Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jarosław Kaczyński dysponuje Sejmem, rządem, setkami spółek państwowych i miliardami złotych. Jak do tego doszedł? Co robi z całą tą władzą i bogactwem? Kto się tuczy na rządach Kaczyńskiego, a kto traci?
Na te pytania odpowiada Tomasz Piątek w książce Wielkie łowy Kaczyńskiego. 1995-2023. To kontynuacja bestsellera Kaczyński i jego pajęczyna.
W Wielkich Łowach Kaczyńskiego Piątek prześwietla kolejne etapy kariery wodza PiS. Sprawdza, jak Kaczyński korzystał na największych skandalach III RP. Analizuje chwyty, dzięki którym PiS doszedł do władzy. Prześwietla to, co dzieje się teraz, gdy pajęczyna Kaczyńskiego oplotła Polskę, a państwo jest pochłaniane przez aparat partyjny.
Autor śledzi też nitki wiodące za granicę. Dzięki temu najbardziej zaskakujące działania Jarosława Kaczyńskiego stają się zrozumiałe
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 656
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Skąd się wziął człowiek, który Polskę zatruł, podzielił i osłabił, a teraz ją niszczy?
W jaki sposób i z czyją pomocą ją opanował?
Na pierwsze pytanie odpowiedziała książka Kaczyński i jego pajęczyna, wydana w 2022 r. Na drugie pytanie odpowiadają Wielkie Łowy Kaczyńskiego, które masz przed sobą.
W Kaczyńskim i jego pajęczynie przedstawiłem początki i pierwsze lata kariery politycznej Jarosława Kaczyńskiego. Opisałem sieć fundacji, spółek, organizacji politycznych, które pomogły drugorzędnemu opozycjoniście czasów PRL-u i drugoplanowemu politykowi Trzeciej Rzeczpospolitej przebić się na pierwszy plan. Wskazałem ludzi, którzy ze sprytnego i upartego mola książkowego zrobili wodza Polski PiS-u. Polski antyzachodniej, antydemokratycznej, antykobiecej, antygejowskiej, która jest agresywna, a zarazem słaba, bo skorumpowana.
Wielkie łowy Kaczyńskiego to książka, która pokazuje dojrzewanie tej Polski, jej kolejne zwycięstwa i zdobycze. Ujawnia, jak pajęczyna Jarosława Kaczyńskiego oplotła nasze społeczeństwo. Tłumaczy, w jaki sposób Kaczyński złowił Polskę i co zrobił swoim ofiarom. Przygląda się jego metodzie i pomocnikom, cynicznym wykonawcom katastrofalnego przewrotu zwanego „dobrą zmianą”. Śledzi tropy zewnętrznych sojuszników, bez których wódz PiS-u nigdy nie stałby się autorytarnym władcą naszego kraju. Ukazuje prawdziwą twarz Kaczyńskiego. To cierpliwy myśliwy, który przemyślnie zakładał sidła i starannie dobierał kompanów. Tych, których później nagrodził najtłustszymi kąskami – i tych, których posłał do nagonki w zamian za kości do ogryzienia.
46 LAT W SKRÓCIE
Zanim jednak do tego przejdziemy, przypomnijmy sobie główne ustalenia książki Kaczyński i jego pajęczyna dotyczące życia i działalności przyszłego wodza PiS-u w latach 1949–1995:
• Jarosław Kaczyński wychował się w niekomunistycznej, ale uprzywilejowanej PRL-owskiej rodzinie (rodzice dostali mieszkanie na Żoliborzu, ojciec Rajmund Kaczyński mimo AK-owskiej przeszłości wykładał na Politechnice Warszawskiej, cieszył się też zaufaniem władz i służb PRL-u, o czym świadczy to, że podróżował na Zachód oraz uczestniczył w projektowaniu siedziby ambasady USA, przeznaczonej do intensywnej inwigilacji);
• na studiach Jarosław Kaczyński trafił pod skrzydła ultralewicowego prawoznawcy Stanisława Ehrlicha, który był śledzony przez SB, zarazem jednak doradzał wysoko postawionym esbekom z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i donosił im na swoich znajomych;
• Ehrlich pomógł Jarosławowi Kaczyńskiemu zdobyć tytuł magistra i doktora oraz dobrze płatną pracę, która polegała na tym, że w latach 70. Kaczyński uczył prawoznawstwa... esbeków z Białegostoku i komunistycznych notabli z Suwałk;
• również w latach 70. Kaczyński zaczął działać w opozycji antykomunistycznej, ale nie ponosił z tego powodu widocznych konsekwencji;
• w grudniu 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, funkcjonariusze SB przywieźli Kaczyńskiego do MSW na rozmowę z esbeckim kapitanem Marianem Śpitalniakiem;
• w notatce z tej rozmowy czytamy, że Kaczyński złożył ustną deklarację lojalności wobec reżimu PRL-u i zaproponował kapitanowi Śpitalniakowi, że będzie z nim współdziałać po zniesieniu stanu wojennego;
• w następnych miesiącach Kaczyński intensywnie uczestniczył w konspiracyjnych spotkaniach różnych organizacji, choć wiedział, że esbecy śledzą go przez cały czas;
• po dziewięciu miesiącach takiego śledzenia esbecy... przestali prowadzić teczkę Kaczyńskiego i uznali go za obywatela lojalnego wobec reżimu;
• w 1984 r. Tymczasowa Komisja Koordynacyjna, czyli główny sztab największej podziemnej organizacji NSZZ „Solidarność”, zerwała współpracę z Kaczyńskim, gdyż robił wszystko, aby więźniowie polityczni się złamali i podpisali deklaracje lojalności wobec reżimu PRL-u;
• w 1986 r. Lech Kaczyński pomógł Jarosławowi zbliżyć się do przywódcy „Solidarności”, Lecha Wałęsy;
• wówczas Jarosławem Kaczyńskim zaczęło się zajmować Biuro Studiów SB, elitarna jednostka blisko współpracująca z sowieckimi służbami, która rozbijała „Solidarność”, m.in. promując ultraprawicowych radykałów (w tym Kornela Morawieckiego i Antoniego Macierewicza, przyjaciela i sojusznika Kaczyńskiego);
• radykałowie promowani przez Biuro Studiów oskarżali kierownictwo „Solidarności” o uleganie komunistom, lewakom, Żydom itd.;
• pod opieką Biura Studiów Kaczyński stał się bardziej agresywny, np. pozwalał sobie na antysemickie nuty w swoich wystąpieniach i podsycał konflikty między Wałęsą a warszawskimi liderami solidarnościowej opozycji;
• w latach 1989–1990, gdy komunizm upadał, Jarosław Kaczyński regularnie się spotykał i biesiadował przy alkoholu z Anatolijem Wasinem, głównym szpiegiem sowieckich służb specjalnych KGB w Polsce;
• Wasin był specjalistą od werbowania młodych obiecujących polityków, a zarazem „kremlowskim jastrzębiem” (w pierwszej połowie lat 80. żałował, że polscy komuniści nie zabili Wałęsy);
• Kaczyński odwiedzał Wasina w jego warszawskim mieszkaniu, choć musiał się domyślać, że są tam podsłuchy;
• rozmawiał z Wasinem o wielkiej polityce, m.in. o pomyśle „finlandyzacji” Polski (według niego Polska miałaby pozostać państwem wasalnym Kremla, ale w sprawach wewnętrznych rządziłaby się swoimi własnymi prawami i obyczajami);
• w wydanej po latach książce Porozumienie przeciw monowładzy[1] Kaczyński przyzna się do spotkań z Wasinem, ale będzie twierdzić, jakoby po zakończeniu tych kontaktów opowiedział o tym szefowi służb specjalnych RP, Andrzejowi Milczanowskiemu;
• Milczanowski kategorycznie temu zaprzeczy, mówiąc, że Kaczyński nigdy mu się z czegoś takiego nie zwierzał;
• na początku lat 90. działalność Jarosława Kaczyńskiego była hojnie finansowana przez szefa Banku Przemysłowo-Handlowego w Krakowie Janusza Quandta, który m.in. nadzorował firmę Agencja Gospodarcza, przechowującą pieniądze pochodzące z funduszy KGB;
• sponsorem współpracowników Kaczyńskiego był też Grzegorz Żemek, dyrektor Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, agent służb specjalnych PRL-u o pseudonimie „DIK”, prowadzony przez pułkowników wywiadu wojskowego Zenona Klameckiego i Jerzego Klembę;
• Żemek finansował ludzi Kaczyńskiego, posługując się PRL-owskimi centralami handlu zagranicznego, intensywnie infiltrowanymi przez służby PRL-u, które przechowywały, mnożyły i dzieliły tam pieniądze;
• wśród sponsorów środowiska Kaczyńskiego regularnie pojawiały się osoby związane z PRL-owskimi centralami handlu zagranicznego;
• wśród tych sponsorów był np. Grzegorz Tuderek, szef centrali Budimex, który wspierał handel z Rosją i finansował spółkę Telegraf założoną przez ludzi Kaczyńskiego;
• spółkę Telegraf finansowali też słynni aferzyści Andrzej Gąsiorowski i Bogusław Bagsik, wspierani przez sztab specjalistów z PRL-owskich centrali handlowych;
• również wśród współpracowników Kaczyńskiego spotykamy osoby związane z PRL-owskimi centralami handlu zagranicznego, jak choćby Hanna Ambroż, w latach 80. główna specjalistka centrali handlu zagranicznego Metalexport, w następnej dekadzie członkini rady nadzorczej spółki Srebrna, kontrolowanej przez Kaczyńskiego;
• spółki Telegraf i Srebrna to część pajęczyny firm i fundacji, utworzonej przez Kaczyńskiego przy pomocy Sławomira Siwka, którego siostra za czasów komunizmu mieszkała w Moskwie, gdyż jej mąż reprezentował tam... PRL-owską centralę handlową Ciech;
• Siwek działał w słynnym stowarzyszeniu reżimowych katolików PAX, utworzonym za zgodą sowieckich i PRL-owskich służb, które później organizację tę intensywnie monitorowały;
• w latach 70. Służba Bezpieczeństwa zablokowała Siwkowi możliwość wyjazdów na Zachód, jednak później Sławomir Siwek uzyskał zgodę na takie podróże dzięki opiece promoskiewskiego esbeka Janusza Huka;
• pajęczyna fundacji i firm, utworzona przy pomocy byłych komunistów i Siwka, odgrywała i odgrywa do dziś kluczową rolę w działalności Jarosława Kaczyńskiego;
• dzięki tej pajęczynie Kaczyński mógł utrzymywać swoją partię polityczną Porozumienie Centrum (PC), założoną na początku lat 90;
• dzięki tej pajęczynie mógł też utrzymywać swoją drugą partię, Prawo i Sprawiedliwość, w trudnych dla niej okresach, kiedy nie sprawowała władzy.
1
Utrzymać partię w rękach
W 1993 roku Porozumienie Centrum nie wchodzi do Sejmu. Siłą rzeczy również sam Kaczyński traci poselskie krzesło i diety. Z czego żyje? „Przez jakiś czas musiałem pożyczać pieniądze od Leszka [Lecha Kaczyńskiego – przyp. T.P.]. Bez jego pomocy ciężko byłoby mi przetrwać pierwsze miesiące po rozwiązaniu Sejmu. Później trochę się ustabilizowało, znalazłem zatrudnienie w Fundacji, za płacę przeszło trzy razy niższą niż w Sejmie” – wyznaje Kaczyński w książce Porozumienie przeciw monowładzy[2], w której przedstawia swój wieloletni marsz ku władzy.
O jakiej „Fundacji” mowa, która tak skąpo płaciła wybitnemu działaczowi? O Fundacji Prasowej Solidarności, którą założył sam Kaczyński. I to on decydował o zarobkach pracowników. A miał z czego wypłacać pensje. Fundacja bowiem przejęła atrakcyjne nieruchomości w centrum Warszawy. Chodzi o budynki i grunty u zbiegu Alej Jerozolimskich i ulicy Nowogrodzkiej, gdzie dzisiaj mieści się m.in. siedziba PiS-u. Cała operacja, przeprowadzona za pomocą bezprawnych sztuczek, została dokładnie opisana w Kaczyńskim i jego pajęczynie.
Jesień 1993 roku to czas walki z partyjnymi kolegami o władzę w PC. Koledzy obwiniają Jarosława Kaczyńskiego o klęskę wyborczą. I to nie byle jacy koledzy. Kaczyńskiego atakuje m.in. główny sojusznik Sławomir Siwek. Już od pewnego czasu Siwek odcina się od przywódcy. Stroni od działalności partyjnej, nie wziął udziału w wyborach... Gorzej: namawia członków partii, żeby porzucili politykę dla biznesu! Nieruchomości, spółki, fundacje, całe to imperium, które Siwek buduje dla Kaczyńskiego, ma ogromny potencjał gospodarczy. Świetna maszyna do zarabiania pieniędzy dla partii? Jasne. Ale na co komu partia, która właśnie przegrała wybory? Dlaczego nie zarabiać pieniędzy dla nich samych?
Andrzej Anusz, ówczesny towarzysz partyjny Kaczyńskiego, tak to wspomina po latach:
– Do kiedy PC było w Sejmie, robiliśmy politykę. Nikt nie doceniał potencjału Fundacji Prasowej. Faktu, że może być doskonałym zapleczem na ciężkie czasy. Nie mieliśmy świadomości, że są jakieś budynki, drukarnie, działki. Po porażce wyborczej Siwek wycofał się z polityki i chciał po prostu zarabiać pieniądze. Jarek Kaczyński uważał, że ważniejsze od bycia magnatem prasowym jest wsparcie politycznych przyjaciół, bo wtedy z nim pozostaną. Stąd spór[3].
Postawa Sławomira Siwka, współtwórcy spółek, fundacji i partii, robi wrażenie na kolegach. Do buntowników dołącza też Adam Glapiński. On z pieniędzmi wciąż ma do czynienia, gdyż pozyskuje fundusze dla partii. Jako człowiek o dobrodusznym sposobie bycia Glapiński buntuje się łagodniej. „Po trosze, jak zwykle z pewnego dystansu” – tak Kaczyński opisuje ten bunt w Porozumieniu przeciw monowładzy[4]. Jednak inni rebelianci nie gryzą się w język. Padają straszne słowa „Jarek, jesteś śmieszny”.
Co na to Jarek? Kontratakuje. Zarzuca swoim krytykom lenistwo. Próbuje przerzucić na nich odpowiedzialność za porażkę[5]. Rozpaczliwie szuka sprzymierzeńców.
POMOCNA SENATORKA GRZEŚKOWIAK
I nagle pojawia się niespodziewana sojuszniczka. To senatorka Alicja Grześkowiak, przedstawicielka województwa toruńskiego, była wicemarszałkini i późniejsza marszałkini Senatu.
„W Zarządzie [Porozumienia Centrum – przyp. T.P.] miałem ewidentną przewagę, była jeszcze Naczelna Rada Polityczna, a tam mogło być różnie. Była [...] grupa członków Rady [...] działaczy katolickich, zwykle lojalnych. Gdyby moi ówcześni przeciwnicy połączyli siły choćby z Alicją Grześkowiak, mogliby zmienić front” – tak Kaczyński relacjonuje swe ówczesne obawy. Bezpodstawne, jak się okazuje, gdyż: „ogromnego wsparcia udzieliła mi pani profesor Grześkowiak. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, dzielił nas zawsze spory dystans [...]. Miała przy tym dobre, koleżeńskie stosunki z niektórymi moimi krytykami, na przykład [...] [ze] Sławkiem Siwkiem” – czytamy w Porozumieniu przeciw monowładzy[6].
Kim jest Alicja Grześkowiak? Urodziła się w 1941 roku. 22 lata później ukończyła prawo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1968 r. jako młoda prawniczka wstąpiła do Stronnictwa Demokratycznego, wspierającego reżim PRL-u. Zrobiła to podczas odrażającej antysemickiej nagonki prowadzonej przez ten reżim.
W latach 70. esbecy pozwalali Alicji Grześkowiak podróżować na Zachód. Dzięki temu mogła odbyć staż uniwersytecki w Rzymie w latach 1974–1975.
Po upadku komunizmu Alicja Grześkowiak zdobyła sławę jako ultrakonserwatystka, zaciekła przeciwniczka praw reprodukcyjnych kobiet. W latach 90. zyskuje przydomek „Matki Boskiej Karnej”, gdyż żarliwie domaga się ścigania osób dokonujących aborcji[7]. Słynie wówczas z namiętnych wystąpień. Nieraz ozdabia swoje przemowy długimi cytatami z poezji.
W latach 90. Alicja Grześkowiak wiąże się z antyzachodnim kaznodzieją i przedsiębiorcą Tadeuszem Rydzykiem[8] (jego esbeckie i rosyjskie związki zostały opisane w dwutomowej książce Rydzyk i przyjaciele[9]). Jednak w 1998 r. Grześkowiak pokłóci się z księdzem Rydzykiem o to, kto ma rządzić katolickimi duszami w Toruniu[10]. Według niektórych źródeł kością niezgody stanie się też przeprowadzany wówczas podział samorządowy kraju. Alicja Grześkowiak będzie chciała, żeby Toruń znalazł się w jednym województwie z Gdańskiem. Tymczasem Rydzyk w przymierzu z postkomunistyczną partią SLD wybierze Bydgoszcz i jak zwykle postawi na swoim[11].
SOJUSZNICY, BIZNESY, WSCHÓD
W tej samej dekadzie Alicja Grześkowiak rozpoczyna współpracę z toruńskim przedsiębiorcą i politykiem Januszem Strześniewskim, który też jest wówczas człowiekiem Jarosława Kaczyńskiego, gdyż reprezentuje Porozumienie Centrum w Toruniu.
Współpraca sojuszniczki Kaczyńskiego z sojusznikiem Kaczyńskiego przynosi owoce. W 1994 r. Strześniewski zostaje radnym Torunia, potem zdobywa fotel wiceprezydenta miasta jako przedstawiciel PC. Razem z nim do miejskiej rady wchodzą ludzie senatorki Grześkowiak.
– To był strzał w dziesiątkę – tak Strześniewski będzie wspominać swoją współpracę z Grześkowiak przy wyborach samorządowych. – Wprowadziliśmy do Rady Miasta sporą grupę naszych kandydatów i nieoczekiwanie zaproponowano mi funkcję wiceprezydenta. Rada Miasta to przegłosowała, bo wówczas to ona wybierała prezydenta, jego zastępców i członków zarządu miasta[12].
Alicja Grześkowiak i Janusz Strześniewski będą współpracować na różnych polach, nie tylko w radzie Torunia. W latach 2001–2004 pani Grześkowiak zasiądzie w radzie Fundacji Pomocy Samotnym Matkom, której prezesem będzie Strześniewski. W latach 2013–2014 Grześkowiak znajdzie się w radzie nadzorczej firmy tekstylnej Kaja Investment, kontrolowanej przez Strześniewskiego i jego rodzinę[13].
Dlaczego to odnotowujemy? Dlatego, że w latach 2005–2007 Strześniewski zostanie wspólnikiem toruńskiego potentata Romana Karkosika w spółce Unibax Włóknina[14]. Karkosik to były konfident komunistycznej SB, który, gdy upadał komunizm, dorobił się fortuny dzięki przedsięwzięciom związanym ze Wschodem. Mianowicie importował złom cennych metali z ZSRR, a później z krajów postsowieckich. W następnych latach robi biznesy w Rosji. W 1994 r. rejestruje tam spółkę akcyjną Grossi[15]. W 2007 r. zaoferuje polskiej Grupie Lotos ropę naftową od Gazpromnieftu (jedna ze spółek kremlowskiego koncernu paliwowego Gazprom). W 2013 r. zbuduje fabrykę części samochodowych w Dzierżyńsku pod Niżnym Nowogrodem. A w roku 2019 – czyli pięć lat po napaści Putina na Ukrainę – Roman Karkosik będzie planować zbudowanie kolejnego zakładu produkcyjnego w imperium Kremla. Więcej na ten temat w książce Rydzyk i przyjaciele.
Rzućmy też okiem na bliskie związki Janusza Strześniewskiego z Nometem, polską firmą meblarską zarabiającą w Rosji. W latach 2002–2003 Strześniewski będzie wiceprezesem Nometu[16]. „Gazeta Pomorska” napisze, że Janusz Strześniewski wskoczył na ten stołek zaraz po tym, jak pomógł Nometowi w urzędzie miejskim. Jako wiceprezydent Torunia miał przekazać firmie trzy nieruchomości na szczególnie dogodnych warunkach[17]. W tym samym czasie Nomet będzie szukać klientów i przychodów w Rosji. W 2002 r. moskiewska filia Nometu będzie uczestniczyć w tamtejszych targach meblarskich[18]. Podobnie jak w roku 2005.
Portal BiznesMeblowy.pl nazwie to „pukaniem do rosyjskich drzwi”[19]. Czy rosyjskie drzwi się otworzą? W Rosji akcesoria meblowe firmy Nomet będą obecne na rynku przez następne lata. Co najmniej do roku 2023, gdy piszę te słowa[20].
ZAKON Z PLACÓWKĄ W MOSKWIE
Co jeszcze warto wiedzieć o koneksjach Alicji Grześkowiak, która uratowała Jarosława Kaczyńskiego jako wodza PC? W 1996 r. senatorka Grześkowiak wstępuje do katolickiego świeckiego zakonu bożogrobców (Zakon Rycerski Bożego Grobu)[21]. Zakon bożogrobców nie stroni od Rosji. Również po przejęciu władzy przez Władimira Putina, a nawet po tym, jak Putin napadnie na Ukrainę w roku 2014. To nie będzie przeszkadzać Alicji Grześkowiak, która pozostanie w tej organizacji. Wystąpi publicznie jako „dama zakonu bożogrobców” m.in. w 2019 r.[22] W tym samym roku wielki mistrz zakonu, kardynał Edwin O’Brien, odwiedzi Moskwę[23]. A w roku 2022 generalny gubernator zakonu bożogrobców, Leonardo Visconti di Modrone, będzie ubolewać, że opinia publiczna zbytnio się przejmuje najazdem Kremla na Ukrainę, przez co zapomina o konflikcie izraelsko-palestyńskim...
Kto jest zwierzchnikiem bożogrobców w Rosji? Rosyjski katolik Jarosław Tiernowski, który regularnie kontaktuje się z centralą w Watykanie[24]. Aczkolwiek ma też inne autorytety. Tiernowski to bowiem doświadczony i sprawdzony putinowiec.
W 1999 r., gdy Władimir Putin wygrywa wybory prezydenckie, Tiernowski działa w sztabie wyborczym Putina. Współpracuje wtedy z Dmitrijem Miedwiediewem [późniejszy marionetkowy prezydent, który w latach 2008––2012 formalnie zastąpi Putina na stanowisku głowy państwa – przyp. T.P.]. W 2002 r. katolicki bożogrobiec Tiernowski zostanie szefem prezydencko-rządowo-parlamentarnej komisji spraw zagranicznych.
Będzie też kierować Ogólnorosyjskim Związkiem Stowarzyszeń Publicznych „Publiczna Rada Doradcza”, utworzonym przez pełnomocników Putina. Rosyjskie media podadzą, że Jarosław Tiernowski za swoje zasługi „został nagrodzony przez Prezydenta Rosyjskiej Federacji Władimira Putina dyplomem i cennym upominkiem”[25].
Dodajmy, że urodzony w 1970 r. Tiernowski cieszył się zaufaniem kremlowskich służb już jako nastolatek. W latach 1987–1988 władze wysyłały go na oficjalne spotkania z amerykańskimi rówieśnikami, starannie wyreżyserowane. Nazywano to „dyplomacją ludową”[26].
2
Okiełznać Siwka
Dzięki senatorce Grześkowiak Jarosław Kaczyński odzyskuje absolutną władzę nad partią. „Moi krytycy, muszę przyznać, że dyskretnie, bez robienia hałasu, zachowując się przyzwoicie, wyszli po angielsku. Dlatego z wieloma z nich mogłem później nawiązać współpracę w różnych dziedzinach, choć do partyjnej działalności nikt nie wrócił” – tak w Porozumieniu przeciw monowładzy Kaczyński chwali postawę pokonanych kolegów. Docenia to, że nie wywlekali wewnątrzpartyjnych brudów w mediach.
Na partii jednak świat się nie kończy. Jest jeszcze Fundacja Prasowa Solidarności i spółki, które powinny partię finansować. W nich zaś rządzi Sławomir Siwek, który pieniędzmi nie chce się dzielić z partią.
Kaczyński szuka kolejnych sojuszników, którzy pomogliby odwojować biznesową część imperium. Znajduje potężnych sprzymierzeńców. Takich, którzy noszą czerń i purpurę.
– W finale sporu Siwka z Kaczyńskim godzili biskupi Gocłowski i Andrzejewski – mówi Andrzej Anusz[27].
Chodzi o arcybiskupa gdańskiego Tadeusza Gocłowskiego i biskupa włocławskiego Romana Andrzejewskiego, którzy na początku lat 90. weszli do władz Fundacji Prasowej. Zaprosił ich tam Siwek, który od czasów PRL-u miał znakomite stosunki z katolickimi biskupami. Zdobył ich zaufanie mimo swoich kontaktów z komunistycznymi służbami specjalnymi albo też... właśnie dzięki tym kontaktom (zostało to dokładnie opisane w Kaczyńskim i jego pajęczynie).
Udział biskupów w mediacji z Siwkiem potwierdza sam Kaczyński, który pisze tak: „Dałem sobie też radę w Fundacji [Prasowej Solidarności – przyp. T.P.]. Wspominałem już o rozmowie z księdzem arcybiskupem zaraz po wyborach. Dokładnie było to tak: już 21 września [1993 r.] o trzeciej w nocy wyruszyłem wraz z Krzysztofem Tchórzewskim do Gdańska, by o ósmej rano spotkać się z arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim. Oprócz spraw politycznych głównym celem było wyjaśnienie sytuacji fundacji. Odniosłem częściowy sukces. Jeszcze tego samego dnia odwiedziliśmy we Włocławku biskupa Romana Andrzejewskiego, też z niezłym rezultatem. Tu maleńkie wtrącenie. Biskup Andrzejewski miał psa, który z żelazną konsekwencją próbował każdego gościa ugryźć w piętę, a także dwa koty takiej wielkości, że przez całe życie niczego podobnego nie widziałem. Po prostu koty giganty. Poza tym był niezwykle sympatycznym człowiekiem [...]. Wracając do Fundacji. Musiałem, co prawda, zrzec się kierowania Radą, przejął ją Krzysztof Czabański. Nie udało się mnie wypchnąć. Ostateczne wyjaśnienie tych spraw nastąpiło dopiero po trzech latach różnych przygód. W każdym razie, dzięki arcybiskupowi i biskupowi, a także Krzysztofowi Czabańskiemu i w końcu Sławomirowi Siwkowi udało się uratować Fundację, która mogła zrobić wiele bardzo dobrych rzeczy”[28].
„Dobre rzeczy”, które robi Fundacja Prasowa Solidarności – to przede wszystkim utrzymywanie Jarosława Kaczyńskiego i jego środowiska politycznego. „Wyjaśnienie tych spraw” oznacza „wyjaśnienie Siwkowi, że ma się poddać”.
Jak to wyglądało w praktyce? Zapewne burzliwie.
NOCNY RAJD DO BISKUPA
Spójrzmy na sekwencję faktów. Wybory odbywają się 19 września 1993 r. Wieczorem 21 września znane są ostateczne wyniki. Jarosław Kaczyński już wie, że przegrał z kretesem. Zamiast położyć się do łóżka, by odespać ciężko przepracowany czas kampanii wyborczej, Kaczyński o trzeciej w nocy wsiada do samochodu z Tchórzewskim. Jedzie do Gdańska, by porozmawiać z arcybiskupem o „sprawach politycznych” i „sytuacji fundacji”. Zatem chce przekonać arcybiskupa, by nie stawiał na nim krzyżyka. Przegrałem bitwę, ale nie przegrałem wojny! Jeśli przegrałem te wybory, to tylko po to, by wygrać następne! Wciąż jestem w grze! Dlatego proszę poprzeć mnie przeciwko Siwkowi i innym nielojalnym kolegom, którzy chcieliby odebrać mi pieniądze, czyli fundację! Taki sens muszą mieć wywody, które Kaczyński przedstawia arcybiskupowi.
Arcybiskup Gocłowski słynie z pojednawczego nastawienia, zatem spełnia prośby swego gościa – choć nie do końca. Przekonuje Kaczyńskiego i Siwka, żeby poszli na wyżej opisany kompromis (Kaczyński pozostaje w radzie fundacji, choć przestaje jej przewodniczyć). Wódz PC godzi się na to, gdyż po klęsce wyborczej nie ma innego wyjścia. Jednak w ciągu następnych trzech lat udaje mu się skłonić Siwka do kolejnych ustępstw. W 1994 r. Sławomir Siwek powtarza gest Jarosława Kaczyńskiego. Jak Kaczyński oddał kierowanie radą fundacji swojemu przybocznemu, Czabańskiemu, tak Siwek oddaje fotel prezesa Zenonowi Sułeckiemu. Do zarządu fundacji wchodzi stary przyjaciel Jarosława Kaczyńskiego, Wojciech Hermeliński[29].
A co ze spółkami związanymi z Fundacją Prasową Solidarności? W firmach Air Link, Inter-Poligrafia i Celsa rządzi Siwek. W Srebrnej – Kaczyński z Czabańskim.
W 1997 r. Fundacja Prasowa Solidarności dzieli na części działkę przy Alejach Jerozolimskich i ulicy Nowogrodzkiej. Przenosi własność budynków na firmy. Najbardziej atrakcyjną część frontową od strony Alej Jerozolimskich bierze spółka Srebrna, czyli Kaczyński. Zaplecze od strony Nowogrodzkiej dostaje się spółce Air Link, czyli Sławomirowi Siwkowi. Działalność Fundacji Prasowej Solidarności zamiera. Kaczyński powołuje Fundację Nowe Państwo. Siwek tworzy Fundację Solidarna Wieś. W radzie Nowego Państwa zasiada arcybiskup Gocłowski. Solidarną Wieś wspiera biskup Andrzejewski[30]. Czyżby Kaczyński wygrał połowicznie? Sytuacja bowiem wygląda tak, jak gdyby dawni sojusznicy rozstali się na dobre, dzieląc się wszystkim: gruntami, budynkami, firmami, fundacjami i biskupami.
To jednak mylne wrażenie.
PAMIĘTLIWOŚĆ WODZA
Co się stanie z Siwkiem i innymi buntownikami? Wrócą później pod skrzydła Jarosława Kaczyńskiego. Aczkolwiek spotyka ich kara trwająca do dziś, zapewne dożywotnia. Przestają pełnić w partii Kaczyńskiego ważne funkcje.
Przypomnijmy słowa wodza: „z wieloma z nich mogłem później nawiązać współpracę w różnych dziedzinach, choć do partyjnej działalności nikt nie wrócił”. To zdanie dużo mówi o Kaczyńskim. Najwyraźniej w swoim kręgu chce mieć ludzi stuprocentowo posłusznych. Ci, co na chwilę się zawahali, wypadają z kręgu. Potem mogą stać się sojusznikami, nawet cennymi, jak dzisiaj Glapiński. Jednak członkami drużyny już nigdy nie będą.
Najlepszy tego przykład stanowi rola, jaką Sławomir Siwek, inicjator buntu, przyjmie w następnych dziesięcioleciach. Siwek zbuntował się przeciw Kaczyńskiemu. Gdy nie udało mu się wypchnąć wodza z fundacji i spółek, zgodził się na podział. Po czymś takim wypadałoby się spodziewać, że Sławomir Siwek będzie Jarosława Kaczyńskiego omijać z dala. Tak się nie dzieje. Siwek po kilku latach porzuci swój bunt. Zacznie posłusznie, wręcz żarliwie współdziałać z Jarosławem Kaczyńskim. Żarliwie – ale po cichu, zakulisowo, dyskretnie. Już nigdy nie spróbuje się zbuntować, przejmować inicjatywy ani przepychać się na pierwszy plan.
Mimo to Kaczyński będzie ostentacyjnie traktować Siwka jak trędowatego. W 2006 r. wprowadzi go do zarządu Telewizji Polskiej (TVP) jako swojego przedstawiciela. Jednak i wtedy publicznie wyprze się Siwka. „Nie biorę za niego odpowiedzialności, bo on wszedł do TVP z rekomendacji Episkopatu, a nie PiS” – powie dziennikarzom. Mimo że Sławomir Siwek w TVP będzie bronić interesów Jarosława Kaczyńskiego fanatycznie i z otwartą przyłbicą. Pobije się o te interesy nawet z ultraprawicowym prezesem TVP Bronisławem Wildsteinem, skądinąd przychylnym PiS-owi. „[Siwek] uważany był za politycznego komisarza z nadania PiS-u. Co ciekawe, on sam publicznie długo nie walczył z tym wizerunkiem. Już po pierwszych tygodniach prezesury Wildsteina zażądał dymisji w pionie informacji, uważając, że »Wiadomości« są zbyt antypisowskie. A gdy prezes próbował wyrzucić z telewizji protegowaną Kaczyńskich Małgorzatę Raczyńską i jej zastępcę, Siwek dostał szału: »To zamach stanu. To oznacza otwartą wojnę z Jarkiem i ze mną«” – napisze „Dziennik Gazeta Prawna”[31]. W 2018 r. były towarzysz Siwka z PRL-owskiego stowarzyszenia PAX, Jan Król, powie „Gazecie Wyborczej”, że PAX-owscy działacze zawiedli się na Kaczyńskim. Doda jednak: „Pozostał przy nim tylko Sławek Siwek, ale nie wiem, w jakim charakterze. Gdzieś jest głęboko ukryty”[32].
Dlaczego Kaczyński po tylu latach wciąż będzie pomiatać skruszonym, pokutującym Siwkiem?
Najwyraźniej wszczęcie buntu w partii to przewina szczególnej wagi. Dla porównania: Adam Glapiński na przełomie tysiącleci znajdzie się w ugrupowaniach konkurencyjnych wobec Jarosława Kaczyńskiego i jego Porozumienia Centrum. W 1997 r. zostanie senatorem Ruchu Odbudowy Polski, potem przejdzie do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i Klubu Senatorskiego Akcji Wyborczej Solidarność. Jednak po 2015 r. Adam Glapiński zajmie w czyśćcu Kaczyńskiego luksusowe miejsce. Poza PiS-owskim partyjnym Olimpem, ale za to w Narodowym Banku Polskim. Skąd takie uprzywilejowanie? Zapewne dlatego, że Glapiński 30 lat temu zbuntował się w sposób bardziej umiarkowany niż Sławomir Siwek. A przede wszystkim to nie on wszczął bunt, tylko został do niego wciągnięty przez Siwka.
POKUTNIK MARCHEWKI I KIJA?
Kolejna intrygująca kwestia: w jaki sposób Kaczyński zmusił Siwka do wieloletniej, beznadziejnej pokuty? Czy posłuszeństwo i pokora wobec wodza dają Siwkowi przychody i zyski, których tak zapragnął w latach 90.? A może nie tylko marchewka tu zadziałała, lecz także kij?
Marchewka musiałaby być soczysta, a kij potężny. Przecież Siwek to działacz o wielkim potencjale. Znakomity organizator, sprytny, uparty i ustosunkowany w najpotężniejszych kręgach, mianowicie tych związanych z Kościołem katolickim. Człowiek, który zdobywa dla Jarosława Kaczyńskiego poparcie biskupów. Człowiek, który zna jego sekrety. Pamięta bowiem sztuczki, za pomocą których stworzono pajęczynę fundacji i spółek, finansującą działalność polityczną Kaczyńskiego. Rzecz jasna, Jarosław Kaczyński o tym wszystkim wie. Przed jesiennym buntem z 1993 r. robi wszystko, żeby mieć jak najlepsze stosunki ze Sławomirem Siwkiem. Przede wszystkim ze względu na jego bliskość z biskupami. „Siwek był pod jego całkowitą polityczną ochroną. Kontakty z episkopatem były dla prezesa Kaczyńskiego sprawą strategiczną” – powie „Gazecie Wyborczej” anonimowy współpracownik wodza[33].
Andrzej Anusz zaś doda: „Jarek budował partię chadecką w kontrze do ultrakościelnego ZChN. PC nie chodziło przed Kościołem na kolanach, ale wystarczył jeden telefon Siwka i był kontakt z Miodową [pałac prymasa – przyp. T.P.]”[34].
Oto zagadka: silny, skuteczny i wpływowy działacz, zaprzyjaźniony z hierarchami dominującego Kościoła, odcina się od Kaczyńskiego, bojkotuje partię, nie bierze udziału w wyborach, atakuje samego wodza... Potem jednak idzie na kompromis w sprawie władzy nad Fundacją Prasową Solidarności i jej pieniędzmi. A w następnych latach całkowicie usunie się w cień, poddawszy się woli Jarosława Kaczyńskiego.
Najwyraźniej Jarosław Kaczyński ma do dyspozycji skuteczne narzędzia, mogące spacyfikować nawet przyjaciela biskupów. Czyżby Kaczyński dysponował kompromitującymi materiałami, które pokazał Siwkowi i hierarchom?
Kto czytał Kaczyńskiego i jego pajęczynę, ten wie, że w latach 90. Jarosław Kaczyński jest wspierany przez byłych esbeków służących w UOP-ie. W książce Porozumienie przeciw monowładzy sam przyznaje, że w tamtym okresie przychodzą do niego esbeccy informatorzy z UOP-u i mówią mu różne rzeczy. Co więcej, w 1992 r. archiwa SB przetrząsa ówczesny minister spraw wewnętrznych, Antoni Macierewicz, bliski sojusznik Kaczyńskiego.
Można więc spytać, czy ktoś przekazał Jarosławowi Kaczyńskiemu na przykład notatkę z rozmowy, którą esbek Janusz Huk przeprowadził z Siwkiem na początku lat 80.?
Nie znalazłem tej notatki w archiwach IPN-u. Znalazłem tylko akta paszportowe Sławomira Siwka. A w nich – świadectwa rozpaczliwych starań Siwka o wydanie mu zgody na podróże do krajów zachodnich. Kto miał wydać tę zgodę? Oczywiście komunistyczna Służba Bezpieczeństwa. W aktach pojawia się zapis mówiący, że esbek Huk ma w tej sprawie przeprowadzić „rozmowę operacyjną” z Siwkiem. Sformułowanie „rozmowa operacyjna” oznacza, że chodzi w niej o działania SB związane z inwigilacją lub nękaniem przeciwników komunizmu. Najwyraźniej Huk sprawdzał, czy Siwek w zamian za zgodę na wyjazdy mógłby pomagać w prowadzeniu esbeckich operacji. Po pojawieniu się tego zapisu SB znowu pozwoliła Siwkowi wyjeżdżać na Zachód.
DOKONANIA DWÓCH KRZYSZTOFÓW
Przyjrzyjmy się teraz osobom, które pomogły Jarosławowi Kaczyńskiemu zachować władzę nad imperium fundacji i spółek. Zacznijmy od Krzysztofa Czabańskiego i Krzysztofa Tchórzewskiego.
Czabański i Tchórzewski to wierni towarzysze wodza. Działania i powiązania obu Krzysztofów zostały dokładnie omówione w Kaczyńskim i jego pajęczynie oraz Rydzyku i przyjaciołach. Dlatego teraz opiszę je skrótowo.
Krzysztof Czabański to były komunista, który w latach 1967–1980 działał w PZPR-ze. Pracował wówczas dla reżimowych gazet, łącznie ze „Sztandarem Młodych” (propagandowy organ komunistycznych organizacji młodzieżowych). Co ułatwiało Czabańskiemu taką karierę? To, że jego ojciec Tomasz Czabański też był reżimowym dziennikarzem, jak również konfidentem stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa, działającym pod pseudonimami „Tom”, „Tarzan” i „Tomaszewski”. Według doniesień medialnych Czabański senior wspomagał UB nie tylko uchem, lecz także swoim mieszkaniem, wypożyczając swój lokal na tajne spotkania z agentami[35]. W wolnej Polsce Czabański junior wspina się wyżej u boku Jarosława Kaczyńskiego. Na początku lat 90. kieruje dziennikiem „Express Wieczorny” przejętym przez Kaczyńskiego. W 1992 r. zostaje prezesem Polskiej Agencji Prasowej. W roku 2006 Jarosław Kaczyński uczyni Czabańskiego prezesem zarządu Polskiego Radia. W latach 2007–2009 Krzysztof Czabański zasiądzie w radzie nadzorczej TVP. W 2015 r. wejdzie do Sejmu jako poseł PiS-u i zostanie wiceministrem kultury. Od 2016 r. będzie przewodniczyć Radzie Mediów Narodowych. Czym się zajmie to grono pod wodzą Czabańskiego? Skutecznie przeobrazi telewizję i radio publiczne w brutalną szczekaczkę propagandową reżimu Kaczyńskiego.
Krzysztof Tchórzewski to elektryk z wykształcenia, członek Porozumienia Centrum od roku 1990 do roku 1999, wojewoda siedlecki w latach 1990–1992. W roku 1993 Tchórzewski zostaje prezesem spółki Inter-Poligrafia związanej z Fundacją Prasową Solidarności. W latach 1994–1997 jest dyrektorem spółki Srebrna kontrolowanej przez Jarosława Kaczyńskiego. W 2004 roku wstąpi do nowej partii Kaczyńskiego, czyli do PiS-u. W 2008 r. brat Krzysztofa Tchórzewskiego, Artur Tchórzewski, stworzy spółkę transportową A.T. Trading, handlującą z postsowieckim Wschodem. Spółka jeszcze w 2021 r. na swojej stronie internetowej będzie się chwalić związkami z putinowską Rosją. Mimo to, a może właśnie dlatego Kaczyński uczyni Krzysztofa Tchórzewskiego ministrem energii w latach 2015–2019. Media będą Tchórzewskiego obwiniać o drastyczny wzrost importu węgla z Rosji po roku 2015.
KOŚCIELNY PROTEKTOR AGENTÓW
Kim zaś jest arcybiskup Tadeusz Gocłowski, który wspiera Jarosława Kaczyńskiego w walce ze Sławomirem Siwkiem?
Gocłowski to jedyny z biskupów, którego Kaczyński poznał bez udziału Siwka. Doszło do tego w drugiej połowie lat 80. Wtedy, gdy bracia Kaczyńscy wspierali Lecha Wałęsę, przywódcę największej antykomunistycznej organizacji NSZZ „Solidarność”. Wałęsa działał w Gdańsku, gdzie Gocłowski patronował katolickim wiernym jako biskup, potem arcybiskup. Hierarcha pomagał Wałęsie i Kaczyńskim negocjować z komunistami w maju 1988 r., podczas strajku w Stoczni Gdańskiej[36]. Niemniej Tadeusz Gocłowski i Jarosław Kaczyński zbliżają się do siebie dopiero na początku 90. I dochodzi do tego dzięki Siwkowi, który zaprasza Gocłowskiego do Fundacji Prasowej Solidarności[37].
Jak widzimy, w pierwszej połowie lat 90. arcybiskup Tadeusz Gocłowski stara się jednakowo traktować Jarosława Kaczyńskiego i Sławomira Siwka. Potem jednak coraz bardziej przesuwa się na stronę Kaczyńskiego. Najpierw Gocłowski zasiada w kapitule Fundacji Prasowej Solidarności razem z Jarosławem Kaczyńskim, Sławomirem Siwkiem i Krzysztofem Czabańskim[38]. W latach 1993–1994 nie pozwala Siwkowi wypchnąć Kaczyńskiego z tej fundacji. A w roku 2003 arcybiskup Gocłowski znajdzie się z Kaczyńskim i Czabańskim, ale już bez Siwka, w radzie Fundacji Nowe Państwo (później przemianowanej na Instytut im. Lecha Kaczyńskiego)[39]. Służy Jarosławowi Kaczyńskiemu za kościelnego protektora i łącznika z katolickim episkopatem.
Arcybiskup Gocłowski wykaże się wielką powściągliwością wobec księży zwerbowanych przez Służbę Bezpieczeństwa i innych konfidentów SB. W 2006 r. ogłosi, że nie wierzy teczkom esbeckich agentów. „To, że czyjeś nazwisko jest w aktach, jeszcze nic nie znaczy” – powie odnośnie do księdza Wiesława Lauera (wikariusz gdański, którego nazwisko figuruje w archiwach IPN-u jako informatora SB). „Wierzę księdzu Wiesławowi Lauerowi, że nie był donosicielem SB” – oznajmi arcybiskup[40].
Jeszcze bardziej otwarcie, a nawet całkiem niepowściągliwie Gocłowski pośpieszy bronić biskupa włocławskiego Wiesława Meringa, który został zarejestrowany przez SB jako konfident o pseudonimie „Lucjan”. Trudno wątpić w jego współpracę z esbekami. Nie będą jej podważać nawet PiS-owscy sojusznicy episkopatu. „Jeśli ktoś wybiera sobie pseudonim, przyjmuje prezenty i godzi się na tajne spotkania, nie ma wątpliwości, że SB uważa go za swojego współpracownika” – tak PiS-owski historyk Jan Żaryn w 2008 r. odniesie się do sprawy Meringa. A PiS-owski propagandzista Cezary Gmyz opublikuje tę wypowiedź i doda: „Jan Żaryn z Instytutu Pamięci Narodowej nie ma wątpliwości, że wiedza zgromadzona w aktach pozwala określić ks. Wiesława Meringa tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa”[41].
Jak na to zareaguje arcybiskup Gocłowski? Oświadczy, że „Teraz morduje się księdza Wiesława Meringa. On jest moralnie zastrzelony. Możemy tylko płakać nad jego pogrzebem”[42].
W 2016 r. Tadeusz Gocłowski powtórzy publicznie swoje wyznanie wiary, a może raczej niewiary. Powoływanie się na esbeckie dokumenty określi jako „nieakceptowalne”. I doda: „Człowiekowi należy wierzyć”[43].
Co komunistyczna Służba Bezpieczeństwa robiła w gdańskiej diecezji Gocłowskiego? W latach 80. werbowała tam księży przy pomocy... słynnego gangu Nikodema Skotarczaka ps. „Nikoś”. Katoliccy duchowni pomagali gangsterom legalizować skradzione samochody. Ponieważ cieszyli się wówczas zaufaniem społeczeństwa, sprzedawali wozy nieświadomym nabywcom. A wtedy do akcji wkraczała SB, która kontrolowała gang poprzez swoich konfidentów. Ksiądz dowiadywał się, że może stanąć przed sądem za paserstwo. Chyba że zgodzi się donosić esbekom.
Sprawa stanie się szerzej znana dopiero w roku 2006, gdy poinformują o niej media. Niektórzy dziennikarze napiszą o „cieniu Nikosia nad kurią”. Inni radośnie ogłoszą, że „Gocłowski nie dał się wciągnąć esbekom”, „Doniesienia na temat współpracy metropolity gdańskiego z mafią samochodową okazały się prowokacją”. „Arcybiskup Tadeusz Gocłowski zawsze jeździł samochodami pochodzącymi z legalnych źródeł”[44]. W niektórych przypadkach zabraknie refleksji nad tym, że biskup odpowiada nie tylko za swoje limuzyny, lecz jako zwierzchnik księży diecezjalnych ponosi odpowiedzialność także za to, co robią podlegający mu duszpasterze. Również ci, którzy zostali paserami gangsterów i konfidentami esbeków.
Tadeusz Gocłowski nie zdąży zobaczyć, jak jego protegowany Jarosław Kaczyński urzeczywistnia pełnię swojej wizji Polski katolickiej i narodowej. Arcybiskup umrze w maju 2016 r. Przed śmiercią przynajmniej raz wyrazi niepokój działaniami monstrum, które pomógł stworzyć. Przez „monstrum” rozumiemy tutaj cały obóz polityczny Kaczyńskiego. Podczas kampanii prezydenckiej w 2015 r. Gocłowski skrytykuje bowiem PiS-owskiego kandydata Andrzeja Dudę. Za co? Podczas kampanii Duda będzie twierdzić, że Polska jest w opłakanym stanie i „wymaga naprawy”.
– To nieuczciwe, jeśli się mówi, że to, co jest dzisiaj w Polsce, po 25 latach, to jest ruina. To jest nieprawda. Kiedy patrzymy, co się dzieje w rolnictwie, na wzrost dochodu narodowego, jak można powiedzieć, że to wszystko się wali? – skomentuje arcybiskup Gocłowski w rozmowie z Radiem Gdańsk.
Niemniej arcybiskup pochwali populistycznego polityka-wokalistę Pawła Kukiza za kontrowersyjny pomysł wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych do sejmu[45]. Kukiz będzie się wtedy otaczać politykami jawnie prokremlowskimi i prołukaszenkowskimi, takimi jak Kornel Morawiecki (ojciec obecnego premiera Mateusza Morawieckiego), Sylwester Chruszcz i Adam Andruszkiewicz. Wschodnie powiązania tych działaczy zostały udokumentowane w książce Morawiecki i jego tajemnice[46].
SOWIECKIE HOBBY KSIĘDZA BISKUPA
Rzućmy też okiem na sympatycznego biskupa Andrzejewskiego z Włocławka, który popierał Kaczyńskiego i Siwka, a poza tym miał osobliwego psa i ogromne koty.
Biskup umrze w roku 2003, w wieku 65 lat. Do zgonu dojdzie podczas urlopu hierarchy. Katolicka Agencja Informacyjna (KAI) określi jego śmierć jako nagłą. Ksiądz prałat Antoni Poniński z kurii włocławskiej powie KAI, że „przyczyną śmierci bp. Andrzejewskiego najprawdopodobniej był zawał serca”[47].
Informując o tym zdarzeniu, KAI poda również, że Roman Andrzejewski: „pytany o swoje hobby zwykle odpowiadał, że są to podróże po byłych republikach Związku Radzieckiego”[48].
Biskup Andrzejewski zaczął uprawiać to hobby dość wcześnie. Wtedy, gdy Związek Sowiecki jeszcze istniał. Hierarcha zaczął tam regularnie jeździć w 1987 roku. I to nie tylko do Ukrainy, Białorusi, Litwy i na Syberię, gdzie istniały liczne społeczności katolickie. Przynajmniej raz Andrzejewski odwiedził również Moskwę. Przy tym w ZSRR występował oficjalnie jako biskup[49]. To zaskakujące, że Sowieci na to pozwalali. W 1987 r. pieriestrojka – czyli liberalizacja, która doprowadziła później do upadku ZSRR – wciąż jeszcze raczkowała. Do kraju nie wolno było wwozić Biblii ani innej literatury religijnej. Kościół katolicki był traktowany przez Kreml jako jedna z najbardziej wrogich organizacji. Mimo to kremlowskie władze pozwalały sympatycznemu biskupowi Andrzejewskiemu na oficjalne wizytowanie ZSRR. „W latach 1987–89 odbył on, jak sam później wyznał, sześć podróży do ówczesnego Kraju Rad” – pisze katolicki tygodnik „Idziemy”[50].
Z sowieckim hobby biskupa wiąże się szokująca sprawa. W 1987 r. – zatem wtedy, gdy Sowieci pozwolili mu odwiedzać ZSRR – Roman Andrzejewski potajemnie wyświęcił na księdza niejakiego Józefa Bulkę. Dlaczego potajemnie? Wyjaśnienie brzmi następująco: Józef Bulka, znany na Litwie jako Juozas Bulkas, to obywatel sowiecki. Gdyby sowieckie władze się dowiedziały, że został księdzem katolickim, mogłyby go prześladować... W 2009 r. „Gazeta Wyborcza” ujawni, że Józef Bulka to wieloletni agent służb specjalnych ZSRR, który w latach 40. i 50. donosił na antysowieckich litewskich partyzantów. Akta sowieckich służb mówią, że Bulka działał pod pseudonimem „Bimba” i odpowiada za śmierć co najmniej pięćdziesięciu sześciu osób. Litewscy historycy, którzy znajdą te akta, wyślą je do prokuratury. W 2008 r. sąd w Wilnie wyda europejski nakaz zatrzymania księdza Józefa Bulki[51]. Miesiąc po publikacji „Gazety Wyborczej” antyukraiński portal Kresy.pl napisze, że „ksiądz Bułka [sic!] zaprzecza zarzutom”, jednak „nie będzie się kontaktował z organami litewskiej prokuratury. Nie wierzy bowiem w jej obiektywność, a także, że jego działalność zostanie sprawiedliwie oceniona przez powołane do tego organy Litwy”[52].
Dlaczego Józef Bulka został księdzem w 1987 r.? Czy dostał takie polecenie od sowieckich służb specjalnych? A może żałował za grzechy i szczerze się nawrócił? W takim razie powinien wyznać swoje winy biskupowi Andrzejewskiemu. Czy jednak biskup po czymś takim uczyniłby Bulkę duszpasterzem? To jeszcze nie były czasy uwiądu powołań w polskim Kościele katolickim. Nie uważano, że każdy, kto umie ściągać datki na tacę, jest dobrym kandydatem na księdza.
Nie wiemy, co w tej sprawie kierowało biskupem. Wiemy, że nawrócenie konfidenta zbrodniczej tyranii powinno zaowocować postawą sprzeciwu wobec tyranów. Tak się jednak nie dzieje. W latach 90. ksiądz Bulka wyjeżdża na Białoruś. Zostaje proboszczem parafii Mosarz w obwodzie witebskim. Buduje tam pomnik Jana Pawła II. Zakłada też „muzeum trzeźwości”, aby odciągać mieszkańców od pijaństwa. W 2006 r. białoruski dyktator Aleksander Łukaszenka osobiście wręczy Józefowi Bulce order i nagrodę pieniężną „Za duchowe odrodzenie Białorusi”. Oficjalna gazeta reżimu, wciąż wychodząca pod tytułem „Sowietskaja Biełorussija”, nazwie Bulkę „architektem Boga”[53].
3
Szczekać, lecz nie gryźć karmiącej ręki
W pierwszej połowie lat 90. kolejna istotna postać pojawia się w życiu Jarosława Kaczyńskiego i jego brata Lecha. To miliarder Ryszard Krauze, który kontroluje firmę informatyczną Prokom Software SA i związaną z nią Grupę Prokom.
Sam Lech Kaczyński jako prezes Najwyższej Izby Kontroli wprowadza Krauzego i jego firmę do NIK-u na wiele lat.
Tygodnik „Polityka” opisze to następująco: „W 1994 r. Prokom zawiera umowę z NIK na informatyzację Izby. Podpisuje ją Lech Kaczyński, ówczesny prezes. Obejmowała ona najpierw komputeryzację programów księgowych, płacowych itp. Potem zaś wprowadzenie programu Pilot, zawierającego ewidencję prowadzonych kontroli. Prokom pracował w Izbie jeszcze w 2000 r. Wykonawca podpisał klauzulę o zachowaniu tajemnicy, choć podobno do bazy danych NIK nie miał dostępu”[54].
POTENTAT NIEKIEDY ZRĘCZNY
Krauze zostanie później skojarzony z głośnymi katastrofami biznesowymi. W latach 90. jednak słynie z obrotności. Stara się żyć dobrze z postkomunistami, ale też z prawicą i liberałami.
Ludzie PiS-u będą go traktować co najmniej nieufnie.
„Janowi Kulczykowi, Aleksandrowi Gudzowatemu i Ryszardowi Krauzemu nie pomoże zatrudnianie polityków. Interesy, jakie robili z państwem najwięksi biznesmeni, zostaną dokładnie prześwietlone” – powie w 2006 r. Mariusz Kamiński, nominat Jarosława Kaczyńskiego na stanowisko szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego[55]. Jednak dwaj najwyżej postawieni PiS-owcy przez dłuższy czas nie podzielają tej nieufności do Krauzego. Lech Kaczyński uświetnia swą obecnością imprezy sportowo-towarzyskie organizowane przez Prokom. „Ryszard Krauze jest jedynym biznesmenem, o którym Lech Kaczyński i jego brat Jarosław publicznie wypowiadają się życzliwie, także teraz, mimo słynnej wypowiedzi Mariusza Kamińskiego” – napisze w 2006 r. „Polityka”[56]. „Regularnie spotykał się z prezydentem Lechem Kaczyńskim, którego córka praktykowała w sopockiej kancelarii prawniczej obsługującej Prokom. Prezydent publicznie chwalił Krauzego za etyczne prowadzenie biznesu” – przypomni w roku 2020 „Gazeta Wyborcza”[57].
Ze swej strony miliarder nie będzie krył uznania dla braci Kaczyńskich:
– To wyjątkowo trafna decyzja. Nie mogło być innego wskazania, bo to był rok Jarosława Kaczyńskiego – tak Ryszard Krauze skomentuje wybór Kaczyńskiego na Człowieka Roku 2005 (wyróżnienie przyznawane przez tygodnik „Wprost”).
W jaki sposób „etycznie prowadzący biznes” potentat zdobywa swoje miliardy? Działa w niejednej branży i w niejednej okolicy – ze szczególnym uwzględnieniem krajów postsowieckich.
„Kontrolowany przez Krauzego Prokom Investments jest akcjonariuszem rosyjskiego banku, który specjalizuje się w obsłudze kopalń złota i firm jubilerskich. Bank będzie wspierał jednego z najbogatszych Polaków w poszukiwaniu złóż ropy na Syberii [...]. Ropy będzie poszukiwać Petrolinvest, w którym Ryszard Krauze ma (bezpośrednio i poprzez firmę Prokom Investments) 66,1 proc. akcji i głosów” – napisze w czerwcu 2007 r. znany dziennikarz ekonomiczny Andrzej Kublik[58]. Doda, że Ryszard Krauze chce szukać ropy naftowej w Kazachstanie i w autonomicznej Republice Komi, która należy do Rosji. Powoła się na Pawła Gricuka, prezesa Petrolinvestu, który powie, że spółka chce wyłożyć 578 mln zł na wydobycie. Prezes Gricuk pochwali się również, że Petrolinvest uzyskał koncesję wydobywczą na obszar dający miliony, może nawet miliardy baryłek ropy. Zapowie także zakup udziałów w spółce Peczora Petroleum, która też poszukuje ropy na obszarze Komi.
W artykule Kublika przeczytamy też: „w listopadzie 2006 r. [Petrolinvest – przyp. T.P.] podpisał umowę założycielską spółki Siewiergeofizyka, która ma koncesję na poszukiwanie i wydobycie ropy na działce Wysowskie w Komi. W tej spółce Petrolinvest ma prawie 60 proc. udziałów, reszta należy do firmy SGT Resurs, Iriny Dokuczajewej i banku Lanta-Bank. Co to za bank? Z jego strony internetowej dowiedzieliśmy się, że specjalizuje się w obsłudze kopalń złota i firm jubilerskich. Jego prezes Siergiej Dokuczajew jest wspólnikiem firmy Russkije Samocwiety z Sankt Petersburga, największych w Rosji zakładów jubilerskich [...]. W rubryce poświęconej władzom Lanta-Bank informuje, że w radzie dyrektorów tego banku zasiada Ryszard Krauze. Ze strony internetowej wynika, że dwa lata temu bank zaczął finansować budowę w rosyjskim mieście Orzeł fabryki insuliny Biotonu – innej spółki z grupy Prokomu. Myszkując dalej po archiwach, można znaleźć artykuł sprzed dwóch lat z moskiewskiego dziennika »Wiedomosti« zapowiadający inwestycje Lanta-Banku w budowę mieszkań w Nowosybirsku wraz z Polnordem, kolejną spółką grupy Prokom. Jak bliskie są związki rosyjskiego banku z Prokomem? Prezes Petrolinvestu przekazał nam, że według jego wiedzy Prokom Investments ma pośrednio 25,1 proc. akcji Lanta-Bank”[59].
Ryszard Krauze będzie liczyć na to, że dzięki Rosjanom, jak również Kazachom zostanie szejkiem naftowym światowego formatu. Źle się to dla niego skończy. Jednak w latach 2004–2010 będzie wiązać z Rosją i Kazachstanem wielkie nadzieje. W latach 2006–2007 można wręcz mówić o entuzjazmie.
Wrócimy do tego w dalszej części książki. Spójrzmy najpierw, jak się zaczęła kariera miliardera, którego chwalił Lech Kaczyński.
„Nie lubi mówić, jak zarobił swój pierwszy milion. Przywiózł go z Niemiec, dokąd w 1984 roku wyjechał na oficjalny kontrakt, wysłany przez Polservice. Razem z matką Ireną, która do tej pory mieszka w Hamburgu. – To ważna postać w jego życiu, może jedyny autorytet – twierdzi Jerzy Jędykiewicz, były pomorski baron SLD. – Po niej odziedziczył zamiłowanie do tenisa. Starsza pani gra zresztą do tej pory. Jest bardzo sprawna, także intelektualnie. Do niedawna była szefem rady nadzorczej Prokom Software i kilku innych spółek” – pisze „Polityka”[60].
Czym był Polservice, który wysłał panią Krauze i jej syna Ryszarda do Niemiec Zachodnich? PRL-owską centralą handlu zagranicznego, infiltrowaną i manipulowaną przez wywiad komunistycznej Polski. Jak widać, Ryszard Krauze wywodzi się z tego samego środowiska co liczni współpracownicy i sojusznicy Jarosława Kaczyńskiego.
W latach 1986–1987 Ryszard Krauze przywiózł z Zachodu sporą jak na tamte czasy sumę (oficjalnie mówiło się o 35 tys. dolarów). Zainwestował je w świeżo powstałe prywatne firmy informatyczne, działające w PRL-u i założone przez informatyka Ryszarda Kajkowskiego. Kajkowski nie miał żyłki do biznesu, więc powierzył firmy Krauzemu i swojej żonie – Lidii Kajkowskiej, która w latach 1978–1983 współpracowała z SB jako konfidentka o pseudonimie „Katarzyna”[61]. Dzięki temu mogła bezkarnie angażować się w przemyt. To pani Kajkowska wymyśliła nazwę „Prokom” (skrót od „Profesjonalne Komputery”)[62]. W 1986 roku została prezeską i wspólniczką spółki o tej nazwie. Drugim wspólnikiem był Krauze, który jednak na boku założył Innowacyjny Zakład Techniki Komputerowej „Prokom”. Tak powstała Grupa Prokom. W 1989 r. Kajkowska odeszła z Prokomu. Później utworzyła spółkę SatView zajmującą się tworzeniem zdjęć satelitarnych. W radzie nadzorczej spółki zasiedli Aleksander Lichocki, były szef PRL-owskiego kontrwywiadu wojskowego, a także Mieczysław Tarnowski, doradca Krauzego i były wiceszef Urzędu Ochrony Państwa, zarejestrowany jako agent komunistycznej Wojskowej Służby Wewnętrznej w latach 1978–1990[63].
W 1997 r. Prokom podpisuje wielki kontrakt na informatyzację Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ZUS). Kto pomaga Krauzemu w zdobyciu ZUS-u? Doradca Jan Prochowski, w 1988 r. zarejestrowany jako konfident komunistycznego kontrwywiadu wojskowego PRL-u o pseudonimie „Sylwester”[64]. Realizacja kontraktu napotyka ogromne problemy. System, który Prokom tworzy dla ZUS-u, z początku nie działa właściwie – nie przekazuje na czas składek płatników funduszom emerytalnym. Trudności zostają pokonane, jednak zabiera to dużo czasu. ZUS dostanie nagrodę eEurope Awards for eGovernment za wdrożenie złożonego systemu – ale dopiero w 2005 r.[65]
Wśród współpracowników Ryszarda Krauzego zwraca także uwagę Przemysław Sęczkowski, który staje się wiceszefem spółki Softbank z Grupy Prokom w wieku zaledwie 34 lat. Krauze czyni też Sęczkowskiego prezesem drużyny koszykarskiej Prokomu. „Moi rozmówcy zastanawiają się, z czego wynika tak szybka kariera Przemysława Sęczkowskiego, który wraz z ojcem często gości na trybunach Prokomu” – napisze później Krzysztof Wójcik, autor książki Depresja miliardera. Historia Ryszarda Krauzego, jednego z najbogatszych Polaków. Wspomniany ojciec, Józef Sęczkowski, również jest biznesmenem. W następnych latach będzie robić interesy z synem[66]. Wójcik poda w swojej książce, że SB w 1978 r. zarejestrowała Sęczkowskiego seniora jako konfidenta o pseudonimie „Bogusław”. Autor skonfrontuje go z esbeckimi aktami.
– Pracowałem wtedy jako elektromonter na budowie lotniska Szeremietiewo w Moskwie. Faktycznie, rozmawiał ze mną jakiś esbek, ale nie podpisywałem żadnych zobowiązań do współpracy – powie Józef Sęczkowski po obejrzeniu dokumentów. Przyzna, że takich spotkań odbył więcej, z czego jedno w Polsce. Będzie zapewniać, że nie miał żadnego wpływu na karierę syna[67]. Najwyraźniej służby Kremla też ufały panu Sęczkowskiemu, skoro pozwoliły, by Polak robił cokolwiek przy strategicznej sowieckiej inwestycji. Co ciekawe, gdy w 2023 r. szukałem w IPN-ie akt Józefa Sęczkowskiego, nic nie znalazłem. Czyżby ktoś je utajnił w latach 2015–2022?
Związki z komunistycznymi służbami i problemy w ZUS-ie nie będą przeszkadzać Lechowi Kaczyńskiemu w bliskich stosunkach z Ryszardem Krauzem. Dopiero później relacje między braćmi Kaczyńskimi a miliarderem zdecydowanie się popsują. Wrócimy do tego w następnych rozdziałach.
LISI UŚMIECH PANI SĘDZI
We wrześniu 1994 r. Jarosław Kaczyński uwalnia się od sporego kłopotu. Mianowicie od sprawy 8 mld zł (z dzisiejszej perspektywy tak zwanych starych złotych), które Fundacja Prasowa Solidarności pożyczyła partii Porozumienie Centrum trzy lata wcześniej. Pożyczka była bezprawna, gdyż nie usprawiedliwiał jej statut fundacji. W 1993 r. sąd pierwszej instancji uznał jednak, że pożyczka nie miała znamion przestępstwa. Prokuratura odwołała się od wyroku. Wyrok zapada we wrześniu 1994 r. Sąd apelacyjny dostrzega występek jedynie w tym, że Sławomir Siwek zapłacił pieniędzmi fundacji za miejsca hotelowe dla gości kongresu założycielskiego Porozumienia Centrum. Jednak Siwek unika kary, gdyż sąd uznaje go za porządnego obywatela, któremu okazjonalnie powinęła się noga. Cóż, porządni obywatele rekomendowani przez katolickich biskupów mogą w Polsce liczyć na taryfę ulgową.
Przy tej okazji Jarosław Kaczyński znów spróbuje się przedstawić w roli ofiary prześladowań ze strony postkomunistów. W Porozumieniu przeciw monowładzy napisze, że sprawę rozstrzygała... zła i przewrotna kobieta. Mianowicie sędzia komunistka, która w czasach PRL-u gnębiła ofiary reżimowej milicji. „Otóż gdy wszedłem na rozprawę odwoławczą, zobaczyłem, że jednoosobowy skład [sędziowski – przyp. T.P.] to pani, która za dawnych czasów była I sekretarzem Podstawowej Organizacji Partyjnej [komórka komunistycznej partii rządzącej PZPR – przyp. T.P.] i przewodniczącą wydziału zwanego wydziałem gwardii. Skąd ta nazwa? Otóż jeśli trzeba było załatwić jakąś wyjątkowo wręcz brudną sprawę, skazać za pobicie milicjantów całkiem niewinnych ludzi, których to milicjanci pobili, to rzecz była kierowana właśnie tam [...]. Kiedy zobaczyłem ją ponownie, po prawie dwudziestu latach, trzeba przyznać, niemal niezmienioną, to [...] byłem zaskoczony” – czytamy w książce[68].
Czytamy również, że perfidna komunistyczna sędzia... akceptuje wyrok uniewinniający Kaczyńskiego i jego kolegów. Chce nawet zmienić uzasadnienie wyroku pierwszej instancji, żeby wymazać niekorzystne dla nich sformułowania. Takie, które mogłyby sugerować, że Kaczyński z kolegami dopuścili się bezprawnego czynu świadomie...[69]
Tu można spytać, dlaczego Jarosław Kaczyński otwarcie przyznaje się do tego, że ratowała go sędzia komunistka. Cóż, Kaczyński najwyraźniej się tego wstydzi. Być może nawet boi się, że po latach ktoś mógłby mu wypomnieć taką sojuszniczkę. Dlatego woli tę sprawę opowiedzieć po swojemu. Sugeruje, że pomoc ze strony komunistki wcale nie jest pomocą, tylko chytrą intrygą mającą na celu wszczęcie sprawy od nowa. Jarosław Kaczyński pisze: „Pani sędzia z lisim uśmiechem poinformowała mnie, że co prawda nie ma zastrzeżeń do wyroku, ale uzasadnienie jest wadliwe, gdyż wynikałoby z niego, że zarzucane nam przestępstwo ma charakter tak zwanego przestępstwa celowego, a tak nie jest. W związku z tym trzeba sprawę rozpatrzyć jeszcze raz”[70]. Zaraz potem jednak dodaje: „To ponowne rozpatrzenie nigdy nie miało miejsca. Po jakimś czasie sprawę umorzono”.
Zatem dla Kaczyńskiego wszystko dobrze się skończyło, choć mogło się skończyć jeszcze lepiej. Chyba trzeba się cieszyć, że sąd niższej instancji nie posłuchał wskazań komunistycznej sędzi wyższej instancji. Co bowiem by się stało, gdyby jeszcze dobitniej uniewinnił Jarosława Kaczyńskiego? Kaczyński jeszcze bardziej musiałby wykręcać kota ogonem. Czytelnicy jego książki mogliby dostać oczopląsu od akrobacji autora.
BIEDNY, PRZEŚLADOWANY
Opowieść o przewrotnej sędzi stanowi część narracji o rzekomych prześladowaniach Jarosława Kaczyńskiego przez postkomunistów. W roli prześladowców występują przede wszystkim byli esbecy z UOP-u. Prawda jest taka, że byli esbecy z UOP-u nie prześladują Kaczyńskiego, tylko pomagają mu odgrywać prześladowanego. Świadczą o tym fakty opisane w Kaczyńskim i jego pajęczynie. Jeden z tych faktów skrótowo przypomnę.
Chodzi o fałszywą deklarację lojalności wobec reżimu PRL-u, tak zwaną lojalkę, którą Kaczyński rzekomo miał podpisać w grudniu 1981 r. Fałszywkę publikuje w 1993 r. Marek Barański, dziennikarz tygodnika „Nie”, były komunistyczny propagandzista. W odpowiedzi Jarosław Kaczyński wytacza redaktorowi Barańskiemu prywatny akt oskarżenia w sądzie karnym. Przed sądem Barański prezentuje spreparowaną wersję teczki Kaczyńskiego. Według niej Jarosław Kaczyński w 1981 r. miał się zgodzić na regularne spotkania z SB. Esbecy zaś mieli go uznać za kandydata na TW [tajny współpracownik, konfident ściśle współpracujący z SB i poddany służbowej dyscyplinie – przyp. T.P.]. Teczka została spreparowana tak źle, że nawet dziecko mogłoby to zauważyć. Dostrzega to również sąd, który nie daje wiary fałszywce. Kaczyńskiemu pomagają liczni przedstawiciele UOP-u, przeważnie byli esbecy, którzy świadczą na jego korzyść. Przede wszystkim jednak najbardziej pomaga autor fałszywki, który nieudolnie ją sfabrykował.
Wszystko wskazuje na to, że autorem jest esbecki pułkownik Jan Lesiak, który po upadku komunizmu kontynuuje karierę w UOP-ie. Karierę burzliwą i malowniczą, gdyż Lesiak słynie z akcji o charakterze prowokacji i mistyfikacji. Dzięki jednej z takich akcji, polegającej na fabrykacji lojalki i teczki, Jarosław Kaczyński staje się świętym męczennikiem dla swoich wyznawców. „Esbecy tak chcą zniszczyć Jarosława, że teczki mu preparują! Najwyraźniej zalazł im za skórę!” – powtarzają wyborcy PC, później PiS-u.
Hałas wokół fałszywej teczki przesłania to, że Jarosław Kaczyński ma inną, prawdziwą esbecką teczkę. Teczkę zakwalifikowaną jako autentyczną przez IPN i uznaną za wiarygodną przez sąd w wolnej Polsce. Teczkę, dodajmy, skrajnie kompromitującą. Co bowiem w niej czytamy? To, że Kaczyński nie złożył pisemnej deklaracji lojalności w 1981 r., za to złożył ustną. Jak również to, że wyraźnie bronił się przed rolą regularnego TW, ale chciał współpracować z esbekami w sposób bardziej luźny. Według zasad, które obowiązywały w przypadku tak zwanych kontaktów operacyjnych, czyli nieformalnych konfidentów.
Tak wygląda prawda o postawie Jarosława Kaczyńskiego w grudniu 1981 r. Aczkolwiek wielka część opinii publicznej w latach 90., a także w dwóch pierwszych dekadach XX w. wciąż nie przyjmie tego do wiadomości. Dotyczyć to będzie również licznych przeciwników Kaczyńskiego.
Jaki bowiem skutek przyniesie nagłośnienie tego, że wodzowi PiS-u założono fałszywą teczkę? Demokratyczne media skoncentrują się na pouczaniu Jarosława Kaczyńskiego: „Drogi Jarku, to brzydko wytykać innym ich teczki, kiedy na swoim przykładzie wiesz, że je preparowano” – tak można podsumować te kazania. Naiwność tych, co sądzą, że wpłyną dydaktycznie na Kaczyńskiego, zapiera dech w piersiach. Słowa „fałszywa teczka, fałszywa teczka” będą powtarzane tak często, że niemal wszyscy zapomną o teczce jak najbardziej prawdziwej. Ten, kto powie: „W teczce Kaczyńskiego czytamy, że zaoferował współpracę SB”, usłyszy w odpowiedzi: „Nie można wierzyć teczce Kaczyńskiego, przecież ją sfałszowano”.
Twórcy fałszywki zapewne niejeden raz pogratulują sobie sukcesu.
NARZĘDZIA, KTÓRYCH KACZYŃSKI NIE UŻYŁ
W tej sytuacji mało kto zada sobie dwa podstawowe pytania. Dlaczego Lesiak, wytrawny esbek, spreparował teczkę tak źle, że pomógł Kaczyńskiemu? Dlaczego Jarosław Kaczyński, który będzie publicznie wskazywać Jana Lesiaka jako winnego[71], nigdy nie wykorzysta swej prawniczej wiedzy, żeby skutecznie ścigać Lesiaka w sądzie? Przecież będzie mieć narzędzia, żeby to zrobić.
Oto narzędzie pierwsze: Kaczyński wygra z Barańskim w 1998 r. Dziennikarz zostanie skazany za przestępstwo z artykułu 178 paragrafu 2 ówczesnego kodeksu karnego. Zatem za to, że „podniósł lub rozgłosił” na niekorzyść Kaczyńskiego „nieprawdziwy zarzut o postępowaniu lub właściwościach [...]w celu poniżenia w opinii publicznej lub narażenia na utratę zaufania”. Publikacja Barańskiego w świetle prawa stanie się przestępstwem. Każdy więc, kto przyczynił się do jej powstania – w tym przypadku byłby to Lesiak – będzie mieć współudział w przestępstwie.
Co więcej, sam redaktor Barański może się okazać pomocny w tym, żeby po nitce do kłębka dopaść Lesiaka. Albowiem już w 1997 r. oskarżony Barański zmienia wersję i przestaje bronić rzekomej prawdziwości opublikowanej przez siebie lojalki. Zeznaje, że został oszukany przez funkcjonariusza UOP-u, który podsunął mu fałszywkę. Gdyby więc Kaczyński wytoczył proces Janowi Lesiakowi, mógłby wezwać Marka Barańskiego na świadka. Uzyskałby zeznania obciążające instytucję Lesiaka, kolegów Lesiaka, może nawet samego Lesiaka. W późniejszych latach bowiem Barański będzie wskazywać na płk. Lesiaka i jego ludzi jako na prawdopodobnych autorów fałszywki[72].
Po drugie, również w 1997 r. postkomunistyczny minister spraw wewnętrznych Zbigniew Siemiątkowski wskazuje na Lesiaka. Robi to bezpośrednio, jednoznacznie i głośno. Staje przed kamerami TV i oświadcza, że w UOP-ie istniał specjalny zespół kierowany przez Jana Lesiaka. Co robił ten zespół? Według ministra ingerował w działalność partii politycznych, między innymi Porozumienia Centrum. Siemiątkowski i jego podwładni w służbowej szafie Lesiaka znajdują dokumenty świadczące o tym ingerowaniu. Wśród nich jest też fałszywa lojalka Jarosława Kaczyńskiego. To właśnie ta fałszywka, którą opublikował Barański...
Co ciekawe, podczas badania szafy Lesiaka przez ludzi Siemiątkowskiego lojalka Kaczyńskiego na chwilę znika. Potem jednak znowu pojawia się w szafie. Jeden z funkcjonariuszy wynosi ją i ukrywa, znowu jednak przynosi z powrotem[73]. Łatwo sobie wyobrazić szepty towarzyszące tym gorączkowym manewrom:
– Zabrałem to z szafy, bo nie chciałem, żeby obwiniali UOP!
– Zgłupieliście, poruczniku? Przecież mają nas obwiniać!
Opinia publiczna w dużej mierze daje wiarę oświadczeniu Zbigniewa Siemiątkowskiego. Nic dziwnego, skoro mówi minister spraw wewnętrznych. I do tego jeszcze w roli ofiary nie stawia siebie i swoich postkomunistycznych kolegów, tylko domniemanych przeciwników. Jarosław Kaczyński przecież przedstawia się jako wróg postkomunistów. To, co Lesiak robił Kaczyńskiemu, musiało być bardzo złe, skoro nawet komuch Siemiątkowski uznał, że trzeba zaprotestować – myśli telewidz i czytelnik gazet.
Siłą rzeczy oświadczenie ministra Siemiątkowskiego stanowi jaskrawy dowód na niekorzyść Lesiaka. Jarosław Kaczyński mógłby uczynić z niego potężną broń w sądzie. Gdyby tylko zechciał ścigać Jana Lesiaka, tak jak ściga Marka Barańskiego...
Czy pozwala na to ówczesny kodeks karny? Czy pozwalają na to przepisy o przedawnieniu? Zgodnie z prawem czyn dokonany przez Barańskiego (prawdopodobnie też Lesiaka) przedawnia się po pięciu latach od popełnienia[74].
Jak to się ma do chronologii? Marek Barański opublikował fałszywą lojalkę Jarosława Kaczyńskiego w 1993 r. Cztery lata później, w 1997 r. Siemiątkowski publicznie piętnuje Lesiaka jako prześladowcę Kaczyńskiego i jego kolegów. W szafie Lesiaka znajduje fałszywą lojalkę, rzekomo podpisaną przez Jarosława Kaczyńskiego. Zatem Kaczyński może złożyć kolejny akt oskarżenia w sądzie, tym razem przeciwko Lesiakowi. Ma dowody winy Lesiaka – a czyn się nie przedawnił, gdyż minęły tylko cztery lata od publikacji. Kaczyński ma też szansę na uzyskanie wyroku przed upływem pięciu lat, bo sądy pracują wtedy szybciej niż dziś.
POWŚCIĄGLIWOŚĆ BRACI
Mimo to Jarosław Kaczyński nie ściga pułkownika Lesiaka. Robi to prokuratura, aczkolwiek bez entuzjazmu. Prokuratorzy prowadzą śledztwo w latach 1997–1999. Czym ono się kończy? Prokuratura umarza sprawę, gdyż uznaje operacje zespołu Lesiaka wobec Kaczyńskiego i innych działaczy politycznych za błąd, nie przestępstwo. Kto wówczas jest prokuratorem generalnym? Ministra sprawiedliwości Hanna Suchocka, jedna z liderek Unii Wolności (UW). To partia, którą Jarosław Kaczyński zwalcza. Jego zwolennicy do dziś obwiniają Suchocką o pobłażliwość wobec Lesiaka[75].
Jednak w latach 2000–2001 ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym zostanie brat Jarosława, Lech Kaczyński. W 2001 r. doprowadzi do postawienia zarzutów Lesiakowi. Potem jednak zaczną się dziać dziwne rzeczy. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny Lech Kaczyński podczas całej swojej kadencji nie będzie umiał sprawić, żeby Lesiak odpowiadał przed sądem. Dojdzie do tego dopiero w 2006 r. Kolejne przedawnienie? Oczywiście. Jan Lesiak znowu wychodzi bez szwanku.
Co więcej, sąd wskaże bardzo intrygującą okoliczność. Przedawnienia od samego początku nie dało się uniknąć. Dlaczego? Z bardzo prostej, ale niezwykłej przyczyny.
W 2001 r. prokuratorzy Lecha Kaczyńskiego stawiają Lesiakowi zarzuty, które już wtedy są przedawnione!
Jak to się odbywa? Pułkownik Lesiak zostaje oskarżony o przekroczenie uprawnień funkcjonariusza publicznego. Zgodnie z nowym kodeksem karnym, który obowiązuje od września 1998 r., Lesiakowi grozi do trzech lat więzienia[76]. Tak mówi artykuł 231 paragraf 1 nowego kodeksu, którego używają prokuratorzy Lecha Kaczyńskiego przeciwko Lesiakowi[77]. I to prowadzi do przedawnienia. Albowiem artykuł 101 równocześnie stanowi, że czyn zagrożony karą nieprzekraczającą trzech lat więzienia przedawnia się po pięciu latach.
Rok 2001 dzieli od roku 1993 więcej niż pięć, bo aż osiem lat. Stąd oczywiste przedawnienie. Dlaczego więc Lech Kaczyński i jego ludzie ścigają pułkownika Jana Lesiaka w sposób z góry skazany na klęskę? Czy nie mają innego wyjścia?
Mają, ale z niego nie korzystają. Nie korzystają z paragrafu 2 artykułu 231. Otóż czytamy w nim, że funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia dla korzyści osobistej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 10. A przestępstwo zagrożone taką karą przedawnia się dopiero po 10 latach.
Czy Lesiaka można oskarżyć o przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści osobistej? Oczywiście, że można. Naiwnością było wierzyć, że Jan Lesiak w latach 90. działa wyłącznie z przyczyn ideowych lub dla zabawy. Wytrawny esbek, potem wysoki funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa zapewne dąży do kolejnych awansów, do zwiększania swoich wpływów, może nawet do przejęcia kontroli nad kluczowymi politykami i nad całym UOP-em...
Dlaczego więc Lech Kaczyński i jego prokuratorzy przeciwko Lesiakowi nie używają paragrafu 2? Dlaczego stawiają nieskuteczny, przedawniony zarzut z paragrafu 1?
Nie wiemy. Nie mamy jednak wątpliwości, że gdyby Jarosław kazał Lechowi ścigać pułkownika skutecznie, Lech ścigałby go skutecznie i uparcie. Gdyby zaś Jarosław kazał Lechowi ścigać pułkownika tylko na pokaz, Lech zapewne również posłuchałby brata.
Dla porządku odnotujmy, że pułkownik Jan Lesiak po raz trzeci wymigał się w roku 2008. Wtedy poszło o samo spreparowanie teczki Jarosława Kaczyńskiego. Prokuratura rozpatrywała tę sprawę oddzielnie od innych działań UOP-u wobec partii politycznych. Również i to postępowanie umorzono w 2008 r. w związku z przedawnieniem. Dlatego nie zbadano udziału Lesiaka w fałszerstwie.
„BUDOWA STRUKTUR MAFIJNYCH”
Co zaś mówią dokumenty znalezione w szafie pułkownika Lesiaka?
Wynika z nich, że pułkownik i jego podopieczni uważnie śledzili Kaczyńskiego, analizując jego charakter i upodobania[78]. Dobrze znali jego działalność nie tylko polityczną, lecz także biznesową[79]. Bez ogródek określają działalność Kaczyńskiego i Glapińskiego jako przestępczą. Najważniejszy z dokumentów wytworzonych przez Lesiaka i jego ludzi pochodzi z lutego 1993 roku. Nosi tytuł „Ocena działalności niektórych ugrupowań politycznych”. Dokument mówi, że „największe zagrożenie dla struktur państwa ma działalność osób związanych z Jarosławem Kaczyńskim i Adamem Glapińskim”, gdyż „charakteryzuje się ona dużą skutecznością i bezwzględnością, budową struktur mafijnych, metodycznym i konsekwentnym osiąganiem zakładanych celów”.
Niemniej ten sam dokument zespołu Lesiaka przestrzega przed zwalczaniem Kaczyńskiego. Czytamy, że „podjęte ewentualnie działania operacyjne w stosunku do ww. osób powinny mieć bardzo ograniczony zakres”. Operacje określane w innych dokumentach Lesiaka jako „dezintegracja prawicowych, radykalnych ugrupowań politycznych” sprowadzają się tutaj do wykorzystania „osobowych źródeł informacji b. SB w celu infiltracji radykalnych ugrupowań”[80].
Kolejny interesujący papier z szafy Lesiaka to „Notatka dot. zrealizowanych przedsięwzięć operacyjnych w stosunku do niektórych radykalnych ugrupowań politycznych” z sierpnia 1993 r.
Czyżby ten dokument spełniał marzenia zwolenników Jarosława Kaczyńskiego, pragnących dowodu na rzekome prześladowanie ich wodza przez UOP? Już bowiem drugie zdanie notatki brzmi: „Zgodnie z poleceniem kierownictwa UOP przeprowadzono czynności operacyjne mające na celu dezintegrację prawicowych, radykalnych ugrupowań politycznych”. Dalej czytamy o tym, jak funkcjonariusze UOP-u skłócali prawicowe partie i działaczy.
Jednak wielka część tych działań dotyczy nie Jarosława Kaczyńskiego, tylko jego rywali! Notatka mówi przede wszystkim o Ruchu dla Rzeczypospolitej (RdR), na którego czele stał Jan Olszewski. Pojawia się również Konfederacja Polski Niepodległej (KPN). To partia, która reprezentowała prozachodnią, republikańską centroprawicę. Mimo to ówczesne media przedstawiały ją nieraz jako stado oszalałych radykałów. Mógł mieć na to wpływ pułkownik Lesiak, który bezwzględnie zwalczał KPN. W notatce czytamy, że ludzie Lesiaka robią wszystko, by skłócić KPN z RdR-em.
KANAŁ PRZEPŁYWU INFORMACJI UOP–KACZYŃSKI
Jeśli chodzi o Ruch dla Rzeczypospolitej, to funkcjonariusz lub agent UOP-u – nazywany „kanałem przepływu informacji” – prowadzi długie rozmowy z członkiem RdR-u, byłym wiceministrem spraw wewnętrznych, Andrzejem Zalewskim. Przy tej okazji UOP pomaga wieloletniemu przyjacielowi i sojusznikowi Kaczyńskiego, Antoniemu Macierewiczowi. „Kanał przepływu” mówi bowiem Zalewskiemu, że Macierewicz „nie był współpracownikiem SB”. Zaraz potem następuje fragment tekstu utajniony przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW), następczynię UOP-u.
Skąd to utajnienie i czego dotyczy? Nie wiadomo. Dokumenty z szafy Lesiaka odtajniono za pierwszych rządów Kaczyńskiego, gdy PiS kontrolował służby specjalne, w tym ABW. Zatem ABW mogła wyciąć na przykład tę część zdania, która mówiła, że informacja wybielająca Macierewicza jest nieprawdziwa. W latach 80. Antoni Macierewicz działał pod opieką Biura Studiów SB – elitarnej jednostki, która blisko współdziałała z sowieckimi służbami. Sprawa została dokładnie udokumentowana w książce Macierewicz. Jak to się stało[81].
A co wysłannik UOP-u mówi Zalewskiemu o Porozumieniu Centrum? Zalewski pyta o „grupę działaczy PC, którzy po konflikcie z J. KACZYŃSKIM przeszli do RdR. W podtekście zapytania były wyraźne obawy, czy konflikt w PC nie był sterowany przez UOP. Stworzyło to dogodną sytuację do manipulowania faktami z ich życiorysów i wprowadzanie powszechnej nieufności oraz podejrzliwości” – czytamy w notatce. Zatem UOP karze odstępców, którzy pokłócili się z Kaczyńskim i przeszli do RdR-u. Podsuwa Zalewskiemu informacje, z których wynika, jakoby odstępcy byli sterowani przez UOP i niegodni zaufania.
Porozumienie Centrum pojawia się również w innym fragmencie, dotyczącym treści, które funkcjonariusze UOP-u mieli podszeptywać Romualdowi Szeremietiewowi z RdR-u. „Jednocześnie cały czas R.SZEREMIETIEW był i jest indoktrynowany [...], że koalicja z PC doprowadzi do przegranej całej prawicy, gdyż w powszechnym odbiorze społecznym PC to złodzieje”.
Wreszcie mamy jakiś dowód domniemanej wrogości Jana Lesiaka wobec partii Jarosława Kaczyńskiego! Niestety, w następnym zdaniu czytamy, że „R. SZEREMIETIEW od początku był zdecydowanym przeciwnikiem koalicji z PC”.
Zatem notatka nie mówi, że ludzie Lesiaka odstraszają potencjalnego sojusznika od Kaczyńskiego. Mówi, że próbują pokierować wrogością Szeremietiewa do PC w taki sposób, żeby wyrażała się względnie nieszkodliwie. Co bowiem mogłoby w latach 90. zniszczyć wizerunek Jarosława Kaczyńskiego? Na przykład ujawnienie spotkań przy wódce z kremlowskim szpiegiem Anatolijem Wasinem. A także nagłośnienie zależności finansowej PC od byłych oficerów wywiadu wojskowego PRL-u. Hasło „PC to złodzieje!” zrobi mniejsze wrażenie. Niestety, oskarżenie polityka o kradzież to oskarżenie banalne.
Po co takie nakierowywanie? Czyżby Romuald Szeremietiew coś słyszał o związkach liderów PC z byłymi oficerami wywiadu wojskowego PRL-u? Wskazują na to fragmenty, które Jarosław Kaczyński poświęcił Szeremietiewowi w książce Porozumienie przeciw monowładzy.
Kaczyński pisze w niej, że Romuald Szeremietiew wcale nie był mu wrogi, wręcz przeciwnie. Twierdzi, że Szeremietiew z wielkim zapałem budował z Kaczyńskim koalicję Porozumienie dla Polski[82]. Jednak Jarosław Kaczyński zerwał tę współpracę, ponieważ odkrył, że współpracownicy Szeremietiewa to... byli oficerowie wywiadu wojskowego PRL-u[83].
Trudno tu się nie uśmiechnąć. Wiemy przecież, że Kaczyński wcale się takich oficerów nie brzydził. Przecież jego współpracownicy, z Adamem Glapińskim na czele, przyjmowali ogromne sumy w gotówce, pochodzące ze słynnego aferalnego Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ). Fundusz był kontrolowany przez dwóch pułkowników wojskowego wywiadu PRL-u, Zenona Klameckiego i Jerzego Klembę. Kto przekazywał ludziom Kaczyńskiego pieniądze z FOZZ-u? Dyrektor tej instytucji, Grzegorz Żemek – agent pułkowników Klameckiego i Klemby, działający pod pseudonimem „DIK”. Sprawa została opisana i udokumentowana w Kaczyńskim i jego pajęczynie.
Wątpić w prawdziwość opowieści o Romualdzie Szeremietiewie każe również pewien malowniczy szczegół. Otóż Kaczyński w celu prześwietlenia kolegów Szeremietiewa miał posłać Ludwika Dorna, aby ich poddał... próbie wódki. Dorn miał ich „przepić” – to znaczy wypić z nimi tyle alkoholu pod pozorem wspólnej biesiady, żeby języki im się rozwiązały. W Porozumieniu przeciw monowładzy czytamy, że operacja się udała. Ćwiczeni w odporności na alkohol oficerowie rzekomo przegrali biesiadną rywalizację z Ludwikiem Dornem. W napadzie pijackiej gadatliwości mieli wyznać, że pełnili niegdyś misje za granicą jako PRL-owscy attaché wojskowi...[84]
Po co Jarosław Kaczyński opowiada nam coś takiego? Nie pierwszy raz przypomina się ludowa przypowieść o złodzieju, co wołał „Łapać złodzieja!”.
ZŁAGODŹCIE PRZEKAZ, KOLEGO KACZYŃSKI
Co jeszcze czytamy w „Notatce dot. zrealizowanych przedsięwzięć operacyjnych”? Otóż ten sam wysłannik UOP-u, który kontaktuje się z RdR-em, rozmawia również z Jarosławem Kaczyńskim.