Wielkie łowy Kaczyńskiego - Tomasz Piątek - ebook

Wielkie łowy Kaczyńskiego ebook

Tomasz Piątek

4,4

Opis

Jarosław Kaczyński dysponuje Sejmem, rządem, setkami spółek państwowych i miliardami złotych. Jak do tego doszedł? Co robi z całą tą władzą i bogactwem? Kto się tuczy na rządach Kaczyńskiego, a kto traci?

Na te pytania odpowiada Tomasz Piątek w książce Wielkie łowy Kaczyńskiego. 1995-2023. To kontynuacja bestsellera Kaczyński i jego pajęczyna.

W Wielkich Łowach Kaczyńskiego Piątek prześwietla kolejne etapy kariery wodza PiS. Sprawdza, jak Kaczyński korzystał na największych skandalach III RP. Analizuje chwyty, dzięki którym PiS doszedł do władzy. Prześwietla to, co dzieje się teraz, gdy pajęczyna Kaczyńskiego oplotła Polskę, a państwo jest pochłaniane przez aparat partyjny.

Autor śledzi też nitki wiodące za granicę. Dzięki temu najbardziej zaskakujące działania Jarosława Kaczyńskiego stają się zrozumiałe

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 656

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MareckiSzef

Nie oderwiesz się od lektury

Jak każda książka p. Tomasza Piątka, jest to gotowy materiał dowodowy dla niezależnego sądu... tylko korzystać!
10
ICY69

Nie oderwiesz się od lektury

Przeciwnicy Kaczyńskiego oraz politycy z przeciwnej strony powinni to przeczytać, zdiagnozować i zacząć z tym walczyć. Świetna książka!
00
Edelina

Dobrze spędzony czas

Te kategorie oceny są trochę dziwne. Książka świetna, ale nie do przeczytania na jeden raz... Czyta się jak powieść sensacyjną. Tylko, że to się dzieje naprawdę! I to na naszym podwórku! Polecam.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Ar­bi­tror sp. z.o.o. 2023
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wychŁu­kasz Stach­niak
Ad­iu­sta­cja, skład, ko­rektaWi­told Ko­wal­czyk
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66095-44-1
Wy­daw­nic­two Ar­bi­tror spółka z o.o.www.ar­bi­tror.pl e-mail:kon­takt@ar­bi­tror.pl
E-book:eLi­tera

Skąd się wziął czło­wiek, który Pol­skę za­truł, po­dzie­lił i osła­bił, a te­raz ją nisz­czy?

W jaki spo­sób i z czyją po­mocą ją opa­no­wał?

Na pierw­sze py­ta­nie od­po­wie­działa książka Ka­czyń­ski i jego pa­ję­czyna, wy­dana w 2022 r. Na dru­gie py­ta­nie od­po­wia­dają Wiel­kie Łowy Ka­czyń­skiego, które masz przed sobą.

W Ka­czyń­skim i jego pa­ję­czy­nie przed­sta­wi­łem po­czątki i pierw­sze lata ka­riery po­li­tycz­nej Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. Opi­sa­łem sieć fun­da­cji, spółek, or­ga­ni­za­cji po­li­tycz­nych, które po­mo­gły dru­go­rzęd­nemu opo­zy­cjo­ni­ście cza­sów PRL-u i dru­go­pla­no­wemu po­li­ty­kowi Trze­ciej Rzecz­po­spo­li­tej prze­bić się na pierw­szy plan. Wska­za­łem lu­dzi, któ­rzy ze spryt­nego i upar­tego mola książ­ko­wego zro­bili wo­dza Pol­ski PiS-u. Pol­ski an­ty­za­chod­niej, an­ty­de­mo­kra­tycz­nej, an­ty­ko­bie­cej, an­ty­ge­jow­skiej, która jest agre­sywna, a za­ra­zem słaba, bo sko­rum­po­wana.

Wiel­kie łowy Ka­czyń­skiego to książka, która po­ka­zuje doj­rze­wa­nie tej Pol­ski, jej ko­lejne zwy­cię­stwa i zdo­by­cze. Ujaw­nia, jak pa­ję­czyna Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego oplo­tła na­sze spo­łe­czeń­stwo. Tłu­ma­czy, w jaki spo­sób Ka­czyń­ski zło­wił Pol­skę i co zro­bił swoim ofia­rom. Przy­gląda się jego me­to­dzie i po­moc­ni­kom, cy­nicz­nym wy­ko­naw­com ka­ta­stro­fal­nego prze­wrotu zwa­nego „do­brą zmianą”. Śle­dzi tropy ze­wnętrz­nych so­jusz­ni­ków, bez któ­rych wódz PiS-u ni­gdy nie stałby się au­to­ry­tar­nym władcą na­szego kraju. Uka­zuje praw­dziwą twarz Ka­czyń­skiego. To cier­pliwy my­śliwy, który prze­myśl­nie za­kła­dał si­dła i sta­ran­nie do­bie­rał kom­pa­nów. Tych, któ­rych póź­niej na­gro­dził naj­tłust­szymi ką­skami – i tych, któ­rych po­słał do na­gonki w za­mian za ko­ści do ogry­zie­nia.

46 LAT W SKRÓ­CIE

Za­nim jed­nak do tego przej­dziemy, przy­po­mnijmy so­bie główne usta­le­nia książki Ka­czyń­ski i jego pa­ję­czyna do­ty­czące ży­cia i dzia­łal­no­ści przy­szłego wo­dza PiS-u w la­tach 1949–1995:

• Ja­ro­sław Ka­czyń­ski wy­cho­wał się w nie­ko­mu­ni­stycz­nej, ale uprzy­wi­le­jo­wa­nej PRL-owskiej ro­dzi­nie (ro­dzice do­stali miesz­ka­nie na Żo­li­bo­rzu, oj­ciec Raj­mund Ka­czyń­ski mimo AK-owskiej prze­szło­ści wy­kła­dał na Po­li­tech­nice War­szaw­skiej, cie­szył się też za­ufa­niem władz i służb PRL-u, o czym świad­czy to, że po­dró­żo­wał na Za­chód oraz uczest­ni­czył w pro­jek­to­wa­niu sie­dziby am­ba­sady USA, prze­zna­czo­nej do in­ten­syw­nej in­wi­gi­la­cji);

• na stu­diach Ja­ro­sław Ka­czyń­ski tra­fił pod skrzy­dła ul­tra­le­wi­co­wego pra­wo­znawcy Sta­ni­sława Ehr­li­cha, który był śle­dzony przez SB, za­ra­zem jed­nak do­ra­dzał wy­soko po­sta­wio­nym es­be­kom z Mi­ni­ster­stwa Spraw We­wnętrz­nych i do­no­sił im na swo­ich zna­jo­mych;

• Ehr­lich po­mógł Ja­ro­sła­wowi Ka­czyń­skiemu zdo­być ty­tuł ma­gi­stra i dok­tora oraz do­brze płatną pracę, która po­le­gała na tym, że w la­tach 70. Ka­czyń­ski uczył pra­wo­znaw­stwa... es­be­ków z Bia­łe­go­stoku i ko­mu­ni­stycz­nych no­ta­bli z Su­wałk;

• rów­nież w la­tach 70. Ka­czyń­ski za­czął dzia­łać w opo­zy­cji an­ty­ko­mu­ni­stycz­nej, ale nie po­no­sił z tego po­wodu wi­docz­nych kon­se­kwen­cji;

• w grud­niu 1981 r., po wpro­wa­dze­niu stanu wo­jen­nego, funk­cjo­na­riu­sze SB przy­wieźli Ka­czyń­skiego do MSW na roz­mowę z es­bec­kim ka­pi­ta­nem Ma­ria­nem Śpi­tal­nia­kiem;

• w no­tatce z tej roz­mowy czy­tamy, że Ka­czyń­ski zło­żył ustną de­kla­ra­cję lo­jal­no­ści wo­bec re­żimu PRL-u i za­pro­po­no­wał ka­pi­ta­nowi Śpi­tal­nia­kowi, że bę­dzie z nim współ­dzia­łać po znie­sie­niu stanu wo­jen­nego;

• w na­stęp­nych mie­sią­cach Ka­czyń­ski in­ten­syw­nie uczest­ni­czył w kon­spi­ra­cyj­nych spo­tka­niach róż­nych or­ga­ni­za­cji, choć wie­dział, że es­becy śle­dzą go przez cały czas;

• po dzie­wię­ciu mie­sią­cach ta­kiego śle­dze­nia es­becy... prze­stali pro­wa­dzić teczkę Ka­czyń­skiego i uznali go za oby­wa­tela lo­jal­nego wo­bec re­żimu;

• w 1984 r. Tym­cza­sowa Ko­mi­sja Ko­or­dy­na­cyjna, czyli główny sztab naj­więk­szej pod­ziem­nej or­ga­ni­za­cji NSZZ „So­li­dar­ność”, ze­rwała współ­pracę z Ka­czyń­skim, gdyż ro­bił wszystko, aby więź­nio­wie po­li­tyczni się zła­mali i pod­pi­sali de­kla­ra­cje lo­jal­no­ści wo­bec re­żimu PRL-u;

• w 1986 r. Lech Ka­czyń­ski po­mógł Ja­ro­sła­wowi zbli­żyć się do przy­wódcy „So­li­dar­no­ści”, Le­cha Wa­łęsy;

• wów­czas Ja­ro­sła­wem Ka­czyń­skim za­częło się zaj­mo­wać Biuro Stu­diów SB, eli­tarna jed­nostka bli­sko współ­pra­cu­jąca z so­wiec­kimi służ­bami, która roz­bi­jała „So­li­dar­ność”, m.in. pro­mu­jąc ul­tra­pra­wi­co­wych ra­dy­ka­łów (w tym Kor­nela Mo­ra­wiec­kiego i An­to­niego Ma­cie­re­wi­cza, przy­ja­ciela i so­jusz­nika Ka­czyń­skiego);

• ra­dy­ka­ło­wie pro­mo­wani przez Biuro Stu­diów oskar­żali kie­row­nic­two „So­li­dar­no­ści” o ule­ga­nie ko­mu­ni­stom, le­wa­kom, Ży­dom itd.;

• pod opieką Biura Stu­diów Ka­czyń­ski stał się bar­dziej agre­sywny, np. po­zwa­lał so­bie na an­ty­se­mic­kie nuty w swo­ich wy­stą­pie­niach i pod­sy­cał kon­flikty mię­dzy Wa­łęsą a war­szaw­skimi li­de­rami so­li­dar­no­ścio­wej opo­zy­cji;

• w la­tach 1989–1990, gdy ko­mu­nizm upa­dał, Ja­ro­sław Ka­czyń­ski re­gu­lar­nie się spo­ty­kał i bie­sia­do­wał przy al­ko­holu z Ana­to­li­jem Wa­si­nem, głów­nym szpie­giem so­wiec­kich służb spe­cjal­nych KGB w Pol­sce;

• Wa­sin był spe­cja­li­stą od wer­bo­wa­nia mło­dych obie­cu­ją­cych po­li­ty­ków, a za­ra­zem „krem­low­skim ja­strzę­biem” (w pierw­szej po­ło­wie lat 80. ża­ło­wał, że pol­scy ko­mu­ni­ści nie za­bili Wa­łęsy);

• Ka­czyń­ski od­wie­dzał Wa­sina w jego war­szaw­skim miesz­ka­niu, choć mu­siał się do­my­ślać, że są tam pod­słu­chy;

• roz­ma­wiał z Wa­si­nem o wiel­kiej po­li­tyce, m.in. o po­my­śle „fin­lan­dy­za­cji” Pol­ski (we­dług niego Pol­ska mia­łaby po­zo­stać pań­stwem wa­sal­nym Kremla, ale w spra­wach we­wnętrz­nych rzą­dzi­łaby się swo­imi wła­snymi pra­wami i oby­cza­jami);

• w wy­da­nej po la­tach książce Po­ro­zu­mie­nie prze­ciw mo­no­wła­dzy[1] Ka­czyń­ski przy­zna się do spo­tkań z Wa­si­nem, ale bę­dzie twier­dzić, ja­koby po za­koń­cze­niu tych kon­tak­tów opo­wie­dział o tym sze­fowi służb spe­cjal­nych RP, An­drze­jowi Mil­cza­now­skiemu;

• Mil­cza­now­ski ka­te­go­rycz­nie temu za­prze­czy, mó­wiąc, że Ka­czyń­ski ni­gdy mu się z cze­goś ta­kiego nie zwie­rzał;

• na po­czątku lat 90. dzia­łal­ność Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego była hoj­nie fi­nan­so­wana przez szefa Banku Prze­my­słowo-Han­dlo­wego w Kra­ko­wie Ja­nu­sza Qu­andta, który m.in. nad­zo­ro­wał firmę Agen­cja Go­spo­dar­cza, prze­cho­wu­jącą pie­nią­dze po­cho­dzące z fun­du­szy KGB;

• spon­so­rem współ­pra­cow­ni­ków Ka­czyń­skiego był też Grze­gorz Że­mek, dy­rek­tor Fun­du­szu Ob­sługi Za­dłu­że­nia Za­gra­nicz­nego, agent służb spe­cjal­nych PRL-u o pseu­do­ni­mie „DIK”, pro­wa­dzony przez puł­kow­ni­ków wy­wiadu woj­sko­wego Ze­nona Kla­mec­kiego i Je­rzego Klembę;

• Że­mek fi­nan­so­wał lu­dzi Ka­czyń­skiego, po­słu­gu­jąc się PRL-owskimi cen­tra­lami han­dlu za­gra­nicz­nego, in­ten­syw­nie in­fil­tro­wa­nymi przez służby PRL-u, które prze­cho­wy­wały, mno­żyły i dzie­liły tam pie­nią­dze;

• wśród spon­so­rów śro­do­wi­ska Ka­czyń­skiego re­gu­lar­nie po­ja­wiały się osoby zwią­zane z PRL-owskimi cen­tra­lami han­dlu za­gra­nicz­nego;

• wśród tych spon­so­rów był np. Grze­gorz Tu­de­rek, szef cen­trali Bu­di­mex, który wspie­rał han­del z Ro­sją i fi­nan­so­wał spółkę Te­le­graf za­ło­żoną przez lu­dzi Ka­czyń­skiego;

• spółkę Te­le­graf fi­nan­so­wali też słynni afe­rzy­ści An­drzej Gą­sio­row­ski i Bo­gu­sław Bag­sik, wspie­rani przez sztab spe­cja­li­stów z PRL-owskich cen­trali han­dlo­wych;

• rów­nież wśród współ­pra­cow­ni­ków Ka­czyń­skiego spo­ty­kamy osoby zwią­zane z PRL-owskimi cen­tra­lami han­dlu za­gra­nicz­nego, jak choćby Hanna Am­broż, w la­tach 80. główna spe­cja­listka cen­trali han­dlu za­gra­nicz­nego Me­ta­le­xport, w na­stęp­nej de­ka­dzie człon­kini rady nad­zor­czej spółki Srebrna, kon­tro­lo­wa­nej przez Ka­czyń­skiego;

• spółki Te­le­graf i Srebrna to część pa­ję­czyny firm i fun­da­cji, utwo­rzo­nej przez Ka­czyń­skiego przy po­mocy Sła­wo­mira Siwka, któ­rego sio­stra za cza­sów ko­mu­ni­zmu miesz­kała w Mo­skwie, gdyż jej mąż re­pre­zen­to­wał tam... PRL-owską cen­tralę han­dlową Ciech;

• Si­wek dzia­łał w słyn­nym sto­wa­rzy­sze­niu re­żi­mo­wych ka­to­li­ków PAX, utwo­rzo­nym za zgodą so­wiec­kich i PRL-owskich służb, które póź­niej or­ga­ni­za­cję tę in­ten­syw­nie mo­ni­to­ro­wały;

• w la­tach 70. Służba Bez­pie­czeń­stwa za­blo­ko­wała Siw­kowi moż­li­wość wy­jaz­dów na Za­chód, jed­nak póź­niej Sła­wo­mir Si­wek uzy­skał zgodę na ta­kie po­dróże dzięki opiece pro­mo­skiew­skiego es­beka Ja­nu­sza Huka;

• pa­ję­czyna fun­da­cji i firm, utwo­rzona przy po­mocy by­łych ko­mu­ni­stów i Siwka, od­gry­wała i od­grywa do dziś klu­czową rolę w dzia­łal­no­ści Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego;

• dzięki tej pa­ję­czy­nie Ka­czyń­ski mógł utrzy­my­wać swoją par­tię po­li­tyczną Po­ro­zu­mie­nie Cen­trum (PC), za­ło­żoną na po­czątku lat 90;

• dzięki tej pa­ję­czy­nie mógł też utrzy­my­wać swoją drugą par­tię, Prawo i Spra­wie­dli­wość, w trud­nych dla niej okre­sach, kiedy nie spra­wo­wała wła­dzy.

1

Utrzy­mać par­tię w rę­kach

.

W 1993 roku Po­ro­zu­mie­nie Cen­trum nie wcho­dzi do Sejmu. Siłą rze­czy rów­nież sam Ka­czyń­ski traci po­sel­skie krze­sło i diety. Z czego żyje? „Przez ja­kiś czas mu­sia­łem po­ży­czać pie­nią­dze od Leszka [Le­cha Ka­czyń­skiego – przyp. T.P.]. Bez jego po­mocy ciężko by­łoby mi prze­trwać pierw­sze mie­siące po roz­wią­za­niu Sejmu. Póź­niej tro­chę się usta­bi­li­zo­wało, zna­la­złem za­trud­nie­nie w Fun­da­cji, za płacę prze­szło trzy razy niż­szą niż w Sej­mie” – wy­znaje Ka­czyń­ski w książce Po­ro­zu­mie­nie prze­ciw mo­no­wła­dzy[2], w któ­rej przed­sta­wia swój wie­lo­letni marsz ku wła­dzy.

O ja­kiej „Fun­da­cji” mowa, która tak skąpo pła­ciła wy­bit­nemu dzia­ła­czowi? O Fun­da­cji Pra­so­wej So­li­dar­no­ści, którą za­ło­żył sam Ka­czyń­ski. I to on de­cy­do­wał o za­rob­kach pra­cow­ni­ków. A miał z czego wy­pła­cać pen­sje. Fun­da­cja bo­wiem prze­jęła atrak­cyjne nie­ru­cho­mo­ści w cen­trum War­szawy. Cho­dzi o bu­dynki i grunty u zbiegu Alej Je­ro­zo­lim­skich i ulicy No­wo­grodz­kiej, gdzie dzi­siaj mie­ści się m.in. sie­dziba PiS-u. Cała ope­ra­cja, prze­pro­wa­dzona za po­mocą bez­praw­nych sztu­czek, zo­stała do­kład­nie opi­sana w Ka­czyń­skim i jego pa­ję­czy­nie.

Je­sień 1993 roku to czas walki z par­tyj­nymi ko­le­gami o wła­dzę w PC. Ko­le­dzy ob­wi­niają Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego o klę­skę wy­bor­czą. I to nie byle jacy ko­le­dzy. Ka­czyń­skiego ata­kuje m.in. główny so­jusz­nik Sła­wo­mir Si­wek. Już od pew­nego czasu Si­wek od­cina się od przy­wódcy. Stroni od dzia­łal­no­ści par­tyj­nej, nie wziął udziału w wy­bo­rach... Go­rzej: na­ma­wia człon­ków par­tii, żeby po­rzu­cili po­li­tykę dla biz­nesu! Nie­ru­cho­mo­ści, spółki, fun­da­cje, całe to im­pe­rium, które Si­wek bu­duje dla Ka­czyń­skiego, ma ogromny po­ten­cjał go­spo­dar­czy. Świetna ma­szyna do za­ra­bia­nia pie­nię­dzy dla par­tii? Ja­sne. Ale na co komu par­tia, która wła­śnie prze­grała wy­bory? Dla­czego nie za­ra­biać pie­nię­dzy dla nich sa­mych?

An­drzej Anusz, ów­cze­sny to­wa­rzysz par­tyjny Ka­czyń­skiego, tak to wspo­mina po la­tach:

– Do kiedy PC było w Sej­mie, ro­bi­li­śmy po­li­tykę. Nikt nie do­ce­niał po­ten­cjału Fun­da­cji Pra­so­wej. Faktu, że może być do­sko­na­łym za­ple­czem na cięż­kie czasy. Nie mie­li­śmy świa­do­mo­ści, że są ja­kieś bu­dynki, dru­kar­nie, działki. Po po­rażce wy­bor­czej Si­wek wy­co­fał się z po­li­tyki i chciał po pro­stu za­ra­biać pie­nią­dze. Ja­rek Ka­czyń­ski uwa­żał, że waż­niej­sze od by­cia ma­gna­tem pra­so­wym jest wspar­cie po­li­tycz­nych przy­ja­ciół, bo wtedy z nim po­zo­staną. Stąd spór[3].

Po­stawa Sła­wo­mira Siwka, współ­twórcy spółek, fun­da­cji i par­tii, robi wra­że­nie na ko­le­gach. Do bun­tow­ni­ków do­łą­cza też Adam Gla­piń­ski. On z pie­niędzmi wciąż ma do czy­nie­nia, gdyż po­zy­skuje fun­du­sze dla par­tii. Jako czło­wiek o do­bro­dusz­nym spo­so­bie by­cia Gla­piń­ski bun­tuje się ła­god­niej. „Po tro­sze, jak zwy­kle z pew­nego dy­stansu” – tak Ka­czyń­ski opi­suje ten bunt w Po­ro­zu­mie­niu prze­ciw mo­no­wła­dzy[4]. Jed­nak inni re­be­lianci nie gryzą się w ję­zyk. Pa­dają straszne słowa „Ja­rek, je­steś śmieszny”.

Co na to Ja­rek? Kontr­ata­kuje. Za­rzuca swoim kry­ty­kom le­ni­stwo. Pró­buje prze­rzu­cić na nich od­po­wie­dzial­ność za po­rażkę[5]. Roz­pacz­li­wie szuka sprzy­mie­rzeń­ców.

PO­MOCNA SE­NA­TORKA GRZEŚ­KO­WIAK

I na­gle po­ja­wia się nie­spo­dzie­wana so­jusz­niczka. To se­na­torka Ali­cja Grześ­ko­wiak, przed­sta­wi­cielka wo­je­wódz­twa to­ruń­skiego, była wi­ce­mar­szał­kini i póź­niej­sza mar­szał­kini Se­natu.

„W Za­rzą­dzie [Po­ro­zu­mie­nia Cen­trum – przyp. T.P.] mia­łem ewi­dentną prze­wagę, była jesz­cze Na­czelna Rada Po­li­tyczna, a tam mo­gło być róż­nie. Była [...] grupa człon­ków Rady [...] dzia­ła­czy ka­to­lic­kich, zwy­kle lo­jal­nych. Gdyby moi ów­cze­śni prze­ciw­nicy po­łą­czyli siły choćby z Ali­cją Grześ­ko­wiak, mo­gliby zmie­nić front” – tak Ka­czyń­ski re­la­cjo­nuje swe ów­cze­sne obawy. Bez­pod­stawne, jak się oka­zuje, gdyż: „ogrom­nego wspar­cia udzie­liła mi pani pro­fe­sor Grześ­ko­wiak. By­łem bar­dzo po­zy­tyw­nie za­sko­czony, dzie­lił nas za­wsze spory dy­stans [...]. Miała przy tym do­bre, ko­le­żeń­skie sto­sunki z nie­któ­rymi mo­imi kry­ty­kami, na przy­kład [...] [ze] Sław­kiem Siw­kiem” – czy­tamy w Po­ro­zu­mie­niu prze­ciw mo­no­wła­dzy[6].

Kim jest Ali­cja Grześ­ko­wiak? Uro­dziła się w 1941 roku. 22 lata póź­niej ukoń­czyła prawo na Uni­wer­sy­te­cie Mi­ko­łaja Ko­per­nika w To­ru­niu. W 1968 r. jako młoda praw­niczka wstą­piła do Stron­nic­twa De­mo­kra­tycz­nego, wspie­ra­ją­cego re­żim PRL-u. Zro­biła to pod­czas od­ra­ża­ją­cej an­ty­se­mic­kiej na­gonki pro­wa­dzo­nej przez ten re­żim.

W la­tach 70. es­becy po­zwa­lali Ali­cji Grześ­ko­wiak po­dró­żo­wać na Za­chód. Dzięki temu mo­gła od­być staż uni­wer­sy­tecki w Rzy­mie w la­tach 1974–1975.

Po upadku ko­mu­ni­zmu Ali­cja Grześ­ko­wiak zdo­była sławę jako ul­tra­kon­ser­wa­tystka, za­cie­kła prze­ciw­niczka praw re­pro­duk­cyj­nych ko­biet. W la­tach 90. zy­skuje przy­do­mek „Matki Bo­skiej Kar­nej”, gdyż żar­li­wie do­maga się ści­ga­nia osób do­ko­nu­ją­cych abor­cji[7]. Sły­nie wów­czas z na­mięt­nych wy­stą­pień. Nie­raz ozda­bia swoje prze­mowy dłu­gimi cy­ta­tami z po­ezji.

W la­tach 90. Ali­cja Grześ­ko­wiak wiąże się z an­ty­za­chod­nim ka­zno­dzieją i przed­się­biorcą Ta­de­uszem Ry­dzy­kiem[8] (jego es­bec­kie i ro­syj­skie związki zo­stały opi­sane w dwu­to­mo­wej książce Ry­dzyk i przy­ja­ciele[9]). Jed­nak w 1998 r. Grześ­ko­wiak po­kłóci się z księ­dzem Ry­dzy­kiem o to, kto ma rzą­dzić ka­to­lic­kimi du­szami w To­ru­niu[10]. We­dług nie­któ­rych źró­deł ko­ścią nie­zgody sta­nie się też prze­pro­wa­dzany wów­czas po­dział sa­mo­rzą­dowy kraju. Ali­cja Grześ­ko­wiak bę­dzie chciała, żeby To­ruń zna­lazł się w jed­nym wo­je­wódz­twie z Gdań­skiem. Tym­cza­sem Ry­dzyk w przy­mie­rzu z post­ko­mu­ni­styczną par­tią SLD wy­bie­rze Byd­goszcz i jak zwy­kle po­stawi na swoim[11].

SO­JUSZ­NICY, BIZ­NESY, WSCHÓD

W tej sa­mej de­ka­dzie Ali­cja Grześ­ko­wiak roz­po­czyna współ­pracę z to­ruń­skim przed­się­biorcą i po­li­ty­kiem Ja­nu­szem Strze­śniew­skim, który też jest wów­czas czło­wie­kiem Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego, gdyż re­pre­zen­tuje Po­ro­zu­mie­nie Cen­trum w To­ru­niu.

Współ­praca so­jusz­niczki Ka­czyń­skiego z so­jusz­ni­kiem Ka­czyń­skiego przy­nosi owoce. W 1994 r. Strze­śniew­ski zo­staje rad­nym To­ru­nia, po­tem zdo­bywa fo­tel wi­ce­pre­zy­denta mia­sta jako przed­sta­wi­ciel PC. Ra­zem z nim do miej­skiej rady wcho­dzą lu­dzie se­na­torki Grześ­ko­wiak.

– To był strzał w dzie­siątkę – tak Strze­śniew­ski bę­dzie wspo­mi­nać swoją współ­pracę z Grześ­ko­wiak przy wy­bo­rach sa­mo­rzą­do­wych. – Wpro­wa­dzi­li­śmy do Rady Mia­sta sporą grupę na­szych kan­dy­da­tów i nie­ocze­ki­wa­nie za­pro­po­no­wano mi funk­cję wi­ce­pre­zy­denta. Rada Mia­sta to prze­gło­so­wała, bo wów­czas to ona wy­bie­rała pre­zy­denta, jego za­stęp­ców i człon­ków za­rządu mia­sta[12].

Ali­cja Grześ­ko­wiak i Ja­nusz Strze­śniew­ski będą współ­pra­co­wać na róż­nych po­lach, nie tylko w ra­dzie To­ru­nia. W la­tach 2001–2004 pani Grześ­ko­wiak za­sią­dzie w ra­dzie Fun­da­cji Po­mocy Sa­mot­nym Mat­kom, któ­rej pre­ze­sem bę­dzie Strze­śniew­ski. W la­tach 2013–2014 Grześ­ko­wiak znaj­dzie się w ra­dzie nad­zor­czej firmy tek­styl­nej Kaja In­ve­st­ment, kon­tro­lo­wa­nej przez Strze­śniew­skiego i jego ro­dzinę[13].

Dla­czego to od­no­to­wu­jemy? Dla­tego, że w la­tach 2005–2007 Strze­śniew­ski zo­sta­nie wspól­ni­kiem to­ruń­skiego po­ten­tata Ro­mana Kar­ko­sika w spółce Uni­bax Włók­nina[14]. Kar­ko­sik to były kon­fi­dent ko­mu­ni­stycz­nej SB, który, gdy upa­dał ko­mu­nizm, do­ro­bił się for­tuny dzięki przed­się­wzię­ciom zwią­za­nym ze Wscho­dem. Mia­no­wi­cie im­por­to­wał złom cen­nych me­tali z ZSRR, a póź­niej z kra­jów post­so­wiec­kich. W na­stęp­nych la­tach robi biz­nesy w Ro­sji. W 1994 r. re­je­struje tam spółkę ak­cyjną Grossi[15]. W 2007 r. za­ofe­ruje pol­skiej Gru­pie Lo­tos ropę naf­tową od Gaz­prom­nie­ftu (jedna ze spółek krem­low­skiego kon­cernu pa­li­wo­wego Gaz­prom). W 2013 r. zbu­duje fa­brykę czę­ści sa­mo­cho­do­wych w Dzier­żyń­sku pod Niż­nym No­wo­gro­dem. A w roku 2019 – czyli pięć lat po na­pa­ści Pu­tina na Ukra­inę – Ro­man Kar­ko­sik bę­dzie pla­no­wać zbu­do­wa­nie ko­lej­nego za­kładu pro­duk­cyj­nego w im­pe­rium Kremla. Wię­cej na ten te­mat w książce Ry­dzyk i przy­ja­ciele.

Rzućmy też okiem na bli­skie związki Ja­nu­sza Strze­śniew­skiego z No­me­tem, pol­ską firmą me­blar­ską za­ra­bia­jącą w Ro­sji. W la­tach 2002–2003 Strze­śniew­ski bę­dzie wi­ce­pre­ze­sem No­metu[16]. „Ga­zeta Po­mor­ska” na­pi­sze, że Ja­nusz Strze­śniew­ski wsko­czył na ten sto­łek za­raz po tym, jak po­mógł No­me­towi w urzę­dzie miej­skim. Jako wi­ce­pre­zy­dent To­ru­nia miał prze­ka­zać fir­mie trzy nie­ru­cho­mo­ści na szcze­gól­nie do­god­nych wa­run­kach[17]. W tym sa­mym cza­sie No­met bę­dzie szu­kać klien­tów i przy­cho­dów w Ro­sji. W 2002 r. mo­skiew­ska fi­lia No­metu bę­dzie uczest­ni­czyć w tam­tej­szych tar­gach me­blar­skich[18]. Po­dob­nie jak w roku 2005.

Por­tal Biz­nes­Me­blowy.pl na­zwie to „pu­ka­niem do ro­syj­skich drzwi”[19]. Czy ro­syj­skie drzwi się otwo­rzą? W Ro­sji ak­ce­so­ria me­blowe firmy No­met będą obecne na rynku przez na­stępne lata. Co naj­mniej do roku 2023, gdy pi­szę te słowa[20].

ZA­KON Z PLA­CÓWKĄ W MO­SKWIE

Co jesz­cze warto wie­dzieć o ko­nek­sjach Ali­cji Grześ­ko­wiak, która ura­to­wała Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego jako wo­dza PC? W 1996 r. se­na­torka Grześ­ko­wiak wstę­puje do ka­to­lic­kiego świec­kiego za­konu bo­żo­grob­ców (Za­kon Ry­cer­ski Bo­żego Grobu)[21]. Za­kon bo­żo­grob­ców nie stroni od Ro­sji. Rów­nież po prze­ję­ciu wła­dzy przez Wła­di­mira Pu­tina, a na­wet po tym, jak Pu­tin na­pad­nie na Ukra­inę w roku 2014. To nie bę­dzie prze­szka­dzać Ali­cji Grześ­ko­wiak, która po­zo­sta­nie w tej or­ga­ni­za­cji. Wy­stąpi pu­blicz­nie jako „dama za­konu bo­żo­grob­ców” m.in. w 2019 r.[22] W tym sa­mym roku wielki mistrz za­konu, kar­dy­nał Edwin O’Brien, od­wie­dzi Mo­skwę[23]. A w roku 2022 ge­ne­ralny gu­ber­na­tor za­konu bo­żo­grob­ców, Le­onardo Vi­sconti di Mo­drone, bę­dzie ubo­le­wać, że opi­nia pu­bliczna zbyt­nio się przej­muje na­jaz­dem Kremla na Ukra­inę, przez co za­po­mina o kon­flik­cie izra­el­sko-pa­le­styń­skim...

Kto jest zwierzch­ni­kiem bo­żo­grob­ców w Ro­sji? Ro­syj­ski ka­to­lik Ja­ro­sław Tier­now­ski, który re­gu­lar­nie kon­tak­tuje się z cen­tralą w Wa­ty­ka­nie[24]. Acz­kol­wiek ma też inne au­to­ry­tety. Tier­now­ski to bo­wiem do­świad­czony i spraw­dzony pu­ti­no­wiec.

W 1999 r., gdy Wła­di­mir Pu­tin wy­grywa wy­bory pre­zy­denc­kie, Tier­now­ski działa w szta­bie wy­bor­czym Pu­tina. Współ­pra­cuje wtedy z Dmi­tri­jem Mie­dwie­die­wem [póź­niej­szy ma­rio­net­kowy pre­zy­dent, który w la­tach 2008––2012 for­mal­nie za­stąpi Pu­tina na sta­no­wi­sku głowy pań­stwa – przyp. T.P.]. W 2002 r. ka­to­licki bo­żo­gro­biec Tier­now­ski zo­sta­nie sze­fem pre­zy­dencko-rzą­dowo-par­la­men­tar­nej ko­mi­sji spraw za­gra­nicz­nych.

Bę­dzie też kie­ro­wać Ogól­no­ro­syj­skim Związ­kiem Sto­wa­rzy­szeń Pu­blicz­nych „Pu­bliczna Rada Do­rad­cza”, utwo­rzo­nym przez peł­no­moc­ni­ków Pu­tina. Ro­syj­skie me­dia po­da­dzą, że Ja­ro­sław Tier­now­ski za swoje za­sługi „zo­stał na­gro­dzony przez Pre­zy­denta Ro­syj­skiej Fe­de­ra­cji Wła­di­mira Pu­tina dy­plo­mem i cen­nym upo­min­kiem”[25].

Do­dajmy, że uro­dzony w 1970 r. Tier­now­ski cie­szył się za­ufa­niem krem­low­skich służb już jako na­sto­la­tek. W la­tach 1987–1988 wła­dze wy­sy­łały go na ofi­cjalne spo­tka­nia z ame­ry­kań­skimi ró­wie­śni­kami, sta­ran­nie wy­re­ży­se­ro­wane. Na­zy­wano to „dy­plo­ma­cją lu­dową”[26].

2

Okieł­znać Siwka

.

Dzięki se­na­torce Grześ­ko­wiak Ja­ro­sław Ka­czyń­ski od­zy­skuje ab­so­lutną wła­dzę nad par­tią. „Moi kry­tycy, mu­szę przy­znać, że dys­kret­nie, bez ro­bie­nia ha­łasu, za­cho­wu­jąc się przy­zwo­icie, wy­szli po an­giel­sku. Dla­tego z wie­loma z nich mo­głem póź­niej na­wią­zać współ­pracę w róż­nych dzie­dzi­nach, choć do par­tyj­nej dzia­łal­no­ści nikt nie wró­cił” – tak w Po­ro­zu­mie­niu prze­ciw mo­no­wła­dzy Ka­czyń­ski chwali po­stawę po­ko­na­nych ko­le­gów. Do­ce­nia to, że nie wy­wle­kali we­wnątrz­par­tyj­nych bru­dów w me­diach.

Na par­tii jed­nak świat się nie koń­czy. Jest jesz­cze Fun­da­cja Pra­sowa So­li­dar­no­ści i spółki, które po­winny par­tię fi­nan­so­wać. W nich zaś rzą­dzi Sła­wo­mir Si­wek, który pie­niędzmi nie chce się dzie­lić z par­tią.

Ka­czyń­ski szuka ko­lej­nych so­jusz­ni­ków, któ­rzy po­mo­gliby od­wo­jo­wać biz­ne­sową część im­pe­rium. Znaj­duje po­tęż­nych sprzy­mie­rzeń­ców. Ta­kich, któ­rzy no­szą czerń i pur­purę.

– W fi­nale sporu Siwka z Ka­czyń­skim go­dzili bi­skupi Go­cłow­ski i An­drze­jew­ski – mówi An­drzej Anusz[27].

Cho­dzi o ar­cy­bi­skupa gdań­skiego Ta­de­usza Go­cłow­skiego i bi­skupa wło­cław­skiego Ro­mana An­drze­jew­skiego, któ­rzy na po­czątku lat 90. we­szli do władz Fun­da­cji Pra­so­wej. Za­pro­sił ich tam Si­wek, który od cza­sów PRL-u miał zna­ko­mite sto­sunki z ka­to­lic­kimi bi­sku­pami. Zdo­był ich za­ufa­nie mimo swo­ich kon­tak­tów z ko­mu­ni­stycz­nymi służ­bami spe­cjal­nymi albo też... wła­śnie dzięki tym kon­tak­tom (zo­stało to do­kład­nie opi­sane w Ka­czyń­skim i jego pa­ję­czy­nie).

Udział bi­sku­pów w me­dia­cji z Siw­kiem po­twier­dza sam Ka­czyń­ski, który pi­sze tak: „Da­łem so­bie też radę w Fun­da­cji [Pra­so­wej So­li­dar­no­ści – przyp. T.P.]. Wspo­mi­na­łem już o roz­mo­wie z księ­dzem ar­cy­bi­sku­pem za­raz po wy­bo­rach. Do­kład­nie było to tak: już 21 wrze­śnia [1993 r.] o trze­ciej w nocy wy­ru­szy­łem wraz z Krzysz­to­fem Tchó­rzew­skim do Gdań­ska, by o ósmej rano spo­tkać się z ar­cy­bi­sku­pem Ta­de­uszem Go­cłow­skim. Oprócz spraw po­li­tycz­nych głów­nym ce­lem było wy­ja­śnie­nie sy­tu­acji fun­da­cji. Od­nio­słem czę­ściowy suk­ces. Jesz­cze tego sa­mego dnia od­wie­dzi­li­śmy we Wło­cławku bi­skupa Ro­mana An­drze­jew­skiego, też z nie­złym re­zul­ta­tem. Tu ma­leń­kie wtrą­ce­nie. Bi­skup An­drze­jew­ski miał psa, który z że­la­zną kon­se­kwen­cją pró­bo­wał każ­dego go­ścia ugryźć w piętę, a także dwa koty ta­kiej wiel­ko­ści, że przez całe ży­cie ni­czego po­dob­nego nie wi­dzia­łem. Po pro­stu koty gi­ganty. Poza tym był nie­zwy­kle sym­pa­tycz­nym czło­wie­kiem [...]. Wra­ca­jąc do Fun­da­cji. Mu­sia­łem, co prawda, zrzec się kie­ro­wa­nia Radą, prze­jął ją Krzysz­tof Cza­bań­ski. Nie udało się mnie wy­pchnąć. Osta­teczne wy­ja­śnie­nie tych spraw na­stą­piło do­piero po trzech la­tach róż­nych przy­gód. W każ­dym ra­zie, dzięki ar­cy­bi­sku­powi i bi­sku­powi, a także Krzysz­to­fowi Cza­bań­skiemu i w końcu Sła­wo­mi­rowi Siw­kowi udało się ura­to­wać Fun­da­cję, która mo­gła zro­bić wiele bar­dzo do­brych rze­czy”[28].

„Do­bre rze­czy”, które robi Fun­da­cja Pra­sowa So­li­dar­no­ści – to przede wszyst­kim utrzy­my­wa­nie Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego i jego śro­do­wi­ska po­li­tycz­nego. „Wy­ja­śnie­nie tych spraw” ozna­cza „wy­ja­śnie­nie Siw­kowi, że ma się pod­dać”.

Jak to wy­glą­dało w prak­tyce? Za­pewne burz­li­wie.

NOCNY RAJD DO BI­SKUPA

Spójrzmy na se­kwen­cję fak­tów. Wy­bory od­by­wają się 19 wrze­śnia 1993 r. Wie­czo­rem 21 wrze­śnia znane są osta­teczne wy­niki. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski już wie, że prze­grał z kre­te­sem. Za­miast po­ło­żyć się do łóżka, by ode­spać ciężko prze­pra­co­wany czas kam­pa­nii wy­bor­czej, Ka­czyń­ski o trze­ciej w nocy wsiada do sa­mo­chodu z Tchó­rzew­skim. Je­dzie do Gdań­ska, by po­roz­ma­wiać z ar­cy­bi­sku­pem o „spra­wach po­li­tycz­nych” i „sy­tu­acji fun­da­cji”. Za­tem chce prze­ko­nać ar­cy­bi­skupa, by nie sta­wiał na nim krzy­żyka. Prze­gra­łem bi­twę, ale nie prze­gra­łem wojny! Je­śli prze­gra­łem te wy­bory, to tylko po to, by wy­grać na­stępne! Wciąż je­stem w grze! Dla­tego pro­szę po­przeć mnie prze­ciwko Siw­kowi i in­nym nie­lo­jal­nym ko­le­gom, któ­rzy chcie­liby ode­brać mi pie­nią­dze, czyli fun­da­cję! Taki sens mu­szą mieć wy­wody, które Ka­czyń­ski przed­sta­wia ar­cy­bi­sku­powi.

Ar­cy­bi­skup Go­cłow­ski sły­nie z po­jed­naw­czego na­sta­wie­nia, za­tem speł­nia prośby swego go­ścia – choć nie do końca. Prze­ko­nuje Ka­czyń­skiego i Siwka, żeby po­szli na wy­żej opi­sany kom­pro­mis (Ka­czyń­ski po­zo­staje w ra­dzie fun­da­cji, choć prze­staje jej prze­wod­ni­czyć). Wódz PC go­dzi się na to, gdyż po klę­sce wy­bor­czej nie ma in­nego wyj­ścia. Jed­nak w ciągu na­stęp­nych trzech lat udaje mu się skło­nić Siwka do ko­lej­nych ustępstw. W 1994 r. Sła­wo­mir Si­wek po­wta­rza gest Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. Jak Ka­czyń­ski od­dał kie­ro­wa­nie radą fun­da­cji swo­jemu przy­bocz­nemu, Cza­bań­skiemu, tak Si­wek od­daje fo­tel pre­zesa Ze­no­nowi Su­łec­kiemu. Do za­rządu fun­da­cji wcho­dzi stary przy­ja­ciel Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego, Woj­ciech Her­me­liń­ski[29].

A co ze spół­kami zwią­za­nymi z Fun­da­cją Pra­sową So­li­dar­no­ści? W fir­mach Air Link, In­ter-Po­li­gra­fia i Celsa rzą­dzi Si­wek. W Srebr­nej – Ka­czyń­ski z Cza­bań­skim.

W 1997 r. Fun­da­cja Pra­sowa So­li­dar­no­ści dzieli na czę­ści działkę przy Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich i ulicy No­wo­grodz­kiej. Prze­nosi wła­sność bu­dyn­ków na firmy. Naj­bar­dziej atrak­cyjną część fron­tową od strony Alej Je­ro­zo­lim­skich bie­rze spółka Srebrna, czyli Ka­czyń­ski. Za­ple­cze od strony No­wo­grodz­kiej do­staje się spółce Air Link, czyli Sła­wo­mi­rowi Siw­kowi. Dzia­łal­ność Fun­da­cji Pra­so­wej So­li­dar­no­ści za­miera. Ka­czyń­ski po­wo­łuje Fun­da­cję Nowe Pań­stwo. Si­wek two­rzy Fun­da­cję So­li­darna Wieś. W ra­dzie No­wego Pań­stwa za­siada ar­cy­bi­skup Go­cłow­ski. So­li­darną Wieś wspiera bi­skup An­drze­jew­ski[30]. Czyżby Ka­czyń­ski wy­grał po­ło­wicz­nie? Sy­tu­acja bo­wiem wy­gląda tak, jak gdyby dawni so­jusz­nicy roz­stali się na do­bre, dzie­ląc się wszyst­kim: grun­tami, bu­dyn­kami, fir­mami, fun­da­cjami i bi­sku­pami.

To jed­nak mylne wra­że­nie.

PA­MIĘ­TLI­WOŚĆ WO­DZA

Co się sta­nie z Siw­kiem i in­nymi bun­tow­ni­kami? Wrócą póź­niej pod skrzy­dła Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. Acz­kol­wiek spo­tyka ich kara trwa­jąca do dziś, za­pewne do­ży­wot­nia. Prze­stają peł­nić w par­tii Ka­czyń­skiego ważne funk­cje.

Przy­po­mnijmy słowa wo­dza: „z wie­loma z nich mo­głem póź­niej na­wią­zać współ­pracę w róż­nych dzie­dzi­nach, choć do par­tyj­nej dzia­łal­no­ści nikt nie wró­cił”. To zda­nie dużo mówi o Ka­czyń­skim. Naj­wy­raź­niej w swoim kręgu chce mieć lu­dzi stu­pro­cen­towo po­słusz­nych. Ci, co na chwilę się za­wa­hali, wy­pa­dają z kręgu. Po­tem mogą stać się so­jusz­ni­kami, na­wet cen­nymi, jak dzi­siaj Gla­piń­ski. Jed­nak człon­kami dru­żyny już ni­gdy nie będą.

Naj­lep­szy tego przy­kład sta­nowi rola, jaką Sła­wo­mir Si­wek, ini­cja­tor buntu, przyj­mie w na­stęp­nych dzie­się­cio­le­ciach. Si­wek zbun­to­wał się prze­ciw Ka­czyń­skiemu. Gdy nie udało mu się wy­pchnąć wo­dza z fun­da­cji i spółek, zgo­dził się na po­dział. Po czymś ta­kim wy­pa­da­łoby się spo­dzie­wać, że Sła­wo­mir Si­wek bę­dzie Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego omi­jać z dala. Tak się nie dzieje. Si­wek po kilku la­tach po­rzuci swój bunt. Za­cznie po­słusz­nie, wręcz żar­li­wie współ­dzia­łać z Ja­ro­sła­wem Ka­czyń­skim. Żar­li­wie – ale po ci­chu, za­ku­li­sowo, dys­kret­nie. Już ni­gdy nie spró­buje się zbun­to­wać, przej­mo­wać ini­cja­tywy ani prze­py­chać się na pierw­szy plan.

Mimo to Ka­czyń­ski bę­dzie osten­ta­cyj­nie trak­to­wać Siwka jak trę­do­wa­tego. W 2006 r. wpro­wa­dzi go do za­rządu Te­le­wi­zji Pol­skiej (TVP) jako swo­jego przed­sta­wi­ciela. Jed­nak i wtedy pu­blicz­nie wy­prze się Siwka. „Nie biorę za niego od­po­wie­dzial­no­ści, bo on wszedł do TVP z re­ko­men­da­cji Epi­sko­patu, a nie PiS” – po­wie dzien­ni­ka­rzom. Mimo że Sła­wo­mir Si­wek w TVP bę­dzie bro­nić in­te­re­sów Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego fa­na­tycz­nie i z otwartą przy­łbicą. Po­bije się o te in­te­resy na­wet z ul­tra­pra­wi­co­wym pre­ze­sem TVP Bro­ni­sła­wem Wild­ste­inem, ską­d­inąd przy­chyl­nym PiS-owi. „[Si­wek] uwa­żany był za po­li­tycz­nego ko­mi­sa­rza z nada­nia PiS-u. Co cie­kawe, on sam pu­blicz­nie długo nie wal­czył z tym wi­ze­run­kiem. Już po pierw­szych ty­go­dniach pre­ze­sury Wild­ste­ina za­żą­dał dy­mi­sji w pio­nie in­for­ma­cji, uwa­ża­jąc, że »Wia­do­mo­ści« są zbyt an­ty­pi­sow­skie. A gdy pre­zes pró­bo­wał wy­rzu­cić z te­le­wi­zji pro­te­go­waną Ka­czyń­skich Mał­go­rzatę Ra­czyń­ską i jej za­stępcę, Si­wek do­stał szału: »To za­mach stanu. To ozna­cza otwartą wojnę z Jar­kiem i ze mną«” – na­pi­sze „Dzien­nik Ga­zeta Prawna”[31]. W 2018 r. były to­wa­rzysz Siwka z PRL-owskiego sto­wa­rzy­sze­nia PAX, Jan Król, po­wie „Ga­ze­cie Wy­bor­czej”, że PAX-owscy dzia­ła­cze za­wie­dli się na Ka­czyń­skim. Doda jed­nak: „Po­zo­stał przy nim tylko Sła­wek Si­wek, ale nie wiem, w ja­kim cha­rak­te­rze. Gdzieś jest głę­boko ukryty”[32].

Dla­czego Ka­czyń­ski po tylu la­tach wciąż bę­dzie po­mia­tać skru­szo­nym, po­ku­tu­ją­cym Siw­kiem?

Naj­wy­raź­niej wsz­czę­cie buntu w par­tii to prze­wina szcze­gól­nej wagi. Dla po­rów­na­nia: Adam Gla­piń­ski na prze­ło­mie ty­siąc­leci znaj­dzie się w ugru­po­wa­niach kon­ku­ren­cyj­nych wo­bec Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego i jego Po­ro­zu­mie­nia Cen­trum. W 1997 r. zo­sta­nie se­na­to­rem Ru­chu Od­bu­dowy Pol­ski, po­tem przej­dzie do Zjed­no­cze­nia Chrze­ści­jań­sko-Na­ro­do­wego i Klubu Se­na­tor­skiego Ak­cji Wy­bor­czej So­li­dar­ność. Jed­nak po 2015 r. Adam Gla­piń­ski zaj­mie w czyśćcu Ka­czyń­skiego luk­su­sowe miej­sce. Poza PiS-owskim par­tyj­nym Olim­pem, ale za to w Na­ro­do­wym Banku Pol­skim. Skąd ta­kie uprzy­wi­le­jo­wa­nie? Za­pewne dla­tego, że Gla­piń­ski 30 lat temu zbun­to­wał się w spo­sób bar­dziej umiar­ko­wany niż Sła­wo­mir Si­wek. A przede wszyst­kim to nie on wsz­czął bunt, tylko zo­stał do niego wcią­gnięty przez Siwka.

PO­KUT­NIK MAR­CHEWKI I KIJA?

Ko­lejna in­try­gu­jąca kwe­stia: w jaki spo­sób Ka­czyń­ski zmu­sił Siwka do wie­lo­let­niej, bez­na­dziej­nej po­kuty? Czy po­słu­szeń­stwo i po­kora wo­bec wo­dza dają Siw­kowi przy­chody i zy­ski, któ­rych tak za­pra­gnął w la­tach 90.? A może nie tylko mar­chewka tu za­dzia­łała, lecz także kij?

Mar­chewka mu­sia­łaby być so­czy­sta, a kij po­tężny. Prze­cież Si­wek to dzia­łacz o wiel­kim po­ten­cjale. Zna­ko­mity or­ga­ni­za­tor, sprytny, uparty i usto­sun­ko­wany w naj­po­tęż­niej­szych krę­gach, mia­no­wi­cie tych zwią­za­nych z Ko­ścio­łem ka­to­lic­kim. Czło­wiek, który zdo­bywa dla Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego po­par­cie bi­sku­pów. Czło­wiek, który zna jego se­krety. Pa­mięta bo­wiem sztuczki, za po­mocą któ­rych stwo­rzono pa­ję­czynę fun­da­cji i spółek, fi­nan­su­jącą dzia­łal­ność po­li­tyczną Ka­czyń­skiego. Rzecz ja­sna, Ja­ro­sław Ka­czyń­ski o tym wszyst­kim wie. Przed je­sien­nym bun­tem z 1993 r. robi wszystko, żeby mieć jak naj­lep­sze sto­sunki ze Sła­wo­mi­rem Siw­kiem. Przede wszyst­kim ze względu na jego bli­skość z bi­sku­pami. „Si­wek był pod jego cał­ko­witą po­li­tyczną ochroną. Kon­takty z epi­sko­pa­tem były dla pre­zesa Ka­czyń­skiego sprawą stra­te­giczną” – po­wie „Ga­ze­cie Wy­bor­czej” ano­ni­mowy współ­pra­cow­nik wo­dza[33].

An­drzej Anusz zaś doda: „Ja­rek bu­do­wał par­tię cha­decką w kontrze do ul­tra­ko­ściel­nego ZChN. PC nie cho­dziło przed Ko­ścio­łem na ko­la­nach, ale wy­star­czył je­den te­le­fon Siwka i był kon­takt z Mio­dową [pa­łac pry­masa – przyp. T.P.]”[34].

Oto za­gadka: silny, sku­teczny i wpły­wowy dzia­łacz, za­przy­jaź­niony z hie­rar­chami do­mi­nu­ją­cego Ko­ścioła, od­cina się od Ka­czyń­skiego, boj­ko­tuje par­tię, nie bie­rze udziału w wy­bo­rach, ata­kuje sa­mego wo­dza... Po­tem jed­nak idzie na kom­pro­mis w spra­wie wła­dzy nad Fun­da­cją Pra­sową So­li­dar­no­ści i jej pie­niędzmi. A w na­stęp­nych la­tach cał­ko­wi­cie usu­nie się w cień, pod­daw­szy się woli Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego.

Naj­wy­raź­niej Ja­ro­sław Ka­czyń­ski ma do dys­po­zy­cji sku­teczne na­rzę­dzia, mo­gące spa­cy­fi­ko­wać na­wet przy­ja­ciela bi­sku­pów. Czyżby Ka­czyń­ski dys­po­no­wał kom­pro­mi­tu­ją­cymi ma­te­ria­łami, które po­ka­zał Siw­kowi i hie­rar­chom?

Kto czy­tał Ka­czyń­skiego i jego pa­ję­czynę, ten wie, że w la­tach 90. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski jest wspie­rany przez by­łych es­be­ków słu­żą­cych w UOP-ie. W książce Po­ro­zu­mie­nie prze­ciw mo­no­wła­dzy sam przy­znaje, że w tam­tym okre­sie przy­cho­dzą do niego es­beccy in­for­ma­to­rzy z UOP-u i mó­wią mu różne rze­czy. Co wię­cej, w 1992 r. ar­chiwa SB prze­trząsa ów­cze­sny mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych, An­toni Ma­cie­re­wicz, bli­ski so­jusz­nik Ka­czyń­skiego.

Można więc spy­tać, czy ktoś prze­ka­zał Ja­ro­sła­wowi Ka­czyń­skiemu na przy­kład no­tatkę z roz­mowy, którą es­bek Ja­nusz Huk prze­pro­wa­dził z Siw­kiem na po­czątku lat 80.?

Nie zna­la­złem tej no­tatki w ar­chi­wach IPN-u. Zna­la­złem tylko akta pasz­por­towe Sła­wo­mira Siwka. A w nich – świa­dec­twa roz­pacz­li­wych sta­rań Siwka o wy­da­nie mu zgody na po­dróże do kra­jów za­chod­nich. Kto miał wy­dać tę zgodę? Oczy­wi­ście ko­mu­ni­styczna Służba Bez­pie­czeń­stwa. W ak­tach po­ja­wia się za­pis mó­wiący, że es­bek Huk ma w tej spra­wie prze­pro­wa­dzić „roz­mowę ope­ra­cyjną” z Siw­kiem. Sfor­mu­ło­wa­nie „roz­mowa ope­ra­cyjna” ozna­cza, że cho­dzi w niej o dzia­ła­nia SB zwią­zane z in­wi­gi­la­cją lub nę­ka­niem prze­ciw­ni­ków ko­mu­ni­zmu. Naj­wy­raź­niej Huk spraw­dzał, czy Si­wek w za­mian za zgodę na wy­jazdy mógłby po­ma­gać w pro­wa­dze­niu es­bec­kich ope­ra­cji. Po po­ja­wie­niu się tego za­pisu SB znowu po­zwo­liła Siw­kowi wy­jeż­dżać na Za­chód.

DO­KO­NA­NIA DWÓCH KRZYSZ­TO­FÓW

Przyj­rzyjmy się te­raz oso­bom, które po­mo­gły Ja­ro­sła­wowi Ka­czyń­skiemu za­cho­wać wła­dzę nad im­pe­rium fun­da­cji i spółek. Za­cznijmy od Krzysz­tofa Cza­bań­skiego i Krzysz­tofa Tchó­rzew­skiego.

Cza­bań­ski i Tchó­rzew­ski to wierni to­wa­rzy­sze wo­dza. Dzia­ła­nia i po­wią­za­nia obu Krzysz­to­fów zo­stały do­kład­nie omó­wione w Ka­czyń­skim i jego pa­ję­czy­nie oraz Ry­dzyku i przy­ja­cio­łach. Dla­tego te­raz opi­szę je skró­towo.

Krzysz­tof Cza­bań­ski to były ko­mu­ni­sta, który w la­tach 1967–1980 dzia­łał w PZPR-ze. Pra­co­wał wów­czas dla re­żi­mo­wych ga­zet, łącz­nie ze „Sztan­da­rem Mło­dych” (pro­pa­gan­dowy or­gan ko­mu­ni­stycz­nych or­ga­ni­za­cji mło­dzie­żo­wych). Co uła­twiało Cza­bań­skiemu taką ka­rierę? To, że jego oj­ciec To­masz Cza­bań­ski też był re­żi­mo­wym dzien­ni­ka­rzem, jak rów­nież kon­fi­den­tem sta­li­now­skiego Urzędu Bez­pie­czeń­stwa, dzia­ła­ją­cym pod pseu­do­ni­mami „Tom”, „Tar­zan” i „To­ma­szew­ski”. We­dług do­nie­sień me­dial­nych Cza­bań­ski se­nior wspo­ma­gał UB nie tylko uchem, lecz także swoim miesz­ka­niem, wy­po­ży­cza­jąc swój lo­kal na tajne spo­tka­nia z agen­tami[35]. W wol­nej Pol­sce Cza­bań­ski ju­nior wspina się wy­żej u boku Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. Na po­czątku lat 90. kie­ruje dzien­ni­kiem „Express Wie­czorny” prze­ję­tym przez Ka­czyń­skiego. W 1992 r. zo­staje pre­ze­sem Pol­skiej Agen­cji Pra­so­wej. W roku 2006 Ja­ro­sław Ka­czyń­ski uczyni Cza­bań­skiego pre­ze­sem za­rządu Pol­skiego Ra­dia. W la­tach 2007–2009 Krzysz­tof Cza­bań­ski za­sią­dzie w ra­dzie nad­zor­czej TVP. W 2015 r. wej­dzie do Sejmu jako po­seł PiS-u i zo­sta­nie wi­ce­mi­ni­strem kul­tury. Od 2016 r. bę­dzie prze­wod­ni­czyć Ra­dzie Me­diów Na­ro­do­wych. Czym się zaj­mie to grono pod wo­dzą Cza­bań­skiego? Sku­tecz­nie prze­obrazi te­le­wi­zję i ra­dio pu­bliczne w bru­talną szcze­kaczkę pro­pa­gan­dową re­żimu Ka­czyń­skiego.

Krzysz­tof Tchó­rzew­ski to elek­tryk z wy­kształ­ce­nia, czło­nek Po­ro­zu­mie­nia Cen­trum od roku 1990 do roku 1999, wo­je­woda sie­dlecki w la­tach 1990–1992. W roku 1993 Tchó­rzew­ski zo­staje pre­ze­sem spółki In­ter-Po­li­gra­fia zwią­za­nej z Fun­da­cją Pra­sową So­li­dar­no­ści. W la­tach 1994–1997 jest dy­rek­to­rem spółki Srebrna kon­tro­lo­wa­nej przez Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. W 2004 roku wstąpi do no­wej par­tii Ka­czyń­skiego, czyli do PiS-u. W 2008 r. brat Krzysz­tofa Tchó­rzew­skiego, Ar­tur Tchó­rzew­ski, stwo­rzy spółkę trans­por­tową A.T. Tra­ding, han­dlu­jącą z post­so­wiec­kim Wscho­dem. Spółka jesz­cze w 2021 r. na swo­jej stro­nie in­ter­ne­to­wej bę­dzie się chwa­lić związ­kami z pu­ti­now­ską Ro­sją. Mimo to, a może wła­śnie dla­tego Ka­czyń­ski uczyni Krzysz­tofa Tchó­rzew­skiego mi­ni­strem ener­gii w la­tach 2015–2019. Me­dia będą Tchó­rzew­skiego ob­wi­niać o dra­styczny wzrost im­portu wę­gla z Ro­sji po roku 2015.

KO­ŚCIELNY PRO­TEK­TOR AGEN­TÓW

Kim zaś jest ar­cy­bi­skup Ta­de­usz Go­cłow­ski, który wspiera Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego w walce ze Sła­wo­mi­rem Siw­kiem?

Go­cłow­ski to je­dyny z bi­sku­pów, któ­rego Ka­czyń­ski po­znał bez udziału Siwka. Do­szło do tego w dru­giej po­ło­wie lat 80. Wtedy, gdy bra­cia Ka­czyń­scy wspie­rali Le­cha Wa­łęsę, przy­wódcę naj­więk­szej an­ty­ko­mu­ni­stycz­nej or­ga­ni­za­cji NSZZ „So­li­dar­ność”. Wa­łęsa dzia­łał w Gdań­sku, gdzie Go­cłow­ski pa­tro­no­wał ka­to­lic­kim wier­nym jako bi­skup, po­tem ar­cy­bi­skup. Hie­rar­cha po­ma­gał Wa­łę­sie i Ka­czyń­skim ne­go­cjo­wać z ko­mu­ni­stami w maju 1988 r., pod­czas strajku w Stoczni Gdań­skiej[36]. Nie­mniej Ta­de­usz Go­cłow­ski i Ja­ro­sław Ka­czyń­ski zbli­żają się do sie­bie do­piero na po­czątku 90. I do­cho­dzi do tego dzięki Siw­kowi, który za­pra­sza Go­cłow­skiego do Fun­da­cji Pra­so­wej So­li­dar­no­ści[37].

Jak wi­dzimy, w pierw­szej po­ło­wie lat 90. ar­cy­bi­skup Ta­de­usz Go­cłow­ski stara się jed­na­kowo trak­to­wać Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego i Sła­wo­mira Siwka. Po­tem jed­nak co­raz bar­dziej prze­suwa się na stronę Ka­czyń­skiego. Naj­pierw Go­cłow­ski za­siada w ka­pi­tule Fun­da­cji Pra­so­wej So­li­dar­no­ści ra­zem z Ja­ro­sła­wem Ka­czyń­skim, Sła­wo­mi­rem Siw­kiem i Krzysz­to­fem Cza­bań­skim[38]. W la­tach 1993–1994 nie po­zwala Siw­kowi wy­pchnąć Ka­czyń­skiego z tej fun­da­cji. A w roku 2003 ar­cy­bi­skup Go­cłow­ski znaj­dzie się z Ka­czyń­skim i Cza­bań­skim, ale już bez Siwka, w ra­dzie Fun­da­cji Nowe Pań­stwo (póź­niej prze­mia­no­wa­nej na In­sty­tut im. Le­cha Ka­czyń­skiego)[39]. Służy Ja­ro­sła­wowi Ka­czyń­skiemu za ko­ściel­nego pro­tek­tora i łącz­nika z ka­to­lic­kim epi­sko­pa­tem.

Ar­cy­bi­skup Go­cłow­ski wy­każe się wielką po­wścią­gli­wo­ścią wo­bec księży zwer­bo­wa­nych przez Służbę Bez­pie­czeń­stwa i in­nych kon­fi­den­tów SB. W 2006 r. ogłosi, że nie wie­rzy tecz­kom es­bec­kich agen­tów. „To, że czy­jeś na­zwi­sko jest w ak­tach, jesz­cze nic nie zna­czy” – po­wie od­no­śnie do księ­dza Wie­sława Lau­era (wi­ka­riusz gdań­ski, któ­rego na­zwi­sko fi­gu­ruje w ar­chi­wach IPN-u jako in­for­ma­tora SB). „Wie­rzę księ­dzu Wie­sła­wowi Lau­erowi, że nie był do­no­si­cie­lem SB” – oznajmi ar­cy­bi­skup[40].

Jesz­cze bar­dziej otwar­cie, a na­wet cał­kiem nie­po­wścią­gli­wie Go­cłow­ski po­śpie­szy bro­nić bi­skupa wło­cław­skiego Wie­sława Me­ringa, który zo­stał za­re­je­stro­wany przez SB jako kon­fi­dent o pseu­do­ni­mie „Lu­cjan”. Trudno wąt­pić w jego współ­pracę z es­be­kami. Nie będą jej pod­wa­żać na­wet PiS-owscy so­jusz­nicy epi­sko­patu. „Je­śli ktoś wy­biera so­bie pseu­do­nim, przyj­muje pre­zenty i go­dzi się na tajne spo­tka­nia, nie ma wąt­pli­wo­ści, że SB uważa go za swo­jego współ­pra­cow­nika” – tak PiS-owski hi­sto­ryk Jan Ża­ryn w 2008 r. od­nie­sie się do sprawy Me­ringa. A PiS-owski pro­pa­gan­dzi­sta Ce­zary Gmyz opu­bli­kuje tę wy­po­wiedź i doda: „Jan Ża­ryn z In­sty­tutu Pa­mięci Na­ro­do­wej nie ma wąt­pli­wo­ści, że wie­dza zgro­ma­dzona w ak­tach po­zwala okre­ślić ks. Wie­sława Me­ringa taj­nym i świa­do­mym współ­pra­cow­ni­kiem Służby Bez­pie­czeń­stwa”[41].

Jak na to za­re­aguje ar­cy­bi­skup Go­cłow­ski? Oświad­czy, że „Te­raz mor­duje się księ­dza Wie­sława Me­ringa. On jest mo­ral­nie za­strze­lony. Mo­żemy tylko pła­kać nad jego po­grze­bem”[42].

W 2016 r. Ta­de­usz Go­cłow­ski po­wtó­rzy pu­blicz­nie swoje wy­zna­nie wiary, a może ra­czej nie­wiary. Po­wo­ły­wa­nie się na es­bec­kie do­ku­menty okre­śli jako „nie­ak­cep­to­walne”. I doda: „Czło­wie­kowi na­leży wie­rzyć”[43].

Co ko­mu­ni­styczna Służba Bez­pie­czeń­stwa ro­biła w gdań­skiej die­ce­zji Go­cłow­skiego? W la­tach 80. wer­bo­wała tam księży przy po­mocy... słyn­nego gangu Ni­ko­dema Sko­tar­czaka ps. „Ni­koś”. Ka­to­liccy du­chowni po­ma­gali gang­ste­rom le­ga­li­zo­wać skra­dzione sa­mo­chody. Po­nie­waż cie­szyli się wów­czas za­ufa­niem spo­łe­czeń­stwa, sprze­da­wali wozy nie­świa­do­mym na­byw­com. A wtedy do ak­cji wkra­czała SB, która kon­tro­lo­wała gang po­przez swo­ich kon­fi­den­tów. Ksiądz do­wia­dy­wał się, że może sta­nąć przed są­dem za pa­ser­stwo. Chyba że zgo­dzi się do­no­sić es­be­kom.

Sprawa sta­nie się sze­rzej znana do­piero w roku 2006, gdy po­in­for­mują o niej me­dia. Nie­któ­rzy dzien­ni­ka­rze na­pi­szą o „cie­niu Ni­ko­sia nad ku­rią”. Inni ra­do­śnie ogło­szą, że „Go­cłow­ski nie dał się wcią­gnąć es­be­kom”, „Do­nie­sie­nia na te­mat współ­pracy me­tro­po­lity gdań­skiego z ma­fią sa­mo­cho­dową oka­zały się pro­wo­ka­cją”. „Ar­cy­bi­skup Ta­de­usz Go­cłow­ski za­wsze jeź­dził sa­mo­cho­dami po­cho­dzą­cymi z le­gal­nych źró­deł”[44]. W nie­któ­rych przy­pad­kach za­brak­nie re­flek­sji nad tym, że bi­skup od­po­wiada nie tylko za swoje li­mu­zyny, lecz jako zwierzch­nik księży die­ce­zjal­nych po­nosi od­po­wie­dzial­ność także za to, co ro­bią pod­le­ga­jący mu dusz­pa­ste­rze. Rów­nież ci, któ­rzy zo­stali pa­se­rami gang­ste­rów i kon­fi­den­tami es­be­ków.

Ta­de­usz Go­cłow­ski nie zdąży zo­ba­czyć, jak jego pro­te­go­wany Ja­ro­sław Ka­czyń­ski urze­czy­wist­nia peł­nię swo­jej wi­zji Pol­ski ka­to­lic­kiej i na­ro­do­wej. Ar­cy­bi­skup umrze w maju 2016 r. Przed śmier­cią przy­naj­mniej raz wy­razi nie­po­kój dzia­ła­niami mon­strum, które po­mógł stwo­rzyć. Przez „mon­strum” ro­zu­miemy tu­taj cały obóz po­li­tyczny Ka­czyń­skiego. Pod­czas kam­pa­nii pre­zy­denc­kiej w 2015 r. Go­cłow­ski skry­ty­kuje bo­wiem PiS-owskiego kan­dy­data An­drzeja Dudę. Za co? Pod­czas kam­pa­nii Duda bę­dzie twier­dzić, że Pol­ska jest w opła­ka­nym sta­nie i „wy­maga na­prawy”.

– To nie­uczciwe, je­śli się mówi, że to, co jest dzi­siaj w Pol­sce, po 25 la­tach, to jest ru­ina. To jest nie­prawda. Kiedy pa­trzymy, co się dzieje w rol­nic­twie, na wzrost do­chodu na­ro­do­wego, jak można po­wie­dzieć, że to wszystko się wali? – sko­men­tuje ar­cy­bi­skup Go­cłow­ski w roz­mo­wie z Ra­diem Gdańsk.

Nie­mniej ar­cy­bi­skup po­chwali po­pu­li­stycz­nego po­li­tyka-wo­ka­li­stę Pawła Ku­kiza za kon­tro­wer­syjny po­mysł wpro­wa­dze­nia jed­no­man­da­to­wych okrę­gów wy­bor­czych do sejmu[45]. Ku­kiz bę­dzie się wtedy ota­czać po­li­ty­kami jaw­nie pro­krem­low­skimi i pro­łu­ka­szen­kow­skimi, ta­kimi jak Kor­nel Mo­ra­wiecki (oj­ciec obec­nego pre­miera Ma­te­usza Mo­ra­wiec­kiego), Syl­we­ster Chruszcz i Adam An­drusz­kie­wicz. Wschod­nie po­wią­za­nia tych dzia­ła­czy zo­stały udo­ku­men­to­wane w książce Mo­ra­wiecki i jego ta­jem­nice[46].

SO­WIEC­KIE HOBBY KSIĘ­DZA BI­SKUPA

Rzućmy też okiem na sym­pa­tycz­nego bi­skupa An­drze­jew­skiego z Wło­cławka, który po­pie­rał Ka­czyń­skiego i Siwka, a poza tym miał oso­bli­wego psa i ogromne koty.

Bi­skup umrze w roku 2003, w wieku 65 lat. Do zgonu doj­dzie pod­czas urlopu hie­rar­chy. Ka­to­licka Agen­cja In­for­ma­cyjna (KAI) okre­śli jego śmierć jako na­głą. Ksiądz pra­łat An­toni Po­niń­ski z ku­rii wło­cław­skiej po­wie KAI, że „przy­czyną śmierci bp. An­drze­jew­skiego naj­praw­do­po­dob­niej był za­wał serca”[47].

In­for­mu­jąc o tym zda­rze­niu, KAI poda rów­nież, że Ro­man An­drze­jew­ski: „py­tany o swoje hobby zwy­kle od­po­wia­dał, że są to po­dróże po by­łych re­pu­bli­kach Związku Ra­dziec­kiego”[48].

Bi­skup An­drze­jew­ski za­czął upra­wiać to hobby dość wcze­śnie. Wtedy, gdy Zwią­zek So­wiecki jesz­cze ist­niał. Hie­rar­cha za­czął tam re­gu­lar­nie jeź­dzić w 1987 roku. I to nie tylko do Ukra­iny, Bia­ło­rusi, Li­twy i na Sy­be­rię, gdzie ist­niały liczne spo­łecz­no­ści ka­to­lic­kie. Przy­naj­mniej raz An­drze­jew­ski od­wie­dził rów­nież Mo­skwę. Przy tym w ZSRR wy­stę­po­wał ofi­cjal­nie jako bi­skup[49]. To za­ska­ku­jące, że So­wieci na to po­zwa­lali. W 1987 r. pie­rie­strojka – czyli li­be­ra­li­za­cja, która do­pro­wa­dziła póź­niej do upadku ZSRR – wciąż jesz­cze racz­ko­wała. Do kraju nie wolno było wwo­zić Bi­blii ani in­nej li­te­ra­tury re­li­gij­nej. Ko­ściół ka­to­licki był trak­to­wany przez Kreml jako jedna z naj­bar­dziej wro­gich or­ga­ni­za­cji. Mimo to krem­low­skie wła­dze po­zwa­lały sym­pa­tycz­nemu bi­sku­powi An­drze­jew­skiemu na ofi­cjalne wi­zy­to­wa­nie ZSRR. „W la­tach 1987–89 od­był on, jak sam póź­niej wy­znał, sześć po­dróży do ów­cze­snego Kraju Rad” – pi­sze ka­to­licki ty­go­dnik „Idziemy”[50].

Z so­wiec­kim hobby bi­skupa wiąże się szo­ku­jąca sprawa. W 1987 r. – za­tem wtedy, gdy So­wieci po­zwo­lili mu od­wie­dzać ZSRR – Ro­man An­drze­jew­ski po­ta­jem­nie wy­świę­cił na księ­dza nie­ja­kiego Jó­zefa Bulkę. Dla­czego po­ta­jem­nie? Wy­ja­śnie­nie brzmi na­stę­pu­jąco: Jó­zef Bulka, znany na Li­twie jako Ju­ozas Bul­kas, to oby­wa­tel so­wiecki. Gdyby so­wiec­kie wła­dze się do­wie­działy, że zo­stał księ­dzem ka­to­lic­kim, mo­głyby go prze­śla­do­wać... W 2009 r. „Ga­zeta Wy­bor­cza” ujawni, że Jó­zef Bulka to wie­lo­letni agent służb spe­cjal­nych ZSRR, który w la­tach 40. i 50. do­no­sił na an­ty­so­wiec­kich li­tew­skich par­ty­zan­tów. Akta so­wiec­kich służb mó­wią, że Bulka dzia­łał pod pseu­do­ni­mem „Bimba” i od­po­wiada za śmierć co naj­mniej pięć­dzie­się­ciu sze­ściu osób. Li­tew­scy hi­sto­rycy, któ­rzy znajdą te akta, wy­ślą je do pro­ku­ra­tury. W 2008 r. sąd w Wil­nie wyda eu­ro­pej­ski na­kaz za­trzy­ma­nia księ­dza Jó­zefa Bulki[51]. Mie­siąc po pu­bli­ka­cji „Ga­zety Wy­bor­czej” an­ty­ukra­iń­ski por­tal Kresy.pl na­pi­sze, że „ksiądz Bułka [sic!] za­prze­cza za­rzu­tom”, jed­nak „nie bę­dzie się kon­tak­to­wał z or­ga­nami li­tew­skiej pro­ku­ra­tury. Nie wie­rzy bo­wiem w jej obiek­tyw­ność, a także, że jego dzia­łal­ność zo­sta­nie spra­wie­dli­wie oce­niona przez po­wo­łane do tego or­gany Li­twy”[52].

Dla­czego Jó­zef Bulka zo­stał księ­dzem w 1987 r.? Czy do­stał ta­kie po­le­ce­nie od so­wiec­kich służb spe­cjal­nych? A może ża­ło­wał za grze­chy i szcze­rze się na­wró­cił? W ta­kim ra­zie po­wi­nien wy­znać swoje winy bi­sku­powi An­drze­jew­skiemu. Czy jed­nak bi­skup po czymś ta­kim uczy­niłby Bulkę dusz­pa­ste­rzem? To jesz­cze nie były czasy uwiądu po­wo­łań w pol­skim Ko­ściele ka­to­lic­kim. Nie uwa­żano, że każdy, kto umie ścią­gać datki na tacę, jest do­brym kan­dy­da­tem na księ­dza.

Nie wiemy, co w tej spra­wie kie­ro­wało bi­sku­pem. Wiemy, że na­wró­ce­nie kon­fi­denta zbrod­ni­czej ty­ra­nii po­winno za­owo­co­wać po­stawą sprze­ciwu wo­bec ty­ra­nów. Tak się jed­nak nie dzieje. W la­tach 90. ksiądz Bulka wy­jeż­dża na Bia­ło­ruś. Zo­staje pro­bosz­czem pa­ra­fii Mo­sarz w ob­wo­dzie wi­teb­skim. Bu­duje tam po­mnik Jana Pawła II. Za­kłada też „mu­zeum trzeź­wo­ści”, aby od­cią­gać miesz­kań­ców od pi­jań­stwa. W 2006 r. bia­ło­ru­ski dyk­ta­tor Alek­san­der Łu­ka­szenka oso­bi­ście wrę­czy Jó­ze­fowi Bulce or­der i na­grodę pie­niężną „Za du­chowe od­ro­dze­nie Bia­ło­rusi”. Ofi­cjalna ga­zeta re­żimu, wciąż wy­cho­dząca pod ty­tu­łem „So­wiet­skaja Bie­ło­rus­sija”, na­zwie Bulkę „ar­chi­tek­tem Boga”[53].

3

Szcze­kać, lecz nie gryźć kar­mią­cej ręki

.

W pierw­szej po­ło­wie lat 90. ko­lejna istotna po­stać po­ja­wia się w ży­ciu Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego i jego brata Le­cha. To mi­liar­der Ry­szard Krauze, który kon­tro­luje firmę in­for­ma­tyczną Pro­kom So­ftware SA i zwią­zaną z nią Grupę Pro­kom.

Sam Lech Ka­czyń­ski jako pre­zes Naj­wyż­szej Izby Kon­troli wpro­wa­dza Krau­zego i jego firmę do NIK-u na wiele lat.

Ty­go­dnik „Po­li­tyka” opi­sze to na­stę­pu­jąco: „W 1994 r. Pro­kom za­wiera umowę z NIK na in­for­ma­ty­za­cję Izby. Pod­pi­suje ją Lech Ka­czyń­ski, ów­cze­sny pre­zes. Obej­mo­wała ona naj­pierw kom­pu­te­ry­za­cję pro­gra­mów księ­go­wych, pła­co­wych itp. Po­tem zaś wpro­wa­dze­nie pro­gramu Pi­lot, za­wie­ra­ją­cego ewi­den­cję pro­wa­dzo­nych kon­troli. Pro­kom pra­co­wał w Izbie jesz­cze w 2000 r. Wy­ko­nawca pod­pi­sał klau­zulę o za­cho­wa­niu ta­jem­nicy, choć po­dobno do bazy da­nych NIK nie miał do­stępu”[54].

PO­TEN­TAT NIE­KIEDY ZRĘCZNY

Krauze zo­sta­nie póź­niej sko­ja­rzony z gło­śnymi ka­ta­stro­fami biz­ne­so­wymi. W la­tach 90. jed­nak sły­nie z ob­rot­no­ści. Stara się żyć do­brze z post­ko­mu­ni­stami, ale też z pra­wicą i li­be­ra­łami.

Lu­dzie PiS-u będą go trak­to­wać co naj­mniej nie­uf­nie.

„Ja­nowi Kul­czy­kowi, Alek­san­drowi Gu­dzo­wa­temu i Ry­szar­dowi Krau­zemu nie po­może za­trud­nia­nie po­li­ty­ków. In­te­resy, ja­kie ro­bili z pań­stwem naj­więksi biz­nes­meni, zo­staną do­kład­nie prze­świe­tlone” – po­wie w 2006 r. Ma­riusz Ka­miń­ski, no­mi­nat Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego na sta­no­wi­sko szefa Cen­tral­nego Biura An­ty­ko­rup­cyj­nego[55]. Jed­nak dwaj naj­wy­żej po­sta­wieni PiS-owcy przez dłuż­szy czas nie po­dzie­lają tej nie­uf­no­ści do Krau­zego. Lech Ka­czyń­ski uświet­nia swą obec­no­ścią im­prezy spor­towo-to­wa­rzy­skie or­ga­ni­zo­wane przez Pro­kom. „Ry­szard Krauze jest je­dy­nym biz­nes­me­nem, o któ­rym Lech Ka­czyń­ski i jego brat Ja­ro­sław pu­blicz­nie wy­po­wia­dają się życz­li­wie, także te­raz, mimo słyn­nej wy­po­wie­dzi Ma­riu­sza Ka­miń­skiego” – na­pi­sze w 2006 r. „Po­li­tyka”[56]. „Re­gu­lar­nie spo­ty­kał się z pre­zy­den­tem Le­chem Ka­czyń­skim, któ­rego córka prak­ty­ko­wała w so­poc­kiej kan­ce­la­rii praw­ni­czej ob­słu­gu­ją­cej Pro­kom. Pre­zy­dent pu­blicz­nie chwa­lił Krau­zego za etyczne pro­wa­dze­nie biz­nesu” – przy­po­mni w roku 2020 „Ga­zeta Wy­bor­cza”[57].

Ze swej strony mi­liar­der nie bę­dzie krył uzna­nia dla braci Ka­czyń­skich:

– To wy­jąt­kowo trafna de­cy­zja. Nie mo­gło być in­nego wska­za­nia, bo to był rok Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego – tak Ry­szard Krauze sko­men­tuje wy­bór Ka­czyń­skiego na Czło­wieka Roku 2005 (wy­róż­nie­nie przy­zna­wane przez ty­go­dnik „Wprost”).

W jaki spo­sób „etycz­nie pro­wa­dzący biz­nes” po­ten­tat zdo­bywa swoje mi­liardy? Działa w nie­jed­nej branży i w nie­jed­nej oko­licy – ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem kra­jów post­so­wiec­kich.

„Kon­tro­lo­wany przez Krau­zego Pro­kom In­ve­st­ments jest ak­cjo­na­riu­szem ro­syj­skiego banku, który spe­cja­li­zuje się w ob­słu­dze ko­palń złota i firm ju­bi­ler­skich. Bank bę­dzie wspie­rał jed­nego z naj­bo­gat­szych Po­la­ków w po­szu­ki­wa­niu złóż ropy na Sy­be­rii [...]. Ropy bę­dzie po­szu­ki­wać Pe­tro­li­nvest, w któ­rym Ry­szard Krauze ma (bez­po­śred­nio i po­przez firmę Pro­kom In­ve­st­ments) 66,1 proc. ak­cji i gło­sów” – na­pi­sze w czerwcu 2007 r. znany dzien­ni­karz eko­no­miczny An­drzej Ku­blik[58]. Doda, że Ry­szard Krauze chce szu­kać ropy naf­to­wej w Ka­zach­sta­nie i w au­to­no­micz­nej Re­pu­blice Komi, która na­leży do Ro­sji. Po­woła się na Pawła Gri­cuka, pre­zesa Pe­tro­li­nve­stu, który po­wie, że spółka chce wy­ło­żyć 578 mln zł na wy­do­by­cie. Pre­zes Gri­cuk po­chwali się rów­nież, że Pe­tro­li­nvest uzy­skał kon­ce­sję wy­do­byw­czą na ob­szar da­jący mi­liony, może na­wet mi­liardy ba­ry­łek ropy. Za­po­wie także za­kup udzia­łów w spółce Pe­czora Pe­tro­leum, która też po­szu­kuje ropy na ob­sza­rze Komi.

W ar­ty­kule Ku­blika prze­czy­tamy też: „w li­sto­pa­dzie 2006 r. [Pe­tro­li­nvest – przyp. T.P.] pod­pi­sał umowę za­ło­ży­ciel­ską spółki Sie­wier­ge­ofi­zyka, która ma kon­ce­sję na po­szu­ki­wa­nie i wy­do­by­cie ropy na działce Wy­sow­skie w Komi. W tej spółce Pe­tro­li­nvest ma pra­wie 60 proc. udzia­łów, reszta na­leży do firmy SGT Re­surs, Iriny Do­ku­cza­je­wej i banku Lanta-Bank. Co to za bank? Z jego strony in­ter­ne­to­wej do­wie­dzie­li­śmy się, że spe­cja­li­zuje się w ob­słu­dze ko­palń złota i firm ju­bi­ler­skich. Jego pre­zes Sier­giej Do­ku­cza­jew jest wspól­ni­kiem firmy Rus­skije Sa­mo­cwiety z Sankt Pe­ters­burga, naj­więk­szych w Ro­sji za­kła­dów ju­bi­ler­skich [...]. W ru­bryce po­świę­co­nej wła­dzom Lanta-Bank in­for­muje, że w ra­dzie dy­rek­to­rów tego banku za­siada Ry­szard Krauze. Ze strony in­ter­ne­to­wej wy­nika, że dwa lata temu bank za­czął fi­nan­so­wać bu­dowę w ro­syj­skim mie­ście Orzeł fa­bryki in­su­liny Bio­tonu – in­nej spółki z grupy Pro­komu. Mysz­ku­jąc da­lej po ar­chi­wach, można zna­leźć ar­ty­kuł sprzed dwóch lat z mo­skiew­skiego dzien­nika »Wie­do­mo­sti« za­po­wia­da­jący in­we­sty­cje Lanta-Banku w bu­dowę miesz­kań w No­wo­sy­bir­sku wraz z Po­lnor­dem, ko­lejną spółką grupy Pro­kom. Jak bli­skie są związki ro­syj­skiego banku z Pro­ko­mem? Pre­zes Pe­tro­li­nve­stu prze­ka­zał nam, że we­dług jego wie­dzy Pro­kom In­ve­st­ments ma po­śred­nio 25,1 proc. ak­cji Lanta-Bank”[59].

Ry­szard Krauze bę­dzie li­czyć na to, że dzięki Ro­sja­nom, jak rów­nież Ka­za­chom zo­sta­nie szej­kiem naf­to­wym świa­to­wego for­matu. Źle się to dla niego skoń­czy. Jed­nak w la­tach 2004–2010 bę­dzie wią­zać z Ro­sją i Ka­zach­sta­nem wiel­kie na­dzieje. W la­tach 2006–2007 można wręcz mó­wić o en­tu­zja­zmie.

Wró­cimy do tego w dal­szej czę­ści książki. Spójrzmy naj­pierw, jak się za­częła ka­riera mi­liar­dera, któ­rego chwa­lił Lech Ka­czyń­ski.

„Nie lubi mó­wić, jak za­ro­bił swój pierw­szy mi­lion. Przy­wiózł go z Nie­miec, do­kąd w 1984 roku wy­je­chał na ofi­cjalny kon­trakt, wy­słany przez Pol­se­rvice. Ra­zem z matką Ireną, która do tej pory mieszka w Ham­burgu. – To ważna po­stać w jego ży­ciu, może je­dyny au­to­ry­tet – twier­dzi Je­rzy Ję­dy­kie­wicz, były po­mor­ski ba­ron SLD. – Po niej odzie­dzi­czył za­mi­ło­wa­nie do te­nisa. Star­sza pani gra zresztą do tej pory. Jest bar­dzo sprawna, także in­te­lek­tu­al­nie. Do nie­dawna była sze­fem rady nad­zor­czej Pro­kom So­ftware i kilku in­nych spółek” – pi­sze „Po­li­tyka”[60].

Czym był Pol­se­rvice, który wy­słał pa­nią Krauze i jej syna Ry­szarda do Nie­miec Za­chod­nich? PRL-owską cen­tralą han­dlu za­gra­nicz­nego, in­fil­tro­waną i ma­ni­pu­lo­waną przez wy­wiad ko­mu­ni­stycz­nej Pol­ski. Jak wi­dać, Ry­szard Krauze wy­wo­dzi się z tego sa­mego śro­do­wi­ska co liczni współ­pra­cow­nicy i so­jusz­nicy Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego.

W la­tach 1986–1987 Ry­szard Krauze przy­wiózł z Za­chodu sporą jak na tamte czasy sumę (ofi­cjal­nie mó­wiło się o 35 tys. do­la­rów). Za­in­we­sto­wał je w świeżo po­wstałe pry­watne firmy in­for­ma­tyczne, dzia­ła­jące w PRL-u i za­ło­żone przez in­for­ma­tyka Ry­szarda Kaj­kow­skiego. Kaj­kow­ski nie miał żyłki do biz­nesu, więc po­wie­rzył firmy Krau­zemu i swo­jej żo­nie – Li­dii Kaj­kow­skiej, która w la­tach 1978–1983 współ­pra­co­wała z SB jako kon­fi­dentka o pseu­do­ni­mie „Ka­ta­rzyna”[61]. Dzięki temu mo­gła bez­kar­nie an­ga­żo­wać się w prze­myt. To pani Kaj­kow­ska wy­my­śliła na­zwę „Pro­kom” (skrót od „Pro­fe­sjo­nalne Kom­pu­tery”)[62]. W 1986 roku zo­stała pre­ze­ską i wspól­niczką spółki o tej na­zwie. Dru­gim wspól­ni­kiem był Krauze, który jed­nak na boku za­ło­żył In­no­wa­cyjny Za­kład Tech­niki Kom­pu­te­ro­wej „Pro­kom”. Tak po­wstała Grupa Pro­kom. W 1989 r. Kaj­kow­ska ode­szła z Pro­komu. Póź­niej utwo­rzyła spółkę Sa­tView zaj­mu­jącą się two­rze­niem zdjęć sa­te­li­tar­nych. W ra­dzie nad­zor­czej spółki za­sie­dli Alek­san­der Li­chocki, były szef PRL-owskiego kontr­wy­wiadu woj­sko­wego, a także Mie­czy­sław Tar­now­ski, do­radca Krau­zego i były wi­ce­szef Urzędu Ochrony Pań­stwa, za­re­je­stro­wany jako agent ko­mu­ni­stycz­nej Woj­sko­wej Służby We­wnętrz­nej w la­tach 1978–1990[63].

W 1997 r. Pro­kom pod­pi­suje wielki kon­trakt na in­for­ma­ty­za­cję Za­kładu Ubez­pie­czeń Spo­łecz­nych (ZUS). Kto po­maga Krau­zemu w zdo­by­ciu ZUS-u? Do­radca Jan Pro­chow­ski, w 1988 r. za­re­je­stro­wany jako kon­fi­dent ko­mu­ni­stycz­nego kontr­wy­wiadu woj­sko­wego PRL-u o pseu­do­ni­mie „Syl­we­ster”[64]. Re­ali­za­cja kon­traktu na­po­tyka ogromne pro­blemy. Sys­tem, który Pro­kom two­rzy dla ZUS-u, z po­czątku nie działa wła­ści­wie – nie prze­ka­zuje na czas skła­dek płat­ni­ków fun­du­szom eme­ry­tal­nym. Trud­no­ści zo­stają po­ko­nane, jed­nak za­biera to dużo czasu. ZUS do­sta­nie na­grodę eEu­rope Awards for eGo­vern­ment za wdro­że­nie zło­żo­nego sys­temu – ale do­piero w 2005 r.[65]

Wśród współ­pra­cow­ni­ków Ry­szarda Krau­zego zwraca także uwagę Prze­my­sław Sęcz­kow­ski, który staje się wi­ce­sze­fem spółki So­ft­bank z Grupy Pro­kom w wieku za­le­d­wie 34 lat. Krauze czyni też Sęcz­kow­skiego pre­ze­sem dru­żyny ko­szy­kar­skiej Pro­komu. „Moi roz­mówcy za­sta­na­wiają się, z czego wy­nika tak szybka ka­riera Prze­my­sława Sęcz­kow­skiego, który wraz z oj­cem czę­sto go­ści na try­bu­nach Pro­komu” – na­pi­sze póź­niej Krzysz­tof Wój­cik, au­tor książki De­pre­sja mi­liar­dera. Hi­sto­ria Ry­szarda Krau­zego, jed­nego z naj­bo­gat­szych Po­la­ków. Wspo­mniany oj­ciec, Jó­zef Sęcz­kow­ski, rów­nież jest biz­nes­me­nem. W na­stęp­nych la­tach bę­dzie ro­bić in­te­resy z sy­nem[66]. Wój­cik poda w swo­jej książce, że SB w 1978 r. za­re­je­stro­wała Sęcz­kow­skiego se­niora jako kon­fi­denta o pseu­do­ni­mie „Bo­gu­sław”. Au­tor skon­fron­tuje go z es­bec­kimi ak­tami.

– Pra­co­wa­łem wtedy jako elek­tro­mon­ter na bu­do­wie lot­ni­ska Sze­re­mie­tiewo w Mo­skwie. Fak­tycz­nie, roz­ma­wiał ze mną ja­kiś es­bek, ale nie pod­pi­sy­wa­łem żad­nych zo­bo­wią­zań do współ­pracy – po­wie Jó­zef Sęcz­kow­ski po obej­rze­niu do­ku­men­tów. Przy­zna, że ta­kich spo­tkań od­był wię­cej, z czego jedno w Pol­sce. Bę­dzie za­pew­niać, że nie miał żad­nego wpływu na ka­rierę syna[67]. Naj­wy­raź­niej służby Kremla też ufały panu Sęcz­kow­skiemu, skoro po­zwo­liły, by Po­lak ro­bił co­kol­wiek przy stra­te­gicz­nej so­wiec­kiej in­we­sty­cji. Co cie­kawe, gdy w 2023 r. szu­ka­łem w IPN-ie akt Jó­zefa Sęcz­kow­skiego, nic nie zna­la­złem. Czyżby ktoś je utaj­nił w la­tach 2015–2022?

Związki z ko­mu­ni­stycz­nymi służ­bami i pro­blemy w ZUS-ie nie będą prze­szka­dzać Le­chowi Ka­czyń­skiemu w bli­skich sto­sun­kach z Ry­szar­dem Krau­zem. Do­piero póź­niej re­la­cje mię­dzy braćmi Ka­czyń­skimi a mi­liar­de­rem zde­cy­do­wa­nie się po­psują. Wró­cimy do tego w na­stęp­nych roz­dzia­łach.

LISI UŚMIECH PANI SĘ­DZI

We wrze­śniu 1994 r. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski uwal­nia się od spo­rego kło­potu. Mia­no­wi­cie od sprawy 8 mld zł (z dzi­siej­szej per­spek­tywy tak zwa­nych sta­rych zło­tych), które Fun­da­cja Pra­sowa So­li­dar­no­ści po­ży­czyła par­tii Po­ro­zu­mie­nie Cen­trum trzy lata wcze­śniej. Po­życzka była bez­prawna, gdyż nie uspra­wie­dli­wiał jej sta­tut fun­da­cji. W 1993 r. sąd pierw­szej in­stan­cji uznał jed­nak, że po­życzka nie miała zna­mion prze­stęp­stwa. Pro­ku­ra­tura od­wo­łała się od wy­roku. Wy­rok za­pada we wrze­śniu 1994 r. Sąd ape­la­cyjny do­strzega wy­stę­pek je­dy­nie w tym, że Sła­wo­mir Si­wek za­pła­cił pie­niędzmi fun­da­cji za miej­sca ho­te­lowe dla go­ści kon­gresu za­ło­ży­ciel­skiego Po­ro­zu­mie­nia Cen­trum. Jed­nak Si­wek unika kary, gdyż sąd uznaje go za po­rząd­nego oby­wa­tela, któ­remu oka­zjo­nal­nie po­wi­nęła się noga. Cóż, po­rządni oby­wa­tele re­ko­men­do­wani przez ka­to­lic­kich bi­sku­pów mogą w Pol­sce li­czyć na ta­ryfę ulgową.

Przy tej oka­zji Ja­ro­sław Ka­czyń­ski znów spró­buje się przed­sta­wić w roli ofiary prze­śla­do­wań ze strony post­ko­mu­ni­stów. W Po­ro­zu­mie­niu prze­ciw mo­no­wła­dzy na­pi­sze, że sprawę roz­strzy­gała... zła i prze­wrotna ko­bieta. Mia­no­wi­cie sę­dzia ko­mu­nistka, która w cza­sach PRL-u gnę­biła ofiary re­żi­mo­wej mi­li­cji. „Otóż gdy wsze­dłem na roz­prawę od­wo­ław­czą, zo­ba­czy­łem, że jed­no­oso­bowy skład [sę­dziow­ski – przyp. T.P.] to pani, która za daw­nych cza­sów była I se­kre­ta­rzem Pod­sta­wo­wej Or­ga­ni­za­cji Par­tyj­nej [ko­mórka ko­mu­ni­stycz­nej par­tii rzą­dzą­cej PZPR – przyp. T.P.] i prze­wod­ni­czącą wy­działu zwa­nego wy­dzia­łem gwar­dii. Skąd ta na­zwa? Otóż je­śli trzeba było za­ła­twić ja­kąś wy­jąt­kowo wręcz brudną sprawę, ska­zać za po­bi­cie mi­li­cjan­tów cał­kiem nie­win­nych lu­dzi, któ­rych to mi­li­cjanci po­bili, to rzecz była kie­ro­wana wła­śnie tam [...]. Kiedy zo­ba­czy­łem ją po­now­nie, po pra­wie dwu­dzie­stu la­tach, trzeba przy­znać, nie­mal nie­zmie­nioną, to [...] by­łem za­sko­czony” – czy­tamy w książce[68].

Czy­tamy rów­nież, że per­fidna ko­mu­ni­styczna sę­dzia... ak­cep­tuje wy­rok unie­win­nia­jący Ka­czyń­skiego i jego ko­le­gów. Chce na­wet zmie­nić uza­sad­nie­nie wy­roku pierw­szej in­stan­cji, żeby wy­ma­zać nie­ko­rzystne dla nich sfor­mu­ło­wa­nia. Ta­kie, które mo­głyby su­ge­ro­wać, że Ka­czyń­ski z ko­le­gami do­pu­ścili się bez­praw­nego czynu świa­do­mie...[69]

Tu można spy­tać, dla­czego Ja­ro­sław Ka­czyń­ski otwar­cie przy­znaje się do tego, że ra­to­wała go sę­dzia ko­mu­nistka. Cóż, Ka­czyń­ski naj­wy­raź­niej się tego wsty­dzi. Być może na­wet boi się, że po la­tach ktoś mógłby mu wy­po­mnieć taką so­jusz­niczkę. Dla­tego woli tę sprawę opo­wie­dzieć po swo­jemu. Su­ge­ruje, że po­moc ze strony ko­mu­nistki wcale nie jest po­mocą, tylko chy­trą in­trygą ma­jącą na celu wsz­czę­cie sprawy od nowa. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski pi­sze: „Pani sę­dzia z li­sim uśmie­chem po­in­for­mo­wała mnie, że co prawda nie ma za­strze­żeń do wy­roku, ale uza­sad­nie­nie jest wa­dliwe, gdyż wy­ni­ka­łoby z niego, że za­rzu­cane nam prze­stęp­stwo ma cha­rak­ter tak zwa­nego prze­stęp­stwa ce­lo­wego, a tak nie jest. W związku z tym trzeba sprawę roz­pa­trzyć jesz­cze raz”[70]. Za­raz po­tem jed­nak do­daje: „To po­nowne roz­pa­trze­nie ni­gdy nie miało miej­sca. Po ja­kimś cza­sie sprawę umo­rzono”.

Za­tem dla Ka­czyń­skiego wszystko do­brze się skoń­czyło, choć mo­gło się skoń­czyć jesz­cze le­piej. Chyba trzeba się cie­szyć, że sąd niż­szej in­stan­cji nie po­słu­chał wska­zań ko­mu­ni­stycz­nej sę­dzi wyż­szej in­stan­cji. Co bo­wiem by się stało, gdyby jesz­cze do­bit­niej unie­win­nił Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego? Ka­czyń­ski jesz­cze bar­dziej mu­siałby wy­krę­cać kota ogo­nem. Czy­tel­nicy jego książki mo­gliby do­stać oczo­pląsu od akro­ba­cji au­tora.

BIEDNY, PRZE­ŚLA­DO­WANY

Opo­wieść o prze­wrot­nej sę­dzi sta­nowi część nar­ra­cji o rze­ko­mych prze­śla­do­wa­niach Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego przez post­ko­mu­ni­stów. W roli prze­śla­dow­ców wy­stę­pują przede wszyst­kim byli es­becy z UOP-u. Prawda jest taka, że byli es­becy z UOP-u nie prze­śla­dują Ka­czyń­skiego, tylko po­ma­gają mu od­gry­wać prze­śla­do­wa­nego. Świad­czą o tym fakty opi­sane w Ka­czyń­skim i jego pa­ję­czy­nie. Je­den z tych fak­tów skró­towo przy­po­mnę.

Cho­dzi o fał­szywą de­kla­ra­cję lo­jal­no­ści wo­bec re­żimu PRL-u, tak zwaną lo­jalkę, którą Ka­czyń­ski rze­komo miał pod­pi­sać w grud­niu 1981 r. Fał­szywkę pu­bli­kuje w 1993 r. Ma­rek Ba­rań­ski, dzien­ni­karz ty­go­dnika „Nie”, były ko­mu­ni­styczny pro­pa­gan­dzi­sta. W od­po­wie­dzi Ja­ro­sław Ka­czyń­ski wy­ta­cza re­dak­to­rowi Ba­rań­skiemu pry­watny akt oskar­że­nia w są­dzie kar­nym. Przed są­dem Ba­rań­ski pre­zen­tuje spre­pa­ro­waną wer­sję teczki Ka­czyń­skiego. We­dług niej Ja­ro­sław Ka­czyń­ski w 1981 r. miał się zgo­dzić na re­gu­larne spo­tka­nia z SB. Es­becy zaś mieli go uznać za kan­dy­data na TW [tajny współ­pra­cow­nik, kon­fi­dent ści­śle współ­pra­cu­jący z SB i pod­dany służ­bo­wej dys­cy­pli­nie – przyp. T.P.]. Teczka zo­stała spre­pa­ro­wana tak źle, że na­wet dziecko mo­głoby to za­uwa­żyć. Do­strzega to rów­nież sąd, który nie daje wiary fał­szywce. Ka­czyń­skiemu po­ma­gają liczni przed­sta­wi­ciele UOP-u, prze­waż­nie byli es­becy, któ­rzy świad­czą na jego ko­rzyść. Przede wszyst­kim jed­nak naj­bar­dziej po­maga au­tor fał­szywki, który nie­udol­nie ją sfa­bry­ko­wał.

Wszystko wska­zuje na to, że au­to­rem jest es­becki puł­kow­nik Jan Le­siak, który po upadku ko­mu­ni­zmu kon­ty­nu­uje ka­rierę w UOP-ie. Ka­rierę burz­liwą i ma­low­ni­czą, gdyż Le­siak sły­nie z ak­cji o cha­rak­te­rze pro­wo­ka­cji i mi­sty­fi­ka­cji. Dzięki jed­nej z ta­kich ak­cji, po­le­ga­ją­cej na fa­bry­ka­cji lo­jalki i teczki, Ja­ro­sław Ka­czyń­ski staje się świę­tym mę­czen­ni­kiem dla swo­ich wy­znaw­ców. „Es­becy tak chcą znisz­czyć Ja­ro­sława, że teczki mu pre­pa­rują! Naj­wy­raź­niej za­lazł im za skórę!” – po­wta­rzają wy­borcy PC, póź­niej PiS-u. 

Ha­łas wo­kół fał­szy­wej teczki prze­sła­nia to, że Ja­ro­sław Ka­czyń­ski ma inną, praw­dziwą es­becką teczkę. Teczkę za­kwa­li­fi­ko­waną jako au­ten­tyczną przez IPN i uznaną za wia­ry­godną przez sąd w wol­nej Pol­sce. Teczkę, do­dajmy, skraj­nie kom­pro­mi­tu­jącą. Co bo­wiem w niej czy­tamy? To, że Ka­czyń­ski nie zło­żył pi­sem­nej de­kla­ra­cji lo­jal­no­ści w 1981 r., za to zło­żył ustną. Jak rów­nież to, że wy­raź­nie bro­nił się przed rolą re­gu­lar­nego TW, ale chciał współ­pra­co­wać z es­be­kami w spo­sób bar­dziej luźny. We­dług za­sad, które obo­wią­zy­wały w przy­padku tak zwa­nych kon­tak­tów ope­ra­cyj­nych, czyli nie­for­mal­nych kon­fi­den­tów.

Tak wy­gląda prawda o po­sta­wie Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego w grud­niu 1981 r. Acz­kol­wiek wielka część opi­nii pu­blicz­nej w la­tach 90., a także w dwóch pierw­szych de­ka­dach XX w. wciąż nie przyj­mie tego do wia­do­mo­ści. Do­ty­czyć to bę­dzie rów­nież licz­nych prze­ciw­ni­ków Ka­czyń­skiego.

Jaki bo­wiem sku­tek przy­nie­sie na­gło­śnie­nie tego, że wo­dzowi PiS-u za­ło­żono fał­szywą teczkę? De­mo­kra­tyczne me­dia skon­cen­trują się na po­ucza­niu Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego: „Drogi Jarku, to brzydko wy­ty­kać in­nym ich teczki, kiedy na swoim przy­kła­dzie wiesz, że je pre­pa­ro­wano” – tak można pod­su­mo­wać te ka­za­nia. Na­iw­ność tych, co są­dzą, że wpłyną dy­dak­tycz­nie na Ka­czyń­skiego, za­piera dech w pier­siach. Słowa „fał­szywa teczka, fał­szywa teczka” będą po­wta­rzane tak czę­sto, że nie­mal wszy­scy za­po­mną o teczce jak naj­bar­dziej praw­dzi­wej. Ten, kto po­wie: „W teczce Ka­czyń­skiego czy­tamy, że za­ofe­ro­wał współ­pracę SB”, usły­szy w od­po­wie­dzi: „Nie można wie­rzyć teczce Ka­czyń­skiego, prze­cież ją sfał­szo­wano”.

Twórcy fał­szywki za­pewne nie­je­den raz po­gra­tu­lują so­bie suk­cesu.

NA­RZĘ­DZIA, KTÓ­RYCH KA­CZYŃ­SKI NIE UŻYŁ

W tej sy­tu­acji mało kto zada so­bie dwa pod­sta­wowe py­ta­nia. Dla­czego Le­siak, wy­trawny es­bek, spre­pa­ro­wał teczkę tak źle, że po­mógł Ka­czyń­skiemu? Dla­czego Ja­ro­sław Ka­czyń­ski, który bę­dzie pu­blicz­nie wska­zy­wać Jana Le­siaka jako win­nego[71], ni­gdy nie wy­ko­rzy­sta swej praw­ni­czej wie­dzy, żeby sku­tecz­nie ści­gać Le­siaka w są­dzie? Prze­cież bę­dzie mieć na­rzę­dzia, żeby to zro­bić.

Oto na­rzę­dzie pierw­sze: Ka­czyń­ski wy­gra z Ba­rań­skim w 1998 r. Dzien­ni­karz zo­sta­nie ska­zany za prze­stęp­stwo z ar­ty­kułu 178 pa­ra­grafu 2 ów­cze­snego ko­deksu kar­nego. Za­tem za to, że „pod­niósł lub roz­gło­sił” na nie­ko­rzyść Ka­czyń­skiego „nie­praw­dziwy za­rzut o po­stę­po­wa­niu lub wła­ści­wo­ściach [...]w celu po­ni­że­nia w opi­nii pu­blicz­nej lub na­ra­że­nia na utratę za­ufa­nia”. Pu­bli­ka­cja Ba­rań­skiego w świe­tle prawa sta­nie się prze­stęp­stwem. Każdy więc, kto przy­czy­nił się do jej po­wsta­nia – w tym przy­padku byłby to Le­siak – bę­dzie mieć współ­udział w prze­stęp­stwie.

Co wię­cej, sam re­dak­tor Ba­rań­ski może się oka­zać po­mocny w tym, żeby po nitce do kłębka do­paść Le­siaka. Al­bo­wiem już w 1997 r. oskar­żony Ba­rań­ski zmie­nia wer­sję i prze­staje bro­nić rze­ko­mej praw­dzi­wo­ści opu­bli­ko­wa­nej przez sie­bie lo­jalki. Ze­znaje, że zo­stał oszu­kany przez funk­cjo­na­riu­sza UOP-u, który pod­su­nął mu fał­szywkę. Gdyby więc Ka­czyń­ski wy­to­czył pro­ces Ja­nowi Le­sia­kowi, mógłby we­zwać Marka Ba­rań­skiego na świadka. Uzy­skałby ze­zna­nia ob­cią­ża­jące in­sty­tu­cję Le­siaka, ko­le­gów Le­siaka, może na­wet sa­mego Le­siaka. W póź­niej­szych la­tach bo­wiem Ba­rań­ski bę­dzie wska­zy­wać na płk. Le­siaka i jego lu­dzi jako na praw­do­po­dob­nych au­to­rów fał­szywki[72].

Po dru­gie, rów­nież w 1997 r. post­ko­mu­ni­styczny mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych Zbi­gniew Sie­miąt­kow­ski wska­zuje na Le­siaka. Robi to bez­po­śred­nio, jed­no­znacz­nie i gło­śno. Staje przed ka­me­rami TV i oświad­cza, że w UOP-ie ist­niał spe­cjalny ze­spół kie­ro­wany przez Jana Le­siaka. Co ro­bił ten ze­spół? We­dług mi­ni­stra in­ge­ro­wał w dzia­łal­ność par­tii po­li­tycz­nych, mię­dzy in­nymi Po­ro­zu­mie­nia Cen­trum. Sie­miąt­kow­ski i jego pod­władni w służ­bo­wej sza­fie Le­siaka znaj­dują do­ku­menty świad­czące o tym in­ge­ro­wa­niu. Wśród nich jest też fał­szywa lo­jalka Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. To wła­śnie ta fał­szywka, którą opu­bli­ko­wał Ba­rań­ski...

Co cie­kawe, pod­czas ba­da­nia szafy Le­siaka przez lu­dzi Sie­miąt­kow­skiego lo­jalka Ka­czyń­skiego na chwilę znika. Po­tem jed­nak znowu po­ja­wia się w sza­fie. Je­den z funk­cjo­na­riu­szy wy­nosi ją i ukrywa, znowu jed­nak przy­nosi z po­wro­tem[73]. Ła­two so­bie wy­obra­zić szepty to­wa­rzy­szące tym go­rącz­ko­wym ma­new­rom:

– Za­bra­łem to z szafy, bo nie chcia­łem, żeby ob­wi­niali UOP!

– Zgłu­pie­li­ście, po­rucz­niku? Prze­cież mają nas ob­wi­niać!

Opi­nia pu­bliczna w du­żej mie­rze daje wiarę oświad­cze­niu Zbi­gniewa Sie­miąt­kow­skiego. Nic dziw­nego, skoro mówi mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych. I do tego jesz­cze w roli ofiary nie sta­wia sie­bie i swo­ich post­ko­mu­ni­stycz­nych ko­le­gów, tylko do­mnie­ma­nych prze­ciw­ni­ków. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski prze­cież przed­sta­wia się jako wróg post­ko­mu­ni­stów. To, co Le­siak ro­bił Ka­czyń­skiemu, mu­siało być bar­dzo złe, skoro na­wet ko­much Sie­miąt­kow­ski uznał, że trzeba za­pro­te­sto­wać – my­śli te­le­widz i czy­tel­nik ga­zet.

Siłą rze­czy oświad­cze­nie mi­ni­stra Sie­miąt­kow­skiego sta­nowi ja­skrawy do­wód na nie­ko­rzyść Le­siaka. Ja­ro­sław Ka­czyń­ski mógłby uczy­nić z niego po­tężną broń w są­dzie. Gdyby tylko ze­chciał ści­gać Jana Le­siaka, tak jak ściga Marka Ba­rań­skiego...

Czy po­zwala na to ów­cze­sny ko­deks karny? Czy po­zwa­lają na to prze­pisy o przedaw­nie­niu? Zgod­nie z pra­wem czyn do­ko­nany przez Ba­rań­skiego (praw­do­po­dob­nie też Le­siaka) przedaw­nia się po pię­ciu la­tach od po­peł­nie­nia[74].

Jak to się ma do chro­no­lo­gii? Ma­rek Ba­rań­ski opu­bli­ko­wał fał­szywą lo­jalkę Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego w 1993 r. Cztery lata póź­niej, w 1997 r. Sie­miąt­kow­ski pu­blicz­nie pięt­nuje Le­siaka jako prze­śla­dowcę Ka­czyń­skiego i jego ko­le­gów. W sza­fie Le­siaka znaj­duje fał­szywą lo­jalkę, rze­komo pod­pi­saną przez Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. Za­tem Ka­czyń­ski może zło­żyć ko­lejny akt oskar­że­nia w są­dzie, tym ra­zem prze­ciwko Le­sia­kowi. Ma do­wody winy Le­siaka – a czyn się nie przedaw­nił, gdyż mi­nęły tylko cztery lata od pu­bli­ka­cji. Ka­czyń­ski ma też szansę na uzy­ska­nie wy­roku przed upły­wem pię­ciu lat, bo sądy pra­cują wtedy szyb­ciej niż dziś.

PO­WŚCIĄ­GLI­WOŚĆ BRACI

Mimo to Ja­ro­sław Ka­czyń­ski nie ściga puł­kow­nika Le­siaka. Robi to pro­ku­ra­tura, acz­kol­wiek bez en­tu­zja­zmu. Pro­ku­ra­to­rzy pro­wa­dzą śledz­two w la­tach 1997–1999. Czym ono się koń­czy? Pro­ku­ra­tura uma­rza sprawę, gdyż uznaje ope­ra­cje ze­społu Le­siaka wo­bec Ka­czyń­skiego i in­nych dzia­ła­czy po­li­tycz­nych za błąd, nie prze­stęp­stwo. Kto wów­czas jest pro­ku­ra­to­rem ge­ne­ral­nym? Mi­ni­stra spra­wie­dli­wo­ści Hanna Su­chocka, jedna z li­de­rek Unii Wol­no­ści (UW). To par­tia, którą Ja­ro­sław Ka­czyń­ski zwal­cza. Jego zwo­len­nicy do dziś ob­wi­niają Su­chocką o po­błaż­li­wość wo­bec Le­siaka[75].

Jed­nak w la­tach 2000–2001 mi­ni­strem spra­wie­dli­wo­ści i pro­ku­ra­to­rem ge­ne­ral­nym zo­sta­nie brat Ja­ro­sława, Lech Ka­czyń­ski. W 2001 r. do­pro­wa­dzi do po­sta­wie­nia za­rzu­tów Le­sia­kowi. Po­tem jed­nak za­czną się dziać dziwne rze­czy. Mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści i pro­ku­ra­tor ge­ne­ralny Lech Ka­czyń­ski pod­czas ca­łej swo­jej ka­den­cji nie bę­dzie umiał spra­wić, żeby Le­siak od­po­wia­dał przed są­dem. Doj­dzie do tego do­piero w 2006 r. Ko­lejne przedaw­nie­nie? Oczy­wi­ście. Jan Le­siak znowu wy­cho­dzi bez szwanku.

Co wię­cej, sąd wskaże bar­dzo in­try­gu­jącą oko­licz­ność. Przedaw­nie­nia od sa­mego po­czątku nie dało się unik­nąć. Dla­czego? Z bar­dzo pro­stej, ale nie­zwy­kłej przy­czyny.

W 2001 r. pro­ku­ra­to­rzy Le­cha Ka­czyń­skiego sta­wiają Le­sia­kowi za­rzuty, które już wtedy są przedaw­nione!

Jak to się od­bywa? Puł­kow­nik Le­siak zo­staje oskar­żony o prze­kro­cze­nie upraw­nień funk­cjo­na­riu­sza pu­blicz­nego. Zgod­nie z no­wym ko­dek­sem kar­nym, który obo­wią­zuje od wrze­śnia 1998 r., Le­sia­kowi grozi do trzech lat wię­zie­nia[76]. Tak mówi ar­ty­kuł 231 pa­ra­graf 1 no­wego ko­deksu, któ­rego uży­wają pro­ku­ra­to­rzy Le­cha Ka­czyń­skiego prze­ciwko Le­sia­kowi[77]. I to pro­wa­dzi do przedaw­nie­nia. Al­bo­wiem ar­ty­kuł 101 rów­no­cze­śnie sta­nowi, że czyn za­gro­żony karą nie­prze­kra­cza­jącą trzech lat wię­zie­nia przedaw­nia się po pię­ciu la­tach.

Rok 2001 dzieli od roku 1993 wię­cej niż pięć, bo aż osiem lat. Stąd oczy­wi­ste przedaw­nie­nie. Dla­czego więc Lech Ka­czyń­ski i jego lu­dzie ści­gają puł­kow­nika Jana Le­siaka w spo­sób z góry ska­zany na klę­skę? Czy nie mają in­nego wyj­ścia?

Mają, ale z niego nie ko­rzy­stają. Nie ko­rzy­stają z pa­ra­grafu 2 ar­ty­kułu 231. Otóż czy­tamy w nim, że funk­cjo­na­riusz pu­bliczny, który prze­kra­cza swoje upraw­nie­nia dla ko­rzy­ści oso­bi­stej, pod­lega ka­rze po­zba­wie­nia wol­no­ści do lat 10. A prze­stęp­stwo za­gro­żone taką karą przedaw­nia się do­piero po 10 la­tach.

Czy Le­siaka można oskar­żyć o prze­kro­cze­nie upraw­nień w celu osią­gnię­cia ko­rzy­ści oso­bi­stej? Oczy­wi­ście, że można. Na­iw­no­ścią było wie­rzyć, że Jan Le­siak w la­tach 90. działa wy­łącz­nie z przy­czyn ide­owych lub dla za­bawy. Wy­trawny es­bek, po­tem wy­soki funk­cjo­na­riusz Urzędu Ochrony Pań­stwa za­pewne dąży do ko­lej­nych awan­sów, do zwięk­sza­nia swo­ich wpły­wów, może na­wet do prze­ję­cia kon­troli nad klu­czo­wymi po­li­ty­kami i nad ca­łym UOP-em...

Dla­czego więc Lech Ka­czyń­ski i jego pro­ku­ra­to­rzy prze­ciwko Le­sia­kowi nie uży­wają pa­ra­grafu 2? Dla­czego sta­wiają nie­sku­teczny, przedaw­niony za­rzut z pa­ra­grafu 1?

Nie wiemy. Nie mamy jed­nak wąt­pli­wo­ści, że gdyby Ja­ro­sław ka­zał Le­chowi ści­gać puł­kow­nika sku­tecz­nie, Lech ści­gałby go sku­tecz­nie i upar­cie. Gdyby zaś Ja­ro­sław ka­zał Le­chowi ści­gać puł­kow­nika tylko na po­kaz, Lech za­pewne rów­nież po­słu­chałby brata.

Dla po­rządku od­no­tujmy, że puł­kow­nik Jan Le­siak po raz trzeci wy­mi­gał się w roku 2008. Wtedy po­szło o samo spre­pa­ro­wa­nie teczki Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego. Pro­ku­ra­tura roz­pa­try­wała tę sprawę od­dziel­nie od in­nych dzia­łań UOP-u wo­bec par­tii po­li­tycz­nych. Rów­nież i to po­stę­po­wa­nie umo­rzono w 2008 r. w związku z przedaw­nie­niem. Dla­tego nie zba­dano udziału Le­siaka w fał­szer­stwie.

„BU­DOWA STRUK­TUR MA­FIJ­NYCH”

Co zaś mó­wią do­ku­menty zna­le­zione w sza­fie puł­kow­nika Le­siaka?

Wy­nika z nich, że puł­kow­nik i jego pod­opieczni uważ­nie śle­dzili Ka­czyń­skiego, ana­li­zu­jąc jego cha­rak­ter i upodo­ba­nia[78]. Do­brze znali jego dzia­łal­ność nie tylko po­li­tyczną, lecz także biz­ne­sową[79]. Bez ogró­dek okre­ślają dzia­łal­ność Ka­czyń­skiego i Gla­piń­skiego jako prze­stęp­czą. Naj­waż­niej­szy z do­ku­men­tów wy­two­rzo­nych przez Le­siaka i jego lu­dzi po­cho­dzi z lu­tego 1993 roku. Nosi ty­tuł „Ocena dzia­łal­no­ści nie­któ­rych ugru­po­wań po­li­tycz­nych”. Do­ku­ment mówi, że „naj­więk­sze za­gro­że­nie dla struk­tur pań­stwa ma dzia­łal­ność osób zwią­za­nych z Ja­ro­sła­wem Ka­czyń­skim i Ada­mem Gla­piń­skim”, gdyż „cha­rak­te­ry­zuje się ona dużą sku­tecz­no­ścią i bez­względ­no­ścią, bu­dową struk­tur ma­fij­nych, me­to­dycz­nym i kon­se­kwent­nym osią­ga­niem za­kła­da­nych ce­lów”.

Nie­mniej ten sam do­ku­ment ze­społu Le­siaka prze­strzega przed zwal­cza­niem Ka­czyń­skiego. Czy­tamy, że „pod­jęte ewen­tu­al­nie dzia­ła­nia ope­ra­cyjne w sto­sunku do ww. osób po­winny mieć bar­dzo ogra­ni­czony za­kres”. Ope­ra­cje okre­ślane w in­nych do­ku­men­tach Le­siaka jako „dez­in­te­gra­cja pra­wi­co­wych, ra­dy­kal­nych ugru­po­wań po­li­tycz­nych” spro­wa­dzają się tu­taj do wy­ko­rzy­sta­nia „oso­bo­wych źró­deł in­for­ma­cji b. SB w celu in­fil­tra­cji ra­dy­kal­nych ugru­po­wań”[80].

Ko­lejny in­te­re­su­jący pa­pier z szafy Le­siaka to „No­tatka dot. zre­ali­zo­wa­nych przed­się­wzięć ope­ra­cyj­nych w sto­sunku do nie­któ­rych ra­dy­kal­nych ugru­po­wań po­li­tycz­nych” z sierp­nia 1993 r. 

Czyżby ten do­ku­ment speł­niał ma­rze­nia zwo­len­ni­ków Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego, pra­gną­cych do­wodu na rze­kome prze­śla­do­wa­nie ich wo­dza przez UOP? Już bo­wiem dru­gie zda­nie no­tatki brzmi: „Zgod­nie z po­le­ce­niem kie­row­nic­twa UOP prze­pro­wa­dzono czyn­no­ści ope­ra­cyjne ma­jące na celu dez­in­te­gra­cję pra­wi­co­wych, ra­dy­kal­nych ugru­po­wań po­li­tycz­nych”. Da­lej czy­tamy o tym, jak funk­cjo­na­riu­sze UOP-u skłó­cali pra­wi­cowe par­tie i dzia­ła­czy.

Jed­nak wielka część tych dzia­łań do­ty­czy nie Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego, tylko jego ry­wali! No­tatka mówi przede wszyst­kim o Ru­chu dla Rze­czy­po­spo­li­tej (RdR), na któ­rego czele stał Jan Ol­szew­ski. Po­ja­wia się rów­nież Kon­fe­de­ra­cja Pol­ski Nie­pod­le­głej (KPN). To par­tia, która re­pre­zen­to­wała pro­za­chod­nią, re­pu­bli­kań­ską cen­tro­pra­wicę. Mimo to ów­cze­sne me­dia przed­sta­wiały ją nie­raz jako stado osza­la­łych ra­dy­ka­łów. Mógł mieć na to wpływ puł­kow­nik Le­siak, który bez­względ­nie zwal­czał KPN. W no­tatce czy­tamy, że lu­dzie Le­siaka ro­bią wszystko, by skłó­cić KPN z RdR-em.

KA­NAŁ PRZE­PŁYWU IN­FOR­MA­CJI UOP–KA­CZYŃ­SKI

Je­śli cho­dzi o Ruch dla Rze­czy­po­spo­li­tej, to funk­cjo­na­riusz lub agent UOP-u – na­zy­wany „ka­na­łem prze­pływu in­for­ma­cji” – pro­wa­dzi dłu­gie roz­mowy z człon­kiem RdR-u, by­łym wi­ce­mi­ni­strem spraw we­wnętrz­nych, An­drze­jem Za­lew­skim. Przy tej oka­zji UOP po­maga wie­lo­let­niemu przy­ja­cie­lowi i so­jusz­ni­kowi Ka­czyń­skiego, An­to­niemu Ma­cie­re­wi­czowi. „Ka­nał prze­pływu” mówi bo­wiem Za­lew­skiemu, że Ma­cie­re­wicz „nie był współ­pra­cow­ni­kiem SB”. Za­raz po­tem na­stę­puje frag­ment tek­stu utaj­niony przez Agen­cję Bez­pie­czeń­stwa We­wnętrz­nego (ABW), na­stęp­czy­nię UOP-u. 

Skąd to utaj­nie­nie i czego do­ty­czy? Nie wia­domo. Do­ku­menty z szafy Le­siaka od­taj­niono za pierw­szych rzą­dów Ka­czyń­skiego, gdy PiS kon­tro­lo­wał służby spe­cjalne, w tym ABW. Za­tem ABW mo­gła wy­ciąć na przy­kład tę część zda­nia, która mó­wiła, że in­for­ma­cja wy­bie­la­jąca Ma­cie­re­wi­cza jest nie­praw­dziwa. W la­tach 80. An­toni Ma­cie­re­wicz dzia­łał pod opieką Biura Stu­diów SB – eli­tar­nej jed­nostki, która bli­sko współ­dzia­łała z so­wiec­kimi służ­bami. Sprawa zo­stała do­kład­nie udo­ku­men­to­wana w książce Ma­cie­re­wicz. Jak to się stało[81].

A co wy­słan­nik UOP-u mówi Za­lew­skiemu o Po­ro­zu­mie­niu Cen­trum? Za­lew­ski pyta o „grupę dzia­ła­czy PC, któ­rzy po kon­flik­cie z J. KA­CZYŃ­SKIM prze­szli do RdR. W pod­tek­ście za­py­ta­nia były wy­raźne obawy, czy kon­flikt w PC nie był ste­ro­wany przez UOP. Stwo­rzyło to do­godną sy­tu­ację do ma­ni­pu­lo­wa­nia fak­tami z ich ży­cio­ry­sów i wpro­wa­dza­nie po­wszech­nej nie­uf­no­ści oraz po­dejrz­li­wo­ści” – czy­tamy w no­tatce. Za­tem UOP ka­rze od­stęp­ców, któ­rzy po­kłó­cili się z Ka­czyń­skim i prze­szli do RdR-u. Pod­suwa Za­lew­skiemu in­for­ma­cje, z któ­rych wy­nika, ja­koby od­stępcy byli ste­ro­wani przez UOP i nie­godni za­ufa­nia.

Po­ro­zu­mie­nie Cen­trum po­ja­wia się rów­nież w in­nym frag­men­cie, do­ty­czą­cym tre­ści, które funk­cjo­na­riu­sze UOP-u mieli pod­szep­ty­wać Ro­mu­al­dowi Sze­re­mie­tie­wowi z RdR-u. „Jed­no­cze­śnie cały czas R.SZE­RE­MIE­TIEW był i jest in­dok­try­no­wany [...], że ko­ali­cja z PC do­pro­wa­dzi do prze­gra­nej ca­łej pra­wicy, gdyż w po­wszech­nym od­bio­rze spo­łecz­nym PC to zło­dzieje”.

Wresz­cie mamy ja­kiś do­wód do­mnie­ma­nej wro­go­ści Jana Le­siaka wo­bec par­tii Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego! Nie­stety, w na­stęp­nym zda­niu czy­tamy, że „R. SZE­RE­MIE­TIEW od po­czątku był zde­cy­do­wa­nym prze­ciw­ni­kiem ko­ali­cji z PC”.

Za­tem no­tatka nie mówi, że lu­dzie Le­siaka od­stra­szają po­ten­cjal­nego so­jusz­nika od Ka­czyń­skiego. Mówi, że pró­bują po­kie­ro­wać wro­go­ścią Sze­re­mie­tiewa do PC w taki spo­sób, żeby wy­ra­żała się względ­nie nie­szko­dli­wie. Co bo­wiem mo­głoby w la­tach 90. znisz­czyć wi­ze­ru­nek Ja­ro­sława Ka­czyń­skiego? Na przy­kład ujaw­nie­nie spo­tkań przy wódce z krem­low­skim szpie­giem Ana­to­li­jem Wa­si­nem. A także na­gło­śnie­nie za­leż­no­ści fi­nan­so­wej PC od by­łych ofi­ce­rów wy­wiadu woj­sko­wego PRL-u. Ha­sło „PC to zło­dzieje!” zrobi mniej­sze wra­że­nie. Nie­stety, oskar­że­nie po­li­tyka o kra­dzież to oskar­że­nie ba­nalne.

Po co ta­kie na­kie­ro­wy­wa­nie? Czyżby Ro­mu­ald Sze­re­mie­tiew coś sły­szał o związ­kach li­de­rów PC z by­łymi ofi­ce­rami wy­wiadu woj­sko­wego PRL-u? Wska­zują na to frag­menty, które Ja­ro­sław Ka­czyń­ski po­świę­cił Sze­re­mie­tie­wowi w książce Po­ro­zu­mie­nie prze­ciw mo­no­wła­dzy.

Ka­czyń­ski pi­sze w niej, że Ro­mu­ald Sze­re­mie­tiew wcale nie był mu wrogi, wręcz prze­ciw­nie. Twier­dzi, że Sze­re­mie­tiew z wiel­kim za­pa­łem bu­do­wał z Ka­czyń­skim ko­ali­cję Po­ro­zu­mie­nie dla Pol­ski[82]. Jed­nak Ja­ro­sław Ka­czyń­ski ze­rwał tę współ­pracę, po­nie­waż od­krył, że współ­pra­cow­nicy Sze­re­mie­tiewa to... byli ofi­ce­ro­wie wy­wiadu woj­sko­wego PRL-u[83].

Trudno tu się nie uśmiech­nąć. Wiemy prze­cież, że Ka­czyń­ski wcale się ta­kich ofi­ce­rów nie brzy­dził. Prze­cież jego współ­pra­cow­nicy, z Ada­mem Gla­piń­skim na czele, przyj­mo­wali ogromne sumy w go­tówce, po­cho­dzące ze słyn­nego afe­ral­nego Fun­du­szu Ob­sługi Za­dłu­że­nia Za­gra­nicz­nego (FOZZ). Fun­dusz był kon­tro­lo­wany przez dwóch puł­kow­ni­ków woj­sko­wego wy­wiadu PRL-u, Ze­nona Kla­mec­kiego i Je­rzego Klembę. Kto prze­ka­zy­wał lu­dziom Ka­czyń­skiego pie­nią­dze z FOZZ-u? Dy­rek­tor tej in­sty­tu­cji, Grze­gorz Że­mek – agent puł­kow­ni­ków Kla­mec­kiego i Klemby, dzia­ła­jący pod pseu­do­ni­mem „DIK”. Sprawa zo­stała opi­sana i udo­ku­men­to­wana w Ka­czyń­skim i jego pa­ję­czy­nie.

Wąt­pić w praw­dzi­wość opo­wie­ści o Ro­mu­al­dzie Sze­re­mie­tie­wie każe rów­nież pe­wien ma­low­ni­czy szcze­gół. Otóż Ka­czyń­ski w celu prze­świe­tle­nia ko­le­gów Sze­re­mie­tiewa miał po­słać Lu­dwika Do­rna, aby ich pod­dał... pró­bie wódki. Dorn miał ich „prze­pić” – to zna­czy wy­pić z nimi tyle al­ko­holu pod po­zo­rem wspól­nej bie­siady, żeby ję­zyki im się roz­wią­zały. W Po­ro­zu­mie­niu prze­ciw mo­no­wła­dzy czy­tamy, że ope­ra­cja się udała. Ćwi­czeni w od­por­no­ści na al­ko­hol ofi­ce­ro­wie rze­komo prze­grali bie­siadną ry­wa­li­za­cję z Lu­dwi­kiem Do­rnem. W na­pa­dzie pi­jac­kiej ga­da­tli­wo­ści mieli wy­znać, że peł­nili nie­gdyś mi­sje za gra­nicą jako PRL-owscy at­ta­ché woj­skowi...[84]

Po co Ja­ro­sław Ka­czyń­ski opo­wiada nam coś ta­kiego? Nie pierw­szy raz przy­po­mina się lu­dowa przy­po­wieść o zło­dzieju, co wo­łał „Ła­pać zło­dzieja!”.

ZŁA­GODŹ­CIE PRZE­KAZ, KO­LEGO KA­CZYŃ­SKI

Co jesz­cze czy­tamy w „No­tatce dot. zre­ali­zo­wa­nych przed­się­wzięć ope­ra­cyj­nych”? Otóż ten sam wy­słan­nik UOP-u, który kon­tak­tuje się z RdR-em, roz­ma­wia rów­nież z Ja­ro­sła­wem Ka­czyń­skim.