Wpływ potęgi morskiej na historię 1660-1783 tom I - Alfred Thayer Mahan - ebook

Wpływ potęgi morskiej na historię 1660-1783 tom I ebook

Alfred Thayer Mahan

4,0

Opis

Autor książki, Alfred Thayer Mahan był amerykańskim oficerem marynarki wojennej, a także geostrategiem, być może najważniejszym w XIX wieku. Prezentował znaczenie taktyk morskich na całym świecie. Nazywany był "Clausewitzem wojny morskiej".

Niniejsza praca dotyczy tzw. ery żagla w wojnach morskich. Jest ona pokłosiem cyklu wykładów poświęconych zagadnieniom historii i strategii morskiej, które autor wygłosił pracując jako wykładowca na Naval War College. Choć nie brakuje tu dat i faktów, to jednak największą zaletą książki jest dogłębna analiza wydarzeń, postaw i procesów, które ukształtowały stosunek sił na morzach i oceanach. W pracy omówiono przebieg działań morskich m.in. w drugiej wojnie angielsko-holenderską z lat 1665-1667, wojnie z Ligą augsburską (1688-1697), wojnie o sukcesję hiszpańską (1702-1713) czy wojnie siedmioletniej (1756-1763).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 491

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




zakupiono w sklepie:

Sklep Testowy

identyfikator transakcji:

1645560120945760

e-mail nabywcy:

[email protected]

znak wodny:

Tytuł oryginału

The Influence of Sea Power Upon History: 1660-1783

© Copyright

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2015

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

© All rights reserved

Tłumaczenie:

Edyta Weryk

Redakcja:

Jarosław Pawlikowski

Redakcja techniczna:

Dariusz Marszałek

Szkice:

Paweł Grysztar

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt: [email protected]

Numer ISBN: 978-83-7889-508-4

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

PRZEDMOWADO POLSKIEGO WYDANIA

Polski rynek księgarski obfituje w pozycje książkowe poświęcone tematyce morskiej. Najczęściej jednakże są to prace o charakterze stricte militarnym i traktujące głównie o okresie I i II Wojny Światowej. Niezwykle mało miejsca poświęcono natomiast w literaturze polskojęzycznej tzw. erze żagla. Z tym większą przyjemnością chcielibyśmy oddać w państwa ręce klasyczną już na Zachodzie pozycję autorstwa Alfreda Thayera Mahana (1840-1914) pt.: „Wpływ potęgi morskiej na historię 1660-1683”1.

Autor, oficer U.S. Navy i wykładowca w Naval War College określany jest dzisiaj mianem „Clausewitza wojny morskiej” i „najważniejszym amerykańskim strategiem XIX wieku”. W swoich rozważaniach stworzył on podwaliny na których aż po dzień dzisiejszy opierają się założenia strategiczne największych potęg morskich.

Niniejsze dzieło jest pokłosiem cyklu wykładów poświęconych zagadnieniom historii i strategii morskiej, które autor wygłosił pracując jeszcze jako wykładowca w Naval War College. Wykłady Mahana cieszyły się tak ogromną popularnością, aż w końcu ten zdecydował się wydać je drukiem.

Wyjątkowość pracy Mahana polega na tym, że autor nie zarzuca nas „deszczem dat i faktów”, choć i tych w książce nie brakuje, lecz skupia się na dogłębnej analizie wydarzeń, postaw i procesów, które ukształtowały stosunek sił na morzach i oceanach. Mahan poddając ocenie zarówno historyczne fakty jak i zgłębiając mentalność ludzi epoki, operuje na wielu płaszczyznach, formuje w kwestii morskiej strategii daleko idące wnioski i nie ogranicza się w swoich rozważaniach jedynie do problematyki czysto militarnej.

Niniejsze tłumaczenie oparte jest na pierwszym bostońskim wydaniu „Influence of Sea Power Upon History 1660-1783” z roku 1890, jednakże zarówno ze względu na jego objętość, jak również z przyczyn czysto technicznych zdecydowaliśmy się podzielić ją na dwa tomy, z których pierwszy mają w tej chwili Państwo w ręku.

Jarosław Pawlikowski

1 A.T. Mahan, Influence of Sea Power Upon History 1660-1783, Boston 1890.

PRZEDMOWA

Celem niniejszej publikacji jest zbadanie ogólnej historii Europy i Ameryki ze szczególnym uwzględnieniem potęgi morskiej, która niewątpliwie miała wpływ na bieg historii obu kontynentów. Historycy ogólnie rzecz biorąc nie są obeznani z warunkami panującymi na morzu, nie rozwijając w tym temacie szczególnego zainteresowania ani też nie posiadając na ten temat szczegółowej wiedzy. Wyjątkowy wpływ siły morskiej na ważne kwestie był przez lata traktowany po macoszemu. Łatwo jest ogólnikowo stwierdzić, że kontrola i wykorzystanie morza jest i zawsze będzie ważkim czynnikiem w historii świata; znacznie więcej kłopotu sprawia ustalenie dokładnego wpływu jaki miała ona na poszczególne wydarzenia. Tak więc waga owego czynnika pozostanie jedynie niejasna i nieznaczna jeśli nie uda się nam postawionego w niniejszej książce zadania dokonać. Drogą do osiągnięcia postawionego przed nami celu będzie zbadanie szeregu przypadków pod kątem warunków panujących w danej chwili, a dzięki temu znany i czytelny będzie ich dokładny efekt.

Ujmowanie na znaczeniu potęgi morskiej można przedstawić na przykładzie dwóch angielskich pisarzy. „Dwukrotnie”, pisze Arnolds w Historii Rzymu, „świat przyglądał się walce między najwyższym przejawem geniuszu a zasobami i instytucjami wielkiego narodu, i w obu przypadkach naród okazał się wyjść ze starcia zwycięsko. Przez siedemnaście lat Hannibal walczył z Rzymem, przez lat szesnaście Napoleon wojował z Anglią; wysiłki pierwszego zakończyły się pod Zamą a drugiego pod Waterloo”. Sir Edward Creasy, przytaczając ów cytat dodaje: „Mimo wszystko jeden punkt wspólny dla tych obu wojen nie został dostatecznie zanalizowany; tj. nadzwyczajna paralela jaką poprowadzić można między rzymskim generałem, który ostatecznie pokonał wielkiego Kartagińczyka a angielskim generałem, który zadał ostateczny cios Cesarzowi Francuzów. Ten sam kraj był także sceną rozwoju ich kariery militarnej. W Hiszpanii Scypion, podobnie jak Wellington, pokonał niemal wszystkich ważnych generałów zanim spotkał się z naczelnym wodzem i zdobywcą we własnej osobie. Zarówno Scypion jak i Wellington przywrócili wiarę rodaków nadwątloną przez szereg porażek i każdy z nich długą i niebezpieczną wojnę zakończył druzgocącym zwycięstwem nad przeciwnikiem i jego sprzymierzeńcami”.

Żaden z owych Anglików nie wspomina jednak o bardziej niezwykłym zbiegu okoliczności – o tym, że w obu przypadkach zwycięzca dzierżył także panowanie na morzu. Rzym kontrolował drogi morskie, co zmusiło Hannibala do długiego i niebezpiecznego marszu przez Galię, podczas którego ponad połowa z jego ludzi zginęła. Umożliwiło to Starszemu Scypionowi wysłanie swej armii znad Rodanu do Hiszpanii celem przerwania szlaków komunikacyjnych Hannibala podczas gdy sam powrócił i stawił czoła najeźdźcy nad Trebią. Przez całą wojnę legiony przemieszczały się bezpiecznie drogami wodnymi pomiędzy Hiszpanią – bazą Hannibala – a Italią. Losy wojny mogły zostać rozstrzygnięte w trakcie bitwy nad rzeką Metaurus, gdzie przeważające połączone siły Hannibala i Hazdrubala mogły zadać ostateczny cios, lecz młodszy z braci nie był w stanie przysłać wsparcia drogą morską, a jedynie drogą lądową przez Galię. Stąd w krytycznym momencie armie dwóch Kartagińczyków znajdowały się na dwóch krańcach Italii a jedna z nich została następnie zniszczona przez połączone siły rzymskich generałów.

Z drugiej strony historycy zajmujący się tematyką morską niewiele kłopotali się zależnościami występującymi pomiędzy historią powszechną a ich dziedziną, ograniczając się jedynie do opisywania zajść mających miejsce na morzu. Francuzi poszli dalej w tym temacie niż Anglicy. Bardziej szczegółowo badali przyczyny poszczególnych wyników potyczek a także ich przyczyny wewnętrzne.

Zgodnie z wiedzą autora nie istnieje żadna praca naukowa na rzeczony temat – a mianowicie oszacowania wpływu potęgi morskiej na losy historii a także na sytuację gospodarczą poszczególnych krajów. Inne pozycje książkowe traktują o wojnach, polityce, warunkach ekonomiczno-społecznych danych krajów, ledwie tylko dotykając spraw morskich i traktując je zdawkowo i marginalnie. Niniejsza praca ma więc na celu wysunięcie spraw morskich na pierwszy plan, nie odłączając ich jednak od przyczyn i skutków, które niewątpliwie łączyły się z historią powszechną a także same modyfikowane były pod jej wpływem.

Cezura czasowa rozpoczyna się rokiem 1660 razem z erą statków żaglowych i jej cechami charakterystycznymi a kończy się wraz z rokiem 1783 oznaczającym koniec Rewolucji Amerykańskiej. Wysiłki autora skupiły się na przedstawieniu zarysu, w jaki sposób historia powszechna przeplatała się z wydarzeniami na morzach i jaki wywierała na nie wpływ. Pisząc jako oficer marynarki, na znak solidarności z własnym zawodem autor nie wahał się poczynić dygresji na tematy polityki morskiej, strategii i taktyki; lecz jednocześnie unikał technicznego języka i ma nadzieję, że prezentując owe kwestie w sposób prosty wzbudzi zainteresowanie zwykłego czytelnika.

A.T. MAHAN

GRUDZIEŃ, 1889.

WPŁYW POTĘGI MORSKIEJ NA HISTORIĘ

WSTĘP

Historię potęgi morskiej można w znacznym stopniu scharakteryzować jako pewnego rodzaju „wyścig” pomiędzy rywalizującymi państwami, często pociągający za sobą przemoc osiągającą swój punkt kulminacyjny podczas wojen. Znaczący wpływ, jaki miał handel morski na siłę i bogactwo krajów, był wyraźnie widoczny dużo wcześniej, zanim odkryto rządzące nim zasady. Aby zabezpieczyć dla własnych poddanych nieproporcjonalnie wysoką część udziałów w takim zysku czyniono wszelkie wysiłki, aby z tej rywalizacji wyłączyć innych, wpierw stosując pokojowe metody legislacyjne jakimi były monopole czy zakazy. Kiedy owe środki zawodziły uciekano się do przemocy bezpośredniej. Zderzenie interesów, gniew spowodowany próbami przywłaszczenia sobie większych udziałów, jeśli nie całkowitych korzyści płynących z handlu z odległymi, niespokojnymi regionami, prowadziły do wojen. Z drugiej strony, sposób prowadzenia wojen wybuchających z innych przyczyn aniżeli wcześniej wspomniane był determinowany przez kontrolę, jaką jedna ze stron sprawowała nad szlakami morskimi. Tym samym historia potęgi morskiej, obejmująca nie tylko wszystko, co podnosiło sprawność na morzu, jest głównie historią wojskowości i generalnie tak też będzie traktowana na kartach tej książki.

Studium historii militarnej zalecane jest przez wielkich przywódców wojskowych, gdyż jest ono niezbędne aby skorygować własne poglądy na ten temat oraz aby efektywnie prowadzić działania wojenne w przyszłości. Napoleon wymienia kampanie, które aspirujący żołnierz powinien przestudiować. Należą do nich m.in. te prowadzone przez Aleksandra, Hannibala i Cezara, którzy przecież nie znali jeszcze prochu. Pośród badaczy dominuje przekonanie, że mimo faktu, iż liczne uwarunkowania panujące podczas wojen różnią się znacznie w zależności od wieku i epoki w jakiej miały miejsce, istnieją także lekcje, które pozostają niezmienne. Tym samym posiadają one charakter uniwersalny i można podnieść je do rangi zasad ogólnych. Z tego samego powodu studium historii morskiej będzie pewnego rodzaju podręcznikiem ilustrującym zasady prowadzenia wojen morskich niezależnie od wielkich zmian, jakie nastąpiły w dziedzinie morskiej techniki i uzbrojenia dzięki odkryciom naukowym ubiegłej połowy wieku oraz wprowadzeniu nowej siły napędowej – pary.

Z tego też powodu wątpliwa jest konieczność krytycznych studiów nad historią i doświadczeniami związanymi z morską sztuką wojenną w czasach okrętów żaglowych, gdyż owych doświadczeń nie będziemy mogli przełożyć na zastosowanie odnośnie okrętów parowych. Stąd teorie o morskiej sztuce wojennej przyszłości są prawie wyłącznie oparte jedynie na przypuszczeniach i choć poczyniono próby, aby nadać im bardziej solidne podstawy poprzez znalezienie podobieństw między flotą okrętów parowych a flotą galer napędzanych siłą wioseł, nie należy się jednak dać ponieść tej analogii zanim nie zostanie ona dogłębnie zbadana. Podobieństwo jest w rzeczywistości dalekie od powierzchownego. Cechy wspólne parowca i galery to zdolność do poruszania się w każdym kierunku, niezależnie od wiatru. Taka właściwość stawia wyraźną granicę między tymi klasami jednostek pływających a okrętem żaglowym. Te ostatnie mogą obrać odpowiedni kurs tylko wówczas kiedy wieje wiatr, lecz kiedy go nie ma – muszą dryfować lub stać na kotwicy. Podczas gdy warto jest wychwytywać podobieństwa, warto również zwracać uwagę na różnice. Gdy wyobraźnia stymulowana jest jedynie wykrywaniem podobieństw – co jest oczywiście przyjemną rozrywką intelektualną – łatwo można przeoczyć jakiekolwiek rozbieżności między obraną przez siebie paralelą a rzeczywistością, co wiele osób czyni przez minimalizowanie znaczenia owych różnic lub wręcz ich pomijanie. Należy więc pamiętać, że galera i okręt parowy oprócz istotnych cech wspólnych przynajmniej w dwóch punktach zasadniczo się od siebie różnią. Tak więc stosując analogię musimy uważać, aby przez cały czas uwzględniać owe różnice, gdyż w przeciwnym razie można kierować się fałszywymi przesłankami. Siła napędowa galery prędko malała, gdyż ludzie nie mogli przez dłuższy okres czasu wykonywać tak wyczerpującej czynności jaką było wiosłowanie, tak więc w konsekwencji ruchy taktyczne owego statku mogły trwać jedynie przez określony okres czasu1. W trakcie „epoki galer” broń ofensywna nie tylko posiadała krótki zasięg, lecz niemal wyłącznie wykorzystywana była podczas potyczek „twarzą w twarz”. Obydwa czynniki przyczyniały się prawie nieuchronnie do błyskawicznego natarcia, nie pomijając zwinnych prób, aby przeciwnika wymanewrować bądź wykorzystać przewagę liczebną, a następnie pojedynki przybierały postać wcześniej opisanych mêlée. Ów pośpiech imêlée miały swój niewątpliwy udział w konstrukcji nowoczesnej broni morskiej. Starcie można było opisać jako wrzawę podczas której, jak pokazuje nam historia mêlées, trudno było odróżnić przyjaciela od wroga. Fakt, że galera i statek parowy mogą w każdym momencie poruszać się bezpośrednio w stronę wroga, dziobem skierowanym w kierunku swej ofiary, niezależnie od różnic między obiema jednostkami, nie jest wystarczającą podstawą, by móc zastosować analogię w ich przypadku. Na razie owa przesłanka jest jedynie tezą, a ostateczny wyrok musi być z braku dowodów odroczony, aby analiza mogła na sprawę rzucić więcej światła. Zanim to nastąpi nie będzie miejsca na przeciwne poglądy – mówiące, że mêlée pomiędzy jednakowo licznymi flotami, podczas których umiejętności ograniczone są do minimum, nie jest najlepszym rozwiązaniem, na które można było się zdobyć posiadając złożoną i potężną broń danej epoki. Im pewniejszy siebie jest admirał, im lepszą pod względem taktycznym posiada flotę, tym zdolniejsi są także jego kapitanowie i bardziej niechętnie przystępuje on do mêlée z równymi siłami, których korzyści nikną, a zwycięstwem rządzi przypadek. Co więcej, jego flota w takich okolicznościach postawiona będzie na równi ze zbieraniną okrętów, które wcześniej nawet razem nie brały udziału w walce2. Historia może podać przykłady właściwego wykorzystania mêlée, a także sytuacje, kiedy należało zaniechać walki.

Galera charakteryzuje się jedną cechą uderzająco podobną do okrętu parowego, lecz różni się w kwestii innych równie ważkich cech, które na pierwszy rzut oka nie są tak widoczne i tym samym mniej brane pod uwagę. Jeśli chodzi o okręt żaglowy, to z kolei różnica pomiędzy nim właśnie a bardziej nowoczesnym obiektem pływającym jest uderzająca, a podobieństwa, istniejące i łatwe do dostrzeżenia, nie są już tak oczywiste i tym samym nie są wystarczająco analizowane. Owo poczucie zwiększone jest jeszcze przez wrażenie niesamowitej słabości jakie wywiera okręt żaglowy w porównaniu z parowcem, pozostając całkowicie na łasce wiatru. Zapominając o tym nie możemy zapominać o wartości taktycznej owej lekcji. Galera nigdy nie została zredukowana do bezużytecznej jednostki pływającej jedynie z powodu spokoju panującego na morzu i stąd cieszy się w naszych czasach większym uznaniem niż rzeczony okręt żaglowy. Lecz ten ostatni zastąpił jej miejsce i pozostał na dominującej pozycji aż do okresu, kiedy zaczęto wykorzystywać parę. Możliwość zadania ciosu i wyrządzenia szkody wrogowi znajdującemu się w znacznym oddaleniu, manewrowania przez nieokreślony okres czasu bez nadwyrężania sił marynarzy, przeznaczenia większej części załogi do obsługi broni ofensywnej zamiast do wioseł są przecież cechami wspólnymi żaglowców oraz parowców, a także są przynajmniej tak istotne pod względem taktycznym, jak umiejętność galery do poruszania się zarówno na spokojnym morzu, jak i w stronę przeciwną do kierunku wiatru.

Podczas śledzenia podobieństw istnieje tendencja nie tylko do przeoczania punktów rozbieżnych, lecz również do przesadnego traktowania punktów zbieżnych – wręcz w fantazyjny sposób. Być może powinno się podać, że okręt żaglowy posiadał działa dalekiego zasięgu, które jednocześnie charakteryzowały się także dużą siłą przebicia oraz karonady posiadające krótszy zasięg lecz większą siłę. Z kolei nowoczesny parowiec posiada swoje baterie dział o dalekim zasięgu oraz torpedy, które okazują się być jedynie efektywne na ograniczoną odległość. Są to rozważania czysto taktyczne, które muszą w pewien sposób wpływać na plany admirałów i kapitanów; analogia jest w tym przypadku prawdziwa, a nie wymuszona. Tak więc zarówno okręt żaglowy jak i parowiec mają na celu doprowadzenie do bezpośredniej konfrontacji z jednostką pływającą przeciwnika – pierwszy uczyni to za pomocą abordażu, a drugi – taranując zatopi go; dla obu z nich jest to najtrudniejszym zadaniem, gdyż aby poprawnie je przeprowadzić okręt musi znajdować się w konkretnym punkcie przestrzeni podczas gdy broń balistyczną można wykorzystać znajdując się w wielu punktach rozległego obszaru.

Względne pozycje obu okrętów żaglowych czy też flot w odniesieniu do kierunku wiatru wiązały się z najbardziej ważkimi kwestiami natury taktycznej i być może stanowiły główną troskę marynarzy tamtej epoki. Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że owa kwestia była całkowicie bez znaczenia dla parowca, żadnych analogii nie można znaleźć w obecnych warunkach, tak więc lekcje oferowane przez historię są w tym przypadku bezużyteczne. Bardziej rozważna analiza cech wyróżniających przewagę, jaką dawała3 strona zawietrzna oraz pogoda prowadziła do umniejszania znaczenia pomniejszych szczegółów, lecz okazało się to być błędnym kierunkiem rozważań. Cechą wiążącą się z przewagą, jaką dawała pogoda był fakt, że dany okręt mógł odmówić wzięcia udziału w bitwie, co z kolei łączy się ze zwykłą przewagą, jaką podczas wyboru metod ataku daje ofensywa. Owej korzyści towarzyszyły także pewne minusy, tak jak nieregularność jaką wprowadzała do szyku, wystawienie na amfiladową lub skrzydłową kanonadę oraz ciężar części lub całość ognia artyleryjskiego wroga – na wszystkie te czynniki należało być przygotowanym podczas zbliżania się w stronę przeciwnika. Okręt czy flota posiadająca przewagę strony zawietrznej nie mogła atakować; jeśli nie pragnęła się wycofać, jej działania ograniczone były do defensywy oraz do podjęcia walki z przeciwnikiem na jego warunkach. Ową wadę wynagradzał fakt, że z wielką łatwością utrzymywać mogła ona niczym niezaburzony szyk bojowy i ciągły ostrzał artyleryjski, na który wróg przez pewien okres czasu nie mógł odpowiedzieć. Historycznie rzecz biorąc owe korzystne i niekorzystne czynniki mają swoje odpowiedniki i analogie w działaniach ofensywnych i defensywnych wszystkich stuleci. Ofensywa pociąga za sobą pewne ryzyko, a także łączy się z niekorzystną pozycją własnego okrętu, a wszytko po to aby dosięgnąć i zniszczyć wroga. Defensywa z kolei, tak długo jak nią pozostaje, nie wiąże się z ryzykiem zbliżania się do adwersarza lecz wymaga trzymania się ostrożnie wyznaczonej pozycji w szyku. Dzięki temu okręt może skorzystać z tego, że przeciwnik jest nieosłonięty i atakować go. Te radykalne różnice pomiędzy korzyściami płynącymi ze strony zawietrznej jak i z pogody były powszechnie znane, lecz mniejszą uwagę zwracano na całą chmarę towarzyszących im mniej ważnych szczegółów. Pierwszy typ zazwyczaj wybierali Anglicy ponieważ ich niezachwiana polityka preferowała napaść i zniszczenie wroga; podczas gdy Francuzi starali się wykorzystać korzyści płynące ze strony zawietrznej ponieważ w ten sposób byli zazwyczaj w stanie okaleczyć wroga zanim ten zdążył się do nich zbliżyć. Tym samym unikali oni zdecydowanych potyczek, aby oszczędzić własne okręty. Francuzi, z rzadkimi wyjątkami, podporządkowywali działania marynarki innym względom natury wojskowej, skąpiąc pieniędzy na nią wydanych i tym samym starali się oszczędzać własną flotę przybierając pozycję defensywną i ograniczając jej wysiłki jedynie do odstraszania przeciwników. Do tych celów odpowiednio wykorzystywano przewagę strony zawietrznej i stosowano ją tak długo, jak długo wróg kierował się wolą walki, a nie rozsądkiem. Jednak kiedy Rodney4 wykazał zamiar skorzystania z przewagi jaką dawał mu wiatr zamiast zwyczajnie zaatakować i próbował skoncentrować się na części linii wroga, jego wycieńczony przeciwnik, De Guichon, zmienił taktykę. Podczas pierwszej z trzech akcji Francuz wykorzystywał przewagę strony zawietrznej, lecz dostrzegłszy cel Rodney’a manewrował, aby tym razem wykorzystać dla siebie wiatr. Nie atakował, pozostał biernym dopóki potyczka miała odbyć się na jego warunkach. Przyjęcie pozycji defensywnej lub odmowa wzięcia udziału w bitwie nie była już zależna od wiatru, lecz od strony konfliktu, która mogła rozwinąć większą prędkość; co we flocie zależne jest nie tylko od prędkości poszczególnych statków lecz także od ich zwartych działaniach taktycznych. Dlatego też najszybsze okręty będą posiadały przewagę wiążącą się z warunkami pogodowymi.

Tym samym warto jednak skorzystać z nauk jakie niesie ze sobą historia okrętów żaglowych oraz galer. Obydwa mają punkty styczne z nowoczesnym okrętem; obydwa także posiadają istotne różnice, które uniemożliwiają przytaczanie ich doświadczeń czy trybów działania jako taktycznych precedensów, które można byłoby naśladować. Należy także pamiętać, że precedens zasadniczo różni się od zasady i posiada przy tym mniejszą wartość. Z początku może być on fałszywy lub jego zastosowanie może z biegiem czasu i w zmienionych okolicznościach przestać obowiązywać. Z kolei zasada ma swe korzenie w samej naturze rzeczy i jak różne byłyby jej zastosowania czy otaczające warunki, pozostaje ona standardem do którego należy podporządkowywać własne działania, aby zakończyły się one sukcesem. Wojna posiada takie zasady; ich istnienie potwierdzają badania nad przeszłością, ukazujące uzyskane dzięki ich zastosowaniu zwycięstwa i porażki. W każdym stuleciu owe zasady brzmią niezmiennie. Zmieniają się jedynie warunki i uzbrojenie; lecz aby odpowiednio radzić sobie z pierwszymi, a także efektywnie dzierżyć drugie, należy z szacunkiem traktować lekcje na temat taktyki pola walki, jakie możemy czerpać z szerszych działań wojennych, zebranych pod nazwą strategii.

Także podczas tych szerszych działań, które obejmują całą arenę walk, a w wyścigu morskim mogą pokryć większą część globu, lekcje historii mają bardziej wyraźną i stałą wartość, ponieważ warunki także pozostają bardziej niezmienne. Teatr działań wojennych może mieć większy bądź mniejszy rozmiar, występujące na nim trudności – mogą być mniej lub bardziej widoczne, walczące ze sobą armie mniej lub bardziej wspaniałe, konieczne ruchy trudniejsze bądź łatwiejsze do wykonania, lecz wszystkie one są jedynie różnicami odnośnie skali czy stopnia, lecz nie rodzaju. Tak jak dzicz ustępuje miejsca cywilizacji, jak mnożą się środki komunikacji, otwiera się drogi, rzeki przepasa mostami i zwiększa się ilość żywności, tym łatwiejsze staje się prowadzenie działań wojennych. Z biegiem czasu zaczynają one być coraz szybsze, bardziej rozległe; lecz zasady którym muszą podlegać pozostają takie same. Kiedy pieszy marsz zastąpiono transportem żołnierzy wozami, a ten z kolei ustąpił miejsca kolei, skala odległości zwiększyła się, lub inaczej, skala czasu została zmniejszona. Lecz zasady dyktujące – w którym punkcie należy skoncentrować armię, w jakim kierunku powinna się ona przemieścić, w którym miejscu zaatakować wroga, sposób osłony własnych linii komunikacyjnych – nie zmieniły się. Tak też na morzu przewaga, jaką cieszyła się galera skromnie pływająca z portu do portu między okrętem żaglowym śmiało zmierzającym na krańce świata a parowcem naszych czasów, łączyła się także ze zwiększeniem zakresu i szybkości operacji morskich bez konieczności zmian zasad, które powinny nimi kierować. Przemowa, jaką dwa tysiące trzysta lat temu wygłosił Hermokrates, cytowana już wcześniej, zawierała w sobie poprawny pod względem strategicznym plan, którego zasady były możliwe do zastosowania tak samo wówczas jak i obecnie. Przed bezpośrednim kontaktemz wrogimi armiami bądź flotami (słowo, które być może najtrafniej wyznacza granicę pomiędzy taktyką a strategią) istnieje cały zbiór kwestii odnośnie których należy podjąć decyzje. Obejmują one całościowy plan działań na wojennej arenie. Należą do nich: funkcje jakie marynarka pełni w czasie wojny; jej prawdziwy cel; punkt lub punkty na których powinna się skoncentrować; zarządzanie składami węgla kamiennego i zapasów; utrzymanie łączności pomiędzy tymi składami a bazą; militarną wartość jaką przynieść może zniszczenie handlu stanowiące pierwszorzędny lub drugorzędny cel wojny; system dzięki któremu najbardziej efektywnie można zniszczyć handel, czy za pomocą rozproszonych po akwenie krążowników lub przez zajęcie jakiegoś istotnego centrum, przez które przepływać muszą statki handlowe. W temacie wszystkich tych kwestii natury strategicznej historia ma wiele do powiedzenia. Ostatnio w angielskich kręgach marynarki toczyła się cenna dyskusja dotycząca względnych korzyści płynących z polityki prowadzonej przez dwóch angielskich admirałów – Lorda Howe’a oraz Lorda St. Vincenta – odnośnie rozmieszczenia marynarki angielskiej w trakcie wojny z Francją. Postawione pytanie ma naturę czysto strategiczną, a zainteresowana nim nie jest wyłącznie historia – ma ono teraz kluczowe znaczenie, a zasady na których oparte były decyzje odnośnie omawianej kwestii pozostają takie same wtedy jak i obecnie. Polityka St. Vincenta ocaliła Anglię przed inwazją a pozostawiona w rękach Nelsona i jego braci admirałów bezpośrednio doprowadziła do wydarzeń pod Trafalgarem.

Szczególnie w obszarze strategii morskiej lekcje z przeszłości mają niewątpliwą wartość, w żaden sposób nieumniejszoną. Są bardzo użyteczne nie tylko jako środek ilustrujący zasady, lecz także, dzięki niezmienności warunków stanowią precedensy. Stały postęp ludzkości jest przyczyną ciągłych zmian w uzbrojeniu; a razem z tym następować musi ciągła zmiana w sposobie walki – w wykorzystaniu, a także rozmieszczeniu oddziałów lub okrętów na polu walki. Stąd pojawia się tendencja do lekceważenia nauk przeszłości, które mogłyby rzucić światło na kwestię związaną ze sprawami morskimi i mówiącą, że czas w ten sposób spożytkowany jest czasem straconym. Ów pogląd, mimo że całkowicie naturalny, nie tylko pomija ważne rozważania natury strategicznej, które sprawiły, że narody postanowiły wysłać swoje floty w morze, które kierują obszarami ich działania i w ten sposób zmieniły i nadal będą zmieniać historię całego świata, lecz ograniczony jest nawet w kwestii taktyki. Bitwy przeszłości zakończyły się zwycięstwem lub porażką w zależności od tego, w jaki sposób były prowadzone zgodnie z zasadami wojny, a marynarz który pilnie studiuje przyczyny sukcesów bądź klęsk nie tylko potrafi znaleźć i stopniowo zebrać owe zasady lecz także stanie się biegły w zastosowaniu ich na użytek taktyki związanej ze współczesnymi mu okrętami i bronią. Zauważy także, że zmiany w taktyce nie tylko następują po zmianach w uzbrojeniu, co jest istotą rzeczy, lecz że przerwy pomiędzy takimi zmianami są zbyt długie. Bez wątpienia wynika to z faktu, że ulepszenie uzbrojenia zawdzięczamy energii jednego bądź dwóch ludzi, podczas gdy zmiany w taktyce muszą przezwyciężyć opieszałość tłumu konserwatystów, co w rzeczywistości jest wielce niekorzystne. Tę sytuację można naprawić jedynie głęboką analizą każdej ze zmian oraz pilnymi studiami odnośnie tego, jakie nowy okręt czy broń niesie ze sobą wartości i ograniczenia, a co za ty idzie – opracowanie metod ich jak najlepszego wykorzystania i odpowiedniej taktyki. Historia ukazuje, że na próżno można oczekiwać by wojskowi wypełnili owe zadanie lecz ten, który owo zadanie wykona będzie posiadał podczas bitwy niewątpliwą przewagę – posiądzie wiedzę niepośledniej wartości.

Tym samym możemy przyjąć słowa francuskiego taktyka, Moroguesa5, który ponad sto lat temu napisał: „Taktyka morska oparta jest na warunkach, których główna przyczyna – a mianowicie uzbrojenie – ulega modyfikacjom; co z kolei pociągnie za sobą konieczną zmianę w konstrukcji okrętów, sposobie obchodzenia się z nimi, a ostatecznie rozmieszczeniem oraz kierowaniem całymi flotami”. Jego dalsze wywody mówiące, że „nie jest to nauka ścisła, oparta na zasadach całkowicie niezmiennych”, są bardziej otwarte na krytykę. Bliższe prawdy stwierdzenie mówiłoby, że zastosowanie jej zasad różni się w zależności od zmian w uzbrojeniu. Zastosowanie owych zasad bez wątpienia odbija się także na różnicach w strategii, lecz owa wariacja jest znacznie mniejsza; i stąd poznanie zasadniczej przyczyny jest łatwiejsze.

Bitwa u ujścia Nilu w roku 1798 nie stanowiła jedynie wspaniałego zwycięstwa angielskiej floty nad flotą francuską, lecz miała także rozstrzygający wpływ na zniszczenie łączności między Francją a armią Napoleona w Egipcie. W samej bitwie admirał Nelson dał najbardziej błyskotliwy przykład wielkiej taktyki, zdefiniowanej jako „sztuka stworzenia świetnych kombinacji przed samą bitwą jak i w trakcie jej trwania”. Szczególna taktyka kombinacji była zależna od warunków teraz już nieistniejących, a mianowicie niezdolności okrętów znajdujących się po stronie zawietrznej i stojących na kotwicy, do przybycia na pomoc tym, których dosięgły niekorzystne warunki pogodowe, zanim zostały zniszczone. Lecz zasady, które leżały u podstaw taktyki nie zdezaktualizowały się. Akcja, jaką podjął admirał Jervis u Przylądka St. Vincent, kiedy jego piętnaście okrętów odniosło zwycięstwo nad dwudziestoma siedmioma, była podyktowana tą samą zasadą, choć w tym przypadku wróg nie stał na kotwicy. Strategiczne zwycięstwo Nelsona miało także wpływ na przebieg całej wojny, a zasada za nim stojąca jest nie tyle bardziej rozpoznawalna, co możliwa także do zastosowania w czasach obecnych. Skuteczność inicjatywy podjętej w Egipcie wiązała się z utrzymaniem łączności z Francją. Zwycięstwo u ujścia Nilu zniszczyło siłę morską, za pomocą której można było wcześniej utrzymać ową łączność, oraz przyczyniło się do ostatecznej porażki. Od razu widać nie tylko, że cios został zadany zgodnie z zasadami – niszcząc łączność wroga, lecz także, że ta sama zasada ma dziś jednakową wartość i miała taką samą wartość w czasach galer jak i okrętów żaglowych a także parowców.

Mimo wszystko niejasne uczucie pogardy żywionej dla przeszłości, która przecież według niektórych jest zdezaktualizowana, łączy się z naturalną opieszałością, która oślepia ludzi na konkretne lekcje strategii, znajdujące się tuż nad powierzchnią historii marynarki. Dla przykładu, ilu ludzi patrzy na bitwę pod Trafalgarem, zwieńczenie kariery Nelsona i wyraźny dowód jego geniuszu, jak na odosobnione zdarzenie niezwykłej wielkości? Ilu zadaje sobie strategiczne pytanie: „Dlaczego okręty znalazły się akurat w tym punkcie?”. Ilu zdaje sobie sprawę, że była to finałowa akcja w tym strategicznym dramacie, trwająca ponad rok czasu, w której dwie największe wojskowe osobowości – Napoleon i Nelson – zostały wystawione przeciw sobie? Pod Trafalgarem nie zawiódł Villeneuve, lecz Napoleon, którego pokonano; zwyciężył zaś nie Nelson, lecz Anglia, którą ocalono. A dlaczego? Ponieważ kombinacje Napoleona zawiodły, a działania i sprawność Nelsona sprawiły, że angielska flota śledziła wroga i można ją było skoncentrować w krytycznym momencie6. Taktyka pod Trafalgarem otwarta jest na dogłębną krytykę, lecz jej główne cechy były zgodne zasadami wojennymi, a zuchwałość usprawiedliwiona była koniecznością tak samo jak i przyszłymi skutkami. Zwrócić należy uwagę, że ważniejsza nauka płynie ze skuteczności przygotowań, działania i zaangażowania podczas wykonania planów oraz z namysłu i intuicji, którą charakteryzował się przywódca Anglików w czasie pierwszych miesięcy. Ta wiedza nadal ma taką samą wagę.

W obydwu przypadkach wydarzenia rozwinęły się naturalnie, prowadząc do finału. Można przytoczyć jeszcze trzecie zdarzenie, podczas którego tym razem nie osiągnięto jednoznacznego zakończenia, a opinia na temat tego, w jaki sposób należało postąpić, ciągle pozostaje kwestią sporną. Podczas Rewolucji Amerykańskiej w roku 1779 Francja i Hiszpania sprzymierzyły swe siły przeciwko Anglii. Zjednoczone floty trzykrotnie pojawiły się na Kanale Angielskim7. Za pierwym razem liczyły one sześćdziesiąt sześć okrętów liniowych, skłaniając flotę angielską do szukania schronienia w swych portach, gdyż znacznie przewyższały liczebność floty wyspiarzy. Głównym celem Hiszpanów było odzyskanie Gibraltaru i Jamajki; aby pierwszy z tych celów urzeczywistnić nie szczędzono wysiłków. Niestety bez rezultatów. Sugerowane pytanie natury czysto strategicznej brzmiało następująco: Czy Gibraltaru nie zdobytoby łatwiej wpierw roztaczając kontrolę nad Kanałem Angielskim, następnie zaatakowawszy angielskie okręty w portach oraz zagroziwszy unicestwieniem angielskiego handlu i inwazją, niż o wiele większymi wysiłkami skierowanymi w celu zdobycia daleko wysuniętego, umocnionego przyczółka Imperium? Lud angielski, przez długi okres czasu cieszący się bezpieczeństwem przed jakimkolwiek atakiem, szczególnie podatny był na groźbę inwazji, pokładając szczególne zaufanie we własnej flocie. Gdyby więc owo przekonanie zostało nadwątlone, czy ów lud nie straciłby wiary w zwycięstwo? Jakakolwiek odpowiedź padłaby na owo pytanie należy przyznać, że niesie ono z sobą wielki ładunek taktyczny. Postawił je, w nieco innej formie, francuski oficer z tamtego okresu, który skłaniał się ku skierowaniu większych wysiłków w stronę wyspy w Indiach Zachodnich, która mogłaby niejako zastąpić Gibraltar. Nie jest jednak prawdopodobne żeby Anglia oddała kluczowy punkt na Morzu Śródziemnym w zamian za jakikolwiek inny, choć mogłaby się nim zadowolić, gdyby chodziło o ocalenie własnego domowego ogniska oraz stolicy. Napoleon rzekł pewnego razu, że ponownie podbiłby Pondicherry na brzegach Wisły. Gdyby kontrolował Kanał Angielski, tak jak udało się to zjednoczonym flotom w 1779 r., czy można wątpić, że podbiłby Gibraltar na wybrzeżu Anglii?

Na prawdziwość stwierdzenia, że historia zarówno sugeruje taktykę jak i ilustruje zasady wojenne, podane zostaną jeszcze dwa przykłady, tym razem bardziej oddalone w czasie niż epoka, o której niniejsza pozycja książkowa traktuje. W jaki sposób zdarzyło się, że podczas dwóch istotnych wyścigów między potęgami Wschodu i Zachodu na Morzu Śródziemnym, których stawką było imperium, floty spotkały się w punktach leżących w tak niewielkich odległościach od siebie, a mianowicie pod Akcjum i Lepanto? Czy był to jedynie zbieg okoliczności, czy wynik warunków, które ponownie zaistniały i mogą zaistnieć raz jeszcze?8. Jeśli miałoby się tak zdarzyć ponownie, warto jest przestudiować powody takiego stanu rzeczy. Gdyby raz jeszcze miała powstać wschodnia potęga morska, podobna do tej stworzonej przez Antoniusza czy Turcję, pytania natury strategicznej brzmiałyby podobnie. Obecnie wydaje się, że centrum potęgi morskiej stanowi Anglia oraz Francja, całkowicie przyćmiewając w tym względzie resztę Zachodu. Jednocześnie istnieje ryzyko, że kontrola nad basenem Morza Czarnego, którą teraz sprawuje Rosja, a która stanowi niejako wrota do Morza Śródziemnego, może całkowicie zmienić równowagę sił na morzu wraz z warunkami natury strategicznej. Teraz, gdyby Zachód zjednoczył siły przeciw Wschodowi, Anglia i Francja natychmiast podążyłyby w stronę Lewantu, tak jak uczyniły to w roku 18549, a sama Anglia w 1878 r.10; w przypadku sugerowanej zmiany Wschód, tak jak już uczynił dwukrotnie, poszedłby na kompromis.

Podczas doniosłego okresu w historii świata potęga morska posiada ogromne znaczenie strategiczne i wagę, która wcześniej nie została właściwie doceniona. Nie mamy obecnie tak rozległej wiedzy, by szczegółowo odtworzyć jej wpływ na kwestię II wojny punickiej; lecz dzięki przesłankom które nam pozostały możemy wygłosić stwierdzenie, że potęga morska była w tym przypadku czynnikiem decydującym. Nie można osądzić tej kwestii operując jedynie pewnymi faktami dotyczącymi rywalizacji, które znamy na ten temat, gdyż ponownie podczas rozważań zbyt mało miejsca poświęcono na analizę działań podjętych na morzach. Potrzeba także dokładnej znajomości ogólnej historii marynarki, aby z tych delikatnych wskazówek wyciągnąć poprawny wniosek w oparciu o wiedzę na temat tego, jakie opcje dostępne były obu stronom konfliktu w trakcie okresów, których historia jest dobrze znana. Kontrola nad morzem, jakkolwiek prawdziwa, nie implikuje że pojedyncze okręty wroga, czy też małe eskadry nie mogły wykraść się z portu, nie mogły przemierzyć mniej lub bardziej uczęszczanych szlaków oceanicznych, dokuczliwie schodzić na niechronione punkty długiej linii brzegowej oraz wpływać do zablokowanych portów. Wręcz przeciwnie, historia pokazała już, że takie uniki zawsze, do pewnego stopnia, słabsza strona może przeprowadzić bez względu na to jak wielką przewagą morską nie cieszyłby się przeciwnik. Panowanie na morzu czy jego zdecydowanej części, dzierżone przez Imperium Rzymskie nie wyklucza faktu, że kartagiński admirał Bomilkar czwartym roku trwania wojny, po druzgocącej klęsce Rzymian pod Kannami, wylądował wraz z czteroma tysiącami ludzi i pewną liczbą słoni w południowej Italii; ani że w siódmym roku wojny uciekając przed rzymską flotą z Syrakuz ponownie pojawił się w Tarencie, będącym wówczas w rękach Hannibala; ani że Hannibal wysłał okręt płynący z meldunkiem do Kartaginy; ani nawet to, że udało mu się bezpiecznie wycofać ze swoją pokonaną armią do Afryki. Żadne z tych wydarzeń nie dowodzi, że rząd w Kartaginie mógł, jeśli chciał, wysyłać Hannibalowi regularne posiłki, których ten w rzeczywistości nie otrzymał; lecz stwarzają one wrażenie, że taką pomoc był w stanie otrzymać. Tym samym stwierdzenie, że rzymska przewaga liczebna na morzu miała ostateczny wpływ na przebieg wojny, musi zostać poparte analizą potwierdzonych faktów. Dlatego też rodzaj i stopień jej wpływu możemy sprawiedliwie oszacować.

Mommsen relacjonuje, że na początku wojny Rzym roztoczył kontrolę nad morzami. Obojętnie jakie były przyczyny owego stanu rzeczy, kraj ten osiągnął podczas I wojny punickiej przewagę morską nad swym rywalem, która nie zakończyła się wraz z końcem wojny. W trakcie II wojny punickiej nie doszło do żadnej istotnej bitwy morskiej – okoliczność, która sama w sobie, a także w związku z innymi dobrze znanymi faktami świadczyła o tym, że dominacja analogiczna do tej z innych epok i wieków charakteryzowała się także tymi samymi cechami jakie wykazywała w późniejszej historii.

Jako że Hannibal nie pozostawił po sobie pamiętników, motywy którymi się kierował decydując się na niebezpieczny i wyczerpujący marsz przez Galię i Alpy, pozostają nieznane. Pewne jest, że jego flota stacjonująca na wybrzeżu Hiszpanii nie była wystarczająco silna by podjąć działania przeciwko flocie rzymskiej. Gdyby była, mógł on trzymać się tego samego szlaku z tych samych powodów, które zaważyły na jego decyzji. Lecz gdyby obrał drogę morską nie straciłby trzydziestu trzech tysięcy z sześćdziesięciu tysięcy żołnierzy-weteranów, z którymi wyruszył.

Podczas gdy Hannibal rozpoczął pełen niebezpieczeństw marsz, Rzymianie wysłali do Hiszpanii, pod dowództwem dwóch starszych Scypionów11, część swej floty wraz z armią konsularną. Podróż odbyła się bez większych strat a armię rozlokowano na północ od Ebro, na linii komunikacyjnej Hannibala. W tym samym czasie inna eskadra wraz z armią dowodzoną przez drugiego konsula zostały wysłane na Sycylię. Obie liczyły łącznie dwieście dwadzieścia okrętów. Po dotarciu do celu każda z nich w bezpośrednim starciu pokonał eskadrę kartagińską z wielką łatwością, o czym możemy się przekonać ze wzmianki na temat wyższości rzymskiej floty nad flotą przeciwnika.

Po drugim roku wojna przybrała następującą postać: Hannibal, wkroczywszy do Italii od strony północnej, po serii odniesionych zwycięstw kierował się na południe, ominął Rzym i ulokował się w południowej Italii, grabiąc pola i gospodarstwa. Ta okoliczność sprawiła, że zraził do siebie ludzi, a jego pozycja stała się niepewna, szczególnie biorąc pod uwagę potężny system polityczno-wojskowej kontroli jaką Rzym ustanowił na tamtych obszarach. Koniecznością było więc stworzenie szlaku, którym mógłby otrzymywać zaopatrzenie oraz posiłki z jakiejś godnej zaufania placówki, co obecnie określane jest mianem „łączności”. Przychylne mu były trzy regiony, z których każdy lub wszystkie na raz mogły posłużyć za taką bazę – sama Kartagina, Macedonia oraz Hiszpania. Z dwiema pierwszymi łączność mogła odbywać się jedynie drogą morską. Natomiast do Hiszpanii, charakteryzującej się najstabilniejszym wsparciem, można było dotrzeć zarówno drogą lądową jak i morską, chyba że wróg opanowałby szlak lądowy; lecz i tak droga morska była krótsza i łatwiejsza.

W pierwszych latach wojny Rzym, dzięki potędze morskiej, całkowicie kontrolował wody pomiędzy Italią, Sycylią i Hiszpanią, określane jako Morze Tyrreńskie i Morze Sardyńskie. Wybrzeże od Ebro do Tybru także było mu przychylne. W czwartym roku, po bitwie pod Kannami, Syrakuzy wystąpiły z sojuszu z Rzymem, rewolta rozszerzyła się na Sycylię, a Macedonia także przystąpiła do działań ofensywnych, łącząc swe siły z Hannibalem. Owe zmiany sprawiły, że działania wojenne floty rzymskiej trwały dłużej a także poddały próbie jej siły. Jak ją wykorzystano i w jaki sposób wpłynęło to na losy wojny?

Przesłanki jasno mówią, że Rzym przez cały czas sprawował kontrolę nad Morzem Tyrreńskim, gdyż jego eskadry bez przeszkód przepływały z Italii do Hiszpanii. Na wybrzeżu hiszpańskim także sprawowały one pełną kontrolę do momentu, aż Scypion Młodszy postanowił je stamtąd odwołać. Na Adriatyku stacjonowała eskadra, ustanowiono także bazę morską w Brindisi, aby „mieć oko” na Macedonię. Obie spełniały swoje zadania tak znakomicie, że żaden żołnierz macedońskiej falangi nigdy nie postawił stopy w Italii. „Brak floty wojennej”, pisał Mommsen, „sparaliżował Filipa i wszystkie jego posunięcia”. W tym przypadku efekt potęgi morskiej nie jest nawet kwestią ingerencji.

Na Sycylii walki toczyły się wokół Syrakuz. Floty Kartaginy i Rzymu tam właśnie spotkały się, lecz wyraźną przewagę posiadał Rzym. Czasem Kartagińczykom udawało się dostarczyć do miasta zaopatrzenie, lecz unikali oni bezpośredniej konfrontacji z rzymską flotą. Posiadając w swych rękach Lilybaeum (obecnie Marsali), Palermo oraz Messynę byli w stanie kontrolować północne wybrzeże wyspy. Jej południowe wybrzeże było natomiast dla Kartagińczyków otwarte i w ten sposób byli oni w stanie podtrzymać na wyspie rewoltę.

Łącząc ze sobą wszystkie fakty logicznym wnioskiem, popartym biegiem historii jest, że rzymska potęga morska roztaczała kontrolę nad morzem na północ od linii biegnącej z Tarragony w Hiszpanii do Lilybeaum po zachodni kraniec Sycylii, stamtąd wokół północnego brzegu wyspy przez cieśninę Messyny w dół do Syrakuz, a stamtąd do Brindisi na Adriatyku. Ta kontrola trwała nieprzerwanie przez całą wojnę. Nie wykluczając morskich napaści, większych lub mniejszych, takich o jakich mówiliśmy już wcześniej, mimo wszystko nie pozwalała ona na nieprzerwaną i bezpieczną łączność, której tak bardzo potrzebował Hannibal.

Z drugiej strony wydaje się całkiem normalne, że przez pierwszych dziesięć lat wojny rzymska flota nie była wystarczająco silna, by prowadzić nieprzerwane działania na morzu pomiędzy Sycylią a Kartaginą ani na południe od opisanej wcześniej linii. Kiedy Hannibal wyruszył, zlecił posiadanym przez siebie okrętom utrzymywanie łączności pomiędzy Hiszpanią a Afryką. Wówczas Rzymianie nie próbowali jeszcze owej łączności naruszyć.

Potęga morska Rzymu w ten sposób całkowicie wykluczyła Macedonię z wojny. Nie powstrzymała jednak Kartaginy przed wznieceniem i utrzymaniem użytecznej i wrogiej dywersji na Sycylii; zapobiegła jednakże wysłaniu oddziałów jej wielkiemu generałowi w Italii, kiedy mogły być mu najbardziej potrzebne. A jak rzecz miała się w odniesieniu do Hiszpanii?

Hiszpania była regionem, przez który ojciec Hannibala i sam Hannibal planował przeprowadzić inwazję na Italię. Osiemnaście lat przed tymi wydarzeniami zajęli oni ów kraj, rozciągając i konsolidując władzę, zarówno polityczną jak i militarną, działając z wielką przenikliwością. Zebrali i wyszkolili podczas lokalnych wojen wielką armię składającą się z weteranów. Podczas odjazdu Hannibal powierzył władzę swemu młodszemu bratu, Hazdrubalowi, względem którego zachował lojalność i oddanie, lecz nie mógł liczyć na to samo ze strony swego rodzimego miasta, targanego konfliktami różnych politycznych frakcji.

W czasie, kiedy wyruszał, potęga Kartaginy w Hiszpanii zabezpieczona była od Kadyksu do rzeki Ebro. Region leżący pomiędzy tą rzeką a Pirenejami zamieszkany był przez plemiona przyjazne Rzymianom, lecz osamotnione nie były w stanie stawić skutecznego oporu Hannibalowi. Rozniósł je zostawiając jedenaście tysięcy żołnierzy pod dowództwem Hannona, aby w ten sposób zabezpieczyć swe panowanie i aby zapobiec zajęciu tych terenów przez Rzymian. Jednakże jeszcze w tym samym roku dotarł tam drogą morską na czele dwudziestu tysięcy ludzi Gnejusz Scypion, pokonał Hannona i zajął zarówno wybrzeże jak i obszar w głębi lądu na północ od rzeki Ebro. W ten sposób Rzymianie przejęli tereny dzięki którym całkowicie odcięli komunikację pomiędzy Hannibalem a posiłkami wysłanymi mu przez Hazdrubala. Stamtąd mogli także zaatakować Kartagińczyków w Hiszpanii podczas gdy ich łączność z Italią drogą wodną była zabezpieczona dzięki dominacji na morzu. Założyli bazę morską w Tarragonie, konkurencyjną dla bazy Hazdrubala w Nowej Kartaginie (obecnie Cartagena), a następnie dokonali najazdu na kartagińskie posiadłości. Wojna w Hiszpanii toczyła się pod dowództwem starszych Scypionów, lecz wydawała się być jednocześnie kwestią poboczną, a szczęście uśmiechało się raz do jednej to znów do drugiej strony konfliktu przez lat siedem. Pod koniec Hazdrubal zadał przeciwnikom druzgocącą klęskę, obaj bracia zostali zabici a Kartagińczykom nieomal udało się przebić z posiłkami dla Hannibala przez Pireneje. Próba jednak została odłożona w czasie i zanim można było ją ponowić, upadek Kapui uwolnił dwanaście tysięcy rzymskich weteranów, wysłanych do Hiszpanii pod wodzą Klaudiusza Nero, wyjątkowo zdolnego stratega, któremu przypisuje się późniejszy rozstrzygający ruch podczas II wojny punickiej. Owe sezonowe posiłki, które ponownie zapewniły bezpieczeństwo kontroli nad nadwątloną linią marszu Hazdrubala, przybyły drogą morską – drogą szybką lecz bezpieczną i łatwą, a jednocześnie zamkniętą dla Kartagińczyków.

Dwa lata później młodszy Publiusz Scypion, zwany także Afrykańskim, otrzymał dowództwo w Hiszpanii i zdobył Cartagenę wykorzystując podczas ataku zarówno siły lądowe i morskie; następnie podjął najbardziej nietypowy krok – zlikwidował marynarkę a z marynarzy uczynił żołnierzy. Zadaniem Scypiona miało być „izolowanie”12 sił Hazdurbala poprzez zabezpieczenie szlaków komunikacyjnych w Pirenejach. Scypion był jednak bardziej ambitny, tak więc wyruszył do południowej Hiszpanii, stoczył ciężką lecz nierozstrzygającą bitwę pod Guadalquivir; po której Hazdrubalowi udało się jednak wymknąć, pośpieszyć na północ, przekroczyć na zachodzie Pireneje i ruszyć dalej w stronę Italii, gdzie z każdym dniem pozycja Hannibala słabła, gdyż nie miał szans na uzupełnienie strat w szeregach swej w armii.

Wojna trwała już przez lat dziesięć, kiedy Hazdrubal, odnosząc w trakcie marszu niewielkie straty, wkroczył do Italii od strony północnej. Gdyby żołnierze, których ze sobą sprowadził, zdołali połączyć się z siłami służącymi pod niezrównanym Hannibalem mogłoby to rozstrzygnąć losy całej wojny. Rzym był już na skraju wyczerpania. Żelazne więzy spajające owo miasto z koloniami i państwami sprzymierzonymi były i tak wystarczająco naprężone, a niektóre zdążyły już pęknąć, lecz pozycja militarna dwóch braci była także wielce zagrożona. Jeden z nich znajdował się przy rzece Metaurus, drugi zaś w odległejo 200 mil (około 320 km) Apulii. Każdy stanął twarzą w twarz ze znacznie liczniejszą armią przeciwnika. Właśnie dzięki rzymskiemu panowaniu na morzu Kartagińczycy znaleźli się w niekorzystnej sytuacji, gdyż przez cały okres wojny ograniczało ono wsparcie udzielane kartagińskim braciom jedynie do szlaku prowadzącego przez Galię. Także tym czynnikiem spowodowane było opóźnienie marszu Hazdrubala.W czasie kiedy Hazdrubal obrał okrężną drogę lądową, Scypion wysłał jedenaście tysięcy ludzi z Hiszpanii drogą morską, aby wzmocnić armię, która miała stawić mu czoła. W rezultacie posłańcy wysłani przez Hazdrubala do Hannibala, zmuszeni przebyć tak wielką połać terenu kontrolowanego przez wroga, wpadli w ręce Klaudiusza Nero, dowodzącego rzymską armią na południu. W ten sposób poznał on trasę przemarszu, którą zamierzał obrać Hazdrubal. Nero odpowiednio wykorzystał sytuację i uśpiwszy czujność Hannibala, wyruszył prędko z ośmioma tysiącami swych najlepszych żołnierzy, aby dołączyć do sił stacjonujących na północy. Następnie obaj konsulowie zaatakowali siły Hazdurbala, a posiadając olbrzymią przewagę zniszczyli jego armię. Podczas walk poległ także sam przywódca Kartagińczyków. Hannibal dowiedział się o klęsce, kiedy głowę jego brata wrzucono do jego obozu. Podobno wykrzyknął wówczas, że teraz Rzym stanie się panem całego świata; a bitwę pod Metaurus uznaje się za rozstrzygającą losy wojny pomiędzy obu państwami.

Sytuacja wojskowa, której wynikiem stała się bitwa pod Metaurus i triumf Rzymu, może być podsumowana w następujący sposób: aby Rzym poniósł klęskę konieczne było zaatakowanie go w Italii, w centrum jego potęgi oraz zburzenie silnej konfederacji, której przewodził. Tak właśnie zdefiniowany był cel wojny. Aby go zrealizować, Kartagińczycy potrzebowali solidnej bazy do prowadzenia działań oraz bezpiecznej linii komunikacyjnej. Pierwszą z nich ustanowili w Hiszpanii dzięki niebywałym zdolnościom rodziny Barca; drugiej nigdy nie byli w stanie osiągnąć. Istniały więc dwie możliwe linie działania – jedna biegnąca szlakiem morskim, druga – okrężna, przez Galię. Pierwszą zablokowała potęga morska Rzymu, druga była pełna niebezpieczeństw, a ostatecznie i tak znalazła się pod kontrolą Rzymu, kiedy jego armia zajęła północną Hiszpanię, co również było możliwe dzięki kontroli sprawowanej na morzu, której Kartagińczycy nigdy nie byli w stanie zagrozić. Mając na uwadze obrany przez Hannibala teatr działań wojennych Rzym z kolei skoncentrował się na utrzymaniu samego miasta Rzym oraz północnej Hiszpanii. Oba te punkty utrzymywały ze sobą łączność drogą morską.

Gdyby Morze Śródziemne stanowiło jedynie zwykły teren pustynny, na którym Rzymianie zajęliby potężne łańcuchy górskie na Korsyce i Sardynii, ufortyfikowane posterunki w Tarragonie, Lilybeaum i Messynie, linię brzegową Italii niemal do Genui oraz sprzymierzone fortece na Marsylii oraz w innych miejscach; gdyby także posiadali uzbrojoną armię będącą w stanie przebyć tę pustynię, a ich przeciwnik posiadałby znacznie mniej liczną armię i był skazany, w celu koncentracji własnych oddziałów, na okrążenie terenu, sytuacja z wojskowego punktu widzenia od razu byłaby wiadoma i żadne słowa nie byłyby zbyt mocne by wyrazić wartość a także rezultat posiadania tak licznej armii. Dostrzeżonoby, że podobna wroga armia, jakkolwiek mniej liczna, która podjęłaby się inwazji lub najazdu na owe terytorium, mogłaby spalić wioskę lub spustoszyć parę kilometrów terenów przygranicznych, co jakiś czas mogłaby nawet odciąć konwój bez naruszania (w sensie wojskowym) łączności. Takie wrogie operacje przeprowadzane były we wszystkich stuleciach przez słabszego przeciwnika, lecz w żadnym razie nie gwarantowały one większych zakłóceń w działaniach wroga. „Ani o Rzymie ani o Kartaginie nie można było rzec, iż posiadają niekwestionowane panowanie na morzu”, ponieważ „rzymskie floty odwiedzały czasem wybrzeża Afryki a floty kartagińskie pojawiały się u wybrzeży Italii”.

Jak już wspominaliśmy potęga morska miała zdecydowany wpływ na historię tej ery i logicznie rzecz biorąc – na historię całego świata. Ów element był zdecydowanie traktowany po macoszemu. Jeśli powyższy argument jest solidny, wykluczanie potęgi morskiej z listy głównych czynników byłoby tak absurdalnym posunięciem jak przypisywanie jej wyłącznego wpływu na finał wojny.

Cytowane przykłady, brane z zupełnie różnych okresów, zarówno przed interesującym nas przedziałem czasowym jak i po nim, służą nam do zilustrowania zawiłości obranego tematu oraz charakteru nauki, jaką możemy na ich podstawie uzyskać. Jak zaobserwowaliśmy już wcześniej pochodzą one często od strategii a nie od taktyki; czerpią raczej z przeprowadzanych kampanii a nie poszczególnych bitew i stąd ich wartość jest jeszcze wyższa i trwalsza. Można tu zacytować wielki autorytet danej dziedziny. Jomini mówi – „przebywając w Paryżu pod koniec roku 1851 znana osobistość uczyniła mi zaszczyt i zapytała mnie czy moim zdaniem ostatnie udoskonalenia w dziedzinie broni palnej spowodują jakieś większe modyfikacje odnośnie prowadzenia wojen. Odparłem, że prawdopodobnie będą one miały wpływ na kwestie natury taktycznej lecz podczas wielkich operacji strategicznych oraz przy wielkich kombinacjach bitewnych zwycięstwo zależeć będzie, tak jak zawsze, od zastosowania zasad przyczyniających się do sukcesów wielkich generałów wszystkich stuleci: Aleksandra oraz Cezara tak jak i Fryderyka czy Napoleona”. Niniejsze studium ma obecnie dla marynarki istotne znaczenie z powodu potężnej i stabilnej mocy, którą charakteryzują się nowoczesne parowce. Najlepiej opracowane schematy mogły zawieść z powodu niesprzyjającej pogody w czasach galer i okrętów żaglowych; lecz owa trudność została teraz praktycznie zlikwidowana. Zasady, którymi powinno się kierować przy morskich manewrach miały zastosowanie we wszystkich wiekach i można wydedukować je na podstawie przykładów z historii; lecz działanie według nich z pominięciem czynnika pogodowego jest konceptem stosunkowo nowym.

Definicje, które zazwyczaj przypisuje się terminowi „strategia” ograniczają go do militarnych kombinacji obejmujących jedno lub więcej pól działania, całkowicie odległych lub zależnych od siebie, lecz zawsze postrzeganych jako faktyczne lub bezpośrednie tereny walk. Jakkolwiek sytuacja wyglądać może na brzegu, współczesny autor francuski ma całkowitą rację twierdząc, że ów termin jest zbyt wąski dla strategii morskiej. „Różni się ona od strategii wojskowej tym, że jest niezbędna tak samo podczas wojny jak i w czasie pokoju. W rzeczywistości w czasie pokoju można osiągnąć swe największe zwycięstwa przez zajęcie w danym kraju za sprawą pieniędzy czy też traktatu, świetnych pozycji, co w czasie wojny byłoby wielce utrudnione. Uczy korzystania ze wszystkich możliwości aby zająć i osiedlić się na wybranych punktach wybrzeża i tym samym spowodować, że tymczasowa okupacja przestanie mieć charakter przejściowy”. Pokolenie, które widziało jak przez dziesięć lat Anglia okupowała Cypr i Egipt na warunkach pozornie tymczasowych, lecz które nie doprowadziły jeszcze do opuszczenia zajętych pozycji, może zgodzić się z powyższą uwagą. „Strategia morska ma za cel w uzyskanie, podtrzymanie oraz zwiększenie, zarówno w czasie pokoju jak i w czasie wojny, potęgi morskiej danego kraju”; i tym samym studia nad nią powinny zainteresować każdego obywatela wolnego państwa, lecz szczególnie tych, na których spoczywa ciężar stosunków zagranicznych oraz militarnych danego kraju.

Dalej nastąpi analiza warunków ogólnych, niezbędnych lub wpływających znacznie na potęgę narodu osiągniętą na morzach, po czym – bardziej szczegółowe rozważania na temat różnych morskich narodów Europy w połowie siedemnastego wieku, gdzie zaczyna się nasza analiza. Posłużą nam one do zilustrowania i sprecyzowania wniosków na temat ogólny.

Uwaga: Sławy, jaką cieszył się Nelson, która przyćmiewała wszystkich mu współczesnych, a także wielkie pokłady zaufania, którymi obdarzyła go Anglia widząc w nim jedynego człowieka, który był w stanie ocalić ją przed niecnymi intrygami Napoleona, nie powinien oczywiście umniejszyć fakt, że były to wyłącznie zwycięstwa odniesione na morzu, nie mające większego wpływu na sytuację na kontynencie. Celem kampanii Napoleona, która zakończyła się pod Trafalgarem, było połączenie w Indiach Zachodnich francuskich flot z Brestu, Tulonu oraz Rochefort razem z silnym ugrupowaniem okrętów hiszpańskich, w ten sposób uformowawszy flotę o niezwykłej sile, która wspólnie miała wyruszyć na Kanał Angielski i osłonić przejście wojsk francuskich. Naturalnie wódz spodziewał się, iż z powodu nieznajomości punktu docelowego francuskich eskadr (a interesy Anglii rozsiane były przecież w wielu punktach globu) spowoduje to zamieszanie i odciągnie uwagę marynarki angielskiej od jego prawdziwego celu. Teren, na którym miał operować Nelson stanowiło Morze Śródziemne, gdzie miał za zadanie strzec wielkiego arsenału w Tulonie oraz arterii komunikacyjnej prowadzącej ze wschodu na zachód, w kierunku Atlantyku. Nelson przypuszczał, że Napoleon ponowi atak na Egipt. Podjął więc kroki w tym celu, co opóźniło jego pogoń za flotą z Tulonu, żeglującą pod dowództwem Villeneuve’a. Francuzowi sprzyjał też pomyślny wiatr podczas gdy Anglicy musieli płynąć pod wiatr. Plany Napoleona pokrzyżowała nieustępliwa blokada Brestu przez Anglików a także błyskawiczny pościg Nelsona za flotą z Tulonu, kiedy umknęła ona do Indii Zachodnich oraz jego szybki powrót do Europy. Nelson nie zgłębił intencji Napoleona. Być może było to wynikiem, jak mówili niektórzy, braku intuicji; lecz można to zwyczajnie przypisać nietypowej, niekorzystnej sytuacji, kiedy obrona pada zanim jeszcze wróg zdąży zadać cios. Jest to wynikiem ignorancji zagrożenia, które kończy się atakiem. Wystarczyło działać zgodnie z własną intuicją, obrać sobie kluczowy czynnik i konsekwentnie się go trzymać. W tym wypadku, zgodnie z przewidywaniami Nelsona była to flota, a nie baza. W konsekwencji jego działania dały uderzający przykład tego, jak upór i nieskończona energia mogą naprawić pierwszy błąd i pokrzyżować plany przeciwnika. Dowództwo na Morzu Śródziemnym wymagało od niego koncentracji na wielu elementach lecz dostrzegł, że flota z Tulonu stanowiła tutaj czynnik decydujący. Byłby to także ważki czynniki w jakiejkolwiek morskiej kombinacji Cesarza, gdyż jego uwaga nieodłącznie skierowana była w kierunku tej floty do tego stopnia, iż określał ją mianem „swojej floty”. Podążał za nią tak żwawo, pomimo nieuniknionego opóźnienia wynikającego z fałszywych informacji i niepewności odnośnie ruchów wroga, aż wracając dotarł do Kadyksu tydzień przed wkroczeniem Villeneuve’a do Ferrolu. Ten sam niestrudzony zapał umożliwił mu ściągnięcie własnych okrętów z Kadyksu do Brestu, aby w miejscu tym jego flota była liczniejsza niż ta dowodzona przez Villeneuve’a, gdyby ten jednak próbował dostać się w te okolice. Anglicy, posiadający łącznie znacznie mniej okrętów niż flota sprzymierzona, dzięki posiłkom w postaci ośmiu zaprawionych w bojach okrętów zostali postawieni w znacznie dogodniejszej pozycji pod względem strategicznym, co zostanie jeszcze uwydatnione przykładem z Wojny o Niepodległość Stanów Zjednoczonych. Ich siły zostały zjednoczone w jedną wielką flotę w Zatoce Biskajskiej przeciw dwóm wrogim ugrupowaniom z Brestu i Ferrolu. Flota angielska była liczniejsza niż każde ugrupowanie z osobna oraz prawdopodobnie była też w stanie stawić czoła najpierw pierwszej, a następnie drugiej. Było to wynikiem zdolnych działań podjętych przez angielskie władze, lecz ponad wszystkie te czynniki wyróżniał się następujący – ściśle skoncentrowany pościg Nelsona za „jego flotą”.

Te interesujące serie posunięć strategicznych zakończyły się dnia 14 sierpnia kiedy Villeneuve, rozpaczliwie próbując dopłynąć do Brestu, ustalił kurs na Kadyks, gdzie stanął na kotwicy 20 sierpnia. Gdy tylko Napoleon dowiedział się o wszystkim, wybuchnął gniewem na admirała i natychmiast podyktował serię ruchów, których rezultatem było Ulm i Austerlitz, porzucając swe zamiary względem Anglii. Bitwa pod Trafalgarem stoczona 21 października była odległa o dwa miesiące od ważkich posunięć, których bez wątpienia była wynikiem. Odizolowana od nich czasowo, była niemniej przypieczętowaniem geniuszu Nelsona. Prawdą jest stwierdzenie, że Anglię ocalono pod Trafalgarem, mimo że Cesarz wcześniej zaniechał planowanej inwazji. Odniesione zwycięstwo uwydatniło i przypieczętowało strategiczny triumf, który bezgłośnie zniweczył plany Napoleona.

1 Dlatego Hermokrates z Syrakuz, optując za polityką polegającą na zneutralizowaniu zagrożenia jakim była ateńska wyprawa przeciw temu miastu (413 p.n.e.) rzekł: „Ponieważ ich marsz musi być powolny, będziemy mieć tysiące możliwości, aby ich zaatakować; lecz jeśli wyślą okręty łącząc je w jedno ugrupowanie i zaatakują nas, będą musieli ostro pracować wiosłami, a wówczas, na zmożonych wielkim wysiłkiem, napadniemy”.

2 Autor musi strzec się przed optowaniem za skomplikowanymi ruchami taktycznymi, których przytoczenie mijałoby się z celem. Uważa, że flota czekająca na ostateczne starcie musi zbliżyć się do swego wroga, lecz wpierw, zanim nastąpi zderzenie, osiągnąć musi pewną przewagę. Można uzyskać ją zazwyczaj przez odpowiednie manewrowanie; przypadnie ona w udziale bardziej sprawnej i lepiej dowodzonej flocie. Prawdę mówiąc, zdarzały się także porażki po nierozważnych, bliskich spotkaniach jak i po najbardziej błahych i skromnych manewrach taktycznych.

3 Mówiło się, że okręt posiada przewagę dzięki sprzyjającej pogodzie lub „przewagę dzięki sile wiatru” lub „strony nawietrznej” kiedy wiatr pozwalał na sterowanie w kierunku przeciwnika, a jednocześnie nie pozwalał wrogowi na wykonanie tego samego manewru. W ekstremalnym przypadku wiatr wiał bezpośrednio od jednej jednostki w kierunku drugiej; lecz termin „przewaga wiatru” nie ograniczał się wyłącznie do tych wąskich obszarów. Jeśli okręt znajdujący się od strony zawietrznej potraktujemy jak centrum okręgu, to niemal na trzech ósmych tego obszaru, na których mógł przecież znajdować się przeciwnik, nadal w większym lub mniejszym stopniu posiadałby on przewagę wiatru. Strona zawietrzna daje zupełnie innego rodzaju przewagę niż ta, którą osiąga się dzięki sprzyjającej pogodzie.

4 Autor ma tutaj na myśli bitwę morską rozegraną 17 IV 1780 r. przy wyspie Dominice [J.P.].

5 Sébastien-François Bigot, wicehrabia de Morogues (1706-1781) francuski żołnierz i taktyk morski [J.P.].

6 Patrz: notatka/przypis na końcu Rozdziału Wstępnego, s. 28.

7 Kanał La Manche [J.P.].

8 Bitwa pod Navarino (1827 rok) pomiędzy Turcją a Potęgami Zachodnimi toczyła się na tym obszarze.

9 Autor ma na myśli toczącą się w latach 1853-1856 wojnę krymską [J.P.].

10 Chodzi tu o ingerencję dyplomatyczną Wielkiej Brytanii w czasie wojny rosyjsko-tureckiej 1877-1878 [J.P.].

11 Chodzi tu o Publiusza Korneliusza Scypiona (ojca słynnego Scypiona Afrykańskiego) i jego brata Gnejusza Korneliusza Scypiona Kalwusa [J.P.].

12 Siła mająca „utrzymać z daleka” jest tą, której zadaniem, według kombinacji wojskowych, jest zatrzymanie lub opóźnienie marszu części oddziałów wroga, podczas gdy główny wysiłek armii skierowany jest na inny obszar.

ROZDZIAŁ IDYSKUSJA NA TEMAT ELEMENTÓW POTĘGI MORSKIEJ

Potęga morska pod względem aspektów politycznych i społecznych po pierwsze jawi się nam jako rodzaj pewnej wielkiej arterii komunikacyjnej; lub być może ogromnej wspólnej przestrzeni, po której ludzie poruszać się mogą w różnych kierunkach, lecz na której pewne stare i utarte szlaki mają znacznie większą wartość. Owe linie zwane są szlakami handlowymi, a przyczyn ich powstania poszukuje się intensywnie w powszechnej historii świata.

Niezależnie od niebezpieczeństw związanych z morzem, tych znanych i nieznanych, zarówno podróż jak i poruszanie się po wodzie zawsze były łatwiejsze i tańsze niż transport lądowy. Handlowa potęga Holandii nie wynikała wyłącznie z posiadanych przez ów kraj okrętów i statków, lecz także z obecności licznych, spokojnych szlaków śródlądowych, które umożliwiały łatwy i tani dostęp w głąb lądu, a także na terytorium Niemiec. Owa wyższość transportu wodnego nad lądowym była jeszcze bardziej widoczna w okresie, kiedy dróg było niewiele, te istniejące były w złym stanie, wojny wybuchały często, a społeczeństwem targały niepokoje. Podsumowując – dwieście lat temu transport morski wystawiony był na niebezpieczeństwo ze strony rabusiów lecz mimo wszystko i tak był on bezpieczniejszy i szybszy niż podróż lądem. Duński autor z tamtego okresu, niewłaściwie oszacowując szanse własnego kraju w przypadku wojnyz Anglią na niekorzyść tej ostatniej osąd swój argumentuje m.in. niedostatecznie rozwiniętą tam siecią kanałów śródlądowych, które nie docierały w głąb kraju. Wymienia także m.in.: zły stan dróg, konieczność przewożenia dóbr z jednej części królestwa do drugiej morzem a w ten sposób narażenie na przejęcie ich w trakcie transportu. Dotyczyło to wyraźnie handlu wewnętrznego, lecz owo zagrożenie dziś już praktycznie zniknęło. Obecnie w większości cywilizowanych krajów zniszczenie lub zniknięcie handlu przybrzeżnego stanowiłoby ledwie niewygodę pomimo faktu, że i tak przewóz towarów drogą morską pozostaje tańszy. Mimo to podczas wojen Republiki Francuskiej oraz Pierwszego Cesarstwa ci, którzy znają historię tego okresu, pamiętają o konwojach pływających od wybrzeża do wybrzeża Francji pomimo faktu, że całe morze wręcz roiło się od angielskich okrętów, a przecież na lądzie stan dróg nie pozostawiał wiele do życzenia.

W nowoczesnych warunkach handel wewnętrzny stanowi jedynie część działalności gospodarczej kraju graniczącego z morzem. Do jego portów przywieźć należy artykuły luksusowe pochodzące z innych krajów na własnych lub obcych statkach, które z kolei wywiozą na wymianę produkty rodzime, niezależnie czy będą to płody ziemi czy dzieła rąk ludzkich. Pragnieniem każdego narodu jest prowadzenie handlu z wykorzystaniem własnych statków. Właśnie dlatego statki żeglujące w tę i z powrotem muszą posiadać bezpieczne porty do których mogą powrócić, a także muszą cieszyć się, o ile to możliwie, ochroną własnego kraju w trakcie długich morskich podróży.

Ową ochronę w czasie wojny musiano zapewnić wykorzystując uzbrojone okręty. Potrzeba posiadania marynarki, w wąskim znaczeniu tego słowa, wykwita więc z potrzeby zabezpieczenia handlu oprócz przypadku narodu, który zdradza agresywne tendencje i utrzymuje marynarkę jedynie jako gałąź organizacji wojskowej. Ponieważ obecnie Stany Zjednoczone nie posiadają wrogich zamiarów, a flota handlowa tego kraju praktycznie zniknęła, pociągnęło to za sobą, stanowiąc prosty i logiczny wniosek, także redukcję marynarki wojennej. Kiedy z jakiegoś powodu handel morski znów zacznie być opłacalny, pojawi się także ponownie spore zainteresowanie tego rodzaju transportem, a to z kolei będzie skutkowało „odnowieniem” marynarki. Możliwe jest, że kiedy perspektywa powstania morskiego szlaku prowadzącego przez kanał przecinający środkowo-amerykański przesmyk staje się niemal pewna, agresywne impulsy mogą być na tyle silne, żeby doprowadzić do tych samych rezultatów. Poddaje się jednak tę ewentualność w wątpliwość z powodu pokojowego charakteru narodu, który zbytnio miłuje zysk. Narodu, który przecież nie charakteryzuje się dalekowzrocznością niezbędną przy odpowiednich przygotowaniach wojskowych, szczególnie w obecnych czasach.

Naród, który za pomocą uzbrojonych i nieuzbrojonych transportów wypływa z własnych brzegów, z czasem zaczyna potrzebować portów czy punktów, gdzie statki i okręty mogą przybić bezpiecznie i prowadzić tam wymianę, szukać schronienia a także uzupełnić zapasy. W dniu obecnym przyjazne zagraniczne porty można znaleźć na całym świecie, a w czasie pokoju schronienie w nich jest w zupełności wystarczające. Nie zawsze sytuacja wyglądała w ten sposób, nie zawsze także pokój będzie trwał, pomimo starań Stanów Zjednoczonych, aby tak właśnie się działo. Wcześniej marynarz służący na statku handlowym, poszukujący możliwości handlu w regionach odległych i jeszcze niezbadanych, ryzykował własnym życiem i wolnością dla zysku. Upływało wiele czasu zanim mógł odebrać swą zapłatę. Intuicyjnie szukał więc na samym końcu swego szlaku handlowego jednej lub więcej placówek, których usługi wymusił siłą lub bardziej pokojowymi metodami, gdzie on lub jego agenci mogli rozlokować się bezpiecznie, gdzie jego statki mogły stać bezpiecznie i gdzie nieprzerwanie zbierać można było produkty wymiany, czekając na przybycie własnej floty, która przetransportuje je do ojczyzny. Ponieważ zysk jak i ryzyko były przeogromne, podczas tych wczesnych podróży takie punkty mnożyły się oraz rosły w siłę, aż stały się koloniami. Ich ostateczny rozwój i sukces zależał od geniuszu i polityki narodu, z inicjatywy którego wykwitły. Powstanie wszystkich kolonii nie było jednak stosunkowo proste. W wielu przypadkach był to raczej akt władców niż działanie poszczególnych jednostek. Rozrastające się placówki handlowe były z kolei dziełem ludzi poszukujących zysków i przygód, a stanowiły twory bardzo podobne pod względem wysoce wypracowanych i dobrze zorganizowanych kolonii. W obu przypadkach ojczyzna, której udało się znaleźć punkt zaczepienia na obcym terenie, poszukiwała nowego rynku zbytu na własne towary, nowej sfery transportu, większej możliwości zatrudnienia własnych poddanych, a także wygody oraz bogactwa.

Nie wszystkie potrzeby handlu zostały zaspokojone wraz z zapewnieniem bezpieczeństwa w porcie docelowym. Podróże były długie i niebezpieczne, a morza często roiły się od wrogów. W dniach najintensywniejszej kolonizacji na morzu kwitło bezprawie, a okresy pokoju pomiędzy morskimi krajami były nieliczne i porozcinane długimi przerwami i dlatego zapotrzebowanie na placówki wzdłuż morskich szlaków było bardzo wysokie. Przybijano do Przylądka Dobrej Nadziei, na Wyspę Świętej Heleny i na Mauritius głównie nie ze względów handlowych lecz z powodów ich obronnej natury. Posterunki takie jak Gibraltar, Malta, Louisburg – u wejścia do Zatoki Świętego Wawrzyńca – posiadały głównie, lecz nie wyłącznie, wartość strategiczną. Kolonie oraz posterunki kolonialne miały czasem charakter handlowy, a czasem militarny i rzadko zdarzało się, by posiadały obie te cechy jednocześnie, tak jak Nowy Jork.

W trzech aspektach – produkcji wraz z koniecznością wymiany dóbr, transporcie oraz koloniach, które ułatwiają oraz powiększają możliwości transportu, zapewniając także dzięki licznym znajdującym się po drodze posterunkom, bezpieczeństwo – znajdujemy klucz zarówno do historii jak i polityki narodów graniczących z morzem. Polityka różniła się w zależności od ducha epoki oraz od charakteru i dalekowzroczności rządzących; lecz historia owych krajów mniej zdeterminowana była przenikliwością oraz przezornością rządów niż pozycją, stopniem, konfiguracją, liczbą i charakterem jej ludności – co określane jest mianem warunków naturalnych. Należy jednak przyznać, co zaraz ujrzymy, że mniej lub bardziej rozważne działania jednostek niosły ze sobą w pewnych okresach wielki wpływ na rozwój potęgi morskiej w szerokim znaczeniu tego terminu, obejmującym nie tylko siłę wojennych jednostek pływających lecz także handel oraz transport, które w sposób naturalny przyczyniają się do owej potęgi a także stanowią jej stałą bazę.

Podstawowe warunki mające wpływ na potęgę morską danego narodu można wymienić w następującej kolejności:

1) Położenie geograficzne;

2) Ukształtowanie powierzchni, łącznie z zasobami naturalnymi oraz klimatem;

3) Rozległość terytorium;

4) Wielkość populacji;

5) Charakter ludności;

6) Charakter rządów, łącznie z instytucjami państwowymi.

I. POŁOŻENIE GEOGRAFICZNE

Jeśli kraj graniczy z morzem to bez wątpienia posiada on przewagę w porównaniu z narodem o kontynentalnych granicach. Tak właśnie sytuacja wyglądała w przypadku Anglików względem Francuzów oraz Holendrów. Siła tych ostatnich prędko została wyczerpana przez konieczność utrzymywania wielkiej armii i prowadzenia kosztownych wojen w celu zachowania niezależności. Polityka Francji ciągle zmieniała kierunek, czasem rozsądnie a czasem niestety nie, i odchodziła od morza koncentrując wysiłki, aby rozciągnąć władzę nad szerszymi połaciami lądu, co zużywało fundusze, podczas gdy lepsze wykorzystanie pozycji geograficznej przyczyniałoby się do bogacenia się kraju.