37,90 zł
10 osób interesuje się tą książką
Powinna trzymać się z dala od wampirów, ale czy odległość biurka wystarczy?
Daramila Sorento całe życie uciekała przed wampirami, do czasu jak los postawił na jej drodze Angela Apollo Lucero – charyzmatycznego szefa, któremu nie sposób się oprzeć. Zbliża się Halloween – czas najważniejszy dla Ujawnionych. To wtedy Dara i Lucero wyruszają na serię „testowych randek”, które wcale nie wyglądają na udawane. Kawiarnie, nocne seanse, restauracje i spacery nabierają nowego znaczenia, a między nimi zaczyna iskrzyć coś, czego żadne z nich nie planowało.
W tle czają się jednak pogróżki, ataki i mroczne tajemnice, które wystawią ich relację na próbę, ponieważ nie każdy chce ich szczęścia. Dara staje przed wyborem: zaufać sercu czy dać się sparaliżować strachowi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 318
Będzie tu trochę miłości, odrobina magicznych stworzeń i całkiem lekka opowieść o tym, że każda nadprzyrodzona istota zasługuje na sporą dawkę romansu.
A przede wszystkim – szczęśliwego zakończenia.
Tak jak i wy.
Wiele miejsc wymienionych w książce nie istnieje naprawdę lub ich otoczenie zostało specjalnie dostosowane do akcji.
Prolog
Wiele dobrych pomysłów zaczynało się od tego, że na początku wydawały się kompletnie beznadziejnie. Przecież znalazłaby pracę gdziekolwiek. Nie była wybredna, mogła aplikować wszędzie tam, gdzie akurat szukano pracowników. Mogła iść na rozmowę kwalifikacyjną w tłocznej fabryce, by zyskać namiastkę ochrony… Nie miała jednak żadnej pewności.
Wybrała więc jego. Zdecydowała się na najbardziej ryzykowny i szalony krok, ale chyba coś ich łączyło. Cokolwiek by nie powiedziała o swoim przyszłym szefie – nie wahał się robić tego, do czego inni nie chcieli podejść. Cholera, nie dość, że był diabelnie przystojny, to wpadał na potwornie dobre pomysły.
Wampiry ze sto osiemdziesięcioletnim stażem chyba tak już tak miały.
Chodziła po swojej mikrokawalerce w kółko przez bite pół godziny, nim przysiadła do laptopa. W szkołach nie uczono jeszcze o Ujawnionych, choć w rządzie trwały na ten temat rozmowy. Paranormalny lud, stanowiący niegdyś tylko część legend, pozostawał zagwozdką, i choć ukazał się światu, podchodził selektywnie do dzielenia się informacjami na swój temat.
Od lat starała się zbierać skrawki wiadomości, ale czasem miała już dość trafiania na mur. Tak jak i teraz. Rażąca dezinformacja, nawarstwiające się plotki i jeszcze więcej mylnych tropów. Jak można badać nieznane, skoro na wyciągnięcie ręki były popłuczyny zamiast faktów? Wydawało jej się, że wiedziała wiele o tych istotach, ale zawsze mogła kryć się gdzieś jakaś ważna informacja.
Od lat musiała na nie uważać, nigdy nie opuszczała gardy. Ba, starała się nie znaleźć nigdy z żadnym w jednym pomieszczeniu, które nie byłoby mniejsze niż przestrzeń kościoła. Tak na wszelki wypadek.
Wiedziała, że za bardzo je kusiła.
Piękno wampirów okazywało się ponadczasowe – zresztą potrafiły się dostosowywać do wieku, w którym przyszło im żyć. Lwiej części tych drapieżników nie dało się rozróżnić między atrakcyjnymi ludźmi. Przy, oby przyszłym, szefie nigdy nie będzie mogła zapomnieć o tym, kim był.
Nie nakręcała się, że uda jej się dostać na rozmowę, a co dopiero samą pracę… Mimo to odpowiedział na wysłaną wiadomość po dwóch minutach, a dwa dni później zaprosił ją do gabinetu.
– Dara – przedstawiła się nieformalnie, z premedytacją wyciągając ku niemu dłoń.
Dobry Boże, jak on się wtedy uśmiechnął. Gabinet rozbłysnął gwiazdami, które raczyły na nią spojrzeć przez jego oczy.
– Dara – oznajmiła to w taki sposób, że od razu pożałowała podania mu swojego imienia. Wiedziała, że nie miał na myśli niczego zdrożnego, a jednocześnie brzmiał, jakby coś smakował. Jej krew. – Przepiękne imię, oznacza gwiazdę w języku tajskim.
Kąciki ust kobiety drgnęły, ale uścisk dłoni miała tak pewny jak mężczyzna. Nie przytłaczał, nie testował ani tym bardziej nie narzucał dominacji. Pomimo zbyt czarującego zdania i wysublimowanego tonu wampir nie wywierał na razie złego wrażenia.
– Blisko – odparła, nieznacznie mrużąc powieki. – Daramila. Twoja wersja podoba mi się o wiele bardziej.
Puściwszy ją, wskazał na biurko. Zauważyła mały uśmieszek, który ponownie wykrzywił jego usta. Aż za bardzo cieszyła go ta uwaga. Patrzyła na barki mężczyzny kierującego się ku drugiej stronie blatu. Rozsiedli się niemal równocześnie, przedziwnie zsynchronizowani.
Angel Apollo Lucero, przeprowadzający rozmowę na stanowisko swojej asystentki, przesunął ku Darze kartkę papieru i długopis, a do wysokiej, lśniącej szklanki nalał wody. Wiedziała, że doskonale zapamięta ten moment. To, jak długie palce mężczyzny obejmowały rączkę dzbanka, jak żadna kropla nie uciekła po wykroju lejka. Tamten moment był precyzyjny, wszystko chciało być mu podległe.
Dara miała z tym problem, ale też czuła cholerną ulgę.
Jak ktoś tak opanowany, tak wysublimowany i skoncentrowany na najmniejszym geście mógłby stracić kontrolę? Wierzyła w to z całej siły. Połowicznie była to naiwność, ale nie chciała przecież popadać w paranoję.
Myślała, że zapyta ją, co wiedziała o Golden Wishes – o ich świadczeniu usług dla Ujawnionych, o płaceniu przez nich za research na temat ludzkich realiów, czy chociażby pośredniczeniu w kupnie i sprzedaży dóbr, gdy sami Ujawnieni nie wiedzieli, jak radzić sobie w ludzkim świecie… A nawet o tym, jakie widziałaby zagrożenia czy potencjały rozwoju.
Jak widziałaby siebie w tej firmie.
On jednak postanowił zaskoczyć Daramilę. Co, jak się spodziewała, pewnie wejdzie mu w nawyk.
– Pytaj o wszystko, co chcesz wiedzieć w związku z wampirami. Widzę, że nie jesteś uprzedzona. Ludzie wciąż tak mało o nas wiedzą i przekłamują rzeczywistość. Nie żebyśmy ułatwiali im dostęp do informacji.
– Chcesz mieć to za sobą? Jak randkę w ciemno?
Wygiął ciemną brew, a kły, których nie był w stanie schować, błysnęły pomiędzy pulchnymi wargami.
– Obiecuję, godnie się zaprezentuję, żebyś mnie wybrała.
Dara chrząknęła, kierując wzrok w stronę krystalicznej wody. Dobry był. Musiała się uspokoić, przecież wampiry wyczuwały najdrobniejsze zmiany w ciele człowieka.
– Jak bardzo kusi cię moja krew? – zapytała.
Brwi Lucero poszybowały do góry, tworząc dostojne zmarszczki na czole. Niesprawiedliwe, jak atrakcyjna okazywała się każda część jego nieludzkiego ciała. Błękitne cętki w ciemnych oczach mężczyzny wołały do niej, kusiły, by zatrzymać na nich wzrok trochę dłużej.
Fae, bo nazywano je wróżkami tylko wtedy, kiedy chciało się je obrazić, posiadały moc natury. Z kolei ci Ujawnieni, którzy w przeciwieństwie do fae czy wiedźmarów musieli zostać stworzeni – jak wilkołaki i wampiry – mieli swoje… osobliwe zdolności. Przeróżne, skomplikowane i takie, o których nie mówi się wprost ludziom. Dara wiedziała tylko tyle, ile sama zdążyła zaobserwować, i w ten sam sposób działali także wiedźmarzy. Ludzie szybko nauczyli się, że nie byli po prostu czarownicami i czarownikami, a moc zaklęć oraz eliksirów kosztowała krocie. To, co potrafili, było nieludzkie i potężne.
Wilkołaki czy wampiry, o których stworzeniu krążyły legendy, a nikt nigdy nie poznał o nich prawdy, nie miały przywileju czystej mocy. Ta, choć buzowała w ich żyłach i mogła wiązać się z nadnaturalnymi zdolnościami, nie zawsze była czysta. Czasem to echo mocy, odbijało się na nich fizycznie lub psychicznie.
I taki właśnie był Lucero – choć wyglądał niebywale przystojnie, nie mógł schować kłów.
– Kocham ten wiek za plotkarskie strony www – odparł wampir z lekkim powarkiwaniem. – Nie masz się czego obawiać. Nie jestem w stanie wciągnąć kłów, ale kontrolą szczycę się znamienitą.
Dara z pełną szczerością uśmiechnęła się do mężczyzny, co trochę go zdziwiło.
– W dyplomatyczny sposób nie odpowiedziałeś na moje pytanie, ale to chyba dobrze o tobie świadczy: z tak gładkim językiem nie będę musiała zajmować się wszczętymi przez ciebie burdami, sam się z nich wyplączesz.
Pierwszą rzeczą, jaką wampiry zrobiły po ujawnieniu się magicznego ludu, była próba położenia kresu miana dzieci nocy. Drugie imię Lucero nie bez powodu brzmiało Apollo. Wyglądał właśnie tak: jak słońce, jak blask, który rozlewa się po każdym mrocznym kącie. Kiedy odrzucił do tyłu głowę, żeby się roześmiać, Dara odniosła wrażenie, że do pokoju wpadła gwiazda. Widoczne blizny po ukąszeniach na jego gardle rozświetliły się na złoto, a jego skóra nabrała blasku.
„Bożki Słońca”, tak ich nazywano. Wszystko po to, by przekonać do siebie kolejny posiłek, stać się maksymalnie atrakcyjnymi dla żywiciela.
Podczas researchu Dara poczytała sobie o potencjalnym pracodawcy, ale informacje były szczątkowe i nie ufała im za grosz. Nikt jednak nie ukrywał, że Lucero miał łatkę krwiopijcy z mokrych snów – mogła jednak nie czytać tego artykułu TMZ…
– Twoja krew, panno Sorento, jest aromatyczna, ale póki nie zaburczy mi w brzuchu, nie musisz wyciągać saraceńskiego kołka. – Lucero pochylił się do przodu, wciąż lekko uśmiechnięty.
Drgnęła, jakby to ona otrzymała cios.
– Kołka? – powtórzyła, blednąc. – Nie rozumiem, dlaczego mi o tym mówisz.
Osinowe, wierzbowe, a nawet dębowe: takie kołki można kupić na każdym rogu, by uzbroić się przeciwko Ujawnionym. Nigdy jednak nie słyszała o kołku saraceńskim. W całym White Bell nie natknęła się na żaden sklep, który posiadałby coś takiego.
Powaga w jego spojrzeniu była przerażająca. Dwie jasne cętki, które znaczyły częściowo źrenicę, dodały mu nienaturalnego wyrazu. Daramila ściągnęła łopatki, nogi miała napięte.
Nie wiedziała, czy chciała uciec, czy podejść do niego i nadstawić nadgarstek.
– Jeśli nie będę mieć przy boku asystentki, której zaufam nawet bardziej niż w pełni, to ani mój biznes, ani moje życie nie będzie mieć sensu – odparł.
Chciała pracę i ubezpieczenie na życie, bo Lucero oferował naprawdę dobre pieniądze, a poza tym – i co najważniejsze – znalazłaby się pod protekcją tego wampira.
Krew Divina Sangre robiła szalone rzeczy z Bożkami Słońca. Daramila była człowiekiem, ale dotknęła ją właśnie ta „przyjemność”. Niewiele tak naprawdę o tym wiedziała, nigdzie nie mogła otrzymać informacji dlaczego. Dlaczego taka była, jak sobie z tym radzić – wiedziała za to, że przed najgorszym mógł uchronić ją tylko ktoś taki jak Lucero.
Tej samej godziny podpisali wstępną umowę, a potem zaprowadził ją do pozostałych pracowników Golden Wishes, zmieniając jej życie raz na zawsze. Dara wywalczyła sobie benefity, składki, diety i wiele innych rzeczy, tak że szef chyba nie wiedział już, czy oboje sobie żartowali, czy serio za to wszystko zapłaci.
Lucero był jednak dobrym wampirem i biznesmenem. Na pewno będzie miał z niej użytek.
1
W Golden Wishes naprawdę można się było poczuć jak w lampie dżina. Szkoda tylko, że to Dara musiała wyskakiwać znienacka, żeby poradzić sobie ze wszystkimi przedziwnymi żądaniami Lucero. Nawet jeśli podkochiwała się w nim odrobinę na początku, to po przeszło ośmiu miesiącach w pracy miała ochotę co najwyżej kopnąć go w rów spiczastymi czółenkami. Heroicznie poświęciłaby buta i zostawiłaby mu go w środku.
Przenigdy jednak nie narzekała, nawet gdy późną nocą musiała dowieźć grupie fae serpentyny z jarzębiny, wilkołakom duplikowała klucze do klatek, a wraz z Daisy załatwiała dla selkie negocjatora policyjnego, bo ich zwyczaje sezonu parowania nie były zbyt popularne wśród ludzi. Ot, taka praca.
Golden Wishes nie zajmowało się tylko spełnianiem zachcianek Ujawnionych – Dara mogła utyskiwać i żartować, ale po pierwszym tygodniu dostrzegła wagę ich pracy. Lucero okazał się idealnym przykładem tego, ile cierpliwości musiały w sobie mieć inne istoty, jeśli chciały asymilować się z ludźmi.
Oczywiście, mieli wyjście: uciec w lasy i góry, odciąć się od tej nieszczęsnej cywilizacji, ale niby dlaczego? To od zawsze był ich świat, to ludzie stanowili mutację i zaczęli dominować, aż ujawniony lud stał się legendą. Powrócili do rzeczywistości dopiero sto lat temu.
Lucero wiedział, że potrzeba zrozumienia i odnalezienia swojego kawałka miejsca w tym przepastnym świecie była ważna. Tak, wyświadczali drobne przysługi innym istotom, ale przede wszystkim szukali miejsc, które będą dla nich przyjazne. Gdy zatrudniał Darę na stanowisko asystentki, wyjaśnił, że chciał testować takie miejsca. Zwłaszcza że pojawiało się coraz więcej mieszanych par. W końcu szło za tym wzrastające zapotrzebowanie odkrywania spokojnych restauracji, sal bankietowych czy innych eventów.
To, że ktoś napisze „wszyscy mile widziani”, nie oznaczało jeszcze, że tak będzie naprawdę. Dara nauczyła się tego szybciej niż rozpoznawania, kto cholernie dobrze udawał uprzejmość. Chociaż dziewczyna została zatrudniona jako osobista asystentka Lucero, pomagała każdemu działowi, kiedy zachodziła taka potrzeba. Poza nią wampir zebrał siódemkę utalentowanych osób, które szczerze polubiła.
Pewnie gdyby nie patrzyła zbyt często na szefa zakochałaby się na amen w Daisym. Jego szorstki urok i rękaw pełen stokrotek, to swobodne podejście, przelotny dotyk… Dara powachlowała się trzymaną teczką.
– Podziwiasz widoki? – Daisy uśmiechnął się do niej cwaniacko i mrugnął sugestywnie.
– Spadaj, Day. – Machnęła dłonią w kierunku pokoju terenowego.
– Co tam sobie mruczysz, puszku? – Przyłożył dłoń do ucha, jakby słyszał tylko echo.
Usta Daramily mimowolnie drgnęły, ale udała, że piorunuje mężczyznę spojrzeniem.
Cholera, uwielbiała tego faceta. Chciała wiedzieć, gdzie tak często odpływał myślami. Sama nie była lepsza – wystarczyło jedno zerknięcie na Lucero i w pierwszym odruchu się rozpraszała. Dopiero po kilku uspokajających oddechach wracała do prawidłowego rytmu.
Tak, gdyby mogła sobie pozwolić na romans z Dayem, zrobiłaby to bez zawahania…
Lucero wkrótce wyszedł z gabinetu, żeby do nich dołączyć. Mężczyźni stanęli przy biurku w lobby, oboje wsparci łokciami o ladę. Z rozdzierającym duszę westchnieniem wstała, by poprawić wizytówki, które Day lekko przekrzywił łokciem. Wiedziała, że zrobił to specjalnie.
Zanim mogła na niego fuknąć, rozległ się dzwonek. Mężczyźni zerknęli ponad ramieniem kobiety na drzwi wejściowe, przez które wtoczył się kurier. Daisy ujął ją w talii i okręcił ich w miejscu. Położyła mu rękę na barku i ścisnęła w niemym sygnale, że wszystko w porządku.
Dokładnie, Daisy zwalał z nóg swoją opiekuńczością tak często, że nabierała ochoty na zabranie mu kajdanek, by skuć go w którymś z czterech dostępnych dla pracowników pomieszczeń. Był nie tylko rewelacyjnym ochroniarzem Lucero i całego Golden Wishes, lecz także aż zbyt troskliwym przyjacielem. Daramila nie ignorowała zagrożenia, jakie stanowili przeciwnicy Ujawnionych, ale nie chciała, żeby Day wariował z niepokoju nad jej dobrem.
Czasem żartowała z dziewczynami, że musiał być jakimś tajnym agentem sił specjalnych, a nie tylko mięśniami na usługach wampira.
– Dzień dobry, Garrecie! – przywitała się radośnie, patrząc znacząco na Daya. Ten kurier wpadał do nich średnio co drugi dzień, nie było żadnych powodów do osłaniania jej przed nim.
Daisy z nieprzepraszającym wyrazem twarzy wzruszył ramionami i wyciągnął rękę po podkładkę, żeby pokwitować odbiór. Garret praktycznie od wejścia zaczął paplać o pogodzie oraz korkach. Dobry był z niego chłopak, chociaż ich przesyłki zdecydowanie za często lądowały na ziemi.
O i kolejna paczka padła na posadzkę.
Dara westchnęła zbolała, gdy ochroniarz oraz wampir mruknęli ostrzegawczo. Rozumiała ich niepokój – White Bell było spokojną aglomeracją, ale echo zamieszek w Nowym Jorku odbiło się na ich ulicach.
– To tylko paczka i tylko Garret – zapewniła łagodnie. – Zero bombowych przesyłek.
W tym tygodniu Daisy i Lucero, który wydawał się bodaj najspokojniejszym wampirem świata, stawali się nie do zniesienia.
Kurier, położywszy wszystkie osiem przesyłek na ladzie, zakłopotał się mocniej.
– Ja naprawdę… – zająknął się, po czym ściągnął swoją czapeczkę, by potargać sterczące włosy. – Nic do was nie mam, serio. Mój brat umawia się z fae i wolałbym ją mieć za rodzeństwo niż tego tłumoka.
Dara ruszyła, by wziąć Garreta pod ramię. Uśmiechnął się do niej nieśmiało, naciągając czapeczkę głęboko na głowę.
– Wiemy, Garrie – przytaknęła, odprowadzając go do drzwi. – Myślisz, że mógłbyś nam czasem szepnąć o tym, co dzieje się na mieście? Co się mówi o innych istotach? Taka pomoc byłaby nieoceniona.
– Jasne! – Rozpromienił się cały. – Mówiłem tłumokowi, żeby zabrał Tinkel do tej herbaciarni… Tranquility?
Tym razem Dara się uśmiechnęła, gdy przystanęli w progu.
– Uwielbiam ten lokal! To było pierwsze miejsce, do którego zabrał mnie Lucero. – Poczuła zakłopotanie, bo spojrzał na jej szefa. – W ramach pierwszego miesiąca pracy w terenie. Miło tam było.
– Mhm.
– Zaraz przestaniesz być naszym ulubionym kurierem. Wybierzemy Ricka – zagroziła.
Roześmiał się pod nosem i życzył jej miłego dnia. Obróciła się niechętnie w stronę biurka recepcji, od razu napotykając spojrzenie ochroniarza. Lucero udawał zaabsorbowanego pocztą, ale widziała, jak jego ucho z małym, złotym śladem blizny nadstawiało się ku niej.
– Ani słowa, Day – wymamrotała do ochroniarza. Olśnił ją uśmiechem i napiął założone na piersi ręce.
Wciąż mierzyli się wzrokiem, kiedy przystanęła i wsparła łokieć o blat wysokiego biurka. Daisy stanął bardzo blisko niej i oparł dłoń za jej plecami. I tak znalazła się pomiędzy zerkającymi na siebie mężczyznami. Szef skupiał się na otwieraniu paczki, udając, że niczego nie zauważył.
– Czy to olejki do testów? – zapytała zaciekawiona, wyściubiając nos nad ramię wampira. Starała się przegnać speszenie, gdy zesztywniał lekko. – Obiecuję, że nie przytaszczę tutaj żadnej wanny!
– Nie? A szkoda… – Day chrząknął, kiedy uderzyła go łokciem w brzuch. – W porządku, byłoby to zdecydowanie przeciw zasadom bezpieczeństwa i Marcellus nie wyraziłby na to zgody.
– Marcellus nie chce słyszeć niczego o obnażaniu się w miejscu pracy, nie chce zajmować się kolejnym pozwem, wystarczą mu pogróżki nastoletnich anonimów – odparł gładko Lucero. Kąciki jego ust zadrżały, a kły lekko naparły na pełne wargi. – To olejki na rany wilkołaków.
– Och, to cudownie. – Dara westchnęła, zabierając z rąk szefa fiolki. Wczytała się szybko w etykiety. – Na podrażnienia od łańcuchów i uspokajające. Oby były naprawdę skuteczne, nie mam serca patrzeć na watahę Ophelio w złym stanie.
– Zobaczysz, przed Nowym Rokiem znajdziemy choć jednemu z nich towarzyszkę, która złagodzi ich cierpienie i pomoże sile wszystkich – zapewnił Daisy. Kiedy Dara i Lucero spojrzeli na niego krzywo, uśmiechnął się aż nazbyt pogodnie.
– Nie jesteśmy biurem matrymonialnym – przypomniał szef, bodaj po raz setny w tym tygodniu, a była dopiero środa. – Chociaż wyjątkowo mógłbym przystać na swaty. Również z przyczyn bezpieczeństwa. Ophelio od początku są naszymi ważnymi klientami, a jeśli nie uspokoimy choć jednego z żyjących w nich wilków, może w końcu zrobić się groźnie.
Dara napięła się, przeskakując między nimi wzrokiem.
– Oni nie są aż tak niebezpieczni! – zaprzeczyła.
Często pomagała trzem alfom, którzy składali się na tę miniwatahę. Z tego, co opowiadał jej Lucero, ich grupa była rzadkością, ale w świecie Ujawnionych bardzo pożądaną. Połączenie aż tylu alf stawiało Ophelio w ryzykownej pozycji – ich wilki okazywały się silniejsze, ale podatne na negatywne echa mocy… W tym odczuwalny brak towarzyszki, która przyniosłaby równowagę obu ich obliczom. Ale lubiła tych facetów. Nieważne, jak bardzo wykańczały ich wymuszone przez naturę przemiany podczas księżycowej kwadry, zawsze traktowali ją z szacunkiem wywołującym łzy.
– Nie, ale cierpią – zgodził się Day, obchodząc biurko. Wklepał coś w system, a jego twarz stała się o wiele bardziej ponura. – Co miesiąc mocniej.
– Dlatego mówisz o końcu roku? Uważasz, że coś złego stanie się z nimi za trzy miesiące?
– Wolimy o tym na razie nie myśleć i nie robić za nich żadnych czarnych scenariuszy – powiedział cicho Lucero; wymienił spojrzenie z ochroniarzem, nim obaj skierowali wzrok ku kobiecie. – Ale na ich życzenie jesteśmy przygotowani, żeby nigdy nie wypuścić ich z zamknięcia, gdyby nie byli w stanie wrócić z wilczej postaci.
– Kurwa – sapnęła, uderzając dłońmi o blat. – W takim razie biuro matrymonialne!
Lucero uśmiechnął się kwaśno, zwłaszcza że z pokoju wsparcia terenowego wyczłapała Mariana z najbardziej obscenicznym, pełnym pokonania jękiem.
– Dopiero skończyliśmy sezon towarzyski selkie! – Potrząsnęła głową, a jej srebrzystoblond włosy musnęły ramiona. – Żadnego parowania!
Dara prychnęła niekontrolowanie. Szef spojrzał na nią z błyskiem w oku.
– Było zabawnie – wytknął. – Za rok jednak musimy być uważniejsi. Jeszcze przepadniesz nam w głębinach.
Wzruszyła ramionami z zakłopotaniem; to był mały wypadek przy pracy. Poza tym nie skończyła z przypadkowym mężem, w krwi miała profesjonalizm asystentki zasługującej na słuszną podwyżkę.
Dara zostawiła smęcących coś pod nosem mężczyzn i ruszyła z koleżanką na kawę. Miały w końcu przejść się do pobliskiego studia tatuażu. Różne plotki krążyły wokół niego – miało być to miejsce bardzo przyjazne kobietom, selektywnie podchodzące do klientów.
– I tak wiedzą, kim jesteśmy. – Mariana wzruszyła ramionami. – Chcę ten tatuaż, a przy okazji sprawdzimy, czy faktycznie możemy o nich napisać na naszej stronie.
– Jesteśmy umówione, Marie. – Uśmiechnęła się, sięgając po jeszcze jedno ciastko. – O której idziecie do Blaze?
– Idę – poprawiła koleżanka, zakręcając kubek podróżny. – Edan utknął przy planie wesela dla Kiplingów.
Dara zamarła ze swoją kawą w pół drogi do ust.
– Marie, to żywiołaki, nie powinnaś tam iść sama.
Kobieta nie wyglądała na przejętą. Ekipa wsparcia terenowego najczęściej ruszała do zadań poza Golden Wishes wspólnie – głównie ze względów bezpieczeństwa, ale też przy Ujawnionych lepiej pracowało się w grupie.
Daramila w głowie stworzyła od razu dziesięć scenariuszy, co mogło pójść nie tak.
– Przecież byliśmy tam już w zeszłym tygodniu z Edanem. – Mariana zbyła niepokój koleżanki machnięciem ręki. – Są zachwyceni systemem zraszania, który dla nich znaleźliśmy. Działa na ich ogień z ogromną skutecznością.
– Marie…
– Pa, mamuśko!
Dara przewróciła oczami i wyszła za uciekającą koleżanką. Lucero dalej tkwił przy recepcji, głos Daya dochodził do nich z jego gabinetu. Wampir patrzył na nią uważnie, gdy stawiała swój kubek przy klawiaturze.
– Ifryty? Uparta jak one – wymamrotał pod nosem, kręcąc głową.
Prawie żaden z ich klientów nie był niebezpieczny, ponieważ poszukiwali właśnie spokoju i harmonii. Jednak „prawie” było słowem niezbywalnym – nie dało się przeskoczyć pewnych kwestii, zwłaszcza związanych z naturą Ujawnionych. Daramila nie musiała posiadać mocy wampirów, żeby wyczuć nadchodzące tarapaty.
Pojedyncze wypady do klientów kończyły się źle raz na sto przypadków – przeważnie pecha miała Daramila, ale Lucero nigdy nie dawał jej czekać dłużej niż dziesięć, maksymalnie trzydzieści sekund. Nieważne, czy przypadkiem zaczęła tańczyć z fae, wpadała do jeziora selkie, prawie związując się z nim na całe życie, czy o milimetry unikała dziabnięcia przez wilkołaka.
Szef dbał o swoich pracowników. Nawet tych kłopotliwych.
Marie była kreatywna w rozwiązywaniu wszelkich problemów, ale nawet jej czasem coś się nie udawało.
Dara kończyła odpisywać na ostatnią partię e-maili, kiedy zadzwonił telefon.
– Jest problem. – Uśmieszek spełzł z jej ust, gdy usłyszała nienaturalnie poważny głos Marie.
Daramila wyprostowała się na siedzeniu, a Daisy, jakby dostrojony do jej emocji, stanął w progu gabinetu, który współdzielił z Marcellusem. Przeszywał ją tak intensywnym spojrzeniem, że musiała przenieść go na ekran komputera. Wysłała wiadomość, potwierdzając spotkanie dla Lucero, uśpiła sprzęt i wstała ze słowami:
– Załatwię to.
– Zostań w siedzibie, ja pojadę z Darą – odezwał się ponury szef, gdy Day otwierał usta. Ochroniarz spojrzał na niego z zaskoczeniem. – I tak muszę porozmawiać z Serafinem.
– Jak uważasz – mruknął. – Dzwońcie, gdyby cokolwiek się działo.
Lucero czekał na Darę, trzymając przed nią otwarte drzwi. Z dozą niepewności, której nie potrafiła się pozbyć, podała mu dłoń.
Od razu poczuła jego głód, jego potrzebę.
Nie wiedziała, jak inaczej to nazwać ani czy to czasem nie była jej wyobraźnia, ale zawsze, gdy jej dotykał, miała poczucie… Nie, rodziła się w niej głęboka potrzeba nakarmienia Lucero. Wiedziała, że nie wpływał na nią w ten sposób specjalnie i nie chciała go peszyć. Zachowywała to dla siebie, choć za każdym razem, kiedy ich dłonie się splatały, odczucie okazywało się mocniejsze.
Przenoszenie się z Lucero stało się znośne – tylko za pierwszym razem przyprawiło ją to o mdłości. Tak naprawdę lubiła to ich skakanie po przestrzeni, bo było cholernie wygodne. Co prawda, wampiry mogły się teleportować tylko w ciągu dnia, przebywając na zewnątrz, ale poza tym nic ich nie ograniczało. Mogły przenosić się zarówno do miejsc im znanych, jak i zupełnie nowych, dotąd nieodwiedzanych.
Raz została zabrana przez szefa do Londynu, choć sekundę wcześniej stali na chodniku przed Golden Wishes. Nieprawdopodobna sprawa.
– Nigdy mi się to nie znudzi – wymruczał nisko.
Zamrugała, odsuwając się od niego. Stali już za murem osiedla żywiołaków.
– Co?
– Twój zachwyt.
– Próbuję nie ubrudzić ci butów, mam delikatny żołądek – rzuciła przez ramię, odchodząc od niego jak najszybciej. Starała się utrzymywać neutralną minę, by szef jej nie rozgryzł. Nie korzystał też z echa mocy, bo by to wyczuła.
Lucero roześmiał się za nią. Dodał coś jeszcze, ale zrobił to zbyt cicho, żeby przebiło się przez szum krwi w jej uszach.
Przed bramą osiedla stał Serafin, przywódca ifrytów na dole zostało mało, może da się to inaczej ograć składowo? Bell.
– Witaj, puszku, nie spodziewałem się, że pies cię puści. – Wyciągnął ku niej dłoń.
Spojrzała na niego krzywo.
– Nie mów tego tak głośno, bo Daisy cię usłyszy – westchnęła, zerkając ponad ramieniem mężczyzny.
Ogień jego uścisku obmywał jej ciało w miły, nieinwazyjny sposób. Zawsze cieszyła się z tej cechy żywiołaków: jeśli mieli złe zamiary albo po prostu byli zdenerwowani, dało się to wyczuć. Dara nie wiedziała, czy to przypadkiem nie wina jej specyficznej krwi, że tak dobrze potrafiła zorientować się w używaniu mocy przez wampiry i we wpływach innych istot.
Lucero praktycznie deptał jej po piętach, niemal czuła widmo jego kłów nad nadgarstkiem ifryta. Szturchnęła łokciem szefa tak nonszalancko, jak tylko mogła. Serafin był jednak w pełni skupiony na niej.
– Dziwię się, że nie przyszedł z tobą. Day nie przepada za nami po ostatnim… – rzucił raczej w gawędziarski sposób, ale widziała po jego oczach, że go to dręczyło.
– Nikt nie wścieknie się na ifryty za ich ogień – powiedział uspokajająco Lucero. Nie musiała na niego patrzeć, by wiedzieć, że cokolwiek go napadło, przypomniał sobie o profesjonalizmie. – Nikt też nie zginął, to jest najważniejsze.
Serafin się skrzywił.
– Teraz też to się nie stanie – zapewnił i nagle zmęczonym gestem przesunął dłonią po twarzy. – Chodźcie ze mną. Szczerze mówiąc, to nic wielkiego, ale potrzeba dwójki bliskich osób do rozwiązania pieczęci.
– Ifrycka pieczęć? – jęknęła Dara. – Małżeńska? Potwierdzająca obietnicę? Albo wiesz co, nie chcę wiedzieć która, powiedz nam jakim cudem?
Serafin uśmiechnął się pod nosem, zerkając na nich ponad ramieniem.
– W sumie to całkiem zabawne, chociaż wątpię, że Mariana tak to widzi…
Lucero ledwo mógł utrzymać łagodny, opanowany wyraz twarzy, Daramila miała w sobie więcej powściągliwości. Marie pojawiła się przed nimi oszołomiona i lekko okopcona, a jej włosy stały na sztorc z nerwów. Chyba już nigdy nie pojawi się na terenie ifrytów.
– Muszę to odespać – wymamrotała, oklepując dla pewności ramiona. Na bluzie miała wyraźnie odciski dłoni. – Wrócę do biura jutro, dobrze?
– Oczywiście – zapewnił Lucero, patrząc na nią ze zdziwieniem. – W życiu teraz bym cię tam nie zaciągnął, Mariano. Weź jutro dzień wolnego, naprawdę.
W oczach kobiety błysnęła wdzięczność. Pożegnawszy się z Serafinem, odprowadzani zdecydowanie ognistymi spojrzeniami, przenieśli się pod budynek Marie. Lucero poczekał, aż wejdzie do środka, i położył dłoń na krzyżu Dary. Spojrzała na niego zaskoczona – na jego zmarszczone brwi oraz język, który wysunął się lekko, by oblizać wargi.
– Jesteś głodna?
– W sumie tak, to był długi dzień, ale…
– Biuro się nie zapadnie, jeśli żadne z nas nie wróci. No chodź.
Nie dał jej wyboru, po prostu przeniósł ich w miejsce, które miał na myśli. Otworzył przed nią drzwi i wprowadził do środka, przy czym nawet na sekundę nie zdejmował dłoni z jej pleców. Daramila wciąż czuła się bardzo rozgrzana po wizycie u ifrytów. Ogień, który rezonował z ciał tych Ujawnionych, zwłaszcza przy zawieraniu umów czy więzów małżeńskich, mocno oddziaływał na ciało człowieka. Jeśli za długo było się narażonym na jego działanie, mogła wystąpić gorączka. Zwykły skutek uboczny ich mocy czasem wywoływał podniecenie, czasem zwykłą ospałość. I choć wrzesień na razie nie był chłodny, po wizycie u ifrytów i przełamywaniu prawie małżeńskich więzów Darze zdecydowanie nie groziło zmarznięcie.
Lucero pilnie podążał za każdym jej ruchem – pomógł gdy chciała ściągnąć marynarkę, odsunął krzesło, żeby usiadła, i podał otwartą kartę, kiedy po nią sięgała.
Przyjrzała się mu, mrużąc powieki.
– Lucero – zaczęła ostrzegawczo.
Kącik ust mu drgnął, ale spojrzeniem leniwie przesuwał po menu. Zaciekawiona zerknęła między strony, bo naprawdę w niewielu miejscach podawano krwawe sorbety i truflowe leudie – podobne do pralinek słodycze na bazie, cóż, krwi.
Ledwo powstrzymała się od gwizdnięcia na widok karty dań. Łączyła w sobie kompozycje dla co najmniej trzech ras: ludzkiej, wampirzej i wodnego ludu. Potrawy selkie były podwójnie ryzykowne, dlatego zainteresowanie kobiety wzrosło. Rozejrzała się wokół z zaciekawieniem. Wystrój okazał się wręcz skandalicznie zwykły, w żaden sposób nie wywoływał skojarzeń z jakąkolwiek istotą. Obsługujący ich kelner był człowiekiem, ale za barem widziała wilkołaka. Aurę mieli nie do pomylenia z żadną inną.
– Zerknę na jedzenie ludzi i jeśli się okaże tak dobre, na jakie wygląda, to nasi klienci będą zadowoleni – szepnęła.
Po tym, jak złożyli swoje zamówienie, pochyliła się ku Lucero. Ten z uśmiechem odwzajemnił postawę kobiety.
– Nie jesteśmy teraz w pracy. – Wzruszył ramionami na jej zdziwienie. – Czasem mogę chcieć zrobić coś miłego dla moich pracowników.
– Zawsze jesteś dla wszystkich miły. – Westchnęła, wznosząc oczy ku górze.
– A nie powinienem być, Daramilo? – zapytał ochrypłym, słodkim głosem. Chrząknęła zakłopotana, bo kelner pojawił się z drinkami. Najchętniej wypiłaby swój na raz.
Chryste, jak długo utrzymuje się ogień ifrytów? Nie potrzebowała być teraz tak rozgrzana…
– Ta rozmowa idzie w zbyt pikantnym kierunku – wymamrotała pod nosem, po czym upiła łyk malinowej margarity.
– Jakim? – Przekornie przekrzywił głowę, oczy mu błyszczały.
„Za dużo ifryckiego ognia – powtarzała sobie. – To tylko ich ogień”.
– Nijakim – chrząknęła, poprawiając się na krześle. – O spójrz, nasze jedzenie.
Lucero miał czelność roześmiać się w głos. Nie patrzył na stawiane przed nimi talerze, ale na nią. Na jej rozgrzane policzki, na skręcone, spuszone włosy i mokre od alkoholu wargi.
Przed oczami miał ramiona Daya, jego dłonie tak blisko niej.
Patrzył na nią, nie chcąc widzieć Daisy’ego tuż przy jej ciele. Nie chciał, żeby ich zapachy łączyły się, sprawiając, że pragnął obnażać kły w zły sposób. Patrzył na nią i chciał spijać…
– Cofnąłeś się o dwa wieki?
Drgnął zaskoczony.
– Co?
Uniosła oczy ku górze; nienawidził, gdy to robiła. Zawsze, za każdym razem troszkę unosiła brodę.
Pokazywała mu gardło.
A jego kły, które nigdy nie mogły się schować, pragnęły rozerwać skórę, aż poczują tę cudowną Divina Sangre.
– Czasem to robisz – powiedziała, sprowadzając go na ziemię. – Tak głęboko pogrążasz się w swoich myślach, że nie ma cię w tym wieku.
„Wówczas jestem w tobie, w moich wyobrażeniach. Każdego dnia” – pomyślał.
Uśmiechnął się tajemniczo, tak enigmatycznie, jak tylko wampiry potrafiły. Daramila była wybitną asystentką – chociaż drżała jej warga z podenerwowania, nie uciekała, tylko zaczęła rozmawiać o czekającym na nich jedzeniu.
Kule z krwi i czekolady smakowały na jego języku jak sen o niej.
2
Przenigdy nie zgodziłaby się na kolację z Lucero, gdyby wiedziała, że przez dwa kolejne tygodnie tak często będzie ją wspominać. Z jakiegoś irytującego powodu ciągle wracała do tamtych chwil. Do dłoni mężczyzny, które nagle były tak blisko niej, do jego niskiego głosu… a przecież zawsze brzmiał tak hipnotyzująco. On nie mógł tego po prostu wyłączyć.
Myślała też o świetle w restauracji. O sposobie, w jaki układało się na jego twarzy, ustach.
Na jego kłach.
Daramila starała się nie myśleć o wampirzych przymiotach. A od tej kolacji myślała tylko o nich. Zjedli dobry posiłek, umówili się na wspólny seans najnowszego filmu o łowczyni wampirów – ironiczne, ale mieli bawić się świetnie.
Szlag niech trafi tamten wieczór.
I tak namówiła Lucero, żeby napisał recenzję dla tej restauracji. Otrzymali przez nią sporo podziękowań od czytelników portalu Golden Wishes. Dodatkowo wpadły im cztery zlecenia od różnych Ujawnionych na sprawdzenie około dziewięciu miejscówek.
Tamta recenzja wydawała się inna, a przynajmniej Dara inaczej ją odbierała.
Był właśnie ostatni dzień września, biuro buzowało od oczekiwania na rozpoczęcie oficjalnego sezonu Halloween. White Bell przepełniała duma z tego, jak w trakcie święta wyglądało całe miasto. Dara bardzo lubiła tę atmosferę – to gorączkowe ustrajanie każdego budynku i ulic, jakby z minuty na minutę przenosili się do innej czasoprzestrzeni.
Norabel wyciągnęła z pieczary Nathaira, wykorzystując jego wysokie ciało w ramach drabiny. Daisy patrzył na nich zaniepokojony, gotowy złapać którekolwiek padnie pierwsze. Nora uparła się, że rozwieszą girlandy lampek w kształcie dyń. Zdominowały powierzchnię sufitu, sięgając do podłogi, na której znajdowały się dyniowe figurki wyrzeźbione przez samego Marcellusa. Jak na najbardziej powściągliwą, zamkniętą osobę w Golden Wishes ich prawnik był także pierwszym, który robił coś dla całego biura. Norabel praktycznie udusiła go w uścisku, kiedy Nathair pomógł mu przenieść wszystkie osiemnaście, pięknie wyrzeźbionych dyń z samochodu.
Dara naprawdę uwielbiała tych ludzi.
Lucero przystanął tuż przy jej fotelu.
– Przepięknie to wygląda – przyznał. Omiatał spojrzeniem lobby, swoich pracowników, a na końcu Darę. – Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeśli na październik przydymimy wszystkie okna, by te lampiony cię oświetlały?
„Mnie?” – pomyślała Dara, a na głos odparła:
– Ach, masz na myśli biurko? Nie ma problemu. Gdyby coś się działo, mam lampkę! – odparła z szerokim uśmiechem. Położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła lekko. – Norabel będzie zachwycona tym pomysłem!
– Tak, na pewno – powiedział, zerkając na jej dłoń.
Usłyszała stłumiony śmiech Daya, a na szczęce Lucero drgnął mięsień.
– Chodźmy do mnie – odezwał się spiesznie. – Zweryfikujemy październik i jeden pomysł.
– Jaki? – Aż zapaliła się na te słowa. Wampir miał interesujące, nieco przewrotne pomysły i nawet jeśli kończyło się na tym, że mieli więcej pracy, to i tak się nimi ekscytowała.
Chociaż Daisy pewnie nie chciał wspominać o ostatnim razie, gdy sprawdzali potworne kasyno. Nielegalne, trzeba dodać, czego wtedy nie wiedzieli. Marcellus prawie się zapłakał przez kłopoty, które wywołali. Ale premie za to były nieziemskie.
Lucero uśmiechał się łagodnie, gdy zamykał za nimi drzwi. Obejrzała się na niego i poprawiła spódniczkę, która chyba podjechała jej za wysoko na udach, bo tam zerknął. Chrząknął, rozpinając marynarkę, ruchy miał dziwnie spięte. Przeszedł tuż obok, pachnąc zbyt dobrze, żeby nie poruszyła nosem.
Prędko usadowiła się na fotelu przed biurkiem i otworzyła swój ukochany notes. Jakiś czas temu, gdy Lucero zobaczył, że bardzo oszczędzała prezent od mamy, kupił jej całe pudło tego samego modelu. Nie wiedziała jakim cudem, bo sama próbowała i były niedostępne… Przesunęła dłonią po stronie z wyszczególnionym najważniejszym planem na październik. Na tablecie natomiast otworzyła terminarz. Szef zerkał na tekst, który śledziła palcami.
– Nasze pierwsze Halloween razem. – Uśmiechnęła się, czując ekscytację i oczekiwanie.
– Dlatego zrobimy coś, żeby je zapamiętać – odparł, na co przekrzywiła głowę z zaciekawieniem. – Żeby wszyscy zapamiętali. Amerykanie kochają to święto. Dzięki temu mogą nas lepiej poznać.
Daramila wygładziła stronę notesu, uciekając na bok spojrzeniem.
– Jakoś nie pomyślałam o tym wyobcowaniu, które czują Ujawnieni, przepraszam – mruknęła cicho, speszona.
– Nie chciałem cię strapić.
I właśnie tak wyglądał; jakby przejmował się tym, że mógł ją urazić.
– Daj spokój, po prostu uczę się, jak wygląda sytuacja Ujawnionych z ich perspektywy – przyznała, patrząc na jego usta. – Uczę się ciebie. – Odchrząknęła zakłopotana. – To znaczy, wampirów. Ale tak poza tym, czy masz jeszcze jakiś specjalny plan na ten czas? Mamy trochę zabukowanych terminów na nadchodzące tygodnie. Założę się, że wpadnie jeszcze kilka zleceń, pewnie niejedno miejsce będzie chciało się teraz przypodobać istotom, ale mogę jeszcze zrobić poszerzony research, gdyby zaszła taka potrzeba.
Lucero przyglądał się jej uważnie, nie była jednak pewna, o co mu chodzi. Gdy mówiła, coś rozbłysło w jego oczach. Jak na złość od razu przypomniała sobie o tym, jak wyglądał w przydymionym świetle restauracji.
Jak jego język owijał się wokół słodkich kulek, które…
– Daramilo, wszystko w porządku? – Głos Lucero wyrwał ją z zamyślenia. Mężczyzna pochylił się nad biurkiem, dłonią sięgnął ku jej twarzy. Zimnym palcem musnął policzek kobiety. Zdziwiła się, że go nie roztopiła.
– Gorączka ifrycka – wymamrotała, a wampir roześmiał się, opadając na fotel.
– Rozbrajasz mnie. – Machnęła na niego jak na natrętną muchę i zachęciła, by powtórzył. – Spójrzmy na halloweenowe świętowanie dwojako. Jakby to były randki par oraz grup, a także imprezy okolicznościowe.
Z takimi konkretami mogła pracować. Przesunęła dłonią po dekolcie swojej bluzki, czując gwałtowny łomot serca. „Randki w pracy, dzień jak co dzień przecież. Nic specjalnego chodzić na randki z szefem, żeby biznes się kręcił.
Pączek z posypką, czysta przyjemność.
Mhm”.
– Wszystkie w temacie Halloween? – upewniła się, wiercąc się w miejscu. – Czy może też jakieś uniwersalne?
– Nie ma co się ograniczać, chociaż dobrze będzie się trzymać klimatu – potwierdził, przekrzywiając głowę.
– Jesteśmy umówieni! – zawołała, notując. W końcu pozwoliła sobie na szybki wdech na uspokojenie i wróciło jej zwyczajowe podekscytowanie nowymi projektami. – Zrobimy sobie randkowe niespodzianki, żeby poczuć klimat i zobaczyć, co się sprawdza. A resztę obgadamy wspólnie.
– Randkowe niespodzianki – wymruczał nisko, a długopis poleciał jej po stronie, robiąc niezłą krechę. – Podoba mi się, jak to brzmi.
A Daramila zakłopotała się tym, jak brzmiał on. Zamknęła notes z odrobinę za dużą werwą. Chrząknąwszy, przesunęła po kalendarzu, wybierając dzisiejszą datę.
– Możemy zacząć nawet teraz – powiedziała, a on jakby czytając w jej myślach, ruszył do stolika, w którym trzymał świeżą wodę i napoje dla rozmówców. Nalał dla niej pełną szklankę i patrzył uważnie, jak piła. – Przepraszam, to z emocji – wyjaśniła.
– Jasne.
– W każdym razie dziś mamy rozmowę z parą fae, która ma ceremonię zaślubin z kobietą w listopadzie.
– Nie dogadaliśmy już tego?
– Tak, tak – przytaknęła, przeskakując do e-maila. – Chyba po prostu łapie ich przedślubny stres i jeszcze raz potrzebują wszystko przegadać.
– A nie powinni, ta kobieta szczerze ich kocha. – W oczach Lucero błysnęło zrozumienie. – Ach, ci fae, zawsze przedziwnie niepewni.
– Nie kpij z nich – mruknęła kwaśno, zerkając na niego znacząco.
– To rodzaj sympatii – odparł, mrugając niewinnie. – Za bardzo kochamy kobiety, żeby się nie przejmować ich zdaniem na nasz temat.
– Dobra, dobra – wymamrotała. Czuła, że zaczyna się rumienić. – Oprócz tego mieliśmy spotkanie z burmistrzem, ale odwołał je godzinę temu.
– Ponownie – wycedził powoli Lucero. Zreflektował się i pochylił głowę. – Daramilo, świetnie wykonujesz swoją pracę, burmistrz po prostu nie posiada żadnego negatywnego czy pozytywnego stanowiska względem Ujawnionych i w obawie o swój elektorat próbuje udawać, że lepiej nie mieć z nami nic wspólnego.
– Wyświadczyłby sobie przysługę, gdyby z nami współpracował – powiedziała rozgoryczona. – Wiem, że nie powinnam odbierać tego aż tak osobiście, ale nawet gdy mnie irytujesz, to po prostu nie wyobrażam sobie, że można cię lekceważyć.
Na kilka chwil ich spojrzenia się spotkały, a jasne cętki w jego oczach rozbłysły mocniej. Nozdrza Lucero rozdęły się, jednocześnie napiął ciało i szykował się do działania. Tak jak oczekiwała, sekundę później zastukano do drzwi. Ich klienci mieli skandalicznie idealne poczucie czasu.
– Fae do was – oznajmił Daisy zbyt gromko i radośnie.
– Dzięki, asystentko – rzuciła, zezując na ochroniarza, który stanął w progu. – Gdzie twój seksowny strój?
– Zabrałaś mi dziś rano, puszku. – Mrugnął do niej z wilczo wyszczerzonymi zębami. Zerknęła na Lucero, który poniekąd warknął.
– A tobie co? Głodny jesteś? – Zmarszczyła zaniepokojona brwi. – Cholera, twoje ulubione leudie toffee jeszcze nie dotarły!
– Wystarczy, że się…
– Daisy, wprowadź naszych gości – burknął Lucero, przerywając mężczyźnie w pół zdania.
– Ach! – Daramila poderwała się prędko na równe nogi. Pod pachą miała notes, w dłoni tablet, a drugą ręką zagarnęła swoją szklankę. – Zaraz po tym mamy spotkanie w kwiaciarni, z którą panowie tak wspaniałomyślnie skontaktowali nas ostatnim razem!
Lucero posłał jej domyślny uśmiech.
– Najlepsza asystentka – szepnął, kiedy fae wchodzili.
Wcale nie pokraśniała na tę pochwałę. Czasem troszkę lubiła swojego szefa.
3
Zapewnili ich co najmniej piętnaście razy, że upewnili się o możliwości potrójnej ceremonii. Ludzie i fae nieczęsto brali śluby, ale nie było to zakazane czy niewykonalne. Żaden z panów młodych jeszcze w to nie wierzył. Obaj uroczo i bezsprzecznie kochali swoją przyszłą żonę… tylko trochę dodając pracy całemu Golden Wishes.
Daramila, zobaczywszy powtórną prośbę o spotkanie, skorzystała z otrzymanego od nich numeru i zadzwoniła do kwiaciarni Rudy Pąk.
Tak jak przeczuwała, obaj fae po prostu chcieli jeszcze raz przejść przez wszystkie uzgodnienia. Tak, obsługa przyjęcia była mieszana, oczywiście, że catering tworzyli Ujawnieni i nikt nie zostanie otruty. DJ to profesjonalista, a sama sala posiadała długoletnią tradycję pełną wsparcia oraz akceptacji.
Dara przy każdym powtórzeniu ustaleń i każdej uspokajającej wypowiedzi Lucero wprowadzała trochę zamieszania. A to wstała, żeby rozprostować nogi, to westchnęła, że za dwadzieścia minut rozpoczyna się spotkanie w Pąku i z przejęciem zaproponowała, że może przejdą się tam razem.
Pod kwiaciarnią Lucero kręcił głową w zadumie.
– Nigdy bym nie znalazł nikogo takiego jak ty, Daro, nawet jeśli szukałbym stuleciami. Spadłaś mi z nieba.
– Nie wywiniesz się z tej randki, zaczniemy halloweenową misję wcześniej. – Posłała mu olśniewający uśmiech i kciukiem wskazała na wnętrze Rudego Pąka, do którego weszli. Prowadząca zajęcia zachichotała i pokazała im wolne miejsca do wyboru. – Co prawda rezerwując miejsce w warsztatach, jeszcze o tym nie wiedziałam, ale kocham zrządzenia losu.
– Spryciara – wyszeptał na wydechu Lucero, gdy zostali zagonieni do kąta.
– To było uzgodnione, ale pasuje nam do październikowej agendy. – Niewinnie wzruszyła ramionami. W ich obszarze pracy kontakty z cateringami i kwiaciarniami były istotne, nigdy nie odmawiali poznania nowego źródła współpracy. Teraz po prostu wygodnie się złożyło.
Usiedli przy wysokim stoliku na dość twardych krzesłach. Tyłek Dary aż jęknął, kiedy wdrapała się na siedzisko. Lucero z niepokojem patrzył na tę akrobację. Ręka wampira zawisła niebezpiecznie blisko jej uda.
– Spokojnie, spódnica mi nie pęknie, jest elastyczna.
– Ale ja nie – wymamrotał.
Parsknęła śmiechem i zasłoniła dłonią usta z przepraszającym zerknięciem na organizatorkę.
– Przysięgam, czy wszystkie wampiry z wiekiem muszą nabierać humoru?
Powiedział coś brzmiącego dziwnie „jakbym żartował”. Rozproszyło ją jednak intensywne śmianie się jednego z uczestników warsztatów dla par. Dźwięk ten przypominał duszenie się, aż oboje z szefem upewnili się, że nikt nie umierał.
Daramila skorzystała z okazji i rozejrzała się po wnętrzu kwiaciarni. Stoły, przy których wszyscy siedzieli, na co dzień służyły do prezentacji kompozycji oraz kwiatów na sprzedaż. Kobieta zauważyła mechanizmy podnoszące i opuszczające a stołki, na których część par siedziała, wyglądały jak niedopasowana zbieranina.
– To nie jest najbogatsze miejsce – szepnął do niej na ucho Lucero. Widziała, że robił w myślach notatki. – Prawdopodobnie czasem zmagają się z finansami, ale spójrz na pracownicę i organizatorkę.
– Są zgrane – zgodziła się, kątem oka podglądając przejście na tył kwiaciarni. Kobiety uśmiechały się do siebie, po przyjacielsku się poszturchiwały i w ich ruchach nie było widać żadnej sztuczności. – Pewnie próbują wszystkiego, żeby interes się kręcił. Wcześniej próbowałam się umówić na zwykłą rozmowę o kwiaciarni i przejrzenie kosztów, ale zaproponowała to. – Wskazała dyskretnie dłonią na zebranych ludzi i Ujawnionych.
Brew wampira drgnęła.
– Miałaś ochotę na romantyczną ikebanę?
– Ha, może do tego romans z tobą? – mruknęła półgębkiem. – Nie brzmi to źle! Zaczęłabym krzyczeć, jeśli zobaczyłabym jeszcze raz jakieś suche liczby zamiast działania. Ostatnio rzadko wychodzimy razem w teren, zaszyliśmy się w biurze.
Gorącym westchnieniem rozwiał włosy opadające na jej ramię. Kątem oka zobaczyła jego udręczoną minę.
– Dlatego chcę to zmienić.
– Chcemy – poprawiła prędko. – Oboje potrzebujemy tej zmiany. – Mruknął coś rozkojarzony i ponownie rozejrzał się po sali.
– Skoro o akcji mowa, razem z nami zebrały osiem par. – Lucero obrzucił wszystkich prędkich, czujnym spojrzeniem. – Międzygatunkowe, wszystkie. Jak na taką małą kwiaciarnię to naprawdę dobry wynik.
– I nie wszyscy chcą rozmawiać o interesach – wtrąciła, pochylając się bliżej niego. – W sumie wątpię, żeby wiedziały, która z kobiet na sali dzwoniła, więc będziemy traktowani równo.
– Chociaż, czy można tu mówić o specjalnym traktowaniu, jeśli wiadra z kwiatami są ogólnodostępne?
– Chyba że dostalibyśmy wstążki z muślinu… ale skoro wejście było za przystępną cenę, wątpię, że chodziło wyłącznie o zarobienie na tym evencie. Plus zaproszenie na spotkanie, jakie znalazłam na ich socialach, wyglądało dość neutralnie, co może sugerować autentyczną dostępność dla Ujawnionych – szepnęła.
Wampir mruknął w zgodzie i oboje spojrzeli na duszącego się ze śmiechu mężczyznę, zwróconego twarzą ku swojej partnerce.
Pogrążyli się w analizie otoczenia, ocenie potencjalnych klientów oraz ogólnym rankingu wartości dla innych istot tak bardzo, że nie zauważali zbliżającej się do nich właścicielki. Głowy mieli tak blisko siebie, uda tak mocno oparte o siebie nawzajem, że jeszcze sekunda, a Dara po prostu usiadłaby wampirowi na kolanach, żeby nie zdradzić się z ich prawdziwą rozmową.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
