Wezwijcie moje dzieci - Marta Krajewska - ebook + audiobook
BESTSELLER

Wezwijcie moje dzieci ebook

Marta Krajewska,

4,7

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Od kilkunastu lat Wilcza Dolina przygotowuje się na powrót wilkarów. Opiekunka jest zmęczona oczekiwaniem, odpowiedzialnością, strachem i niepewnością. DaWern wiedzie podwójne życie i wciąż nie jest pewne, po czyjej stronie stanie, gdy przyjdzie czas. Dziecko krwi Elleniale dorosło i jest gotowe poznać Pana Lasu.

Alasa coraz bardziej interesuje się zdziwaczałym Irkem. Dawno temu wywieszczyła, że kiedyś pomoże mężczyźnie odnaleźć spokój, a potem wrócą wilkarzy. W miarę jak wieszczka i bartnik zbliżają się do siebie, czas przepowiedni nieuchronnie zaczyna się wypełniać.

---------------------------------------

Nowa opowieść z Wilczej Doliny urzeka, tak jak poprzednie, baśniową niesamowitością i urokliwą słowiańską atmosferą, nienagannym stylem, porywającą fabułą i galerią niezwykle barwnych postaci, niektórych dobrze nam znanych, ale także nowych, wcale nie mniej ciekawych. Przede wszystkim jednak oczarowuje, wręcz oszołamia bogactwo autorskiej inwencji i bujność formy, jaką Marta Krajewska kreuje, wręcz maluje w naszej wyobraźni przekonującą wizję własnego świata. Wspaniała, fascynująca lektura!
Witold Jabłoński, autor “Darów bogów”, “Popiela” i „Wandy”

Długo wyczekiwany finał trylogii z Wilczej Doliny urzeknie was liryzmem i magią. Marta Krajewska z właściwą sobie subtelnością zaplata wszystkie nici tego wyjątkowego słowiańskiego fantasy, tkając niezwykle satysfakcjonujące zakończenie.
Maria Zdybska, autorka serii „Krucze serce”

Nikt prócz Marty Krajewskiej nie potrafi tak wspaniale opowiadać słowiańskiego fantasy. Tylko ona zdoła zanurzyć czytelnika w historii, opleść go słowami i zatrzymać aż do ostatniej strony, by zostawić niepocieszonego, że opowieść się zakończyła.
Małgorzata Lisińska, autorka serii „Tropiciel”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 522

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (856 ocen)
668
142
40
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mczubaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Najlepsza z całej trylogii
30
Antetonitrus

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna i nieprzewidywalna ❤️ żałuję, że to już koniec tej przygody.
30
Merysek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna i trzymająca w napięciu do ostatniej strony.
30
bozenasup

Nie oderwiesz się od lektury

Świetny finał trylogii Marty Krajewskiej. "Wezwijcie moje dzieci" to dla mnie powrót do ulubionych postaci, ciekawych przygód, niebanalnej historii i szczypty magii. Czyta się fantastycznie i niezmiernie żałuję, że to już koniec. Polecam!
30
Carmaniola

Nie oderwiesz się od lektury

Tak długo wyczekiwany kolejny, i niestety ostatni, tom cyklu spełnia oczekiwania czytelników. Znani i lubiani bohaterowie nie zawodzą a nie brak nowych barwnych postaci. Wartka akcja, rosnące napięcie dopełniają całości. Żal się żegnać...
30

Popularność




Tę książkę dedykuję mojej rodzinie, przyjaciołom i czytelnikom. Otulaliście mnie ciepłem Waszych ramion, słów i serc, gdy bardzo tego potrzebowałam. Bez Was nigdy nie udałoby mi się skończyć tej opowieści. Bez Was nie miałabym siły, by rozpocząć kolejne. Będziecie po wsze czasy częścią mnie i Wilczej Doliny.

Dziękuję.

M.

Dlaprzypomnienia:

Venda – opiekunka, zielarka, żerczyni

DaWern – ostatni z wielkiej rasy wilkarów

Atra – zielonooka, lubiła czasem poleżeć na cmentarzu

Toru – syn Atry i demonów z Cmentarza Wyklętych

Dara – córka Atry i DaWerna

Krasta – matka Atry

Wastir – młynarz

Otro – starszy, zmarły syn młynarza

Sadko – młodszy syn młynarza, przyjaciel Irkego

Mirva – córka Zdamira, obecnie żona Sadka

Nawko – starszy syn Mirvy i Sadka, jeden z czwórki wiejskich łobuzów

Preszko – młodszy syn Mirvy i Sadka

Sosenka – kilkuletnia córka Mirvy i Sadka

Jada – śliczna młynarka, przyjaciółka Vendy

Lendav – chmurnik, mąż Jady

Olana – chmurniczka, córka Jady i Lendava

Luda – najmłodsza młynarka, ukochana Irkego, zmarła tragicznie

Maron – wdowiec po młynarce Anice, obecnie mąż Nasty

Nasta – wdowa po Olestku, obecnie żona Marona

Żbik – urodził się z bliznami, syn Nasty i zmarłego Olestka

Rystek – syn Nasty i Marona

Tinne – wielki jak tur, mieszka naprzeciwko gospody

Peromira – jego żona, gadatliwa i pełna ciepła

Misławka – starsza z ich córek

Estek – młodszy syn bartnika, mąż Misławki

Heliczka – młodsza córka Tinnego

Orka – kiedyś zasmarkany łobuz, dziś mąż Heliczki, odźwierny Młynnej Bramy

Opawit – ojciec Tinnego, zdarzało mu się wspomnieć o leszym

Larse – łagodny człowiek, przyjaciel Tinnego, ma dwie córki

Liwka – starsza córka Larsego

Hilana – młodsza córka Larsego

Marozowa – babka odbierająca porody, bardzo stara, zmarła

Wiljo – matka Alasy, najlepsza gospodyni w dolinie

Alasa (Płomyk) – wieszczka, obecnie uczennica Vendy

Kostjan – rudowłosy ojciec Alasy, najlepszy gospodarz doliny

Zdamir – kowal, zagorzały przeciwnik opiekunki

Stojan – jego wiecznie kaszlący krwią brat, zmarł

Restko – syn Zdamira, obecnie jest kowalem w dolinie

Iva – córka owczarza Grzysława, żona Restka

Morka – starsza córka Restka i Ivy

Neteczka – młodsza córka Restka i Ivy

Heszko – młody kowal, jeden z czterech wiejskich łobuzów

Gostowit – bartnik, ojciec Irkego i Estka, zmarł

Irke – jego starszy syn, pan kłobuka, znany z głupich pomysłów

Milisa – córka myśliwego, żona Jarta, karczmarka

Miroh – młody karczmarz, jeden z czterech wiejskich łobuzów

Grzysław – owczarz, brat Kostjana

Kiromir – jego syn, juhas

Gaborn – młody owczarz, syn Kiromira, jeden z czwórki wiejskich łobuzów

Prolog

Młodzieniec wymknął się z obejścia, gdy nikt niepatrzył.

Pochłonięta codziennymi pracami rodzina nie zwróciła uwagi na jego odejście. Dali się oszukać pozornie obojętnej minie i pogwizdywanej pod nosemmelodyjce.

Nie mieli pojęcia, ile kosztował go spokojny krok, jakim oddalał się od chaty, i jak mocno zabiło mu serce, gdy spoglądał przez ramię na zajętych pracąbliskich.

Droga od bramy w palisadzie do pierwszych drzew ciągnęła się niczym tortura. Serce młodzieńca waliło jak oszalałe, lecz wewnętrzny głos powtarzał z determinacją: Musisz ichoszukać!

Nareszcie. Zanurzył się w las. Pachniało tu wczesną wiosną, mokrą ściółką i ziemią, dopiero co uwolnioną spodśniegu.

Chłopak obejrzał się, czy nikt go nie widzi, po czym wyjął spomiędzy krzaków ukryty zawczasu worek z najpotrzebniejszymi rzeczami. Zarzucił go na ramię, posłał wsi długie spojrzenie, odetchnął dziarsko i ruszył wdrogę.

Przemknął w ciszy na trakt. Szlak był słabo widoczny, ale młodzieniec wiedział, że to jedyna pewna droga za góry. Nim zapadnie zmrok będzie już daleko od doliny. Przenocuje przy ognisku i przed pełnią dotrze do miasta u stóp GórPółnocy.

Słyszał o nim od zeszłorocznych handlarzy. Wypytał ich dokładnie owszystko.

Już wtedy wiedział, że ucieknie. Nie będzie dłużej znosił upokorzeń, nie pozwoli sobą pomiatać inie zamierza czekaćna pewnąśmierć.

Wszedł na trakt i puścił się biegiem w dół łagodnego zbocza. Miał wrażenie, że coś wbija wzrok w jego plecy, że wieś przyciąga go do siebie, pęta kolana niczympowróz.

Biegł jak oszalały, a worek podskakiwał mu naplecach.

Usłyszał ruch za sobą, obejrzał się zlękniony, ale nikogo nie dostrzegł. Na wszelki wypadek zbiegł z drogi, postanawiając jak najdłużej podążać lasem wzdłużniej.

Naraz coś ścięło go z nóg, chwyciło mocno i pociągnęło wgórę.

Pułapka! Na wielką Mokosz! Pułapkaw lesie przytrakcie!

Zawisł głową w dół, nieporadnie machając rękami. Dyszał ciężko, ale już po chwili starał się opanować oddech i skupić myśli. Tak! Miał przecież nóż! Trzeba tylko wydostać goz…

Nim dosięgnął płóciennego worka, zobaczył bose stopy. Serce ścisnęło mu się zestrachu.

Ogromny mężczyzna przykucnął i jego twarz znalazła się tuż przed oczami młodzieńca. Żółte oczy błysnęły złośliwie. Usta rozciągnęły się w uśmiechu, odsłaniając białe, ostre, nieludzkiekły.

Potwór pchnął chłopaka palcem niczym zabawkę. Parsknął rozbawiony i przekrzywiając głowę, mruknąłchropawo:

– Nowitaj.

Rozdział 1

Inna

– Restko, nie zginęło ci coaby?

Venda wmaszerowała do kuźni, wpychając przed sobą nieszczęśliwegomłodzieńca.

Chłopak, choć wysoki był niczym ojciec, dał się prowadzić jak baranek, a postawiony przed obliczem kowala, spuścił głowę pokornie i zwiesiłramiona.

– Znowu?! – Restko gniewnie zmarszczył czoło. – Niech cię Perun strzeli, Heszko!

Usta młodzieńca wygięły się w smętną podkówkę, ale nic nieodparł.

– Niech go może lepiej nie strzela. – Uśmiechnęła się za to opiekunka. – Szkoda bybyło.

Ostatnie lata i bardzo trudna zima widocznie ją zmęczyły. Utykała wyraźnie na jedną nogę, a po twarzy znać było ogrom zmartwień, których doświadczyła. Zmarszczki rozgościły się wokół oczu i między brwiami, jedne od śmiechu, inne od smutków i gniewu, a głód na przednówku mocniej wydobył je na wierzch. Włosy wciąż miała długie i ciemne, ale nie nosiła ich już rozpuszczonych, najchętniej splatała grube pasma w jeden warkocz. Tylko oczy opiekunki wciąż były niebieskie, bystre i po dawnemurozsądne.

– Co tym razem? – Restko odłożył płat skóry, którym właśnie zamierzał załatać dziurę w miechu i otrzepał wielkie dłonie ofartuch.

– Złapał się w pułapkę myśliwych przy trakcie – westchnęła Venda. – Heszko – zwróciła się do chłopaka – tyle razy cię prosiłam, żebyś uważał, bo zrobisz sobiekrzywdę!

Młodzieniec pociągnąłnosem.

– A tutaj to niby jestem bezpieczny, tak? – wybąkał.

– Coś ty powiedział?! – Restko zdzielił syna przez głowę. – Nie pyskuj mi tu do opiekunki, smarku, bo jak cięzaraz…

– No, już, już! – przerwała mu kobieta. – Nie gniewam się. Ba! Nawet się cieszę, że dzieciak jest odważny. Takich nam będzie trzeba! Tylko gdyby jeszcze nie próbował sobie tak zawzięcie zaszkodzić na zdrowiu, to bym miała jedno zmartwienie mniej. Heszko, tu są wszyscy, którym na tobie zależy, i ty jesteś potrzebny nam tak jak my tobie. Wiem, że w twoim wieku bunt to prawie obowiązek, ale już o tym rozmawialiśmy. Pokonamy wilkarów, to pojedziesz zwiedzaćświat.

Pochyliła głowę, żeby zajrzeć Heszkowi w oczy, ale ten tak mocno przytulił brodę do piersi, że przydługie, ciemne kłaki przesłoniły mu półtwarzy.

Opiekunka uśmiechnęła się pod nosem, klepnęła dzieciaka w plecy i wymieniła z kowalem porozumiewawczespojrzenia.

– Jak tam twój ojciec, Restko? – spytała z lekką tylko nutką niechęci. – Lepiej?

Mężczyzna pokręciłgłową.

– Bez zmian. Jak ma lepszy dzień, to głównie śpi, ale przy gorszym narzeka bardzo naból.

– To przykro słyszeć – odparła bez cienia żalu i zebrała się do wyjścia. – Zajrzę do niego po południu. Przyniosęleki.

Zadumana Atra lustrowała wzrokiem ziołowy ogródek, który po zimie przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Zielonooka bezwiednie nakręcała na palec jasne pasmo długich za pas, puszczonych wolno loków. Czekało ją dużopracy.

Podniosła wzrok, gdy z lasu wybiegłwilk.

– No proszę – przywitała się chłodno. – Dawno niewidzianygość.

DaWern podbiegł do niej, lecz nim przyjął ludzką postać, drzwi krzywej chatki otwarły się z impetem i na zewnątrz wypadło dwoje młodychludzi.

– Ojcze! – wykrzyknęładziewczyna.

Chłopak wybąkał powitanie z nieśmiałym skinieniem głowy. Był trochę starszyi dużo większy od siostry. Miał włosy jasne jak matka, a dziewczyna ciemne jak ojciec. Chłopak miał wydatną szczękę i szerokie barki, zaś dziewczyna zdawała się przy nim drobna jak ptaszek. Wyglądali jak noc i dzień, czerń i biel, Wyraj i Nawia, ale w obu tryskających młodością twarzach paliły się te same, siarkowo żółte, wilkarskieoczy.

Dziewczyna rzuciła się na kolana, obejmując wilka za szyję. Była najsłodszą istotą, jaką widział w życiu,i trudno mu przychodziło pogodzić się z faktem, że choć urocza, nie była już dzieckiem, tylko panną nawydaniu.

Z tą różnicą, że dzieci wiedźmy nikt nie zamierzał z nikimswatać.

– No, już! – Atra wzięła się pod boki gniewnie. – Dajcie się ojcu odmienić. DaWern, nie tutaj! Nawet się nie waż! Co mówiliśmy o ganianiu na golasa przy dzieciach? Idź do chaty, za drzwiami maszubrania.

Wyciągnęła władczo palec w kierunku progu. Wilk otwarł pysk, jakby się uśmiechnął, a oczy błysnęły mu przekornie i przez chwilę wiedźma była pewna, że z czystej złośliwości odmieni się w człowieka na środkuogródka.

Po krótkim pojedynku na spojrzenia ruszył jednak dochaty.

Wrócił po chwili w ludzkiej postaci, spodniach i lnianejkoszuli.

– Tatku! – Dziewczyna rzuciła się go uściskać. – Tak długo cię niebyło!

– Ale już jestem, Dareńko – wymruczał z uśmiechem. – Byliście dobrzy dlamatki?

– Tak! – zapewnili oboje posłusznie, ale za ich plecami Atra pokręciła głowąznacząco.

DaWern poczochrał czuprynę córki i wyplątał się z jejobjęć.

– Toru, a co uciebie?

Chłopak stał obok, nieco speszony, jak zawsze w obecności wilkara. Patrzył na niego spod czoła czujnym, służalczym wręcz wzrokiem, a zapytany skinął tylko głową i uśmiechnął sięniepewnie.

– Dobrze, ojcze – odparłoszczędnie.

Późno zaczął mówić i nigdy nie nadużywał słów. Przez pierwszy rok po odebraniu go z rąk demonów Atra obawiała się, że chłopiec będzie milczał całe życie, w końcu jednak zaczął nadrabiać straconyczas.

– Dzieci, chciałabym porozmawiać z waszym ojcem – zadecydowała Atra surowo.

Młodzi, choć niezadowoleni, odstąpili od wilkaraposłusznie.

– Idźcie do strumienia po wodę – poleciła wiedźma. – Tylkouważajcie…

– … na ludzi, wiemy – Dara uśmiechnęła się słodko. – Będziemy się trzymać ścieżki i nie będziemy rozmawiali znieznajomymi.

– Dara… – Atra uniosła ostrzegawczobrew.

Dziewczyna pomaszerowała po nosidło, a mijając DaWerna, mrugnęłaporozumiewawczo.

– Mała wiedźma… – Atra pokręciła głową, obserwując, jak dzieciaki znikają między drzewami z nosidłami na barkach. – Po kim ona to ma? Bo chyba nie pomatce.

DaWern wciąż uśmiechał sięrozbawiony.

– Z pewnością nie. Dobrze ich wychowujesz – pochwalił.

Zerknęła na niego, zadzierającgłowę.

– A ty mógłbyś ich trochę częściej odwiedzać, szczególnie Darę. Zanudza mnie codziennie pytaniami o ciebie. Toru też tęskni, ale wiesz, jaki onjest…

Wiedział.

– Trudno uwierzyć, co? – mruknął i spojrzał Atrze w oczy ciepło.

– O, tak – odparła. – Syn krwi czarodziejki i duchów wilkarskich magów niespodziewanie wyrósł na łagodnego olbrzyma. Ale to wciąż mieszaniec. Oboje są mieszańcami.

Pokiwałgłową.

– A o czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytał, siadając na wysokim proguchaty.

Atra przysiadłaobok.

– Chyba właśnie o tym. Toru zmienił się dzisiaj wwilka.

Mężczyzna gwałtownie odwrócił się w jejstronę.

Czekała, aż coś powie, ale on patrzył tylko na niąw osłupieniu. Niemalże słyszała, jak huragan myśli przetacza mu się przezgłowę.

– DaWern, co to oznacza? – spytała z lękiem. – To dobrze, czyźle?

Pokręcił powoligłową.

– Nie wiem – przyznał szczerze. – Wilkarskie szczenięta rodzą się z umiejętnością przemiany w dowolnej chwili, tak jak Dara. Na początku są nieco chaotyczne, ale szybko uczą się przyjmować postać, w jakiej najbezpieczniej im przebywać w danym momencie. Nie wiem, dlaczego Toru rozwija się inaczej. Może przez to, kim jest, albo co spotkało go zaraz pourodzeniu?

– Zmienił się przez sen. – Atra posmętniała. – Więc nieświadomie. Widziałam go rano na posłaniu, ale niedługo potem, gdy się zbudził, wstał już jako człowiek. Nic mu nie mówiłam, bo sama nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy bać, ale chyba i tak się domyśla, bo przecież ubrania mu siępogmatwały.

DaWern zapatrzył się przed siebie wzadumie.

– Zastanawiało nas, że się nie zmienia, a kiedy to się wreszcie stało… – Zacisnął usta. – Nie wiem, czy to dobrze, nie wiem, czemuteraz.

Atra pokręciła głową, przetarła twarzdłońmi.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, pogrążeni we własnychrozważaniach.

– Gdy zacznie się przeobrażać świadomie – przerwał zadumę DaWern – będę musiał go przyprowadzić do PanaLasu.

Atra spojrzała na mężczyznębłagalnie.

– Muszę – powtórzył, zaciskając usta. – Nie mówię, żechcę.

Wiedźma oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz wdłoniach.

– Ale przecież Dara… – zaczęła.

– Dara go nie obchodzi. Wie o niej, ale Toru to dla niego coś zupełnie innego. Wiesz przecież. Wybraniec.

Westchnęłaciężko.

– Nasze piękne dzieci… – jęknęła. – Musimy je jakoś przygotować. Są tacy dziecinni. Gdyby żyli we wsi, już szykowalibyśmy im kogoś do swadźby, a tu żyją jak szczenięta! Przecież Toru nawet nie wie o przepowiedni! Jasne, wiedzą, że mają w sobie krew ludzką i wilkarską, ale znają tylko nas i opiekunkę, wmówiliśmy im, że ludzie w wiosce to potwory, które zechcą ich skrzywdzić!

Przez twarz wilkookiego przemknął ponurycień.

– Bo tak właśnie by było. – DaWern stłumił wywołany wspomnieniem gniew. – Wiesz dobrze, co się działo, ile czasu Venda tłumaczyła tym tumanom… Gdyby wiedzieli, że Toru może kiedyś wezwać wilkarów, po prostu by gozabili.

Nagle coś innego zwróciło jego uwagę. Poruszył niespokojnienozdrzami.

Dzieci wyszły z lasu z nosidłami na barkach. Przed nimi, niczym pan i władca, maszerował stary kocur bezoka.

DaWern skrzywił się na jegowidok.

– Czy to nie powinno już dawno zdechnąć? – warknąłniechętnie.

– Dziwne, prawda? – Atra ściszyła głos, jakby chciała zataić rozmowę przed kocurem. – Odkąd pamiętam, jest taki stary ipotargany.

– A może już dawno zdechł i wrócił? – DaWern wpił w znienawidzone kocisko morderczy wzrok. – Wygląda jak coś, co należałobydobić.

Skarciła gospojrzeniem.

– Nawet o tym nie myśl. To po prostu kot wiedźmy, jeden Weles wie, co ona z tym zwierzęciem wyprawiała i jakim czarom gopoddawała.

– Myślisz, że to nie jest kot? – DaWern łypnął na nią podejrzliwie. – Że kogoś zaklęła alboco?

Wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że nie mapojęcia.

– Wiem tylko, że rozmawiała z nim i że go rozumiała, a ja tego nie potrafię. – Zawahała się i dodała: – W zimie przyniósł mi zająca do chaty… Taki to kot. Jak dla mnie może tu mieszkać, ilezechce.

Opowieści mówiły, że w czasach wilkarów wieś otoczona była palisadą, która po buncie ludzi została rozebrana na rozkaz wilczych władców. W miejsce tego zabezpieczenia wbito z rzadka słupy i noc w noc zapalano na nich pochodnie, by krąg światła odstraszał potwory, dając ludziom choć nikłe poczuciebezpieczeństwa.

Niedługo po tym, jak wieszczba Alasy zapowiedziała nieuchronne spełnienie przepowiedni o powrocie wilkarów, wieś postanowiła odbudować palisadę, licząc na to, że trud poświęcony zadaniu zwróci się z nawiązką, gdy nadejdzieczas.

Istniejące już chaty otoczono wysokim płotemz zaostrzonych bali, przez co osada nabrała nieregularnego kształtu. Młyn i obejście opiekunki znalazły się poza zabudowaniami obronnymi, tak jak i wcześniej nie obejmował ich krąg pochodni. W najeżonym drewnianymi zębami obwodzie umiejscowiono bramę od strony traktu, by wygodnie zwozić płody rolne z pól, oraz mniejszą furtę od strony młyna.

To właśnie w tę stronę skierowała się opiekunka po wizycie wkuźni.

Utykająca na jedną nogę zielarka szła przez osadę w pogodny, wiosenny dzień, rozglądając się na boki, pozdrawiając ludzi i czując coś na kształt satysfakcji, że społeczność, którą się opiekuje, jest bezpieczna i ma siędobrze.

W ostatnich latach ludzie zza gór przybywali do doliny kilkukrotnie, przynosząc nowinki i opowieści, a także mieszając swoją krew z krwią tutejszych kobiet. Owszem, wieś atakowały również potwory, niektóre trudne i zostawiające ślady na ciele i duchu opiekunki, ale jednocześnie bogowie obdarzyli dolinę nadspodziewaną obfitością dzieci, jakby wiedzieli, że wkrótce potrzeba będzie wielu młodych, silnych ludzi do obrony. Tak przynajmniej patrzyła na to Venda i robiła, co mogła, by nie stracić ani jednej osoby ponad te nie do uratowania. Tegoroczna zima była długa i trudna, a na przednówku wielu przymierało głodem, chorując i przysparzając zielarce kilku siwych włosów. Venda wierzyła w bogów, wieś modliła się i składała ofiary z prośbą o rychłą wiosnę, a dary te kosztowały ludzi wiele wyrzeczeń. Bogowie zwlekali z pomocą, w końcu jednak ciepło wkroczyło do Wilczej Doliny, a w mieszkańców wstąpiły nowe siły i nadzieje. Wykiełkowały pierwsze rośliny, na których można było ugotować polewkę, brzozy puściły oskołę, a jezioro mogło dawać więcej tak upragnionego mięsa zryb.

Z wiosną wszystko wydawało sięlepsze.

– Witajcie, opiekunko!

– Witaj, Maronie! – Venda odwzajemniła pozdrowienie z uśmiechem. – Jak tam chłopcy? Lepiej?

Mężczyzna skinął głową, nie zatrzymując się, bo zawieszone na ramionach nosidło z wypełnionymi wodą wiadrami ciążyło mudokuczliwie.

– Już dobrze, zupełnie przestali kaszleć. Dziękuję!

Odszedł ku swojejchałupie.

Niedługo po śmierci Aniki odnalazł pocieszenie w ramionach Nasty, wdowy po zabitym przez wilkołaka Olestku. Zdawało się, że przeżyte cierpienie i strata zbliżyły ich do siebie i, jak to często bywa, zaowocowały zupełnie nowym uczuciem. Syn Nasty, urodzony z bliznami na ciele Żbik, ojca nie pamiętał, więc szybko przywykł do ojczyma, a wkrótce doczekał się również i brata. Obydwaj byli już niemalże dorośli, i starszego rodzice chętnie wyswataliby z którąś z panien, jednak trudność leżała nie w samym wyglądzie chłopaka, bo blizny dodawały mu nawet charakteru, ale w skrytej naturze, która sprawiała, że choć na postrzyżynach nadano mu dorosłe imię, wszyscy i tak mówili do niego po staremu, Żbik.

Maron traktował pasierba jak rodzonego syna i razem z Nastą chciał mu dobrać dziewczynę, która wydobędzie z niego, co najlepsze. W ogóle dawny młynarz przy nowej kobiecie stał się świetnym ojcem i mężem, co przy dłuższym głowieniu się nad tematem doprowadziło Vendę do niezbyt chlubnych przemyśleń odnośnie śmierci jego pierwszejżony.

Napawając się wesołym gwarem wiejskiego przedpołudnia, opiekunka dotarła do furtki, wyszła na prowadzącą ku młynowi dróżkę, a z niej skręciła w ścieżkę, wijącą się w górę zbocza, kuchacie.

Gdy tylko znalazła się pod lasem, spomiędzy porastających jego brzeg krzaków wypadł zadowolony z siebieDaWern.

– O, jesteś! – ucieszyłasię.

– Jestem. – Mężczyzna wyciągnął gałązkę z włosów i otrzepał ubranie, świadczące o tym, że cokolwiek robił, czynił to w ludzkiej postaci. – Odprowadziłaś naszą czarnąowieczkę?

– On nie jest czarną owcą – poprawiła, jak zawsze gdy rozmawiali o Heszku. – Jest… wyjątkowy.

– Z pewnością – prychnął rozbawiony wilkar. – Wyjątkowybaranek.

Venda wywróciłaoczami.

– Jak dziecko? – zmieniłatemat.

– Które?

Posłała mu ciężkiespojrzenie.

– Wyśmienicie – pospieszył bez dalszych pytań. – Żadnych oznakobłędu.

– Todobrze.

– Zaiste, jest dobrze. Dzieciaki są słodkie i niewinne, jakby co najmniej wiedźma chowała je w lesie z dala od ludzi. Ludzie to samozło…

Venda zerknęła podejrzliwie na idącego u jej bokuwielkoluda.

– Powiedział ostatni z wilkarów – rzuciła kąśliwie. – Masz wyjątkowo dobry humor, to podejrzane. Czy powinnam sięmartwić?

– Nie! – roześmiał się krótko. – Po prostu młodzi tak dokazują, ażmiło.

Spochmurniała zmiejsca.

– No tak – mlasnęła kwaśno. – Z pewnością miło jest mieć rodzinę, syna, córkę...

– Ven… – złagodniał, już żałując tego, co powiedział, ale weszła mu wsłowo.

– Nie rozmawiajmy o tym. Nie mam dziecka. Tak było trzeba. Wiem. Weles mi świadkiem, że twój przeklęty bóg kiedyś mi za tozapłaci.

DaWern przestał się uśmiechać. Nauczył się w ciągu lat, że w tej kwestii najlepiej nie drążyćtematu.

W milczeniu dotarli na podwórkozielarki.

– Naprawisz kiedyś tę furtkę? – spytałazrzędliwie.

– Przecież naprawiłem – mruknął wilkar, przyglądając się przez ramię, jak tuż po ich przejściu wiklinowa bramka otwiera się ze skrzypnięciem. – Coś jest chyba nie tak z tym miejscem. Próbowałaś odczyniaćuroki?

– Nad furtką? – Posłała mu zaskoczone spojrzenie, a zrozumiawszy, że żartuje, uśmiechnęła się słabo. – Może będzietrzeba.

Pchnęła drzwi chaty i przekroczyła wysokipróg.

– Twojej uczennicy nie ma? – upewnił się mężczyzna, schylając głowę, by zmieścić się wdrzwiach.

– Nie będzie jej dzisiaj – odparła.

Natychmiast objął ją od tyłuwpół.

– Jak wspaniale się składa… – wymruczał, jedną ręką wędrując kupiersi.

Wywinęła się w jego ramionach, odwracając się twarzą doniego.

Nagle zmarszczyła brwi zniezadowoleniem.

– Co to właściwie za koszula? – warknęła.

DaWern w odpowiedzi pocałował ją w czoło, zsuwając ręce na jejtyłek.

– Ona ci ją uszyła? – mruknęła zła, podczas gdy mężczyzna mocował się z sukienką, próbując dobrać się do pośladków. – Powiedz jej, że nie życzę sobie, żeby szyła dla ciebie ubrania! Sama potrafię o ciebiezadbać.

Zatkał jej usta pocałunkiem. Po chwili odsunął się i ściągnął koszulę przezgłowę.

– Już po problemie! – Uśmiechnął się, rzucając ubranie na oślep w bok. – No nie bądź taka straszliwie gniewna, opiekunko… – mruknął. – Kiedy ostatnio robiliśmy to w białydzień?

Fuknęła cicho, jednocześnie pomagając mu rozsupłać przepasującą jąkrajkę.

– Powiedz jej! – nakazałajeszcze.

– Powiem, powiem… – Pochylił się i pocałował ją wszyję.

Zgodnie z zaklęciem wiążącym Lendava z Jadą do końca jej dni chmurnik mógł mieć ze śmiertelniczką tylko jedno dziecko. Dziewczynkę, która przyszła na świat w noc Dziadów, a której przy zaplecinach dano na imięOlana.

Wyrosła na gibką niczym wierzbowa witka pannę o jasnych, prawie białych włosach, bladej cerze i oczach błękitnych jak letnieniebo.

Głód nie dał się młynarzom tak we znaki jak reszcie wsi, bo ziarna mieli dość, by oszczędnie dzieląc, dotrwać na nim do wiosny, toteż zima mniej odbiła się na młynarskich dzieciakach.

Olana należała do tych pogodnych, szczerych osób, które bardzo łatwo dają się lubić, w głębi serca była jednak nieufna i nieśmiała. Krępowało ją zainteresowanie chłopców. Wiedziała, że matka chętnie wydałaby ją już za mąż i bacznie obserwuje, czy aby córce oczy się do kogoś nieświecą.

Nie świeciły się, a przez matkę Olana po prostu traciła przyjemność beztroskiejzabawy.

Tymczasem we młynie rządziła we wszystkich grach, ganiając w tę i we w tę, że tylko migały w słońcu jej jasne jak promienie warkocze. Zresztą oprócz tego, że była najstarsza i najmądrzejsza, potrafiła też zaimponowaćkuzynom.

– Olka, no wejdź! – jęczał Preszko, młodszy z synówSadko.

Już po śmierci najstarszego syna i żony Wastir, senior rodu, pożenił Sadko z córką kowala, Mirvą, mając po cichu nadzieję, że łagodna dziewczyna wpłynie korzystnie na rozbrykanego młokosa. Układało im się rzeczywiście nadspodziewanie dobrze. Wychowywali dwóch synów i córkę. Chłopcy, Nawko i Preszko, w ciemnym kolorze włosów i jasnych oczach, podobni byli do Mirvy, zaś dziewczynka miała dopiero kilka lat, wciąż jeszcze nosiła ochronne imię, Sosenka, i nieco bardziej przypominała jasnowłosegoSadko.

Choć Olana wyrosła niczym młoda brzózka, a starszy z chłopców, Nawko, przerósł wszystkich w młynie i oboje nadawali się już do ożenku, w głowach wciąż mieli pstro, a zabawy z młodszymi dzieciakami sprawiały im nadal tyle samo radości. Przynajmniej dopóki hasali po młynie, bo idąc do wsi, oboje czuli się w obowiązku zachowywać siędojrzalej.

Było już po Jarych Godach, ale powietrze wciąż pachniało ostro i mroźnie. Choć dolina w większości odtajała spod śniegu, tu i ówdzie wciąż leżały jeszcze łachy zmarzliny, a woda w strumieniu, obok którego uwielbiały ganiać młynarskie dzieci, była lodowato zimna. Mimo to Preszko naciskał na kuzynkę, by popisała się swą najciekawsząsztuczką.

Olana wywróciła oczami, udając, że sięociąga.

– Dorośli mnie znowu skrzyczą – mruknęła, lekko się jednakuśmiechając.

– Tylko jeśli się dowiedzą. – Nawko wyszczerzył się szczwanie, a Sosenka i Preszko ochoczo pokiwaligłowami.

Olana z wahaniem obejrzała się w stronę młyna, ale z miejsca przy strumieniu nie widziała bramy na podwórze, a jedynie ślepą ścianę chaty. Szansa, że ktoś ich zobaczy, była niewielka, a pokusa, żeby dać dzieciakom powód do uwielbienia, spora.

– No, dobra. – Dziewczyna odrzuciła na plecy warkocze, zzuła wiklinowe łapcie i unosząc sukienkę, ostrożnie weszła do zimnegostrumienia.

Chłopcy zachichotali zgodnie, a Sosenka zaklaskała w rączki zuciechy.

Olana uśmiechnęła się dumnie, rozchlapując stopą trochęwody.

Preszko przykucnął i zamoczył dłoń w rwącym strumieniu w zamiarze wytrzymania zimna tak długo, jak to możliwe, ale już po chwili szybko cofnąłrękę.

– Brr! – Wzdrygnął się. – Lodowata! Jak ty torobisz?

Dziewczyna wzruszyła ramionami, kołysząc się swobodnie, jakby zaraz miała zacząćtańczyć.

– Ale co? – spytała z błyskiem w oku. – Przecież woda jest zaledwiechłodna!

Chłopak prychnął i już miał coś odpowiedzieć, kiedy od strony młyna dobiegło ichwołanie:

– Olana!

Cała czwórka spłoszyła się jak zające i z minami winowajców spojrzała ku zabudowaniom młyna. Tam, na rogu szopy i chaty, opierając pięści na biodrach, stała Jada i choć pod słońce nie można było dostrzec wyrazu jej twarzy, ton głosu oraz postawa wróżyły zbliżającą sięburę.

Przyłapana na gorącym uczynku Olana wyskoczyła ze strumienia, błyskawicznie wsuwając mokre stopy włapcie.

– Idę! – odkrzyknęła i w te pędy pognała przezłąkę.

Jada czekała na córkę nieruchoma niczym przydrożna figurka. Wciąż była ładna, choć od śmierci matki, odkąd została najważniejszą kobietą w młynie, trochę zbyt często marszczyła czoło i surowo zaciskała usta. W schowanych pod chustką włosach pojawiało się coraz więcej siwych pasemek, ale zaokrąglona figura, świadcząca o panującym w gospodarstwie dobrobycie, była obiektem zazdrości niejednejsąsiadki.

Olana przypominała Jadę z lat młodości, ale w jej oczach i uśmiechu błyskały odziedziczone po ojcu bystrość umysłu i radośćżycia.

Stanęła przed matką lekko zdyszana, z policzkami zarumienionymi nie tyle od biegu, co ze wstydu, i z wyrazem twarzy słodkim niczym plastermiodu.

– Znowu łaziłaś po strumieniu – zbeształa ją Jada przyciszonym głosem. – Tyle razy cięprosiłam…

Westchnęła udręczona i zacisnęła usta w sposób, jaki wywoływał u córki poczucie winy za całe zło tegoświata.

– Tylko na chwilkę – wydusiła Olana ze skruchą, spuszczającwzrok.

– Chwilka wystarczy. – Matka wbiła w dziewczynę karcący wzrok. – Rozniesie się po wsi, że jesteś inna, i będą kłopoty.

Olana słyszała te słowa nazbyt często, milczała więc, nie chcąc dodatkowo denerwowaćmatki.

Ta zaś odetchnęła głęboko, pokręciła głową nad lekkomyślnością córki inakazała:

– Leć po ojca, jest potrzebny wujowi wemłynie.

Olana skinęła ochoczo i pognała niczym burzowy źrebiec Peruna, chcąc szybko zostawić za sobą pełne wyrzutu spojrzeniematki.

Okrążyła zabudowania gospodarstwa i dotarła do wielkiego koła młyńskiego, a potem pobiegła w dół strumienia, przez młodziutki zagajnik, który kończył się niedaleko miejsca, gdzie potok wpadał do jeziora. Między brzegiem wody a polami uprawnymi ciągnął się wąski pas trawy, który nieco dalej rozszerzał się, tworząc łąkę, na której odbywały się coroczne świętowania rusaliów czy kupalnocki. O tej porze roku trawa ledwie odżywała po zimie, ale na skraju jeziora rybacy pracowali już przy wyciągniętych na brzegłodziach.

Olana widziała ich z daleka, lecz ojca znalazła dużo bliżej, tuż za zagajnikiem. Odziany w koszulę, barani serdak i wełniane portki, owinięte krajkami na całej długości łydek, leżał wprost na ziemi, założywszy ręcepod głowę. Z lekkim uśmiechem wpatrywał się w latające ponad nimgołębie.

Ptaki od zawsze mieszkały pod strzechami młynarskiego obejścia, bo też gdzie byłoby im lepiej, niż w miejscu, w którym zawsze znajdzie się kilka rozsypanych ziaren zboża. Lendav opiekował się gołębiami od lat i dbał, by nie brakło imjadła.

Olana podeszła do ojca, ale ten nawet nie drgnął, choć z daleka musiał słyszeć nie tylko jej kroki, ale też zdyszanyoddech.

– Tatku! – odezwała się, widząc, że myślami jest bardzodaleko.

Mężczyzna zamrugał wyrwany z, sądząc po uśmiechu, niezwykle przyjemnychrozmyślań.

– Och, Oleńka! – rozpogodził się jeszcze bardziej. – Ależ się podkradłaś, nic a nic cię niesłyszałem.

– Matuś mnie przysłała. Wuj Sadko cię potrzebuje we młynie – przekazała wiadomość dziewczyna, zadzierając głowę wysoko, by dostrzec gołębie. – Ale im dobrze… – wyrwało jej się. – Chciałabym tak polatać choćraz.

Lendav zmierzył córkę z ukosa, podnosząc się z ziemi. Chmurnicze, szare oczy błysnęły wesoło. Od jesieni powtarzał Jadzie, że Olana powinna wreszcie poznać prawdę o swym pochodzeniu, ale kobieta uważała, że ich córka wciąż ma pstro w głowie i gotowa wygadać się dzieciakom przy pierwszej okazji tylko po to, by się popisać. A tak była bezpieczna. Olanę można było wziąć za wyjątkowo gorącokrwistą dziewczynę, nie przejawiała żadnych innych zdolności, ale chmurnika często świerzbił język, by wreszcie wyznać jej prawdę i zobaczyć, codalej.

Po raz kolejny zdusił w sobie to pragnienie, wstał, otrzepał ubranie i ruszył w kierunku młyna. Olana poszła za nim bezsłowa.

Zagłębili się w młodnik, a ona wciąż milczała, co bezbłędnie oznaczało dla Lendavajedno:

– Coś cię trapi, córko moja jedyna – bardziej stwierdził, niżspytał.

Przez twarz dziewczyny przebiegł szybkigrymas.

– Matuś – bąknęłaponuro.

– Cośnabroiłaś?

– Nie… Oj, weszłam tylko do strumienia. Dzieciaki prosiły, a to przecież nic takiego! No i matuś akurat przyszła i znów mi sięoberwało.

– Córko, twoja matka próbuje cię chronić. Ludzie bywają okrutni, zazdrośni i małostkowi, a ty wyrosłaś na piękną pannicę. Wystarczy, że ktoś będzie chciał ci zaszkodzić, bo, sam nie wiem, spodobasz się nie temu chłopcu, co trzeba, albo za ładnie będziesz wyglądać na kupalnocce,i zaślepiony zazdrością człowiek gotów jest rzucić na ciebie oskarżenia. Matka boi się, że wieś uzna cię za… inną. A wiesz, że inność jest podejrzana. Inność jest groźna. Innośćto…

– Potwory – dokończyła za niego wyliczankę. – Wiem, ale nie macie się co obawiać. Ja się nie interesuję chłopcami, nie lubię ludzi i nie wyglądam ładnie nakupalnockach.

– Zawsze wyglądasz ładnie. Jesteś śliczna, moja jedyna córko! Masz to po mnie. Nie żeby matce coś brakowało, jest piękną kobietą – dodał szybko. – Ale wszyscy mówią, że jesteś podobna domnie.

Nie rozśmieszyłdziewczyny.

– Tatku, a co, jeśli… – zaczęła niepewnie. – Co, jeśli ja naprawdę jesteminna?

Podniosła twarz i chmurnik zobaczył w jej oczach skrywaną długo niepewność i strach. Zrozumiał, że ten temat dręczył ją od jakiegośczasu.

– Każdy z nas jest inny – powiedział spokojnie. – Nie ma w tym nic złego. To tylko wieś przesadza, bo boi się potworów. Być może my, próbując cię chronić, niepotrzebnie wzbudziliśmy w tobie niepokój, ale zupełnie nie o to namchodziło.

Olana potrząsnęła głową, zatrzymując się naścieżce.

– Nie, tatku. Ja… chodzę po strumieniu, gdy innym cierpną palce z zimna – zaczęła, a Lendav skinął spokojnie. – W zimie zakładam płaszcz tylko dlatego, że krzyczycie na mnie, kiedy biegam po podwórzu w sukience, a pewnego dnia… – zawahała się. – Pewnego dnia wyszłam na śnieg boso i w ogóle nie poczułam mrozu! Ja jestem inna! Co, jeśli jestem jakimś potworem i rzucę się na was, gdy będzieciespali?!

Lendav zaniemówił, a potem z trudem powstrzymał śmiech. Przerażone oczy Olany wpatrywały się w niegodesperacko.

– To nie jest śmieszne, tatku! – oburzyłasię.

– Ale ja się nie śmieję! – zapewnił, kładąc dziewczynie dłoń na ramieniu. – Zaufaj mi, córko moja jedyna, nie rzucisz się na nas, gdy będziemy spali. Nie jesteś potworem. Jesteś taka sama jakja.

– Nie, nie jestem! Nie rozumiesz! – Nadęła ustazrozpaczona.

– Nie, to ty nie rozumiesz – Lendav spojrzał jej w oczy łagodnie. – Jesteś taka sama jakja.

Zawahał się przez moment.

Jada odwlekała rozmowę z córką i panicznie bała się tego, że wraz z sekretem Olany wieś mogłaby poznać także sekret Lendava, a wtedy ona, Jada, pewnie straciłaby ichoboje.

Chmurnik zwykle kpił sobie, że gdyby wieś chciała szukać wrogów wśród sąsiadów, znalazłaby groźniejszych niż oni, ale widząc niepokój żony, odstępował od dalszychnacisków.

A teraz widział podobny niepokój w oczachcórki.

– Posłuchaj… – zaczął delikatnie, ale nie dokończył, tylko westchnąłzrezygnowany.

Wiedział, że nim wyjawi córce prawdę, musi przekonać jej matkę, inaczej dostanie mu się niezłabura.

– Jesteś zupełnie normalną, śliczną dziewczyną – postanowił więc powiedzieć. – Nie myśl o tym za dużo, booszalejesz.

Brzydkie dzieci, ku zaskoczeniu dorosłych, często wyrastają na urodziwych młodych ludzi. Czasami to, co w dziecięcych rysach zdawało się niespójne, dojrzałej twarzy nadaje uroku i charakteru, zbyt szerokie usta stają się ponętne i kształtne, a chude kończyny zmieniają się w smukłe nogi i zręcznedłonie.

Alasa… nie była tym typemdziewczyny.

Córka pięknej wiły, jak na złość, urodę odziedziczyła po ojcu i z brzydkiego dziecka wyrosła na niezbyt ładną kobietę. Co prawda z czasem upodobniła się do matki pod względem wąskiej talii i pełnych bioder, i nawet rysy szerokiej twarzy złagodniały i wyszlachetniały, jednak włosy wciąż pozostały krnąbrne niczym wiecheć rudego, skłębionego siana, skóra na przemian raziła bladością w zimie i śmieszyła wiecznym zaczerwienieniem w lecie, a oczy, jedyny wyjątkowy element twarzy, swą wyjątkowością bardziej straszyły niżoczarowywały.

Były to oczy duże, intensywnie niebieskie, otoczone miedzianymi rzęsami, które nie dodawały im uroku, za to w chwilach, gdy tęczówki znikały, a białka stawały się zupełnie czarne, potęgowały wrażeniedziwności.

Alasa wieszczyła wtedy najróżniejsze rzeczy i choć nie zdarzało się to często, i mimo że była córką najbardziej poważanego gospodarza w dolinie, jakoś nie pojawił się nikt, kto ubiegałby się o jej rękę. Rówieśnicy Alasy dawno się pożenili i wychowywali kilkuletnie brzdące, ale wieszczka wciąż byłasama.

Szkoliła się u opiekunki od wielu lat i choć lubiła spędzać czas w chacie zielarki, jednocześnie ceniła sobie te chwile, gdy nikt jej nie pilnował, niczego od niej nie wymagał i nie zerkał z lękiem, czy jej oczy nie stają sięczarne.

Podobnie jak większość dolinian Alasa z radością powitała wiosnę i mimo że nie była już podlotkiem, wraz z powiewem ciepłego wiatru od hal krew zaczęła szybciej krążyć w jej ciele. Tego dnia zabrała więc kubek z kory i ruszyła pooskołę.

Największy brzozowy zagajnik rósł głęboko w lesie, nad strumieniem, w miejscu, gdzie, jak mawiano, mamuny piorą nocami swe koszule. Alasa nie obawiała się tego miejsca, bywała w nim wiele razy sama i z opiekunką, wiedziała więc, że za dnia może tam spotkać tylko jakieś zwierzę lub sąsiada, któremu przyszła ta sama, co jej, ochota na brzozowysok.

Kobieta wędrowała wśród drzew, często przystając po drodze, a to, by zadzierając głowę, przysłuchiwać się popisowym trelom ptaków, a to, by obserwować spacerujące po zmurszałych pniachowady.

Naraz, gdy akurat tkwiła pochylona nad powalonym świerkiem i podążała wzrokiem za mrówkami, usłyszała za sobą niski, wilczy pomruk, który postawił jej włoski nakarku.

Wyprostowała się powoli i sięgając po przypięty u paska nóż, ostrożnie odwróciła się w stronę dźwięku. W tej krótkiej chwili przez głowę przeleciało jej wiele myśli. Samotny wilk. Na wiosnę. W słoneczny dzień. Dlaczego?

Początkowo nic nie dostrzegła. Spodziewała się ujrzeć zwierzę, ale w pobliżu nie widać było niebezpieczeństwa. Zaraz jednak zza grubego pnia sosny wychyliła się ciemna, poczochrana głowa, okraszona wielkimuśmiechem.

– Miroh… – Alasa odetchnęła z wyraźną ulgą, widząc młodegokarczmarza.

Zaraz też z pobliskich krzaków dobiegł ją pełen samozadowolenia śmiech i z chaszczy wytoczyli się postawny Gaborn, syn owczarza, i szczupły, żylasty Heszko odkowala.

Cała trójka chłopaków pękała z dumy, że tak pięknie nabrali przyszłąopiekunkę.

– O wy szczeniaki! – Alasa pogroziła im palcem, siląc się na surowy ton. – Prawie mi serce gardłem wyskoczyło! Ładnie to tak kobiety po lesie straszyć?

– My?! – Miroh przybrał najniewinniejszą z min, wyłaniając się całkowicie zza drzewa. – A gdzież byśmyśmiali!

– Tam ogromny wilk był! – zapewnił Gaborn. – Nie widziałaś, bośmy goprzegonili!

Kobieta spojrzała wymownie w jego pociągłą, nieco trójkątną twarz o wydatnych kościach policzkowych i wąskich, jasnych oczach. Wszyscy trzej byli w tym samym wieku, ale zarost, długie włosy i szerokie barki sprawiały, że owczarz wydawał się starszy od towarzyszy.

– Oj, poczekajcie, opowiem opiekunce, jak sobie żartujecie! – zapowiedziała złowróżbnieAlasa.

– Nie, tylko nie to! – Gaborn, wyższy od Alasy o pół głowy, skulił się w sobie, udając przerażenie. – Wybacz nam, o wielkawieszczko!

Mirohi Heszko z trudem powstrzymali parsknięcie śmiechem. Alasa pokręciła nad nimigłową.

– Gdzie macie Nawka? – zmieniła temat, rozglądając się za czwartym z wioskowychłobuzów.

– We młynie, a gdzie? – wypalił Miroh, biorąc się pod boki. – Idziemy do niego, tylko trochęnaokoło.

– Ej! – Heszko trzepnął go dłonią przez plecy. – Z szacunkiem do wieszczki, ty wyskubanywieprzku!

– Wieprzek nie może być wyskubany, ciołku! – odparował natychmiastMiroh.

Alasa zmieszała się, czując się dziwnie mała iosaczona.

– Dobrze, idę w swoją drogę – oznajmiła, ruszając. – Uważajcie nasiebie.

– Nam nic nie będzie! – Heszko machnął dłonią lekceważąco. – Ale ty uważaj na tego wilka, cośmy goprzegonili!

Odwróciła się, kręcąc głową, i ruszyła w las, a młodzieńcy poszli w stronę wsi, rechocząc i szturchając się wzajemnie. Alasa wiedziała, że aż do młyna będą wspominać jej minę, gdy wzrokiem szukała wilka, i z pewnością opowiedzą całą historię czwartemu z parszywejzgrai.

Szła żwawo, nie zatrzymując się już, by kontemplować piękno stworzenia matki Mokoszy, a w sercu zalęgła jej się nieprzyjemna myśl, że jeśli kiedyś ma zostać opiekunką, to powinna popracować nad umiejętnością zdobywania ludzkiego szacunku. Nieśmiałość i łagodne usposobienie w niczym nie upodabniały jej do twardej, władczejVendy.

Wiedziała, że jest mądra, ale cóż po mądrości, jeśli ludzie nie zechcą słuchać jejrad?

Westchnęła ciężko, marszcząc rude brwi, i w tym momencie Dola, kierująca tego dnia jej krokami, wyprowadziła ją wprost na mężczyznę, którego radzono jejunikać.

Przepowiednia wygłoszona wiele lat wcześniej przez samą Alasę mówiła, że kiedyś przywróci Irkemu spokój. A potem zamarzną SineWody.

Alasa stanęła jak wryta, zaledwie kilka kroków od mężczyzny. Bartnik, odwrócony tyłem, zwijał powoli leziwa, najwyraźniej skończywszy pracę przy wydłubanej wysoko na drzewiebarci.

Kobieta zaniemówiła zaskoczona, ale wiedziała, że jest za późno, żeby odwrócić się i uciec. Postanowiła się przywitać, tyle że nie wiedziała jak. Mężczyzna był za młody, by zwracać się do niego jak do starszyzny, ale też za stary, by mówić z nim jak z rówieśnikiem. Dzieliło ich półpokolenia.

Zawahała się, a moment ten wystarczył, żeby bartnik odwrócił się i zamarł z leziwem w dłoniach. Trwało to jednak tylko chwilę, bo zaraz pomiarkował się i skinął głową napowitanie.

– Witaj – mruknął, nerwowo wzruszając ramionami, jakby koszula gryzła go wkark.

Był szczupły, wręcz wychudzony, a przygarbiona postawa sprawiała, że zdawał się wiecznie chować twarz przed światem. Tak, jak zawsze, i dzisiaj przykrył gęste, ciemne włosy kapeluszem z łyka, o rondzie tak szerokim, że skrywało spojrzenie oczu. Alasa wiedziała, że mają kolor spadziowegomiodu.

– Witaj – bąknęła, siląc się na spokój. – Wybacz, zlękłam się, nie spodziewałam się spotkaćczłowieka.

Pokiwał głową i wrócił do zwijania leziw, gdy naraz rozkaszlał się, kryjąc usta w zagłębieniułokcia.

– Długo tak kaszlesz? – spytała Alasaodruchowo.

Poruszył ramionami i machnął ręką naodczepnego.

– Nie uciekasz? – skrzywił się pod nosem, ignorującpytanie.

– Ja? – zdziwiła się. – Dlaczego?

– Pozwalają ci ze mnąrozmawiać?

Złożył zwinięte skórzane pasy na ziemi i zaczął zbierać drobne narzędzia do sakwy, nie obdarzając kobietyspojrzeniem.

Alasa patrzyła, jak powoli podnosi przedmioty jeden po drugim, i czuła, jakby dzieliła ich ściana, jakby niemożliwym było podejśćbliżej.

Zwalczyła w sobie chęć, by pokonać te kilka kroków i udowodnić sobie, że dotknięcie mężczyzny w ramię jestmożliwe.

– Nikt nam nie zabrania rozmawiać – odparła zamiasttego.

Irke podrapał się w kark i zacisnął sznursakwy.

– Ale wolą, żebyśmy trzymali się od siebie zdaleka.

Zakaszlał, znów kryjąc twarz w zagłębieniu łokcia. Alasa wykorzystała moment, by zmienićtemat.

– Żyją? – Wskazała brodą na drzewo zbarcią.

– To była trudna zima dla wszystkich dzieci Mokoszy – odparł Irke, delikatnie rozluźniając się na samą myśl o pszczołach. – Posprzątam, usunę zimowy osyp, zadbam, żeby było im dobrze. To silne istotki, przetrwają. Trzymają sięrazem.

Alasa wyczuła w ostatnim zdaniu nutkę żalu, a może wręcz jawnywyrzut?

– Lepiej idź, bo jeszcze ktoś cię ze mną zobaczy – poradził mężczyzna cierpko. – Oni myślą, że jeśli porozmawiamy, wokół z miejsca zaroi się odwilkarów.

Parsknął kpiąco, znów nerwowo wzruszając ramionami, jakby coś nieustannie łaskotało go wkark.

Alasa przyglądała mu się z mieszaniną smutku izaciekawienia.

– Przecież my nie wezwiemy wilkarów – odparła cicho. – Żadne z nas nie ma takiejmocy.

Uniósł głowę i pozwolił sobie na krótkie spojrzenie w kobieceoczy.

– Ja to wiem– powiedział z lekkim uśmiechem. – My tylko odmierzamy czas do ich powrotu. A czasu nawet opiekunka niepowstrzyma.

Marta Krajewska

Urodzona w 1982 r. Uhonorowana nagrodą im. Macieja Parowskiego, trzykrotnie nominowana do Zajdla, nominowana do IBBY. Autorka powieści dla dorosłych i dzieci oraz seriali Storytel Original. Pierwszy tom cyklu Vendy, „Idź i czekaj mrozów”, doczekał się wydania w USA, Nowej Zelandii i Rosji. Z wykształcenia rosjoznawczyni, ciałem mieszka w podkrakowskiej wsi, sercem w Wilczej Dolinie. Poza pisaniem prowadzi warsztaty o życiu codziennym wczesnych Słowian. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy oraz mieszkania w mieście. Kocha rodzinę, owce, ukulele oraz podróże poPolsce.

fotografia: Aldona Wańdyga

Wezwijcie moje dzieci

Copyright © Marta Krajewska

Copyright © Wydawnictwo Genius Creations

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by Bernadeta Leśniowska-Gustyn

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2021r.

książka ISBN 978-83-7995-567-1

ebook ISBN 978-83-7995-568-8

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Bożena Kurzydłowska

Korekta: Bożena Walewska

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Ilustracja na okładce: Bernadeta Leśniowska-Gustyn

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.geniuscreations.pl

Książka dostępna w księgarni: www.MadBooks.pl

i www.eBook.MadBooks.pl