Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
101 osób interesuje się tą książką
Nieuchwytny zabójca.
Mroczna tajemnica z przeszłości.
Zaskakujący finał.
Termin "ekspozycja" ma przynajmniej pięć znaczeń. Podobnie wieloznaczny jest każdy krok mordercy.
Pewnego ranka turyści odkrywają na Giewoncie makabryczny widok – na ramionach krzyża powieszono nagiego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że zabójca nie zostawił żadnych śladów.
Sprawę prowadzi niecieszący się dobrą opinią komisarz Wiktor Forst. Zanim tamtego ranka stanął na Giewoncie, wydawało mu się, że widział w życiu wszystko. Tropy, jakie odkryje wraz z dziennikarką Olgą Szrebską, doprowadzą go do dawno zapomnianych tajemnic… Winy z przeszłości nie dadzą o sobie zapomnieć. Okrutne zbrodnie muszą zostać odkupione.
Trylogia z komisarzem Forstem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 487
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ciociu,
ta książka jest dla Ciebie
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Wiktor Forst nie odrywał wzroku od ciała. Starzec wisiał nagi na przecięciu ramion krzyża, a plamy opadowe na nogach kazały sądzić, że od śmierci minęło nie więcej niż kilka godzin.
Żadnych śladów walki, żadnego podpisu mordercy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
– Panie komisarzu? – zapytał stojący za oficerem młody sierżant.
Wiktor obejrzał się przez ramię, wyciągając paczkę gum cynamonowych Big Red.
– Pytałem, czy go ściągamy?
– Nie – odparł Forst.
Technicy kryminalistyczni krzątali się na Giewoncie od godziny i zdążyli już zrobić swoje. Sprawdzili dokładnie metalowy szkielet krzyża, zbadali okolicę, a także pobrali próbki fekaliów, które uwolniło zwiotczałe ciało. Mimo to Wiktor chciał mieć starca dokładnie tam, gdzie zostawił go morderca.
Rodziło to pewien problem. W przeciwieństwie do szlaków po słowackiej stronie, polskie Tatry były otwarte przez cały sezon. Z wyjątkiem krótkiego odcinka od Przełęczy w Grzybowcu po Wyżnią Kondracką Przełęcz, pod Giewont można było dostać się bez problemu – i gapie ochoczo z tego korzystali, mimo niskich marcowych temperatur. Była dopiero ósma, ale liczna grupa już pojawiła się na Kondrackiej Przełęczy z lornetkami, aparatami i komórkami.
Wiszący na krzyżu starzec musiał być stamtąd widoczny jak na dłoni.
– Ani chybi, jeszcze dziś będziemy na YouTube – zauważył sierżant.
Forst obszedł krzyż. Nie pamiętał, który to już raz.
Pozostawienie ofiary w takim miejscu i odarcie jej z godności było krzykiem. Żaden morderca, który zadaje sobie tyle trudu, by go usłyszano, nie chce pozostać anonimowy. Zostawia znak rozpoznawczy, autograf, ślad czy inny podpis. Tymczasem wisielec sprawiał wrażenie, jakby przed chwilą został wyjęty z kostnicy.
– Może chociaż okryjmy mu… – zaczął chłopak.
Wiktor zatrzymał się i oderwał wzrok od denata.
– Co takiego? – zapytał komisarz.
– Kuśkę – odparł młody. – Zakryjmy mu kuśkę.
Forst spojrzał na niego z niedowierzaniem i włożył listek gumy do ust.
– Nie – powiedział. – Chcę go widzieć takim, jakim widział go morderca.
Młody sierżant przez chwilę milczał.
– Coś nie tak? – zapytał Wiktor, znów spoglądając na ofiarę.
– Nie. Po prostu myślałem, że to, co o panu mówią, to tylko plotki.
Forst nie odpowiedział. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką ma opinię. W najlepszym wypadku był postrzegany jako nieprzesadnie sympatyczny policyjny wyjadacz, na którym trupy dawno przestały robić wrażenie. W najgorszym – jako degenerat. Niespecjalnie szło mu budowanie własnej marki wśród kolegów po fachu, a czerwono-czarne flanelowe koszule w kratę i wytarte jeansy, które stanowiły jego osobisty odpowiednik munduru, z pewnością w tym nie pomagały.
Teraz jednak nie miało to najmniejszego znaczenia.
Obrócił paczkę gum między palcami, a potem potarł skronie, wbijając wzrok w nieszczęśnika na krzyżu. Przypuszczał, że niebawem na Giewoncie zjawi się ktoś z Komendy Wojewódzkiej, kto będzie rozumował podobnie jak ten młodzik. Wiktor nie miał za wiele czasu, by usłyszeć rozbrzmiewający jeszcze gdzieś w okolicy krzyk mordercy.
– Myśli pan, że to motyw religijny? – zagaił chłopak.
– Nie.
– Jak to nie?
Forst milczał.
– Przecież facet wisi na krzyżu, prawda?
Komisarz schował gumy do kieszeni, po raz kolejny przekonując się, że stanowią lichy zamiennik papierosów. Oddałby wiele za czerwonego westa, ale z powodu chronicznych migren rzucił palenie przeszło dwa lata temu. I bez nikotyny Forst zwykł zaczynać dzień od tabletki saridonu, czasem dwóch. Dzisiaj jednak wyszedł z mieszkania w pośpiechu i zapomniał o środkach przeciwbólowych. Jego ojciec mawiał, że migrena jest jak piła łańcuchowa, która rżnie człowiekowi mózg tuż za oczami – Forst rzadko się z nim zgadzał, ale w tym przypadku musiał przyznać mu rację. Bywały dni, kiedy czuł, jakby skład towarowy przewalał się po kościach jego czaszki niczym po torach – w takich chwilach gotów był urwać sobie głowę, byleby ból wreszcie zniknął.
– Nie jest pan przesadnie rozmowny – zauważył sierżant.
Wiktor powiódł wzrokiem wzdłuż napiętej grubej liny, na której wisiał starzec. Wiązanie było ósemką – węzłem doskonale znanym każdemu, kto kiedykolwiek uprawiał wspinaczkę. Na końcu zabójca zawiązał podwójną pętlę.
Nie była to specjalnie znacząca poszlaka. Nawet bez ósemki Forst mógł stwierdzić, że ma do czynienia z człowiekiem, który wie, jak poruszać się po górach. Nikt inny nie zdołałby w środku nocy zawlec ofiary na szczyt o wysokości niemal tysiąca dziewięciuset metrów.
– Krzyż i trup równa się motyw religijny – zawyrokował pod nosem młody.
Wiktor obrócił się do niego, po czym przesunął gumę językiem pod policzek.
– Sierżancie – podjął.
– Tak, panie komisarzu?
– Ile stopni dzieli nas w hierarchii służbowej?
– Siedem.
– Chcesz je kiedyś pokonać?
– Tak jest.
– W takim razie nie zawracaj dupy ludziom, którzy już to zrobili.
– Ale…
Forst pokręcił głową, więc chłopak urwał.
– Gdybyśmy mieli tu motyw religijny, morderca zostawiłby po sobie znacznie więcej niż samo ciało. Tacy ludzie lubują się w symbolach – powiedział Wiktor i wskazał na nienaturalnie wydęty brzuch ofiary. – Tutaj zostawiłby chrześcijański ichtys, pentagram, gwiazdę Dawida czy półksiężyc. Tymczasem ciało jest czyste.
– Nie powiedziałbym, że czyste, ale…
– Pozbawione symboliki – uciął Forst.
– Symboliką jest sam krzyż.
– Nie – odbąknął komisarz i westchnął. Większość gołowąsów dałaby już dawno spokój i zdała się na doświadczenie wyższego stopniem oficera. Ten jednak okazał się upierdliwy. – Krzyż na Giewoncie był symbolem chrześcijańskim tylko przez pierwsze kilkadziesiąt lat – ciągnął Wiktor. – W PRL-u stracił taki charakter i stał się wizytówką Tatr. Tak samo jak słowacki krzyż na Krywaniu. A bardziej nieprzychylni twierdzą, że to tylko dwa duże, pieprzone ściągacze piorunów.
– Oczywiście, tylko że…
– Skoro to ustaliliśmy – wpadł mu w słowo Forst – leć na Kondracką i powiedz temu, kto tam dowodzi, żeby poszerzył zamkniętą strefę.
– Chyba podinspektor jest już na miejscu.
– Więc tym bardziej się pospiesz.
Chłopak skinął głową i się obrócił.
– Niech odsunie tych ludzi jeszcze trochę w kierunku Czerwonych Wierchów – dodał komisarz. – Żaden zoom nie może tu sięgać.
– Tak jest.
Wiktor krytycznie przyglądał się chłopakowi, gdy ten schodził po łańcuchach. Najwyraźniej nieczęsto bywał na takiej wysokości, czemu zresztą trudno było się dziwić. Jeśli tacy jak on w ogóle pojawiali się w górach, to tylko podczas ferii zimowych, patrolując nartostrady.
Komisarz odprowadził go wzrokiem, a potem znów skupił się na denacie.
Zastanawiał się, jak ktokolwiek mógł wtaszczyć ofiarę na szczyt, nie zostawiając żadnych śladów na ciele nieszczęśnika. O tropie na śniegu nie mogło być mowy – zima w tym roku była łagodna, w szczególności marzec. Od jakiegoś czasu nie padało i szlak na Giewont był przetarty setkami butów.
Forst jeszcze raz obszedł piętnastometrowy krzyż, ale i tym razem nie dostrzegł niczego, co mogłoby mu pomóc. Żadnych śladów po uprzęży, żadnych dowodów świadczących o tym, że ten facet został tu wciągnięty po kamiennym zboczu. Powinien mieć choćby otarcia, a jednak sprawiał wrażenie, jakby sam wszedł na szczyt… a potem rozebrał się, wspiął na krzyż i powiesił.
Ale gdzieś musiał być autograf. Ślad mordercy.
I dedykacja dla tego, kto ruszy jego tropem.
2
Bezpośredni przełożony Forsta, podinspektor Osica, zjawił się na miejscu w pełnym umundurowaniu. Nieporadnie gramolił się po łańcuchach na szczyt, ale nie rozpiął choćby jednego guzika marynarki oficerskiej.
W końcu posiwiały mężczyzna stanął obok Wiktora, zupełnie jednak go ignorując. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie darzył go przesadną sympatią – być może dlatego, że Forstowi kilkakrotnie zdarzyło się wylądować w łóżku z jego córką.
– Co to ma być, do cholery? – zapytał Osica, wbijając wzrok w ciało.
– Trup, panie inspektorze.
– Widzę, że trup. Jak się tu znalazł?
– Wygląda na to, że wszedł.
Zastępca komendanta obrócił się do Forsta i zgromił go wzrokiem.
– Kiedy jeszcze żył – dopowiedział Wiktor.
– Jaja sobie ze mnie robicie, komisarzu?
– Tylko na tyle, na ile pozwala mi stopień naszej zażyłości.
Edmund Osica sarknął coś pod nosem, kręcąc głową.
– Jak to się tu znalazło? – powtórzył, krzywiąc się.
– Do tej pory nie udało się tego ustalić – odparł Forst.
– Minęło już półtorej godziny. Co żeście robili przez ten czas?
– Staraliśmy się…
– Interesują mnie tylko konkrety, komisarzu.
– Oczywiście – odparł Wiktor, uśmiechając się półgębkiem. Nabrał tchu, przygotowując się do złożenia meldunku. – W tej chwili jesteśmy w stanie stwierdzić, że morderca dotarł tutaj żółtym szlakiem, przez Rówienki.
Forst zamilkł, żując gumę. Dowódca obrócił się do niego.
– I?
– To wszystko, jeśli chodzi o konkrety.
– Słucham?
– Nie mamy nic więcej.
– Ten człowiek wisi na krzyżu!
– Tak jest, panie inspektorze.
– I możecie mi powiedzieć tyle, że… – Edmund urwał, wywracając oczami. – Skąd wiecie, że dostał się tu żółtym szlakiem?
Wiktor zapytałby raczej o to skąd wiedzą, że w istocie miało miejsce morderstwo. Nie byłby to pierwszy ani ostatni raz, gdy ktoś decyduje się na samobójstwo w Tatrach. Mimo to ugryzł się w język.
– TPN zamknął czerwony szlak na zimę. Nie ma tam żadnych śladów, jeśli nie liczyć odcisków, które zostawiły kozice. Niestety, żółty jest mocno uczęszczany, a poza tym przeszło nim dzisiaj już kilkadziesiąt osób, zacierając potencjalny materiał dowodowy.
– Co ty powiesz, Forst? – żachnął się Osica. – Widziałem po drodze kamery NSI. Sępy już krążą nad padliną.
– Jest Szrebska?
– Słucham?
– Ta dziennikarka z NSI, Olga Szrebska. Jest na miejscu?
– A jakie to ma znaczenie, do cholery?
– Bardzo lubię jej głos i spojrzenie. To prawdziwa dama, jak te z powieści Jane Austen.
Edmund zbył to milczeniem.
– Chcę wiedzieć, co tu się stało, Forst.
– Oczywiście, panie inspektorze.
Osica z obrzydzeniem spojrzał na ciało, po czym wskazał je Wiktorowi.
– Masz mi w tej chwili coś z tego wyłuskać.
– Niestety, nie mam pojęcia, co mógłbym…
– Potrzebuję czegokolwiek, rozumiesz? – przerwał mu Edmund. – Minister już wisi nad komendantem, a komendant nade mną. Muszę rzucić tym ogarom choćby ogryzek.
Wiktor również spojrzał na nagie ciało.
– Cóż… wygląda na to, że denat sam tutaj wszedł i się powiesił.
– Obaj wiemy, że to niemożliwe.
– A jednak dowody przemawiają na korzyść tej tezy.
– Czyli samobójstwo? – zapytał z niedowierzaniem Edmund.
– Moim zdaniem nie.
Osica rozłożył ręce, lekko poirytowany.
– Dlaczego nie?
– Bo facet dochował najwyższej staranności we wszystkim, oprócz jednej rzeczy.
– Jakiej?
– Użył liny dynamicznej – odparł Wiktor, mrużąc oczy, gdy impuls bólu przeszył mu głowę. – Gdyby chciał się zabić, wziąłby statyczną.
– Możesz mówić po ludzku?
– Mogę, ale muszę wrócić do czasów Homera, bo to wówczas zaczęto wieszać ludzi.
Dowódca niecierpliwił się coraz bardziej, przez co Forst miał ochotę dalej odwlekać podanie mu informacji, które same rzucały się w oczy.
– Mówże – bąknął podinspektor.
– Jak pan wie, wieszani ludzie nie umierają przez uduszenie – odparł Wiktor. – Zgon następuje przez szarpnięcie, które nadweręża kręgosłup szyjny. Dochodzi do przerwania rdzenia kręgowego… i voilà, mamy nieboszczyka niemal natychmiast.
– Ten tak nie zginął?
– Nie. Lina dynamiczna zamortyzowała przeciążenie. Nastąpiło dociśnięcie nasady języka do tylnej ściany gardła. Ten człowiek udusił się w męczarniach. Trudno podejrzewać, by ktokolwiek sam się na to pisał.
Edmund zbliżył się do krzyża i mimowolnie spojrzał na leżące pod nim wydaliny.
– Gdzie są jego ciuchy? – zapytał.
– TOPR jeszcze szuka na zboczach, ale kiedy z nimi rozmawiałem, twierdzili, że dawno by je znaleźli, gdyby gdzieś tu były.
– Więc morderca je zabrał.
Komisarz skinął głową z uznaniem.
– Chylę czoła, panie inspektorze.
– Nie drwij, Forst, bo już raz przyblokowałem twój awans.
– Jestem tego świadom, panie inspektorze.
– To bądź świadom także tego, że mogę zrównać cię z ziemią.
– Tak jest.
Złość w oczach dowódcy była dla Wiktora niczym balsam dla duszy. Stary policyjny wyga rzadko potrafił utrzymać nerwy na wodzy i tylko cudem zaszedł tak daleko w hierarchii służbowej. Ukształtowała go jeszcze milicja i jeśli nadawał się do jakichkolwiek realiów, to jedynie do tych słusznie minionych. Forst nie mógł tego samego powiedzieć o jego córce – ona bardzo ceniła sobie nowoczesność.
– Odciski pobrane? – zapytał podinspektor.
Forst przytaknął i wsadził ręce do kieszeni.
– Ze wszystkiego, co tu jest – powiedział. – Niestety, na krzyżu nazbierało się ich tyle, że technicy nie są dobrej myśli.
– A lina?
– Na pierwszy rzut oka czysta jak łza.
– Ciało?
– Też – odparł Wiktor i znów otaksował wisielca. – Więcej będziemy wiedzieć po sekcji.
– W takim razie ściągajcie tego biedaka, bo NSI już zapewne przytargało kamery.
Wiktor zwołał kilku niższych rangą funkcjonariuszy, w tym młodego sierżanta, który wcześniej suszył mu głowę. Poprawili rękawiczki, a potem zaczęli ściągać nieszczęśnika z krzyża. Położyli go na czarnym worku, po czym wyprostowali się i spojrzeli na niego z góry.
Sześćdziesięciolatek, ocenił Forst. Przysadzisty, rysy twarzy inteligentne, na nosie niewyraźny ślad po okularach. Bruzda wisielcza na szyi była dobrze widoczna. Najciemniejsze otarcie znajdowało się przy jabłku Adama i świadczyło, że ostatecznie doszło do złamania kości gnykowej. Plamy opadowe pojawiły się na rękach i nogach.
Wszystko w normie. Z jednym wyjątkiem.
Twarz tego faceta powinna wyglądać zupełnie inaczej.
– Sukinsyn… – odezwał się Forst.
– Co takiego? – zapytał podinspektor.
– Nie do pana.
– Wiem, do cholery, że nie do mnie. Co zauważyłeś?
Wiktor wskazał siniaki i wybroczyny na spuchniętej twarzy denata.
– Przy typowym powieszeniu krew powinna spłynąć na dół – powiedział. – A tutaj, jak pan widzi, nie doszło do zamknięcia dopływu krwi tętniczej do mózgu.
– Słucham?
– Ktoś zablokował odpływ krwi żylnej.
– Nic mi te słowa nie mówią, a ty pleciesz, jakbyś był medykiem sądowym.
– Niech pan spojrzy – odparł Forst, ledwo rejestrując jego słowa. Pochylił się nad trupem. – Twarz ma całą siną. Widać wybroczyny pod spojówkami i trochę zaschniętej krwi w okolicach uszu. To świadczy o tym, że na moment przed śmiercią krew dopływała do mózgu, ale z niego nie odpływała.
– Co ty pieprzysz, Forst?
– Nie nastąpiło zamknięcie naczyń krwionośnych – wyjaśnił komisarz. – Ten biedak nie stracił przytomności, panie inspektorze. Ktokolwiek go wieszał, przerywał, by przedłużyć jego męki.
– Co?
– Stąd lina dynamiczna – powiedział Wiktor bardziej do siebie niż do rozmówcy. – Nie chciał uszkodzić rdzenia kręgowego. Nie chciał go zbyt szybko zabić.
– Torturował go?
– W pewnym momencie ściągnął go, położył na ziemi i uniósł mu nogi, by krew napłynęła do mózgu – perorował dalej Forst. – A może zrobił to kilka razy? Mógł urządzać sobie tu makabryczną zabawę przez dobrych kilka godzin.
Edmund zamilkł, niechętnie przypatrując się ofierze. W końcu skinął na techników, a ci szybko zamknęli worek.
Naraz jednak Wiktor pochylił się nad nim i ponownie go rozsunął.
– Możesz mi wytłumaczyć, co robisz?
Forst przykucnął przy zsiniałym obliczu i przez moment wbijał spojrzenie w otwarte oczy. Nikt nie pomyślał o tym, by choćby tknąć powieki. Niektóre żółtodzioby oglądające CSI małpowały nieświadomie odruchy aktorów, ale dziś nikogo takiego tutaj nie było. Zmarły był nietknięty.
Przynajmniej do momentu, gdy Wiktor wepchnął mu rękę do ust.
– Forst!
– Spokojnie, panie inspektorze.
– Co spokojnie! – uniósł się Osica. – Wyciągaj łapę z gęby umarlaka!
Komisarz wykonał polecenie, choć zabrał trofeum. Podniósł je i obrócił w dłoni, po czym wytarł krew i flegmę o swoją koszulę.
– Co… – zaczął dowódca. – Co to jest?
– Krzyk, panie inspektorze.
3
Forst obejrzał monetę, którą znalazł w gardle ofiary, a potem podał ją dowódcy.
– Co ty wyczyniasz?
– Niech pan bierze.
– Zatrzemy…
– Ma pan przecież rękawice. Proszę to potrzymać.
Gdy zdezorientowany Osica spełnił prośbę, Wiktor wyjął smartfona i zrobił po jednym zdjęciu z każdej strony. Wiedział, że przedmiot niebawem trafi do Zakładu Daktyloskopii w Warszawie w celu pobrania odcisków palców. Potem do Zakładu Biologii, by zbadać znajdujące się na nim wydzieliny, następnie do Zakładu Chemii, żeby wykryć ewentualne mikroślady, a później… Bóg jeden wie gdzie. Pewne było, że Forst nie zobaczy go przez długi czas.
– Dosyć tego – burknął Edmund, po czym przywołał jednego z techników kryminalistycznych i przekazał mu monetę.
Chwilę później dwóch policjantów zeszło z łańcuchów i powoli ruszyło w kierunku Kondrackiej Przełęczy. Wiktor oglądał zdjęcia awersu i rewersu monety, będącej zapewne niezbyt wyszukanym falsyfikatem. Pieniądz stylizowany był na czasy antyczne – na jednej stronie widniały cztery kolumny, na drugiej inskrypcja, której Forst nie potrafił rozszyfrować. Nie wiedział, jakim alfabetem została zapisana, ale na pewno nie łacińskim.
– Skąd wiedziałeś, że morderca zostawił coś w gardle? – zapytał podinspektor, gdy zbliżali się do nieustannie gęstniejącego tłumu.
– Tylko przypuszczałem.
– Ponieważ?
– Kość gnykowa nie powinna być złamana, nie przy powieszeniu nietypowym.
Osica uniósł brwi.
– Gardziel wyglądała, jakby użyto liny statycznej, nie dynamicznej.
– No tak.
– Ktoś męczył tego człowieka, dusząc go, a tę kość złamał już po fakcie. Innymi słowy, zostawił subtelną wskazówkę, gdzie szukać jego autografu. – Wiktor zawiesił głos, wskazując na kobietę w tłumie. – A oto i Szrebska.
Dowódca rozejrzał się, skonsternowany.
– Skąd wiedziałeś, że ta kobieta tutaj będzie? – zapytał.
– Musi pan zadawać tyle pytań?
– Na tym polega moja praca. A twoja na tym, by udzielać mi odpowiedzi.
– NSI zawsze sięga swoimi mackami daleko – wyjaśnił komisarz.
– Ale ma na usługach kilkudziesięciu reporterów w kraju.
– Tak – przyznał Forst. – Tyle że nie wszyscy byli dziś widziani w Kalatówkach.
– Słucham?
– Zatrzymałem się tam rano na kawę.
– W drodze na miejsce zbrodni?
– Nie lubię zaczynać dnia bez kawy. Bywam potem opryskliwy.
– Rozumiem – odparł Osica. – Nic nie powinno mnie zaskakiwać po tym, czego się o tobie nasłuchałem od ludzi z Komendy Powiatowej.
– I od pańskiej córki.
Edmund syknął coś pod nosem, dostrzegając w oddali kamery NSI. Pociągnął za poły marynarki oficerskiej i poprawił krawat.
– Wspomnij o niej jeszcze raz, a twoja grdyka będzie wyglądała tak, jak tego nieboszczyka na górze.
– Przyjąłem, panie inspektorze.
– I nie odzywaj się przed kamerą, jasne? Choćby Szrebska pytała, czy pójdziesz z nią do łóżka.
– Byłoby to pytanie retoryczne, panie inspektorze.
– Zachowaj absolutną, kurwa, ciszę. I na Boga, Forst, rób w miarę inteligentne wrażenie. Pochodzisz w końcu z inteligenckiej rodziny, prawda?
– Owszem. Mój świętej pamięci ojciec wykładał na Jagiellonce, a…
– A ty poszedłeś do policji. Brawo – uciął dowódca, lustrując go wzrokiem i cmokając przy tym z dezaprobatą. – Co ty masz na sobie?
– Koszulę Springfielda i jeansy z Pull&Bear. A tę kurtkę…
– Mniejsza z tym. Wyglądasz beznadziejnie.
– Kilka młodych turystek na Kalatówkach polemizowałoby.
– Być może były jeszcze pijane po ubiegłej nocy.
– Bez wątpienia.
– Twój wygląd nie licuje ze stanowiskiem – dodał pod nosem Edmund. – Trzymaj się krok za mną.
– Tak jest.
Wiktor obserwował, jak Olga Szrebska przejmuje dowodzenie na Kondrackiej Przełęczy. Poprzesuwała ciekawskich, organizując sobie skrawek miejsca przed taśmami policyjnymi. Zdołała zmieścić tam siebie i kamerę, która teraz rejestrowała, jak dwóch policjantów zbliża się do dziennikarki. Włosy miała upięte z tyłu w niewielki kok, który nijak nie pasował do krótkiej kurtki z logiem stacji telewizyjnej. Uwagę komisarza przykuło jednak coś innego.
– Widzi pan te pośladki?
– Zamknij się, Forst – żachnął się Osica, przyspieszając kroku.
Zatrzymali się kilka metrów od kamery, niczym karny pochód, który czeka na znak, że może iść dalej. Olga obejrzała się przez ramię, uraczyła ich zdawkowym uśmiechem, a potem zapowiedziała wiadomości. Najwyraźniej NSI nadawała na żywo. Wiktor nie miał wątpliwości, że sam komendant główny i minister spraw wewnętrznych oglądają ten przekaz. Potem zmitygował się, że premier i prezydent zapewne także. Dzisiaj rano cała Polska zobaczyła trupa wiszącego na Giewoncie. To nie mogło przejść bez echa.
– Czy mogą nam panowie podać jakiekolwiek informacje o ofierze? – zapytała Szrebska, wyciągając mikrofon w kierunku funkcjonariusza w pełnym umundurowaniu.
– Nie – odezwał się Wiktor, wychylając zza przełożonego.
Kamera i mikrofon natychmiast się przesunęły.
– W materiale widzowie mogli zobaczyć, że ofiara to około sześćdziesięcioletni mężczyzna, zupełnie nagi i…
– Samobójca – wypalił Forst, robiąc krok w przód.
Z kieszeni koszuli wyciągnął sfatygowaną paczkę Big Redów, po czym spojrzał pytająco na reporterkę, jakby zamierzał ją poczęstować. Wyrzucił przeżutą gumę na bok i rozpakował kolejny listek.
– Twierdzi pan…
– Że ten człowiek popełnił samobójstwo na Giewoncie, tak – uciął komisarz. – Nie ulega to wątpliwości. – Kątem oka obserwował, co robi dowódca, ale ten musiał uznać, że jest już za późno, by ratować sytuację.
– Brzmi to absurdalnie – odparła Olga.
Forst wzruszył ramionami i patrząc na dziennikarkę, zaczął żuć gumę. Zaległo milczenie. Kamerzysta wychylił się zza aparatury i zerknął na Szrebską.
– Czy może pan powiedzieć nam coś więcej?
– Nie – włączył się podinspektor Osica. – W swoim czasie rzecznik przekaże państwu wszystkie informacje. Dziękuję.
Nie czekając na odpowiedź, policjanci ruszyli między tłum, eskortowani przez młodego sierżanta i kilku innych funkcjonariuszy. Zebrani szybko zrobili im przejście, wykrzykując pytania, na które nie mogli dostać odpowiedzi.
– Jesteś martwy – burknął Edmund.
– Tak jest, panie inspektorze.
Minęli ostatnich gapiów i ruszyli czerwonym szlakiem ku Przełęczy w Grzybowcu. Władze Tatrzańskiego Parku Narodowego zrobiły wyjątek, pozwalając, by poruszali się nim policjanci. Wiktor spojrzał na idącego obok dowódcę i uznał, że ten zachowuje się zaskakująco spokojnie – choć zapewne było tak tylko dlatego, że odprowadzała ich kamera NSI.
– Mówię poważnie, Forst – dodał po chwili. – Mniejsza ze mną, ale góra dobierze ci się do skóry.
– Jedynym, który się na to odważy, będzie morderca – odparł Wiktor, oglądając się przez ramię. Chętnie zamieniłby jeszcze kilka słów ze Szrebską, która wodziła za nimi wzrokiem. Przekazał jej już jednak wszystko, co miał do powiedzenia.
– Nie sądzisz chyba…
– Rzuciłem mu rękawicę – uciął Forst. – Publicznie zanegowałem jego osiągnięcie.
– I uważasz, że rozjuszyłeś go na tyle, by się za ciebie wziął?
– Tak.
Edmund pokręcił głową.
– Cudów bym się nie spodziewał – powiedział. – Oprócz tego, że komendant urwie ci jaja.
– Wstawi się pan za mną.
– Nie nadstawiłbym za ciebie kantu dupy, Forst, nawet gdyby sowicie mnie opłacono.
Wiktor uśmiechnął się pod nosem i skupił na drodze. Nie wziął ze sobą raków, nie wspominając już o czekanie. Skrzypiący pod butami śnieg był śliski, a bieżnik jego wysłużonych salomonów pozostawiał wiele do życzenia. Idący obok Osica był jednak w znacznie gorszej sytuacji. Jego wyglancowane trzewiki były niczym małe narty, choć i tak daleko mu było do takich wesołków, którzy na Rysy wchodzili w trampkach, a na Giewont w japonkach czy sandałach. Pierwszorzędni kandydaci na samobójców, tyle że nie do końca tego świadomi. Jeśli udawało im się zejść z powrotem w doliny, oznaczało to, że los naprawdę się do nich uśmiechnął.
Nie można było tego samego powiedzieć o mężczyźnie, który leżał w czarnym worku, czekając, aż zabierze go śmigłowiec TOPR-u. Dla niego szczęście okazało się towarem deficytowym.
Kim był? Komu podpadł na tyle, że zamordowano go w tak bestialski sposób?
Przy powieszeniu typowym ofiara traciła przytomność niemal od razu. Ten człowiek dogorywał, nieludzko długo, a w dodatku cały czas był świadomy tego, co się z nim działo.
– Coś tak zamilkł? – zapytał zasapany Edmund, zapadając się jedną nogą w śnieg.
– Kontempluję przyrodę – odparł Wiktor.
Przyrodę miał jednak w głębokim poważaniu, przynajmniej jeśli chodziło o budzącą się do życia faunę i florę. Kosodrzewina, sit skucina na Czerwonych Wierchach, kozice czy świstaki nigdy przesadnie go nie zajmowały.
Góry to co innego.
Pogoda była wprost idealna. Przed nimi rozpościerał się widok na szereg szczytów, z których najlepiej widoczna była Wielka Turnia, sprawiająca z tej perspektywy wrażenie, jakby dotykała chmur. Na postrzępione wierzchołki i strome zbocza Forst mógł patrzeć godzinami. Czuł wtedy potęgę natury i jej destrukcyjny potencjał. W jakiś sposób sprawiało to, że czuł się pewniej.
– Musisz tak pędzić?
– Nie pędzę, panie inspektorze.
– Zwolnij.
– Tak jest.
– Nie jestem… przyzwyczajony. Nie każdy ma tyle… wolnego czasu, by go… trwonić na jakieś… codzienne joggingi.
Córka musiała napomknąć o jego porannych zwyczajach. Z joggingiem nie miały jednak wiele wspólnego. Od lat Forst wstawał o szóstej, by chwilę później ruszyć na godzinny bieg. Czasem w tym czasie robił dwanaście, a czasem trzynaście kilometrów – nie miało to większego znaczenia. Nie chodziło też o zdrowie. Liczyło się to, że migreny na jakiś czas ustępowały, a przy okazji dawał sobie w kość od samego świtu.
– Ile… jak długo… będziemy… – wysapał Osica.
– Stąd do Doliny Strążyskiej jest pańskim tempem jakieś dwie i pół godziny.
– Niedobrze…
Wiktor popatrzył na niego z niedowierzaniem.
– Lojalnie uprzedzam, że nie będę pana niósł.
– Poczekaj… muszę chwilę odpocząć…
Edmund zatrzymał się, by zaczerpnąć tchu. Forst stanął obok niego, rozejrzał się i wyrzucił gumę. Zastanawiał się, jak dowódca w ogóle wdrapał się na taką wysokość.
Zanim Osica zdążył odsapnąć, rozdzwoniła się jego komórka. Otarł pot z czoła, po czym sięgnął do skórzanego futerału rodem z lat dziewięćdziesiątych, który nosił przy pasku.
– Dzień dobry, panie komendancie – powiedział na wydechu. – Tak, tak, nie. Wydałem bezpośredni rozkaz, by milczał. Nie, panie komendancie. Czy to, aby… Tak, oczywiście, rozumiem.
Forst przysłuchiwał się temu z obojętnością. Nieraz podpadał przełożonym i nigdy przesadnie się tym nie przejmował. Tym razem również nie miał takiego zamiaru.
Podinspektor schował starą nokię do etui, a potem bez słowa ruszył w kierunku Przełęczy w Grzybowcu. Tym razem sam narzucił tempo marszu.
– Jesteś zawieszony – odezwał się.
– Co takiego? – wypalił Wiktor.
– Komendant zawiesił cię w czynnościach służbowych na okres trzech miesięcy.
– Nie miał prawa.
Edmund spojrzał na rozmówcę spode łba.
– Miał pełne prawo – odparł.
– Musi toczyć się wobec mnie postępowanie, które…
– Wszczęto postępowanie dyscyplinarne.
– To bzdura – zaoponował Forst. – NSI dopiero co wyemitowała materiał. Nikt nie zdążyłby postawić nawet pieczątki, nie mówiąc o podpisie.
– A jednak sam komendant wojewódzki właśnie mnie o tym poinformował.
– Drwi sobie pan ze mnie?
– Na szczęście nie. Choć mnie też wydaje się to za piękne, by mogło być prawdziwe – odparł Osica. – Najwyraźniej podpadłeś w inny sposób.
– Najwyraźniej?
Edmund z namaszczeniem skinął głową.
– Nie powinien pan o tym wiedzieć? Jest pan przecież cholernym podinspektorem.
– Uważaj na słowa.
Przez moment milczeli.
– Więc? – zapytał Forst.
– O niczym nie wiedziałem.
– Jak to możliwe?
– Naczelnik Wydziału Kontroli mnie nie znosi – odparł Osica, znów zapadając się w śniegu. Wiktor podał mu rękę, a Edmund bezwiednie za nią złapał. – Zresztą, nawet gdyby było inaczej, te hieny nic by mi nie powiedziały. Muszą wiedzieć, że sypiasz z moją córką.
– Sypiałem.
– Milcz, Forst – odbąknął podinspektor. – I przyzwyczaj się do tego, bo przez następne trzy miesiące właśnie to będziesz robił.
Trzy miesiące. Tyle wystarczyło, by wszelki ślad po mordercy rozpłynął się w odmętach akt, wśród innych nigdy niewyjaśnionych spraw.
Forst nagle się zatrzymał. Dowódca przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym zrobił to samo i niechętnie obejrzał się na podkomendnego.
– To jakiś absurd – powiedział Wiktor.
– Absurd? Pracowałeś na to, od kiedy zacząłeś u nas służyć. O ile mnie pamięć nie myli, było to jedenaście lat drogi przez mękę.
Forst nie miał zamiaru z nim dyskutować. Przez te lata było kilka okazji, by Wydział Kontroli wszczął przeciwko niemu postępowanie, ale zawsze udawało mu się jakoś wyplątać z kłopotów. Tym razem jednak nie dano mu choćby szansy, by odniósł się do zarzutów. Nie wiedział nawet, które z jego przewinień przepełniło czarę goryczy. Wszystko to wyglądało co najmniej podejrzanie.
Mógł się bronić. Na wydany przez przełożonego rozkaz przysługiwała mu skarga do sądu administracyjnego. Naraz zdał sobie jednak sprawę, że żadne odwołanie mu nie pomoże. Nawet jeśli uda mu się uchylić zawieszenie, nie zostanie z powrotem przydzielony do sprawy z Giewontu. Dostanie patrole nartostrad albo pogadanki w szkołach.
Obrócił się ku Wyżniej Kondrackiej Przełęczy.
– Co robisz?
Wiktor bez słowa ruszył w kierunku, z którego przyszli.
– Forst, stój!
– Jestem zawieszony, panie inspektorze. Zawieszona jest także moja wola wykonywania rozkazów.
Podinspektor ruszył za nim, miotając pod nosem przekleństwa.
– Dawaj kaburę, kurwa mać! – wycedził, gdy znalazł się tuż za komisarzem. – I legitymację służbową!
Nie zwalniając, Wiktor podał mu kartę przypominającą dowód osobisty, a potem odpiął futerał z bronią. Służbowy glock nie był mu już potrzebny. Liczyło się to, że w komórce miał zdjęcia monety, która stanowiła jedyny ślad pozostawiony przez mordercę.
Po chwili zostawił Edmunda w tyle. Przypuszczał, że po tym, co zamierza zrobić, już nigdy więcej go nie zobaczy. Chyba że na sali sądowej.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
CZĘŚĆ DRUGA
Dostępne w wersji pełnej
CZĘŚĆ TRZECIA
Dostępne w wersji pełnej
CZĘŚĆ CZWARTA
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © by Remigiusz Mróz, 2015
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2015
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2015
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Yellowj/Shutterstock
Redakcja: Editio
Korekta: Editio
eISBN: 978-83-8075-028-9
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
www.wydawnictwofilia.pl
Wszelkie pytania prosimy kierować na adres:
Dołącz do nas na Facebooku!
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki