Widmo Brockenu - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Widmo Brockenu ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

79 osób interesuje się tą książką

Opis

Istnieją pożary, których ugasić się nie da.

Po wypadku na Zawracie Wiktor Forst był zmuszony pogodzić się z tym, że jego zdrowie nigdy nie wróci do poprzedniego stanu. Pożegnał się z bieganiem, a także chodzeniem po Tatrach. Osiadł w Krakowie i niespodziewanie w końcu poukładał sobie życie, odnajdując jego sens w rodzinnej egzystencji z Dominiką i jej dziećmi.

Nie miał zamiaru wracać w góry. Zrozumiał, że to w nich spotkało go wszystko, co najgorsze, i zmusił się, by wymazać je z pamięci. One jednak nigdy nie zapomniały o nim.

Nadciąga zima stulecia, a wraz z jej nadejściem wrócą najmroczniejsze tajemnice, jakie skrywały Tatry.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 402

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 20 min

Lektor: Remigiusz Mroz

Oceny
4,6 (3401 ocen)
2358
712
222
71
38
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Krzybad

Dobrze spędzony czas

Dałem tylko 4 gwiazdki za Panią Prrokurator. Tłumaczenie autora, że nie miał innego wyjścia brzmi jak tłumaczenie oprawcy, że to ofiara go sprowokowała i jest winna. Bardzo wielki minus.
190
Irma1234

Całkiem niezła

Kolejna książka Mroza opisuje swoiste zderzenie światów dwójki dobrze znanych czytelnikom autora bohaterów - Wiktora Forsta i Joanny Chyłki - którzy zostają wciągnięci w nieprzewidywalną grę tajemniczego mordercy z Podhala. O ile z początku sprawa wydaje się banalnie prosta, o tyle później wydarzenia wciągają bohaterów w wir pełen pułapek i przeszkód, z którymi bohaterowie muszą jakoś się zmierzyć. Jak to u Mroza, akcja trzyma w napięciu aż do samego końca, czyta się szybko i z zainteresowaniem, choć znając styl autora wiadomo mniej więcej czego można się spodziewać na kolejnych stronach. Niestety jako mieszkanka podhala muszę przyznać, że autor podszedł do tematu goralenvolk pobieżnie-książka na której się opierał jest stronnicza i jest jedną z wersji historii, która przedstawia tamten okres w przypudrowany sposób. Kolejna wadą książki jest nielogiczne zachowanie bohaterów i brak spójności - np. najpierw Mróz mówi, że Olga wyszła na prostą i samodzielnie się leczyła, a na koniec zmien...
140
ziemia21

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. No i wreszcie z niezastąpionym Krzysztofem Gosztyłą jako lektorem, którego brakowało chociażby w Chyłce... Jego brak ograbiał książki z niepowtarzalnego nastroju i klimatu wokół nich
RarityV

Nie polecam

dobrze się zapowiada, a potem dłużyzny jakby autor nie miał pomysłu na dalszą część książki i ciągnął temat aby czymś wypełnić ksiazke
125

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Hej, Korusiek,

ta książka jest dla Ciebie.

 

Myślałaś, że tego nie zrobię, co?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wróć. Tatry przyzwały cię tęsknotą.

Pomówimy sam na sam o tobie.

Teresa Harsdorf-Bromowiczowa

 

Skądkolwiek wieje wiatr, zawsze ma zapach Tatr.

Jan Sztaudynger

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

 

 

 

TERAZ

Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów, 1671 m n.p.m.

 

Wiktor Forst nie odrywał wzroku od Joanny Chyłki. Robił wszystko, by porozumieć się z nią bez słów i spełnić żądania mężczyzny, który celował do nich z broni.

Klęczeli w jadalni razem z innymi turystami, którzy utknęli w odciętym od świata, zasypanym śniegiem schronisku. Bez szansy na ratunek, bez nadziei na to, że zjawi się ktoś, kto odwróci losy tego, co się działo.

Nikt się nie odzywał, zgodnie z poleceniem człowieka trzymającego pistolet.

Przejmująca cisza była jednak raz po raz przerywana cichym szlochem lub zduszonym zawodzeniem dziecka, które matka przycisnęła mocno do piersi, jakby mogła sprawić, że jakimś cudem ochroni je przed tym horrorem.

– Ręce za głowę – odezwał się rosły mężczyzna stojący przed Forstem.

Wiktor nawet nie drgnął, zamachowiec jednak nie miał zamiaru pozwalać na choćby znikomą niesubordynację. Od razu wymierzył broń w klęczącą obok Joannę.

– Powtarzać nie będę – rzucił.

Forst wciąż patrzył na Chyłkę.

Zachowywała spokój, pozornie nawet większy od niego. Wciąż sprawiała wrażenie jakiejś kompletnej aberracji w tym miejscu, ubrana w trekkingowe spodnie, polar i górską kurtkę.

Trwała w bezruchu, z jej twarzy niewiele dało się wyczytać. Wiktor jednak miał świadomość znaczenia jej wzroku. Za jego pomocą pytała, co robić. Próbowała przesądzić, czy porwą się na jakąś szaloną, desperacką próbę ratunku.

Komisarz nie miał dla niej odpowiedzi.

Analizował gorączkowo sytuację, od kiedy tylko mężczyzna się tu zjawił i wyciągnął broń, terroryzując wszystkich w schronisku.

Szukali go.

Próbowali namierzyć go od dawna.

Nie mieli jednak pojęcia o tym, kogo tak naprawdę ścigają. Gdyby było inaczej, dorwaliby go dużo wcześ­niej. Wszystko potoczyłoby się w zupełnie inny sposób, a ten człowiek nie sprawowałby teraz nad nimi nieograniczonej, absolutnej władzy.

W jednej chwili stał się demiurgiem mogącym przesądzić, kto będzie żył, a kto zginie. Udowodnił to przed momentem, zabijając jedną z osób. I Forst nie miał złudzeń, że nie minie wiele czasu, a będzie chciał ponownie to pokazać.

Zabije znów, by zyskać jeszcze większą kontrolę nad resztą.

Pytaniem otwartym pozostawało, kto stanie się kolejną ofiarą.

Wiktor w końcu spojrzał w oczy mężczyzny. Przez głowę przeszło mu wiele obrazów, wiele sytuacji, w których otarł się o śmierć. Mimo to odniósł wrażenie, że nigdy nie zbliżył się do niej tak jak teraz.

Ten człowiek przyszedł tu, by odebrać im życie.

Nie miał żadnego innego planu, nie powodowało nim nic innego. W rezultacie nie istniała żadna rzecz, dzięki której zrezygnowałby z pociągnięcia za spust.

Jedyne, co mógł zrobić Forst, to ugrać nieco czasu.

Jak w ogóle do tego dopuścił? Jakim cudem wraz z Chyłką pozwolili na to, by sprawa zaszła aż tak daleko? Kiedy znaleźli się na drodze, z której nie mogli już zawrócić?

Wiktor doskonale znał odpowiedź na ostatnie z tych pytań. Pamiętał, jak wraz z dziećmi Dominiki siedział na podłodze w ich mieszkaniu w Krakowie. Ona była w pracy, on zaś grał z Ingą i Olafem w Detektywa, planszówkę kryminalną, niepewny, czy jest dla nich odpowiednia.

Boże, tak bardzo chciałby do nich wrócić.

Żeby mieć na to choćby nikłą szansę, musi wypełniać polecenia zamachowca co do litery. Przynajmniej na razie.

Powoli podniósł surowe, naznaczone życiem duże dłonie, a potem umieścił je na karku i skrzyżował palce.

– Dobrze – pochwalił go terrorysta.

Wiktor dostrzegł kątem oka, że Chyłka obraca głowę w kierunku okna. Na zewnątrz szalała zamieć, zadymka była tak duża, że nie sposób było dostrzec niczego poza śniegiem tłukącym o szyby. Niknęła w nim jakakolwiek wiara w to, że ludzie zamknięci w schronisku się uratują.

Mężczyzna z bronią wiedział, że wszyscy są na jego łasce. Nawet gdyby komuś udało się zaalarmować służby, te nie miałyby tu jak dotrzeć w najbliższym czasie. Szlaki były zasypane, drogi nieprzejezdne, a śmigłowiec nie mógłby nawet zbliżyć się do Tatr.

Być może to sprawiło, że zamachowiec odszedł w stronę innych turystów.

Chyłka natychmiast skorzystała z okazji.

– Co robimy? – rzuciła cicho, pospiesznie.

Komisarz nie odpowiedział.

– Forst, kurwa mać – syknęła.

– Hej! – krzyknął mężczyzna z bronią, a Joanna natychmiast skierowała wzrok przed siebie.

Znów się do nich zbliżył, popatrzył na nich z góry, po czym wycelował prosto między oczy Chyłki. Ta w naturalnym odruchu je zamknęła, szybko jednak zmusiła się do tego, by podnieść powieki. I spojrzeć na człowieka, który był gotów ją zabić.

Milczenie się przeciągało, nabierając niemożliwego do wytrzymania ciężaru.

– Cisza – rzucił zamachowiec.

Joanna oddychała nierówno przez lekko rozchylone usta.

– Jeszcze jedno słowo, a zginie kolejna osoba – dodał mężczyzna z pistoletem.

Forst spojrzał na broń. CZ P-09, kaliber dziewięć milimetrów Para, dziewiętnaście naboi. Spust ustawiony na podwójne działanie, decocker i bezpiecznik nastawny w pozycji do strzału. Waga? Pewnie około ośmiuset gramów.

Komisarz mimowolnie zaczął rozważać, czy gdyby rzucił się teraz na przeciwnika, zdołałby wytrącić mu broń z ręki, zanim ten pociągnie za język spustowy. Prawdopodobieństwo było niewielkie, ktoś z pewnością straciłby życie.

Wynik takiego starcia także pozostawałby wielką niewiadomą. Forst przeszedł długą rehabilitację, miał nigdy nie wrócić do pełni zdrowia. I mimo że poprawił kondycję fizyczną w ostatnim czasie, był jeszcze daleki od formy, która dawałaby szansę w starciu z tym człowiekiem.

Mimo wszystko był gotów spróbować.

A raczej byłby, gdyby nie niewielki przycisk umocowany do pistoletu. Przycisk, który mógł doprowadzić do eksplozji ładunku wybuchowego znajdującego się na środku pomieszczenia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

 

WCZEŚNIEJ

 

 

 

 

1

ul. Dolnych Młynów, Kraków

 

Forst siedział przy stole w kuchni, obserwując w milczeniu, jak Dominika kończy dopijać kawę. Był chłodny poranek, kaloryfery grzały na pół gwizdka, na zewnątrz jaśniało i zapowiadał się dobry dzień. Jak każdy inny w ostatnim czasie.

Gdyby ktoś jeszcze niedawno próbował przekonać Wiktora, że to właśnie w takich okolicznościach odnajdzie spełnienie, niechybnie poniósłby fiasko. Okazało się jednak, że prawdziwy ogień potrzebuje powietrza, by płonąć – a w nowym życiu Forst mógł wreszcie czerpać je pełną piersią.

Nie uczestniczył w śledztwach, nie ścigał żadnych przestępców. Z racji obrażeń odniesionych na Zawracie i statusu bohatera, przyznanego mu przez media i polityków, mógł jeszcze przez pewien czas żyć w dostatku.

Kiedyś byłoby to dla niego nie do zniesienia. Teraz okazało się wybawieniem, którego od lat potrzebował.

Uśmiechnął się lekko do Wadryś-Hansen i dostrzegł, że podobny wyraz przemyka przez jej twarz. Nie musieli się odzywać. Cisza w ich przypadku nie była brakiem dźwięków – była jednym z nich. Tym, który daje komfort i wypełnia człowieka poczuciem, że wszystko jest w porządku.

Dopili swoje kawy, po czym Dominika poszła do łazienki, a on zaczął myć kubki i talerze po śniadaniu. Inga i Olaf kręcili się po domu, właściwie bez ładu i składu, przekrzykując się i przekomarzając.

Forst nie miał pojęcia, jak wiele szczęścia potrafi wnieść taki poranny raban. Obawiał się, że w końcu stanie się irytujący, ale było wprost przeciwnie. Teraz nawet nie wyobrażał sobie, jak mógł spędzać tyle czasu w osamotnionej chałupie na Mraźnicy.

Nie były to wszakże jedyne obawy, jakie jeszcze jakiś czas temu go nachodziły. Czuł realny strach przed tym, że nie sprawdzi się w roli powierzonej mu przez Dominikę i jej dzieci. Głowy rodziny? Ojca? Wciąż nie mógł jej dookreślić, ale obawiał się, że jakakolwiek by była, nie sprosta.

Oni byli jednak najwyraźniej innego zdania. I praktycznie codziennie w taki czy inny sposób mu o tym przypominali. Dominika robiła to wprost. Od Ingi i Olafa otrzymywał niewypowiedziane sygnały, kiedy przychodzili pozornie bez powodu się przytulić, chcieli razem się bawić czy oglądać kreskówki.

To właśnie w jednym z takich momentów Wiktor stwierdził, że nigdy nie wróci do bycia śledczym. Nie tam leżało jego przeznaczenie. Nie to było prawdziwym celem jego życia.

Jedno i drugie koncentrowało się tutaj, wokół trójki ludzi, którzy nadali nowy sens jego egzystencji.

– Dobra, lecę – rozległo się z korytarza.

Forst odwrócił się od zlewozmywaka w kuchni i zerknął na Wadryś-Hansen, która właśnie próbowała namierzyć któreś z dzieci, by pożegnać się chociaż z jednym.

– Halo – rzuciła bezradnie.

Inga ani Olaf bynajmniej nie zainteresowali się wyjściem mamy, kontynuując w najlepsze cokolwiek, co robili. Dominika westchnęła i rzuciła krótkie, bezpańskie spojrzenie w kierunku Wiktora.

– Zepsułeś mi dzieci – oznajmiła.

– Ja?

– Nie wiem jak, ale ci się udało.

– Nic nie zrobiłem.

Wadryś-Hansen z powątpiewaniem uniosła brwi.

– Gdybyś ty wychodził, rzuciłyby się do drzwi, jakby miały cię więcej nie zobaczyć.

– I jaka w tym moja wina?

– Duża.

Potraktowawszy to jako komplement, komisarz znów pozwolił sobie na lekki uśmiech. Niezmiennie dziwiło go to, z jaką łatwością unoszą się kąciki jego ust. Kiedyś dwukrotny tego typu grymas należałoby kwalifikować jako wydarzenie dość niespotykane w skali miesiąca. Teraz było jednak na porządku dziennym.

– Poza tym konfabulujesz – zauważył.

– Doprawdy?

– Doprawdy.

Dominika podparła się pod boki i zmrużywszy oczy, odwróciła się w kierunku salonu.

– Dzieci, Wiktor wychodzi! – krzyknęła.

Nie musieli czekać długo, nim pojawił się Olaf, a zaraz za nim – Inga. Oboje spojrzeli na mamę, a potem na Forsta.

– Gdzie idziesz? – rzuciła z pretensją dziewczynka.

– Nigdzie, po prostu…

– Mieliśmy grać w Detektywa – włączył się Olaf.

– Wiem, to tylko…

– Obiecałeś!

Wiktor zerknął bezradnie na Wadryś-Hansen, a ta uraczyła go pełnym satysfakcji wyrazem twarzy.

– Powiedziałeś, że będziesz grał – zauważyła naburmuszona Inga. – Albo coś mówisz i robisz, albo nie mów.

– W porządku, w porządku. Nidzie się nie wybieram.

– Na sto procent?

– Na sto tysięcy.

Dzieciaki odczekały jeszcze moment, jakby dzięki wnikliwym spojrzeniom mogły przesądzić, czy nie zostały okantowane. Potem ostrożnie oddaliły się w kierunku pokoju, a po chwili kontynuowały już w najlepsze jakiegoś rodzaju przepychankę.

– Naprawdę musiałaś? – rzucił pod nosem Wiktor.

– Czasem trzeba ci coś wytłumaczyć łopatologicznie.

– Mhm.

– W gruncie rzeczy to nawet nie czasem.

Forst przerzucił przez ramię ścierkę do naczyń i przyjrzał się Dominice.

– To jest jakiś dzień pastwienia się nade mną? – spytał.

– Gdzie tam. Przecież lubisz z nimi grać.

– Lubię.

– No – potwierdziła z uśmiechem Wadryś-Hansen, a potem podeszła do niego i krótko pocałowała go na pożegnanie.

Właściwie ledwo go cmoknęła, a potem zaczęła się obracać. Nie miał zamiaru jej na to pozwolić. Chwycił ją za rękę, obrócił jak w tańcu i przyciągnął do siebie.

– Będziesz teraz pokazywał, jakim brutalem potrafisz być? – spytała, kiedy ich usta już lekko się dotykały.

– Niezupełnie.

Pocałował ją delikatnie, ale namiętnie. Poczuł, jak rozluźnia się w jego ramionach, jakby oplatała ją całkowita, upajająca błogość. Zabrakło mu tchu i wiedział, że Dominice także. Ilekroć się zbliżali, działo się coś, czego żadne z nich nie mogło wytłumaczyć.

– Muszę iść – wymamrotała między pocałunkami.

– Wiem – odparł Forst równie niewyraźnie.

Zaśmiała się cicho, jakby wciąż nie dowierzała, że znajdują się w podobnych sytuacjach właściwie bez przerwy. Jemu także trudno było dać wiarę. Początkowo sądził, że z czasem emocje opadną, a ta magiczna siła przyciągania osłabnie.

Działo się jednak coś wprost przeciwnego. Im dłużej tu mieszkał, im więcej czasu spędzał z Dominiką, tym bardziej się nią upajał. I tym trudniej było rozstawać się nawet na kilka godzin.

Kiedyś był przekonany, że nie potrafi dać jej takiego szczęścia, jakiego potrzebowała. Serce zawsze do niej ciągnęło, ale drzemała w nim jakaś siła, która miała przeciwny wektor i nie pozwalała się zbliżyć.

Ocierając się o śmierć na grani Zawratu, zrozumiał jednak, że to tylko strach przed nowym. Przed całkowitym odwróceniem dotychczasowego życia, zaangażowaniem się tak, jak nigdy dotąd. Pojął wtedy także, że jeśli w ostatnich chwilach życia myśli się tylko o jednej osobie, należy zrobić wszystko, by do niej wrócić.

Udało mu się. A teraz ta kobieta była w jego ramionach.

– Masz na mnie zły wpływ – odezwała się cicho Dominika.

– Bo nie mogę zapamiętać, co idzie do którego kubła?

– To też, bo zaczyna mi się mylić – przyznała. – Ale spóźniam się przez ciebie do pracy.

– Raptem dwa czy trzy razy w tygodniu.

– Kiedyś tak nie było.

– Bo kiedyś nie miałaś takiej chuci.

Wadryś-Hansen spojrzała na niego z głębokim powątpiewaniem.

– Pożądania seksualnego – dodał Forst.

– Wyobraź sobie, że znam znaczenie tego słowa.

– Znasz znacznie więcej niż znaczenie.

Pokręciła bezradnie głową, jakby musiała zmagać się z nastolatkiem, a potem wysunęła się z ramion Wiktora i odwróciła. Posłała mu jeszcze krótkie, zalotne spojrzenie, po czym postawiła krok w stronę wyjścia. Wiedział, że nie powinien klepać jej w tyłek. Ilekroć to robił, narażał się na jakiegoś rodzaju odwet.

Tym bardziej sobie na to pozwolił.

– Łapy przy sobie – usłyszał na odchodnym.

Odprowadził ją wzrokiem, a potem zsunął ścierkę z ramienia, złożył ją na pół i przewiesił przez uchwyt. Przez chwilę stał w kuchni, wlepiając wzrok w zamknięte drzwi mieszkania. Nigdy nie powiedziałby, że można być tak szczęśliwym. Nigdy nawet nie przypuszczał.

– Wiktooor… – rozległo się niemal błagalne dziewczęce wołanie z pokoju.

Wytarł ręce, a potem włożył do szafek kilka suchych naczyń. Jakiś czas temu awansował z „wujka” na „Wiktora”, co właściwie całkowicie mu odpowiadało. Zupełnie jakby otrzymał od nich powołanie do nowej roli, niepowtarzalnej i wcześniej w ich życiu niewystępującej.

– Wiktooor! – dało się słyszeć znacznie głośniejsze wołanie.

– Idę.

– Już miałeś być.

– A kto pozmywa? – rzucił, ruszając w kierunku salonu.

Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, jakby pytanie nie zasłużyło na to, by Inga i Olaf się nad nim pochylili. Siedzieli już na podłodze, rozłożywszy planszę do gry, karty postaci, talię spraw i żetony.

– Gramy! – rzucił Olaf.

Forst usiadł na podłodze, cicho przy tym wzdychając. Lewa noga musiała być w miarę wyprostowana, inaczej nie wytrzymałby długo w tej pozycji. Wciąż była w nie najlepszym stanie, choć gdy wziąć pod uwagę, że na Orlej Perci trzymała się właściwie na kilku ścięgnach, a lekarze musieli poskładać ją z odłamków, i tak było cudem, że mógł jej używać.

Zerknął na pudełko z grą. Detektyw wydawał się co najmniej średnim tytułem. Gdyby to od niego zależało, wybrałby raczej Komisarza. Ale co kto lubił.

Większą wątpliwością było zresztą to, czy dzieciaki są w wieku odpowiednim, by w nią grać. Forst musiał chować pewne rzeczy, w których występowały nieodpowiednie sceny, albo przemilczać wulgaryzmy. Dzieci jednak oczekiwały, że będzie ich game masterem, więc nie było z tym problemu.

– W porządku, zaczynamy… – powiedział Wiktor głosem zbliżonym do tego, którym operował Michał Fajbusiewicz, a za nim pewnie wielu kryminalnych podcasterów.

Na najbliższe trzy godziny wejdzie w tę rolę, tworząc atmosferę tajemniczości, może nawet niejakiej grozy. I pewnie tak jak dotychczas będzie odnosił wrażenie, że Ingę i Olafa bardziej będzie cieszyło jego pajacowanie niż sama gra. Zdawało się zresztą, że nie do końca łapią wszystkie jej niuanse.

Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie dla magii wspólnie spędzanego czasu. Forst bawił się świetnie razem z nimi, zapominał o całym bożym świecie i skupiał się wyłącznie na tym, by dobrze odegrać swoją rolę.

Raz po raz musiał z niej wychodzić, kiedy dzieci postanawiały wyciągnąć z niego informacje siłą. Zwało się to przesłuchaniem z torturami i polegało na tym, że nagle się na niego rzucały. Rozpoczynała się faza siłowania i zapasów, które zazwyczaj kończyły się tym, że Wiktor leżał na podłodze przywalony przez Ingę i Olafa.

Właśnie w jednym z tych momentów musieli przerwać, gdyż rozległ się dzwonek do drzwi. Komisarz szybko wyswobodził się spod dzieciaków i momentalnie obrócił w kierunku przedpokoju, jakby sygnał mógł zwiastować wyłącznie nadciągające kłopoty, a nie listonosza, kuriera czy jakiegoś domokrążcę.

– Nieee… – jęknęła Inga. – Tylko nie teraz!

– Udawajmy, że nas nie ma – podsunął Olaf.

Z uwagi na entuzjastyczne okrzyki, jakie przed momentem wznosili, byłoby to raczej trudne do wykonania.

– Tak nie wypada – odparł Forst.

– Dlaczego nie?

– Bo to może być coś ważnego.

Dzieci bezradnie westchnęły, jakby nie miały siły na dorosłych, a Wiktor podniósł się, cicho stękając. Poszedł w kierunku drzwi, powłócząc lewą nogą, a potem przyłożył oko do wizjera.

– No i? – rzucił z pokoju Olaf. – Kto to?

– Nieważne – postanowiła Inga. – Powiedz, żeby sobie poszedł!

– Chciałbym.

Zanim którekolwiek zdążyło podrążyć, komisarz przekręcił zamek i otworzył drzwi. W progu stał Edmund Osica, mrużąc oczy w charakterystyczny dla siebie, dość krytyczny sposób.

– Masz wymiętoloną koszulkę, Forst – ocenił.

Wiktor przesunął dłonią po białym T-shircie, jednym z kilkunastu identycznych, które sobie kupił. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnim razem wkładał czerwono-czarną koszulę w kratę.

– Siłowałem się z młodymi – odparł.

Nadinspektor mruknął coś niezrozumiałego, co sprawiło, że Inga i Olaf pomiarkowali, kto przyszedł. Rozległy się gremialne okrzyki „wujek Edmund”, po czym dzieciaki pojawiły się w korytarzu i Osica na moment znikł w ich objęciach.

– Starczy, starczy – mamrotał, starając się wyswobodzić.

Chwilę trwało, nim odpuściły i na powrót znikły w salonie. Forst spodziewał się, że podejrzą przynajmniej kilka kart, których nie powinny, ale trudno.

– Muszą się tak rzucać? – burknął Edmund. – Ledwo dwa tygodnie temu mnie widziały.

– Widocznie pana lubią.

Osica charknął cicho.

– Też zachodzę w głowę dlaczego – dodał Wiktor.

Nadinspektor machnął ręką, jakby starał się odgonić uporczywego insekta, po czym posłał Forstowi spojrzenie, które nijak nie przystawało do sytuacji. Edmund bywał tu dość często, zazwyczaj przyjeżdżał z Aleksem, by dzieci mogły się z nim pobawić, a pies przekonał się, że Wiktor w istocie żyje, tyle że gdzie indziej. Przy każdej takiej wizycie Osica sprawiał wrażenie zrelaksowanego i szczęśliwego, przynajmniej jak na niego.

Tym razem było inaczej.

– Co się dzieje? – rzucił Wiktor.

Nadinspektor powiódł wzrokiem po korytarzu.

– Nic dobrego dla ciebie – odparł.

– Jednak pan nie umiera?

– Na litość boską, Forst…

– Tak czy inaczej wiele czasu panu nie zostało.

Edmund skrzywił się lekko, a bruzdy na jego twarzy stały się jeszcze głębsze. Zbliżył się o krok do podwładnego.

– Będziesz wszystkie te swoje uszczypliwości sobie wypominał, jak mnie zabraknie – bąknął.

– Może. A może będę tak przygnieciony smutkiem, że nie dam rady robić nawet tego.

– A idź w trzy diabły…

Forst uspokoił go ruchem ręki.

– Tylko się droczę – rzucił. – Jestem pewien, że kiedy pan wyciągnie kopyta, moje życie straci sens.

Osica znów popatrzył w kierunku pokoju, w którym znikło dwoje dzieci.

– Może go stracić znacznie wcześniej – zauważył.

– Bo?

– Bo mamy pewien problem. Czy też może raczej ty go masz, a ja mimowolnie się w to wplątałem.

Komisarz zmrużył oczy, wyczuwając w głosie przełożonego więcej powagi niż jeszcze przed momentem. Zazwyczaj nie była zwiastunem niczego dobrego.

– O co konkretnie chodzi? – spytał.

Osica obejrzał się przez ramię.

– O to, że na dole czeka na ciebie prokurator z Nowego Targu – oznajmił.

– Jaki prokurator?

– Z Nowego Targu, przecież mówię.

– A więcej szczegółów nie udało się panu ustalić?

– Udało się.

– Więc może mi je pan przedstawi?

– Może nie – odparł Edmund. – Bo formalnie rzecz biorąc, ten prokurator zjawił się tutaj w asyście policji, żeby cię przesłuchać. I tak się składa, że ja jestem tą asystą.

Forst poczuł, jak jego mięśnie się napinają, a twarz tężeje.

– O czym pan mówi?

– O tym, że jesteś traktowany w charakterze podejrzanego, Forst.

– Podejrzanego? – rzucił nieco bardziej nerwowo Wiktor. – O co?

Osica nabrał głęboko tchu, ale wyraźnie nie miał zamiaru udzielać odpowiedzi. A raczej nie mógł tego zrobić.

– Może tu wejść? – spytał. – Porozmawiasz z nim?

– Jeśli powie mi pan, na jaki temat, tak.

Edmund bezradnie westchnął, a na jego twarzy pojawił się znany komisarzowi wyraz. Występował, kiedy przełożony zostawał skonfrontowany ze sprawą, której nie potrafił rozpracować.

Coś się wydarzyło w Tatrach.

Forst nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości.

– Gdzie znaleźliście ciało? – rzucił.

Ton nieznoszący sprzeciwu sprawił jedynie tyle, że Osica otworzył usta. Znów głęboko zaczerpnął powietrza, a potem w końcu spasował.

– Skąd wiedziałeś? – zapytał.

– Z pańskiej miny. A teraz niech pan mówi.

Edmund potarł kark, jakby złapał go jakiś skurcz.

– W porządku – mruknął. – Wczoraj wieczorem para turystów natknęła się na zwłoki w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Znajdowały się w kosodrzewinie, przy żółtym szlaku, między…

– Wielkim a Czarnym Stawem.

Nadinspektor tylko uniósł brwi, wyraźnie chcąc zapytać, jakim cudem Forst zna dokładną lokalizację.

– Tylko tam kosodrzewina rośnie przy żółtym szlaku – rzucił szybko komisarz. – Co to za ciało? Są ślady świadczące o udziale osób trzecich?

– Cóż…

– Ustaliliście przyczynę zgonu?

Edmund kaszlnął lekko, a potem zerknął kontrolnie ku wnętrzu domu, jakby chciał się upewnić, że dzieci nie usłyszą tego, czego nie powinny.

– Wychłodzenie – odparł.

Celowo nie podawał więcej szczegółów, a im dłużej to trwało, tym większy był niepokój Forsta. Co tu się właściwie działo? I dlaczego prokurator z Nowego Targu podejrzewał o zabójstwo właśnie jego?

– Ofiara to około siedemdziesięciopięcioletni mężczyzna – odezwał się w końcu Edmund. – Odnaleziony całkowicie nagi, bez żadnych dokumentów i rzeczy osobistych, tożsamość jeszcze nieustalona.

Komisarz przełknął ślinę, nie poruszywszy się ani o centymetr.

– Ślady walki?

– Brak – odparł ciężko Osica. – Ale na brzuchu ktoś wypalił jedną literę.

– Jaką?

– „G”.

To wciąż nie tłumaczyło, dlaczego ktokolwiek miałby wiązać tę śmierć z Wiktorem.

– Panie inspektorze…

– To nie wszystko, Forst – uciął Edmund i nieco się zbliżył. – Rzecz w tym, że na miejscu zdarzenia zabezpieczono materiał dowodowy pod postacią odgnieceń butów w śniegu, śladów DNA oraz odcisków palców.

Wiktor wstrzymał oddech.

– Wszystkie należą do ciebie – dodał nadinspektor.

 

 

 

2

ul. Dolnych Młynów, Piasek

 

Forst musiał oddać prokuratorowi Bartłomiejowi Hała­dynowi, że postąpił tak, jak należało. Czekał na dole aż do momentu, kiedy Osica powiadomił go, by zjawił się na piętrze, a gdy wszedł do mieszkania, zachowywał się jak gość, nie zaś najeźdźca gotowy zaanektować podbity teren.

Wiktor zostawił dzieciaki same w salonie, a prokuratora z Nowego Targu w towarzystwie Edmunda zaprosił do gabinetu Dominiki. Stał tu niewielki stolik kawowy z dwoma fotelami, do którego dosunął jej krzesło biurowe.

Otaksował wzrokiem Haładyna, starając się ocenić, z kim ma do czynienia. Na pierwszy rzut oka facet sprawiał wrażenie antytezy ludzi takich jak Aleksander Gerc. Próżno było szukać w jego zachowaniu przejawów poczucia wyższości, arogancji czy choćby zdawkowej agresji.

Przeciwnie, Bartłomiej Haładyn wyglądał, jakby był tu jedynie z zawodowego obowiązku.

– Dziękuję, że nas pan przyjął – odezwał się trzydziestoparoletni nowotarżanin, poprawiając krawat.

Wiktor niemal niezauważalnie wzruszył ramionami.

– Lepsze to niż moja ewentualna wycieczka na Podhale – odparł i pochylił się na krześle. – Bo przypuszczam, że prędzej czy później byście mnie wezwali.

Haładyn sprawiał wrażenie lekko zmieszanego.

– Chyba nie mielibyśmy innego wyboru – zauważył. – Razem z inspektorem Osicą doszliśmy jednak do wniosku, że… cóż…

Forst uniósł brwi, nie bardzo wiedząc, z czego wynika to specjalne podejście. Na miejscu tego człowieka dawno wysłałby wezwanie lub od razu radiowóz, by ściągnąć podejrzanego do pokoju przesłuchań.

– Przekonałem ich, że nie opłaca się stawiać ci zarzutów – włączył się Edmund.

Bartłomiej odchrząknął cicho.

– To prawda – przyznał. – Doświadczenie pokazuje, że zazwyczaj kończyło się to niezbyt korzystnie dla organów ścigania.

– Zawsze.

– Słucham?

– Nie zazwyczaj, tylko zawsze.

Forst poczuł na sobie ostrzegawcze spojrzenie Osicy, ale nie miał zamiaru się nim sugerować.

– Nasza wstępna hipoteza śledcza zakłada, że dowody na miejscu zdarzenia zostały sfabrykowane – podjął Haładyn. – Ale jak sam pan rozumie…

– Musicie to potwierdzić.

Nieźle, skwitował w duchu Forst. Po tym, jak uporał się z Eliaszem, a później z Adamem Petrowem, naprawdę mógł liczyć na kredyt zaufania u służb. Jeszcze kilka lat temu z miejsca by go zamknęli.

– Bylibyście więc wdzięczni za alibi na czas zabójstwa – dodał Wiktor.

– Nie ukrywam, że tak.

– Żaden problem.

Osica ociężale pokiwał głową, zamykając oczy, jakby chciał zasugerować, że właśnie to starał się powiedzieć od samego początku.

– Forst to w tej chwili zwierzę udomowione – zauważył.

– Słucham? – rzucił komisarz.

– A co? Mylę się?

– Dość często.

– Ale nie w tym wypadku – uparł się Edmund. – Więc mów panu prokuratorowi, gdzie żeś był i co żeś robił w czasie zabójstwa.

– Czyli kiedy?

Osica obrócił się do siedzącego obok Haładyna.

– No właśnie – mruknął. – Ustaliliście już kiedy?

Jeśli tak, byłoby to całkiem niezłe tempo, choć może nie rekordowe. Wiktor musiał wziąć pod uwagę, że od jakiegoś czasu pogoda utrzymuje się mniej więcej stała, łatwo było oszacować czas zgonu.

Bartłomiej Haładyn położył rękę na stole, a drugą podparł się o kolano.

– Ze wstępnych ustaleń wynika, że do zdarzenia doszło dokładnie tydzień temu – oznajmił.

– Tydzień? – jęknął Osica.

– Zgadza się.

– I te zwłoki przez ten czas tam leżały?

– Raczej nie przespacerowały się na Kozi Wierch i z powrotem, panie inspektorze – zauważył Forst.

Naraził się na krytyczne spojrzenie Edmunda, ale nie zareagował, skupiając się na prokuratorze. Ten zwlekał z zadaniem konkretnego pytania, zupełnie jakby poczuwał się do winy, że przychodzi mu w ogóle weryfikować podejrzenia względem tak utytułowanego śledczego.

Media naprawdę były czwartą władzą. Gdyby nie materiały, które pojawiły się na temat Forsta po sprawie Grzegorza Preissa i jego brata, szczególnie te dokumentujące dramatyczną walkę na Orlej Perci, nie mógłby liczyć na namiastkę takiego traktowania.

– Więc pamięta pan, gdzie był? – zapytał w końcu Bartłomiej.

– W domu.

– Tutaj?

– Tak.

– Przez cały dzień?

– Prawie – odparł Wiktor. – Pewnie pod wieczór poszedłem się przejść.

– Dokąd?

– Nie prowadzę dziennika spacerów.

Haładyn lekko się uśmiechnął.

– Oczywiście, ale…

– Zazwyczaj robię kółko po parku Jordana albo Grechuty i wracam.

W tym pierwszym wypadku wychodziło jakieś trzy i pół kilometra, w drugim niecałe dwa. Obranie tej lub innej trasy wiązało się z tym, jak dobry dzień miała lewa noga. Zazwyczaj nie najlepszy.

– Ktoś może to potwierdzić? – bąknął Osica tonem sugerującym, że pyta tylko dla formalności.

– W parku Jordana nikt, w tym drugim Klopsik i pani Helena.

– Co?

– Pewien stary mops i jego staruszka. Dość często ich spotykam, to się zaprzyjaźniliśmy.

Edmund uniósł błagalnie wzrok.

– Nie powinien się pan dziwić – dorzucił Wiktor. – Mam dziwną słabość do ludzi, którzy są już u schyłku życia.

– A by cię fras…

– Rozumiem – włączył się szybko Haładyn. – I przypuszczam, że te spacery nie trwają przesadnie długo.

– Raczej nie zdążyłbym dojechać na Łysą Polanę, przejść do Pięciu Stawów, zamordować kogoś i zostawić nagiego w kosodrzewinie, po czym wrócić do Krakowa.

– To prawda – odparł Bartłomiej i nerwowym ruchem przygładził krawat. – A fakt, że był pan w domu, może ktoś potwierdzić?

– Może.

– W takim razie…

– Dominika Wadryś-Hansen. Prokuratura Okręgowa w Krakowie.

– Oczywiście…

Na moment zaległa cisza.

– Może pan podjechać na Mosiężniczą, uprzedzę Dominikę, żeby spodziewała się gościa. Chyba że wystarczy pisemne oświadczenie.

– W zupełności by wystarczyło.

– W takim razie jeszcze dziś trafi do pana skan, a jutro oryginał.

Bartłomiej odetchnął, a potem strzepnął dłonią niewidzialny pyłek ze spodni. Miał ewidentny problem ze znalezieniem miejsca dla swoich rąk i w końcu po prostu skrzyżował je na piersi.

– Skoro to mamy załatwione, zastanówmy się nad inną rzeczą – rzekł Osica.

– Jaką? – spytał Haładyn.

– Kto, do jasnej anielki, chce wrobić Forsta w jakieś zabójstwo? I dlaczego?

Wiktor nie wątpił, że nadinspektor głowi się nad tym od momentu, kiedy tylko zwiedział się o sprawie. Do jakich wniosków mógł dojść? Zasadniczo nie brakowało kandydatów na ludzi, którzy mieliby powód zaszkodzić Forstowi.

Większość jednak albo nie żyła, albo nie dysponowała odpowiednimi narzędziami.

– Cóż… – zaczął ostrożnie Bartłomiej. – Z pewnością ustalenie tego pozwoli nam zrozumieć także to, kto jest mordercą.

Forst zgodził się zdawkowym skinieniem głowy.

– Dlatego zależałoby nam na pańskim powrocie.

– Co takiego?

– Chcielibyśmy, by wrócił pan z nami do Zakopanego i…

– Nie ma mowy.

– Panie komisarzu…

– Nigdzie się nie wybieram – uciął od razu Wiktor.

– Ale…

– Komisja lekarska jasno stwierdziła, że jestem niezdolny do powrotu do służby.

Była to już druga taka opinia, ale Forst miał świadomość, że trzeciej podobnej nie uzyska. Teoretycznie mógł wrócić do komendy, żadne kwestie zdrowotne nie stały temu na przeszkodzie.

Fakt, że nie zamierzał tego robić, będzie za jakiś czas równoznaczny z napisaniem raportu o zwolnienie. I pożegnaniem się z policją raz na zawsze.

– Nie będzie pan pracował w terenie – zapewnił Haładyn. – Chodzi nam tylko o to, by był pan na miejscu i…

– I przerzucał papierki na biurku? To samo mogę robić tutaj.

– Mimo wszystko…

– Nie wracam w Tatry – przerwał mu stanowczo Wiktor.

Poniewczasie uświadomił sobie, że w jego głosie zadrgała nuta ostrzeżenia. Prokurator wychwycił ją bez trudu i najwyraźniej nie wiedział, jak sobie z nią poradzić, bo zerknął tylko bezradnie na Osicę.

– Forst, zastanówże się…

– Zastanowiłem.

– Ktoś zabił człowieka – próbował dalej Edmund.

– Zdarza się.

– Zrobił to raz, może zrobić…

– Choroby układu krążenia zabijają rocznie jakieś osiemnaście milionów ludzi, a mimo to nie widzi pan, żebym pikietował pod McDonaldem – rzucił Wiktor i podniósł się z krzesła.

Przysunął je do biurka, a potem wymownie spojrzał w kierunku przejścia do holu.

– To nie moja sprawa – dodał.

– Nie twoja? A czyje ślady odnaleziono na miejscu przestępstwa?

Forst wsunął ręce do kieszeni jeansów i czekał. Żaden z mężczyzn jednak nawet się nie podniósł.

– Nie interesuje cię, kto i dlaczego to zrobił? – burknął Edmund.

– Interesuje. I z pewnością pan to ustali.

– Posłuchaj…

– Jeśli pisemne oświadczenie o alibi od prokurator Wadryś-Hansen nie wystarczy, mogą mnie panowie wezwać na przesłuchanie do Nowego Targu – uciął komisarz. – Inaczej nie mam zamiaru się stąd ruszać.

Prokurator zerknął z zawodem na Osicę, oczekując, że ten podejmie jeszcze jakąś próbę przekonania podkomendnego, by ten zmienił zdanie. Edmund miał jednak dostatecznie wiele doświadczenia w kontaktach z Forstem, by wiedzieć, że nawet szczyty jego umiejętności retorycznych i erystycznych na nic się nie zdadzą.

Położył dłonie na oparciach fotela, a potem ociężale się podniósł.

– Ktoś na ciebie dybie, Forst – oznajmił.

– Niekoniecznie.

– Tych dowodów raczej nie spreparował na chybił trafił.

– Nie – przyznał Wiktor. – Ale mógł po prostu uznać, że jestem dobrym kandydatem na potencjalnego sprawcę.

Haładyn nadal się nie podnosił, zupełnie jakby sądził, że sytuacja za moment obróci się o sto osiemdziesiąt stopni, a komisarz pójdzie po rozum do głowy.

– Nie każde przestępstwo jest rzuceniem wyzwania śledczemu – dodał Forst.

– Ale to z pewnością tak.

– W takim razie ja go nie podejmuję.

Osica pokręcił głową z głęboką dezaprobatą, nie zdążył jednak zwerbalizować riposty, gdyż pomieszczenie wypełniło się dźwiękami standardowego dzwonka iPhone’a. Dochodziły z kieszeni Bartłomieja Haładyna.

– Przepraszam – rzucił prokurator. – To może być coś ważnego.

Odebrał, a potem wyszedł z gabinetu Wadryś-Hansen i przez moment słuchał. Edmund skwapliwie skorzystał z tego, że zostali sami.

– Psio mać, Forst… – mruknął. – Weźże przestań bździć.

Komisarz nie odpowiedział.

– Wiesz doskonale, że cokolwiek się dzieje, musisz…

– Niczego nie muszę, panie inspektorze.

– A służba? – spytał pod nosem Osica.

– Mam ją w dupie.

– Swoje obowiązki też?

Wiktor powiódł wzrokiem w kierunku korytarza.

– Obowiązki mam tutaj – odparł. – Znacznie ważniejsze niż uganianie się po Tatrach za jakimś szaleńcem.

Nadinspektor zbliżył się do niego tak, że mogli niemal zetknąć się nosami.

– Zabił raz, zabije znowu – powtórzył.

– Nie, jeśli go złapiecie.

Edmund westchnął bezsilnie.

– I kto ma to twoim zdaniem zrobić? – spytał. – Cajdler, co to koronawirusa nawet złapać nie potrafił?

Forst nie zdążył odpowiedzieć, dostrzegając, że prokurator właśnie skończył rozmowę i wrócił do gabinetu. Chód miał niepewny, a wyraz jego twarzy mógł oznaczać tylko jedno – wydarzyło się coś, z czym nie potrafił sobie poradzić.

Wiktor nie miał zamiaru pytać co. Nie była to jego sprawa.

– Coś nie tak? – odezwał się Osica.

Haładyn nerwowo zerknął na komórkę, którą nadal trzymał w uniesionej dłoni. Przez moment wyglądał, jakby zaczęła go parzyć, a on ledwo powstrzymywał się przed rzuceniem nią jak najdalej.

– Mamy nowe fakty w sprawie… – oznajmił.

– Jakie fakty?

Bartłomiej potrząsnął głową, dając sobie chwilę, by ułożyć to, co ma zamiar powiedzieć. Zerknął kontrolnie na Forsta, zapewne zastanawiając się, czy powinni prowadzić tę rozmowę w jego obecności. Słusznie. Był osobą postronną i chciał nią pozostać.

– Wygląda na to, że nagrano sprawcę…

– Nagrano? Gdzie?

– Jest jakaś kamera TOPR-u umiejscowiona…

– Na dachu Pięcistawów – dokończył Wiktor.

– Hm?

– Schroniska – wyjaśnił, mrużąc oczy. – Z widokiem na Przedni Staw. Druga w Dolinie jest ustawiona na Granaty, ale nie widać z niej szlaku. Można przeglądać historyczne ujęcia z poziomu strony internetowej TOPR-u. Usuwają je po jakimś miesiącu.

Prokurator pokiwał głową jak w transie.

– Tak… można przeglądać. To właśnie zrobiliśmy, kiedy tylko dowiedzieliśmy się o zwłokach.

– No i? – zapytał Osica.

– I nic – włączył się komisarz. – Kamera jest ustawiona zbyt daleko, by rozpoznać twarz. Nawet na dużym powiększeniu nie będzie to możliwe, bo jakość pozostawia nieco do życzenia.

– Kruca fuks…

Bartłomiej głośno odchrząknął.

– I tak, i nie – powiedział.

– Znaczy? – rzucił Wiktor.

– Udało się rozpoznać tego człowieka.

Forst przeklął swoje serce za to, że zabiło nieco szybciej. Praca śledczego była silnym narkotykiem, on miał jednak sporo doświadczenia z próbami radzenia sobie z nimi.

Haładyn rozejrzał się po gabinecie i utkwił wzrok w laptopie stojącym na biurku.

– Możemy skorzystać?

Wiktor sam podszedł do komputera, a potem podniósł klapę. Kiedy siadał przed laptopem, dwóch mężczyzn ustawiło się za nim.

Powinien ich niewybrednie pożegnać i poradzić, żeby następnym razem przynieśli ze sobą laptopa. Nie potrafił jednak tego zrobić.

Wszedł na stronę z pogodą od TOPR-u, po czym wybrał odpowiednią kamerę. Jego wzrok prześlizgnął się po aktualnych warunkach meteo i w końcu zatrzymał się na suwaku, za pomocą którego można było zmieniać daty.

Wprowadził odpowiednią sprzed tygodnia.

– O której godzinie kamera zarejestrowała sprawcę? – rzucił.

Haładyn podał mu ją bez choćby krótkiego wahania, jakby ustalenia jego współpracowników wyryły się na zawsze w jego pamięci.

Forst ustawił odpowiednią porę, a potem wszyscy wbili wzrok w obraz z kamery ukazującej kawałek dachu schroniska i teren między nim a Przednim Stawem. Był to słoneczny dzień, widoczność jak żyleta.

Bez trudu dało się dostrzec sylwetkę idącą w kierunku stawu.

Miała na sobie rozpiętą kurtkę, spod której przebijała koszula w czerwono-czarną kratę. Postać podpierała się z jednej strony kijkiem trekkingowym, jakby miała problem z lewą nogą.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

 

 

Copyright © by Remigiusz Mróz, 2023

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2023

 

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Karol Nienartowicz

 

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-838-4

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.