Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
29 osób interesuje się tą książką
Tomasz Piątek nie ustaje w swojej pracy śledczej. W najnowszej książce znajduje odpowiedzi na wiele pytań dotyczących człowieka, który od siedmiu lat rządzi Polską.
Skąd Kaczyński bierze pomysły?
Kim był Anatolij Wasin,?
Co zrobił Kaczyński, gdy przyjechał do Kijowa?
Kogo Kaczyński wziął do spółki Srebrna?
Kto dawał pieniądze ludziom Kaczyńskiego w torbach po cukrze?
Co Bogusław Bagsik ma wspólnego z Kaczyńskim?
Co w tym wszystkim robi Glapiński?
Kim dla Kaczyńskiego był kapitan Marian Śpitalniak?
Co łączyło opiekunów Kaczyńskiego z głośnymi zbrodniami politycznymi?
Poznaj odpowiedzi. Poznaj Jarosława Kaczyńskiego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 733
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gdy piszę te słowa, Polska po raz kolejny w swojej historii musi patrzeć w przepaść. Za wschodnią granicą trwa wojna. Bezwzględny wróg najechał naszego sąsiada. A jeśli tylko będzie mógł, przyjdzie i do nas. Mimo to rząd RP odcina się od zachodnich sojuszników. Nie tylko odrzuca ich postulaty, lecz także otwarcie ich obraża. Rozbija Unię Europejską i osłabia NATO, przez co naraża bezpieczeństwo całego kontynentu. Przede wszystkim zaś naraża bezpieczeństwo Polski.
Równocześnie gospodarka naszego kraju przeżywa załamanie. Inflacja eksploduje, polska waluta traci na wartości, wysokość cen i opłat zapiera dech w piersiach. Zakup ryby na obiad staje się nadmiernym wydatkiem dla większości polskich rodzin – nie mówiąc już o bardziej wymyślnych towarach. Starsi ludzie stają przed wyborem: kupić jedzenie czy leki? Niedługo może będą musieli wybierać pomiędzy mieszkaniem a jedzeniem.
Najazd Kremla na Ukrainę to tylko jedna z przyczyn obłędnej drożyzny. W Polsce problem ma jeszcze jedno źródło: to polityka obozu władzy. Związany z wojną wzrost cen paliw kopalnych w mniejszym stopniu przełożyłby się na koszty życia, gdyby rząd nie zahamował przestawiania naszego kraju na odnawialne źródła energii. Co więcej, obóz rządzący zerwał z dyscypliną budżetową i monetarną. Dyscyplinę tę nieraz krytykowano jako wyraz niewrażliwości społecznej. Jednak nowy rząd nie zastąpił sztywności przemyślaną polityką socjalną. Zaczął hojnie rozdawać zasiłki wybranym grupom obywateli. Tym, które wykazywały się większym konserwatyzmem obyczajowym – zatem łatwiej można było je przeobrazić w wiernych i wdzięcznych wyborców partii rządzącej. Nie chodziło więc o pomoc, tylko o kupno poparcia. Jak rządowe „prezenty dla swoich” wpłynęły na gospodarkę? Przez chwilę mogły jej służyć, teraz jednak zaczęły szkodzić. Mimo to rząd nadal chce kupować wyborców, drukując banknoty pozbawione pokrycia. Naszemu krajowi grozi utonięcie w zwałach bezwartościowych pieniędzy.
Polska przez ćwierć wieku rozwijała się w imponującym tempie. Obecnie przestaje być atrakcyjnym państwem dla inwestorów, i to w szybkim tempie. Nie tylko ze względu na niestabilność finansową. Również ze względu na brak niezawisłej prokuratury i postępujące ograniczanie niezawisłości sądów. Przedsiębiorcy boją się inwestować w kraju, w którym rząd może ich okraść bezkarnie, gdyż kontroluje wymiar sprawiedliwości.
Kto odpowiada za tę katastrofę? Przede wszystkim Jarosław Kaczyński, lider obozu rządzącego. Skąd się wziął? Co nim kieruje? Kto mu służy? Komu i czemu służy on sam?
Na następnych stronach szukamy odpowiedzi na te pytania. Szukamy i znajdujemy.
1
Kogo mamy na myśli, gdy mówimy „Kaczyński”
8 czerwca 2022 r., Sochaczew pod Warszawą. Autorytarna partia Prawo i Sprawiedliwość rządzi Polską od niemal 7 lat. Czasy są coraz cięższe. Galopująca inflacja zżera zarobki Polek i Polaków. Wódz partii, Jarosław Kaczyński, postanawia dodać otuchy swoim wyborcom. Jedzie do Sochaczewa, gdzie miejscowi działacze PiS-u czekają na pokrzepienie od swego przywódcy. Nie płoną entuzjazmem. Trzeba ich rozgrzać, zanim wódz dotrze na scenę. Jeden z animatorów każe publiczności skandować „Ja-ro-sław! Ja-ro-sław!”. W odpowiedzi słyszy niemrawy szmerek.
Wszystko jednak się zmienia, gdy Jarosław Kaczyński wchodzi na scenę. Publiczność chłonie każde słowo z jego ust. Działacze chcą zapewnienia, że wbrew wszelkim przeciwnościom będzie dobrze. Nie tylko o inflację chodzi. Przecież za miedzą Rosja najechała Ukrainę. Inwazja stanowi ciąg potwornych zbrodni. Okrucieństwo kremlowskich sołdatów budzi grozę. Artyleria atakuje cele cywilne. Rosjanie zbombardowali m.in. szpital położniczy w Mariupolu, gdzie bomby wybuchały nad niemowlętami i rodzącymi matkami. Na terenach, przez które przeszła armia Kremla, leżą trupy zamordowanych cywili. Niektóre zwłoki mają pozrywane paznokcie. Ci, co przeżyli, mówią o gwałtach na kilkuletnich dzieciach.
Rzeź dzieje się tak blisko. Stoi za nią znany dobrze wróg, który nie tylko Ukrainę, lecz także Polskę chce odzyskać jako część swojego imperium. Rzeczpospolita znów styka się z bezpośrednim zagrożeniem. Bezcenne staje się wsparcie zachodnich sojuszników, współpraca z Unią Europejską i NATO. Co o tym wszystkim powie Kaczyński?
Wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego jest relacjonowane w całej Polsce. Wódz przekonuje swoich słuchaczy, jakoby w Polsce kwitła demokracja. Potem wmawia im, że polska armia rośnie w siłę. Następnie atakuje... Niemcy. I to w sposób całkiem niespodziewany. W przeciwieństwie do swoich propagandzistów nie oskarża Niemców o tchórzostwo i pacyfizm. Zarzuca im coś zupełnie innego:
– Czy Niemcy się chcą zbroić przeciw Rosji, czy przeciw nam, to ja nie wiem. Ale w każdym razie się zbroją – oświadcza[1].
„Niemcy się chcą zbroić... przeciw nam”. Wypowiadając te słowa, Kaczyński szeroko się uśmiecha do swoich zwolenników. Z czego się cieszy? Z tego, że obraził ważnego sojusznika, przedstawiając go jako zbrojne zagrożenie dla Polski? Z wizji nowego rozbioru Polski przez Rosję i Niemcy, którą roztoczył przed naszymi oczami? Z tego, że pod przykrywką gromkich haseł przedstawia wizję Polski osamotnionej, otoczonej przez wrogów?
Z sojusznikami Putina
Pół roku wcześniej, w grudniu 2021 r., Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki jawnie zadeklarowali wolę współpracy z politycznymi agentami Moskwy w Europie. Między innymi zaprosili do Warszawy opłacaną przez Kreml francuską nacjonalistkę Marine Le Pen. Przy tej okazji pani Le Pen ogłosiła, że „Ukraina należy do sfery wpływów Rosji”. Zrobiła to w rozmowie z polskim dziennikiem „Rzeczpospolita”[2].
Kaczyński i Morawiecki już wtedy wiedzieli, że Putin szykuje najazd na Ukrainę. Zostali ostrzeżeni przez Amerykanów, że dojdzie do zbrojnej inwazji ze strony Rosji. Mimo to publicznie się bratali z politycznymi agentami Kremla działającymi w Europie. W tym – z panią Le Pen, z którą nie zerwali po skandalicznej wypowiedzi. Przeciwnie. Również po tym wybryku Marine Le Pen premier Morawiecki robił wszystko, żeby zwiększyć jej szanse we francuskich wyborach prezydenckich. Próbował w nie ingerować, atakując publicznie prezydenta Francji Emmanuela Macrona.
Zaskakujące, niezrozumiałe zachowanie? Tylko dla tych, którzy wybiórczo obserwują działalność Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi. Rzućmy okiem na całokształt tej działalności.
Wrogość wobec Ukrainy
Obóz władzy Kaczyńskiego przez lata karmił swoich zwolenników propagandą antyukraińską. Ministerstwo Spraw Zagranicznych stworzyło listę niepożądanych obywateli Ukrainy[3]. Jarosław Kaczyński uczynił ministrem edukacji nacjonalistę Przemysława Czarnka, który wsławił się jawnym okazywaniem nieprzyjaźni wobec tego kraju. Ten sam Czarnek wezwał prokuratorów IPN-u, żeby ścigali działacza Grzegorza Kuprianowicza za upamiętnianie zbrodni popełnionych przez Polaków na Ukraińcach[4]. A putinowski portal propagandowy Sputnik chwalił Czarnka za inny antyukraiński pomysł. Chodziło o to, żeby do Polski sprowadzać Uzbeków z Azji Środkowej zamiast obywateli Ukrainy[5].
Na tym nie koniec. Kaczyński od lat proteguje i osłania przed wewnątrzpartyjnymi atakami premiera Mateusza Morawieckiego i jego bliskiego współpracownika Michała Dworczyka. Nie są to przyjaciele Ukrainy. W swoich publicznych wypowiedziach Morawiecki nieraz przedstawiał ten kraj jako państwo upadłe lub przyczynę historycznych nieszczęść Polski[6]. Dworczyk z kolei w 2016 r. znieważył publicznie ukraińskich przywódców, uczonych i duchownych. Gdy zaapelowali o pojednanie między naszymi narodami, nazwał ich „katami” i „sprawcami ludobójstwa”[7].
Wszystko to stanowi działanie sprzeczne z ukraińską racją stanu. Przede wszystkim jednak stoi w sprzeczności z polską racją stanu. Nic tak nie osłabia zakusów Kremla na Polskę, jak istnienie wolnej, niepodległej Ukrainy, która z własnej woli wiąże się z Zachodem. Kto szkodzi wolnej i niepodległej Ukrainie, szkodzi Polsce i pomaga Moskwie. Dopóki Kreml istnieje i zagraża Rzeczpospolitej, antyukraińska polityka jest zarazem polityką antypolską.
Jednak PiS w latach 2016–2021 taką właśnie politykę uprawia całkiem jawnie. Wśród jej narzędzi wyróżnia się nieustanne przypominanie i nagłaśnianie polsko-ukraińskich konfliktów z przeszłości. Rzeź wołyńską z lat 1943–1944 celebruje się jako jedno z największych nieszczęść w historii Polski.
Rzecz jasna, nieludzkie zbrodnie dokonane przez Ukraińców na Polakach podczas drugiej wojny światowej zasługują na upamiętnienie. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszyscy Ukraińcy w nich uczestniczyli. Okrucieństwa były dziełem grupek ubogiej ludności wiejskiej, w przeszłości wyzyskiwanej przez polską szlachtę, a potem podburzanej do zbrodni przez miejscowych nacjonalistów. Nie wolno też zapominać, że podczas drugiej wojny światowej Polska znacznie więcej ucierpiała od Niemców i Sowietów niż od ukraińskich chłopów. Tym bardziej że hitlerowscy i sowieccy prowokatorzy również mieli swój udział w rzezi wołyńskiej. Robili bowiem wszystko, by Polacy i Ukraińcy skoczyli sobie do oczu... Najważniejsze jest jednak to, że obsesyjne przywoływanie dawnych ukraińskich zbrodni nijak nie służy Polsce. A teraz, gdy wspólny wróg zadaje cierpienia Ukrainie, uleganie takiej obsesji stanowi wspieranie tego wroga.
Jednak nie każdy to rozumie lub chce rozumieć. Jeszcze 23 lutego 2022 r. – zatem dzień przed najazdem Kremla na Ukrainę – najbliżsi współpracownicy Kaczyńskiego uprawiają antyukraińską politykę historyczną. Uroczyście nagłaśniają zbrodnie ukraińskich nacjonalistów sprzed 78 lat. W tym celu organizują specjalną mszę w warszawskiej Katedrze Polowej Wojska Polskiego. Polska Agencja Prasowa – medium rządowe – śle do wszystkich mediów depesze o celebracji. Podczas obrzędów list od premiera Morawieckiego czyta poseł Jan Dziedziczak. To były asystent prasowy Jarosława Kaczyńskiego, współodpowiedzialny za publiczny wizerunek wodza. A w latach 2006–2007 – rzecznik rządu Kaczyńskiego[8]. W swojej działalności politycznej Dziedziczak nieraz prezentował postawę antyukraińską. W 2015 r. prowokacyjnie zerwał wspólne posiedzenie parlamentarzystów Polski i Ukrainy[9].
Na mszy się nie kończy. Również w lutym 2022 r. portal Reset Obywatelski pyta Ministerstwo Obrony Narodowej i Straż Graniczną o przygotowania na wypadek wielkiego napływu uchodźców z Ukrainy. Przede wszystkim chce wiedzieć, czy istnieje plan zbudowania zasieków z drutu kolczastego na granicy polsko-ukraińskiej, aby powstrzymać uchodźców przed przybywaniem do Polski. Gdyby takie zasieki postawiono, stanowiłoby to akt wrogi wobec ukraińskiego narodu. Co poczuliby walczący Ukraińcy, gdyby się dowiedzieli, że Polska odmawia schronienia kobietom i dzieciom? Co poczuliby, gdyby się dowiedzieli, że bliski sąsiad odżegnuje się od solidarności z Ukrainą? Powiedzieć, że ucierpiałoby ich morale, to nic nie powiedzieć.
MON i Straż Graniczna odpowiadają na pytania Resetu Obywatelskiego. Odpisują, że... nie wykluczają postawienia zasieków[10].
Czy to znaczy, że obóz władzy Kaczyńskiego rozważał odcięcie się od Ukrainy, wydanie ukraińskich kobiet i dzieci na pastwę wojny Putina? Jak inaczej można to rozumieć?
Ambasador Kremla i zabawa dziećmi
Jeszcze 28 lutego 2022 r. (zatem cztery dni po rozpoczęciu inwazji) PiS-owski tygodnik „wSieci” publikuje długi, jedenastostronicowy wywiad z Siergiejem Andriejewem, ambasadorem Kremla w Polsce. Tekst zostaje zilustrowany zdjęciem ambasadora, który pozuje na tle portretu rosyjskiego dyktatora Władimira Putina. Rozmowę prowadzą dwie najważniejsze osoby w redakcji, czyli bracia Michał i Jacek Karnowscy. Bracia pozwalają kremlowskiemu dygnitarzowi na wszystko. Ambasador kłamie w żywe oczy. Zaprzecza oczywistym zakusom Rosji na ukraińskie terytorium. Nazywa też Ukrainę „burdelem”. Karnowscy próbują się ostrożnie dystansować od rozmówcy – jednak wywiad redagują tak, że ambasador Kremla ma zawsze ostatnie słowo.
Bracia Karnowscy to najbardziej zaufani propagandziści Jarosława Kaczyńskiego. To Kaczyński utrzymuje ich tygodnik, finansując go reklamami zamawianymi przez spółki Skarbu Państwa. Dlatego Karnowscy nie podejmują istotnych działań bez konsultacji z liderami PiS-u. Jaki sygnał wódz partii wysłał do Moskwy, zezwalając na publikację takiego wywiadu?
Antyukraińskie prowokacje ludzi Kaczyńskiego trwają również w następnych miesiącach. W polskich szkołach, do których trafiają dzieci uchodźców z Ukrainy, odbywa się konkurs „Wołyń – pamięć pokoleń”. Rzecz jasna, poświęcony rzezi wołyńskiej...[11] Kto patronuje tej inicjatywie, która grozi konfliktem między ukraińskimi i polskimi dziećmi oraz ich rodzicami? Niezawodny minister Czarnek.
Nowa nuta Kaczyńskiego
Jednak opinia publiczna ledwo to odnotowuje. Równocześnie bowiem Kaczyński i jego ludzie zaczynają odciągać uwagę obywateli od swoich antyukraińskich wybryków. W prosty, ale skuteczny sposób: nagle prześcigają się w proukraińskich lub proukraińsko brzmiących deklaracjach.
Skąd ta zmiana? Kaczyński zostaje do niej zmuszony. Przez kogo? Przez Polki i Polaków, którzy chcą przyjmować, karmić, wspierać ukraińskich uchodźców – mimo że rząd polski nie pomaga. Polityk nazywany „genialnym strategiem” nie przewidział reakcji swoich własnych wyborców.
– Byłem na granicy z Ukrainą, gdy tylko się zaczęło – mówi Marcin Celiński, publicysta i prezes Wydawnictwa Arbitror. – Koła Gospodyń Wiejskich ze ściany wschodniej, czyli naturalny elektorat PiS-u, rzuciły się lepić tony pierogów dla uchodźców. Ludzie gotowi byli dzielić się nie tylko sercem, jedzeniem i ciuchami, lecz także dachem nad głową. Lata antyukraińskiej propagandy rządu spłynęły po nich jak woda po kaczce. Dlatego PiS zmieniło melodię.
Ta zmiana budzi nadzieję w wielu Polakach i Ukraińcach.
– Formacja rządząca w Polsce wreszcie zrozumiała, że antyukraińskość służy Kremlowi – mówi Mirosław Skórka, przewodniczący Związku Ukraińców w Polsce. Dodaje, że minister Czarnek zaczął zapraszać go na kawę...
Czy jednak mowa o dogłębnej zmianie? Czy razem z melodią propagandową zmieniły się cele i kierunki działania Kaczyńskiego? Czy naprawdę zechciał pomagać Ukraińcom?
Kijowska prowokacja
15 marca 2022 r. Jarosław Kaczyński wyrusza do Kijowa, aby odwiedzić prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w ostrzeliwanej stolicy Ukrainy. Kto towarzyszy Kaczyńskiemu? Trzech premierów. Mateusz Morawiecki z Polski, Petr Fiala z Czech i Janez Janša ze Słowenii. Ten ostatni zyskał przydomek „słoweńskiego Putina”. Spotykał się bowiem z rosyjskim dyktatorem i próbował małpować jego propagandowe działania. Teraz chce to zatuszować.
Delegacja przybywa do ukraińskiej stolicy w szczególnym momencie. Trwają trudne negocjacje pokojowe między Ukrainą a Rosją. Tego samego dnia, 15 marca, władze ukraińskie zdobywają się na kolejną bolesną ofiarę. Prezydent Wołodymyr Zełenski oznajmia, że jego kraj jest gotów zrezygnować ze wstąpienia do NATO. Dlaczego prezydent Zełenski to robi? W ten sposób wysyła sygnał do rosyjskich negocjatorów i do frakcji umiarkowanej na Kremlu. Przekonajcie Putina, że już nie musi się z nami bić! Macie argument! – woła do Rosjan Zełenski.
Ktoś jednak skutecznie zagłusza ten sygnał. Tym kimś jest Jarosław Kaczyński. Gdy tylko przybywa do Kijowa, zadziwia świat niespodziewanym oświadczeniem. Oznajmia publicznie, że NATO powinno działać w Ukrainie jako zbrojna misja pokojowa.
Co to znaczy dla Rosjan? To, że ktoś chce ich oszukać. „Patrz, jakie chytre Poliacziszki! Ukraina nie będzie w NATO, ale NATO będzie w Ukrainie, i to uzbrojone!” – myślą zwolennicy Kremla. Rosyjskie media – ogólnokrajowe i lokalne – zamieszczają oświadczenie Kaczyńskiego. Ilustrują je groźnymi zdjęciami czołgów, żołnierzy, trofeów wojennych... Frakcja wojenna u boku Putina dostaje propagandową amunicję. Frakcja pokojowa chowa się po kątach, praktycznie przestaje istnieć. Inwazja trwa.
Co gorsza, zaczyna krążyć pogłoska, według której Jarosław Kaczyński pod pozorami bratniej pomocy chciałby rozebrać Ukrainę razem z Rosją. Przecież misja pokojowa NATO, stacjonująca w zachodniej i środkowej Ukrainie, składałaby się zapewne z polskich żołnierzy. W ten sposób polska armia miałaby kontrolę nad tą częścią kraju, której nie kontroluje rosyjska armia... Pogłoskom pomaga szef dyplomacji Kremla, Siergiej Ławrow. Ogłasza, że „zbrojna misja NATO” oznaczałaby aneksję Ukrainy Zachodniej przez Polskę.
Według niektórych źródeł przedstawiciele ukraińskich władz obawiali się podobnych konsekwencji oświadczenia Jarosława Kaczyńskiego o „misji pokojowej”. Informatorzy mówią, że Kaczyńskiego proszono, żeby odstąpił od wygłoszenia swojej deklaracji. Dlaczego nie posłuchał? Dlaczego dopuścił, żeby Ukraińców straszono wizją polsko-rosyjskiego rozbioru?
Cóż, trzeba też spytać, dlaczego trzy miesiące później w Sochaczewie Kaczyński podobną wizją rosyjsko-niemieckiego rozbioru straszył Polaków.
Kropelka jadu i wiadro trucizny
Jarosław Kaczyński słynie z szokujących wypowiedzi. Polskich zwolenników demokracji i praworządności porównywał do agentów Gestapo (zbrodnicza policja polityczna hitlerowskich Niemiec). Czy można to jakkolwiek usprawiedliwić? Cynik powie, że polityka to jarmarczny spektakl – a w wydaniu Kaczyńskiego i innych populistów to oszalały cyrk. Jednak polityka nie powinna być cyrkiem. Tym bardziej wtedy, gdy stoimy przed groźbą wojny.
Przypomnijmy cytowaną na początku tej książki wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z Sochaczewa: „Czy Niemcy się chcą zbroić przeciw Rosji, czy przeciw nam, to ja nie wiem. Ale w każdym razie się zbroją”. Słowa te można uznać za bezsensowną, ale drobną uszczypliwość. Za kropelkę jadu, trującą i cuchnącą, która jednak wciąż pozostaje tylko kropelką. Deklaracja kijowska to znacznie poważniejsza sprawa. Zapamiętała ją Ukraina, zapamiętały Zachód i Rosja.
Mimo to sochaczewska kropelka jadu i wiadro trucizny z Kijowa się uzupełniają. Pokazują stosunek Kaczyńskiego do wojny za naszą wschodnią granicą, zarówno w skali makro, jak i w skali mikro. Jak widać, dla wodza PiS-u walka z Kremlem nie stanowi priorytetu. Priorytetem jest walka z Zachodem. A to w oczywisty sposób służy Moskwie. Stąd prosty wniosek: PiS-owskie deklaracje współczucia i wsparcia dla Ukrainy nie oznaczają, że Jarosław Kaczyński naprawdę chce jej pomóc.
W wypowiedzi z Sochaczewa groźba rozbioru Polski pobrzmiewa w sposób wyraźny. W deklaracji kijowskiej łatwo można się doszukać groźby rozbioru Ukrainy. Po co Kaczyński roztacza przed słuchaczami takie wizje? Skąd bierze takie pomysły?
Warto przypomnieć, że Kreml w XX wieku zastosował szczególny i przewrotny „rozbiorowy przekładaniec”. W 1921 r. podzielił się Ukrainą z Polakami. W 1939 r. podzielił się Polską z Niemcami. W 1945 r. podzielił się Niemcami z Zachodem. W Rosji do tej praktyki nawiązywał ultranacjonalista Władimir Żyrinowski. Twierdził, że Rosja powinna straszyć Ukraińców rozmowami z Polską o Lwowie, a Polskę – rozmowami z Niemcami o Wrocławiu. Zdumiewająco współbrzmi to z sochaczewską wypowiedzią Kaczyńskiego i z pokłosiem deklaracji kijowskiej.
Strateg wielu masek
Wszystko to każe dokładnie się przyjrzeć Jarosławowi Kaczyńskiemu i prześwietlić jego życiorys pod względem relacji z sowieckim oraz postsowieckim Wschodem. To konieczne. A zarazem nieproste – m.in. dlatego, że Kaczyński przez lata kreował się na wroga Kremla. Ale nie tylko ten wizerunek może zaciemniać obraz i utrudniać dojście do prawdy. Jarosław Kaczyński ma wiele twarzy na użytek różnych grup odbiorców. Przy pomocy doradców tworzy sobie różne wizerunki, pochlebne i niepochlebne. Uwaga: posługuje się również tymi drugimi! Sam podsuwa przeciwnikom swoje karykatury, specjalnie spreparowane i w dużej mierze nieprawdziwe. Po co? Po to, by mącić adwersarzom w głowach.
Kaczyński prawdopodobnie cieszy się z tego, że przeciwnicy go zwalczają jako „nieudolnego starszego pana bez konta w banku”. Nie chce, by znano jego prawdziwą postać: szarą eminencję szemranych firm, które obracają wielomilionowymi kwotami. Zapewne cieszył się też, gdy nazywano go „oszalałym rusofobem”. Odwracało to uwagę od jego powiązań z Rosją.
Aby wiedzieć, kim jest Jarosław Kaczyński i co nim kieruje, musimy zapomnieć o maskach i zasłonach dymnych. „Nieśmiały dyktator”. „Typowo polski zazdrośnik i intrygant”. „Nieudaczny wódz nieudaczników”. „Zżerany podejrzliwością paranoik”. „Mściciel oszalały z bólu po śmierci ukochanego brata”, „Wieczny żałobnik smoleński”. To fałszywe portrety Kaczyńskiego, które media wciąż powielają. Te portrety są ze sobą sprzeczne. Jednak pełnią podobną funkcję: na różne sposoby pomagają Jarosławowi Kaczyńskiemu. Dezorientują nas bowiem i odciągają uwagę od tego, co naprawdę robi Kaczyński. A to jest gorsze od najgorszej karykatury.
W tej książce spróbujemy dotrzeć do prawdziwego obrazu. Poszukamy tego, co skrywa się za maskami Jarosława Kaczyńskiego. Zbadamy fakty.
Zanim zagłębimy się w dawniejszą przeszłość Kaczyńskiego, przyjrzyjmy się najpierw temu, co zrobił z Polską w ciągu ostatniego siedmiolecia. Drzewo poznaje się po owocach. Od nich zaczniemy, zanim zejdziemy do korzeni.
Władza i wiedza absolutna
Lata 2015–2016. Jarosław Kaczyński razem ze swoją partią Prawo i Sprawiedliwość przejmuje władzę. Władzę, która ma być absolutna. Tym razem wódz PiS-u nie ukrywa swoich apetytów. Wcześniej już raz rządził krajem, w latach 2005–2007, ale wtedy się powstrzymywał. Teraz powstrzymywać się nie będzie.
Kaczyński zaczyna od mediów publicznych. Nie chce w nich krytycznych recenzentów. Chce entuzjastycznych i pokornych chwalców. Takich jak ci, którzy wychwalają Władimira Putina w Rosji, Xi Jinpinga w Chinach i Viktora Orbána na Węgrzech. Dlatego samodzielnie myślący dziennikarze idą na bruk, a media publiczne przeobrażają się w propagandowy ściek kłamstw i obelg. Wyborcy i potencjalni wyborcy partii rządzącej zostają odcięci od rzetelnych informacji.
Lud ma wiedzieć jak najmniej, rząd ma wiedzieć więcej, niż mu wolno. Władza absolutna wymaga wiedzy absolutnej. Również w latach 2015–2016 Kaczyński i jego ludzie uzyskują pełny dostęp do naszych telefonów i komputerów. Nowelizacja prawa, nazywana potocznie ustawą inwigilacyjną, dopuszcza służby specjalne do sekretów obywateli. Służby mogą elektronicznie pobierać treści z naszych urządzeń poprzez łącza zainstalowane u operatorów internetowych. Czy chodzi tylko o te treści, które przesyłamy? Czy również o to, co robimy na naszych urządzeniach i nie zamierzamy tego nigdzie przesyłać? Ustawa inwigilacyjna zawiera kruczki pozwalające funkcjonariuszom włamywać się na komputery, serwery i telefony.
W tym wypadku, podobnie jak w wielu innych, Jarosław Kaczyński naśladuje rozwiązania wschodnie. W putinowskiej Rosji działa tzw. System Środków Operacyjno-Śledczych. Zgodnie z nim operatorzy telefoniczni i internetowi muszą instalować specjalne łącza dla służb. Dzięki temu policja polityczna ma łatwy i szeroki wgląd w życie poddanych Putina.
W następnych latach Kaczyński i jego służby zaczynają korzystać m.in. z izraelskiego systemu Pegasus. Używają go, żeby bezprawnie śledzić opozycję. Kontrolowany przez Jarosława Kaczyńskiego rząd kupił Pegasusa za pośrednictwem spółki Matic. To firma założona przez osoby związane z Moskwą i komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa. W tym – przez Ewę Chabros-Chromińską, informatyczkę wywiadu PRL-u, która wyjechała do Rosji po upadku komunizmu. W 2015 r. spółka Matic współpracowała z włoską firmą Hacking Team, obsługującą służby specjalne Kremla.
Dlaczego o tym piszę? Nie tylko dlatego, że dążenie do powszechnej inwigilacji odzwierciedla charakter Władimira Putina i Jarosława Kaczyńskiego. Przede wszystkim dlatego, że sprawa dotyczy każdego z nas. Kaczyński i jego ludzie w pogoni za wszechwładzą mogą prześwietlić i przemielić dowolnego obywatela.
Większość z nas się łudzi. Większość z nas myśli: „Jestem zbyt mały, jestem zbyt nieważna, aby służby Jarosława Kaczyńskiego grzebały mi w komputerze”. To poczucie bezpieczeństwa już niedługo może prysnąć jak bańka mydlana, gdy tylko pokłócimy się z dzielnicowym aktywistą PiS-u. Gdy poskarżymy się w urzędzie na firmę szwagra działacza PiS-u. Gdy wejdziemy w jakikolwiek konflikt, choćby mikroskopijny, z reżimem Kaczyńskiego. Wobec tzw. szarych ludzi reżim wciąż bywa powściągliwy. W tym sensie, że nie mści się na nich masowo. Reżim Kaczyńskiego zbiera jednak nasze dane na ogromną skalę, właśnie masową. Gdy całkiem rozbije niezależne elity, wtedy zacznie miażdżyć masy. Kto dąży do władzy absolutnej, ten się przed niczym nie zatrzyma.
Wódz zna naród jak nikt
Gdy mowa o powszechnej inwigilacji, to mowa o ogromnym morzu informacji.
Czy służby Jarosława Kaczyńskiego łowią w nim tylko kompromitujące materiały? Czy szukają w nim czegoś więcej?
Wiele się mówi o „tajnych sondażach”, za pomocą których Prawo i Sprawiedliwość bada opinię publiczną. Ponoć są niezwykle dokładne. A może partia Kaczyńskiego do takich badań wykorzystuje dane ściągnięte z naszych komputerów i telefonów? Przecież one więcej mówią o naszych opiniach i preferencjach niż odpowiedzi uzyskane w ankietach. Nawet największa próbka respondentów to tylko kropelka w porównaniu z oceanem, do którego PiS ma dostęp dzięki „ustawie inwigilacyjnej”.
Rzecz jasna, do analizy tak gigantycznego materiału potrzebne byłyby gigantyczne urządzenia. Tak się jednak składa, że Kaczyński je posiada. Już na przełomie 2015 i 2016 r. rząd PiS-u sprowadził do Polski „serwer wielki jak budynek” – mówią informatorzy. Do czego służy maszyna? Do pogłębionego badania treści formułowanych przez całą ludność Polski w komunikacji elektronicznej. Do wyłapywania zdań i wyrażeń, które w różnych kontekstach mogą się okazać znaczące.
Warto również wiedzieć, że narzędzia śledcze uzyskane przez Jarosława Kaczyńskiego i jego ludzi tłumaczą część jego zaskakujących sukcesów. Podsłuchiwanie ważnych działaczy opozycji Krzysztofa Brejzy i Sławomira Nowaka dało Kaczyńskiemu wgląd w działalność opozycyjnych sztabów wyborczych – gdyż Brejza i Nowak w nich pracowali. Dzięki temu Jarosław Kaczyński wiedział, co zrobią jego przeciwnicy. Dzięki temu wyprzedzał ich ruchy i zastawiał na nich pułapki.
W zachodnim kraju takie złamanie reguł cywilizowanej walki politycznej zdyskwalifikowałoby przywódcę raz na zawsze. Jednak w Polsce przyjmowane bywa ze wzruszeniem ramion. A nawet z westchnieniem ulgi: „Ach, więc to tylko o to chodzi w tej całej inwigilacji. Politycy podkradają sobie nawzajem sekrety. Dopóki oni zajmują się sobą, szary obywatel może spać spokojnie”.
Niestety, nie może. W Polsce inwigilacja jest powszechna. A reżim stworzony przez Jarosława Kaczyńskiego chce czegoś więcej niż tylko wiedzy o wszystkich. Chce władzy nad wszystkimi. Wciąż jeszcze stara się nie wypowiadać wojny ogółowi „zwykłych ludzi”. Podobnie jak przez pewien czas starał się tego nie robić reżim Putina w Rosji. Jednak w Rosji powściągliwość się skończyła. W Polsce też się skończy, jeśli reżim Kaczyńskiego będzie trwać.
Wzorzec z importu
Czy inwigilacja stanowi główne źródło sukcesów „wielkiego stratega”? Bardzo w nich pomaga, ale nie jest najważniejszym czynnikiem. Najważniejsze jest co innego. Otóż niemal wszystkie skuteczne posunięcia Kaczyńskiego to naśladownictwo działań Kremla. Podobnie jak niemal wszystko, co czyni Kaczyński, jest korzystne dla Moskwy. Trudno więc nie dojść do wniosku, że rosyjski dyktator Władimir Putin to punkt odniesienia i wzorzec dla Jarosława Kaczyńskiego. Wzorzec, bez którego Kaczyński nie wiedziałby, co robić. A liczne dowody świadczą, że Kreml dostarcza Kaczyńskiemu nie tylko inspiracji, lecz także bardziej wymiernej pomocy.
W jaki sposób Kaczyński doszedł do władzy w 2015 r.? Podobnie jak Putin w 2000 r. Obaj przywódcy wykorzystali islamski straszak i nielegalne nagrania kompromitujące przeciwników.
Jak to wyglądało? Władimir Putin posłał funkcjonariuszy kremlowskich służb specjalnych FSB, aby podkładali bomby w rosyjskich domach mieszkalnych. Zamachy te przypisywał muzułmańskim Czeczenom. Równocześnie przedstawiał siebie jako mocnego człowieka, który uchroni Rosję przed „terrorem islamu”... Jarosław Kaczyński ograniczył się do działań werbalnych. W 2015 r. straszył Polaków, że muzułmańscy uchodźcy z Syrii niosą ze sobą groźne zarazki. „I terroryzm!” – dodawali klakierzy Kaczyńskiego. Wśród nich wyróżnił się PiS-owski tygodnik „wSieci”. Redakcja na okładce zamieściła zdjęcie prozachodniej premier Ewy Kopacz w stroju islamskiej terrorystki samobójczyni. Tylko dlatego, że Kopacz nie była tak wroga uchodźcom, jak Kaczyński.
Co do nielegalnych nagrań, to dzięki nim Putin w 1999 r. usunął ze swej drogi generalnego prokuratora Jurija Skuratowa. Skuratow tropił korupcję i nie oszczędzał samego Putina. W marcu 1999 r. państwowa telewizja RTR wyemitowała film nagrany ukrytą kamerą. Film przedstawiał kogoś podobnego do Skuratowa, kto uprawiał seks z dwiema kobietami. Prokurator oświadczył, że to nie on. Nazwał film manipulacją i fałszerstwem. Mimo to został zawieszony, potem zdymisjonowany. Usunięcie Skuratowa pozwoliło Putinowi wygrać wybory bez większych trudności. W następnych latach nieraz eliminował przeciwników politycznych przy pomocy podobnych materiałów. W 2016 r. taki los spotkał Michaiła Kasjanowa – byłego premiera, który został opozycjonistą.
Co do Jarosława Kaczyńskiego, to korzyść, jaką odniósł z nielegalnych nagrań, jest powszechnie znana. W 2014 r. cwaniacko brzmiące rozmowy prozachodnich polityków – nagrane w warszawskich restauracjach i opublikowane przez media – utorowały Kaczyńskiemu drogę do zwycięstwa wyborczego.
W tym wypadku chodzi nie tylko o podobieństwo do Rosji, lecz także o powiązanie z Rosją. Za aferą taśmową stał bowiem Kreml. Polscy politycy prozachodni byli potajemnie nagrywani w kilku lokalach, przede wszystkim w:
• restauracji Lemongrass, założonej przez Andrzeja Kisielińskiego, byłego menedżera rosyjskiego koncernu paliwowego Łukoil;
• restauracji Sowa & Przyjaciele, założonej przez menedżerów deweloperskiej Grupy Radius, której współzałożyciel – miliarder Robert Szustkowski – dorobił się dzięki kremlowskim oligarchom (a w latach 90. kierował polską filią rosyjskiego mafijnego MontażSpecBanku).
Kto odegrał znaczącą rolę w tej operacji podsłuchowej? Importer rosyjskiego węgla Marek Falenta, który przekazał część nagrań kierownictwu PiS-u. W 2020 r. przesłuchiwałem Falentę przed sądem cywilnym w Warszawie. Występował jako świadek, ja byłem jedną ze stron. Podczas rozprawy Marek Falenta zeznał, że działa pod przemożną presją Rosjan, którzy dali mu węgiel na kredyt i bezwzględnie egzekwują dług.
Zapytany o swoje związki z Jarosławem Kaczyńskim, Falenta uchylił się od odpowiedzi. Czym to uzasadnił? Tym, że naraziłby się na odpowiedzialność karną, hańbę lub wielką stratę finansową, gdyby wyjawił prawdę o swoich związkach z Kaczyńskim.
Z informacji ujawnionych przez „Gazetę Wyborczą” wiemy, że Jarosław Kaczyński musiał wiedzieć, skąd się wzięły nagrania Marka Falenty. Musiał wiedzieć, że to prezent od Rosjan. Kaczyński kazał bowiem sprawdzić Falentę swoim zwolennikom, którzy służyli w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym[12] (niestety, prozachodni premier Donald Tusk tolerował w służbach ludzi PiS-u). Podczas sprawdzania Marka Falenty PiS-owscy funkcjonariusze CBA musieli odnotować jego związki z Rosją. Na pewno nie mogli przegapić węgla, który Falenta dostał na kredyt od rosyjskiej firmy KTK, powiązanej z kremlowskimi dygnitarzami i służbami[13].
Pilny naśladowca
Co Jarosław Kaczyński robi z władzą, którą przejął na wzór Putina i z pomocą Putina? Używa jej, by działać na korzyść Putina.
Kaczyński atakuje Zachód i rozbija jedność Unii Europejskiej. Równocześnie zaś przekształca państwo polskie na wzór putinowskiej Rosji. Jak Władimir Putin, tak Jarosław Kaczyński wtargnął do komputerów i telefonów obywateli, gdy wprowadził powszechną inwigilację. Tak jak Putin, Kaczyński ruszył na podbój sądów i mediów. Podobnie jak Rosjanie Kaczyński zaczął likwidację niezawisłego sądownictwa od Trybunału Konstytucyjnego. Identycznie jak Putin Kaczyński zastraszał sądy przy pomocy hejterów, którzy publikowali brudy na temat prywatnego życia sędziów[14]. Tak samo jak Kreml Kaczyński nie ograniczył się do wzięcia pod but mediów publicznych. Na sposób Putina Kaczyński zaatakował wielką prywatną stację telewizyjną, która krytykowała wodza i jego partię.
W tej ostatniej sprawie widać dwie różnice. Po pierwsze, w Rosji stacja nazywała się NTV, w Polsce nazywa się TVN. Po drugie, Putin przejął NTV, a Kaczyński TVN-u przejąć nie zdołał – przynajmniej na razie.
Poza tym podobieństwa są uderzające. Zarówno Putin, jak i Kaczyński wykorzystali wielki rządowy koncern paliwowy, aby zagarniać niezależne media. W Rosji był to Gazprom, w Polsce jest to Orlen, który połknął koncern Polska Press razem z jego licznymi tytułami i redakcjami. Operację „paliwowego przejmowania mediów” w obu krajach przeprowadził dynamiczny i cyniczny menedżer, który reklamował się hasłem „Wszystko mogę!”. W naszym kraju odegrał tę rolę Daniel Obajtek, a w Rosji był to Michaił Lesin, biznesowo-propagandowy geniusz, którego zawołanie bojowe brzmiało: „Wsio mogu!”. Jarosław Kaczyński z niezwykłym zapałem promował swojego Lesina, czyli Obajtka. „Ma ogromne możliwości, niezwykłą determinację i coś takiego, co daje Pan Bóg, a co trudno zdefiniować: aurę, która pozwala mu ludzi mobilizować, jednoczyć wokół jakiegoś celu” – tak wódz PiS-u mówił o szefie Orlenu w rozmowie z PiS-owską telewizją internetową wPolsce.pl.
Mówiąc o podobieństwach w działaniach Putina i Kaczyńskiego, nie sposób pominąć skrajnie niebezpiecznej nagonki na osoby LGBT. Nagonki rozpętanej w sposób identyczny najpierw przez ludzi Putina w Rosji, potem przez ludzi Kaczyńskiego i Putina w Polsce.
Jak przeprowadzono tę kampanię? W latach 2006–2013 putinowski działacz Aleksandr Czujew, deputowany do Dumy, zaczął krążyć po Rosji. Wzywał kolejne rosyjskie miasta, gminy, obwody: ogłaszajcie się strefami wolnymi od „propagandy homoseksualizmu”! Geje mogą znieprawić wasze dzieci! Z jakim odzewem spotkał się Czujew? Rosjanie posłuchali deputowanego. Zaczęły powstawać lokalne „strefy wolne” – twierdze homofobii, antyzachodnich przesądów, jawnej i oficjalnej nienawiści. Jedną z tych twierdz stał się Petersburg, ukochane miasto Putina. Wódz tylko czekał, by rozpętać antygejowską nagonkę w całym kraju. Nie chciał bowiem występować jako inicjator wszechrosyjskiego pogromu gejów. Wolał prześladować homoseksualistów jako dobrotliwy władca, który robi to w odpowiedzi na „prośby ludu”. W 2013 r. dobrotliwy władca Putin wprowadził zakaz publicznego okazywania orientacji homoseksualnej. Kremlowska propaganda uzasadniała to dobrem najmłodszych Rosjan. Wmawiała odbiorcom, że widok uścisku lub pocałunku jednopłciowej pary mógłby „zarazić” dzieci homoseksualizmem... Czym zaowocowała cała akcja? Szokującym wzrostem agresji przeciw osobom LGBT. Również w 2013 r. trzej mężczyźni z Wołgogradu oderżnęli genitalia pewnemu gejowi, następnie rozłupali mu głowę kamieniem[15]. Krótko potem zginął Oleg Serdiuk – wiceszef lotniska na Kamczatce i homoseksualista. Sąsiedzi zakłuli go nożem. Następnie wsadzili zwłoki do auta, które podpalili[16].
U nas akcja rozpoczęła się w 2019 r. Jeden z członków sejmowej drużyny Jarosława Kaczyńskiego, poseł PiS-u Kazimierz Smoliński, zaczął krążyć po Polsce. Wzywał polskie gminy i miasta, żeby ogłosiły się strefami wolnymi od „promocji ideologii LGBT”... Podobne akcje podejmowali inni prawicowi działacze. Wspierała ich słynna organizacja Ordo Iuris, współpracująca z fundamentalistycznymi międzynarodówkami finansowanymi przez Kreml. Awantura skutecznie rozgrzała tych wyborców Kaczyńskiego, którzy wcześniej stawali się bierni lub letni w swym poparciu dla wodza i jego reżimu. Kolejne samorządy lokalne przyłączały się do nagonki. Strefy nienawiści rozlewały się po Polsce jak wysypka. Kampanię powstrzymał sprzeciw unijnych instytucji i partnerów, którzy ogłaszali wstrzymanie wsparcia finansowego dla antygejowskich samorządów. Niemniej poplecznicy Jarosława Kaczyńskiego robili wszystko, by nagonka ogarnęła cały kraj. W 2020 r. namaszczony przez Kaczyńskiego prezydent Andrzej Duda usiłował odebrać człowieczeństwo osobom LGBT: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia!” – wołał podczas przemowy wyborczej. Rok później został dźgnięty nożem w plecy homoseksualista, który spacerował po Warszawie z partnerem. Jak nożownik uzasadnił swój atak? Po putinowsku: „Nie trzymajcie się za ręce, nie przy dzieciach!” – krzyczał.
Rzecz jasna, trudno byłoby pozyskać masy samym strachem i nienawiścią. Nie wystarczy podsuwać wrogów, trzeba też podsuwać talerz. Masy potrzebują jeść, dlatego Władimir Putin obok propagandy posłużył się gotówką. To samo zrobił naśladowca Putina, Jarosław Kaczyński. Obaj zdobyli szerokie poparcie dla swojej polityki, dając pieniądze kluczowym grupom wyborców. Ta kwestia jest przedmiotem ciągłych debat, w których politycy zmieniają się w moralistów i na odwrót? Czy to źle, że Kaczyński dał polskim rodzicom 500 zł zasiłku na każde dziecko? Czy to źle, że Putin nakarmił emerytów z rosyjskich wsi? Odpowiedź jest prosta. Władimir Putin zasługiwałby na pomnik, gdyby po naprawieniu socjalnych zaniedbań wprowadził w Federacji Rosyjskiej standardy demokratyczne i przeszedł na emeryturę. Jednak to, co mogło być lekarstwem na biedę i paliwem dla gospodarki, stało się prymitywną łapówką. Zarówno w Rosji, jak i w Polsce władca kupił od obywateli zgodę na bezprawne zwiększenie swej władzy. Tyran zalepił miodem oczy poddanych, aby nie widzieli, że są okradani z wolności. Ten miód sprawił, że tak wielu Polaków nazywało putinizację Polski „dobrą zmianą”.
Cóż, miód od tyrana odbija się teraz czkawką, a może przynieść gorsze dolegliwości. PiS-owska redystrybucja pieniędzy, pozbawiona przemyślanej strategii gospodarczo-społecznej, w wielkim stopniu przyczyniła się do galopującej inflacji.
Uwierzył, że ma Syberię?
Na pomniczek zasłużyłby może i Jarosław Kaczyński, gdyby przyznawał zasiłki w sposób racjonalny, a równocześnie powstrzymał się od niszczenia sądownictwa, mediów, wolności i równości. Niestety, Kaczyński nie powstrzymał się od tego, gdyż zaczął podążać śladem Putina.
Jarosław Kaczyński przegapił jeden szczegół: Polska nie ma takich zasobów jak Rosja. Federacja Rosyjska posiada ropę, węgiel, gaz, żelazo, złoto, uran. Na tych złożach nie tylko zarabia biliony dolarów. Może nimi również szachować świat. Dlatego podejmuje zachowania ryzykowne w gospodarczej polityce wewnętrznej – i skrajnie ryzykowne w polityce zewnętrznej. Tymczasem Polska nie zarabia bilionów dolarów na skarbach swojej ziemi. Nie może więc szastać pieniędzmi jak Kreml. Jednak ta okoliczność najwyraźniej umyka Jarosławowi Kaczyńskiemu. Kaczyński prowadzi nasz kraj do ruiny, bo wierzy, że Polska jest Rosją. Wierzy, że Polską da się rządzić jak putinowską Rosją – i wierzy, że Polska jak Rosja może przeżyć bez przyjaźni z Zachodem. Dlatego odcina Polskę od naszego jedynego zasobu, który można porównać z rosyjskimi bogactwami. Mianowicie od korzyści gospodarczych, które wynikają z naszej przynależności do Unii Europejskiej. A nawet od bezpośredniej pomocy finansowej, która przestaje płynąć z Unii Europejskiej do Polski.
Unia bowiem wykazuje coraz mniejszą gotowość, by finansować państwo Jarosława Kaczyńskiego. Coraz mniej chce zasilać swoimi pieniędzmi reżim, który gwałci praworządność, prześladuje mniejszości i rozbija samą Unię – z oczywistą korzyścią dla Kremla, gdyż polityka Kaczyńskiego również na arenie międzynarodowej służy interesom Moskwy. Przede wszystkim rząd PiS-u ostentacyjnie odmawia stosowania się do reguł UE. Stanowi to zachętę dla innych wrogów Unii działających w jej wnętrzu – jak wspomniani Matteo Salvini i Marine Le Pen, sojusznicy Putina i sojusznicy Kaczyńskiego. Do tego sabotażu PiS dokłada działania propagandowe. PiS-owskie media prześcigają się w kampaniach nienawiści wobec Brukseli i Berlina. Dodajmy, że po dojściu Kaczyńskiego do władzy propagandziści PiS-u niemal całkowicie zrezygnowali z antyrosyjskiej retoryki. Zastąpili ją retoryką antyukraińską i antyzachodnią. Wyjątek zrobiono dla prokremlowskiego prezydenta USA, Donalda Trumpa. PiS popierało Trumpa nawet po amerykańskich wyborach prezydenckich z 2020 r., gdy stracił władzę w hańbiących okolicznościach (nie chciał się pogodzić z porażką, głosił teorie o „sfałszowaniu wyborów” i pchnął tłum fanatyków na siedzibę Kongresu Stanów Zjednoczonych). Ludzie Kaczyńskiego udawali, że wierzą w opowieść o sfałszowanych wyborach w Ameryce. Prezydent RP Andrzej Duda – znany z żenujących hołdów składanych Trumpowi – ostentacyjnie ociągał się z uznaniem nowego zwycięzcy, Joe Bidena. W Białym Domu zostało to zauważone. Biden wprawdzie spotkał się z Dudą, gdy po inwazji Kremla na Ukrainę przyjechał do Polski. Nie spotkał się za to z Jarosławem Kaczyńskim. „Genialnego stratega” nie było nawet na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie, gdzie prezydent Biden przemawiał do polskich elit. Najwyraźniej Amerykanie wiedzą, kto odpowiada za hołd Dudy przed Trumpem. Jak również za przerabianie Polski w kopię putinowskiej Rosji.
Czy Kaczyński oszalał? Czy dąży do własnej klęski? Doświadczenie uczy, że w szaleństwach Jarosława Kaczyńskiego zwykle jest metoda. Władzę pomógł mu zdobyć Kreml. Czy przyjaciele Kremla pomogą Kaczyńskiemu ją utrzymać? Od ponad roku liczne źródła donoszą, że PiS intensywnie zabiega o bilionową pożyczkę w Pekinie. Z doniesień mediów wynika, że Chiny zaczęły finansować reżim Kaczyńskiego za pomocą kredytów, których udzielają polskim spółkom Skarbu Państwa[17]. Chiny zaś są głównym wrogiem USA i najważniejszym sojusznikiem Rosji.
Uzależnienie finansowe od Pekinu definitywnie przesunęłoby Polskę na Wschód. Warto dodać, że Chińczycy najpewniej obwarowali swoją „pomoc” wyśrubowanymi, lichwiarskimi warunkami. Dla nich to inwestycja ryzykowna, w tej chwili bardziej polityczna niż gospodarcza. Polski i europejski rynek stały się bowiem mniej atrakcyjne dla Chin ze względu na antychińskie regulacje UE. Dlatego kredyty od Chińczyków mogą nas słono kosztować – zarówno pod względem finansowym, jak i politycznym.
Sypiąc łupież w oczy
Kogo więc mamy na myśli, gdy mówimy o Jarosławie Kaczyńskim? To ktoś, kto chce być jak Władimir Putin. Ktoś, kto przyjmuje pomoc Putina i wiernie realizuje jego pomysły.
Gdy jednak patrzymy na Jarosława Kaczyńskiego, to widzimy kogoś zupełnie innego niż Władimir Putin. Mam na myśli nie tylko to, że Kaczyński posługiwał się antyrosyjską retoryką, a nawet odgrywał ofiarę rzekomego rosyjskiego zamachu, wcielając się niemal w zmarłego brata bliźniaka. Mam na myśli to, że wizerunek Jarosława Kaczyńskiego krańcowo się różni od wizerunku Władimira Putina.
Rosyjski dyktator przez lata chełpił się swoją siłą i sprawnością fizyczną w sposób wręcz ekshibicjonistyczny. Putin to cwaniak, który pozuje na sportowca z nagim torsem, bandytę, silnego człowieka. Czy naprawdę jest tak silny, można powątpiewać. Na pewno jest bezwzględny. Trudno wątpić, że nieszczęśliwe dzieciństwo i młodość w służbach specjalnych wzmogły w nim cechy psychopatyczne – takie jak skrajna nieczułość i brak skrupułów. Nauczył się wtedy, że musi prężyć muskuły i demonstrować moc pięści. „Na ulicy wygrywa ten, kto uderzy pierwszy” – tak brzmi jego ulubione hasło.
Jak to się stało, że na putinowską ścieżkę wkroczył ktoś, kto wygląda jak przeciwieństwo Putina? Przecież Kaczyński to rozpieszczony przez matkę salonowy chłopiec, który za młodu spędzał całe dnie z nosem w książce. „Nocny marek”, który wolałby umrzeć niż zerwać się o szóstej rano na gimnastykę. Kanapowy domator i śledziennik, który nieustannie okazuje zbrzydzenie światem. Nigdy niepraktykujący prawnik, który mamrocze trudne słowa takie jak „imposybilizm”. Nieelegancko ubrany, nieraz wręcz niechlujny, ale zawsze szczelnie zapięty pan z brzuszkiem.
Musimy jednak pamiętać, że Jarosław Kaczyński, którego znamy, to produkt kreacji i autokreacji. To on z pomocą sojuszników i współpracowników tworzy swoje wizerunki. Tak samo, jak robi to Putin.
Rosjanie chcą, żeby car był potężny, bogaty i silny. Chcą, żeby zabijał potwory niczym legendarny Ilja Muromiec ze średniowiecznych poematów ludowych. Putin na swój sposób spełnia te oczekiwania. Polacy chcą, żeby król był odważny i skromny zarazem, a także zatroskany. Chcą, żeby obalał pysznych magnatów siłą nie pięści, nie oręża, tylko królewskiego słowa. Na ile może, Kaczyński zaspokaja to zapotrzebowanie.
Oczywiście, dobra kreacja musi zawierać w sobie element prawdy. Jarosław Kaczyński faktycznie jest słabowitym inteligentem. Nie byłby w stanie udawać krzepkiego robotnika lub rolnika. Gdy raz powiedział, że lubi disco polo, to nikt mu nie uwierzył (nawet ci, co lubią Kaczyńskiego i disco polo).
Zatem rola, którą Jarosław Kaczyński zazwyczaj odgrywa, ma dla niego same zalety.
Po pierwsze, odpowiada na potrzeby emocjonalne milionów Polaków. Po drugie, Kaczyńskiemu łatwo ją odgrywać, gdyż nie musi zbyt dużo udawać. Po trzecie, ta rola bardzo skutecznie przykrywa ambicję, przemyślność i agresywność Jarosława Kaczyńskiego. Wygląd niezamożnego emerytowanego urzędnika pomaga mu grać skromnego i bezinteresownego sługę narodu. Kaczyński nie przemawia do zwolenników z marmurowego balkonu ani z prezydium wyściełanego aksamitem. Woli wynajęte sale, przywodzące na myśl akademią szkolną. Przez lata używał tandetnej blaszanej drabinki, na którą się wdrapywał podczas tzw. miesięcznic smoleńskich. Przedstawiał się wtedy tłumowi jako męczennik i sierota po śmierci brata przypisywanej mgławicowym spiskom.
Ta skromność na pokaz często się przeradza w zaniedbanie, wręcz abnegację. Przeciwnicy śmieją się z rozdeptanych butów i łupieżu na płaszczu Jarosława Kaczyńskiego. Nie powinni. Łupież to najlepszy adwokat Kaczyńskiego. Łupież mówi wyborcom PiS-u, że Kaczyński to człowiek bardzo zapracowany i gorliwy w służbie dla Polski. Tak zapracowany, że nie ma czasu, by pomyśleć o wyborze odpowiedniego szamponu. To płaszcz posypany łupieżem i stare rozdeptane buty obroniły Jarosława Kaczyńskiego w jednym z najtrudniejszych momentów. Wtedy, gdy „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że wódz PiS-u to rekin biznesu, cichy szef spółki Srebrna, która buduje wieżowce w Warszawie (tzw. dwie wieże Kaczyńskiego)[18].
Publikacje „Gazety Wyborczej” otworzyły oczy niektórym przeciwnikom Jarosława Kaczyńskiego, którzy dotąd wyśmiewali go za domniemaną nieudolność życiową i rzekomą nieznajomość biznesu. Niektórzy z nich zrozumieli, że Jarosław Kaczyński, którego znają, to tylko rola. Rola w znacznej mierze fałszywa, choć świetnie grana. Jednak zwolennicy Kaczyńskiego oczu nie otworzyli. A nawet jeśli je otworzyli, to i tak zobaczyli tylko to, co chcieli zobaczyć. Obraz starszego, zaniedbanego pana w starych butach i brudnym płaszczu zbyt mocno wrył im się w pamięć, żeby prawda mogła go zatrzeć. Zbyt mocno pokochali tego pana, który dba nie o siebie, lecz o Polskę. „Co powiesz na to, że Jarosław Kaczyński buduje dwa wieżowce w Warszawie?” – takie pytanie Marcin Celiński zadał pewnemu wyborcy PiS-u z Lublina. „Ale on dla nas wszystkich to buduje, przecież nie dla siebie” – usłyszał w odpowiedzi.
Nieustannie odgrywana rola w końcu zaczyna się mścić na tym, kto ją odgrywa. Intensywne życie, które prowadził Kaczyński, najwyraźniej nadwyrężyło jego siły. Ma 73 lata. Niekiedy jednak zachowuje się tak, jakby miał 83 albo 93. Człowiek, który wcielał się w zaniedbanego starszego pana, stał się zaniedbanym starszym panem. Zwolennicy się rozczulają, przeciwnicy szydzą. Jednak ci, co pamiętają aferę spółki Srebrna, pytają: „Czy tym razem to naprawdę? A może to tylko kolejna maskarada? Może nas zwodzi, abyśmy uwierzyli, że już jest niegroźny?”. Powtórzę: dobra kreacja musi zawierać w sobie element prawdy. Dobry aktor umie wykorzystać początki zniedołężnienia, aby przejmująco je odegrać. Jarosław Kaczyński gra do końca. Zapewne chciałby dla odmiany zagrać kogoś silniejszego fizycznie – szczególnie teraz, gdy osłabł naprawdę. Trzyma się jednak tej roli, która najbardziej mu pasuje, najlepiej mu wychodzi i najwięcej mu daje.
Skąd się wziął ten niezwykły talent aktorsko-dyktatorski? Co zaprowadziło polskiego inteligenta Jarosława Kaczyńskiego na ścieżkę podobną do tej, którą od dawna kroczy rosyjski zbrodniarz Władimir Putin? Kto Kaczyńskiego na nią wprowadził? Kto pomaga mu kroczyć tym szlakiem?
Odpowiedź – na dalszych stronach tej książki.
2
Dzieciństwo i młodość wodza
Jarosław Kaczyński przyszedł na świat pierwszy. O czterdzieści minut wyprzedził swego brata bliźniaka, Lecha.
Gdzie i kiedy to się stało? 18 czerwca 1949 r. na warszawskim Żoliborzu, przy ulicy Suzina. W dwupokojowym mieszkaniu, wprawdzie bez łazienki, ale za to z kuchnią. Dziś nazwalibyśmy je klitką, ale wtedy stanowiło luksus. W ówczesnej stolicy, która stanowiła morze ruin, zgliszczy, okaleczonych resztek domów.
Mankamentem zapewne było to, że mieszkanie należało do rodziców matki Kaczyńskiego. Czujny wzrok starszyzny mógł utrudniać życie małżonkom z dwójką niemowląt. Jednak rok później młody ojciec Rajmund Kaczyński zdobył dla rodziny jeszcze lepszy lokal przy ulicy Leopolda Lisa-Kuli na warszawskim Żoliborzu. Krótko potem komuniści przemianowali ulicę na Pochyłą, ale po upadku PRL-u przywrócono jej pierwotną nazwę.
Kaczyński senior, podobnie jak pierwszy z jego synów bliźniaków, był zaradny, ekspansywny i skuteczny. Chciałoby się powiedzieć, że w jego osobie ambicja pochylała się nad kołyską Jarosława. Jednak ojciec niewiele czasu poświęcał wychowywaniu synów. Rajmund Kaczyński robił karierę w komunistycznej Polsce jako inżynier, zarabiał pieniądze i spędzał całe dnie w pracy. Znajomi twierdzą, że flirtował też z kobietami.
W latach 1947–1987 z przerwami Kaczyński senior pracował na Politechnice Warszawskiej. W 1958 r. zdobył pełny etat na Wydziale Inżynierii Sanitarnej PW.
Co mówią akta Rajmunda Kaczyńskiego dostępne w Instytucie Pamięci Narodowej? Nie należał do komunistycznej partii rządzącej PZPR. Mimo to cieszył się zaufaniem władz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej – zarówno w czasach stalinowskich, jak i później.
IPN przechowuje teczkę paszportową Kaczyńskiego seniora, zawierającą dokumentację jego podróży[19]. Z niej oraz z innych źródeł wiemy, że Rajmund Kaczyński był wypuszczany za granicę. A nawet na Zachód, co przeważnie stanowiło przywilej udzielany zaufanym poddanym reżimu. Kto wydawał paszporty i pozwolenia na wyjazdy zagraniczne? Komunistyczna Służba Bezpieczeństwa (SB), która pełniła funkcję policji politycznej, wywiadu i kontrwywiadu. Wobec Kaczyńskiego seniora SB podejmowała decyzje pozytywne. Rajmund Kaczyński w 1962 r. odwiedził Niemcy Zachodnie, w 1965 i 1966 r. pojechał do Anglii, a w latach 1965 i 1968–1969 – do Libii. W 1977 r. udał się do Związku Sowieckiego na konferencję naukową w białoruskim Mińsku.
Zaufanie, którym władze darzyły Kaczyńskiego seniora, musiało być duże z jeszcze jednego powodu. Otóż Rajmund Kaczyński jako inżynier projektował instalacje sanitarne w budynku warszawskiej ambasady USA. Reżim PRL-u traktował ambasadę jak główny przyczółek wroga na swoim terytorium. Zapewne chciał wiedzieć wszystko o każdym pokoju, piwnicy, cegle i rurze. Jeszcze kilka lat temu obszerna teczka dotycząca budowy ambasady amerykańskiej była dostępna w Instytucie Pamięci Narodowej. Później tajemniczo zniknęła z archiwum cyfrowego IPN-u. Być może dlatego, że wymieniono w niej Rajmunda Kaczyńskiego. Będę wdzięczny każdemu badaczowi, który trafi na ślad teczki i da mi znać.
Dociekania Janusza Palikota
To, że Kaczyński senior dobrze żył z komunistami, również w czasach stalinowskich, po upadku PRL-u wzbudzało wątpliwości u niejednego. Przecież Rajmund Kaczyński podczas wojny służył w podziemnej niekomunistycznej Armii Krajowej. A stalinowcy uważali AK za organizację faszystowską. Okrutnie prześladowali AK-owców, czyli jej żołnierzy.
Kilkanaście lat temu polityk skandalista Janusz Palikot podzielił się z internautami takimi wątpliwościami co do kariery Kaczyńskiego seniora: „Tuż po wojnie żołnierzy AK rozstrzeliwano, osadzano w więzieniach, sadzano na nogach od stołka, torturowano, w najlepszym razie wykluczano z życia społecznego. Tymczasem Rajmund Kaczyński, żołnierz AK, tuż po wojnie, dostaje od stalinowskiej władzy wypasiony apartament na Żoliborzu, jak na tamte czasy rzecz poza zasięgiem zwykłego obywatela, nawet szarego członka PZPR [...]. Żołnierz AK, mąż sanitariuszki AK, dostaje posadę wykładowcy na Politechnice Warszawskiej i oboje żyją sobie z jednej pensji jak pączki w maśle. W tym czasie, gdy w Polsce rządzi Bierut, a właściwie Stalin rządzi Bierutem, posada dla akowca na uczelni brzmi jak ponury żart, jednak rzecz miała miejsce”[20].
W 2009 r. Palikot zaczął też badać domniemane powiązania rodzinne Kaczyńskich. Wystosował wtedy list do pracowników Instytutu Pamięci Narodowej, którym też się pochwalił na blogu. „Bądźcie odważni! – apeluję [...], prosząc ich w wysłanym wczoraj liście o zbadanie pokrewieństwa Lecha i Jarosława Kaczyńskich oraz ich ojca Rajmunda z Wilhelmem Świątkowskim, prezesem Najwyższego Sądu Wojskowego w czasach stalinizmu, oficerem śledczym Armii Czerwonej”[21].
Wiadomość o rzekomym pokrewieństwie Kaczyńskiego ze stalinowskim sędzią Świątkowskim została wielokrotnie zdementowana. Najpierw przez genealoga Marka Minakowskiego, potem przez fact-checkingowy portal Demagog.org[22].
Palikot się zagalopował. Nie trzeba szukać rodziny na stalinowskich szczytach władzy, żeby wyjaśnić przypadek Rajmunda Kaczyńskiego. Sprawa jest znacznie prostsza.
Otóż stalinowcy dzielili AK-owców na dwie kategorie, na lepszy i gorszy sort. Gorszy sort to ci, których trzeba zabić lub uwięzić. Lepszy sort to ci, których można oswoić i „udomowić”. Nawracanie „AK-owców lepszego sortu” na komunizm pasjonowało stalinowców nawet bardziej niż unicestwianie i dręczenie „AK-owców gorszego sortu”. Rzecz jasna, AK-owiec to był stuprocentowy wróg. To przedwojenny prawicowiec, centrowiec lub – o zgrozo – demokratyczny socjalista (komuniści najzacieklej zwalczali lewicową konkurencję). Śmierć takiego wroga dawała ogromną radość. Jednak nawrócenie przynosiło jeszcze większą satysfakcję. Wróg stuprocentowy, gdy został nawrócony stuprocentowo, stanowił żywy dowód słuszności i potęgi ideologii komunistycznej.
Dlatego też niektórych AK-owców hołubiono i nawrócono. Grono AK-owskich inteligentów wtopiło się we frakcję młodych i najbardziej fanatycznych intelektualistów stalinowskich, protekcjonalnie nazywanych „pryszczatymi” (pryszcze uważano za oznakę młodego wieku). Jednak nawrócenie nie zawsze było trwałe. Część „pryszczatych” AK-owców w 1956 r. lub krótko potem odwróciła się od komunizmu. Do tej grupy należeli pisarze Tadeusz Konwicki i Aleksander Ścibor-Rylski (autor powieści Pierścionek z końskiego włosia, na której podstawie Andrzej Wajda nakręcił film Pierścionek z orłem w koronie).
Legalizacja, czyli donos
Co sprawiało, że kogoś uznawano za „AK-owca lepszego sortu”, którego można nawrócić?
W niemal wszystkich przypadkach niezbędnym warunkiem była tzw. legalizacja. Co to słowo oznaczało wówczas? Chodziło o zgłoszenie się do komunistycznych władz połączone ze złożeniem donosu na siebie i kolegów. Kto się zgłosił i doniósł, ten mógł liczyć na łaskę stalinowskiego reżimu. Mógł, choć oczywiście nie musiał.
Kiedy przed AK-owcem pojawiała się szansa na zalegalizowanie swego istnienia? Wtedy, gdy komuniści ogłaszali amnestię dla członków antykomunistycznego i niekomunistycznego podziemia. Zrobili to w 1945 i 1947 r. Przy czym o prawdziwej szansie można mówić w wypadku tej drugiej amnestii. Pierwsza stanowiła przede wszystkim prymitywną pułapkę. A władze nie do końca umiały to ukryć. Dlatego też pułapka niezbyt się udała. Wielu AK-owców krótko po zgłoszeniu zostało aresztowanych. Zbyt wielu, żeby ich koledzy tego nie zauważyli. AK-owcy wracali więc do lasów, by na nowo podjąć partyzancką walkę z komunizmem.
Dwa lata później komuniści powtórzyli manewr. Tym razem poszło im lepiej: dziesiątki tysięcy osób zgłosiło się do władz, by zalegalizować swój byt. Skąd ten sukces? Być może stąd, że w 1947 r. rzadziej aresztowano, częściej werbowano. Jak również dlatego, że po dwóch latach beznadziejnej walki z reżimem leśni bojownicy stracili wiarę i morale. Bohaterowie przeobrażali się w watażków, bandytów i wiecznych zbiegów. Tymczasem komuniści kusili możliwością spokojniejszego życia i budowy nowego ładu...
Jak podaje IPN, w wyniku amnestii z 1947 r. „z podziemia wyszło 53 517 osób. Natomiast z 23 257 osób przetrzymywanych w więzieniach i aresztach część wyszła na wolność, a część uzyskała zmniejszenie wymiaru wyroku. Łącznie amnestia objęła 76 574 osoby – członków organizacji podziemnych i oddziałów partyzanckich oraz dezerterów [...], ujawniło się [...] ok. 60 proc. członków podziemia narodowego. Wydane przed amnestią instrukcje kładły nacisk na skrupulatne prowadzenie dokumentacji. Stający przed komisjami konspiratorzy zostali zobowiązani do opisania swojej działalności, przebiegu służby, podania nazwisk osób, z którymi się kontaktowali, ze szczególnym uwzględnieniem kadry dowódczej. Dzięki temu aparat bezpieczeństwa dysponował olbrzymią ilością informacji, niezwykle cennych dla pracy operacyjnej. Były one później wykorzystywane zarówno do infiltracji osób ujawnionych, jak też do zwalczania grup pozostających w podziemiu”[23].
Aby skorzystać z amnestii, należało się „wyspowiadać” przed funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa (UB, brutalna i totalitarna policja polityczna czasów stalinowskich, poprzedniczka Służby Bezpieczeństwa). To oczywiście nie zapewniało „rozgrzeszenia”. Nieraz AK-owiec musiał się bardziej „postarać”. Wielu z „zalegalizowanych” AK-owców zostawało stałymi konfidentami UB. Ci, co tego uniknęli, żyli w niepewności. Bali się nie tylko UB, ale też starych towarzyszy broni. Wiadomo było, że część z nich donosi.
Wesela huczne i ciche
Nic nie wiemy o tym, jak wyglądała ewentualna „legalizacja” Rajmunda Kaczyńskiego. Być może wskazówką jest pewien incydent z 1947 r. Incydent intrygujący, aczkolwiek niejednoznaczny i opisywany zdawkowo. Po tym incydencie między Kaczyńskim seniorem a kolegami z AK pojawił się dystans. Dystans, którego nie przełamało nawet wesele.
Zobaczmy, jak to przedstawia Michał Krzymowski, który rozmawiał z AK-owskimi kolegami Rajmunda Kaczyńskiego: „W księgach parafialnych żoliborskiego kościoła Stanisława Kostki zapisano, że Jadwiga Jasiewicz i Rajmund Kaczyński przyjęli sakrament małżeństwa 15 sierpnia 1948 roku, czyli 17 miesięcy po balu na Oczki, z którego w archiwach niestety nie zachowały się żadne zdjęcia.
Fotografii ze ślubu Kaczyńscy też nigdy nie pokazali publicznie. Udzielając wywiadu do książki O dwóch takich...[24] Jarosław i Lech pozwolili dziennikarzom zeskanować rodzinny album, ale zdjęć z kościoła Stanisława Kostki w nim nie było. Ślub w ogóle był cichy i trochę dziwny, bo nie zaproszono nikogo z powstańczych przyjaciół pana młodego. I to pomimo tego, że Rajmund Kaczyński rok wcześniej był jeszcze na ślubie kolegi z «Baszty» [jednostka AK – T.P.] Jana Piotrowskiego pseudonim «Tur». – Popłynęło tam morze wódki, wywiązała się jakaś scysja i wzywano milicję [Milicja Obywatelska, MO, komunistyczny odpowiednik policji – T.P.]. O tym, że niedługo potem Rajmund też się ożenił, dowiedziałam się po fakcie. Żaden z naszych kolegów z pułku nie był na jego ślubie – wspomina Halina Wołłowicz. Fiedler mówi to samo: – Nie znam nikogo, kto by tam był. Nie wiem nawet, kogo Irka [pseudonim Rajmunda w AK – T.P.] wziął na świadka”.
Co zatem się stało w 1947 r.? Spróbujmy to sobie wyobrazić. AK-owcy to ludzie, którym w stalinowskiej Polsce wolno mniej niż innym. A jednak bawią się na weselu tak hucznie, że dochodzi do bójki i interweniuje milicja. Czy ktoś został aresztowany? Co na to Urząd Bezpieczeństwa? Po imprezie Rajmund Kaczyński nie chce mieć do czynienia z kolegami – albo koledzy nie chcą mieć do czynienia z nim. Czyżby podejrzewali, że to on sprowadził milicję? A może to Rajmund awanturował się najbardziej, więc kolegów zdziwiła łagodność władz wobec niego? Czy jednak było odwrotnie: to Kaczyński senior zdumiał się łagodnym potraktowaniem kolegów przez milicję i zaczął ich podejrzewać o współpracę z UB?
Oczywiście, mogło też chodzić o skłonność do nadużywania alkoholu. Być może stanowiło to przypadłość Kaczyńskiego seniora i koledzy mieli dość zabaw z jego udziałem. Względnie to koledzy nadużywali alkoholu i Kaczyński senior nie chciał ich na swoim weselu. Trzeba jednak pamiętać, że w tamtej epoce ekscesy alkoholowe tolerowano znacznie bardziej niż dziś.
Jesteśmy tu zdani na domysły. W archiwum cyfrowym IPN-u nazwisko Rajmunda Kaczyńskiego nie figuruje na listach konfidentów. Czy to odpowiada na wszystkie pytania? Nie, ponieważ wielka część akt Urzędu Bezpieczeństwa została zniszczona w latach 60. Nie znamy więc odpowiedzi na pytanie, czy Kaczyński senior donosił. Brak dowodów każe go uznać za niewinnego.
Inaczej brzmi odpowiedź na pytanie, czy Rajmund Kaczyński doniósł. Albowiem przynajmniej raz musiał donieść na siebie i kolegów. Mianowicie wtedy, gdy się zalegalizował. A zalegalizować się musiał. Przypuszczenie, że zdołałby uniknął tego upokorzenia, jest całkowicie nieprawdopodobne. Kaczyński senior mógłby się nie legalizować tylko wtedy, gdyby udało mu się ukryć swoje związki z AK. Ale jak mógłby je ukryć, skoro w 1947 r. balował z AK-owcami? I to na imprezie odnotowanej przez milicję?
Zatem Rajmund Kaczyński najpewniej „wyspowiadał” się ubekom, czyli funkcjonariuszom UB. I zrobił to tak, że ci uznali go za „AK-owca lepszego sortu”, który rokuje nadzieje na przyszłość. Świadczy o tym brak aresztowania i atrakcyjne mieszkanie. Jak również zatrudnienie na Politechnice Warszawskiej, gdzie Kaczyński senior zaczął pracować w 1947 r. Akurat w roku amnestii, gdy komuniści dzielili AK-owców na gorszy i lepszy sort.
Tak Rajmund Kaczyński rozpoczął karierę, która później przyniosła mu kolejne przywileje, włącznie z paszportowymi.
Męskość i miękkość
Michał Krzymowski pisze, że Kaczyński senior w życiu rodzinnym szedł na liczne, choć niechętne ustępstwa wobec żony Jadwigi. Robił to również w sprawach dotyczących dzieci. Drugiego z bliźniaków pozwolił nazwać imieniem Lecha, byłego narzeczonego Jadwigi Kaczyńskiej. Czy ta uległość brała się z poczucia winy wobec kobiety, którą tak często zostawiał samą? Czy ze zwykłej potrzeby spokoju? Nawet najbardziej przebojowy zdobywca woli w domu odpoczywać zamiast toczyć kolejne bitwy.
Spokoju jednak nie było. Rajmunda drażniło to, że Jadwiga rozpieszcza synów. Drażniło go to, że chłopcy zbyt mało czasu spędzają na podwórku. Uważał, że rosną na maminsynków, na miękkich, zniewieściałych mądrali. Nie sprzeciwiał się czynnie, ale narzekał. Szczególnie nie podobało mu się to, na kogo wyrasta Jarosław. Syn to czuł i wzbierała w nim uraza do ojca.
O co dokładnie chodziło w tym konflikcie? Określenia takie jak „miękki” i „zniewieściały” w latach 50. i 60. służyły do aluzyjnego wskazywania homoseksualizmu. Temat stanowił tabu, nieraz więc posługiwano się aluzjami i pomówieniami. Wierzono też, że chłopiec staje się gejem, gdy jest rozpieszczony, gdy zbyt blisko zwiąże się z matką i zobaczy w niej wzorzec, gdy brak mu męskiego wychowania i bójek z kolegami na podwórku... Dlatego liczni przeciwnicy Kaczyńskiego spekulują na temat niezadowolenia ojca z syna. Powraca pytanie: czy Rajmund Kaczyński bał się, że jego starszy syn bliźniak jest homoseksualistą?
Ja jednak tego pytania nie postawię. Nie powinny nas interesować rozterki ojca dotyczące seksualności syna. Niewiele więcej powinna nas też zajmować seksualność Jarosława Kaczyńskiego. Każdy obywatel, w tym także każdy polityk, ma prawo cieszyć się swoją orientacją seksualną i przeżywać ją, jak chce. Publicznie lub dyskretnie, zależnie od tego, co sobie wybrał.
Rzecz jasna, w przypadku Kaczyńskiego pojawia się pokusa, żeby piętnować go jako domniemanego geja hipokrytę. Przecież Kaczyński nieraz okazywał pogardę i wrogość wobec osób LGBT. A przede wszystkim przewodzi ultrakonserwatywnej i antygejowskiej formacji politycznej, która sprowadziła do Polski kremlowską nagonkę na homoseksualistów. Gdyby więc Kaczyński był gejem, można byłoby wytknąć mu niekonsekwencję i obłudę...
Byłoby można – ale czy należałoby to zrobić? Pamiętajmy, że niejeden gej stał się homofobem, a nawet siewcą homofobii pod presją antygejowskich przesądów heteroseksualnej mniejszości. Gej homofob jest nie tylko oprawcą, lecz także ofiarą. Trudno więc rozstrzygać, czy i jak należy takie przypadki piętnować. Rzecz jasna, w przypadku Jarosława Kaczyńskiego można podejrzewać, że propaguje homofobię w wyniku zimnej kalkulacji. Wie, że jego wyborcy lubią nagonkę, więc podsuwa im wygodny przedmiot nienawiści... Jeśli jednak Kaczyński sam jest gejem, to kalkulacja może tu się mieszać z bolesnymi urazami. A także z przemożną potrzebą odreagowania własnego cierpienia, choćby poprzez przerzucanie tego cierpienia na innych gejów.
Dlatego zostawiłbym w spokoju domniemaną hipokryzję seksualną Jarosława Kaczyńskiego. Sprawa mogłaby nas zainteresować tylko w jednym wypadku. Wtedy, gdyby ktoś szantażował Kaczyńskiego upublicznieniem prawdziwych lub fałszywych materiałów dotyczących jego orientacji seksualnej. Wiemy, że pojawiały się publikacje brzmiące jak wstępny etap takiego szantażu, zapowiedź demaskacji. Przeważnie jednak były to publikacje anonimowe, bardziej wyglądające na dezinformację niż na informację. Więcej mówią o grach wokół Jarosława Kaczyńskiego niż o samym Kaczyńskim. Dlatego zajmę się nimi w dalszej części książki.
Dziecię czyste od naleciałości
Wróćmy do Rajmunda Kaczyńskiego i jego dezaprobaty dla „miękkości” nieletniego Jarka. Najprawdopodobniej Kaczyński senior był zazdrosny o synów. Łożył na ich utrzymanie, a miał znikomy wpływ na to, jak rosną. Tym bowiem zajmowała się żona. Ona ich rozpieszczała, on zaś narzekał na to rozpieszczanie i je wyolbrzymiał, by wziąć odwet na małżonce.
Jak widać, mamy do czynienia z modelem rodziny dość powszechnym w Polsce. Nasi psychologowie i psychoterapeuci aż za dobrze znają schemat „nadopiekuńcza matka – nieobecny ojciec”. Chciałoby się powiedzieć, że Jarosław Kaczyński otrzymał prawdziwie polskie wychowanie. Chciałoby się tak powiedzieć, gdyby nie to, że zwolennicy Kaczyńskiego „prawdziwie polskim wychowaniem” nazywają zwykle coś innego. Mianowicie patriarchalny system wychowawczy, w którym ojciec cieszy się pełnią władzy. Matka zaś występuje w roli błagalnicy, która prosi srogiego ojca o łaskę dla dzieci.
Cóż, takiego „prawdziwie polskiego wychowania” Jarosław Kaczyński najwyraźniej nie zaznał. Ale to niejedyny zgrzyt między rzeczywistością a wyobrażeniami zwolenników Kaczyńskiego.
Tymczasem Jarosław Kaczyński pozuje na kogoś, kto wzrósł tylko i wyłącznie z polskiej ziemi. Na kogoś, kto wychowywał się z dala od obcych wpływów i żywi odruchowy wstręt do wszelkiej cudzoziemszczyzny... Na ten wizerunek nabierają się nie tylko wyznawcy Kaczyńskiego. Nabierają się również jego wrogowie, gdy próbują z niego drwić. Krąży legenda, jakoby Kaczyński raz tylko w życiu pojechał za granicę, mianowicie do Berlina. Jednak po wyjściu na peron miał natychmiast cofnąć się do pociągu i wrócić do Warszawy. Odkrył bowiem, że na dworcu wszyscy mówią po niemiecku! Obcy zaś język ranił czysto polskie uszy patrioty...
To oczywiście baśń stworzona niekoniecznie przez wrogów Jarosława Kaczyńskiego. Korzystna dla niego, gdyż w oczach wyznawców robi z niego kwintesencję polskości. A nas popycha, by lekceważyć niebezpiecznego przeciwnika jako rzekomego ignoranta.
Baśń nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jarosław Kaczyński po raz pierwszy wyjechał za granicę już w 1967 r. Dokąd? Do Związku Sowieckiego, o czym więcej powiem na następnych stronach tej książki. W późniejszym życiu odwiedzał różne kraje. Mimo że intensywnie działał w opozycji, w latach 80. komuniści pozwolili mu wyjechać do Wiednia. Dziś mówi, że zrozumiał wtedy przepaść kulturową dzielącą rzekomo cnotliwą Polskę od rozpasanej Europy Zachodniej. Twierdzi też, jakoby ten wyjazd do Wiednia odbył się dopiero w 1989 r.[25] Zatem wtedy, gdy esbecy stali się mniej nieżyczliwi dla opozycjonistów i częściej pozwalali im jeździć na Zachód. Jednak w 2016 r. Kaczyński podał zupełnie inną datę wiedeńskiej podróży, mianowicie rok 1984. Zrobił to w sposób wykluczający przypadkową pomyłkę w dacie. Odniósł się bowiem do śmierci księdza Jerzego Popiełuszki, zabitego przez esbeków w październiku 1984 r. W książce Porozumienie przeciw monowładzy napisał: „Ksiądz Popiełuszko [...] został zamordowany [...]. Moment zbrodni zastał mnie daleko, bo w Wiedniu [...], z mamą pojechałem na zaproszenie brata ciotecznego”[26]. Chodzi więc o okres, w którym opozycjoniście znacznie trudniej było dostać paszport! Jak się przekonamy w dalszej części książki, akta IPN-u potwierdzają, że do wyjazdu doszło w 1984 r.
A już w pierwszej połowie lat 90. Kaczyński stał się obieżyświatem. Bywał w Anglii, odwiedził ponownie Wiedeń, wpadł do Grecji. W Niemczech rozmawiał z kanclerzem Helmutem Kohlem, we Włoszech – z mafijnym premierem Giulio Andreottim. Wybrał się także do ogarniętej wojną Bośni. Potem przyszły inne podróże zagraniczne, włącznie z cichymi wypadami do Niemiec w niedawnych latach. Jarosław Kaczyński spotykał się tam potajemnie z kanclerką Angelą Merkel. Aczkolwiek nie do końca wiadomo po co. Jedno z moich źródeł twierdzi, że podczas tych spotkań kanclerka Merkel dużo mówiła, poseł Kaczyński przeważnie milczał. Może chciał się dowiedzieć jak najwięcej, zdradzając jak najmniej?
Tak samo nie jest prawdą, że Jarosława Kaczyńskiego wychowano w izolacji od wszelkiej cudzoziemszczyzny. Wielojęzyczna matka, znająca m.in. niemiecki[27], zrobiła wszystko, by synowie zdobyli narzędzia do poznawania szerokiego świata. Posłuchajmy, co mówi kolega Kaczyńskiego z lat dzieciństwa i młodości, Wojciech Hermeliński (sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej w latach 2014–2019).
– Byliśmy przyjaciółmi, znaliśmy się od szóstego roku życia. Nasze mamy prowadziły nas na prywatne lekcje angielskiego. Jarosław Kaczyński, podobnie jak ja, uczył się języka angielskiego, zanim jeszcze poszedł do podstawówki. Ja kontynuowałem później prywatne lekcje, moja mama o to zadbała. On chyba nie, a w szkołach dominował wtedy rosyjski. Ale przecież uczono się też zachodnich języków obok rosyjskiego. Zupełnie nie jest prawdą, że Jarek ma zamknięte oczy i uszy na to, co się dzieje na świecie. Pamiętam, że opowiadał mi o Danii, gdzie był jako premier – wspomina Hermeliński.
Hermeliński odnosi się do wizyty z marca 2007 r. Szef polskiego rządu Jarosław Kaczyński spotkał się wtedy z duńskim premierem Andersem Foghiem Rasmussenem. Panowie odbyli przyjazną rozmowę o europejskim traktacie konstytucyjnym, jak również o rosyjskim gazociągu Nord Stream 1[28]. Nie przeszkodziło to Kaczyńskiemu publicznie oczerniać Danii w następnych latach. Twierdził, jakoby w Danii pedofilia nie była karana. Rzecz jasna, Duńczycy natychmiast mu wytknęli, że jaskrawo mija się z prawdą[29].
Gdy Jarosław Kaczyński szkaluje Zachód, nie robi tego z niewiedzy. Robi to, bo uznaje Zachód za swego wroga.
Maminsynek rozrabiaka i kłamca z miłości
Czy Rajmund Kaczyński miał rację, uważając nieletniego Jarosława za maminsynka? Ojcowie często przesadzają pod tym względem. Sam Kaczyński twierdzi, że nie dorastał jako maminsynek. Wręcz przeciwnie, opowiada o podwórkowych bitwach, które stoczył. „Byłem wtedy częstym pacjentem pogotowia ratunkowego” – powiedział w jednym z wywiadów[30]. Jednak koledzy z dzieciństwa, którzy wypowiadają się w książce Michała Krzymowskiego, wspominają to inaczej. Pamiętają chłopca prowadzonego za rękę przez matkę. Chłopca, który szukał ochrony przed łobuzami u brata i silniejszych kolegów, jak również u nauczycieli[31].
Zatem maminsynek? Tak, ale nietypowy. Strach przed rówieśnikami Kaczyński nadrabia brawurą wobec dorosłych. W 1962 r. nocuje w łódzkim Grand Hotelu. Rozpala w pokoju świecę dymną. Pracownicy hotelowi muszą potem czyścić meble i podłogi, myć zakopcone ściany[32].
Skąd jedenastolatek wziął świecę dymną? Z wytwórni filmowej. Jarosław Kaczyński razem z bratem gra w filmie. Przy tej okazji rozrabia. Ulubioną zabawą młodego aktora Jarka stanowi zamykanie członków ekipy w magazynie. Jarek czeka, aż filmowiec wejdzie do środka. A gdy tak się staje, zatrzaskuje drzwi i ucieka. To oczywiście spowalnia produkcję. Ekipa, zamiast filmować, chodzi po halach i szuka zaginionego fachowca.
Rzecz jasna, chodzi o słynną produkcję zatytułowaną O dwóch takich, co ukradli księżyc. Słynną, ponieważ zagrali w niej bracia Kaczyńscy. Baśniowo-dydaktyczny film dla dzieci został oparty na przedwojennej książce Kornela Makuszyńskiego – groteskowej i przesłodzonej zarazem. Bracia bliźniacy Jacek i Placek, grani przez Jarosława i Lecha, to chłopcy niegrzeczni i niewdzięczni. Łapczywość pcha ich w szeroki świat. Wędrują przez pola i lasy, góry i doliny, mozolnie ucząc się dobra. Edukacyjna podróż doprowadzi do socjalizacji dwóch aspołecznych łobuziaków... – zapewne tak komunistyczni menedżerzy kultury zachwalali sobie scenariusz przed przystąpieniem do produkcji.
Film powstaje m.in. w Łodzi (stąd Jarosław w tamtejszym Grand Hotelu). Reżyserem jest Jan Batory, który zaczynał karierę jako asystent socrealistycznej reżyserki Wandy Jakubowskiej. Razem z nią w 1953 r. nakręcił film laurkę Żołnierz zwycięstwa o generale Karolu Świerczewskim (komunistyczny watażka i alkoholik, który służył w Armii Czerwonej, potem w „ludowym” Wojsku Polskim, wreszcie zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, a komuniści uznali go za bohatera). W latach 60. Batory będzie kręcić reżimowe filmy rozrywkowo-propagandowe jak Spotkanie ze szpiegiem, Ostatni świadek i Dancing w kwaterze Hitlera.
Doświadczenie filmowe przynosi Jarosławowi Kaczyńskiemu korzyści i przykrości. Zajmijmy się najpierw korzyściami.
Po pierwsze, Kaczyński w bardzo wczesnym wieku przechodzi intensywny trening z profesjonalnego udawania. To niezwykle przydatne dla kogoś, kto w dorosłym życiu będzie występować publicznie. Jak również dla kogoś, kto często będzie musiał kłamać.