszej z klasowych księżniczek. Nawet jej to nie zaskoczyło: bogata dzielnica, liceum dla snobów, to miało sens. Pewnie Elka też mieszkała gdzieś w pobliżu. Sama Zuza raczej nie zdawała sobie sprawy z tego sąsiedztwa, ona i Elka nie miały w zwyczaju zauważać w swoim otoczeniu przeciętnych ludzi, takich jak Ewa.

– Musiał się wymknąć – ciągnęła babcia. – Mieszkają naprzeciwko, odniesiesz im go?

– Dobrze, babciu – mruknęła.

Założyła buty i wyszła z domu. Kot ciągle wtulał się w jej ramiona.

Dom sąsiadów robił wrażenie. Normalnie willa. Otaczał go też wyjątkowo zadbany ogród. Pewnie wynajmowali ogrodnika albo całą ekipę. Jedna osoba nie zdołałaby tak finezyjnie przyciąć tych różnych krzaczków w wymyślne kształty.

Furtka była otwarta. Ewa zapukała więc do drzwi wejściowych. Po chwili usłyszała szybkie, mocne kroki, jakby ktoś zbiegał po schodach.

– Już idę! – odezwał się znajomy głos.

Po chwili Zuza otworzyła drzwi i od razu poprawiła swoją idealną fryzurę. Tak jakby to w tej chwili kogoś obchodziło. Zaskoczenie zdawało się wlewać trochę życia w jej nieskażoną myślą twarz lalki, prócz tego wyglądała jednak równie irytująco jak zawsze.

Zuza lubiła niespodzianki, to znaczy lubiła te przyjemne. Nie potrafiła określić, czy spotkanie twarzą w twarz z Ewą, trzymającą w ramionach jej kota, mogła zaliczyć do miłych niespodzianek, czy wręcz przeciwnie.

Co w ogóle robiła tu Ewa?

Nie były nigdy przyjaciółkami, nawet wówczas, gdy Ewa jeszcze rozmawiała z kimś poza Filipem i jego kolegami z zespołu. Zuza zawsze odnosiła wrażenie, że Ewa patrzy na nią z politowaniem. Teraz też, gdy stała na progu jej domu i obejmowała Ciasteczkowego Potwora, który wydawał się zaskakująco szczęśliwy, jednocześnie przewiercała Zuzę na wylot spojrzeniem.

Zuza nie czuła się z tym dobrze, zresztą kto zniósłby spokojnie taki pogardliwy, oceniający wzrok? Miała wrażenie, że w oczach Ewy jest po prostu śmieszna: ona, jej dom, jej karmelowa bluzka z golfem, dopracowany makijaż, nawet kot, którego nie potrafiła upilnować.

– Cześć! – Starała się mimo wszystko zabrzmieć sympatycznie. – Czemu nie dzwoniłaś?

– Miałam zajęte ręce. Musisz lepiej pilnować kota. – Ewa wskazała ruchem brody Potwora. – Mieszkam teraz naprzeciwko ciebie. – Zaraz po tych słowach przybrała jeszcze bardziej wrogą minę.

– Potworze! – Zuza wyciągnęła ręce do kota. – Przestaniesz mi wreszcie uciekać?

Zwierzak wskoczył posłusznie w jej ramiona, ale niemal natychmiast wyślizgnął się z nich i wylądował na czterech łapach na podłodze.

– Dziękuję ci bardzo – powiedziała do Ewy.

Ciasteczkowy Potwór zdecydowanym ruchem otarł się o łydki nowej sąsiadki i mruknął z typowo kocią aprobatą.

– Polubił cię – zauważyła Zuza. – Podobno zwierzęta wyczuwają dobrych ludzi.

Ewa przewróciła oczami. Ona mnie naprawdę nie znosi, pomyślała Zuza, ale zamiast się obrazić, poczuła chęć, by przebić się przez tę skorupę. Zachowanie Ewy w jakiś sposób przypominało jej Elsę, gdy miała gorsze dni. Elsa potrafiła być istną chmurą gradową i tornadem w jednej osobie, przeważnie jednak Zuzi udawało się ją udobruchać. Może z Ewą też jej się powiedzie?

Gdyby była tu Elsa, pewnie zatrzasnęłaby Ewie drzwi przed nosem i jeszcze ofuknęłaby Zuzę, że niepotrzebnie traciła czas na rozmowę z kimś tak niechętnie nastawionym. Miałaby rację, Zuza sama nie rozumiała, dlaczego zaczynało jej zależeć na poprawieniu relacji z Ewą.

Może dlatego, że gdy na nią patrzyła i myślała o jej nieszczęściu, od razu przychodził jej na myśl Adam, jego wyrzuty, że nie umiała odpowiednio zareagować na tragedię, którą przeżył. Może teraz miała szansę udowodnić choćby samej sobie, że się zmieniła, dojrzała?

– Wejdziesz na chwilę? – Zapraszającym gestem wskazała wnętrze domu. – Pogadamy.

– Po co? – odburknęła natychmiast Ewa. Ręce, uwolnione od słodkiego kociego ciężaru, zaplotła teraz na wysokości piersi.

Zuza nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Odruchowo zaczęła bawić się kosmykiem włosów, przestała jednak, gdy zauważyła, że koleżanka śledzi wzrokiem ruch jej palców i wydaje się z niej po cichu drwić.

– No… Skoro już tu jesteś. Dawno nie rozmawiałyśmy.

Ewa cofnęła się o krok, jeszcze mocniej objęła się ramionami.

– Nie wydaje mi się, żebyśmy miały wspólne tematy. – Jej głos ociekał ironią.

Zuza ścisnęła dłonie tak mocno, że paznokcie prawie przebiły skórę. Znowu jej się nie udało. Nie umiała pomóc Adamowi, nie dostała nawet szansy, by pomóc Ewie. Tylko dlatego, że nikt nie traktował jej poważnie.

– Nie jestem taką idiotką, za jaką mnie uważacie! – wyrwało jej się z bezsilności i frustracji.

Tym razem nawet nie zaskoczyły jej wysoko uniesione brwi i wyraz niezrozumienia na twarzy rozmówczyni. Zwłaszcza że przecież powiedziała „uważacie”, tak jakby Adam też tu stał i odtrącał jej starania.

– A czy ja mówiłam coś o twoim IQ? – Ewa również podniosła głos. Jej irytacja zdawała się tylko rosnąć, szanse na porozumienie praktycznie znikły. – Nie wszystko kręci się wokół ciebie, wyobraź sobie.

Zuza, choćby i chciała, nie mogła odmówić jej logiki. Pokiwała głową niemal pogodzona z porażką.

– Wiem. Ale…

– Widziałaś kiedyś, jak umiera człowiek? – przerwała brutalnie Ewa.

– Nie, Ewa. Nie widziałam – odparła Zuza z autentycznym współczuciem. – Ale…

– To nie mamy o czym rozmawiać. – Ewa nie czekała na odpowiedź. Obróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem.

Zuza została na progu, otępiała, zdruzgotana, przygnieciona świadomością, że po raz pierwszy od dłuższego czasu miała szansę zrobić coś dobrego i w ogóle jej to nie wyszło.

Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy Ciasteczkowy Potwór zaczął wspinać się po jej nodze i niszczyć rajstopy pazurami.

WTOREK, 6 LISTOPADA

Tylko Kaśka mogła ściągnąć prawie pół klasy na zajęcia w świetlicy. Julek nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewał się, do czego doprowadzi jej niewinny pomysł, by zaprosić muzyków Szatni na jedno z cotygodniowych spotkań z dzieciakami. Jakub, jak się okazało, od razu zareagował entuzjastycznie na propozycję, jakby granie dla dzieci z trudnych rodzin było dla niego zaszczytem. Z łatwością przekonał też Marka, Filipa i Alę. Julek myślał, że na tym się skończy, jednak krótko później Weronika i Ewa wyraziły chęć dołączenia do grupy. Gdyby nawet chciał odmówić Werze, argumentując, że zebrało się już za dużo chętnych, nie mógł przecież zignorować faktu, że Ewa po raz pierwszy od wypadku miała ochotę gdzieś z nimi wyjść.

Wreszcie Bartek też zwęszył, że szykuje się ciekawa akcja, i zapytał, czy mogą się przyłączyć razem z Zuzą. Julek zgodził się, w końcu stracił już złudzenie, że ma choć trochę kontroli nad sytuacją. Przynajmniej Elsa nie okazała zainteresowania świetlicą. Stwierdziła, że bardziej od dzieci brzydzą ją tylko szczury, musiałaby więc oszaleć, żeby chcieć spędzić popołudnie w towarzystwie tych odrażających istot. Cóż, dzięki temu on uniknął spędzania popołudnia w jej towarzystwie.

Julek wprawdzie czuł podziw i wdzięczność dla Kaśki, ale jednak był zirytowany. Przez cały rok przychodził na świetlicę sam i jakoś to wystarczyło. Nie miał nigdy poczucia, że potrzebny im ktoś jeszcze. Teraz wybierali się tam w dziesiątkę. Pani sekretarka na ich widok najpierw złapała się za głowę, potem ze trzy razy upewniła się, czy na pewno cała grupa dostała od dyrekcji pozwolenie na wejście, by po chwili z dosyć zrezygnowaną miną wpuścić ich do środka.

Wcale się jej nie dziwił. Było ich niewiele mniej niż dzieciaków w świetlicy! W tym dwóch potężnych kolesi z długimi włosami. Na jej miejscu też nie miałby pewności, czy ta zbieranina ma dobre intencje.

Za to radości dzieciaków nie dało się opisać słowami. Zwłaszcza wtedy, gdy Jakub wyciągnął z pokrowca gitarę.

Potem poprosił dziewczynki, żeby nauczyły go grać na cymbałkach, a one zachwycały się, że tak uważnie słucha ich wskazówek. W ogóle Jakub świetnie się odnalazł w sytuacji, na pewno lepiej niż jego kumple z zespołu, którzy zachowywali się jednak dość sztywno. Miał odpowiednie podejście i dystans do siebie.

Fantastycznie radziły sobie też dziewczyny, zwłaszcza Weronika i, co ciekawe, Ewa. Jak zawsze oschła i ironiczna, nie siliła się na żadne uprzejmości – i właśnie taką dzieciaki ją pokochały. Chyba kupiła je tym, że traktowała je jak równe sobie, bez grama pobłażliwości. Z kolei Weronika ewidentnie musiała mieć spore doświadczenie w zajmowaniu się dziećmi. Julek próbował sobie przypomnieć, czy opowiadała mu kiedyś o młodszym rodzeństwie. Od razu wzięła pod swoje skrzydła grupkę najmniejszych dzieciaków i bawiła się z nimi trochę tak, jakby sama niewiele różniła się od nich wiekiem, była przy tym jednak czujna i opiekuńcza.

– Marco, ja ci mówię, obserwuj i wyciągaj wnioski! – Jakub rzucał Markowi porozumiewawcze spojrzenia.

Ala wydawała się bardziej onieśmielona niż koleżanki, ale i tak młodsze dziewczynki ją pokochały. Zachwycały się jej długimi jasnymi włosami i mówiły, że wygląda jak lalka Barbie. Zuza nie spodobała się aż tak bardzo, ale chyba szczególnie nie zależało jej na uznaniu ze strony gromadki dzieciaków. Przez większość czasu siedziała obok Bartka i z wyraźną czułością obserwowała, jak świetnie nawiązywał kontakt ze starszymi chłopakami.

Każdy okazał się na swój sposób wspaniały i wyjątkowy. Kaśka oczywiście też, jak zawsze. Zachowywała się, jakby obecność dodatkowych ośmiu osób nie robiła jej żadnej różnicy. I tak nikt nie mógłby jej przyćmić.

Może to głupie, ale Julek czuł się jak stara, wysłużona zabawka. Wszyscy go znali i wiedzieli, czego się po nim spodziewać, nie robił więc wrażenia na nikim: ani na dzieciakach, ani na kolegach z klasy. Nie był tak przebojowy jak Jakub i Bartek, ani tak zdolny jak Marek i Filip, nie zachwycał jak dziewczyny, był tylko śmiesznym, małym, chudym Julkiem-Żulkiem z mysimi włosami i odstającymi uszami.

Kaśka złapała go za ramię, gdy stał przy drzwiach i zamyślony obserwował ich poczynania.

– Chodź! – Pociągnęła go na korytarz.

Obejrzał się jeszcze raz. Dziewczynki właśnie zaplatały włosy Weronice i Ali. Jakub stwierdził, że on też chce mieć warkocze i ustawił się w kolejce do czesania. Bartek, Filip i Marek razem z resztą grupy grali w planszówki. Zuza siedziała z boku z Ewą i coraz skuteczniej wciągała ją w rozmowę.

Radzili sobie. Nie potrzebowali jego pomocy czy nadzoru.

– Idziesz? – Kaśka szarpnęła go ze zniecierpliwieniem. Naprawdę była silna. – Muszę z tobą pogadać.

Posłusznie wyszedł razem z nią. Dopiero teraz zauważył, jak głośno zrobiło się w świetlicy. Na korytarzu panowała idealna cisza.

Kaśka z uśmiechem spojrzała mu w oczy.

– Słuchaj, Julek. Może tego po mnie nie widać, ale potrafię poznać, kiedy przesadzę. Teraz przesadziłam, prawda?

– Nie, czemu. Fantastycznie to wymyśliłaś. – Julek próbował zrobić minę pokerzysty. – Wszyscy świetnie się bawią.

– Poza tobą.

Patrzyła na niego przenikliwie. Czuł, że jednak nie zdoła przed nią niczego ukryć.

– Widzisz – westchnął. – Ty byś chciała się zawsze dzielić tym, co robisz. Ja… chyba chciałem trochę zachować to miejsce dla siebie.

Pokiwała głową.

– Wiesz, że tu nie chodzi o ciebie ani o mnie – zaznaczyła. – Dzieciaki się fajnie bawią, sam to zauważyłeś.

– Wiem, wiem! To egoistyczne z mojej strony. Nie zrozumiesz mnie. Ty zawsze się wyróżniasz, cokolwiek robisz, gdziekolwiek jesteś. Wszyscy patrzą na ciebie z podziwem. Ja miałem coś takiego tutaj. Byłem dla nich wyjątkowy, ważny, byłem kimś.

Kaśka zacisnęła mocno powieki.

– Uwielbiam słuchać o tych waszych wyobrażeniach na mój temat! Serio, chciałabym być w połowie taka fajna, jak mówicie – stwierdziła sarkastycznie. – Julek, mogłaby tu przyjść cała szkoła, a ty nadal byś się wyróżniał! Nie mogę uwierzyć, że tego nie widzisz. No i nikt ci nie odbierze tego, że zainteresowałeś się tymi dzieciakami pierwszy.

Słuchał jej w milczeniu ze wzrokiem wbitym w podłogę. Pewnie jak zwykle się zarumienił.

– Chyba trudno się żyje, kiedy bez przerwy się z kimś porównujesz – dodała łagodnie Kaśka.

Przed oczami Julka natychmiast stanęła roześmiana twarz brata. Jak Adrian by sobie poradził w świetlicy? Z pewnością lepiej niż on. Ze wszystkim radził sobie lepiej. Uwielbialiby go tutaj tak samo jak w szkole.

– Bywa ciężko – potwierdził. – Zwłaszcza gdy przegrywasz te porównania.

– Takie porównania zawsze się przegrywa, Julek. Kiedy wygrywasz, po prostu o tym nie myślisz. Nie potrzebujesz.

Pokiwał głową.

Ciekawe, czy Kaśka się z kimś porównywała. Pewnie nie, pomyślał, patrząc na nią. Ona należała raczej do tych, którzy wiecznie wygrywają. Choć pewnie jeszcze nie wiedział o niej wielu rzeczy.

– Wiesz, Kaśka – wyrwało mu się pod wpływem przemyśleń, – Zuza nie dorasta ci do pięt.

Uniosła brwi z czytelnym zdziwieniem.

– Z tym rośnięciem akurat żadnej z nas nie poszło wybitnie – zaśmiała się po swojemu, rozbrajająco.

Zadarła lekko głowę, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że musi patrzeć wysoko w górę, by spojrzeć mu w oczy. Chyba zapomniała, że on też należał do najniższych osób w klasie.

– Myślę, Julek, że Zuza nas jeszcze zaskoczy. To taki typ. My, dziewczyny, bardzo nie lubimy, kiedy się okazuje, że nasze ładniejsze koleżanki mają oprócz urody jeszcze jakieś wnętrze i zalety. – Kolejny rozbrajający uśmiech. – Ale wydaje mi się, że tak jest w przypadku Zuzy.