Wolna i szczęśliwa - Maciej Bennewicz, Anna Jera - ebook

Wolna i szczęśliwa ebook

Maciej Bennewicz, Anna Jera

3,5

Opis

Jak żyć szczęśliwie i stać się prawdziwie wolną? Pytanie to często zadają osoby w kryzysie podczas sesji terapeutycznej. W książce skupiliśmy się na sytuacji kobiet, gdyż to one najczęściej stają się ofiarami toksycznych relacji.

Nierzadko pod maską pozorów wzorowej, niemal idealnej rodziny, w cieniu patriarchalnych nawyków, mężatki ulegają presji norm społecznych, które doskonale potrafi wykorzystać emocjonalny wampir.

Przedstawiliśmy historie kobiet, które uzdrawiały się z traumatycznych doświadczeń
i uwalniały z toksycznych związków. Opisaliśmy też, jak może przebiegać proces leczenia zranień i powrotu do wolności.

Książka da Ci wiedzę i moc, jak dokonać zmiany życia na lepsze.

Znajdziesz tu odpowiedzi na pytania:
• Kiedy związek staje się toksyczny?
• Kim jest wampir emocjonalny i jak uwolnić się z jego więzów?

Maciej Bennewicz, Anna Jera

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 564

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (4 oceny)
2
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © by Ma­ciej Ben­ne­wicz, Anna Jera 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Re­dak­tor: ANNA GO­DLEW­SKA
Re­dak­cja ję­zy­kowa: JO­ANNA PO­PIO­ŁEK
Ko­rekta: MI­LENA NA­PIÓR­KOW­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: PAN­CZA­KIE­WICZ.ART.DE­SI­GNwww.pan­cza­kie­wicz.pl
Ilu­stra­cja na okładce: © Ro­man Woł­kow | Dre­am­stime.com
Ilu­stra­cje: MA­CIEJ BEN­NE­WICZ
Skład i ła­ma­nie: Graph-Sign
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67674-02-7
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.plfa­ce­book.com/wy­daw­nic­two­lunain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­luna
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Przed­mowa

Książka po­wstała na pod­sta­wie ty­sięcy stron ba­dań, ana­liz i do­świad­czeń te­ra­peu­tycz­nych wielu po­ko­leń ba­da­czy, psy­chia­trów, psy­cho­te­ra­peu­tów. Jest też przede wszyst­kim za­pi­sem pro­fe­sjo­nal­nych i oso­bi­stych do­świad­czeń au­to­rów.

W cza­sie pi­sa­nia, gdy my­śle­li­śmy o na­szych oso­bi­stych spra­wach i sy­tu­acjach na­szych pa­cjen­tów oraz klien­tów, czę­sto to­wa­rzy­szyła nam re­flek­sja: „gdy­by­śmy byli tacy mą­drzy wtedy, jak je­ste­śmy dziś”. Na­pi­sa­li­śmy ten tekst w na­dziei, że choć nie­któ­rzy nasi czy­tel­nicy sko­rzy­stają z tych do­świad­czeń i nie po­peł­nią opi­sy­wa­nych przez nas błę­dów. To książka o wy­zwo­le­niu, przede wszyst­kim ko­biet, gdyż to one w na­szym kraju naj­czę­ściej stają się ofia­rami prze­mocy psy­chicz­nej i fi­zycz­nej.

Prze­mocą jest nie tylko krzyk, agre­sja fi­zyczna lub po­ni­ża­nie, jak czę­sto się są­dzi. W na­szej nie­świa­do­mo­ści zbio­ro­wej oraz w na­wy­kach kul­tu­ro­wych ist­nieje mnó­stwo prze­kła­mań. Tym­cza­sem prze­moc to kon­tro­lo­wa­nie, cy­nizm, zło­śliwe uwagi, umniej­sza­nie zna­cze­nia dzia­łań dru­giej osoby, szy­dze­nie z jej płci, roli, za­wodu, wy­glądu, wy­śmie­wa­nie jej de­cy­zji, to rów­nież kry­ty­ko­wa­nie i ne­ga­tywne oceny. Prze­moc prze­ja­wia się w na­rzu­ca­niu po­glą­dów i pod­ko­py­wa­niu po­czu­cia war­to­ści. Prze­moc wro­sła w nasz oby­czaj tak bar­dzo, że na­wet nie do­strze­gamy krzyw­dze­nia in­nych lu­dzi, uzna­jąc hejt, ob­mowę, plotkę za na­tu­ralne za­cho­wa­nia. Nie­stety czę­sto same ko­biety stają się straż­nicz­kami ste­reo­ty­pów, ety­kie­tu­jąc inne ko­biety i wspie­ra­jąc prze­mo­cowy w swej na­tu­rze pa­triar­cha­lizm.

Po­dob­nie uza­leż­nie­nia stały się te­ma­tami tabu lub ugrzę­zły w po­pu­lar­nych mi­tach. Na przy­kład nie zda­jemy so­bie sprawy, że al­ko­ho­lizm jest cho­robą, która może nę­kać rów­nież osoby wy­so­ko­funk­cjo­nu­jące i ich współ­uza­leż­nione ro­dziny, bo prze­cież po­wta­rzamy chęt­nie ste­reo­typ, że al­ko­ho­lik to me­nel, klo­szard, czło­wiek zde­gra­do­wany men­tal­nie i fi­zycz­nie. Pa­triar­cha­lizm, prze­moc i al­ko­ho­lizm two­rzą nie­stety za­bój­czą dla re­la­cji triadę.

W pierw­szej czę­ści książki sku­pi­li­śmy się na przed­sta­wie­niu zło­żo­nej po­stawy, którą umow­nie na­zy­wa­li­śmy „wam­pi­rem psy­cho­lo­gicz­nym”, oraz na jej skom­pli­ko­wa­nych uwa­run­ko­wa­niach. Opi­su­jemy w niej rów­nież re­la­cje ofiary i sprawcy, two­rzące cykl ofiar­ni­czy i pę­tlę współ­uza­leż­nie­nia, z któ­rej czę­sto bar­dzo trudno się wy­do­stać. W dru­giej czę­ści oma­wiamy spo­soby uwol­nie­nia się z tok­sycz­nych re­la­cji. W za­koń­cze­niu książki przed­sta­wimy też krok po kroku moż­liwe do za­sto­so­wa­nia sce­na­riu­sze zmiany.

Nie je­ste­śmy na­iw­nymi ide­ali­stami. Zbyt długo pra­cu­jemy z ludźmi, Anna po­nad pięt­na­ście lat, Ma­ciej po­nad trzy­dzie­ści, aby epa­to­wać czy­tel­ni­ków hur­ra­op­ty­mi­zmem i „do­bry­stycz­nymi” wi­zjami zmiany, która do­kona się lekko, ła­two i przy­jem­nie. Jed­nak głę­boko wie­rzymy, że zmiana jest moż­liwa. Wie­lo­krot­nie wi­dzie­li­śmy ją u na­szych pa­cjen­tów i klien­tów. Oprócz sze­regu czyn­ni­ków, o któ­rych dość szcze­gó­łowo pi­szemy, wy­maga ona, je­śli nie że­la­znej kon­se­kwen­cji, to przy­naj­mniej umiar­ko­wa­nego zde­cy­do­wa­nia, aby roz­wój pod­jąć, kon­ty­nu­ować i do­pro­wa­dzić do szczę­śli­wego końca, ja­kim jest uwol­nie­nie się od wam­pira. Jed­nakże samo uwol­nie­nie to czę­sto do­piero po­czą­tek. Po wy­zwo­le­niu się warto pod­jąć prze­my­ślany pro­ces od­bu­do­wy­wa­nia sie­bie, swego ro­dzaju re­kon­wa­le­scen­cję. Do­piero wtedy, wzmoc­nieni i zin­te­gro­wani na wyż­szym, bar­dziej świa­do­mym po­zio­mie roz­woju, sta­jemy się go­towi do two­rze­nia no­wych re­la­cji, które mogą nam przy­nieść sa­tys­fak­cję, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i ra­dość.

Anna Jera i Ma­ciej Ben­ne­wicz

Koan, czyli krót­kie opo­wia­da­nie

Każdy roz­dział roz­po­czy­namy ko­anem, krótką opo­wie­ścią me­ta­fo­ryczną. Me­ta­fora to nic in­nego jak prze­no­śnia cha­rak­te­ry­styczna dla przy­po­wie­ści i be­le­try­styki. Część ko­anów to po pro­stu opo­wia­da­nia, w któ­rych główne role od­gry­wają po­sta­cie fik­cyjne, jed­nakże wzo­ro­wane na oso­bach z re­al­nego ży­cia. Ten sym­bo­liczny za­bieg po­zwala jak pod lupą zo­ba­czyć oma­wiane pro­blemy. Wi­dać je wtedy ja­śniej, wy­ra­zi­ściej, a ję­zyk me­ta­fory w do­bitny spo­sób uwy­pu­kla klu­czowe ele­menty. Po­nadto każdy może z ko­anu wy­cią­gnąć różne sko­ja­rze­nia, su­ge­stie, in­ter­pre­ta­cje. Na tym po­lega ge­nialna moc ko­anu! Dwie osoby sie­dzące obok sie­bie i czy­ta­jące ten sam krótki tekst cał­ko­wi­cie od­mien­nie go zin­ter­pre­tują. Dzieje się tak dzięki iden­ty­fi­ka­cji – tekst mówi do nas i spra­wia, że od­naj­du­jemy w nim sie­bie sa­mych. Co prawda za­pra­szamy czy­tel­ni­ków rów­nież do śle­dze­nia na­szych in­ter­pre­ta­cji i za­war­tych w nich su­ge­stii, ale i tak naj­waż­niej­sza jest siła oso­bi­stych sko­ja­rzeń.

Nie­które ko­any po­zwa­lają nam zaj­rzeć do świa­tów zu­peł­nie umow­nych, nie­kiedy nieco ba­śnio­wych lub fan­ta­stycz­nych. Ten za­bieg li­te­racki po­maga roz­my­ślać i two­rzyć re­flek­sje na te­maty bar­dzo trudne i nie­kiedy trau­ma­tyczne w spo­sób zdy­stan­so­wany, a jed­nak do­ty­ka­jący istoty oma­wia­nych za­gad­nień. Od lat sto­su­jemy tę me­todę w prak­tyce te­ra­peu­tycz­nej i co­achin­go­wej. Mo­żemy wów­czas wno­sić do roz­mowy i po­dej­mo­wać za­gad­nie­nia, o któ­rych czę­sto nasi klienci la­tami nie od­wa­żają się mó­wić wprost, tak są one trudne. Po­nadto me­ta­fora umoż­li­wia wy­ra­że­nie nie­wy­ra­żal­nego, tego ro­dzaju emo­cji, które do­piero po ich na­zwa­niu ujaw­niają swoją siłę, nie­rzadko de­struk­cyjną.

W wielu na­szych po­przed­nich książ­kach sto­so­wa­li­śmy z Anną tę me­todę li­te­racką. Anna naj­czę­ściej pi­sze in­ter­pre­ta­cje, Ma­ciej – ko­any, wtrą­ca­jąc rów­nież swoje sko­ja­rze­nia i su­ge­stie do in­ter­pre­ta­cji. Uzu­peł­ni­li­śmy rów­nież tekst py­ta­niami, które mogą być dla czy­tel­nika po­mocne w jego oso­bi­stym roz­woju lub po pro­stu w cza­sie za­po­zna­wa­nia się z ko­lej­nymi roz­dzia­łami książki.

Kla­syczne ko­any

Kla­syczne ko­any po­wstały wieki temu w od­mien­nej od na­szej kul­tu­rze Wschodu. Skła­dały się z frag­men­tów wy­po­wie­dzi bud­dyj­skich mi­strzów, a także z wąt­ków z dia­lo­gów pro­wa­dzo­nych z uczniami. Były to rów­nież za­pisy ka­zań wy­gła­sza­nych przez la­mów lub to­czo­nych w ty­be­tań­skich klasz­to­rach dys­put, pod­czas któ­rych je­den mnich sta­wiał tezę, a drugi ją zbi­jał – rzecz ja­sna, uży­wa­jąc od­po­wied­nich ar­gu­men­tów. De­baty ta­kie trwały nie­rzadko go­dzi­nami, a naj­bar­dziej in­spi­ru­jące tezy i ar­gu­menty były skrzęt­nie za­pi­sy­wane. Bud­dyj­skie ko­any za­wie­rały też py­ta­nia uczniów skie­ro­wane do mi­strzów wraz z od­po­wie­dziami. W tao­izmie ko­any były czę­sto po­je­dyn­czymi, pa­ra­dok­sal­nymi py­ta­niami. Nie­rzadko miały także cha­rak­ter po­etycki. Jak brzmi mu­zyka wia­tru, który ucichł? Ile razy trzeba okrą­żyć drzewo, aby ze­rwać owoc? Dla­czego twój oj­ciec i twoja matka za­po­mnieli, jak masz na imię, ale pa­mię­tają, co po­wi­nie­neś zro­bić? Jak na­zywa się mistrz, który po­rzu­cił swój mi­strzow­ski za­wód? Z cza­sem ko­any przy­brały formę przy­po­wia­stek fi­lo­zo­ficz­nych, wier­szy, za­dań dla uczniów, dro­go­wska­zów.

Opo­wie­ści te nie­mal za­wsze miały sur­re­ali­styczną treść. Przy pierw­szym wy­słu­cha­niu lub czy­ta­niu wy­da­wać się mo­gły zu­peł­nie nie­zro­zu­miałe, wręcz ab­sur­dalne. Pa­ra­doks miał za­sko­czyć umysł przy­wy­kły do sche­ma­tycz­nego my­śle­nia. W tra­dy­cji bud­dyj­skiej do dziś przyj­muje się, że je­śli uczeń znaj­dzie roz­wią­za­nie sur­re­ali­stycz­nego pa­ra­doksu za­war­tego w ko­anie, to może uzy­skać oświe­ce­nie, czyli głę­boki wgląd, dzięki któ­remu prze­szłe tro­ski zni­kają, na­stę­puje wy­zwo­le­nie z ilu­zji umy­słu. Po­ja­wia się spój­ność, spo­kój, rów­no­waga.

Zda­niem bud­dy­stów ko­any wska­zują na osta­teczną prawdę. Za­warte w nich dy­le­maty nie mogą być roz­strzy­gane na grun­cie lo­giki, lecz je­dy­nie po­przez osią­gnię­cie głęb­szego po­ziomu ro­zu­mie­nia, bez poj­mo­wa­nia ana­li­tycz­nego. Umysł, który stwo­rzył pro­blemy, nie może ich roz­wią­zy­wać spo­so­bem my­śle­nia, który do­pro­wa­dził do ich po­wsta­nia. Dla­tego to wła­śnie umysł musi się zmie­nić, zre­kon­fi­gu­ro­wać. Opo­wie­ści me­ta­fo­ryczne, o ile po­ru­szą umysł, mogą pro­wa­dzić do prze­bu­dze­nia. Ilu­mi­na­cja, oświe­ce­nie, prze­bu­dze­nie po­le­gają na zro­zu­mie­niu, że źró­dłem ludz­kiego cier­pie­nia są ilu­zje, czyli na­sze my­śli i prze­ko­na­nia. Zle­pione z my­śli sche­maty wy­wo­łują oceny, w wy­niku któ­rych czu­jemy się źle albo do­brze.

Wy­bitni la­mo­wie każ­do­ra­zowo do­pa­so­wy­wali koan do po­trzeb i po­ziomu roz­woju du­cho­wego ucznia. Nie­rzadko wy­star­czyło wła­śnie tylko jedno trafne py­ta­nie, któ­rego ce­lem było wy­trą­ce­nie z le­targu umysł po­grą­żony w cier­pie­niu. Le­targ to nie to samo, co rów­no­waga. Le­targ ozna­cza uśpie­nie po­przez nie­ko­rzystne na­wyki – rów­no­waga pro­wa­dzi do zy­ska­nia spój­no­ści. Na­wet długo me­dy­tu­jący ucznio­wie wciąż byli po­grą­żeni w ilu­zjach co­dzien­no­ści, za­mro­czeni po­wsze­dnią skłon­no­ścią do oce­nia­nia, dla­tego cza­sem la­tami po­szu­ki­wali drogi do spój­no­ści.

Czymże jest spój­ność? Mo­żemy spój­ność opi­sać jako stan rów­no­wagi psy­cho­fi­zycz­nej, któ­rej nie za­kłó­cają co­dzienne sprawy i pro­blemy. Osoba od­czu­wa­jąca spój­ność po­zo­staje w sta­łej har­mo­nii (ho­me­osta­zie), a jed­nak nie traci ani mo­ty­wa­cji, ani za­pału do ży­cia, do pracy i do ade­kwat­nego dzia­ła­nia. Prze­ciw­nie, staje się kre­atywna, spo­kojna, za­do­wo­lona, efek­tywna, czyli sku­teczna. Po pro­stu żyje, pra­cuje, funk­cjo­nuje ła­twiej, czę­ściej od­czuwa szczę­ście i po­kój, a to wszystko dzięki temu, że zy­skała umie­jęt­ność bu­do­wa­nia mo­stów po­mię­dzy wła­snym świa­tem we­wnętrz­nym a świa­tem ze­wnętrz­nych norm, ocze­ki­wań, sche­ma­tów i wzor­ców.

Koan dziś

Media spo­łecz­no­ściowe i nowe urzą­dze­nia ta­kie jak smart­fon spra­wiły, że dziś chęt­nie czy­tamy krót­kie formy. W biegu, w au­to­bu­sie, na prze­rwie w pracy prze­glą­damy dzie­siątki in­for­ma­cji i krót­kie tek­sty. Ży­jemy w epoce smart­fo­nów i mi­kro­wia­do­mo­ści. In­ter­ne­towe memy nie­rzadko traf­nie od­dają na­sze po­trzeby, tro­ski i na­dzieje. Krót­kie tek­sty by­wają in­spi­ru­jące, są jak prze­stroga lub za­pro­sze­nie. Po­dobne funk­cje w roz­woju oso­bi­stym peł­nią ko­any – są za­pro­sze­niem do zmiany, do no­wego punktu wi­dze­nia, do od­kry­cia wła­snych za­so­bów lub po pro­stu no­wych dróg. Czę­sto w ślad za ta­kim im­pul­sem za­czy­namy ko­ry­go­wać swoje my­śle­nie, dzia­łać ina­czej i na­gle sprawy się ukła­dają. Znik­nęły bo­wiem prze­szkody i ogra­ni­cze­nia, które sami stwa­rza­li­śmy na­szym sta­rym spo­so­bem my­śle­nia.

Koan może za­tem za­in­spi­ro­wać klienta do zmiany my­śle­nia. Może rów­nież za­szo­ko­wać, po­iry­to­wać, spro­wo­ko­wać, a na­wet roz­draż­nić. Tak jak w od­lud­nych klasz­to­rach zda­rzają się ucznio­wie zen, któ­rzy przez całe lata za­sta­na­wiają się nad od­po­wie­dzią, nad za­gadką ko­anu, tak rów­nież nasi klienci w pro­ce­sach roz­wo­jo­wych lub te­ra­peu­tycz­nych po­trze­bują nie­rzadko wiele czasu na zmianę. I na­gle pew­nego dnia jedna krótka opo­wieść staje się iskrą, która roz­pala pło­mień zmiany.

Dawni i współ­cze­śni bud­dy­ści i tao­iści są­dzili, że świat jest taki, jaki my­ślisz, że jest. To po­gląd, który sam w so­bie jest ko­anem. W tra­dy­cji Za­chodu rów­nież nie bra­kuje tego ro­dzaju my­śle­nia – po­dzie­lali je Ma­rek Au­re­liusz i Bla­ise Pas­cal, Al­bert Ein­stein i De­nis Di­de­rot, Sła­wo­mir Mro­żek i Umberto Eco. Stwa­rzamy światy na­szym my­śle­niem. Na­wet w bar­dzo trud­nych sy­tu­acjach od my­śli, a po­tem wdro­żo­nego dzięki my­śle­niu dzia­ła­nia za­leży ja­kość na­szego ży­cia.

W na­szej książce, drogi czy­tel­niku, spo­tkasz ko­any, w któ­rych mi­strzami i nar­ra­to­rami będą ga­da­jące koty, sa­motne ko­biety, mi­strzy­nie i mi­strzo­wie, a nie­kiedy po­staci zu­peł­nie ma­giczne. Każda z nich jed­nak może sym­bo­li­zo­wać za­równo cie­bie, twoje re­flek­sje i prze­ży­cia, jak i two­ich zna­jo­mych, krew­nych, mi­strzów, współ­pra­cow­ni­ków, sze­fów. Sło­wem, koan choć cza­sem bę­dzie jak bajka, za­wsze uka­zuje frag­ment rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej przy­cho­dzi nam dzia­łać, pra­co­wać i żyć. Oprócz tego w każ­dej in­ter­pre­ta­cji znaj­dziesz su­ge­stie, pod­po­wie­dzi oraz dużo rze­tel­nej wie­dzy na te­mat aspek­tów, które w opo­wia­da­niu zo­stały w spo­sób me­ta­fo­ryczny uka­zane. W ostat­nich roz­dzia­łach książki kła­dziemy na­cisk na uwol­nie­nie się od tok­sycz­nych re­la­cji, a także pro­fi­lak­tykę, czyli spo­sób dzia­ła­nia da­jący za­pro­sze­nie do wol­no­ści. Jedną rze­czą jest uwol­nie­nie się od re­la­cji dys­funk­cyj­nych i wam­pi­rycz­nych, lecz drugą, rów­nie ważną, jest unik­nię­cie po­dob­nych ukła­dów na przy­szłość.

Za­chę­camy, by naj­pierw czy­tać koan, na­sze opo­wia­da­nie me­ta­fo­ryczne, i spró­bo­wać sa­memu je zin­ter­pre­to­wać, od­nieść do sie­bie i do swo­jej sy­tu­acji, a wnio­ski być może za­pi­sać i do­piero po­tem się­gać po in­ter­pre­ta­cję i wie­dzę, którą pro­po­nu­jemy. Nie­kiedy od­wra­camy sy­tu­ację i koan sta­nowi kon­ty­nu­ację lub roz­wi­nię­cie na­szej in­ter­pre­ta­cji. Na me­ta­fo­ryczny tekst od­po­wia­damy me­ta­forą. Ten ce­lowy za­bieg spra­wia, że od­po­wiedź na py­ta­nie po­sta­wione w for­mie sym­bo­licz­nej rów­nież może być sym­bo­liczna. Na tym po­lega siła sztuki i każ­dego z nas – gdy po­tra­fimy opo­wie­dzieć so­bie o naj­trud­niej­szych spra­wach ję­zy­kiem po­rów­nań i sko­ja­rzeń, ła­twiej do­cho­dzimy do roz­wią­zań, od­kryć i po­trzeb­nej nam zmiany na lep­sze.

Książka przed­sta­wia kom­pletny pro­ces po­zwa­la­jący zro­zu­mieć za­równo sy­tu­ację ofiary, jak i mo­tywy oraz spo­sób dzia­ła­nia sprawcy, ale przede wszyst­kim kon­cen­tru­jemy się w niej na rze­tel­nej i spraw­dzo­nej wie­dzy po­zwa­la­ją­cej na uwol­nie­nie się od re­la­cji uza­leż­nie­nio­wej i wam­pi­rycz­nej sieci znie­wo­le­nia.

.

Wam­pir emo­cjo­nalny.Psy­cho­pata, so­cjo­pata, nar­cyz

Ener­gia ży­ciowa – koan

– Wam­pir wbrew po­zo­rom nie jest istotą ro­dem z hor­ro­rów. Nie wy­sysa też krwi ani szpiku, nie ma ostrych kłów, które spraw­nie wbija w tęt­nicę szyjną. Wam­pir krad­nie prąd jak są­siad spod ósemki. – Słu­cha­cze gre­mial­nie par­sk­nęli śmie­chem, nie­któ­rzy roz­glą­dali się ner­wowo, inni uno­sili głowy i roz­dzia­wiali usta, jakby chcieli udo­wod­nić, że nie mają kłów.

Kon­ty­nu­ował, uśmie­cha­jąc się dwu­znacz­nie:

– Wam­pir to są­siad, który no­cami nie­le­gal­nie spusz­cza ka­be­lek do piw­nicy i aż do świtu czer­pie ener­gię kosz­tem in­nych są­sia­dów. W grun­cie rze­czy krad­nie ją. Ener­gię ży­ciową. Ktoś prze­cież za prąd zu­żyty w prze­strzeni wspól­nej musi za­pła­cić. Wam­pir wy­sysa ener­gię. Jak to robi? Nie wie­cie?

Znów śmiech prze­ry­wany py­ta­niami, okrzy­kami z sali: „Nie wiemy, po­wiedz nam, skąd mamy wie­dzieć!”.

– Wie­cie. Wie­cie prze­cież do­sko­nale, że ludz­kie ciała to ma­te­ma­tyka, która staje się fi­zyką, fi­zyka che­mią, a che­mia bio­lo­gią. Ina­czej mó­wiąc: elek­trycz­ność, czę­sto­tli­wość, fale, wy­ła­do­wa­nia, im­pulsy na­pę­dzane biał­kiem, tle­nem, hor­mo­nami i glu­kozą. Wam­pir ssie ener­gię.

Na sali szmer.

– Po­biera prąd. Co prawda o ma­łych czę­sto­tli­wo­ściach, ale jed­nak jest to prąd. Ener­gia, moi dro­dzy. Dla­tego w obec­no­ści wam­pira słab­nie­cie. Po­ja­wia się drże­nie, roz­draż­nie­nie, an­he­do­nia, czyli brak przy­jem­no­ści. Idzie­cie do le­ka­rza: ane­mia. Tra­fia­cie do sto­ma­to­loga: próch­nica. U fry­zjera: łu­pież. – Znów wy­bu­chy śmie­chu. – U ma­ni­cu­rzystki: kru­che pa­znok­cie. W ustach za­jady, na dzią­słach afty, pod no­sem opryszczka.

Śmiech i tu­pa­nie.

– Pew­nie je­ste­ście cie­kawi: Co ro­bić? Jak się chro­nić? Kołki osi­kowe? Nic z tych rze­czy.

Bu­cze­nie i śmiech.

Kon­ty­nu­ował, wy­raź­nie re­agu­jąc na at­mos­ferę sali. Syn­chro­ni­zo­wał się z na­stro­jem wi­downi, dy­ry­go­wał emo­cjami jak mistrz ba­tuty.

– Czo­snek? Bzdury. Krzyże, srebrne kule, po­świę­cone gwoź­dzie? Nie­stety nie, są to ga­dżety z fil­mów klasy B. Co w ta­kim ra­zie może po­wstrzy­mać wam­pira, spy­ta­cie. Może okłady z kwa­śnego mleka? – Po­je­dyn­cze chi­choty z sali. – Może spi­ry­tus do od­ka­ża­nia? Może szczera mo­dli­twa?

Trza­snęły drzwi do foyer, po­tem na­stępne i ko­lejne. Ktoś się po­de­rwał. Ktoś inny szarp­nął za klamkę. Ja­kaś ko­bieta wy­dała stłu­miony krzyk. Ktoś ner­wowo za­ka­słał. Inny głos krzyk­nął: „Drzwi za­blo­ko­wane!”. Jesz­cze inny: „Otwo­rzyć, na­tych­miast otwo­rzyć!”. Więk­szość sie­działa jak spa­ra­li­żo­wana.

– Może prośbą albo ry­tu­ałem wudu, świe­cami z praw­dzi­wego wo­sku lub solą, może fran­cu­skim wi­nem lub szkocką brandy, może łzami dzie­wicy spró­bu­je­cie obez­wład­nić wam­pira? – Za­pa­dła ci­sza nie bez po­wodu na­zy­wana gro­bową. – Nie­stety, moi dro­dzy, mnie nie można po­ko­nać.

Za­śmiał się, ale bez iro­nii, któ­rej można się było spo­dzie­wać. Był to ra­czej śmiech po­ważny, wy­ra­ża­jący zde­cy­do­wa­nie i ro­dzaj za­słu­żo­nej sa­tys­fak­cji.

– Przy­szli­ście tu do­bro­wol­nie. Z cie­ka­wo­ści. Prze­cież na pla­ka­cie na­pi­sa­łem prawdę: „Ener­gia ży­ciowa. Se­ans czar­nej ma­gii. Noc z wam­pi­rem”. Skąd za­tem to zdzi­wie­nie?

In­ter­pre­ta­cja

Wam­pir to słowo klucz – uosa­bia po­stać z gruntu złą, która żywi się cu­dzą ener­gią, w daw­nych ba­śniach była to krew, ów ży­cio­dajny płyn, dzięki któ­remu na­sze ciała w każ­dej se­kun­dzie za­opa­try­wane są w nie­zbędne skład­niki. Po­stać wam­pira jest za­tem me­ta­forą pod­stęp­nego dra­pieżcy, który uwo­dzi, a po­tem znie­wala swoje ofiary. Co gor­sza, ofiara wam­pira we­dług ba­śni, po­dań i le­gend, a także w po­pkul­tu­rze sama może stać się wam­pi­rem. Po­dob­nie łowca wam­pi­rów[1]. Warto też uświa­do­mić so­bie, że upiór i jego od­miany – strzyga, strzy­goń, nie­umarły, wie­sczy, wam­pir – były in­te­gralną czę­ścią ży­cia pol­skiego chłopa i zie­miań­stwa. „Lu­dzie cho­dzący po śmierci są dla tu­tej­szych wło­ścian rów­nie po­spo­li­tem zja­wi­skiem, jak lu­dzie cho­dzący za ży­cia. Lę­kają się ich tro­chę, drę­czą temi od­wie­dzi­nami, ale uwa­ża­liby za nie­przy­tom­nego czło­wieka, który by za­prze­czył ist­nie­nia du­chów albo wąt­pił, że można cho­dzić po śmierci”[2] – pi­sze Emma Je­leń­ska w et­no­gra­ficz­nej roz­pra­wie o chło­pach pol­skich z 1892 roku, a więc za­le­d­wie pięć po­ko­leń temu, w cza­sach na­szych dziad­ków i pra­dziad­ków.

Bę­dziemy na kar­tach tej książki uży­wać słowa „wam­pir” jako sy­no­nimu in­nych okre­śleń ta­kich jak psy­cho­pata, nar­cyz, so­cjo­pata, prze­mo­co­wiec, uza­leż­nia­jący, znie­wa­la­jący, nie­bez­pieczny. Oczy­wi­ście po­sta­ramy się rów­nież przy­bli­żyć czy­tel­ni­kowi bar­dziej for­malne, kli­niczne okre­śle­nie nie­bez­piecz­nych po­staw, ze skłon­no­ściami do prze­mocy psy­chicz­nej i fi­zycz­nej.

Wie­sczy (lub wiesz­czy) to jedna ze sło­wiań­skich od­mian wam­pira, to ar­cha­iczne sło­wiań­skie okre­śle­nie ko­goś o nad­przy­ro­dzo­nych wła­ści­wo­ściach, cza­row­nika lub ja­sno­wi­dza. Mar­twy lub zmarły w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach wie­sczy to dzi­siej­szy wam­pir. Całą swoją wie­dzę i nad­przy­ro­dzoną moc może wy­ko­rzy­sty­wać prze­ciwko lu­dziom. W ko­anie mamy nie­mal wszyst­kie skład­niki wam­pi­rycz­nej po­stawy. Show­man pro­wa­dzi spo­tka­nie z pu­blicz­no­ścią, którą, jak się oka­zuje, pod­stęp­nie zwa­bił do te­atru. Jest non­sza­lancki oraz w pe­wien spo­sób uro­czy, na­wią­zuje kon­takt z pu­blicz­no­ścią i re­aguje na jej emo­cje, szcze­rze opo­wiada o za­mia­rach wam­pi­rów, wska­zu­jąc na ich me­todę dzia­ła­nia, i wresz­cie... oznaj­mia, że ze­brani zna­leźli się w pu­łapce.

Wiele osób ma po­dobne do­świad­cze­nia. Wam­pir jest show­ma­nem, od razu zwró­cisz na niego lub na nią uwagę w to­wa­rzy­stwie. Sku­pia na so­bie wzrok in­nych i za­rzą­dza sy­tu­acją. Osoby o ta­kim ry­sie oso­bo­wo­ści czę­sto na­zy­wamy nar­cy­zami. Nar­cyzm po­tocz­nie ozna­cza sa­mo­uwiel­bie­nie, sku­pie­nie na so­bie i ten szcze­gólny ro­dzaj au­to­kre­acji, który pcha lu­dzi do ro­bie­nia se­tek sel­fie, re­je­stro­wa­nia miejsc, w któ­rych je­dzą, lu­dzi, któ­rych spo­ty­kają, bu­tów, które no­szą. In­flu­en­cerki i youtu­be­rzy rzą­dzą. Nie­kiedy wy­daje się, że wy­star­czy po­ka­zać wy­pięte po­śladki, plecy z ta­tu­ażem, do tego skry­ty­ko­wać nowy ka­wa­łek zna­nego ra­pera i masz kli­kal­ność. Li­czy się ruch na stro­nie. Nar­cyzm, sa­mo­za­chwyt, idio­la­tria. Epoka ego­cen­try­ków. „Ży­jemy w epoce nie­doj­rza­łych ego­cen­try­ków” – po­mstują ko­men­ta­to­rzy.

Lu­dzie chcą sły­szeć to, co chcą sły­szeć, czyli to, w co wie­rzą. Lu­bimy, żeby ktoś po­twier­dził na­sze prze­ko­na­nia bez względu na to, czy są to rze­czy po­zy­tywne, czy ne­ga­tywne, bo wtedy czu­jemy się mą­drzy, a świat wy­daje się prze­wi­dy­walny. Lep­sze to niż co­dzienny wy­si­łek w znaj­do­wa­niu wła­snej drogi. Sta­wia­nie py­tań, na które mogą paść trudne od­po­wie­dzi, jest ry­zy­kowne. Py­ta­nia by­wają za­nadto bra­wu­rowe, bo jesz­cze się może oka­zać, że... twój mąż albo twoja firma, albo twój pro­boszcz, albo uko­chany li­der, albo naj­lep­sza przy­ja­ciółka, albo sio­stra... okażą się nie­wia­ry­godni. Od­naj­dziesz w nich ce­chy praw­dzi­wego psy­cho­paty, so­cjo­paty lub nar­cyza.

Nar­cyz i psy­cho­pata to w za­sa­dzie okre­śle­nia kli­niczne, choć mają cha­rak­ter pięt­nu­jący. Dla­tego współ­cze­śni kli­ni­cy­ści (psy­cho­lo­go­wie, te­ra­peuci, psy­chia­trzy) uni­kają tak do­sad­nych okre­śleń i po­słu­gują się ra­czej po­ję­ciem ze­społu ob­ja­wów lub cech oso­bo­wo­ści.

Nar­cyz

Nar­cyz po­tocz­nie to ów za­pa­trzony w sie­bie, ego­cen­tryczny czło­wiek, który sie­bie sta­wia za­wsze na pierw­szym miej­scu, kon­cen­truje uwagę na so­bie i mo­no­po­li­zuje przed­się­wzię­cia. W fir­mie i w ro­dzi­nie wszel­kie suk­cesy są jego. Jego jest pierw­sze i ostat­nie zda­nie. Dla współ­pra­cow­ni­ków ten ego­tyzm jest trudny do znie­sie­nia, zwłasz­cza gdy jest pod­szyty szy­der­stwem, zło­śli­wo­ścią, iro­nią i cy­ni­zmem. Osoba o nar­cy­stycz­nych ry­sach po­szu­kuje w ro­dzi­nie uzna­nia i wy­bu­cha, gdy tylko uwaga prze­staje być skie­ro­wana wprost na nią.

Ale nar­cyz cierpi. Naj­pew­niej zo­stał wy­cho­wany albo w na­do­pie­kuń­czym śro­do­wi­sku, które nie sta­wiało wy­raź­nych gra­nic dzie­ciom, albo prze­ciw­nie – w ro­dzi­nie re­pre­syj­nej, w któ­rej na­cisk, agre­sja i wy­gó­ro­wane ocze­ki­wa­nia wo­bec dzieci były na po­rządku dzien­nym.

Dla­tego nar­cyz stał się sa­mot­ni­kiem, choć z po­zoru oto­czo­nym ludźmi, który tę­skni za ak­cep­ta­cją i mi­ło­ścią. Ist­nieje znane po­wie­dze­nie, że gdy nie wia­domo, o co cho­dzi, to cho­dzi o pie­nią­dze. Nie­prawda – tu cho­dzi o mi­łość. Mi­łość wła­sną, mi­łość do sie­bie, mi­łość od­rzu­coną, o pra­gnie­nie mi­ło­ści. Nar­cyz po­szu­kuje mi­ło­ści, lecz wy­raża swoje pra­gnie­nie w spo­sób prze­sadny, a nie­kiedy bo­le­sny dla in­nych.

Cha­rak­te­ry­styczne dla nar­cyza jest funk­cjo­no­wa­nie bez kom­pasu mo­ral­nego, który w BIK[3] na­zy­wamy eko­lo­gią. Więk­szość z nas stara się żyć i dzia­łać eko­lo­gicz­nie, zwłasz­cza gdy cho­dzi o in­nych lu­dzi, w myśl za­sady: „nie czyń dru­giemu, co to­bie nie­miłe”. Eko­lo­gia każe nam za­da­wać py­ta­nia: czy moje dzia­ła­nie ni­czego nie nisz­czy?, czy moje za­spo­ka­ja­nie po­trzeb nie od­bywa się ze szkodą dla in­nych? Eko­lo­gia za­tem za­pra­sza do po­sta­wie­nia się na miej­scu dru­giej osoby, dzięki czemu po­sze­rzamy spoj­rze­nie na daną sprawę o jej per­spek­tywę. Jest to za­sada oparta na em­pa­tii, dzięki któ­rej mo­żemy le­piej współ­od­czu­wać z in­nymi, po­dzie­lać czyjś dys­kom­fort, do­zna­jąc nie­przy­jem­nych od­czuć, ne­ga­tyw­nych emo­cji oraz cier­pie­nia. Nar­cyz na­to­miast od­zna­cza się upo­śle­dze­niem em­pa­tii, co dla oto­cze­nia zdaje się być naj­bar­dziej szko­dliwą ce­chą. Choć po­trafi ro­zu­mowo za­uwa­żać inny punkt wi­dze­nia, to emo­cjo­nal­nie nie jest w sta­nie wczuć się w uczu­cia in­nych lu­dzi[4]. Brak em­pa­tii spra­wia, że osoba taka na­kie­ro­wana jest je­dy­nie na wła­sne ko­rzy­ści, czę­sto­kroć kosz­tem in­nych lu­dzi. Wy­zy­ski­wa­nie in­nych i ma­ni­pu­lo­wa­nie po­zwa­lają nar­cy­zowi kon­tro­lo­wać nie­sta­bilne po­czu­cie wła­snej war­to­ści.

Psy­cho­pata

Ina­czej jest z psy­cho­patą. Lu­dzie o ta­kich ce­chach są ra­czej su­rowi i chłodni, w prze­ci­wień­stwie do nar­cy­zów mają ugrun­to­wane, prze­sadne po­czu­cie wła­snej war­to­ści. Po­tra­fią in­nych trak­to­wać in­stru­men­tal­nie i wy­ko­rzy­sty­wać na chłodno do wła­snych ce­lów. Na­kła­dają nie­zli­czone ma­ski – za­zwy­czaj ta­kie, które na pierw­szy rzut oka są bar­dzo atrak­cyjne. Zna­ko­mi­cie roz­po­znają emo­cje in­nych osób, ale bra­kuje im em­pa­tii, choć po­tra­fią uda­wać em­pa­tycz­nych. Psy­cho­pata jest jak wam­pir, który karmi się cu­dzą ener­gią[5].

Mówi się, że je­śli w to­wa­rzy­stwie za­uwa­żysz osobę wy­ra­zi­stą, szar­mancką, za­dbaną, bły­sko­tliwą, która sku­pia na so­bie uwagę jak kró­lowa albo król balu – to może być psy­cho­pata. Nie pró­buj z nim grać w jego gry, bo za­wsze prze­grasz. Nie gra się z mi­strzem, który po­nadto zmie­nia re­guły gry, gdy jest mu to na rękę. Je­śli twój szef jest chłod­nym ma­ni­pu­lan­tem, cy­nicz­nym zło­śliw­cem, który wy­ko­rzy­stuje lu­dzi, a do tego sto­suje prze­moc psy­chiczną i może także fi­zyczną – ucie­kaj z ta­kiej pracy. Roz­licz urlop, od­daj lap­top, pod­pisz obie­gówkę i w nogi, póki mo­żesz, gdyż psy­cho­paci są mi­strzami rów­nież w uza­leż­nia­niu in­nych od sie­bie – prośbą, groźbą, obiet­ni­cami, ilu­zjami. W każ­dym ra­zie, je­śli jest prze­moc – ucie­kaj. 

Przyj­muje się, że so­cjo­pa­tia po­wstaje na sku­tek ura­zo­wego wy­cho­wa­nia, zaś psy­cho­pa­tia ma źró­dła bio­lo­giczne i ge­ne­tyczne. Za­zwy­czaj psy­cho­paci są bar­dzo in­te­li­gentni i jed­no­cze­śnie nie­sły­cha­nie ego­cen­tryczni. So­cjo­paci by­wają mniej in­te­li­gentni i z tego po­wodu są też mniej prze­bie­gli. Jed­nakże nie bra­kuje im ego­cen­try­zmu. We­dług naj­now­szych ba­dań psy­cho­paci zna­ko­mi­cie po­tra­fią roz­po­zna­wać ludz­kie emo­cje. Dzięki temu mogą kon­tro­lo­wać lu­dzi, ma­ni­pu­lu­jąc ich emo­cjami, jed­nakże są po­zba­wieni em­pa­tii, czyli zdol­no­ści do współ­od­czu­wa­nia i współ­czu­cia. Mają wy­soki próg lęku, za­tem gdy inny czło­wiek po pro­stu boi się ry­zyka zwią­za­nego na przy­kład z szybką jazdą sa­mo­cho­dem, nur­ko­wa­niem w prze­rę­blu lub... po­peł­nie­niem prze­stęp­stwa – psy­cho­patę to kręci i mo­bi­li­zuje. Prze­kra­cza­nie gra­nic to jego dru­gie imię. Nie­mniej psy­cho­paci po­tra­fią być uro­czy, uwo­dzi­ciel­scy, szar­manccy. Je­śli wcho­dzisz na im­prezę i na­gle ktoś urzeka cię od pierw­szego wej­rze­nia swoją bły­sko­tli­wo­ścią, uro­kiem oso­bi­stym oraz wszech­stronną in­te­li­gen­cją, po­nadto jest w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia – uwa­żaj, to może być psy­cho­pata.

So­cjo­pata

So­cjo­paci na­to­miast są bar­dziej cha­otyczni, do prze­sady uraź­liwi na swoim punk­cie, a po­nadto roz­chwiani emo­cjo­nal­nie. By­wają cza­sem wręcz hi­ste­ryczni, dla­tego nie po­tra­fią ha­mo­wać wy­bu­chów zło­ści lub żalu. Fa­tal­nie re­agują na kry­tykę, za to lu­bią pro­wo­ko­wać i drę­czyć in­nych. Z tego po­wodu chcą mieć wła­dzę, która umoż­li­wia im kon­tro­lo­wa­nie in­nych, a na­wet wy­ży­wa­nie się na nich. Po­szu­kują wra­żeń, gdyż nie­usta­nie nu­dzą się za­równo w re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich, jak i w sy­tu­acjach za­wo­do­wych. Dla­tego lu­bią wsz­czy­nać kon­flikty, dla sa­mej ucie­chy, że coś się roz­pada lub nisz­czeje, albo pło­nie jak Rzym.

Je­den, drugi i trzeci to czę­sto wy­kształ­ceni, in­te­li­gentni, za­możni, za­dbani lu­dzie na wy­so­kich sta­no­wi­skach. Po­tra­fią dą­żyć po tru­pach do celu, a ce­lem jest ich wła­sna ko­rzyść – duża lub mała, do­raźna lub dłu­go­fa­lowa. Dą­że­nie po tru­pach ozna­cza kłam­stwo, zdradę, ła­ma­nie za­sad, pod­ju­dza­nie in­nych, nie­kiedy dzia­ła­nia prze­stęp­cze. So­cjo­paci są za­zwy­czaj krót­ko­wzroczni, bar­dziej im­pul­sywni, a psy­cho­paci po­tra­fią długo no­sić w so­bie plan ze­msty i pie­czo­ło­wi­cie go re­ali­zo­wać – nie­rzadko la­tami. Jedni i dru­dzy lu­bią uży­wać gład­kich słó­wek.

Ty­grys

Je­den z naj­czę­ściej cy­to­wa­nych wier­szy an­giel­sko­ję­zycz­nych na­pi­sał Wil­liam Blake, a jego pierw­sza pu­bli­ka­cja da­to­wana jest na 1794 rok i nosi on ty­tuł The Ty­ger – Ty­grys[6]. Słynna ali­te­ra­cja Blake’a, czyli po­wta­rza­nie gło­sek i ak­cen­to­wane ich w ko­lej­nych wy­ra­zach, wbija się w pa­mięć. Jest to efekt trudno prze­tłu­ma­czalny na ję­zyk pol­ski, dla­tego za­cy­tujmy frag­ment w ory­gi­nale.

Ty­ger! Ty­ger! bur­ning bri­ght

In the fo­re­sts of the ni­ght,

What im­mor­tal hand or eye

Co­uld frame thy fe­ar­ful sym­me­try?

Naj­więk­sze wra­że­nie robi na nas tłu­ma­cze­nie Sta­ni­sława Ba­rań­czaka:

Ty­gry­sie, bły­sku w gąsz­czach mroku:

Ja­kie­muż nie­ziem­skiemu oku

Przy­śniło się, że noc roz­świe­tli

Sku­piona groza twej sy­me­trii?[7]

Ina­czej do tek­stu pod­szedł Ma­ciej Froń­ski[8]

Ty­grys, ty­grys ja­sno pło­niesz w la­sach nocy

W ja­kich dło­niach

w nie­śmier­tel­nych ja­kich oczach

kształt twój straszny mógł się po­cząć?

Wiersz Blake’a prze­nik­nął do po­pkul­tury, był cy­to­wany w se­rialu o Bat­ma­nie, w ko­mik­sie o Spi­der­ma­nie, sta­nowi rów­nież tekst utworu ze­społu Tan­ge­rine Dream z płyty Ti­ger i wresz­cie po­ja­wia się w se­rialu Men­ta­li­sta[9] jako motto se­ryj­nego mor­dercy o pseu­do­ni­mie Red John – prze­śla­dowcy głów­nego bo­ha­tera.

Ty­grys w wier­szu Blake’a jest uoso­bie­niem okrut­nego my­śli­wego, strasz­nego dra­pieżcy i w ja­kimś sen­sie bez­dusz­nego, ale ma­je­sta­tycz­nego zła, lecz nie o nim jest mowa, a o Stwórcy, który po­wo­łał do ży­cia i ja­gnię, i ty­grysa. Po­eta zaj­muje się fun­da­men­tal­nym dla chrze­ści­jań­stwa py­ta­niem o teo­dy­ceę, czyli przy­czynę zła. Je­śli Bóg Stwórca jest uoso­bie­niem wszel­kiego do­bra i jed­no­cze­śnie jest Bo­giem Mi­ło­sier­nym, to dla­czego go­dzi się na zło i po­twor­no­ści tego świata. Dłu­go­trwały roz­wój idei chrze­ści­jań­skich spra­wił, że dok­tryna ta jest czę­sto we­wnętrz­nie nie­spójna i nie­zbyt do­brze ra­dzi so­bie z py­ta­niami do­ty­czą­cymi cier­pie­nia nie­win­nych istot. Współ­cze­sny nam przy­rod­nik, eks­pert i prze­ni­kliwy my­śli­ciel Da­vid At­ten­bo­ro­ugh[10] mówi wprost, że re­li­gijne czy ne­wage’owe idee o wspa­nia­ło­ści na­tury są prze­sa­dzone, bo prze­cież jak zna­leźć uza­sad­nie­nie „do­bry­styczne” dla ni­cie­nia Di­ro­fi­la­ria re­pens[11], który za­gnież­dża się w oku afry­kań­skiego dziecka i bez­pow­rot­nie uszka­dza mu wzrok lub od­biera ży­cie?

Elie Wie­sel, lau­reat Na­grody No­bla, który prze­żył KL Au­schwitz, po­twier­dził pu­blicz­nie 15 wrze­śnia 2008 roku w Lon­dy­nie[12], że re­la­cjo­no­wane przez niego zda­rze­nie – ra­bi­niczny „sąd nad Bo­giem” – miał miej­sce, że on sam brał w nim udział. Bóg Izra­ela są­dzony był za bier­ność wo­bec tra­ge­dii Ho­lo­cau­stu. Data ma ogromne zna­cze­nie, gdyż re­la­cja Wie­sela była kwe­stio­no­wana nie­jako w obro­nie Boga.

Z teo­dy­ceą i zło­ścią do Boga bo­ryka się rów­nież bo­ha­terka nie­któ­rych na­szych ko­anów – Zu­zanna. Od­dajmy jej głos w ko­lej­nym opo­wia­da­niu. Bę­dzie to zna­ko­mite roz­wi­nię­cie wcze­śniej­szej in­ter­pre­ta­cji i punkt wi­dze­nia wielu na­szych klien­tów i pa­cjen­tów.

Zu­zanna i mar­twy Bóg –koan jako ciąg dal­szy in­ter­pre­ta­cji

Gdyby Bóg dał nam link do swo­jej strony, co bym do Niego na­pi­sała?

Chyba od razu na­pi­sa­ła­bym: „Ku*rwa, chyba Cię po­gięło! Dzieci ko­na­jące w mę­czar­niach na no­wo­twory krwi, na bia­łaczki, raki wą­troby i trzustki? Sa­dy­sto! Ma­leń­kie dzieci w slum­sach Kal­kuty że­brzące o wczo­raj­szy ro­ga­lik? Za­gło­dzona na śmierć Ery­trea i Je­men? A ty­siąc ki­lo­me­trów na pół­noc tony wy­rzu­ca­nej dzień w dzień żyw­no­ści, któ­rej nie prze­żarły i nie prze­tra­wiły otłusz­czone brzu­chy? Psy­cho­pato!”.

Na­pi­sa­ła­bym: „Księża pe­do­file w imię Twoje i pod Twoim szyl­dem krzyw­dzący dzieci? Dra­niu! Al­ko­hol i nar­ko­tyki wy­dzie­ra­jące umy­sły i du­sze mi­lio­nów lu­dzi? Po co nam da­łeś al­ko­hol i wszyst­kie te gówna, oprawco? Drę­czy­cielu, ska­za­łeś mi­liony lu­dzi na lęk i po­czu­cie winy, ba­wiąc się ich nie­świa­do­mo­ścią. Je­steś za­do­wo­lony, bar­ba­rzyńco?”.

Tak bym na­pi­sała. A po­tem jesz­cze pi­sa­ła­bym małą li­terą.

„A może ty po pro­stu je­steś ko­smitą, boże, który ba­wisz się jak kot my­szą słab­szym i głup­szym ga­tun­kiem. Ste­phen Haw­king miał ra­cję, pi­sząc, że wyż­szy ga­tu­nek nisz­czy i eks­ter­mi­nuje niż­szy, taka jest hi­sto­ria Ziemi. Cze­kamy na ko­smi­tów i do­cze­ka­li­śmy się w bo­skiej ręce, która w ni­czym nas nie wspiera, a je­dy­nie w oso­bach prze­bie­rań­ców po­wo­łu­ją­cych się na bo­skie imię, wci­ska nam kit. Co ci za­wi­niły nie­winne dzieci? Po co ci wojny? Na czym po­lega to niby wszech­mocne mi­ło­sier­dzie i ła­ska bo­ska?”.

Tak bym na­pi­sała.

Elie Wie­sel, lau­reat Po­ko­jo­wej Na­grody No­bla, przy­znał, że sąd ra­bi­nów nad Bo­giem opi­sany w jego książce z 1979 roku Pro­cès de Sham­go­rod tel qu’il se déro­ula le 25 février 1649 rze­czy­wi­ście od­był się na te­re­nie KL Au­schwitz i że sam au­tor w nim uczest­ni­czył. Wiele osób kry­ty­ko­wało Wie­sela, twier­dząc, że zmy­śla. „Skąd oni, wąt­piący, wie­dzą, co się wy­da­rzyło? Prze­cież ja tam by­łem. Wy­da­rzyło się to w nocy wio­sną 1943 roku. W są­dzie uczest­ni­czyły trzy osoby: ja i dwóch ra­bi­nów. Pod ko­niec sądu użyli oni zwrotu w ji­dysz: «ir shul­dik aundz epes», co zna­czy: «je­steś nam coś winny», za­miast stwier­dze­nia: «du bist shul­dik» – «je­steś winny». Po­tem po­szli­śmy się mo­dlić”.

Tacy oka­zali się wspa­nia­ło­myślni. Je­steś nam coś winny. Może wy­ja­śnie­nia? Je­śli ciężko cho­rzy, po­grą­żeni w bez­na­dziei bie­dacy naj­pierw do­znają po­rażki i de­struk­cji z woli bo­żej, a po­tem mo­dlą się o ła­skę, to prze­cież jest w tym czy­sta prze­moc. Bóg naj­pierw zsyła klę­skę, a po­tem ocze­kuje mo­dłów, aby z tej klę­ski uwol­nić bez­radne ofiary?

„Drę­czy­cielu, sa­dy­sto, ka­cie! Po­zwa­lasz, by różne sio­stry Ber­na­detty la­tami mal­tre­to­wały dzieci, aby w imię twoje od­by­wały się rze­zie, wojny, pło­nęły stosy. Po­zwo­li­łeś na Au­schwitz”.

Tak bym na­pi­sała. Ale nie na­pi­szę. Nie wy­słał nam Bóg linku. Nie ma z nim kon­taktu. Tę­gie głowy za­sta­na­wiają się, dla­czego za­milkł. Je­śli je­ste­śmy stwo­rzeni na jego ob­raz i po­do­bień­stwo, to może nie od­zywa się ze wstydu? The­odor Ad­orno za­py­tał, czy można po Au­schwitz pi­sać wier­sze, inni po­da­wali w wąt­pli­wość, czy można po Au­schwitz uzna­wać ist­nie­nie Boga i pod­trzy­my­wać ob­raz wszech­moc­nego i mi­ło­sier­nego stwórcy.

Eli Wie­sel wspo­mina, że pew­nego razu tuż przed bramą obozu es­es­mani po­wie­sili dwóch ży­dow­skich męż­czyzn i chłopca. Męż­czyźni umarli szybko, chło­piec długo się mę­czył, a po­zo­stali więź­nio­wie z ko­manda mu­sieli na to pa­trzeć. W pew­nym mo­men­cie Wie­sel za­py­tał szep­tem: „Gdzie jest Bóg? Jak on może na to pa­trzeć?”. Ktoś z tłumu od­po­wie­dział: „Jak to gdzie? Tu­taj. Wisi”.

In­ter­pre­ta­cja cd.

Red John

Red John – psy­cho­pa­tyczny se­ryjny mor­derca z se­rialu Men­ta­li­sta – nie ma złu­dzeń. Nie ma w so­bie też zło­ści i za­cie­trze­wie­nia Zu­zanny. Uważa się za ty­grysa, który po pro­stu, bę­dąc czło­wie­kiem, wró­cił do ko­rzeni. Mor­duje, gdyż jest dra­pież­ni­kiem. W na­tu­rze nie ma krzywdy ani winy, jest tylko siła. Wy­grywa sil­niej­szy, spryt­niej­szy, bar­dziej od­porny dra­pież­nik – oto cała fi­lo­zo­fia na­tury. W fi­nale se­rialu okrut­nym, prze­bie­głym mor­dercą oka­zuje się Tho­mas McAl­li­ster, sze­ryf hrab­stwa Napa[13], lu­biany i spo­kojny czło­wiek z są­siedz­twa, po pro­stu Tom. Straż­nik ładu i po­rządku, któ­remu po­win­ni­śmy ufać. Prze­wrotne prze­sła­nie sce­na­rzy­stów se­rialu wska­zuje, że wam­pi­rem może być ktoś, na kim po­le­gamy, kogo nie po­dej­rze­wa­li­by­śmy o złe in­ten­cje czy choćby o nie­wła­ściwe za­cho­wa­nie. To dość praw­dziwy ob­raz sy­tu­acji. Zło może przy­bie­rać różne ma­ski i bar­dzo czę­sto w na­szej re­al­nej pracy z pa­cjent­kami oka­zuje się, że part­ner, sza­no­wany oby­wa­tel, lu­biany ko­lega, do­bry mąż, w isto­cie wy­ka­zuje ce­chy wam­pira emo­cjo­nal­nego, a na­sza klientka jest jego ofiarą.

Zło w czło­wieku jest fak­tem, jest czę­ścią na­szej na­tury i ewo­lu­owało wraz ga­tun­kiem ludz­kim. Zda­rza się, że spo­kojny chło­pak z są­siedz­twa, gdy wy­je­dzie na wojnę, za przy­zwo­le­niem do­wód­ców, przy za­chę­cie ko­le­gów, w ob­li­czu bez­kar­no­ści ła­mie wszel­kie ludz­kie i bo­skie prawa i staje się kimś w ro­dzaju Reda Johna – cy­nicz­nym gwał­ci­cie­lem i mor­dercą. Rzecz po­lega na nie­wi­docz­nym prze­su­wa­niu gra­nic. Naj­pierw jest to agre­sja słowna, po­tem jej la­wi­nowe spię­trze­nie, wresz­cie dzia­ła­nia wprost agre­sywne i uza­sad­nie­nia, jak choćby ide­olo­giczne uzna­nie dru­giego czło­wieka lub ca­łej grupy za gor­szą, słab­szą, a osta­tecz­nie jej uprzed­mio­to­wie­nie. Wam­pir emo­cjo­nalny, który psy­chicz­nie i fi­zycz­nie znęca się nad swoją part­nerką, w pew­nym mo­men­cie uznał, że wła­śnie ona, a może wszyst­kie ko­biety, są isto­tami gor­szymi i god­nymi po­gardy. Wtedy może uru­cho­mić la­winę prze­mocy, która stop­niowo nisz­czy ofiarę.

Stra­te­gia wam­pira

Ję­zyk wam­pira – koan

„Znam się na wam­pi­rach. Przez wiele lat nie mia­łam o nich po­ję­cia – po­my­ślała Zu­zanna – ale z cza­sem za­czę­łam zgłę­biać swoją ule­głość”. Wam­pir ja­kimś cu­dem roz­po­znaje emo­cje i po­trzeby dru­giej osoby, ale ich nie współ­od­czuwa. Wie, że ktoś się boi o przy­szłość, bo z pracą jest kru­cho. Roz­po­znaje ten we­wnętrzny dy­got, ale sam go nie po­dziela. Do­sko­nale do­strzega nie­pew­ność, na przy­kład wo­bec de­cy­zji o za­ku­pie dro­giego sprzętu – na­pra­wiać stary czy za­dłu­żać się na nowy – ale nie po­dziela obaw. Syn­chro­ni­zuje się, ale nie współ­uczest­ni­czy.

Ow­szem, może uda­wać tro­skę, współ­czu­cie, za­an­ga­żo­wa­nie, ale ich nie od­czuwa. Wam­pir nie czuje lęku, a na­wet je­śli cza­sem czuje, to jego próg prze­su­nął w od­le­głe re­jony. Nie od­czuwa też ra­do­ści, je­dy­nie ro­dzaj ulgi i pod­nie­ce­nia, eks­cy­ta­cji i po­żą­da­nia. W pierw­szej fa­zie, w któ­rej chce cię w so­bie roz­ko­chać, jest prze­słodki, ob­sy­puje cię pre­zen­tami i la­winą kom­ple­men­tów, jest za­wsze przy to­bie i tylko dla cie­bie. Osa­cza. Za­sta­wia pu­łapki. Czeka cier­pli­wie i nęci, sło­dzi.

Wam­pir to ma­ni­pu­lant. Sto­suje od­wró­cone za­sady.

Zu­zanna wy­jęła z ko­szyka owoce i po­ka­zała córce, która z uwagą przy­słu­chi­wała się matce:

– Na co dzień, gdy nam coś nie wy­cho­dzi lub gdy po­peł­niamy błąd, mó­wimy so­bie: „To były słod­kie cy­tryny”, czyli nie tak źle nam po­szło, da się to prze­łknąć.

– A wam­pir? – spy­tała dziew­czynka.

– Wam­pir przy naj­mniej­szym po­tknię­ciu po­wie: „Ależ błąd, co za wpadka. Mu­sisz być zroz­pa­czona”. Gdy omija nas coś przy­jem­nego, zwy­kli­śmy mó­wić: „Może na­stęp­nym ra­zem. Szkoda, że nie wy­szło. W grun­cie rze­czy to były gorz­kie po­ma­rań­cze. Wcale nie ta­kie słod­kie, jak są­dzi­li­śmy”. Pró­bu­jemy osła­bić po­czu­cie klę­ski. Mó­wimy: „Nie za­le­żało mi tak bar­dzo”. A wam­pir od­wróci kota ogo­nem i po­wie: „Szkoda, bar­dzo szkoda. Co za strata. Okrop­nie! Bar­dzo ci współ­czuję. Mu­sisz tego bar­dzo ża­ło­wać”.

– Po co tak po­stę­puje? – spy­tała córka.

– Chce mieć wła­dzę nad dru­gim czło­wie­kiem, chce go kon­tro­lo­wać, więc mie­sza mu w gło­wie. Kiedy już go od sie­bie uza­leżni naj­więk­szym z nar­ko­ty­ków – ak­cep­ta­cją, nie­stety uda­waną, wów­czas za­czyna swoją ofiarę umniej­szać.

– Jak to robi? – spy­tała znów córka.

– Każdy suk­ces, jaki od­nie­siesz, to za­sługa wam­pira. „Wi­dzisz, po­słu­cha­łaś mo­jej rady. Gdyby nie ja, po­peł­ni­ła­byś głu­potę”. Ale każda po­rażka lub błąd to twoja wina. „Wi­dzisz – mówi wam­pir – nie po­słu­cha­łaś mnie i te­raz masz za swoje”. Suk­ces to jego za­sługa, po­rażka to za­wsze twoja wina.

– Dla­czego mó­wisz mi o tym wszyst­kim, mamo?

– Dla­tego, że je­steś em­patką, có­reczko, i już te­raz krążą wo­kół cie­bie małe wam­pi­rzątka. Dziś po szkole znowu pła­ka­łaś z po­wodu swo­jej ko­le­żanki. Co ci po­wie­działa?  

– Po­wie­działa, że nikt inny nie chce się ze mną ko­le­go­wać, tylko ona, i robi to z li­to­ści, bo było jej żal, że w cza­sie pan­de­mii pra­wie nikt do mnie nie pi­sał na Tik­Toku. I po­wie­działa jesz­cze, że dla nie­któ­rych na­uka zdalna była lep­sza, bo mają ob­cia­chowy wy­gląd i słabe ciu­chy, a zwłasz­cza buty. No i że dla mnie też by­łoby le­piej da­lej sie­dzieć w domu, bo wciąż mam ten głupi wy­gląd, ale ona chęt­nie mi po­może. Po­ży­czy mi na­wet swoją kurtkę. W po­nie­dzia­łek albo we wto­rek, jak nie za­po­mni.

In­ter­pre­ta­cja

Z chwilą gdy ktoś przyj­muje rolę na­uczy­ciela, inni na­tych­miast stają się uczniami. A na­uczy­ciel to po­stać do­mi­nu­jąca, ten, który „wie le­piej”, ten, który rzą­dzi, wy­sta­wia oceny. Więk­szość lu­dzi źle wspo­mina szkołę, jako miej­sce re­pre­sji i prze­mocy psy­chicz­nej, choćby z po­wodu sta­łego oce­nia­nia i po­rów­ny­wa­nia z in­nymi, pre­sji, która na­ka­zuje za­cho­wy­wać się we­dług usta­lo­nych norm i za­sad. Prze­moc w szkole pły­nie przede wszyst­kim ze strony do­ro­słych, któ­rych po­tem dzieci na­śla­dują. Każda sy­tu­acja mi­strzow­ska usta­wia jedną osobę w roli na­uczy­ciela, a drugą w roli ucznia. Je­den zo­staje do­mi­nu­ją­cym „mę­dr­cem”, a drugi uczo­nym lub po­ucza­nym „uczniem”. Efekt? Uczeń w końcu zło­ści się na na­uczy­ciela lub cał­ko­wi­cie mu ulega. Jedno i dru­gie pro­wa­dzi do zgłu­pie­nia. Uwiel­biany mistrz rów­nież głu­pieje, po­dob­nie jak mistrz kry­ty­ko­wany przez opo­nen­tów. Mo­del na­uki oparty na oce­nia­niu i kre­owa­niu do­mi­nu­ją­cej roli na­uczy­ciela za­wsze nie­sie ze sobą ry­zyko wam­pi­rycz­nego wy­ko­rzy­sty­wa­nia słab­szych przez sil­niej­szych. Mo­del ten re­pli­ko­wany jest po­tem do in­nych ob­sza­rów ży­cia spo­łecz­nego – pracy, po­li­tyki, za­rzą­dza­nia, ro­dziny. Przede wszyst­kim zaś po­wta­rzają go dzieci. W re­la­cjach ró­wie­śni­czych rów­nież wy­stę­puje hie­rar­chiczny układ, w któ­rym prze­moc, ta psy­chiczna i ta fi­zyczna, od­grywa zna­czącą rolę. Po­stawy ofiary i sprawcy, wam­pira i ule­głego two­rzą się la­tami, a w dzie­ciń­stwie by­wają za­po­cząt­ko­wane w re­la­cjach ro­dzin­nych, szkol­nych i ró­wie­śni­czych.

Jed­no­cze­śnie tak przy­wy­kli­śmy do do­mi­na­cji, że ona nas nie dziwi w ży­ciu co­dzien­nym. Wy­obraź so­bie, że psy­cho­pata lub so­cjo­pata zo­staje po­li­ty­kiem albo na­wet su­per­po­li­ty­kiem, ja­kimś pre­zy­den­tem, sze­fem par­tii albo pre­mie­rem. Są­dzisz, że za­dba o twoje in­te­resy, po­trzeby, że ma ja­kąś szer­szą, em­pa­tyczną wi­zję do­bra na­rodu? So­cjo­pata i psy­cho­pata to uwo­dzi­ciele, mó­wią lu­dziom to, co ci chcą usły­szeć, a lu­dzie uwiel­biają być uwo­dzeni. Wła­dza to prze­cież nie jest tylko ów król, ce­sarz czy współ­cze­sny po­li­tyk. Dla nas, ży­ją­cych dniem po­wsze­dnim, wła­dza to rów­nież wójt gminy, w któ­rej miesz­kamy, urzęd­nik w okienku, szef działu, kie­row­nik, a cza­sem rów­nież oj­ciec ro­dziny, mąż, part­nerka, matka.

Wła­dza uza­leż­nia spra­wu­ją­cych wła­dzę od po­czu­cia wpływu, do­mi­na­cji i pew­nej bez­kar­no­ści, a pod­da­nych zwa­la­nia od od­po­wie­dzial­no­ści. Władcy, któ­rych wam­pi­ryczne ce­chy zo­stają ujaw­nione, po­tra­fią prze­cze­kać. Prze­cze­kać to zna­czy prze­trzy­mać, wy­trzy­mać, omi­nąć, wy­trwać, do­trwać, zdzier­żyć, prze­żyć, prze­trwać. A za­tem jedna z so­cjo­tech­nik wam­pi­rów u wła­dzy spro­wa­dza się do prze­trzy­ma­nia, gdy po­ja­wiają się sy­gnały buntu lub do­wody na ich wam­pi­ryczne za­cho­wa­nia.

Mil­cząca więk­szość uczy się od swych wład­ców. Lu­dzie rów­nież chcą prze­cze­kać, dla­tego go­dzą się na „rządy wam­pi­rów” czy to w urzę­dzie, czy w pracy, czy też w ro­dzi­nie. To wy­daje im się czymś na­tu­ral­nym, mniej­szym złem. Prze­szłość z tego się wła­śnie składa, z prze­cze­ki­wa­nia. Z po­zoru nie ma w tym nic złego. Lu­dzie chcą żyć spo­koj­nie, czuć się bez­piecz­nie, cie­szyć się drob­nymi ra­do­ściami ży­cia, na­wet je­śli tego nie po­tra­fią, na­wet je­śli w ogóle nie po­tra­fią się cie­szyć. Wciąż prze­cież ma­rzą o ja­kimś szczę­śli­wym ży­ciu. W końcu w bo­gat­szych kra­jach jest pod ręką cze­ko­lada na­dzie­wana za nie­całe pięć zło­tych, a ba­to­nik na­wet za zło­tówkę, nie mó­wiąc o pi­wie i in­nych ko­ją­cych sub­stan­cjach. Ła­two się wy­ci­szyć, uci­szyć i prze­cze­kać, a prawa czło­wieka to dla wielu prawa nadane lub ogra­ni­czone przez wła­dzę.

Warto rów­nież pa­mię­tać, że wśród wład­ców wy­stę­pują nie tylko umy­sły de­spo­tyczne i psy­cho­pa­tyczne, lecz też mierne i okrutne. Wam­pir po­trafi być po pro­stu drę­czy­cie­lem. Wśród ludu na­to­miast nie­mało jest umy­słów au­to­ry­tar­nych, czyli chęt­nych do po­pie­ra­nia siły i prze­mocy skie­ro­wa­nej prze­ciwko wszyst­kim, któ­rych wła­dza uzna za „ele­menty ani­malne”, „zdra­dziec­kie mordy”, „gor­szy sort” lub ide­olo­gię. Lud au­to­ry­tarny nie lubi wi­chrzy­cieli, ob­cych i róż­nych ta­kich „cia­pa­tych”, „tę­czo­wych”, „le­wac­kich”. Epi­tety peł­nią tu rolę ety­kiety. Mają bez dal­szej ar­gu­men­ta­cji usta­lić po­rzą­dek rze­czy.  

Być może z po­wodu po­wszech­no­ści wstę­po­wa­nia oso­bo­wość au­to­ry­tarna nie jest od­no­to­wana w mię­dzy­na­ro­do­wej kla­sy­fi­ka­cji cho­rób i za­bu­rzeń psy­chicz­nych. The­odor Ad­orno[14] w swych ba­da­niach nad oso­bo­wo­ścią au­to­ry­tarną wy­ka­zał, że u osób sil­nie ule­głych czę­ściej stwier­dzano niż­szy ilo­raz in­te­li­gen­cji i od­wrot­nie, niż­szy ilo­raz sprzy­jał po­sta­wom au­to­ry­tar­nym. Ale prze­cież nie wolno mą­dro­ści ludu, czyli więk­szo­ści, w ża­den spo­sób in­ter­pre­to­wać, a już broń boże oce­niać lub kry­ty­ko­wać. W au­to­ry­tar­nym świe­cie je­dy­nie au­to­ry­tarne po­stawy są słuszne. Po­ję­cie „więk­szo­ści” to oczy­wi­ście ko­lejna ma­ni­pu­la­cja wam­pira, który chowa się za rze­ko­mym gło­sem wielu, za sta­ty­styką, i za­wsze do­biera ar­gu­menty pod swoją tezę.

Za­cho­wa­nie wam­pira, za­cho­wa­nie ofiary

Jak roz­po­znać wam­pira? – koan

– A wam­piry?

– Co z nimi?

– Dawno nie roz­ma­wia­li­śmy o wam­pi­rach – stwier­dziła.

– A po co o nich roz­ma­wiać? – Męż­czy­zna po­ru­szył się nie­spo­koj­nie i prze­stał jeść.

– A toć znowu się jaki przy­trafi. Le­d­wie­śmy so­bie z tam­tymi po­ra­dzili. – Ko­bieta do­ło­żyła do mi­ski go­rą­cych kar­to­fli.

– Nie le­d­wie­śmy, ale cał­kiem do­brze so­bie po­ra­dzi­li­śmy. Je­den prze­gnany, drugi wy­gnany, trzeci od­stra­szony.

– A gówno tam. Pierw­szą wam­pi­rzycę my sami do domu wpu­ścili. Jak ja­kąś kró­lową. Ma­miła, uśmie­chała się, obie­cy­wała i oplą­ty­wała. Do­piero ja­ke­śmy się po­ła­pali, ja wi­dły chwy­ci­łam ma­czane w wo­dzie świę­co­nej, a ty – spory ko­łek, to się wiedź­mi­cha wy­stra­szyła. Ale do­pi­rosz ode­szła na do­bre, jak wszyst­kie jej szmaty i graty my spa­lili w piecu, a resztę ode­słali, jak Bóg i uczci­wość na­sza na­ka­zy­wały.

–  Ale na drugą wiedźmę ino hu­kłem i z pi­skiem po­le­ciała – rzekł męż­czy­zna i stuk­nął łyżką o blat stołu.

– Tamta po­le­ciała, ale naj­gor­szego wam­pira to już pra­wie sy­nem i na­wet dzie­dzi­cem chcia­łeś zro­bić, tak cię omo­tał, głupi ty. A po­tem dłu­gów na twój kre­dyt na­brał, po­ruty zro­bił w mie­ście i po wsiach oko­licz­nych, wstydu na­stu­kał, krwi świe­żej się na­chłep­tał u prze­róż­nych kup­ców, co bogu du­cha winni sta­wali u nas na noc. A ty nic, głupi, tylko mu przy­ta­ki­wa­łeś, że niby taki zdolny, taki mu­zyk z niego, a on ci pieśń wa­mi­przą są­czył do ucha, śpie­wem cię swoim hip­no­ty­zo­wał, głupi ty. A ty mu klu­cze do skarb­czyka da­wa­łeś i do spi­żarni, głupi ty. I skarb­czyk pu­sty, a w spi­żarni ino się ocet ostał i sple­śnia­łego ziarna mie­szek.

– Prawda to, nie prze­czę, głupi by­łem, jak i ty głu­pia by­łaś, bo do­bra z cie­bie ko­bie­cina i na­iwna, jak i ja pro­sto­duszny je­stem, a może nie­mą­dry na­wet tro­chę, zwłasz­cza gdy mię ktoś omota, po­chleb­stwem omami, kom­pil­men­tem zwie­dzie, ka­dze­niem oka­dzi. Ale idą święta, to się wam­piry na­kar­mią do syta, bo lu­dzie te­raz otu­ma­nieni, na­spra­szają się, go­ścić się chcą, zbłą­ka­nych wę­drow­ców przyjmą, wuj­ków i ciotki sa­motne, oj­ców scho­ro­wa­nych i matki stare, ku­zy­nów i wszel­kiej ma­ści po­ciot­ków ugosz­czą. A tam, mię­dzy nimi, wam­piry po­cho­wane w ma­sce oj­czulka, w pe­ruce cio­tuni, w ko­stiu­mie sio­stry ro­dzo­nej. To się wam­piry na­kar­mią, a nam da­dzą spo­kój. Nie ma co się mar­twić.

– Aleś ty głupi, Ja­siek, głupi ty, jak nie wiem co. Toż my też się na­za­pra­szamy, po­ciot­ków przyj­miemy, wę­drow­ców po­wi­tamy, ko­ła­czem i ma­kow­cem ob­dzie­limy i są­siada, i krew­nego, i tego, co w go­ści przy­je­dzie niby nic, też przyj­miemy. A i do pracy przyj­dzie ja­kiś pa­ro­bek albo in­szy naj­mita. A tym­cza­sem my nic nie wiemy o wam­pi­rach ani odro­binę my mą­drzejsi nie je­ste­śmy, ani ciut nie wiemy, jak wam­pira od­róż­nić od czło­wieka z krwi i ko­ści, jak się od umi­zgów de­mona chro­nić, a po­tem od ssa­nia, okra­da­nia, ośmie­sza­nia, ob­ga­dy­wa­nia i wszel­kiej wam­pi­rzej tro­ski, co do grobu nas pro­wa­dzi. Taka jest prawda, Ja­siek.

– No to jak? Ni­komu nie ufać? Ni­kogo nie wpusz­czać? Czo­snek w drzwiach wie­szać? Świece świę­cone pa­lić w dzień i w nocy? Jak? Jak żyć z ta­kim bra­kiem za­ufa­nia do dru­giego czło­wieka? Jak wam­pira wy­tro­pić, jak roz­po­znać, gdy na progu sta­nie z ko­ła­czem w dło­niach, uśmiech­nięty, ale zmar­z­nięty, w noc wi­gi­lijną dajmy na to?

– Po­wiem ci jak, Ja­siek. Po­wiem ci jak, bo przy­uwa­ży­łam te trzy razy, co my wam­piry od­ga­niali. Wam­pira roz­po­znasz, Ja­siek, po krzy­wym uśmieszku. Może ga­dać i go­dzinę, niby szcze­rze i ucze­nie jak sam ksiądz, może gro­szem syp­nąć i z ko­sza wy­jąć naj­lep­szy tru­nek i sznur pe­reł na zło­tym łań­cu­chu w da­rze, ale zdra­dzi go uśmie­szek. Ze­zo­wate spoj­rze­nie. Niby się smuci, ale uśmie­cha. Niby pa­trzy w oczy, ale ły­pie cwa­niacko. Niby pła­cze, a śmieje się pół­gęb­kiem. Niby zde­ner­wo­wany, a uśmiech­nięty. Niby taki po­ważny, a cze­goś ra­do­sny. Niby wzru­szony, a we­soł­ko­wata iskra przez oko mu prze­mknie. Wam­pir cie­szy się, gdy oplą­tuje ofiarę, a ona ani drgnie. Bo wam­pir to my­śliwy, który naj­bar­dziej na świe­cie lubi samo po­lo­wa­nie, oplą­ty­wa­nie, za­rzu­ca­nie sieci, a po­tem przy­glą­da­nie się, jak gira ta­kiego głupka jak ty, Ja­siek, albo jak ja, głu­pia, tra­fia we wnyki, które rzecz ja­sna sam za­sta­wił. Wam­pir jest jak kot, któ­rego zdra­dza ogon. Ten jego uśmie­szek to ner­wowe mer­da­nie, Ja­siek.

– To ty wiesz, jak roz­po­znać wam­pira, czy nie wiesz, bo już nie poj­muję?

– Wiem – od­po­wie­działa.

In­ter­pre­ta­cja

Za­nęta i przy­nęta wam­pira

Za­cho­wa­nie wam­pira zmie­nia się wraz z roz­wo­jem re­la­cji. Po­cząt­kowo jest osobą szar­mancką, nie­rzadko szczo­drą, ob­sy­pu­jącą po­ten­cjalną ofiarę kom­ple­men­tami, pre­zen­tami. Wam­pir to typ łowcy. Za­tem naj­pierw za­rzuca sieć. Jest w niej za­nęta i przy­nęta. Za­nęta wabi. To jego urok oso­bi­sty, za­dbany wy­gląd, modne, czę­sto de­si­gner­skie ubra­nie, eks­percka po­stawa, by­cie du­szą to­wa­rzy­stwa, ini­cja­to­rem za­bawy i oczy­wi­ście elo­kwen­cja i eru­dy­cja. Na­sze klientki czę­sto mó­wią, że za­uro­czyła je in­te­li­gen­cja przy­szłego part­nera.

W po­cząt­ko­wej fa­zie bu­do­wa­nia re­la­cji, w fa­zie za­nęty wam­pir czę­sto­kroć igno­ruje osobę, którą jest za­in­te­re­so­wany. Spra­wia wra­że­nie ozię­błego, wręcz asek­su­al­nego. Roz­ta­cza wo­kół sie­bie aurę ta­jem­nicy i nie­jed­no­znacz­no­ści. Kiedy do­strzega za­in­te­re­so­wa­nie, przy­stę­puje do za­rzu­ca­nia przy­nęty, czyli kom­ple­men­to­wa­nia, z jed­nej strony oka­zuje się po­mocny, uro­czy, go­tów do po­świę­ceń, zaś z dru­giej sam może po­trze­bo­wać po­mocy lub zro­zu­mie­nia. Choć kon­cen­truje uwagę na so­bie, przez cały czas wy­syła sy­gnały za­in­te­re­so­wa­nia wy­jąt­ko­wo­ścią swo­jej ofiary. Z po­czątku de­li­kat­nie su­ge­ruje, że spo­tkał osobę wspa­niałą, uro­czą i uta­len­to­waną, być może nie­do­ce­nianą przez świat, któ­rej ta­lent do­strzega, aż wresz­cie bom­bar­duje mi­ło­ścią. Faza uwo­dze­nia ob­fi­tuje w uro­cze wy­cieczki, pre­zenty, nie­rzadko upojny seks i da­leko idące obiet­nice.

Uza­leż­nie­nie

Dok­tor An­gela Brook z Wy­działu Psy­cho­lo­gii Brock Uni­ver­sity w On­ta­rio w Ka­na­dzie wraz ze współ­pra­cow­ni­kami z USA po­sta­no­wiła spraw­dzić twier­dze­nie se­ryj­nego mor­dercy Teda Bundy’ego, że wy­bie­rał swoje ofiary, przede wszyst­kim ob­ser­wu­jąc ich spo­sób cho­dze­nia[15]. Bundy, ska­zany na karę śmierci za udo­wod­nione mor­der­stwa i gwałty, przed wy­ko­na­niem kary śmierci przy­znał się do po­peł­nie­nia trzy­dzie­stu za­bójstw mło­dych ko­biet. Są­dzi się jed­nak, że ofiar Bundy’ego mo­gło być na­wet około stu.

Ba­da­nia dr Brook prze­pro­wa­dzone na gru­pie stu­den­tów oraz w cięż­kich wię­zie­niach w USA na ska­za­nych prze­stęp­cach o ry­sach psy­cho­pa­tycz­nych po­twier­dziły, że za­cho­wa­nie ofiary może być bez­po­śred­nim czyn­ni­kiem de­cy­du­ją­cym o wy­bo­rze do­ko­ny­wa­nym przez wam­pira. Co wy­róż­niało po­ten­cjalne ofiary w eks­pe­ry­men­tach An­geli Brook? Po pierw­sze, styl cho­dze­nia: ofiary cho­dziły ina­czej niż więk­szość lu­dzi – nie­re­gu­lar­nie sta­wia­jąc krót­sze i dłuż­sze kroki, po­włó­cząc no­gami. Po dru­gie, pręd­kość cho­dze­nia – ofiary cho­dziły wol­niej niż inni, nie spie­szyło im się. Trze­cim czyn­ni­kiem była nie­zdar­ność w ru­chach – ofia­rom bra­ko­wało płyn­no­ści. Czwar­tym była po­stawa – po­ten­cjalne ofiary były bar­dziej przy­gar­bione, szły ze spusz­czoną głową, wi­dać było po nich brak pew­no­ści sie­bie.

Bundy i inni se­ryjni mor­dercy psy­cho­paci wie­lo­krot­nie po­twier­dzali, że nie­pewne za­cho­wa­nie, roz­chwiany krok, spoj­rze­nia i ge­sty pełne wa­ha­nia były pierw­szymi wska­zów­kami, któ­rymi się kie­ro­wali, wy­bie­ra­jąc ofiary. Po­dob­nie o swo­ich wy­bo­rach ofiar, w tym przy­padku męż­czyzn, mó­wił Jef­frey Dah­mer, mor­derca i ka­ni­bal[16]. Le­ka­rze orze­kli, że w chwili po­peł­nia­nia zbrodni Dah­mer był cał­ko­wi­cie po­czy­talny, a swoje ofiary ty­po­wał w spo­sób w pełni świa­domy. Kie­ro­wał się „ła­two­ścią na­wią­zy­wa­nia kon­taktu przez ofiarę i skłon­no­ścią do ule­gło­ści i pod­po­rząd­ko­wa­nia już w pierw­szych mi­nu­tach roz­mowy”. Sam Dah­mer ni­kogo nie po­ry­wał, był cza­ru­jący, wzbu­dzał za­ufa­nie.

We­dług ba­daczki She­ili Isen­berg, au­torki książki Wo­men Who Love Men Who Kill (z ang. ko­biety, które ko­chają męż­czyzn, któ­rzy za­bi­jają)[17], hy­bri­sto­fi­lia[18], czyli ro­dzaj za­bu­rze­nia po­le­ga­ją­cego na tym, że je­dy­nym lub pre­fe­ro­wa­nym obiek­tem po­żą­da­nia sek­su­al­nego są osoby, które po­peł­niły prze­stęp­stwo (naj­czę­ściej o groź­nym cha­rak­te­rze kry­mi­nal­nym), czę­sto wy­stę­puje u ko­biet ma­ją­cych za sobą trudne dzie­ciń­stwo. Są to ofiary nad­użyć sek­su­al­nych albo znę­ca­nia się. Ich opie­ku­no­wie, nie­rzadko oj­co­wie, sami byli psy­cho­pa­tycz­nymi wam­pi­rami. Isen­berg pi­sze o nich: „To małe, za­gu­bione dziew­czynki, wy­cho­wane w nie­pra­wi­dło­wych ro­dzi­nach, w któ­rych były ofia­rami su­ro­wych oj­ców o dyk­ta­tor­skich za­pę­dach, wspo­ma­ga­nych przez pa­sywne matki. Wy­ra­stają z nich źle przy­sto­so­wane do ży­cia ro­man­tyczki, któ­rych wy­ide­ali­zo­wana wi­zja mi­ło­ści mię­dzy ko­bietą a męż­czy­zną staje się tra­giczną, ni­gdy nie­speł­nioną pa­sją”.

Ted Bundy, za­nim tra­fił na krze­sło elek­tryczne, nie tylko się oże­nił, ale też spło­dził syna. Char­les Tex War­ton, czło­nek bandy Man­sona, od­po­wie­dzial­nej mię­dzy in­nymi za za­bój­stwo żony Ro­mana Po­lań­skiego, Sha­ron Tate, do­cze­kał się trojga dzieci po­czę­tych pod­czas wię­zien­nych wi­zyt. Su­san At­kins, ska­zana za za­mor­do­wa­nie żony Po­lań­skiego, dwu­krot­nie wy­szła za mąż za swo­ich od­da­nych wiel­bi­cieli. Zgodę na ślub z dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nią Afton Ela­ine Bur­ton do­stał też Char­les Man­son, zmarły w 2017 roku w wieku osiem­dzie­się­ciu trzech lat, za­ło­ży­ciel sekty Ro­dzina, ska­zany na do­ży­wot­nie wię­zie­nie. Żo­nami i part­ner­kami ska­za­nych, nie­rzadko ocze­ku­ją­cych na wy­rok w ce­lach śmierci, by­wają czę­sto ko­biety wy­kształ­cone, zdolne, bo­gate i piękne – psy­cho­lożki, praw­niczki.

Se­ryjny mor­derca w wię­zie­niu jest w pew­nym sen­sie per­fek­cyj­nym part­ne­rem. Ko­bieta ma nad nim kon­trolę, wie, gdzie prze­bywa, i ma pew­ność, że jej nie zdra­dza. Może czuć się ko­chana, ale nie musi wy­ko­ny­wać mo­no­ton­nych co­dzien­nych czyn­no­ści, ja­kich wy­maga ży­cie w związku. Bu­duje fan­ta­zję o wy­jąt­ko­wo­ści i nie­win­no­ści part­nera. Może pod­trzy­my­wać ją przez długi czas. Psy­cho­log Mike Aamodt, spe­cja­li­sta w dzie­dzi­nie psy­cho­lo­gii są­do­wej w Rad­ford Uni­ver­sity, stwier­dza: „Wię­zień po­trze­buje cie­bie bar­dziej niż ty jego. Mo­żesz mieć nad nim wła­dzę, stra­sząc, że nie na­pi­szesz lub go nie od­wie­dzisz, a je­śli jest na do­ży­wo­ciu, ta kon­trola trwa całe ży­cie”[19].

Faza umniej­sza­nia

Na co dzień nie mamy do czy­nie­nia z tak eks­tre­mal­nymi sy­tu­acjami. Ko­lega z pracy, le­karz w przy­chodni, spo­tkany u zna­jo­mych ar­ty­sta, fa­scy­nu­jąca in­flu­en­cerka sa­mot­nie spa­ce­ru­jąca na molo w So­po­cie, wła­ści­cielka ma­łej ka­wiarni, kie­row­niczka działu mar­ke­tingu – to prze­cież nie Ted Bundy ani Su­san At­kins. Tym bar­dziej wy­dają się wspa­niali i ocza­ro­wu­jący, gdy faza za­uro­cze­nia roz­kwita. Gdy jed­nak ofiara wam­pira mówi „tak”, czyli go­dzi się na zwią­zek, wspólne za­miesz­ka­nie, in­tymną re­la­cję lub choćby za­trud­nie­nie w fir­mie, pracę przy kontr­ak­cie – za­czyna się faza umniej­sza­nia. Ofiara prze­staje być już tak wspa­niała i cu­downa, ra­czej sły­szy, że po­peł­niła błąd lub się po­my­liła, a z cza­sem, że jej umie­jęt­no­ści były po­zorne, ta­lent prze­ciętny, a wa­lory oso­bi­ste ni­kłe. Wam­pir zaś za­mie­nia się w na­uczy­ciela, men­tora, do­radcę i te­ra­peutę w jed­nym. Przy­stę­puje do fazy ucze­nia, po­pra­wia­nia, ko­ry­go­wa­nia i zmie­nia­nia na lep­sze swej ofiary, która jest co­raz bar­dziej zdez­o­rien­to­wana. To faza huś­tawki: wra­cają „cu­downe chwile”, a na­stęp­nie po­ja­wiają się wy­bu­chy nie­za­do­wo­le­nia wam­pira i to w naj­bar­dziej nie­ocze­ki­wa­nych mo­men­tach. Po­ni­ża­niu to­wa­rzy­szy ob­wi­nia­nie, a po­tem jest na­ucza­nie, ko­ry­go­wa­nie i po­pra­wia­nie rze­ko­mych błę­dów ofiary i wresz­cie faza wy­ba­cze­nia – oczy­wi­ście wy­ba­cza wam­pir. Jego in­te­li­gen­cja spra­wia, że jest mi­strzem od­wra­ca­nia zna­czeń. Po­trafi prze­ina­czyć każdą roz­mowę i zna­leźć dzie­siątki ar­gu­men­tów po­twier­dza­ją­cych jego tezę o błę­dzie, wi­nie, nie­do­pa­trze­niu i nie­kom­pe­ten­cji ofiary. Wy­ba­cze­nie czę­sto jest zwią­zane z na­grodą i za­cho­wa­niami sek­su­al­nymi, na które ofiara go­dzi się w na­dziei na po­prawę sy­tu­acji i po­wrót okresu idyl­licz­nego.

Wam­pir swoje ofiary ho­duje i ura­bia. Huś­tawka emo­cjo­nalna i co­raz głęb­sze uza­leż­nie­nie ofiary od sprawcy spra­wiają, że wam­pir staje się tym je­dy­nym, tą je­dyną. „Co ty zro­bisz beze mnie?”, „Jak ty so­bie po­ra­dzisz sama?”, „Kto cię zro­zu­mie tak do­brze jak ja?”, „Kto z tobą wy­trzyma przy two­ich pro­ble­mach?” – sły­szy osoba uza­leż­niona i zo­staje, ulega, daje so­bie i wam­pi­rowi ko­lejną szansę. Żywi się na­dzieją, a jed­no­cze­śnie słab­nie. Jej siła woli zo­staje wy­pa­lona i po­żarta przez wam­pira, który prze­cież syci się bez­rad­no­ścią ofiary i wła­dzą nad nią, gdyż wła­dza to naj­sil­niej­szy afro­dy­zjak psy­cho­paty. Faza ho­do­wa­nia–uza­leż­nia­nia–eks­plo­ato­wa­nia może trwać wiele lat, a cza­sem koń­czy się tylko wtedy, gdy wam­pir gi­nie lub sam od­cho­dzi, znisz­czyw­szy swoją ofiarę, z któ­rej już nie może czer­pać ko­rzy­ści.

Po­stawa wam­pira

No więc jak roz­po­znać wam­pira? – koan

– Py­ta­nie ta­kie usły­sza­łem wczo­raj albo też i przed­wczo­raj.

Męż­czy­zna otarł twarz ręcz­ni­kiem, prze­cze­sał su­mia­ste wąsy ogromną szczotką na drew­nia­nym trzonku, wsa­dził na nos bi­no­kle. Zdjął je, prze­tarł rąb­kiem tego sa­mego ręcz­nika. Do­rzu­cił do ognia. Usiadł. Upił spory łyk z dzbana, spoj­rzał na córkę, uśmiech­nął się i wtedy dziew­czynka za­dała py­ta­nie, na które naj­wy­raź­niej cze­kał. Ach te py­ta­nia w py­ta­niach. „Ja­kie to miłe” – po­my­ślał:

– Ja­kie, tatku, py­ta­nie usły­sza­łeś?

– Ap­te­karka w mia­steczku spy­tała, jak roz­po­znać wam­pira. Mó­wiła, że cza­sami wcho­dzi do ap­teki ele­gancki je­go­mość albo miła dama, bar­dzo sym­pa­tyczna i uprzejma, a po­tem wieść nie­sie, że dama wam­pi­rzycą była, że je­go­mość za­cną wdowę za­cza­ro­wał, ma­ją­tek ode­brał, ko­bie­cinę bez ro­zumu zo­sta­wił. Do­bre i to, rze­kłem, że bez ma­jątku i ro­zumu, bo prze­cież wdowę nie­wol­nicą swoją wam­pir mógł uczy­nić, po­py­chlem swoim. Ap­te­karka zaś na to, że ostat­nim ra­zem do pracy na­jęła dziew­czynę skromną, de­li­kat­nej urody i do­pie­roż spo­strze­gła jej ener­gię wam­pi­rzą, gdy dzieci jej omo­tała.

– Jak omo­tała, tatku?

– A nor­mal­nie. Słodko słodka była. Bar­dzo miła. Miło i jesz­cze mi­lej po­czy­nała so­bie i na­gle trach. Lęki i stra­chy, nie­moc i ból głowy u dziec­ków. Nor­malne. Wam­piry naj­chęt­niej stra­chem się kar­mią i kiedy pęp­kiem są świata, gdy inni bez nich obejść się nie mogą, wtedy naj­bar­dziej na­pa­sione są. Omo­tany człek bez wam­pira żyć nie może.

– To jak roz­po­znać wam­pira, tatku? – Dziew­czynka po­dała chleb na ko­la­cję, pie­czone wa­rzywa i jabłka. Bez mięsa. Mięso było do­bre dla wam­pi­rów i in­szych tru­po­ja­dów, które ła­two pa­dały łu­pem strzyg, twier­dził tatko.

– Jak? Nor­mal­nie. Wam­pira mu­sisz roz­drzaź­nić, a roz­drzaź­niony się zdra­dza jak kot, któ­ren wró­bla wi­dzi na płotku.

– Jak roz­drzaź­nić strzygę, tatku?

– Nor­mal­nie. Zrób mu coś wspak. Cze­goś mu nie daj, co so­bie upa­trzył, i wtedy zo­ba­czysz jego wam­pi­rzą na­turę.

–  Gdzie, tatku?

–  W oczach, có­ruś, w oczach zo­ba­czysz. No i może jesz­cze tro­chę w po­ru­sza­niu. Sztywne się wtedy ro­bią, jak tru­po­sze.

In­ter­pre­ta­cja

Sa­tys­fak­cja wam­pira

Tatko w ko­anie to po­stać, która naj­pew­niej już wiele razy miała do czy­nie­nia z wam­pi­rami. Rzecz w tym, aby roz­po­znać wam­pira w fa­zie wstęp­nej, kiedy jest uwo­dzi­ciel­ski i szar­mancki. Oso­bom, które tę­sk­nią za do­brym związ­kiem, od­po­wied­nią an­ga­żu­jącą praca, twór­czym za­ję­ciem, które czę­sto­kroć miały już złe do­świad­cze­nia, prze­cież bar­dzo za­leży na tym, aby się w końcu usta­bi­li­zo­wać, ustat­ko­wać i zna­leźć pracę ma­rzeń albo spo­tkać tego je­dy­nego, tę je­dyną na całe ży­cie. Żyć długo i szczę­śli­wie. W fa­zie uwo­dze­nia wam­pir czę­sto wy­daje się ide­ałem. Ma wy­jąt­kowe zdol­no­ści em­pa­tyczne i ob­ser­wa­cyjne za­ra­zem. Po­trafi wy­chwy­ty­wać sy­gnały, ge­sty, miny, któ­rych inni nie za­uwa­żają, bo prze­cież jest łowcą, tro­pi­cie­lem, w pew­nym sen­sie łowcą oka­zji. Nie jest em­patą, ale emo­cje roz­po­znaje w lot. Nie po­trafi po­dzie­lać uczuć in­nych, gdyż jego próg lęku jest znacz­nie pod­wyż­szony, po pro­stu rza­dziej niż inni lu­dzie od­czuwa lęk, obawę, nie mó­wiąc o po­czu­ciu winy, skru­chy lub żalu. Żal wy­wo­łuje u sprawcy ra­czej utra­cona oka­zja do nę­ka­nia in­nych.

Czy jest tego świa­dom? Dość czę­sto tak. Skłon­ność do uza­leż­nia­nia i wy­ko­rzy­sty­wa­nia lu­dzi do wła­snych ce­lów uważa za swoją mocną stronę, pew­nego ro­dzaju za­letę, a na­wet war­tość. Oso­bom em­pa­tycz­nym i al­tru­istycz­nym może wy­da­wać się nie­do­rzeczne, wręcz nie­moż­liwe, żeby ktoś czer­pał sa­tys­fak­cję, a na­wet ra­dość z gnę­bie­nia in­nych. Jed­nakże nie­mal w każ­dym ty­go­dniu me­dia do­no­szą o lu­dziach, któ­rzy mal­tre­tują zwie­rzęta. Ktoś wlókł psa za sa­mo­cho­dem, ktoś inny za­ko­pał żyw­cem szcze­niaki i nie po­zwa­lał suce ich od­ko­pać, ktoś jesz­cze znę­cał się go­dzi­nami nad ko­tem, wie­sza­jąc go za łapki i mal­tre­tu­jąc. Opisy z rzeźni, ho­dowli, ferm po­cho­dzące z dzien­ni­kar­skich śledztw wo­łają o po­mstę do nieba. Mó­wimy, że to nie­wy­obra­żalne okru­cień­stwo, a prze­cież okru­cień­stwo wo­bec zwie­rząt jest czę­sto je­dy­nie pre­lu­dium do be­stial­stwa w sto­sunku lu­dzi. Me­cha­nizm po­lega na od­czło­wie­cze­niu i uprzed­mio­to­wie­niu ofiary.

Od­czło­wie­cze­nie

Istotą po­stawy wam­pira jest po­garda wo­bec dru­giej osoby i jej od­czło­wie­cze­nie. Dla­czego lu­dzie są tak okrutni wo­bec sie­bie? Dla­czego wy­zy­wają się od nie­nor­mal­nych, de­wian­tów, na­zy­wają in­nych „les­bami”, „pe­da­łami”, „zbo­czeń­cami”?

Pa­mię­ta­cie z pew­no­ścią or­ków z kul­to­wych po­wie­ści i fil­mów Hob­bit i Władca pier­ścieni. Or­ków można było, a na­wet na­le­żało mor­do­wać. Byli od­ra­ża­jący, brzydcy, ule­pieni z błota, a przede wszyst­kim nie­ludzcy, czyli tak na­prawdę nie byli ludźmi, choć mieli wiele ludz­kich cech. Mało kto z czy­tel­ni­ków lub wi­dzów za­sta­na­wiał się nad lo­sem ty­sięcy wy­rzy­na­nych or­ków, oglą­da­jąc ad­ap­ta­cje fil­mowe, gdyż z de­fi­ni­cji wie­dział, że nie są oni ludźmi. Dla­czego ogry na­leży tę­pić, po­dob­nie jak trolle, gnomy, ko­boldy? Gdyż nie są ludźmi. Re­pre­zen­tują od­ra­ża­jące zło. Bez­dy­sku­syj­nie i nie­świa­do­mie wiemy, że ucie­le­śnie­nie zła, czyli wszyst­kiego, z czym się nie zga­dzamy albo czego nie ro­zu­miemy, na­leży wy­tę­pić bez cie­nia po­czu­cia winy. Tak my­śli i po­stę­puje wam­pir – psy­cho­pata – wo­bec nie­win­nych osób i wo­bec swo­ich ofiar.

Dla­czego śmierć an­ty­bo­ha­te­rów róż­nych opo­wie­ści nie spra­wia nam przy­kro­ści, ale prze­ciw­nie – sa­tys­fak­cję? Gdyż nie są oni ludźmi, ode­brano im ce­chy ludz­kie. J.R.R. Tol­kien pi­sał Władcę pier­ścieni w cza­sie II wojny świa­to­wej. W przed­mo­wie stwier­dził, że wy­da­rze­nia wo­jenne, zwłasz­cza udział w I woj­nie świa­to­wej, miały „mały lub zgoła ża­den wpływ” na fa­bułę.

Tol­kien brał udział w jed­nej z naj­krwaw­szych bi­tew I wojny świa­to­wej – bi­twie nad Sommą w roku 1916, która po­chło­nęła mi­lion ofiar. Mi­lion w ciągu pię­ciu mie­sięcy! Walka to­czyła się po­mię­dzy ar­miami bry­tyj­ską i nie­miecką. W cza­sie pierw­szego dnia szturmu wojsk nie­miec­kich Bry­tyj­czycy stra­cili 60 ty­sięcy lu­dzi. 60 ty­sięcy ist­nień! 60 ty­sięcy po­ra­nio­nych, mar­twych ciał na ob­sza­rze wiel­ko­ści trzech bo­isk pił­kar­skich. 45 ty­sięcy ciężko ran­nych i ko­lej­nych 15 ty­sięcy zmar­łych póź­niej w wy­niku od­nie­sio­nych ran! Ar­mia bry­tyj­ska na ma­sową skalę sto­so­wała gazy bo­jowe, głów­nie sil­nie tru­jący fos­gen – jak na iro­nię – o za­pa­chu sko­szo­nej trawy lub doj­rza­łych owo­ców. Żoł­nie­rze gi­nęli w wy­niku udu­sze­nia. Więk­sza część walk od­by­wała się wręcz. Jak pi­sali żoł­nie­rze w pa­mięt­ni­kach i li­stach znad Sommy, nie była to żadna szer­mierka. Tłu­cze­nie, za­rzy­na­nie, mor­do­wa­nie, rzeź. Ucieczka lub co­fa­nie się nie były moż­liwe. Atak na okopy. Walka na ba­gnety, roz­pru­wa­nie brzu­chów, tłu­cze­nie kol­bami, strzały z bli­ska, naj­le­piej w głowę. Fran­cuzi, Niemcy, Szkoci, Ir­land­czycy, An­glicy, Po­lacy, Czesi, Ślą­zacy – wcie­leni do dwóch ar­mii.

Tol­kien twier­dził, że zy­skał dy­stans do wojny po po­wro­cie do domu. Nie wie­rzymy Tol­kie­nowi. Jako spe­cja­li­ści od pracy z lę­kiem i traumą nie wie­rzymy w jego za­pew­nia­nia. W ani jedno jego słowo na te­mat dy­stansu wo­bec do­świad­czeń wo­jen­nych. By prze­żyć coś ta­kiego, żeby ro­bić coś ta­kiego, żeby mor­do­wać in­nych bez po­wodu, trzeba od­czło­wie­czyć wroga. Trzeba ode­brać mu ce­chy ludz­kie, uwie­rzyć, że jest or­kiem, ogrem, trol­lem, pe­da­łem, zbo­czeń­cem, de­wian­tem, par­chem, li­sza­jem, od­ra­ża­jącą kre­aturą.

Pro­jek­cja

Pro­jek­cja to me­cha­nizm obronny po­le­ga­jący na przy­pi­sy­wa­niu in­nym nie­apro­bo­wa­nych przez sie­bie uczuć, pra­gnień, dą­żeń, któ­rym sami nada­li­śmy lub któ­rym nadano, w kul­tu­ro­wych lub oby­cza­jo­wych wzor­cach, ne­ga­tywne zna­cze­nie. Przy­kła­dem może być oj­ciec krzy­czący na syna, gdyż są­dzi, że dziecko, nie re­ali­zu­jąc oj­cow­skich po­le­ceń („po­sprzą­taj swój po­kój”), za­cho­wało się agre­syw­nie i wrogo. Tym­cza­sem to oj­ciec jest agre­sywny. Po pierw­sze, dzięki pro­jek­cji swo­jej zło­ści na syna unika fru­stra­cji – nie musi czuć się winny i od­po­wie­dzialny za wła­sną złość, gdyż zna­lazł jej przy­czynę oraz win­nego w synu. Po dru­gie, zdez­o­rien­to­wane dziecko czuje się winne. In­ter­pre­tuje przy­czyny zło­ści ojca jako karę za wła­sne nie­do­pa­trze­nie (nie po­sprzą­tało na­le­ży­cie po­koju), a więc jest winne, czyli złe, a za­tem ko­ja­rzy złość ojca ze swoją winą i agre­syw­no­ścią, a wszystko to przy­pi­suje so­bie. W końcu po la­tach do­ro­słe dziecko może uznać, że świat jest z na­tury agre­syw­nie na­sta­wiony i na­leży się przed nim za wszelką cenę bro­nić lub mu ule­gać (bo ule­gli mniej tracą) albo pro­wa­dzić agre­sywne gry, by w nich wy­gry­wać (wtedy może stać się wam­pi­rem).

Tol­kien zo­stał zwol­niony z frontu w paź­dzier­niku 1916 roku i z prze­rwami ciężko cho­ro­wał do roku 1918, a na­wroty cho­roby trwały do końca ży­cia. Le­czony był w kilku szpi­ta­lach na go­rączkę oko­pową, cho­robę wy­wo­łaną przez bak­te­rie roz­no­szone przez wszy. Były to wszy ludz­kie, wszy ubra­niowe, plaga oko­pów, mun­du­rów i woj­sko­wych ko­ców.

Wtedy nie ist­niały jesz­cze an­ty­bio­tyki ani nie roz­po­zna­wano bak­te­rio­lo­gicz­nego pod­łoża cho­roby. Uzna­wano ją za od­ra­ża­jącą i po­ni­ża­jącą cenę za walkę w oko­pach. Forma prze­wle­kła cho­roby da­wała na­wroty go­rączki, roz­le­głe bóle, nie­przy­jemną wy­sypkę na ca­łym ciele i w końcu zmiany w ośrod­ko­wym ukła­dzie ner­wo­wym, pro­wa­dzące do na­pa­dów lęku, draż­li­wo­ści i w końcu otę­pie­nia.

W oko­pach nad Sommą Tol­kien na­uczył się trwać w po­ni­że­niu, kryć roz­pacz, zno­sić ból i od­razę, lecz przede wszyst­kim na­uczył się od­czło­wie­czać wro­gów, lu­dzi w in­nych mun­du­rach, lu­dzi ta­kich sa­mych jak on – Ślą­za­ków, Po­la­ków, Ba­war­czy­ków, West­fal­czy­ków, Fla­man­dów – gdyż sam czuł się upo­ko­rzony, do końca ży­cia bo­ry­ka­jąc się ze skut­kami wo­jen­nego za­ka­że­nia. Stwo­rzył prze­pis na tu­szo­wa­nie zbrodni i nie­na­wiść w imię ide­olo­gii, jed­no­cze­śnie chro­niąc sie­bie. Jego, ską­d­inąd zna­ko­mitą, li­te­ra­turę mo­żemy in­ter­pre­to­wać jako ma­sywną pro­jek­cję, dzięki któ­rej od­dzie­lał złość wo­bec wro­gów i wła­sne po­ni­że­nie od oso­bi­stych do­świad­czeń i cier­pień, czy­niąc z nich me­ta­forę walki do­bra ze złem. Zło w po­wie­ściach Tol­kiena ma po­stać orka, a naj­wyż­sze zło jest okiem Sau­rona, ra­czej czymś niż kimś, ro­dza­jem złej mocy, która prze­syca co­raz więk­sze ob­szary rze­czy­wi­sto­ści.

Na­zwij prze­ciw­nika or­kiem, ogrem, pe­da­łem, mie­szań­cem, zbo­czeń­cem. Od­bierz mu ludz­kie ce­chy, a bę­dziesz mógł pchnąć czło­wieka prze­ciw czło­wie­kowi, wma­wia­jąc mu, że w słusz­nej spra­wie za­rzyna or­ków, trolli, ko­boldy, sa­memu bę­dąc szla­chet­nym. To nie jest zresztą nowy prze­pis. Wojna, za­głada, po­gromy za­wsze za­czy­nają się od­czło­wie­cza­niem lu­dzi. Dla­tego ję­zyk po­gardy jest tak nie­bez­pieczny i jed­no­cze­śnie obrzy­dliwy sam w so­bie, gdyż sta­nowi za­pro­sze­nie do zbrodni, a nie­rzadko jest jej za­po­wie­dzią. Uko­ro­no­wa­niem dzia­łal­no­ści wam­pi­rów, swego ro­dzaju zlo­tem wam­pi­rzej mię­dzy­na­ro­dówki jest wła­śnie wojna, kiedy więk­szość norm i za­sad, któ­rymi w cza­sie po­koju sta­rają się ma­ni­pu­lo­wać – zo­staje za­wie­szona. W cza­sie wojny można być wam­pi­rem ofi­cjal­nie i na­wet otrzy­mać za to me­dal.

Kiedy wielu po­li­ty­kom wy­da­wało się, że eu­ro­pej­ski prze­pis na li­be­ralną de­mo­kra­cję jako swego ro­dzaju re­cepta na po­wstrzy­ma­nie III wojny świa­to­wej, po gorz­kiej lek­cji dwóch po­przed­nich, był apro­bo­wany, a na­wet po­żą­dany przez kraje nie­na­le­żące do wspól­noty eu­ro­pej­skiej – wy­bu­chała wojna w Ukra­inie. Ro­sja na­je­chała ten kraj wy­łącz­nie z po­wodu wła­snych am­bi­cji im­pe­rial­nych. Wy­bitny pol­ski re­ży­ser te­atralny Kry­stian Lupa wprost na­zwał ów stan rze­czy po­wro­tem do śre­dnio­wiecz­nej men­tal­no­ści, która kształ­to­wała Eu­ropę nie­mal do końca XX wieku[20]. Męż­czy­znę wy­cho­wy­wano na wo­jow­nika, któ­rego je­dy­nym ce­lem była walka z in­nym wo­jow­ni­kiem. Bra­nie łu­pów, gwałty, znisz­cze­nie, pod­boje, nie­wol­nic­two kształ­to­wały przez setki lat cy­wi­li­za­cję Za­chodu. Ro­sja po­zo­stała w kręgu wam­pi­rzej prze­mocy, czy­niąc z niej po­wód do na­ro­do­wej dumy. „Czy bę­dziemy w sta­nie cof­nąć skutki tej wojny i po­wró­cić do em­pa­tycz­nych ne­go­cja­cji z ota­cza­ją­cym nas świa­tem?” – za­sta­na­wia się Lupa. Pró­buje w ślad za Joh­nem Len­no­nem, jak w jego słyn­nej pio­sence Ima­gine, wy­obra­zić so­bie świat bez po­dzia­łów, bez prze­mocy, bez agre­sji.

Wam­pir – ów ci­chy sa­dy­sta, skryty prze­mo­co­wiec, słowny na­past­nik – cza­sem wy­daje nam się tylko nie­win­nym fru­stra­tem, za­gu­bio­nym pe­sy­mi­stą, in­te­li­gent­nym cy­ni­kiem, jed­nakże gdy tylko zy­skuje oka­zję, wła­dzę, gdy ro­dzina, or­ga­ni­za­cja, struk­tura, a na­wet całe pań­stwo za­wie­szają za­sady z po­wodu ule­gło­ści, wy­ni­ków sprze­daży, po­li­tycz­nej pro­pa­gandy albo wojny – staje się okrut­nym wo­jow­ni­kiem. Od dawna był go­tów pod­jąć tę rolę w peł­nym wy­mia­rze.

Moc wam­pira

Siódme kry­te­rium – koan

W sta­rym bu­dynku in­sty­tutu, w ka­me­ral­nej salce na ty­łach bi­blio­teki, za­le­gła ci­sza. Po chwili pro­fe­sor za­czął swój wy­kład:

Wam­piry są wśród nas. Ich je­dy­nym ce­lem jest ode­bra­nie ofie­rze ener­gii, gdyż kar­mią się lę­kiem. Im bar­dziej wam­pir się boi, tym le­piej się czuje, gdy ktoś inny boi się jesz­cze bar­dziej. Ow­szem, wam­piry od­czu­wają lęk. Jed­nak w końcu, po la­tach ssa­nia cu­dzej ener­gii, boją się tylko jed­nego – de­kon­spi­ra­cji, ujaw­nie­nia i oczy­wi­ście utraty ży­wi­ciela.

To już wie­cie – wam­pir jest agre­sywny naj­czę­ściej w spo­sób pa­sywny, ukryty i nie wprost. Wam­pir musi wy­gry­wać, więc nie­ustan­nie ry­wa­li­zuje, naj­chęt­niej umniej­sza­jąc in­nym. Wam­pir kła­mie i two­rzy ilu­zje na swój te­mat. Udaje osobę miłą i sym­pa­tyczną. Jest jak jed­no­oso­bowa sekta, która się tobą za­opie­kuje w po­trze­bie, usłuży, po­może, wes­prze, aż w końcu za­żąda sło­nej za­płaty.

Wam­pir nie udziela od­po­wie­dzi na naj­prost­sze py­ta­nia, za­nim nie prze­my­śli, czy mu się to opłaca lub czy się przy­pad­kiem nie zdra­dzi. Ob­wi­nia in­nych, zwłasz­cza za wła­sne nie­po­wo­dze­nia, rzuca oskar­że­nia, plot­kuje, rze­komo w do­brej wie­rze, w tro­sce o do­bro ob­ma­wia­nego.

Wam­pir de­mon­struje siłę, czę­sto w spo­sób bar­dzo prze­bie­gły, na przy­kład udo­wad­nia­jąc cu­dzą sła­bość lub głu­potę. Cie­szy się i try­um­fuje, gdy może przy­ła­pać ko­goś na nie­wie­dzy lub błę­dzie, choćby naj­mniej­szym. Może dużo otrzy­mać, bar­dzo dużo wy­ssać, a i tak bez mru­gnię­cia po­wieką po­wie, że da­łeś mu zbyt mało albo nie to, czego chciał, albo za­płata miała być w fun­tach, a nie w zło­tów­kach. Lubi igrać sło­wami i od­gry­wać ofiarę, a cza­sem dziecko, nie­kiedy na­iwną istotę, która nosi ró­żowe oku­lary i mięk­kie kap­ciuszki (przyj­muje po­stawę in­fan­tylną).

Wam­pir zna­ko­mi­cie udaje sła­bość. Jest w tym mi­strzem. Zjed­nuje so­bie opiekę, do­staje wspar­cie. Ach, ten sa­motny, po­rzu­cony fa­cet, oszu­kany przez byłą. Ach, ta nie­szczę­śliwa, nie­ko­chana ko­bieta, któ­rej znowu w ży­ciu coś nie wy­szło. Ten ba­nalny trik, uda­wa­nie nie­win­nego dziecka w ciele do­ro­słego, jest nie­za­wodny. Działa jak lep na mu­chy.

Ale w za­sa­dzie wszystko to wie­cie o wam­pi­rach, że są nar­cy­styczni, so­cjo­pa­tyczni i tak da­lej. Bez trudu na­ru­szają za­sady lub je na­gi­nają, gdy tak im wy­god­nie. To rów­nież jest dla was oczy­wi­ste. Mo­że­cie dzięki temu ławo iden­ty­fi­ko­wać wam­piry w swoim oto­cze­niu, choć w ten spo­sób nie można ich po­ko­nać. Jed­nakże nie wie­cie jed­nego o wam­pi­rach, naj­waż­niej­szego, siód­mego kry­te­rium, nie zna­cie naj­więk­szej ich sła­bo­ści...

Pro­fe­sor za­wie­sił głos. Lecz nie do­koń­czył, gdyż za­nim zdą­żył upić łyk wody ze szklanki, upadł, wy­prę­żył ciało w na­głym skur­czu i wy­zio­nął du­cha.

Długo po­tem na róż­nych fo­rach, w so­cial me­diach i w roz­mo­wach przy sto­li­kach trwały dys­puty, czy pro­fe­sor zmarł po­ra­żony ręką ta­jem­ni­czego wam­pira, czy też śmierć miała na­tu­ralne przy­czyny. Snuto też nie­koń­czące się de­baty i naj­dziw­niej­sze do­my­sły – co też pro­fe­sor za­mie­rzał wy­ja­wić na se­kundę przed śmier­cią. Oczy­wi­ście są­dzono, że w sprawę wmie­szały się wam­piry, aby za­ciem­nić ob­raz i nie do­pu­ścić do wy­ja­wie­nia ta­jem­ni­czego siód­mego kry­te­rium. Czego do­ty­czy siódme kry­te­rium?

Do dziś nie usta­lono.

Po­noć asy­stent pro­fe­sora, wta­jem­ni­czony w siódme kry­te­rium, znik­nął bez wie­ści. Mó­wiono też, że uciekł do Bra­zy­lii, wy­pro­wa­dził się do Bra­niewa, wi­dziano go w Bro­ni­szach lub w Brod­nicy. W każ­dym ra­zie zli­kwi­do­wał konto na In­sta­gra­mie i ślad po nim za­gi­nął.

In­ter­pre­ta­cja

Dla­czego ofiary go­dzą się na swoją rolę lub – co gor­sza – wy­bie­rają wam­piry na swo­ich part­ne­rów, mę­żów, żony, sze­fów, wspól­ni­ków? Być może w tym py­ta­niu za­warta jest od­po­wiedź do­ty­cząca „siód­mego kry­te­rium”.

Ofia­rami stają się naj­czę­ściej osoby ła­two­wierne i tro­chę na­iwne. Pod płasz­czy­kiem au­to­ide­ali­za­cji i pew­nej ule­gło­ści ukryły całe to skon­fun­do­wa­nie złem świata. Chro­nią się przed bó­lem wspo­mnień i ry­zy­kiem za­ska­ku­ją­cych do­świad­czeń w bańce wła­snej (po­zor­nej) nie­win­no­ści. A wam­pir za­wsze gra w tę samą grę. Z po­zoru tylko jest prze­bie­gły. Zła­pany za rękę szal­bierz wzru­sza ra­mio­nami i za­prze­cza. Na cień po­dej­rze­nia re­aguje uśmie­chem. Jego stra­te­gią jest bez­czel­ność. Po pro­stu w biały dzień ko­piuje do­ku­ment, nie zwraca po­życzki, po­biera za­liczkę na da­chówki, oszu­kuje w roz­li­cze­niu de­le­ga­cji, po­wta­rza cu­dze słowa, a na­wet błędy, idzie na lewe L4. Krad­nie, co po­pad­nie, ma­ni­pu­luje w świe­tle dnia, opo­wiada oszczer­stwa bez mru­gnię­cia okiem – nie waha się na­wet po­wta­rzać skra­dzio­nych żar­tów i aneg­dot, nie mó­wiąc o przy­własz­cza­niu tech­no­lo­gii, na­rzę­dzi, po­my­słów i ca­łych go­to­wych tek­stów. Pa­suje mu felga do to­yoty i cu­dza praca ma­gi­ster­ska, pro­gram szko­le­niowy albo tekst bajki dla dzieci – bie­rze. Po­nadto wam­pir, jak wiemy, jest za­zwy­czaj uro­czy. I na­iw­ność ofiary wraz z uj­mu­ją­cym uśmie­chem oszu­sta ja­koś się spla­tają w po­kryty grubo lu­krem wę­zeł po­chlebstw. Lu­dzie lu­bią lu­kier i na­dzie­nie z po­chleb­stwami.

Dla­tego nie tylko na­iwni ufają wam­pi­rom. W na­szym spo­łe­czeń­stwie roz­po­wszech­niona jest opi­nia, że wszy­scy kradną, je­śli mają tylko oka­zję, a prze­ko­na­nie, że pla­giat czy też ko­pio­wa­nie to prze­cież nie jest kra­dzież, do­peł­nia reszty. Kto nie kradł kar­to­fli na polu albo prądu z piw­nicy, za­sta­na­wia się fi­lo­zo­ficz­nie ofiara, cho­ciaż sama od­że­gnuje się od tego ro­dzaju prak­tyk. W ten spo­sób ofiara uspra­wie­dli­wia sprawcę, udaje, że nic nie wie o kra­dzio­nych za­so­bach zło­dzieja, ale ufa­jąc mu, w grun­cie rze­czy też staje się oszu­stem i sprawcą.

Po­nadto ofiary czę­sto­kroć były dziećmi bo­jaź­li­wym, bi­tymi i za­stra­sza­nymi. Gdy się stają do­ro­słe i z po­zoru nie­wielu rze­czy z cza­sów dzie­cię­cych się boją, po­zo­staje im dawny na­wyk lę­kli­wego dziecka, który przy­po­mina ła­god­ność. Ule­gają jed­nak wciąż no­wym sche­ma­tom i ste­reo­ty­pom, wielu do­mi­nu­ją­cym lu­dziom. Tak działa obrona lę­kli­wego dziecka. Ma ono na­dzieję, że jego ule­głość i po­godny na­strój nie wzbu­dzą agre­sji, więc nie obe­rwie lub obe­rwie mniej. Gdzieś w głębi ofiara wciąż jest sa­mot­nym, prze­stra­szo­nym dziec­kiem. Dawna roz­pacz i bez­rad­ność wy­pa­liły w nim praw­dziwą ra­dość. Dla­tego do­ro­słe dzieci, w któ­rych za­bito wiarę w sie­bie, bar­dzo czę­sto po­tra­fią tylko uda­wać opty­mizm. W grun­cie rze­czy są smutne. Gdy smut­kowi to­wa­rzy­szy na­strój me­lan­cho­lijny, upo­dab­niają się do osoby peł­nej po­gody du­cha, a na­wet ra­do­snej. Nie­stety na­strój ten wy­czu­wają wam­piry, za­wsze go­towe wy­ko­rzy­stać chwilę na­dziei – to jest sła­bo­ści do­ro­słego dziecka, które po­sta­nowi raz jesz­cze za­ufać.