Rydzyk i przyjaciele. Kręte ścieżki. - Tomasz Piątek - ebook

Rydzyk i przyjaciele. Kręte ścieżki. ebook

Tomasz Piątek

4,2

Opis

Tomasz Piątek odkrywa nieznaną przeszłość księdza Tadeusza Rydzyka - jednego z najbardziej wpływowych graczy tzw. dobrej zmiany, założyciela ultraprawicowego imperium medialnego i „edukacyjnego”. Autor przedstawia relacje Rydzyka z Rosją i PRL-owską SB. Idzie tropem zaginionych akt księdza. Odtwarza treść zaczernionego dokumentu o kluczowym znaczeniu. Ujawnia, dzięki komu Rydzyk mógł założyć Radio Maryja. Wyjaśnia, w jaki sposób skromny chłopiec z Olkusza stał się w latach 90. jedną z najważniejszych postaci polskiej prawicy. Już w czerwcu kontynuacja tej historii: “Rydzyk i przyjaciele. Wielkie żniwo".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 316

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (87 ocen)
43
20
20
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przyj0kr

Nie oderwiesz się od lektury

Wielki szacun dla Autora za tę książkę, która pozwala zrozumieć sekciarskie zjawisko, wokół którego czuło się smród, chociaż nie do końca wiadomo skąd. Teraz mam jasność jak to działa. W sumie nie ma w tym wiele finezji, raczej haki, które rosyjskie służby mają na polityków polskich ale też i na tych z Watykanu, który przymyka oko na raka, udając, że go nie ma.
70
sawkar

Całkiem niezła

Warto przeczytać wszystkie książki Tomasza Piątka
40
k_martewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Tylko się zdenerwowałam. Oczywiście nie na autora a na realia przedstawione.
30
Epikur46

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo cenna i ważna lektura.
20
monikamaj1984

Nie oderwiesz się od lektury

super książka
00

Popularność




Copyright © Wydawnictwo Arbitror sp. z.o.o. 2021

Projekt okładki i stron tytułowych

Łukasz Stachniak

Adiustacja, skład, łamanie

Witold Kowalczyk

Przygotowanie wydania elektronicznego

Michał Nakoneczny, Hachi Media

Wydanie I

ISBN 978-83-66095-28-1

Wydawnictwo Arbitror spółka z o.o.

ul. Krucza 41/43 lok. 67

00-525 Warszawa

www.arbitror.pl

e-mail:[email protected]

Są dwa modele działalności rosyjskiej w Polsce. Pierwszy, pepeerowski, całkowitego podporządkowania Moskwie: uzasadniany ideą postępu. (…) Drugi wzorzec nazywam targowickim. Charakteryzuje go odwoływanie się do wartości tradycyjnych, katolickich, narodowych. Prorosyjskość ubrana jest tam w maskę patriotyczną. Czyż Targowica nie była właśnie narodowa, katolicka, czyż nie pałała szacunkiem do polskiej przeszłości?

Jarosław Kaczyński

WSTĘPZ kim najpotężniejszy ksiądz RP je swój chleb powszedni?

Kim jest człowiek otoczony potężnymi sojusznikami i wiernymi wyznawcami, cieszący się w naszym kraju niezwykłymi przywilejami, wspierany potokiem pieniędzy z państwowej kasy, z kieszeni podatnika?

To ktoś, kto publicznie bronił księży pedofilów i ich protektorów, używając słowa „pokusa” w kontekście zgwałcenia dziecka i sugerując, że to taka sama pokusa jak każda inna.

To ktoś, kto wołał, że posłankom i posłom, którzy w 1997 r. głosowali nad zliberalizowaniem ustawy antyaborcyjnej, „powinno się ogolić głowy, jak golono kobietom współżyjącym z hitlerowcami w czasie wojny”1.

To ktoś, kto zrobił wszystko, aby tradycyjna, ultrakatolicka i przednowoczesna mentalność oraz nietolerancyjna, antykobieca, antyhomoseksualna i ksenofobiczna obyczajowość wciąż dominowały w naszym społeczeństwie.

To ktoś, kto rozsiewa pogardę i dezinformację przy pomocy Radia Maryja, TV Trwam, „Naszego Dziennika” i portalu RadioMaryja.pl.

Rzecz jasna, chodzi o założyciela tych mediów, księdza Tadeusza Rydzyka. Człowieka, który nie cofa się przed najpowszechniej potępianymi formami nienawiści.

Uderza to, że Radio Maryja przez lata stanowiło tubę dla antysemityzmu, uporczywie sączonego przez stałych gości rozgłośni, czasem ostentacyjnie potępianego przez księży prowadzących audycje – ale całkiem otwarcie wyrażanego przez słuchaczy dzwoniących do studia i wpuszczanych na antenę. W 2008 r. Departament Stanu USA w raporcie dla amerykańskiego Kongresu określił Radio Maryja jako jedną z najbardziej antysemickich rozgłośni w Europie2.

Jeszcze bardziej uderza to, że w większości nienawistnych kampanii prowadzonych przez Tadeusza Rydzyka i jego media widać zadziwiającą zgodność z propagandą Kremla przeznaczoną dla krajów Zachodu, w tym Polski.

Jak kremlowskie trolle i fake newsowe portale internetowe, tak również radio księdza Rydzyka atakowało kobiety i osoby LGBT, szczuło na muzułmanów, a nawet propagowało wspierany przez Kreml ruch antyszczepionkowy, który niesie nam choroby i śmierć.

Moskwę musi również cieszyć to, że Rydzyk otwarcie sprzeciwia się integracji Polski z Europą Zachodnią. Co robił Rydzyk przed wejściem Polski do Unii Europejskiej? Co mówił przed referendum, w którym zdecydowaliśmy o włączeniu naszego kraju do unijnej wspólnoty? Straszył Polki i Polaków nie tylko zachodnim zepsuciem, ale też… nędzą, w którą rzekomo miała nas wpędzić Unia Europejska.

Jak wiemy, Unia Europejska nie wpędziła nas w nędzę, wręcz przeciwnie. Ale kłamstwa nie zaszkodziły księdzu Tadeuszowi Rydzykowi. Podobnie jak nie zaszkodziła mu antyzachodnia postawa, sprzeczna z polską racją stanu. Powszechnie wiadomo przecież, że szerzenie antyeuropejskiej, antyzachodniej propagandy leży nie w interesie Polski, tylko Kremla. Jednak wyznawcy Rydzyka nadal wierzą w swego ukochanego księdza. Jego działalność, antyzachodnią i szkodliwą dla interesów Polski, uznają za wyraz… patriotyzmu. Składają hołdy Tadeuszowi Rydzykowi, przesyłają mu pieniądze, a przede wszystkim głosują tak, jak on sugeruje. Dzięki swoim mediom, głównie ultrakonserwatywnej, antyzachodniej rozgłośni Radio Maryja, ksiądz Rydzyk nadal jest potężny jako kingmaker. Ten angielski termin oznacza kogoś, kto wskazuje przyszłych władców i toruje im drogę do tronu. Tadeusz Rydzyk jest kingmakerem dlatego, że utorował drogę do tronu Jarosławowi Kaczyńskiemu, gdy wskazał go swym wyznawcom jako lidera polskiej prawicy. Kaczyński zaś, z całym swoim obozem politycznym, odwraca skutki dawnej porażki księdza Rydzyka. Rydzykowi nie udało się powstrzymać Polski przed wstąpieniem do Unii Europejskiej. Teraz pomaga Kaczyńskiemu wyprowadzić z niej Polskę.

Ironią losu jest to, że właśnie Jarosław Kaczyński, gdy jeszcze nie cieszył się poparciem Tadeusza Rydzyka, najcelniej ocenił jego działalność. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” z 1998 r. powiedział, co następuje: „Nie mam wątpliwości co do tego, że po naszej stronie działają aktywnie rosyjskie służby specjalne. Radio Maryja jest dziś głęboko antyzachodnie (…), prorosyjskie, wcale nie nieżyczliwe PRL-owi. Ma nadajniki na Uralu (…). Są dwa modele działalności rosyjskiej w Polsce. Pierwszy, pepeerowski, całkowitego podporządkowania Moskwie: uzasadniany ideą postępu (…). Drugi wzorzec nazywam targowickim. Charakteryzuje go odwoływanie się do wartości tradycyjnych, katolickich, narodowych. Prorosyjskość ubrana jest tam w maskę patriotyzmu”3.

Do „nadajników Rydzyka na Uralu” jeszcze wrócimy. Na razie spytajmy, czy Jarosław Kaczyński podpisałby się dziś pod swoimi słowami z 1998 r.? Zapewne nie. Gdyby to zrobił, musiałby przyznać, że rządzi dzięki Rosji i rosyjskiej agenturze.

Czy Kaczyński w 1998 r. miał rację? Kim jest ksiądz Tadeusz Rydzyk? Ten sam, którego Jarosław Kaczyński oskarżał kiedyś o działanie na rzecz Kremla, a któremu teraz przekazuje miliony za pośrednictwem swego rządu i większości parlamentarnej?

„Śniadania są ważniejsze niż kolacje” – z takim zdaniem zetknąłem się kiedyś w świecie zachodnim, gdy była mowa o mniej i bardziej istotnych działaniach oraz powiązaniach polityków. Rozwinę tę myśl: o człowieku wiele można się dowiedzieć z tego, jaką mowę wygłasza wieczorem na bankiecie. Ale jeszcze więcej można się dowiedzieć, gdy się sprawdzi, z kim ten człowiek jada poranną jajecznicę.

Trudno pominąć publiczne wystąpienia Rydzyka, albowiem wpływają one na losy Polski. Ale w tej książce zajmiemy się przede wszystkim towarzyszami jego śniadań, kompanami od chleba powszedniego. Tymi, którym ksiądz Rydzyk zawdzięcza swoją potęgę. Tymi, którzy ratowali go w tarapatach. Tymi, którzy dziś go wspierają.

Zanim do tego przejdziemy, chcę gorąco podziękować Piotrowi Głuchowskiemu i Jackowi Hołubowi, autorom książki Imperator. Sekrety ojca Rydzyka wydanej w 2013 r. (drugie rozszerzone wydanie wyszło w 2019 r.). W niniejszej publikacji będę wielokrotnie cytować tę książkę. Autorzy nie tylko zbadali przeszłość rodzinną, zakonną i biznesową Tadeusza Rydzyka. Spróbowali też przeprowadzić śledztwo dotyczące kontaktów Rydzyka z SB. Można powiedzieć, że pod tym względem zatrzymali się w połowie drogi. Ale i tak poszli o wiele dalej niż ktokolwiek inny. Jestem im wdzięczny. Gdy pisałem książki o Antonim Macierewiczu, Mateuszu Morawieckim i Andrzeju Dudzie, zwykle musiałem się przerąbywać przez puszczę dziewiczą. Zależność polityków i głośnych działaczy społecznych od obcych lub PRL-owskich służb? Polskie media głównego nurtu o takich sprawach mówią półgębkiem. To tabu zazwyczaj się podgryza zamiast je łamać. Czy ktoś próbuje je obalić? W roli „pogromców agentury” przez lata próbowali występować prawicowcy albo internetowi skandaliści. Oni jednak mieszali prawdę z kłamstwem albo całkiem odrywali się od rzeczywistości i bujali w obłokach fantazji. A to zraziło do tego tematu poważnych odbiorców, jak również poważnych dziennikarzy. Renomowane redakcje przez dziesięciolecia nie zajmowały się nim albo zajmowały rzadko i wybiórczo – a ich publiczność nie domagała się niczego więcej. Tymczasem Głuchowski i Hołub zachowali się inaczej i rzetelnie potraktowali sprawę esbeckich kontaktów Rydzyka. Wiem o tym, gdyż w Instytucie Pamięci Narodowej spędziłem sporo czasu nad esbeckimi dokumentami, które autorzy Imperatora przedstawiają w swojej książce. W mojej ocenie oni dokładnie przeczytali te nieliczne akta Rydzyka, które pozostały dostępne w archiwach IPN. Dzięki nim nie musiałem rąbać dziewiczej puszczy od samego początku. Szybciej mogłem dotrzeć do najgęstszego matecznika, niezbadanego jeszcze przez nikogo.

W niniejszej książce czytelnicy i czytelniczki znajdą to, czego w Imperatorze nie ma. Dzieło Głuchowskiego i Hołuba to las pytajników. Rydzyk i przyjaciele wprowadza nas tam, gdzie kończą się pytania i zaczynają odpowiedzi – niekiedy aż nazbyt jasne. Pracując nad tekstem, nie tylko przeczytałem dostępne akta Tadeusza Rydzyka, lecz także skonfrontowałem je z innymi aktami. Prześwietliłem powiązania księdza Rydzyka, również powiązania osób, z którymi był Rydzyk powiązany. Nie ograniczyłem się w tym do akt Instytutu Pamięci Narodowej, do spraw z przeszłości. Podobnej analizie poddałem obecne koneksje Tadeusza Rydzyka, udokumentowane w Krajowym Rejestrze Sądowym i raportach spółek. W ciągu ostatniego roku odkryłem całe zbiory szokujących faktów, które nigdy dotąd nie ujrzały światła dziennego. Przy pomocy specjalisty odtworzyłem treść zaczernionego esbeckiego dokumentu, która okazała się zdumiewająca. Przebadałem życiorysy funkcjonariuszy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, którzy okazywali księdzu Rydzykowi i jego przyjaciołom osobliwą tolerancję. Między innymi poznałem losy dwóch funkcjonariuszek SB, które pozwoliły Rydzykowi wyjeżdżać na Zachód w latach 80. Sprawdziłem, kim były osoby, które zapraszały (lub rzekomo zapraszały) Tadeusza Rydzyka za granicę w latach 80. Odkryłem wielką dziurę w aktach IPN – pozostałą po esbeckich papierach, które zniknęły, gdyż dotyczyły Rydzyka i jednego z jego sojuszników. Ustaliłem, od kogo Rydzyk dostał pierwsze pieniądze na rozruch Radia Maryja. Prześwietliłem kremlowskie związki jego współpracowników medialnych oraz partnerów politycznych i biznesowych. Zbadałem, kto odpowiada za wysłanie przedstawicieli Federacji Rosyjskiej na ósme urodziny Radia Maryja. Zająłem się wielkimi firmami, które wspierają Rydzyka, w tym słynną siecią parabanków SKOK, jak również właścicielami niemniej słynnej sieci sklepów Żabka.

Inni autorzy i komentatorzy zazwyczaj próbują tłumaczyć fenomen Rydzyka jako zjawisko w stu lub dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach polskie i katolickie. Jako monstrum, które wyrosło na gruncie naszego krajowego zacofania i religijności ludowej. Bez wątpienia ksiądz Rydzyk skutecznie ten grunt wykorzystuje. Jednak nawet na tym gruncie działalność Rydzyka przeraża i zdumiewa. Przeraża wyjątkową bezwzględnością i ekstremizmem ideologicznym, zdumiewa niezwykłą profesjonalną sprawnością. Polski Kościół katolicki wyhodował wielu makiawelicznych duchownych, ale Tadeusz Rydzyk przebija wszystkich. Polska prawica wyhodowała wielu antyzachodnich propagandzistów, ale trudno znaleźć kogoś równie pod tym względem radykalnego jak ksiądz Rydzyk. A żaden z tych katolickich cyników i antyzachodnich propagandzistów nie odniósł takiego sukcesu biznesowego, medialnego i wizerunkowego jak Rydzyk. To osobliwe – tym bardziej że Tadeusz Rydzyk nie sprawia wrażenia osoby szczególnie inteligentnej, wykształconej czy obytej.

Rzecz jasna, „rydzykoznawcy” widzą to samo, co niegdyś z wielką jasnością zauważał Jarosław Kaczyński. Widzą, że działalność księdza Rydzyka jest niezwykle korzystna dla Kremla. Widzą też, że wokół Rydzyka można znaleźć wiele osób bezpośrednio lub pośrednio powiązanych z dawnymi władzami, elitami i służbami komunistycznej PRL. Jednak „rydzykoznawcy” traktują to zwykle jak osobliwy dodatek do całokształtu działalności Tadeusza Rydzyka. Jak trującą wisienkę – albo jagódkę syberyjską – na torcie, który sam z siebie jest zatruty czysto swojskim jadem.

Jestem ostatnim, który lekceważyłby zagrożenia tkwiące w tradycyjnej kulturze polsko-katolickiej. Ale gdy zacząłem prześwietlać zagraniczne i esbeckie powiązania Tadeusza Rydzyka, monstrualne i niepojęte zjawisko nagle stało się znacznie łatwiejsze do pojęcia. Nie da się zrozumieć Rydzyka, jeśli się nie dostrzega lub nie docenia geopolitycznego aspektu jego działalności. Zrozumieniu zaś służy ta książka.

CZĘŚĆ 1Ksiądz specjalnej troski

Rozdział INieślubny syn obozowego więźnia

Ojcem Tadeusza Rydzyka był Bronisław Kordaszewski, człowiek ciężko potraktowany przez życie. Podczas okupacji hitlerowskiej został aresztowany i trafił do obozu koncentracyjnego. Tam poznał innego więźnia, 39-letniego mężczyznę z Olkusza, który tracił siły i spodziewał się śmierci. Mężczyzna miał powiedzieć Kordaszewskiemu: „Ja już nie przeżyję, jak ty przeżyjesz, zaopiekuj się moją rodziną”. Ta historia, którą Bronisław Kordaszewski opowiadał po wyjściu z obozu, nie musi być zmyślona. W hitlerowskich obozach koncentracyjnych największe szanse przeżycia mieli młodsi i silniejsi więźniowie, tacy jak Kordaszewski.

Starszy więzień, który powierzył młodszemu i silniejszemu swoją rodzinę, nazywał się Franciszek Rydzyk. Zginął w obozie. W aktach Instytutu Pamięci Narodowej, w spisie dostępnym pod sygnaturą IPN GK 188/15 (tom 2) czytamy, że polski więzień Franz Rydzyk, urodzony 3 kwietnia 1902 r. w Kwaśniowie pod Olkuszem, zmarł w obozie koncentracyjnym Buchenwald, w podobozie Weimar.

Franciszek Rydzyk najpewniej nie wiedział, że przyszły opiekun jego rodziny, choć młodszy i silniejszy, nosi w sobie śmiertelną chorobę – i to taką, która przynosi ogromne cierpienia nie tylko choremu, lecz także jego bliskim. Po wyzwoleniu z obozu okazało się, że Bronisław Kordaszewski cierpi na alkoholizm. Alkoholizm to niszczące i nieuleczalne (choć zaleczalne) zaburzenie osobowości, silnie uwarunkowane genetycznie. Dlatego nie można założyć, że obozowe przeżycia wywołały chorobę u Kordaszewskiego. Na pewno jednak przyczyniły się do rozwoju choroby.

Młody człowiek spełnił wolę zmarłego. W tym sensie, że zaopiekował się jego żoną Stanisławą Rydzyk z domu Piątek – to przypadkowa zbieżność nazwisk z autorem tej książki – zamieszkał z wdową w Olkuszu i został jej konkubentem. Z tego związku narodził się Tadeusz Rydzyk, noszący ślubne nazwisko matki. Przyszedł na świat w szczególnym momencie, w ostatnich chwilach krwawej wojny, w dniu polskiego święta narodowego, mianowicie 3 maja 1945 r. Wychowywał się w biednej suterenie między fabryką a bocznicą kolejową. Mieszkał z matką i przyrodnim w większości rodzeństwem.

Rydzyk wspomina dzisiaj, że w młodości czuł się napiętnowany wśród innych dzieci. Przypisuje to swemu antykomunizmowi, który miał się rozwinąć u niego bardzo wcześnie. Twierdzi, że odmówił chodzenia do przedszkola, ponieważ tam kazano mu recytować wierszyki o Stalinie.

Jednak wszystko wskazuje na to, że mały Tadeusz Rydzyk był napiętnowany w swoim środowisku z innych przyczyn – nie jako kilkuletni antykomunista, tylko jako nieślubne dziecko. Niechęć, która go spotykała, nie wyrastała z polityki, tylko z katolickiej obyczajowości.

Czy w takim razie wyrósłby na księdza, i to ultrakonserwatywnego?

Cóż, nie byłby to pierwszy przypadek, w którym ofiara uprzedzonej społeczności próbuje się w nią wtopić poprzez przyswojenie jej uprzedzeń.

Taka przemiana zwykle wiąże się z trudnościami. Podobnie było w przypadku Tadeusza Rydzyka. Niesakramentalne pochodzenie od początku stanowiło kulę u nogi przyszłego katolika wojującego. Miejscowy proboszcz dopuścił małego Tadka do pełnienia funkcji ministranta, ale traktował gorzej niż innych chłopców. A w książce Konrada Piskały i Tomasza Potkaja W imię ojca. Fenomen Tadeusza Rydzyka czytamy, że 15 lat później zakon redemptorystów próbował zagrodzić nieślubnemu synowi drogę do święceń kapłańskich. Ojcowie powiedzieli młodemu Rydzykowi, że:

albo

matka i ojczym-konkubent wezmą ślub kościelny;

albo

Tadeusz Rydzyk nie zostanie księdzem.

Rodzina Rydzyków znalazła trzecie wyjście. Wyrzuciła z domu Bronisława Kordaszewskiego, biologicznego ojca Tadeusza Rydzyka.

Tak się skończył konkubinat. Piotr Głuchowski i Jacek Hołub, autorzy książki Imperator, nazywają to „rozwiązaniem brutalnym”. Zapewne nie było ono łagodne. Szczególnie w przypadku alkoholika, na którym ciążyły nie tylko śmiertelna choroba, ale też trauma z obozu koncentracyjnego.

Trzeba jednak pamiętać, że czynny alkoholik zazwyczaj skazuje swoją rodzinę na okrutne cierpienia. Rydzyk mówi, że chce mu się płakać, gdy wspomina nieczułość i obojętność swojego biologicznego ojca (jak również jego niereligijność). Bronisław Kordaszewski miał zabierać synka na spotkania miejscowych kibiców piłki nożnej, gdzie alkohol lał się strumieniami, a w powietrzu latały nienawistne przekleństwa… Należy też wiedzieć, że szok wywołany wyrzuceniem z domu może skłonić alkoholika do leczenia. Rodzina mogła żywić takie nadzieje.

Ale one nie zawsze się spełniają. Głuchowski i Hołub cytują świadectwa, z których wynika, że Kordaszewski, biologiczny ojciec Rydzyka, przez 8 lub 10 lat tułał się po kraju, żeby umrzeć na Śląsku w 1978 lub 1980 roku. Czy za jego nieszczęścia można w jakiejkolwiek mierze obwiniać rodzinę Rydzyków? Wiedza i doświadczenie mówią, że nie. Alkoholizm jest chorobą śmiertelną i podstawową, czyli wywołującą inne choroby i problemy, z których wiele może prowadzić do śmierci.

Wspomnieliśmy, że alkoholizm jest uwarunkowany genetycznie. Zatem może być przekazywany z pokolenia na pokolenia. Jednak nie zawsze się to odbywa w sposób prosty i syn alkoholika wcale nie musi zostać alkoholikiem. Nic nie wiadomo o ewentualnych problemach Tadeusza Rydzyka z alkoholem. Można natomiast zauważyć u niego niektóre objawy zespołu cech psychicznych, który medycyna nazywa syndromem dorosłego dziecka alkoholika (DDA). Dobry znajomy Rydzyka z czasów klasztorno-seminaryjnych, ksiądz Jerzy Galiński, wspomina, że u progu dorosłości Rydzyk był niezwykle układny i przymilny wobec każdego – jakby rozpaczliwie szukał zastępczego ojca, a na pewno poczucia bezpieczeństwa4.

Groteskowa chciwość i nieustanne użalanie się nad sobą, które Rydzyk zaczął przejawiać na przełomie lat 80. i 90., również mogą mieć związek z pogonią za bezpieczeństwem.

Można też spytać, czy Tadeusz Rydzyk nie odziedziczył po ojcu skłonności do chaotycznej tułaczki, albowiem w życiu księdza Rydzyka osobliwych wędrówek było sporo. Jeśli mu wierzyć, to zaczęły się bardzo wcześnie. Głuchowski i Hołub cytują opowieść dorosłego Tadeusza Rydzyka, który wspomina, jak to jedenastoletni Tadek Rydzyk samowolnie wybrał się do Warszawy w niezwykłym celu. Mianowicie zamierzał się poskarżyć władzom partii rządzącej PZPR na brutalność milicjantów (komunistycznych policjantów) z Olkusza, którzy pobili jego brata. Chłopiec dotarł do stolicy, a nawet do siedziby Komitetu Centralnego PZPR. Dostał tam śniadanie, a następnie odwieziono go na dworzec i wysłano pociągiem z powrotem do Olkusza. Rydzyk twierdzi, że bliżej nieokreślona grupa tajemniczych złoczyńców porwała go wtedy i wyniosła z pociągu. Miał zostać uratowany przez jakąś kobietę, która przekazała go milicjantom. Tym razem milicjanci byli sympatyczni, nie brutalni. Dopilnowali, żeby Tadek znalazł się w jednym z następnych pociągów do Olkusza, do mamy… To pierwsza, ale niejedyna z tajemniczych historii, w które obfituje życiorys Tadeusza Rydzyka. Następne będą lepiej udokumentowane.

Według wszystkich dostępnych świadectw mały Tadek był uważany za ucznia bardziej posłusznego niż pojętnego. Świadkowie pamiętają jednak uzdolnienia artystyczne młodego Rydzyka, szczególnie te muzyczne. Wykorzysta je później w swojej kapłańskiej karierze.

Mówiąc o tej karierze, sam Rydzyk przyznaje, że z początku chciał zostać komunistą5. Jednak zrezygnował z tych zamiarów. Dlaczego? Otóż nie przyjęto go do liceum, gdyż miał zbyt słabe świadectwo szkolne. A wiedział, że brak matury utrudni mu wspinanie się po szczeblach PRL-owskiego aparatu władzy… Aczkolwiek „utrudni” nie znaczyło „uniemożliwi”. PRL to państwo, w którym młody człowiek bez matury może szukać dla siebie odskoczni jako komunistyczny aktywista robotniczy. Ale Tadek Rydzyk nie chce być robotnikiem. Praca fizyczna go nudzi i męczy, ma większe ambicje. Gdy w wieku lat 15 trafia do fabrycznej zawodówki, szybko z niej odchodzi.

Odnajduje wtedy swoje prawdziwe powołanie. Jedzie do Katowic, do niższego seminarium duchownego. Zostaje odrzucony ze względu na młody wiek. Starszy kolega z Olkusza, Leszek Gajda, namawia 15-letniego Tadka, aby wstąpił do nowicjatu u redemptorystów. Tadek jedzie do klasztoru w Tuchowie pod Tarnowem. Przeraża go bladość i chudość kleryków, ale decyduje się tam zostać. Wraca do Olkusza, by powiadomić rodzinę o swojej decyzji. Okazuje się, że milicja, czyli komunistyczna policja, już o niej wie. PRL propaguje ateizm. Ówczesne władze walczą z organizacjami wyznaniowymi. Szczególnie obawiają się ich wpływu na młodzież. 15-latek zostaje wezwany na komendę, gdzie ma się wytłumaczyć ze swojego postanowienia. Jak to zrobił? Twierdzi, że zachował się dzielnie, a nawet wyzywająco: powiedział milicjantowi, że zostanie księdzem, gdyż życie mu zbrzydło.

Jeśli naprawdę tak powiedział, to w seminarium zakonnym musiał nieraz wspominać te słowa. Redemptoryści to zgromadzenie, którego zadaniem jest odnawianie katolickiej wiary w sercach ludzi biednych i nieuczonych. Zakonnicy mają stykać się z nieszczęściem, a więc powinni poznać jego smak. Książka Imperator przedstawia ostry trening, któremu poddawany był młody Tadek razem z innymi klerykami. Chłopcy budzili się bardzo wcześnie, mieszkali w chłodnych i wilgotnych pomieszczeniach, myli się w zimnej wodzie. Ale nawet tą zimną też nie mogli dysponować w sposób dowolny. Choćby umierali z pragnienia, nie wolno im było wypić szklanki wody bez zgody przełożonego. Komu chce się pić, ten ma wziąć do ust sproszkowany piołun, aby bardziej cierpieć – tak ich uczono. Piołun to bardzo gorzkie zioło. Ma też działanie narkotyczne – aczkolwiek wypada założyć, że ojcowie redemptoryści o tym nie wiedzieli, gdy nakłaniali kleryków do zażywania wstrętnego specyfiku.

Czy jednak nie warto zaznać nieco chłodu, wilgoci i goryczy, żeby wreszcie uzyskać maturę? Komunistyczne liceum odrzuciło 15-letniego Tadka Rydzyka. Jednak redemptoryści wysyłają 17-letniego kleryka Tadeusza do klasztoru w Braniewie. Tamtejsi ojcowie mają mu pomóc uzyskać świadectwo dojrzałości w Państwowej Ogólnokształcącej Szkole Korespondencyjnej w Olsztynie. Kto wkuwa do matury razem z Tadeuszem? Inny kleryk, Jan Mikrut. 30 lat później Tadeusz i Jan założą razem ultrakonserwatywne, antyzachodnie Radio Maryja. Tadeusz Rydzyk będzie charyzmatycznym przywódcą rozgłośni, a Jan Mikrut – jego bliskim współpracownikiem w tym przedsięwzięciu.

W Braniewie kleryk Rydzyk, przyszły charyzmatyczny przywódca, ćwiczy swą charyzmę, zachęcając innych kleryków do eksperymentów muzycznych. Obok gitary klasycznej pojawiają się mandolina i banjo. To nie podoba się starszym zakonnikom. Grzeczny uczeń Rydzyk okazuje się jednak bardzo uparty, jeśli chodzi o obronę mandoliny. Po raz pierwszy, ale nie ostatni, pokonuje opory przełożonych.

Rydzyk jako zbuntowany fan muzyki folkowej? Zobaczymy go później jako młodzieżowego księdza bigbitowca, zwolennika mszy z akompaniamentem perkusji. Ale muzyczne utarczki nie są tym, co zasługuje na największą uwagę, jeśli chodzi o pobyt przyszłego księdza Rydzyka w Braniewie.

Rozdział IISpacer po lodzie

Jak już wspomnieliśmy, władze komunistycznej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej toczą wojnę ze związkami wyznaniowymi. Każdy duchowny, każdy kleryk jest monitorowany przez SB (Służba Bezpieczeństwa, czyli PRL-owska policja polityczna, wywiad i kontrwywiad). Jej funkcjonariusze, tak zwani esbecy, zakładają specjalną teczkę dla każdego duchownego (tzw. TEOK, czyli Teczkę Ewidencji Operacyjnej na Księdza), w której gromadzą dotyczące go informacje.

Jedna z esbeckich instrukcji głosiła, co następuje: „Zauważywszy (…) że każdy ksiądz jest nosicielem obcej nam ideologii, że kler stanowi jedyny oficjalny i zorganizowany ośrodek opozycji ideologicznej, że poważny procent jej reprezentantów w różnych okresach wkracza na drogę opozycji politycznej, niemała grupa stale para się działalnością antysocjalistyczną, że notujemy wystąpienia wręcz wrogie, postanowiono, zgodnie z instrukcją, na każdego księdza świeckiego i zakonnego założyć «teczkę ewidencji operacyjnej na księdza»”6.

Dotyczy to również seminarzystów7.

Zakonni bracia Rydzyka – redemptoryści – są inwigilowani bardzo dokładnie. Nastoletni Tadeusz Rydzyk też stanowi obiekt zainteresowania SB. Był przesłuchiwany już w Olkuszu. Następnie został klerykiem w braniewskim klasztorze. Najpóźniej wtedy esbecy musieli założyć mu teczkę. Teczka Rydzyka powinna więc znajdować się do dziś w esbeckich archiwach i razem z nimi trafić do IPN.

Powinna – jednak teczka księdza Rydzyka nie figuruje w ewidencji esbeckich akt przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej. Nie ma po niej śladu w Archiwum Cyfrowym Instytutu Pamięci Narodowej, które stanowi spis dostępnych dokumentów (również tych, które występują w postaci papierowej, nie cyfrowej).

Czy to możliwe, żeby komunistyczna SB przez przeoczenie nigdy nie założyła teczki TEOK Rydzyka? Absolutnie nie. Taka teczka nie tylko musiała istnieć, ale też powinna była zawierać wiele gęsto zapisanych kartek. Przecież w czasach PRL Tadeusz Rydzyk prowadził działalność, którą uznawano za opozycyjną wobec komunizmu.

Dlaczego więc teczki TEOK Rydzyka nie można znaleźć w archiwach IPN?

Esbecy niszczyli teczki księży w gorących latach 1989–1990, gdy upadał komunizm. A jeśli teczka TEOK Rydzyka przetrwała ten burzliwy czas, mogła tajemniczo zniknąć również i później.

Skąd to wiemy? Z wielu źródeł. Przede wszystkim z oficjalnego komunikatu IPN wydanego w 2018 r.

Komunikat głosi, że:

esbecy

wynosili ze swoich kartotek operacyjnych i archiwów dokumenty SB w latach 1989–1990;

w następnych

latach

też wynoszono akta z kartotek oraz archiwów pozostałych po SB i przechowywanych przez służby specjalne Trzeciej Rzeczpospolitej

8

.

Zacznijmy od pierwszego okresu, czyli od lat 1989–1990. Podstawowym celem wynoszenia akt było wówczas ich niszczenie. W lipcu 1989 r. generał Henryk Dankowski, szef Służby Bezpieczeństwa i wiceminister spraw wewnętrznych, zalecił esbekom likwidować materiały, które w nowej rzeczywistości politycznej mogły się okazać kłopotliwe9. Świadectwa i doniesienia medialne z 1989 r. mówią, że funkcjonariusze SB pośpiesznie palili służbowe dokumenty w podmiejskich lasach. Względnie poddawali je… zmieleniu na miazgę papierową. Taka nagła „rzeź papierów” stanowiła wyłom w wieloletniej praktyce Służby Bezpieczeństwa. Wcześniej SB bardzo dbała o swoje akta.

Wśród palonych i mielonych materiałów znajdowały się teczki TEOK10. Esbeccy generałowie Henryk Dankowski i Tadeusz Szczygieł postanowili – przynajmniej oficjalnie – zniszczyć je wszystkie. Włącznie z tymi teczkami, które z kartotek operacyjnych SB przeszły do esbeckiego archiwum jako nieaktualne11.

Wynika z tego, że akta duchownych niszczono na masową skalę. Potwierdzają to m.in. archiwa Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie można znaleźć protokoły likwidacji teczek TEOK. Niektóre z tych teczek unicestwiono bowiem w sposób przepisowy i protokołowany.

Niektóre, ale nie wszystkie. Były takie teczki TEOK, które spalono lub zmielono bez żadnego protokołu. Były i takie, które oddano po cichu… władzom duchownym. Mniej więcej w połowie 1989 r. wszechwładny minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak uznał, że czas „pogodzić się z Kościołem”. W tym celu bezprawnie przekazał katolickim biskupom część akt dotyczących kleru. Co z tymi dokumentami zrobili biskupi? Na ten temat wypowiadał się publicznie Jerzy Dziewulski, były PRL-owski milicjant antyterrorysta, w Trzeciej Rzeczpospolitej poseł oraz wiceszef sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Według Dziewulskiego episkopat, gdy tylko dostał papiery, potraktował je podobnie jak esbecy. Mianowicie kazał je zniszczyć, gdyż zapisano w nich zbyt wiele faktów, które kompromitowały i hańbiły katolickich księży12.

O przekazaniu licznych teczek TEOK biskupom wiemy nie tylko od Dziewulskiego, ale też od osoby najlepiej poinformowanej. W 2001 r. Czesław Kiszczak przyznał publicznie, że 12 lat wcześniej:

nakazał

lub

pozwolił unicestwić

„bardzo dużo”

teczek

księży;

niektóre z nich podarował Kościołowi

katolickiemu

„na

jego

wyraźną prośbę”

13

.

Czy teczka TEOK Rydzyka należała do tych, z których Kiszczak zrobił prezent biskupom? Na pierwszy rzut oka to dopuszczalna hipoteza, skoro w esbeckich dokumentach brak protokołu likwidacji lub jakiejkolwiek innej informacji o regulaminowym zniszczeniu tej teczki. Jednak w następnych rozdziałach przekonamy się, że sekrety Tadeusza Rydzyka mogły mieć szczególną naturę. Naturę, która wykluczałaby dzielenie się nimi z episkopatem.

Rzecz jasna, nas interesowałaby najbardziej treść zaginionej teczki TEOK Rydzyka. Ale skoro jej nie ma, warto przyjrzeć się temu, co dokładnie oznacza słowo „zaginiona” w jej przypadku. W jaki sposób zniknęła? Czy inne teczki TEOK podzieliły jej los?

W mediach i internecie krąży opinia, jakoby „PRL-owskie teczki księży nie przetrwały”, „zachowała się tylko jedna teczka przypadkowego księdza” etc. To opinia wygodna dla katolickiego kleru i jego ultrakatolickich obrońców. Sprawia ona bowiem, że Polki i Polacy nie próbują poznać esbeckich akt księży, skoro wierzą, że te akta nie istnieją… Tymczasem wbrew tej opinii – jak również wbrew wysiłkom Kiszczaka, Dankowskiego, Szczygła i innych niszczycieli papierów – nie wszystko zostało wyniesione i zniszczone.

W Archiwum Cyfrowym IPN figurują liczne teczki TEOK, zarówno w postaci papierowej, jak i mikrofilmowej. Niektóre z tych teczek zachowały się w całości, z innych pozostała tylko część zawartości. Ale nawet jedna czy dwie karty też mogą stanowić ważny ślad, wiodący do następnych istotnych tropów. Wynika to z natury esbeckiego systemu kartoteczno-archiwalnego, który stanowił dzieło na swój sposób wybitne. Przypominał dobrze funkcjonujący organizm, w którym każdy element współdziałał z wieloma innymi elementami. Dlatego niejeden pozornie izolowany dokument po głębszej analizie może nam wiele powiedzieć. Stanowi źródło informacji o innych dostępnych, a nawet niedostępnych dokumentach.

Dlatego należy apelować do badaczy, żeby pochylili się nad ocalałymi teczkami księży. Każdy, kto zajrzy do Archiwum Cyfrowego IPN, znajdzie bez trudu materiały do takiej kwerendy. Niektóre opisy zamieszczone w Archiwum Cyfrowym zawierają podstawowe informacje. Można się z nich dowiedzieć:

jakiego

typu operację SB przeprowadziła w sprawie danego księdza;

w których miejscowościach działał

ten

ksiądz;

co

SB mu zarzucała;

ile

kart liczy sobie ocalała teczka TEOK;

w którym

magazynie, regale

i pudle IPN ją przechowuje.

Przeglądając Archiwum Cyfrowe IPN doliczyłem się ponad 1600 teczek TEOK lub „teczek zawierających materiały z TEOK”. Z moich wyliczeń wynika, że najwięcej akt księży zachowało się w Katowicach. Kraków jest pod tym względem drugi. Tak się składa, że po 1982 r. teczka TEOK Tadeusza Rydzyka znajdowała się właśnie w Krakowie. Była tam jeszcze w 1988 r., o czym powiem więcej w jednym z następnych rozdziałów tego tomu. Jednak wśród relatywnie licznych teczek TEOK z Krakowa, które przetrwały w takiej czy innej postaci, nie znajdujemy teczki TEOK Rydzyka.

Co w tym przypadku znaczy wyrażenie „w takiej czy innej postaci”? Co oznacza sformułowanie „teczka zawierająca materiały z teczki TEOK”? Chodzi o to, że niejedna teczka TEOK dotrwała do naszych czasów w postaci niecałej, cząstkowej. Dlaczego? Dlatego, że Instytut Pamięci Narodowej odzyskał tylko część jej zawartości. Jak oświadczył w 2017 r. prezes IPN Jarosław Szarek, wiele materiałów z teczek TEOK zostało odtworzonych przez pracowników IPN podczas „prac porządkowych i rekonstrukcyjnych”14. Te prace to między innymi sklejanie dokumentów podartych lub pociętych przez esbeków na kawałki. Łatwo się domyślić, że tak potraktowane akta trudno odtworzyć w całości.

W oświadczeniu Szarka mowa o dokumentacji ze Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego odnalezionej w tzw. worach ewakuacyjnych. Zatem o papierach, które esbecy próbowali zniszczyć, ale nie zdążyli. Procedura polegała na tym, że akta wytypowane do likwidacji – w tym teczki TEOK – upychano w wielkich workach (często po uprzednim podarciu lub pocięciu). Następnie dokumenty trafiały do papierniczego młyna w celu zmielenia zawartości. Względnie do lasu, w którym esbecy rozpalali ognisko. Robiono tak w całej Polsce, jednak na Śląsku niszczyciele spóźnili się z wykonaniem finalnych etapów operacji. Część dokumentacji przeznaczonej do zniszczenia nie dotarła do młyna papierniczego ani nie została poddana działaniu ognia. Śląskie wory ewakuacyjne wpadły w ręce funkcjonariuszy służb specjalnych III RP15.

Jakie były dalsze losy ocalałych śląskich worów i ich zawartości? Prezes Szarek podaje – a zapisy w Archiwum Cyfrowym IPN potwierdzają – że służby III RP przekazały wory ewakuacyjne Instytutowi Pamięci Narodowej przed 2002 r. Jednak pracownicy IPN zajęli się zawartością worków dopiero w 2006 r. Czyżby nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, że wory ewakuacyjne mogą zawierać szczególnie cenne materiały?

Łatwo można się domyślić, że to właśnie worom ewakuacyjnym oddział IPN w Katowicach zawdzięcza swoje pierwszeństwo w liczbie zachowanych i odzyskanych teczek księży16.

W jaki sposób krakowski oddział IPN zajął drugie miejsce? Również i on odzyskał wiele cząstkowych materiałów, które składały się na teczki TEOK. Spora część tych materiałów pochodzi z lat 80. To okres, w którym teczka Rydzyka znajdowała się w Krakowie. Jednak pracownicy krakowskiego oddziału IPN w żadnym zakamarku nie trafili na fragmenty teczki TEOK Rydzyka. Nie wyszperali jej strzępów w stosach pociętego papieru.

Na tym nieuchwytność teczki TEOK Rydzyka się nie kończy.

To teczka – jeśli można tak powiedzieć – „o najwyższym stopniu zaginięcia”. Wiemy bowiem o teczkach TEOK, które zaginęły, ale pozostawiły ślad w ewidencji SB. Informacja o tym, że istniały, zachowała się w protokołach zniszczenia albo w esbeckich spisach kartotecznych i archiwalnych. Jednak i do tej kategorii nie należy teczka TEOK Rydzyka. Ona zniknęła bez śladu.

Co zatem obserwujemy? Po pierwsze, zaginięcie. Po drugie, nieodnalezienie. Po trzecie, nieodtworzenie. Po czwarte, niepozostawienie żadnego śladu. Po piąte, wszystko to w Krakowie – mimo że przetrwało tam względnie dużo innych teczek TEOK z tego samego okresu.

To niejedyny taki przypadek, rzecz jasna. Niemniej daje do myślenia. Zwłaszcza że, jak się dowiadujemy, zniknęła nie tylko teczka TEOK Rydzyka. Zniknęło również wiele innych akt, które dotyczyły Rydzyka zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio. Skąd o tym wiemy? Między innymi z esbeckiego dokumentu, który znajduje się w jedynej ocalałej teczce księdza Rydzyka. Chodzi o teczkę paszportową, w której udokumentowano formalności związane z podróżami zagranicznymi Rydzyka. Takie papiery na pierwszy rzut oka mogą się zdawać nieciekawe. Gdy się jednak przejrzy je starannie, można odkryć wiele interesujących faktów. W przypadku Rydzyka kluczowe okazało się odczytanie krótkiego tekstu, który ktoś pracowicie zaczernił mazakiem.

Opowiem o tym w drugiej i trzeciej części tego tomu. Teraz musimy wrócić do teczki TEOK Rydzyka i jej możliwych losów. Brak tej teczki w archiwach nie oznacza bowiem, że na pewno przestała istnieć. Naiwnością byłoby przypuszczać, że każda teczka TEOK, której nie da się dzisiaj znaleźć, została faktycznie zniszczona.

Z licznych źródeł – w tym z przywołanego już komunikatu IPN17 – wiemy, że esbecy w latach 1989–1990 nie tylko palili i mielili dokumenty. Niektóre także ukrywali.

Łatwo się domyślić, że dotyczyło to dokumentów:

najcenniejszych

;

zawierających

najbardziej

hańbiące informacje;

stanowiących

najbardziej

skuteczne narzędzie nacisku i wpływu.

Wiele z teczek TEOK zaliczało się do tej kategorii. W czasach PRL funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa werbowali księży, jak również starannie dokumentowali ich słabości. Po co? Oczywiście po to, żeby ich szantażować. Nie należy zakładać, że wszystkie takie szantaże skończyły się razem z komunizmem. Na przełomie lat 80. i 90. duża część polskiego społeczeństwa gloryfikowała katolickich duchownych. To mogło czynić teczki TEOK szczególnie atrakcyjnymi dla upartych lub zdesperowanych esbeckich szantażystów, którzy chcieliby szantażować księży również w III RP. Chyba nie muszę tłumaczyć, skąd ta atrakcyjność. Uwielbienie ze strony wiernych czyniło niemal każdego księdza osobą wpływową. Zatem cenną jako narzędzie dla szantażysty, który pragnie wpłynąć na rzeczywistość.

Nie należy jednak sądzić, że w latach 1989–1990 liczni funkcjonariusze SB snuli perspektywiczne plany zachowania swoich wpływów za pośrednictwem szantażowanych księży. Esbecy głównie ratowali własną skórę. Wiedzieli, że po upadku komunizmu mogą znaleźć się na celowniku prokuratury, sądów, mediów, a przede wszystkim – swoich dotychczasowych ofiar. Wiedzieli, że będą potrzebować pieniędzy i sojuszników. Teczka o skrajnie kompromitującej zawartości stanowiła idealną kartę przetargową. Osoby zainteresowane jej nieujawnianiem mogły się odwdzięczyć za przekazanie takiej teczki lub choćby za milczenie o jej istnieniu.

Dlatego należy założyć, że esbecy nie zniszczyli wszystkich teczek, które wynosili z kartotek i archiwów w latach 1989–1990. Niektóre z nich ukryli.

Jeśli zaś chodzi o biskupów, których Kiszczak obdarował aktami – to nie wiemy, co zrobili z kłopotliwą dokumentacją. Czy na pewno zniszczyli ją w całości? Zapewne niejeden hierarcha poczuł pokusę, żeby schować papiery do sejfu. Przecież esbeckie teczki o kompromitującej treści to dodatkowy środek nacisku, za którego pomocą biskup mógł dyscyplinować podległych sobie księży.

A co się stało z aktami, które przetrwały w kartotekach i archiwach Służby Bezpieczeństwa? Trafiły do Urzędu Ochrony Państwa (UOP, pierwsze cywilne służby specjalne wolnej Polski). Pozostawały tam przez całe lata 90. Zatem były wówczas niemal całkowicie niedostępne dla uczonych, publicystów i dziennikarzy śledczych.

W 1999 r. powstał Instytut Pamięci Narodowej, który miał:

przejąć

zachowane

akta SB i innych służb specjalnych PRL;

udostępniać tę dokumentację

dziennikarzom

i historykom.

Wtedy Urząd Ochrony Państwa zaczął przekazywać esbeckie papiery do IPN. Przekazywanie to kontynuowała następczyni UOP, czyli powołana w 2002 r. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW).

Na ile wypada ufać, że UOP, ABW i IPN niczego nie ukryły lub nie ukrywają, jeśli chodzi o esbeckie akta księży?

W UOP, a nawet w ABW służyło sporo byłych esbeków. Rzecz jasna, taka przeszłość nie dyskredytuje ich automatycznie jako funkcjonariuszy służb specjalnych demokratycznej Rzeczpospolitej. Nie mamy jednak gwarancji, że każdy były esbek w służbie wolnej Polski odrzucił pokusę bezprawnego wykorzystywania tajnej wiedzy z przeszłości. IPN przyznaje, że funkcjonariusze służb III RP dla celów prywatnych wynosili dokumenty SB ze służbowych archiwów18. W sposób naturalny nasuwa się przypuszczenie, że robili to przede wszystkim byli esbecy – oni najlepiej znali swoje papiery z czasów PRL. Ale znali je nie tylko oni. „Nowi” funkcjonariusze z demokratycznego naboru po 1989 r. także interesowali się esbeckimi papierami. Nie da się wykluczyć, że i wśród „nowych” znaleźli się tacy, którzy je wynosili dla celów prywatnych.

Na tym nie koniec. Służby III RP blokowały lub ograniczały ujawnienie akt SB również w inny sposób, jak najbardziej urzędowy. Chodziło o to, że UOP i ABW wykorzystywały esbeckie dokumenty w swojej pracy – jako źródło informacji, zapewne też jako narzędzie operacyjne. Jeżeli UOP i ABW posiadały jakieś teczki TEOK, to za ich pomocą mogły dla swoich celów wywierać presję na niektórych najbardziej zdemoralizowanych duchownych. Jeśli tak było, jeśli jakąś częścią teczek TEOK posługiwały się służby III RP, to trudno oczekiwać, żeby wyzbyły się takiego narzędzia chętnie i bez oporów… Zatem kierownictwo UOP i ABW mogło blokować ujawnienie esbeckiej dokumentacji księży posiadanej przez te służby. Mogło nie przekazać Instytutowi Pamięci Narodowej niektórych teczek TEOK albo przy przekazaniu mogło wystąpić do IPN o nieudostępnianie ich badaczom.

Co więcej, w służbach wolnej Polski znaleźli się też radykalni prawicowi katolicy. Centrala Urzędu Ochrony Państwa w Warszawie przeżyła najazd takich radykałów w latach 1991–1992, gdy Antoni Macierewicz pełnił funkcję ministra spraw wewnętrznych (jego bliski przyjaciel i prawa ręka, Piotr Naimski, został wtedy szefem UOP). Jeszcze więcej prawicowych katolików i ultrakatolików trafiło do Instytutu Pamięci Narodowej. Ich nieformalnym liderem stał się Sławomir Cenckiewicz – współpracujący z Macierewiczem i Rydzykiem wyznawca tzw. lefebryzmu (lefebryści uważają, że Watykan po II soborze watykańskim zaczął odchodzić od katolicyzmu)19.

Łatwo się domyślić, że ultrakatolików w UOP i IPN mogła kusić myśl o zniszczeniu dokumentacji, która najbardziej kompromituje katolickich księży. Jak również myśl o ukryciu tej dokumentacji i używaniu jej jako środka nacisku na księży. Fanatyczny katolicki działacz potrzebuje duchownych, którzy by usprawiedliwiali i błogosławili kontrowersyjne działania fanatyka.

Trudno więc zakładać, że ogniska i młyny papiernicze z lat 1989–1990 oraz hojny dar Kiszczaka dla biskupów to jedyne przyczyny dzisiejszej niedostępności licznych teczek TEOK. Na pewno wiele z nich zostało zniszczonych podczas upadku komunizmu. Niektóre jednak wciąż mogą spoczywać w prywatnych skrytkach byłych esbeków i funkcjonariuszy UOP, o ile już nie zostały za coś przehandlowane. Innych teczek TEOK wypadałoby szukać w sejfach katolickich kurii biskupich. Jeszcze inne wciąż mogą się znajdować w gestii służb specjalnych III RP – objęte utajnieniem przez te służby.

Co w tym przypadku oznacza utajnienie? To, że nikt poza służbami III RP i ich politycznymi zwierzchnikami nie ma dostępu do utajnionych materiałów. Nikt inny nie ma prawa ich oglądać, a w większości przypadków – nawet wiedzieć o ich istnieniu. Dotyczy to również historyków i dziennikarzy, którzy odwiedzają Instytut Pamięci Narodowej i przeglądają akta z archiwów IPN.

Utajnianie wybranych esbeckich materiałów przez służby specjalne RP następuje od samego początku istnienia Instytutu Pamięci Narodowej. W 1999 r. służby zaczęły przekazywać do IPN posiadaną przez siebie zawartość kartotek i archiwów SB – jednak utajniały przy tym wiele esbeckich teczek ze względu na bezpieczeństwo narodowe (czyli swój pożytek). Z tych utajnionych teczek powstał tzw. zbiór zastrzeżony Instytutu Pamięci Narodowej. Trafiły do niego esbeckie dokumenty:

oficjalnie

przechowywane przez IPN;

jednak

niedostępne dla badaczy;

niefigurujące w spisach

ewidencyjnych

IPN przeglądanych przez badaczy;

użytkowane

przez

służby specjalne RP.

Przez lata prawica domagała się ujawnienia zbioru zastrzeżonego. Twierdziła, że niektóre teczki ukryto w nim z przyczyn politycznych. Rzekomo miały one kompromitować ważnych przedstawicieli obozu liberalnego. Co się stało, gdy prawica doszła do władzy? Ogłosiła ujawnienie zbioru zastrzeżonego w czerwcu 2017 r. Czy jednak doszło do pełnego ujawnienia tego zbioru? Skądże. Niektóre teczki wciąż pozostały tajne. Powód? Ten sam co poprzednio. Takie było życzenie służb specjalnych RP – w roku 2017 całkowicie już zdominowanych przez katolicką prawicę, która dwa lata wcześniej zdobyła władzę w Polsce. Może to rodzić podejrzenie, że kierownictwo służb chroni polityków i sojuszników prawicy przed ich własną przeszłością. Wiemy, że wśród tych sojuszników są księża – z Tadeuszem Rydzykiem na pierwszym miejscu.

Co zaś wiemy o aktach, które wciąż pozostają tajne? Tyle co o teczce TEOK Rydzyka, czyli nic. W 2017 r. media podały, że utrzymano całkowitą tajność tych akt, zatem służby RP i władze IPN nie ujawniają nawet tematyki ani tytułów teczek20.

Dodam, że utajnienie ma niejedną postać. O ile wiadomo, niektóre z utajnionych dokumenty spoczywają w magazynach IPN, choć są niedostępne dla badaczy. Inne jednak ukryto głębiej, mianowicie w szafach pancernych Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego – gdyż ABW samowolnie przetrzymuje część akt, które powinny się znajdować w IPN. Agencja zatrzymała w swoich sejfach część dokumentów:

wcześniej wypożyczonych

przez

nią z IPN;

lub

jeszcze wcześniej wypożyczonych z IPN przez Urząd Ochrony Państwa.

IPN domagał się zwrotu tych akt przez następne lata, włącznie z 2019 r. Prezes IPN Jarosław Szarek rozważał nawet podjęcie kroków prawnych wobec ABW21. Aczkolwiek nie wiadomo, czy tę groźbę Szarka należało traktować serio. Niektórzy komentatorzy podejrzewali bowiem, że ABW i IPN wspólnie nie chcą ujawniać teczek przejętych przez służby. W takim przypadku rolę „złego policjanta” utajniającego dokumenty wzięłaby na siebie ABW, gdyż historykom z IPN takiej roli grać nie wypada. Sprawą zajmował się opozycyjny senator Krzysztof Brejza. W lutym 2021 r. senator Brejza zapytał IPN o to, jak zakończył się spór – czy też pozorny spór – o akta zamknięte w sejfach ABW. Gdy oddawałem tę książkę do druku, Krzysztof Brejza wciąż czekał na odpowiedź22.

Dlaczego kierownictwo Instytutu Pamięci Narodowej miałoby blokować ujawnienie teczek razem z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Ze względu na to, o czym wspomniałem wcześniej. Kierownictwo IPN zostało zdominowane przez prawicowców i ultraprawicowców, katolików i ultrakatolików takich jak Cenckiewicz. Dlatego nie da się wykluczyć, że niektórzy przedstawiciele tego kierownictwa uczestniczyli w ukrywaniu teczek kłopotliwych dla prawicy i Kościoła katolickiego, w tym teczek TEOK. Mogli to robić we współpracy z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, np. uczestnicząc w typowaniu teczek, które następnie utajniła ABW. Rzecz jasna, nie da się też wykluczyć, że któryś z prawicowo-katolickich szefów lub wysokich rangą pracowników IPN zniszczył lub ukrył jakieś akta na własną rękę. Na przykład upychając je w takim zakamarku magazynów, który omijają wszelkie prace porządkowe.

Tak czy inaczej, teczka TEOK Tadeusza Rydzyka jest nieobecna lub niedostępna w Instytucie Pamięci Narodowej. Jak widać, można jej brak tłumaczyć na wiele sposobów. Jednak – podkreślę raz jeszcze – nie da się go tłumaczyć tym, jakoby teczka TEOK Rydzyka nigdy nie powstała. Wiemy, że musiała istnieć. Wiemy, że esbecy musieli założyć Rydzykowi taką teczkę, tym bardziej że podczas pobytu Tadeusza Rydzyka w Braniewie wydarzyło się coś niezwykłego. Głuchowski i Hołub w książce Imperator opisują to tak: „…rok 1962. Jest koniec zimy, do matury jeszcze trochę czasu, braniewscy klerycy idą na spacer przez zamarznięty Zalew Wiślany. Nieświadomie przekraczają granicę z ZSRR (dzisiejszy obwód kaliningradzki), a może tylko się do niej zbliżają. W każdym razie dwóch z nich zatrzymują sowieccy pogranicznicy. Najpierw częstują kanapkami, proponują nawet wódkę, potem przekazują w ręce polskich milicjantów i esbeków”.

Sowieci przekazują Rydzyka esbekom… Czy formułują przy tym „przyjacielskie sugestie” co do dalszych losów zatrzymanego kleryka? W Związku Sowieckim Kościół katolicki był traktowany jak wroga organizacja, a zgromadzenia zakonne – jak obce służby wywiadowcze. Czy Sowieci przeoczyli, kim są młodzi ludzie, którzy wtargnęli na ich terytorium? Czy klerykom udało się zataić, że są klerykami? Gdyby sowieccy pogranicznicy i współpracujący z nimi sowieccy kontrwywiadowcy przegapili lub machnęli ręką na to, że dwóch zatrzymanych intruzów to członkowie organizacji religijnej, mogliby ponieść konsekwencje.

Klerycy na pewno byli badani na granicy przez Sowietów. Skoro proponowano im alkohol, to w celu wyciągnięcia z nich informacji. Jeśli odesłano ich do polskich esbeków, to też nie bez przyczyny. Polscy milicjanci i esbecy na wschodnich i północno-wschodnich rubieżach kraju utrzymywali kontakt z sowieckimi pogranicznikami. A esbecy zajmujący się związkami wyznaniowymi ściśle współpracowali z KGB (sowieckie cywilne służby specjalne, pełniące funkcję policji politycznej, wywiadu i kontrwywiadu). Współpraca ta nieraz przybierała postać nieregulaminową z punktu widzenia przepisów obowiązujących w PRL. Teoretycznie kontakty polskich jednostek terenowych SB z sowieckimi jednostkami KGB powinny być monitorowane przez MSW w Warszawie. Tej zasady zazwyczaj przestrzegano, jednak niektórzy ją łamali. A esbecy zajmujący się związkami wyznaniowymi łamali ją często, z biegiem lat coraz częściej. Zapewne pod presją swoich sowieckich towarzyszy, którzy uważali silną pozycję Kościoła katolickiego w Polsce za szkodliwą anomalię, którą trzeba intensywnie monitorować.

Zatem należy przyjąć, że już w 1962 r. sowieckie służby odnotowały istnienie kleryka Tadeusza Rydzyka. A przekazując go esbekom, mogły wiedzieć, że kleryk trafi w ręce esbeckiej antykościelnej jednostki, z którą sowieckie służby mają szczególnie bliskie stosunki. Dodatkowe ułatwienie dla Sowietów mógł stanowić fakt, że szefem SB w Braniewie był wówczas Władysław Stefaniak. Z jego akt wynika, że podczas swej kariery specjalizował się w dwóch rodzajach działalności:

najpierw

w walce z Kościołem katolickim (do 1958 r.);

później w ochronie

kontrwywiadowczej

granicy polsko-sowieckiej

23

.

Zatem funkcjonariusz Stefaniak był osobą wręcz idealną do badania sprawy kleryka, który samowolnie przekroczył tę granicę.

Władysław Stefaniak i jego koledzy potraktowali sprawę Rydzyka z najwyższą powagą. Oto następny cytat z książki Głuchowskiego i Hołuba: „Milicja nie aresztuje alumnów, ale incydent daje pretekst do prób werbunku. Najdłuższe przesłuchanie miało miejsce w Wielki Wtorek – wspomina Ojciec Dyrektor w rozmowie z Szymonem Cieślarem [redaktor naczelny miesięcznika „Rodzina Radia Maryja” – w całym tekście informacje umieszczone w nawiasach kwadratowych pochodzą od T.P.]. – Szedłem na nie w habicie i myślałem: «Panie Jezu, to Wielki Tydzień, może to będzie mój Wielki Piątek. Pomóż mi tylko, żebym Cię nie zdradził». Podczas przesłuchania człowiek ma burzę w głowie. Pamiętam do dziś ich wyzwiska, jakieś straszliwe krzyki… Zanim esbecy rozpoczną przesłuchanie, długo trzymają kleryka Rydzyka w sekretariacie. Sekretarka pisze coś na maszynie i nie zwraca uwagi na siedzącego, który poci się w zimowym płaszczu. Tadeusz czeka w milczeniu, w myślach odmawia różaniec. Wreszcie wołają do pokoju. Każą pisać oświadczenie. Imię, nazwisko, miejsce stałego zamieszkania i pobytu, opis ostatnich wydarzeń…

– Jak dochodziło do jakiegoś punktu, z którym się nie zgadzałem, mówiłem: «To jest nieprawda, tego nie mogę napisać» – wspomina po latach redemptorysta. – Pamiętam, jak krzyczeli wtedy, żebym podpisał współpracę, żebym się z nimi gdzieś spotykał. Odpowiedziałem: «Możemy się spotykać tylko w klasztorze. Ja nigdzie nie pójdę. Bez przełożonych nic nie zrobię. O tym wszystkim muszę im powiedzieć». Esbecy zaczynają wrzeszczeć. Spotkanie i przesłuchanie jest tajne, pod żadnym pozorem nie wolno ujawniać nikomu treści rozmowy!

– Rozumiesz, co się do ciebie mówi, czy nie?!

Młody alumn jest bliski paniki. Nie wie, co robić (…). Na prowincjonalnym posterunku milicji niespełna osiemnastoletni Tadeusz może się spodziewać wszystkiego najgorszego. A mimo to odmawia podpisu pod deklaracją milczenia i współpracy.

– Nie będziesz księdzem, jak nie podpiszesz! – mówi esbek.

–A dlaczego nie będę?

– Bo my cię opiszemy w prasie centralnej!

–I zaczęli mówić, co na mnie napiszą – wspomina po latach ksiądz Rydzyk. – Odpowiedziałem: «Przecież to jest nieprawda!». «To nic, ale ty się nie obronisz». Nie przyjmowali do wiadomości, że nie podpiszę deklaracji. Wtedy się uniosłem i krzyknąłem: «Trudno, może księdzem nie będę, ale Judaszem też nie będę! Dość tego!». I dali mi spokój. To przesłuchanie trwało ponad trzy godziny. Później przesłuchania były systematyczne. Było ich wiele, w różnych miejscach. [A jeszcze] później zaczęli ostrzegać mnie ludzie. Przychodzili do mnie nawet ich współpracownicy. Pamiętam podczas spowiedzi w konfesjonale kilkakrotnie ktoś mówi, żebym uważał. (…) To były takie historie. Byli ludzie życzliwi, ale donosiciele też byli”.

W rozmowie z własnym portalem RadioMaryja.pl i własną gazetą „Nasz Dziennik” ksiądz Rydzyk wydał z siebie takie westchnienie, wspominając esbeków Stefaniaka: „Nie dawali spokoju (…). Ile przesłuchań, nacisków, krzyków, szantaży, żeby podpisać”24.

Gdzie są protokoły tych wszystkich przesłuchań? Nie wiemy. Archiwum Cyfrowe IPN nie wykazuje żadnej wzmianki na temat Rydzyka w aktach Służby Bezpieczeństwa z Braniewa i Olsztyna (któremu Braniewo podlegało w 1962 r.), jak również z Elbląga (któremu Braniewo podlegało po 1975 r.). Tamtejsze protokoły, notatki lub raporty dotyczące Tadeusza Rydzyka trafiły zapewne do jego teczki TEOK. Niestety, teczka TEOK Rydzyka zaginęła. Jak się przekonamy, nie tylko ona.

Ale o tym później. Najpierw zajmijmy się tym, co się działo z młodym duchownym w następnych latach po pechowym spacerze.

Rozdział IIIZbiry, gitary i Apokalipsa

Osiem lat później, w lutym 1971 r., Tadeusz Rydzyk zostaje księdzem i pełnoprawnym redemptorystą. Przyjmuje święcenia kapłańskie i składa wieczyste śluby zakonne.

Co to znaczy? To znaczy, że 25-letni Rydzyk zostaje ostatecznie przyjęty do wyróżnionej, uprzywilejowanej grupy społecznej. Do grupy, która cieszy się statusem uświęconej kasty w oczach wyznawców katolicyzmu. Katolicyzm zaś dominuje w polskim społeczeństwa (choć PRL-owskie państwo krzewi ateizm).

Rzecz jasna, grupę tę stanowi kler katolicki. Ksiądz tego wyznania jest skazany – oczywiście w teorii – na bezżenność i abstynencję seksualną. Ale na wyrzeczeniach prawdziwych lub pozornych się nie kończy. Przede wszystkim są ogromne przywileje.

Ksiądz ma prawo pouczać, a nawet gromić wiernych. Chwali ich i gani, zarządzając niejako ich samooceną i poczuciem winy. Ma prawo wtrącać się w ich najbardziej intymne sprawy. Ma prawo żądać od nich pieniędzy lub darmowej pracy.

A przede wszystkim zostaje pośrednikiem między Bogiem a pozostałymi ludźmi. Słowo księdza jest niemal tak święte, jak Słowo Boże. Ciało księdza katolickiego też jest na swój sposób święte, skoro duchowny może brać „Ciało Boże” do ręki. Reszta wiernych przyjmuje je tylko do ust – i to właśnie z ręki księdza. Pamiętajmy, że w latach 70. wśród polskich wiernych powszechniejsza była świadomość katolickiego dogmatu, według którego opłatek eucharystyczny jest fizycznie (nie tylko symbolicznie) ciałem Chrystusa. Tak zwana „komunia na rękę” nie była praktykowana. Jeśli o niej słyszano, to tylko jako o zachodniej nowince powstałej pod wpływem „heretyckiego” protestantyzmu.

Jakie zadania czekają świeżo wyświęconego kapłana, który właśnie stał się członkiem tak elitarnego grona?

Półtora miesiąca po swoich dwudziestych szóstych urodzinach, w czerwcu 1971 r. Tadeusz Rydzyk zostaje katechetą w Toruniu. Ma uczyć dzieci religii w tym mieście – i robi to, aczkolwiek nie ogranicza się do tego skromnego zajęcia.

Mieszka w miejscowym klasztorze redemptorystów, tam się też stołuje. Wspomina to jako okres wielkiej biedy. Torunianie pamiętają jednak, że katecheta Rydzyk posiadał coś, co było obiektem pożądania ówczesnej młodzieży: motorower marki Jawa.

Ale pasterz opierał swój autorytet wśród młodych toruńskich owieczek nie tylko na motorowerze. Rydzyk nie był może najmądrzejszym księdzem w mieście, ale miał spryt i upór. Uczył się życia i wyciągał wnioski z doświadczeń. Zrozumiał, że jego mocną stroną jest muzyka. Zrozumiał, że potrafi skłonić ludzi, aby grali, śpiewali i tańczyli razem.

Zapewne też zrozumiał, że skłaniając ich do tego, ćwiczy i wzmacnia swoją charyzmę. Ci, co śpiewają i pląsają razem z kapłanem, świadomie lub bezwiednie zaczynają w nim widzieć swego wodzireja. Cielesnego i duchowego, i do tańca, i do różańca… Do dziś współpracownicy i wyznawcy Rydzyka organizują wielkie nabożeństwa z bogatą oprawą muzyczną. W grudniu 2018 r. cała Polska widziała, jak na rocznicowym nabożeństwie Radia Maryja zbiorowo podśpiewywali i kołysali się do rytmu ministrowie RP razem z kierownictwem rządzącej partii PiS.

Tadeusz Rydzyk impresariem muzycznym został właśnie w Toruniu, gdzie zaczął organizować tzw. msze bigbitowe. Bigbit – to polska odmiana muzyki rockandrollowo-popowej, wzorowana na brytyjskiej, ale wzbogacona o elementy polskiego folkloru. PRL-owscy komuniści nie chcieli, żeby polska młodzież słuchała zachodniego rocka i popu. Wiedzieli jednak z doświadczenia, że zakazy są przeciwskuteczne. Najzręczniejsi z komunistycznych macherów od kultury zdecydowali się tolerować miejscową namiastkę brytyjskiej muzyki młodzieżowej, pod warunkiem że będzie to muzyka jak najbardziej „polska”, nasycona „rodzimymi”, „narodowymi” i „ludowymi” brzmieniami. Po latach można powiedzieć, że to jedna z niewielu rzeczy, która się komunistom udała. Aczkolwiek nie tyle dzięki nim, ile dzięki utalentowanym artystom, którzy tworzyli bigbit. Niektóre utwory również dziś brzmią dobrze i ciekawie.

Nic dziwnego, że obok najzręczniejszych komunistów bigbitem zainteresowali się też najzręczniejsi duchowni – w tym Karol Wojtyła, przyszły Jan Paweł II. W Krakowie i Częstochowie odbywały się wówczas kościelno-popowe festiwale muzyczne z cyklu Sacrosong. Ich tropem podążył ksiądz Rydzyk, który zaprosił młodych adeptów bigbitu do przygrywania podczas mszy. Ubogi młody duchowny z luksusów posiadający jedynie motorower płacił muzykom niemałe honoraria („kwoty dość spore” – wspomina w książce Imperator jeden z tych muzyków, późniejszy poseł SLD Jerzy Wenderlich). Skąd Rydzyk brał na to pieniądze? Nie wiemy. Wygląda na to, że już wtedy źródłom finansowania księdza Rydzyka brakowało przejrzystości.

Muzyczno-liturgiczna działalność Rydzyka przyciągnęła uwagę komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Dziś może to brzmieć absurdalnie. Dlaczego służby specjalne miały się interesować oprawą muzyczną mszy w toruńskim kościele? Jednak z punktu widzenia PRL-owskich komunistów, pragnących kontrolować każdy aspekt życia, było to zrozumiałe i logiczne. Komuniści walczyli przecież z księżmi o dusze młodzieży. Pozwolili na bigbit po to, żeby młodzież pokochała komunistów z wdzięczności za tę łaskę. Nie mogli zgodzić się na to, żeby Kościół katolicki odebrał im bigbit, a razem z nim dusze młodzieży.

We wrześniu 1973 r. toruńscy redemptoryści pod przewodnictwem przybyłego z Krakowa salezjanina Jana Palusińskiego organizują miejscową edycję festiwalu Sacrosong. Jednym ze współorganizatorów jest Tadeusz Rydzyk. Co na to esbecy? Funkcjonariusze próbują zdezorganizować festiwal… wzbudzając rywalizację i zawiść między zespołami muzycznymi. Dokładnie rzecz biorąc – między bigbitowym zespołem Rydzyka a grupą, którą prowadził inny duchowny, ksiądz Genza.

Esbecja traktowała tę sprawę ze śmiertelną niemal powagą. Funkcjonariusze SB piszą w raportach:

o „wzajemnej dezintegracji” zespołów muzycznych;

o „absorbowaniu redemptorystów sprawami wewnątrzzakonnymi” w celu odciągnięcia ich uwagi od przygotowywania festiwalu.

Rzućmy okiem na ten drugi element esbeckiego planu. Funkcjonariusze snują swoje antyfestiwalowe intrygi przy pomocy:

tajnych współpracowników (pseudonimy „JANEK”, „T”, „TARZAN”, „STOKROTKA”, „BAUER”, „KIEROWNIK”, „MATHIAS” i „STANISŁAWSKI”)

oraz „kontaktów operacyjnych”, czyli nieformalnych informatorów (pseudonimy: „STUDENT” i „PT”).

Przynajmniej niektórych spośród tych konfidentów esbecy zamierzają użyć do generowania kłopotliwych „spraw wewnątrzzakonnych”, które przeszkadzałyby redemptorystom w organizacji festiwalu. Wynika z tego, że funkcjonariusze mają swoich agentów wśród samych zakonników. Księdza Tadeusza Rydzyka wśród nich nie znajdujemy. Czy próbowano go zwerbować? Nie wiadomo. Zapewne brano go pod uwagę jako potencjalne narzędzie „wzajemnej dezintegracji”. W jednym z dokumentów zostaną wyraźnie odnotowane destrukcyjne i obstrukcyjne poczynania Rydzyka względem zakonnych przełożonych.

Kto werbował zakonników i muzyków związanych z festiwalem?

Teoretycznie odpowiadał za to esbecki Wydział IV bydgoskiej Komendy Wojewódzkiej MO (Milicja Obywatelska, komunistyczny odpowiednik policji, formalnie obejmujący również SB). Przypomnę: Wydział IV to część tzw. pionu czwartego, który walczył ze związkami wyznaniowymi. Głowę tego pionu stanowił Departament IV komunistycznego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie. Antykościelnemu Departamentowi IV podlegały antykościelne Wydziały IV w lokalnych komendach MO.

Jednak w rzeczywistości esbecy z Bydgoszczy tylko monitorowali działania funkcjonariuszy z Torunia, którzy bezpośrednio zajmowali się festiwalem Sacrosong. Wśród nich wyróżniał się podporucznik Edward Dusza – młody, zdolny, skuteczny i pozbawiony skrupułów esbek. To on odpowiadał za pozyskiwanie agentów spośród redemptorystów organizujących Sacrosong.

Podporucznik Dusza został przyjęty do Służby Bezpieczeństwa w 1969 r. Natychmiast skierowano go na roczny kurs oficerski do Legionowa pod Warszawą, gdzie mieściło się Centrum Wyszkolenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W 1972 r. Dusza odbył szkolenie dotyczące infiltracji i zwalczania zakonów, duszpasterstwa akademickiego oraz nieformalnych grup religijnych. Trzy lata później – w 1975 r. – młodego funkcjonariusza przeniesiono do toruńskiego Wydziału III, odpowiedzialnego za walkę z opozycją polityczną. Tam Duszę od razu awansowano na kierownika sekcji. Musiał się sprawdzić, gdyż w gorących latach 1979–1981 został wiceszefem Wydziału III. Wiele świadczy o jego bezwzględności i zdolności do łamania wszelkich reguł. Na przykład to, że jednym z konfidentów Edwarda Duszy był tajny współpracownik „Andrzej”. Młody psycholog, który udzielał porad studentkom opozycjonistkom z Torunia, a następnie przekazywał ich intymne zwierzenia esbekowi25.

Należy odnotować, że funkcjonariusz Dusza – podobnie jak liczni, choć nie wszyscy esbecy – należał do Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR). Członkowie tej organizacji jeździli do Związku Sowieckiego i kontaktowali się z przedstawicielami ZSRR przysyłanymi służbowo do Polski. Jednak TPPR nie stanowiło głównego kanału sowieckiej infiltracji w Polsce. Przede wszystkim zajmowało się organizacją wycieczek turystycznych. Czy poza TPPR podporucznik Dusza mógł utrzymywać inne, bliższe i bardziej poufne kontakty z „towarzyszami radzieckimi”?

Wiadomo, że koledzy Duszy z toruńskiej SB w następnych latach takie kontakty z Sowietami utrzymywali (powiem o tym więcej w dalszej części tego rozdziału). Trzeba też zauważyć, że w 1972 r. Edward Dusza został przeszkolony do walki z zakonami katolickimi i duszpasterstwem akademickim. Walką z Kościołami zajmowali się najbardziej promoskiewscy funkcjonariusze SB, oni też dobierali sobie uczniów i współpracowników o podobnym nastawieniu – albo takie nastawienie im wpajali26. Można więc przypuścić, że podporucznik Dusza nie odmówiłby pomocy „towarzyszom radzieckim”, gdyby się z nim skontaktowali.

Ale po co mieliby się z nim kontaktować? Sowieccy funkcjonariusze w Toruniu mogli zainteresować się Duszą ze względu na ich główne zadanie w tym mieście. Polegało ono na ochronie wielkiej jednostki armii ZSRR, która tam stacjonowała. A Edward Dusza, zanim zgłosił się do SB, służył w Gdyni, w Batalionie Portowym WOP (Wojska Ochrony Pogranicza, komunistyczny militarny odpowiednik Straży Granicznej). Zatem uczestniczył w wojskowej ochronie wielkiego obiektu strategicznego (port w Gdyni). Ze względu na to doświadczenie przedstawiciele sowieckich służb w Toruniu mogli widzieć w Duszy nie tylko „przychylnego tubylca”, ale też „cenny miejscowy zasób”. A to, że Edward Dusza w latach 1972–1973 zajmował się klerem, wcale nie musiało zmniejszać jego ewentualnej atrakcyjności dla sowieckich kolegów. Wręcz przeciwnie: sowieckie służby musiały być zainteresowane również toruńskimi księżmi. Przecież traktowały wszystkich duchownych jak potencjalnych agentów kapitalistycznego wroga. Rzecz jasna, Dusza był wtedy bardzo młodym funkcjonariuszem. Oficerowie służb Kremla rozmawiali przede wszystkim z szefami toruńskiej SB i ich bliższymi współpracownikami. Jednak ze względu na nieufność wobec PRL-owskich kolegów Sowieci nieraz kontaktowali się po cichu z młodszymi funkcjonariuszami SB. W ten sposób weryfikowali informacje uzyskane od esbeckich szefów.

Jak już wspomnieliśmy, esbecy opisują swoją walkę z Sacrosongiem w sposób śmiertelnie poważny, choć równocześnie ograniczają się do szkolnych – czy wręcz przedszkolnych – intryg. Tych, którzy pamiętają czasy PRL, zapewne zdziwi bardziej łagodność funkcjonariuszy niż ich powaga. Łagodność tym dziwniejsza, że sprawą zajmował się nie tylko bezwzględny Edward Dusza. Monitorował ją bowiem ktoś znacznie potężniejszy, kto później zasłynął z brutalnych działań. Mianowicie sam szef toruńskiej SB, podpułkownik Zygmunt Grochowski.

Nieoczekiwana powściągliwość Grochowskiego i Duszy zapewne przyczyniła się do porażki SB. Mimo pozyskania 10 zarejestrowanych konfidentów Służba Bezpieczeństwa przegrała walkę z Sacrosongiem. Festiwal się odbył.

Esbeckie zmagania z zakonnikami i muzykami w Toruniu zostały udokumentowane w teczce opatrzonej kryptonimem „Fanfaroni” i dostępnej w IPN. Pojawia się w niej nazwisko „Rydzyk” – niekiedy pisane z osobliwym błędem, mianowicie jako „Rydryk”. Znajdujemy je w dokumentach podpisanych przez ważną osobę. Na przykład w notatce z listopada 1972 r. czytamy, co następuje: „Do Naczelnika Wydziału IV KW MO w Nydgoszczy [powinno być „Bydgoszczy”; autor lub maszynistka próbowali poprawić tę literówkę, ale nie do końca im się to udało] Redemptorysta O. Tadeusz RYDRYK z Torunia – opiekun działającego przy parafii św. Józefa młodzieżowego zespołu muzycznego podjął ostatnio starania o wypożyczenie we wrześniu 1973 roku 90-ciu łóżek i kompletów bielizny pościelowej. Sprzęt ten będzie potrzebny OO Redemptorystom w związku z mającym się odbyć w Toruniu festiwalem. Sprawę tą O Rydryk starał się załatwić za pośrednictwem pracowników hotelu Kosmos”.

Kto popełnił błąd w nazwisku Rydzyka? Autorem notatki jest nie kto inny jak wspomniany przed chwilą szef toruńskiej SB, Zygmunt Grochowski. Esbek wysoko postawiony, dobrze poinformowany i obyty, podpułkownik i magister wyższej uczelni, pierwszy wicekomendant miejski i powiatowy Milicji Obywatelskiej odpowiedzialny za Służbę Bezpieczeństwa w Toruniu27.

Co oznacza ta ranga i stanowisko? Dużo: Grochowski był:

najważniejszym esbekiem w Toruniu;

co najmniej drugim co do ważności milicjantem w mieście i powiecie.

Piszę „co najmniej”, gdyż dla komunistów SB była ważniejsza niż MO. Miejski czy powiatowy wicekomendant ds. SB miewał większe znaczenie niż jego formalny zwierzchnik, milicyjny komendant (chyba że ten komendant też był esbekiem, co się nieraz zdarzało).

W późniejszych dokumentach podpułkownik Grochowski już nie robi błędu w nazwisku naszego bohatera. W marcu 1973 r. odnotowuje destrukcyjno-obstrukcyjny potencjał Rydzyka i przy tej okazji poprawnie zapisuje jego nazwisko: „…katecheta O Tadeusz RYDZYK na skutek trwających od pewnego czasu zatargów z miejscowymi przełożonymi przyjął całkowicie bierną postawę. Wymieniony po ostrej rozmowie z przełożonymi w dniu 30 bm kategorycznie odmówił wykonywania jakichkolwiek obowiązków w Toruniu i o swej decyzji poinformował prowincjała zgromadzenia. Należy nadmienić, że O RYDZYK poza katechizacją kierował istniejącym przy kościele młodzieżowym zespołem beatowym pn. Truwarsi [powinno być „Truwersi”] i był czynnie zaangażowany w przygotowania do festiwalu Sacrosong 73”.

Dwa miesiące później podpułkownik magister Grochowski jeszcze raz pochyla się nad Rydzykiem i znów nie popełnia błędu w nazwisku (choć on lub jego maszynistka mają pewne problemy z pisownią niektórych słów). Cytuję dokument z maja 1973 r.: „Młodzieżom [sic!] (…) opiekowało się dwóch redemptorystów; O RYDZYK i O CZYŻ. (…) redemptorysta O RYDZYK nie wysłał na eliminacje swego zespołu instrumentalnego z obawy o ewentualne represje wyciągane przez władze w stosunku do poszczególnych członków”.

Autorzy książki Imperator próbują tłumaczyć wcześniejszą omyłkę Grochowskiego tym, że toruńska esbecja w listopadzie 1972 r. mogła jeszcze słabo znać Rydzyka. Jednak esbecy dokładnie sprawdzali dane personalne śledzonych osób już na samym początku inwigilacji. Poza tym zniekształcenie swojsko brzmiącego nazwiska „Rydzyk” w dziwne „Rydryk” jest mało prawdopodobne z lingwistycznego punktu widzenia. Nawet jeśli esbek miał kłopoty ze słuchem albo usłyszał nazwisko księdza z ust niewyraźnie mówiącego informatora – to z Rydzyka prędzej zrobiłby się „Rydzek”, „Ryzyk” lub „Rycyk” niż osobliwy „Rydryk”.

Nasuwa się inne, bardziej prawdopodobne wytłumaczenie. Notatka Grochowskiego z listopada 1972 r. napisana jest na maszynie. Wygląda na zredagowaną w pośpiechu. Wskazuje na to nie tylko literówka w nagłówku („Nydgoszcz”). Również to, że nazwisko „Rydryk” za pierwszym razem zostało zapisane wielkimi literami, a za drugim razem – małymi. Tymczasem esbecy, gdy tylko mieli czas na dopieszczanie swych notatek, stosowali manierę zapisywania wielkimi literami nazwisk istotnych dla sprawy. Również wtedy, gdy te nazwiska powtarzały się w tekście. W następnych dokumentach Grochowski konsekwentnie pisze: „O RYDZYK”, „O Tadeusz RYDZYK”.