Wampir na Halloween - Aleksandra Pilch - ebook + książka

Wampir na Halloween ebook

Aleksandra Pilch

2,0
37,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Powinna trzymać się z dala od wampirów, ale czy odległość biurka wystarczy?

Daramila Sorento całe życie uciekała przed wampirami, do czasu jak los postawił na jej drodze Angela Apollo Lucero – charyzmatycznego szefa, któremu nie sposób się oprzeć. Zbliża się Halloween – czas najważniejszy dla Ujawnionych. To wtedy Dara i Lucero wyruszają na serię „testowych randek”, które wcale nie wyglądają na udawane. Kawiarnie, nocne seanse, restauracje i spacery nabierają nowego znaczenia, a między nimi zaczyna iskrzyć coś, czego żadne z nich nie planowało.

W tle czają się jednak pogróżki, ataki i mroczne tajemnice, które wystawią ich relację na próbę, ponieważ nie każdy chce ich szczęścia. Dara staje przed wyborem: zaufać sercu czy dać się sparaliżować strachowi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 318

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Nota autorska

Będzie tu tro­chę miło­ści, odro­bina magicz­nych stwo­rzeń i cał­kiem lekka opo­wieść o tym, że każda nad­przy­ro­dzona istota zasłu­guje na sporą dawkę romansu.

A przede wszyst­kim – szczę­śli­wego zakoń­cze­nia.

Tak jak i wy.

Wiele miejsc wymie­nio­nych w książce nie ist­nieje naprawdę lub ich oto­cze­nie zostało spe­cjal­nie dosto­so­wane do akcji.

Prolog

Pro­log

Wiele dobrych pomy­słów zaczy­nało się od tego, że na początku wyda­wały się kom­plet­nie bez­na­dziej­nie. Prze­cież zna­la­złaby pracę gdzie­kol­wiek. Nie była wybredna, mogła apli­ko­wać wszę­dzie tam, gdzie aku­rat szu­kano pra­cow­ni­ków. Mogła iść na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną w tłocz­nej fabryce, by zyskać namiastkę ochrony… Nie miała jed­nak żad­nej pew­no­ści.

Wybrała więc jego. Zde­cy­do­wała się na naj­bar­dziej ryzy­kowny i sza­lony krok, ale chyba coś ich łączyło. Cokol­wiek by nie powie­działa o swoim przy­szłym sze­fie – nie wahał się robić tego, do czego inni nie chcieli podejść. Cho­lera, nie dość, że był dia­bel­nie przy­stojny, to wpa­dał na potwor­nie dobre pomy­sły.

Wam­piry ze sto osiem­dzie­się­cio­let­nim sta­żem chyba tak już tak miały.

Cho­dziła po swo­jej mikro­ka­wa­lerce w kółko przez bite pół godziny, nim przy­sia­dła do lap­topa. W szko­łach nie uczono jesz­cze o Ujaw­nio­nych, choć w rzą­dzie trwały na ten temat roz­mowy. Para­nor­malny lud, sta­no­wiący nie­gdyś tylko część legend, pozo­sta­wał zagwozdką, i choć uka­zał się światu, pod­cho­dził selek­tyw­nie do dzie­le­nia się infor­ma­cjami na swój temat.

Od lat sta­rała się zbie­rać skrawki wia­do­mo­ści, ale cza­sem miała już dość tra­fia­nia na mur. Tak jak i teraz. Rażąca dez­in­for­ma­cja, nawar­stwia­jące się plotki i jesz­cze wię­cej myl­nych tro­pów. Jak można badać nie­znane, skoro na wycią­gnię­cie ręki były popłu­czyny zamiast fak­tów? Wyda­wało jej się, że wie­działa wiele o tych isto­tach, ale zawsze mogła kryć się gdzieś jakaś ważna infor­ma­cja.

Od lat musiała na nie uwa­żać, ni­gdy nie opusz­czała gardy. Ba, sta­rała się nie zna­leźć ni­gdy z żad­nym w jed­nym pomiesz­cze­niu, które nie byłoby mniej­sze niż prze­strzeń kościoła. Tak na wszelki wypa­dek.

Wie­działa, że za bar­dzo je kusiła.

Piękno wam­pi­rów oka­zy­wało się ponad­cza­sowe – zresztą potra­fiły się dosto­so­wy­wać do wieku, w któ­rym przy­szło im żyć. Lwiej czę­ści tych dra­pież­ni­ków nie dało się roz­róż­nić mię­dzy atrak­cyj­nymi ludźmi. Przy, oby przy­szłym, sze­fie ni­gdy nie będzie mogła zapo­mnieć o tym, kim był.

Nie nakrę­cała się, że uda jej się dostać na roz­mowę, a co dopiero samą pracę… Mimo to odpo­wie­dział na wysłaną wia­do­mość po dwóch minu­tach, a dwa dni póź­niej zapro­sił ją do gabi­netu.

– Dara – przed­sta­wiła się nie­for­mal­nie, z pre­me­dy­ta­cją wycią­ga­jąc ku niemu dłoń.

Dobry Boże, jak on się wtedy uśmiech­nął. Gabi­net roz­bły­snął gwiaz­dami, które raczyły na nią spoj­rzeć przez jego oczy.

– Dara – oznaj­miła to w taki spo­sób, że od razu poża­ło­wała poda­nia mu swo­jego imie­nia. Wie­działa, że nie miał na myśli niczego zdroż­nego, a jed­no­cze­śnie brzmiał, jakby coś sma­ko­wał. Jej krew. – Prze­piękne imię, ozna­cza gwiazdę w języku taj­skim.

Kąciki ust kobiety drgnęły, ale uścisk dłoni miała tak pewny jak męż­czy­zna. Nie przy­tła­czał, nie testo­wał ani tym bar­dziej nie narzu­cał domi­na­cji. Pomimo zbyt cza­ru­ją­cego zda­nia i wysu­bli­mo­wa­nego tonu wam­pir nie wywie­rał na razie złego wra­że­nia.

– Bli­sko – odparła, nie­znacz­nie mru­żąc powieki. – Dara­mila. Twoja wer­sja podoba mi się o wiele bar­dziej.

Puściw­szy ją, wska­zał na biurko. Zauwa­żyła mały uśmie­szek, który ponow­nie wykrzy­wił jego usta. Aż za bar­dzo cie­szyła go ta uwaga. Patrzyła na barki męż­czy­zny kie­ru­ją­cego się ku dru­giej stro­nie blatu. Roz­sie­dli się nie­mal rów­no­cze­śnie, prze­dziw­nie zsyn­chro­ni­zo­wani.

Angel Apollo Lucero, prze­pro­wa­dza­jący roz­mowę na sta­no­wi­sko swo­jej asy­stentki, prze­su­nął ku Darze kartkę papieru i dłu­go­pis, a do wyso­kiej, lśnią­cej szklanki nalał wody. Wie­działa, że dosko­nale zapa­mięta ten moment. To, jak dłu­gie palce męż­czy­zny obej­mo­wały rączkę dzbanka, jak żadna kro­pla nie ucie­kła po wykroju lejka. Tam­ten moment był pre­cy­zyjny, wszystko chciało być mu pod­le­głe.

Dara miała z tym pro­blem, ale też czuła cho­lerną ulgę.

Jak ktoś tak opa­no­wany, tak wysu­bli­mo­wany i skon­cen­tro­wany na naj­mniej­szym geście mógłby stra­cić kon­trolę? Wie­rzyła w to z całej siły. Poło­wicz­nie była to naiw­ność, ale nie chciała prze­cież popa­dać w para­noję.

Myślała, że zapyta ją, co wie­działa o Gol­den Wishes – o ich świad­cze­niu usług dla Ujaw­nio­nych, o pła­ce­niu przez nich za rese­arch na temat ludz­kich realiów, czy cho­ciażby pośred­ni­cze­niu w kup­nie i sprze­daży dóbr, gdy sami Ujaw­nieni nie wie­dzieli, jak radzić sobie w ludz­kim świe­cie… A nawet o tym, jakie widzia­łaby zagro­że­nia czy poten­cjały roz­woju.

Jak widzia­łaby sie­bie w tej fir­mie.

On jed­nak posta­no­wił zasko­czyć Dara­milę. Co, jak się spo­dzie­wała, pew­nie wej­dzie mu w nawyk.

– Pytaj o wszystko, co chcesz wie­dzieć w związku z wam­pi­rami. Widzę, że nie jesteś uprze­dzona. Ludzie wciąż tak mało o nas wie­dzą i prze­kła­mują rze­czy­wi­stość. Nie żeby­śmy uła­twiali im dostęp do infor­ma­cji.

– Chcesz mieć to za sobą? Jak randkę w ciemno?

Wygiął ciemną brew, a kły, któ­rych nie był w sta­nie scho­wać, bły­snęły pomię­dzy pulch­nymi war­gami.

– Obie­cuję, god­nie się zapre­zen­tuję, żebyś mnie wybrała.

Dara chrząk­nęła, kie­ru­jąc wzrok w stronę kry­sta­licz­nej wody. Dobry był. Musiała się uspo­koić, prze­cież wam­piry wyczu­wały naj­drob­niej­sze zmiany w ciele czło­wieka.

– Jak bar­dzo kusi cię moja krew? – zapy­tała.

Brwi Lucero poszy­bo­wały do góry, two­rząc dostojne zmarszczki na czole. Nie­spra­wie­dliwe, jak atrak­cyjna oka­zy­wała się każda część jego nie­ludz­kiego ciała. Błę­kitne cętki w ciem­nych oczach męż­czy­zny wołały do niej, kusiły, by zatrzy­mać na nich wzrok tro­chę dłu­żej.

Fae, bo nazy­wano je wróż­kami tylko wtedy, kiedy chciało się je obra­zić, posia­dały moc natury. Z kolei ci Ujaw­nieni, któ­rzy w prze­ci­wień­stwie do fae czy wiedź­ma­rów musieli zostać stwo­rzeni – jak wil­ko­łaki i wam­piry – mieli swoje… oso­bliwe zdol­no­ści. Prze­różne, skom­pli­ko­wane i takie, o któ­rych nie mówi się wprost ludziom. Dara wie­działa tylko tyle, ile sama zdą­żyła zaob­ser­wo­wać, i w ten sam spo­sób dzia­łali także wiedź­ma­rzy. Ludzie szybko nauczyli się, że nie byli po pro­stu cza­row­ni­cami i cza­row­ni­kami, a moc zaklęć oraz elik­si­rów kosz­to­wała kro­cie. To, co potra­fili, było nie­ludz­kie i potężne.

Wil­ko­łaki czy wam­piry, o któ­rych stwo­rze­niu krą­żyły legendy, a nikt ni­gdy nie poznał o nich prawdy, nie miały przy­wi­leju czy­stej mocy. Ta, choć buzo­wała w ich żyłach i mogła wią­zać się z nad­na­tu­ral­nymi zdol­no­ściami, nie zawsze była czy­sta. Cza­sem to echo mocy, odbi­jało się na nich fizycz­nie lub psy­chicz­nie.

I taki wła­śnie był Lucero – choć wyglą­dał nie­by­wale przy­stoj­nie, nie mógł scho­wać kłów.

– Kocham ten wiek za plot­kar­skie strony www – odparł wam­pir z lek­kim powar­ki­wa­niem. – Nie masz się czego oba­wiać. Nie jestem w sta­nie wcią­gnąć kłów, ale kon­trolą szczycę się zna­mie­nitą.

Dara z pełną szcze­ro­ścią uśmiech­nęła się do męż­czy­zny, co tro­chę go zdzi­wiło.

– W dyplo­ma­tyczny spo­sób nie odpo­wie­dzia­łeś na moje pyta­nie, ale to chyba dobrze o tobie świad­czy: z tak gład­kim języ­kiem nie będę musiała zaj­mo­wać się wsz­czę­tymi przez cie­bie bur­dami, sam się z nich wyplą­czesz.

Pierw­szą rze­czą, jaką wam­piry zro­biły po ujaw­nie­niu się magicz­nego ludu, była próba poło­że­nia kresu miana dzieci nocy. Dru­gie imię Lucero nie bez powodu brzmiało Apollo. Wyglą­dał wła­śnie tak: jak słońce, jak blask, który roz­lewa się po każ­dym mrocz­nym kącie. Kiedy odrzu­cił do tyłu głowę, żeby się roze­śmiać, Dara odnio­sła wra­że­nie, że do pokoju wpa­dła gwiazda. Widoczne bli­zny po uką­sze­niach na jego gar­dle roz­świe­tliły się na złoto, a jego skóra nabrała bla­sku.

„Bożki Słońca”, tak ich nazy­wano. Wszystko po to, by prze­ko­nać do sie­bie kolejny posi­łek, stać się mak­sy­mal­nie atrak­cyj­nymi dla żywi­ciela.

Pod­czas rese­ar­chu Dara poczy­tała sobie o poten­cjal­nym pra­co­dawcy, ale infor­ma­cje były szcząt­kowe i nie ufała im za grosz. Nikt jed­nak nie ukry­wał, że Lucero miał łatkę krwio­pijcy z mokrych snów – mogła jed­nak nie czy­tać tego arty­kułu TMZ…

– Twoja krew, panno Sorento, jest aro­ma­tyczna, ale póki nie zabur­czy mi w brzu­chu, nie musisz wycią­gać sara­ceń­skiego kołka. – Lucero pochy­lił się do przodu, wciąż lekko uśmiech­nięty.

Drgnęła, jakby to ona otrzy­mała cios.

– Kołka? – powtó­rzyła, bled­nąc. – Nie rozu­miem, dla­czego mi o tym mówisz.

Osi­nowe, wierz­bowe, a nawet dębowe: takie kołki można kupić na każ­dym rogu, by uzbroić się prze­ciwko Ujaw­nio­nym. Ni­gdy jed­nak nie sły­szała o kołku sara­ceń­skim. W całym White Bell nie natknęła się na żaden sklep, który posia­dałby coś takiego.

Powaga w jego spoj­rze­niu była prze­ra­ża­jąca. Dwie jasne cętki, które zna­czyły czę­ściowo źre­nicę, dodały mu nie­na­tu­ral­nego wyrazu. Dara­mila ścią­gnęła łopatki, nogi miała napięte.

Nie wie­działa, czy chciała uciec, czy podejść do niego i nad­sta­wić nad­gar­stek.

– Jeśli nie będę mieć przy boku asy­stentki, któ­rej zaufam nawet bar­dziej niż w pełni, to ani mój biz­nes, ani moje życie nie będzie mieć sensu – odparł.

Chciała pracę i ubez­pie­cze­nie na życie, bo Lucero ofe­ro­wał naprawdę dobre pie­nią­dze, a poza tym – i co naj­waż­niej­sze – zna­la­złaby się pod pro­tek­cją tego wam­pira.

Krew Divina San­gre robiła sza­lone rze­czy z Boż­kami Słońca. Dara­mila była czło­wie­kiem, ale dotknęła ją wła­śnie ta „przy­jem­ność”. Nie­wiele tak naprawdę o tym wie­działa, ni­gdzie nie mogła otrzy­mać infor­ma­cji dla­czego. Dla­czego taka była, jak sobie z tym radzić – wie­działa za to, że przed naj­gor­szym mógł uchro­nić ją tylko ktoś taki jak Lucero.

Tej samej godziny pod­pi­sali wstępną umowę, a potem zapro­wa­dził ją do pozo­sta­łych pra­cow­ni­ków Gol­den Wishes, zmie­nia­jąc jej życie raz na zawsze. Dara wywal­czyła sobie bene­fity, składki, diety i wiele innych rze­czy, tak że szef chyba nie wie­dział już, czy oboje sobie żar­to­wali, czy serio za to wszystko zapłaci.

Lucero był jed­nak dobrym wam­pi­rem i biz­nes­me­nem. Na pewno będzie miał z niej uży­tek.

Rozdział 1

1

W Gol­den Wishes naprawdę można się było poczuć jak w lam­pie dżina. Szkoda tylko, że to Dara musiała wyska­ki­wać znie­nacka, żeby pora­dzić sobie ze wszyst­kimi prze­dziw­nymi żąda­niami Lucero. Nawet jeśli pod­ko­chi­wała się w nim odro­binę na początku, to po prze­szło ośmiu mie­sią­cach w pracy miała ochotę co naj­wy­żej kop­nąć go w rów spi­cza­stymi czó­łen­kami. Hero­icz­nie poświę­ci­łaby buta i zosta­wi­łaby mu go w środku.

Prze­nigdy jed­nak nie narze­kała, nawet gdy późną nocą musiała dowieźć gru­pie fae ser­pen­tyny z jarzę­biny, wil­ko­ła­kom dupli­ko­wała klu­cze do kla­tek, a wraz z Daisy zała­twiała dla sel­kie nego­cja­tora poli­cyj­nego, bo ich zwy­czaje sezonu paro­wa­nia nie były zbyt popu­larne wśród ludzi. Ot, taka praca.

Gol­den Wishes nie zaj­mo­wało się tylko speł­nia­niem zachcia­nek Ujaw­nio­nych – Dara mogła uty­ski­wać i żar­to­wać, ale po pierw­szym tygo­dniu dostrze­gła wagę ich pracy. Lucero oka­zał się ide­al­nym przy­kła­dem tego, ile cier­pli­wo­ści musiały w sobie mieć inne istoty, jeśli chciały asy­mi­lo­wać się z ludźmi.

Oczy­wi­ście, mieli wyj­ście: uciec w lasy i góry, odciąć się od tej nie­szczę­snej cywi­li­za­cji, ale niby dla­czego? To od zawsze był ich świat, to ludzie sta­no­wili muta­cję i zaczęli domi­no­wać, aż ujaw­niony lud stał się legendą. Powró­cili do rze­czy­wi­sto­ści dopiero sto lat temu.

Lucero wie­dział, że potrzeba zro­zu­mie­nia i odna­le­zie­nia swo­jego kawałka miej­sca w tym prze­past­nym świe­cie była ważna. Tak, wyświad­czali drobne przy­sługi innym isto­tom, ale przede wszyst­kim szu­kali miejsc, które będą dla nich przy­ja­zne. Gdy zatrud­niał Darę na sta­no­wi­sko asy­stentki, wyja­śnił, że chciał testo­wać takie miej­sca. Zwłasz­cza że poja­wiało się coraz wię­cej mie­sza­nych par. W końcu szło za tym wzra­sta­jące zapo­trze­bo­wa­nie odkry­wa­nia spo­koj­nych restau­ra­cji, sal ban­kie­to­wych czy innych even­tów.

To, że ktoś napi­sze „wszy­scy mile widziani”, nie ozna­czało jesz­cze, że tak będzie naprawdę. Dara nauczyła się tego szyb­ciej niż roz­po­zna­wa­nia, kto cho­ler­nie dobrze uda­wał uprzej­mość. Cho­ciaż dziew­czyna została zatrud­niona jako oso­bi­sta asy­stentka Lucero, poma­gała każ­demu dzia­łowi, kiedy zacho­dziła taka potrzeba. Poza nią wam­pir zebrał sió­demkę uta­len­to­wa­nych osób, które szcze­rze polu­biła.

Pew­nie gdyby nie patrzyła zbyt czę­sto na szefa zako­cha­łaby się na amen w Daisym. Jego szorstki urok i rękaw pełen sto­kro­tek, to swo­bodne podej­ście, prze­lotny dotyk… Dara powa­chlo­wała się trzy­maną teczką.

– Podzi­wiasz widoki? – Daisy uśmiech­nął się do niej cwa­niacko i mru­gnął suge­styw­nie.

– Spa­daj, Day. – Mach­nęła dło­nią w kie­runku pokoju tere­no­wego.

– Co tam sobie mru­czysz, puszku? – Przy­ło­żył dłoń do ucha, jakby sły­szał tylko echo.

Usta Dara­mily mimo­wol­nie drgnęły, ale udała, że pio­ru­nuje męż­czy­znę spoj­rze­niem.

Cho­lera, uwiel­biała tego faceta. Chciała wie­dzieć, gdzie tak czę­sto odpły­wał myślami. Sama nie była lep­sza – wystar­czyło jedno zer­k­nię­cie na Lucero i w pierw­szym odru­chu się roz­pra­szała. Dopiero po kilku uspo­ka­ja­ją­cych odde­chach wra­cała do pra­wi­dło­wego rytmu.

Tak, gdyby mogła sobie pozwo­lić na romans z Dayem, zro­bi­łaby to bez zawa­ha­nia…

Lucero wkrótce wyszedł z gabi­netu, żeby do nich dołą­czyć. Męż­czyźni sta­nęli przy biurku w lobby, oboje wsparci łok­ciami o ladę. Z roz­dzie­ra­ją­cym duszę wes­tchnie­niem wstała, by popra­wić wizy­tówki, które Day lekko prze­krzy­wił łok­ciem. Wie­działa, że zro­bił to spe­cjal­nie.

Zanim mogła na niego fuk­nąć, roz­legł się dzwo­nek. Męż­czyźni zer­k­nęli ponad ramie­niem kobiety na drzwi wej­ściowe, przez które wto­czył się kurier. Daisy ujął ją w talii i okrę­cił ich w miej­scu. Poło­żyła mu rękę na barku i ści­snęła w nie­mym sygnale, że wszystko w porządku.

Dokład­nie, Daisy zwa­lał z nóg swoją opie­kuń­czo­ścią tak czę­sto, że nabie­rała ochoty na zabra­nie mu kaj­da­nek, by skuć go w któ­rymś z czte­rech dostęp­nych dla pra­cow­ni­ków pomiesz­czeń. Był nie tylko rewe­la­cyj­nym ochro­nia­rzem Lucero i całego Gol­den Wishes, lecz także aż zbyt tro­skli­wym przy­ja­cie­lem. Dara­mila nie igno­ro­wała zagro­że­nia, jakie sta­no­wili prze­ciw­nicy Ujaw­nio­nych, ale nie chciała, żeby Day wario­wał z nie­po­koju nad jej dobrem.

Cza­sem żar­to­wała z dziew­czy­nami, że musiał być jakimś taj­nym agen­tem sił spe­cjal­nych, a nie tylko mię­śniami na usłu­gach wam­pira.

– Dzień dobry, Gar­re­cie! – przy­wi­tała się rado­śnie, patrząc zna­cząco na Daya. Ten kurier wpa­dał do nich śred­nio co drugi dzień, nie było żad­nych powo­dów do osła­nia­nia jej przed nim.

Daisy z nie­prze­pra­sza­ją­cym wyra­zem twa­rzy wzru­szył ramio­nami i wycią­gnął rękę po pod­kładkę, żeby pokwi­to­wać odbiór. Gar­ret prak­tycz­nie od wej­ścia zaczął paplać o pogo­dzie oraz kor­kach. Dobry był z niego chło­pak, cho­ciaż ich prze­syłki zde­cy­do­wa­nie za czę­sto lądo­wały na ziemi.

O i kolejna paczka padła na posadzkę.

Dara wes­tchnęła zbo­lała, gdy ochro­niarz oraz wam­pir mruk­nęli ostrze­gaw­czo. Rozu­miała ich nie­po­kój – White Bell było spo­kojną aglo­me­ra­cją, ale echo zamie­szek w Nowym Jorku odbiło się na ich uli­cach.

– To tylko paczka i tylko Gar­ret – zapew­niła łagod­nie. – Zero bom­bo­wych prze­sy­łek.

W tym tygo­dniu Daisy i Lucero, który wyda­wał się bodaj naj­spo­koj­niej­szym wam­pi­rem świata, sta­wali się nie do znie­sie­nia.

Kurier, poło­żyw­szy wszyst­kie osiem prze­sy­łek na ladzie, zakło­po­tał się moc­niej.

– Ja naprawdę… – zająk­nął się, po czym ścią­gnął swoją cza­peczkę, by potar­gać ster­czące włosy. – Nic do was nie mam, serio. Mój brat uma­wia się z fae i wolał­bym ją mieć za rodzeń­stwo niż tego tłu­moka.

Dara ruszyła, by wziąć Gar­reta pod ramię. Uśmiech­nął się do niej nie­śmiało, nacią­ga­jąc cza­peczkę głę­boko na głowę.

– Wiemy, Gar­rie – przy­tak­nęła, odpro­wa­dza­jąc go do drzwi. – Myślisz, że mógł­byś nam cza­sem szep­nąć o tym, co dzieje się na mie­ście? Co się mówi o innych isto­tach? Taka pomoc byłaby nie­oce­niona.

– Jasne! – Roz­pro­mie­nił się cały. – Mówi­łem tłu­mo­kowi, żeby zabrał Tin­kel do tej her­ba­ciarni… Tra­nqu­ility?

Tym razem Dara się uśmiech­nęła, gdy przy­sta­nęli w progu.

– Uwiel­biam ten lokal! To było pierw­sze miej­sce, do któ­rego zabrał mnie Lucero. – Poczuła zakło­po­ta­nie, bo spoj­rzał na jej szefa. – W ramach pierw­szego mie­siąca pracy w tere­nie. Miło tam było.

– Mhm.

– Zaraz prze­sta­niesz być naszym ulu­bio­nym kurie­rem. Wybie­rzemy Ricka – zagro­ziła.

Roze­śmiał się pod nosem i życzył jej miłego dnia. Obró­ciła się nie­chęt­nie w stronę biurka recep­cji, od razu napo­ty­ka­jąc spoj­rze­nie ochro­nia­rza. Lucero uda­wał zaab­sor­bo­wa­nego pocztą, ale widziała, jak jego ucho z małym, zło­tym śla­dem bli­zny nad­sta­wiało się ku niej.

– Ani słowa, Day – wymam­ro­tała do ochro­nia­rza. Olśnił ją uśmie­chem i napiął zało­żone na piersi ręce.

Wciąż mie­rzyli się wzro­kiem, kiedy przy­sta­nęła i wsparła łokieć o blat wyso­kiego biurka. Daisy sta­nął bar­dzo bli­sko niej i oparł dłoń za jej ple­cami. I tak zna­la­zła się pomię­dzy zer­ka­ją­cymi na sie­bie męż­czy­znami. Szef sku­piał się na otwie­ra­niu paczki, uda­jąc, że niczego nie zauwa­żył.

– Czy to olejki do testów? – zapy­tała zacie­ka­wiona, wyściu­bia­jąc nos nad ramię wam­pira. Sta­rała się prze­gnać spe­sze­nie, gdy zesztyw­niał lekko. – Obie­cuję, że nie przy­tasz­czę tutaj żad­nej wanny!

– Nie? A szkoda… – Day chrząk­nął, kiedy ude­rzyła go łok­ciem w brzuch. – W porządku, byłoby to zde­cy­do­wa­nie prze­ciw zasa­dom bez­pie­czeń­stwa i Mar­cel­lus nie wyra­ziłby na to zgody.

– Mar­cel­lus nie chce sły­szeć niczego o obna­ża­niu się w miej­scu pracy, nie chce zaj­mo­wać się kolej­nym pozwem, wystar­czą mu pogróżki nasto­let­nich ano­ni­mów – odparł gładko Lucero. Kąciki jego ust zadrżały, a kły lekko naparły na pełne wargi. – To olejki na rany wil­ko­ła­ków.

– Och, to cudow­nie. – Dara wes­tchnęła, zabie­ra­jąc z rąk szefa fiolki. Wczy­tała się szybko w ety­kiety. – Na podraż­nie­nia od łań­cu­chów i uspo­ka­ja­jące. Oby były naprawdę sku­teczne, nie mam serca patrzeć na watahę Ophe­lio w złym sta­nie.

– Zoba­czysz, przed Nowym Rokiem znaj­dziemy choć jed­nemu z nich towa­rzyszkę, która zła­go­dzi ich cier­pie­nie i pomoże sile wszyst­kich – zapew­nił Daisy. Kiedy Dara i Lucero spoj­rzeli na niego krzywo, uśmiech­nął się aż nazbyt pogod­nie.

– Nie jeste­śmy biu­rem matry­mo­nial­nym – przy­po­mniał szef, bodaj po raz setny w tym tygo­dniu, a była dopiero środa. – Cho­ciaż wyjąt­kowo mógł­bym przy­stać na swaty. Rów­nież z przy­czyn bez­pie­czeń­stwa. Ophe­lio od początku są naszymi waż­nymi klien­tami, a jeśli nie uspo­ko­imy choć jed­nego z żyją­cych w nich wil­ków, może w końcu zro­bić się groź­nie.

Dara napięła się, prze­ska­ku­jąc mię­dzy nimi wzro­kiem.

– Oni nie są aż tak nie­bez­pieczni! – zaprze­czyła.

Czę­sto poma­gała trzem alfom, któ­rzy skła­dali się na tę mini­wa­tahę. Z tego, co opo­wia­dał jej Lucero, ich grupa była rzad­ko­ścią, ale w świe­cie Ujaw­nio­nych bar­dzo pożą­daną. Połą­cze­nie aż tylu alf sta­wiało Ophe­lio w ryzy­kow­nej pozy­cji – ich wilki oka­zy­wały się sil­niej­sze, ale podatne na nega­tywne echa mocy… W tym odczu­walny brak towa­rzyszki, która przy­nio­słaby rów­no­wagę obu ich obli­czom. Ale lubiła tych face­tów. Nie­ważne, jak bar­dzo wykań­czały ich wymu­szone przez naturę prze­miany pod­czas księ­ży­co­wej kwa­dry, zawsze trak­to­wali ją z sza­cun­kiem wywo­łu­ją­cym łzy.

– Nie, ale cier­pią – zgo­dził się Day, obcho­dząc biurko. Wkle­pał coś w sys­tem, a jego twarz stała się o wiele bar­dziej ponura. – Co mie­siąc moc­niej.

– Dla­tego mówisz o końcu roku? Uwa­żasz, że coś złego sta­nie się z nimi za trzy mie­siące?

– Wolimy o tym na razie nie myśleć i nie robić za nich żad­nych czar­nych sce­na­riu­szy – powie­dział cicho Lucero; wymie­nił spoj­rze­nie z ochro­nia­rzem, nim obaj skie­ro­wali wzrok ku kobie­cie. – Ale na ich życze­nie jeste­śmy przy­go­to­wani, żeby ni­gdy nie wypu­ścić ich z zamknię­cia, gdyby nie byli w sta­nie wró­cić z wil­czej postaci.

– Kurwa – sap­nęła, ude­rza­jąc dłońmi o blat. – W takim razie biuro matry­mo­nialne!

Lucero uśmiech­nął się kwa­śno, zwłasz­cza że z pokoju wspar­cia tere­no­wego wyczła­pała Mariana z naj­bar­dziej obsce­nicz­nym, peł­nym poko­na­nia jękiem.

– Dopiero skoń­czy­li­śmy sezon towa­rzy­ski sel­kie! – Potrzą­snęła głową, a jej sre­brzy­sto­blond włosy musnęły ramiona. – Żad­nego paro­wa­nia!

Dara prych­nęła nie­kon­tro­lo­wa­nie. Szef spoj­rzał na nią z bły­skiem w oku.

– Było zabaw­nie – wytknął. – Za rok jed­nak musimy być uważ­niejsi. Jesz­cze prze­pad­niesz nam w głę­bi­nach.

Wzru­szyła ramio­nami z zakło­po­ta­niem; to był mały wypa­dek przy pracy. Poza tym nie skoń­czyła z przy­pad­ko­wym mężem, w krwi miała pro­fe­sjo­na­lizm asy­stentki zasłu­gu­ją­cej na słuszną pod­wyżkę.

Dara zosta­wiła smę­cą­cych coś pod nosem męż­czyzn i ruszyła z kole­żanką na kawę. Miały w końcu przejść się do pobli­skiego stu­dia tatu­ażu. Różne plotki krą­żyły wokół niego – miało być to miej­sce bar­dzo przy­ja­zne kobie­tom, selek­tyw­nie pod­cho­dzące do klien­tów.

– I tak wie­dzą, kim jeste­śmy. – Mariana wzru­szyła ramio­nami. – Chcę ten tatuaż, a przy oka­zji spraw­dzimy, czy fak­tycz­nie możemy o nich napi­sać na naszej stro­nie.

– Jeste­śmy umó­wione, Marie. – Uśmiech­nęła się, się­ga­jąc po jesz­cze jedno ciastko. – O któ­rej idzie­cie do Blaze?

– Idę – popra­wiła kole­żanka, zakrę­ca­jąc kubek podróżny. – Edan utknął przy pla­nie wesela dla Kiplin­gów.

Dara zamarła ze swoją kawą w pół drogi do ust.

– Marie, to żywio­łaki, nie powin­naś tam iść sama.

Kobieta nie wyglą­dała na prze­jętą. Ekipa wspar­cia tere­no­wego naj­czę­ściej ruszała do zadań poza Gol­den Wishes wspól­nie – głów­nie ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa, ale też przy Ujaw­nio­nych lepiej pra­co­wało się w gru­pie.

Dara­mila w gło­wie stwo­rzyła od razu dzie­sięć sce­na­riu­szy, co mogło pójść nie tak.

– Prze­cież byli­śmy tam już w zeszłym tygo­dniu z Eda­nem. – Mariana zbyła nie­po­kój kole­żanki mach­nię­ciem ręki. – Są zachwy­ceni sys­te­mem zra­sza­nia, który dla nich zna­leź­li­śmy. Działa na ich ogień z ogromną sku­tecz­no­ścią.

– Marie…

– Pa, mamuśko!

Dara prze­wró­ciła oczami i wyszła za ucie­ka­jącą kole­żanką. Lucero dalej tkwił przy recep­cji, głos Daya docho­dził do nich z jego gabi­netu. Wam­pir patrzył na nią uważ­nie, gdy sta­wiała swój kubek przy kla­wia­tu­rze.

– Ifryty? Uparta jak one – wymam­ro­tał pod nosem, krę­cąc głową.

Pra­wie żaden z ich klien­tów nie był nie­bez­pieczny, ponie­waż poszu­ki­wali wła­śnie spo­koju i har­mo­nii. Jed­nak „pra­wie” było sło­wem nie­zby­wal­nym – nie dało się prze­sko­czyć pew­nych kwe­stii, zwłasz­cza zwią­za­nych z naturą Ujaw­nio­nych. Dara­mila nie musiała posia­dać mocy wam­pi­rów, żeby wyczuć nad­cho­dzące tara­paty.

Poje­dyn­cze wypady do klien­tów koń­czyły się źle raz na sto przy­pad­ków – prze­waż­nie pecha miała Dara­mila, ale Lucero ni­gdy nie dawał jej cze­kać dłu­żej niż dzie­sięć, mak­sy­mal­nie trzy­dzie­ści sekund. Nie­ważne, czy przy­pad­kiem zaczęła tań­czyć z fae, wpa­dała do jeziora sel­kie, pra­wie zwią­zu­jąc się z nim na całe życie, czy o mili­me­try uni­kała dziab­nię­cia przez wil­ko­łaka.

Szef dbał o swo­ich pra­cow­ni­ków. Nawet tych kło­po­tli­wych.

Marie była kre­atywna w roz­wią­zy­wa­niu wszel­kich pro­ble­mów, ale nawet jej cza­sem coś się nie uda­wało.

Dara koń­czyła odpi­sy­wać na ostat­nią par­tię e-maili, kiedy zadzwo­nił tele­fon.

– Jest pro­blem. – Uśmie­szek spełzł z jej ust, gdy usły­szała nie­na­tu­ral­nie poważny głos Marie.

Dara­mila wypro­sto­wała się na sie­dze­niu, a Daisy, jakby dostro­jony do jej emo­cji, sta­nął w progu gabi­netu, który współ­dzie­lił z Mar­cel­lu­sem. Prze­szy­wał ją tak inten­syw­nym spoj­rze­niem, że musiała prze­nieść go na ekran kom­pu­tera. Wysłała wia­do­mość, potwier­dza­jąc spo­tka­nie dla Lucero, uśpiła sprzęt i wstała ze sło­wami:

– Zała­twię to.

– Zostań w sie­dzi­bie, ja pojadę z Darą – ode­zwał się ponury szef, gdy Day otwie­rał usta. Ochro­niarz spoj­rzał na niego z zasko­cze­niem. – I tak muszę poroz­ma­wiać z Sera­fi­nem.

– Jak uwa­żasz – mruk­nął. – Dzwoń­cie, gdyby cokol­wiek się działo.

Lucero cze­kał na Darę, trzy­ma­jąc przed nią otwarte drzwi. Z dozą nie­pew­no­ści, któ­rej nie potra­fiła się pozbyć, podała mu dłoń.

Od razu poczuła jego głód, jego potrzebę.

Nie wie­działa, jak ina­czej to nazwać ani czy to cza­sem nie była jej wyobraź­nia, ale zawsze, gdy jej doty­kał, miała poczu­cie… Nie, rodziła się w niej głę­boka potrzeba nakar­mie­nia Lucero. Wie­działa, że nie wpły­wał na nią w ten spo­sób spe­cjal­nie i nie chciała go peszyć. Zacho­wy­wała to dla sie­bie, choć za każ­dym razem, kiedy ich dło­nie się spla­tały, odczu­cie oka­zy­wało się moc­niej­sze.

Prze­no­sze­nie się z Lucero stało się zno­śne – tylko za pierw­szym razem przy­pra­wiło ją to o mdło­ści. Tak naprawdę lubiła to ich ska­ka­nie po prze­strzeni, bo było cho­ler­nie wygodne. Co prawda, wam­piry mogły się tele­por­to­wać tylko w ciągu dnia, prze­by­wa­jąc na zewnątrz, ale poza tym nic ich nie ogra­ni­czało. Mogły prze­no­sić się zarówno do miejsc im zna­nych, jak i zupeł­nie nowych, dotąd nie­odwie­dza­nych.

Raz została zabrana przez szefa do Lon­dynu, choć sekundę wcze­śniej stali na chod­niku przed Gol­den Wishes. Nie­praw­do­po­dobna sprawa.

– Ni­gdy mi się to nie znu­dzi – wymru­czał nisko.

Zamru­gała, odsu­wa­jąc się od niego. Stali już za murem osie­dla żywio­ła­ków.

– Co?

– Twój zachwyt.

– Pró­buję nie ubru­dzić ci butów, mam deli­katny żołą­dek – rzu­ciła przez ramię, odcho­dząc od niego jak naj­szyb­ciej. Sta­rała się utrzy­my­wać neu­tralną minę, by szef jej nie roz­gryzł. Nie korzy­stał też z echa mocy, bo by to wyczuła.

Lucero roze­śmiał się za nią. Dodał coś jesz­cze, ale zro­bił to zbyt cicho, żeby prze­biło się przez szum krwi w jej uszach.

Przed bramą osie­dla stał Sera­fin, przy­wódca ifry­tów na dole zostało mało, może da się to ina­czej ograć skła­dowo? Bell.

– Witaj, puszku, nie spo­dzie­wa­łem się, że pies cię puści. – Wycią­gnął ku niej dłoń.

Spoj­rzała na niego krzywo.

– Nie mów tego tak gło­śno, bo Daisy cię usły­szy – wes­tchnęła, zer­ka­jąc ponad ramie­niem męż­czy­zny.

Ogień jego uści­sku obmy­wał jej ciało w miły, nie­in­wa­zyjny spo­sób. Zawsze cie­szyła się z tej cechy żywio­ła­ków: jeśli mieli złe zamiary albo po pro­stu byli zde­ner­wo­wani, dało się to wyczuć. Dara nie wie­działa, czy to przy­pad­kiem nie wina jej spe­cy­ficz­nej krwi, że tak dobrze potra­fiła zorien­to­wać się w uży­wa­niu mocy przez wam­piry i we wpły­wach innych istot.

Lucero prak­tycz­nie dep­tał jej po pię­tach, nie­mal czuła widmo jego kłów nad nad­garst­kiem ifryta. Szturch­nęła łok­ciem szefa tak non­sza­lancko, jak tylko mogła. Sera­fin był jed­nak w pełni sku­piony na niej.

– Dzi­wię się, że nie przy­szedł z tobą. Day nie prze­pada za nami po ostat­nim… – rzu­cił raczej w gawę­dziar­ski spo­sób, ale widziała po jego oczach, że go to drę­czyło.

– Nikt nie wściek­nie się na ifryty za ich ogień – powie­dział uspo­ka­ja­jąco Lucero. Nie musiała na niego patrzeć, by wie­dzieć, że cokol­wiek go napa­dło, przy­po­mniał sobie o pro­fe­sjo­na­li­zmie. – Nikt też nie zgi­nął, to jest naj­waż­niej­sze.

Sera­fin się skrzy­wił.

– Teraz też to się nie sta­nie – zapew­nił i nagle zmę­czo­nym gestem prze­su­nął dło­nią po twa­rzy. – Chodź­cie ze mną. Szcze­rze mówiąc, to nic wiel­kiego, ale potrzeba dwójki bli­skich osób do roz­wią­za­nia pie­częci.

– Ifrycka pie­częć? – jęk­nęła Dara. – Mał­żeń­ska? Potwier­dza­jąca obiet­nicę? Albo wiesz co, nie chcę wie­dzieć która, powiedz nam jakim cudem?

Sera­fin uśmiech­nął się pod nosem, zer­ka­jąc na nich ponad ramie­niem.

– W sumie to cał­kiem zabawne, cho­ciaż wąt­pię, że Mariana tak to widzi…

Lucero ledwo mógł utrzy­mać łagodny, opa­no­wany wyraz twa­rzy, Dara­mila miała w sobie wię­cej powścią­gli­wo­ści. Marie poja­wiła się przed nimi oszo­ło­miona i lekko okop­cona, a jej włosy stały na sztorc z ner­wów. Chyba już ni­gdy nie pojawi się na tere­nie ifry­tów.

– Muszę to ode­spać – wymam­ro­tała, okle­pu­jąc dla pew­no­ści ramiona. Na blu­zie miała wyraź­nie odci­ski dłoni. – Wrócę do biura jutro, dobrze?

– Oczy­wi­ście – zapew­nił Lucero, patrząc na nią ze zdzi­wie­niem. – W życiu teraz bym cię tam nie zacią­gnął, Mariano. Weź jutro dzień wol­nego, naprawdę.

W oczach kobiety bły­snęła wdzięcz­ność. Poże­gnaw­szy się z Sera­fi­nem, odpro­wa­dzani zde­cy­do­wa­nie ogni­stymi spoj­rze­niami, prze­nie­śli się pod budy­nek Marie. Lucero pocze­kał, aż wej­dzie do środka, i poło­żył dłoń na krzyżu Dary. Spoj­rzała na niego zasko­czona – na jego zmarsz­czone brwi oraz język, który wysu­nął się lekko, by obli­zać wargi.

– Jesteś głodna?

– W sumie tak, to był długi dzień, ale…

– Biuro się nie zapad­nie, jeśli żadne z nas nie wróci. No chodź.

Nie dał jej wyboru, po pro­stu prze­niósł ich w miej­sce, które miał na myśli. Otwo­rzył przed nią drzwi i wpro­wa­dził do środka, przy czym nawet na sekundę nie zdej­mo­wał dłoni z jej ple­ców. Dara­mila wciąż czuła się bar­dzo roz­grzana po wizy­cie u ifry­tów. Ogień, który rezo­no­wał z ciał tych Ujaw­nio­nych, zwłasz­cza przy zawie­ra­niu umów czy wię­zów mał­żeń­skich, mocno oddzia­ły­wał na ciało czło­wieka. Jeśli za długo było się nara­żo­nym na jego dzia­ła­nie, mogła wystą­pić gorączka. Zwy­kły sku­tek uboczny ich mocy cza­sem wywo­ły­wał pod­nie­ce­nie, cza­sem zwy­kłą ospa­łość. I choć wrze­sień na razie nie był chłodny, po wizy­cie u ifry­tów i prze­ła­my­wa­niu pra­wie mał­żeń­skich wię­zów Darze zde­cy­do­wa­nie nie gro­ziło zmar­z­nię­cie.

Lucero pil­nie podą­żał za każ­dym jej ruchem – pomógł gdy chciała ścią­gnąć mary­narkę, odsu­nął krze­sło, żeby usia­dła, i podał otwartą kartę, kiedy po nią się­gała.

Przyj­rzała się mu, mru­żąc powieki.

– Lucero – zaczęła ostrze­gaw­czo.

Kącik ust mu drgnął, ale spoj­rze­niem leni­wie prze­su­wał po menu. Zacie­ka­wiona zer­k­nęła mię­dzy strony, bo naprawdę w nie­wielu miej­scach poda­wano krwawe sor­bety i tru­flowe leu­die – podobne do pra­li­nek sło­dy­cze na bazie, cóż, krwi.

Ledwo powstrzy­mała się od gwizd­nię­cia na widok karty dań. Łączyła w sobie kom­po­zy­cje dla co naj­mniej trzech ras: ludz­kiej, wam­pi­rzej i wod­nego ludu. Potrawy sel­kie były podwój­nie ryzy­kowne, dla­tego zain­te­re­so­wa­nie kobiety wzro­sło. Rozej­rzała się wokół z zacie­ka­wie­niem. Wystrój oka­zał się wręcz skan­da­licz­nie zwy­kły, w żaden spo­sób nie wywo­ły­wał sko­ja­rzeń z jaką­kol­wiek istotą. Obsłu­gu­jący ich kel­ner był czło­wie­kiem, ale za barem widziała wil­ko­łaka. Aurę mieli nie do pomy­le­nia z żadną inną.

– Zer­knę na jedze­nie ludzi i jeśli się okaże tak dobre, na jakie wygląda, to nasi klienci będą zado­wo­leni – szep­nęła.

Po tym, jak zło­żyli swoje zamó­wie­nie, pochy­liła się ku Lucero. Ten z uśmie­chem odwza­jem­nił postawę kobiety.

– Nie jeste­śmy teraz w pracy. – Wzru­szył ramio­nami na jej zdzi­wie­nie. – Cza­sem mogę chcieć zro­bić coś miłego dla moich pra­cow­ni­ków.

– Zawsze jesteś dla wszyst­kich miły. – Wes­tchnęła, wzno­sząc oczy ku górze.

– A nie powi­nie­nem być, Dara­milo? – zapy­tał ochry­płym, słod­kim gło­sem. Chrząk­nęła zakło­po­tana, bo kel­ner poja­wił się z drin­kami. Naj­chęt­niej wypi­łaby swój na raz.

Chry­ste, jak długo utrzy­muje się ogień ifry­tów? Nie potrze­bo­wała być teraz tak roz­grzana…

– Ta roz­mowa idzie w zbyt pikant­nym kie­runku – wymam­ro­tała pod nosem, po czym upiła łyk mali­no­wej mar­ga­rity.

– Jakim? – Prze­kor­nie prze­krzy­wił głowę, oczy mu błysz­czały.

„Za dużo ifryc­kiego ognia – powta­rzała sobie. – To tylko ich ogień”.

– Nija­kim – chrząk­nęła, popra­wia­jąc się na krze­śle. – O spójrz, nasze jedze­nie.

Lucero miał czel­ność roze­śmiać się w głos. Nie patrzył na sta­wiane przed nimi tale­rze, ale na nią. Na jej roz­grzane policzki, na skrę­cone, spu­szone włosy i mokre od alko­holu wargi.

Przed oczami miał ramiona Daya, jego dło­nie tak bli­sko niej.

Patrzył na nią, nie chcąc widzieć Daisy’ego tuż przy jej ciele. Nie chciał, żeby ich zapa­chy łączyły się, spra­wia­jąc, że pra­gnął obna­żać kły w zły spo­sób. Patrzył na nią i chciał spi­jać…

– Cof­ną­łeś się o dwa wieki?

Drgnął zasko­czony.

– Co?

Unio­sła oczy ku górze; nie­na­wi­dził, gdy to robiła. Zawsze, za każ­dym razem troszkę uno­siła brodę.

Poka­zy­wała mu gar­dło.

A jego kły, które ni­gdy nie mogły się scho­wać, pra­gnęły roze­rwać skórę, aż poczują tę cudowną Divina San­gre.

– Cza­sem to robisz – powie­działa, spro­wa­dza­jąc go na zie­mię. – Tak głę­boko pogrą­żasz się w swo­ich myślach, że nie ma cię w tym wieku.

„Wów­czas jestem w tobie, w moich wyobra­że­niach. Każ­dego dnia” – pomy­ślał.

Uśmiech­nął się tajem­ni­czo, tak enig­ma­tycz­nie, jak tylko wam­piry potra­fiły. Dara­mila była wybitną asy­stentką – cho­ciaż drżała jej warga z pode­ner­wo­wa­nia, nie ucie­kała, tylko zaczęła roz­ma­wiać o cze­ka­ją­cym na nich jedze­niu.

Kule z krwi i cze­ko­lady sma­ko­wały na jego języku jak sen o niej.

Rozdział 2

2

Prze­nigdy nie zgo­dzi­łaby się na kola­cję z Lucero, gdyby wie­działa, że przez dwa kolejne tygo­dnie tak czę­sto będzie ją wspo­mi­nać. Z jakie­goś iry­tu­ją­cego powodu cią­gle wra­cała do tam­tych chwil. Do dłoni męż­czy­zny, które nagle były tak bli­sko niej, do jego niskiego głosu… a prze­cież zawsze brzmiał tak hip­no­ty­zu­jąco. On nie mógł tego po pro­stu wyłą­czyć.

Myślała też o świe­tle w restau­ra­cji. O spo­so­bie, w jaki ukła­dało się na jego twa­rzy, ustach.

Na jego kłach.

Dara­mila sta­rała się nie myśleć o wam­pi­rzych przy­mio­tach. A od tej kola­cji myślała tylko o nich. Zje­dli dobry posi­łek, umó­wili się na wspólny seans naj­now­szego filmu o łow­czyni wam­pi­rów – iro­niczne, ale mieli bawić się świet­nie.

Szlag niech trafi tam­ten wie­czór.

I tak namó­wiła Lucero, żeby napi­sał recen­zję dla tej restau­ra­cji. Otrzy­mali przez nią sporo podzię­ko­wań od czy­tel­ni­ków por­talu Gol­den Wishes. Dodat­kowo wpa­dły im cztery zle­ce­nia od róż­nych Ujaw­nio­nych na spraw­dze­nie około dzie­wię­ciu miej­scó­wek.

Tamta recen­zja wyda­wała się inna, a przy­naj­mniej Dara ina­czej ją odbie­rała.

Był wła­śnie ostatni dzień wrze­śnia, biuro buzo­wało od ocze­ki­wa­nia na roz­po­czę­cie ofi­cjal­nego sezonu Hal­lo­ween. White Bell prze­peł­niała duma z tego, jak w trak­cie święta wyglą­dało całe mia­sto. Dara bar­dzo lubiła tę atmos­ferę – to gorącz­kowe ustra­ja­nie każ­dego budynku i ulic, jakby z minuty na minutę prze­no­sili się do innej cza­so­prze­strzeni.

Nora­bel wycią­gnęła z pie­czary Natha­ira, wyko­rzy­stu­jąc jego wyso­kie ciało w ramach dra­biny. Daisy patrzył na nich zanie­po­ko­jony, gotowy zła­pać któ­re­kol­wiek pad­nie pierw­sze. Nora uparła się, że roz­wie­szą gir­landy lam­pek w kształ­cie dyń. Zdo­mi­no­wały powierzch­nię sufitu, się­ga­jąc do pod­łogi, na któ­rej znaj­do­wały się dyniowe figurki wyrzeź­bione przez samego Mar­cel­lusa. Jak na naj­bar­dziej powścią­gliwą, zamkniętą osobę w Gol­den Wishes ich praw­nik był także pierw­szym, który robił coś dla całego biura. Nora­bel prak­tycz­nie udu­siła go w uści­sku, kiedy Nathair pomógł mu prze­nieść wszyst­kie osiem­na­ście, pięk­nie wyrzeź­bio­nych dyń z samo­chodu.

Dara naprawdę uwiel­biała tych ludzi.

Lucero przy­sta­nął tuż przy jej fotelu.

– Prze­pięk­nie to wygląda – przy­znał. Omia­tał spoj­rze­niem lobby, swo­ich pra­cow­ni­ków, a na końcu Darę. – Czy nie będzie ci prze­szka­dzało, jeśli na paź­dzier­nik przy­dy­mimy wszyst­kie okna, by te lam­piony cię oświe­tlały?

„Mnie?” – pomy­ślała Dara, a na głos odparła:

– Ach, masz na myśli biurko? Nie ma pro­blemu. Gdyby coś się działo, mam lampkę! – odparła z sze­ro­kim uśmie­chem. Poło­żyła mu dłoń na ramie­niu i ści­snęła lekko. – Nora­bel będzie zachwy­cona tym pomy­słem!

– Tak, na pewno – powie­dział, zer­ka­jąc na jej dłoń.

Usły­szała stłu­miony śmiech Daya, a na szczęce Lucero drgnął mię­sień.

– Chodźmy do mnie – ode­zwał się spiesz­nie. – Zwe­ry­fi­ku­jemy paź­dzier­nik i jeden pomysł.

– Jaki? – Aż zapa­liła się na te słowa. Wam­pir miał inte­re­su­jące, nieco prze­wrotne pomy­sły i nawet jeśli koń­czyło się na tym, że mieli wię­cej pracy, to i tak się nimi eks­cy­to­wała.

Cho­ciaż Daisy pew­nie nie chciał wspo­mi­nać o ostat­nim razie, gdy spraw­dzali potworne kasyno. Nie­le­galne, trzeba dodać, czego wtedy nie wie­dzieli. Mar­cel­lus pra­wie się zapła­kał przez kło­poty, które wywo­łali. Ale pre­mie za to były nie­ziem­skie.

Lucero uśmie­chał się łagod­nie, gdy zamy­kał za nimi drzwi. Obej­rzała się na niego i popra­wiła spód­niczkę, która chyba pod­je­chała jej za wysoko na udach, bo tam zer­k­nął. Chrząk­nął, roz­pi­na­jąc mary­narkę, ruchy miał dziw­nie spięte. Prze­szedł tuż obok, pach­nąc zbyt dobrze, żeby nie poru­szyła nosem.

Prędko usa­do­wiła się na fotelu przed biur­kiem i otwo­rzyła swój uko­chany notes. Jakiś czas temu, gdy Lucero zoba­czył, że bar­dzo oszczę­dzała pre­zent od mamy, kupił jej całe pudło tego samego modelu. Nie wie­działa jakim cudem, bo sama pró­bo­wała i były nie­do­stępne… Prze­su­nęła dło­nią po stro­nie z wyszcze­gól­nio­nym naj­waż­niej­szym pla­nem na paź­dzier­nik. Na table­cie nato­miast otwo­rzyła ter­mi­narz. Szef zer­kał na tekst, który śle­dziła pal­cami.

– Nasze pierw­sze Hal­lo­ween razem. – Uśmiech­nęła się, czu­jąc eks­cy­ta­cję i ocze­ki­wa­nie.

– Dla­tego zro­bimy coś, żeby je zapa­mię­tać – odparł, na co prze­krzy­wiła głowę z zacie­ka­wie­niem. – Żeby wszy­scy zapa­mię­tali. Ame­ry­ka­nie kochają to święto. Dzięki temu mogą nas lepiej poznać.

Dara­mila wygła­dziła stronę notesu, ucie­ka­jąc na bok spoj­rze­niem.

– Jakoś nie pomy­śla­łam o tym wyob­co­wa­niu, które czują Ujaw­nieni, prze­pra­szam – mruk­nęła cicho, spe­szona.

– Nie chcia­łem cię stra­pić.

I wła­śnie tak wyglą­dał; jakby przej­mo­wał się tym, że mógł ją ura­zić.

– Daj spo­kój, po pro­stu uczę się, jak wygląda sytu­acja Ujaw­nio­nych z ich per­spek­tywy – przy­znała, patrząc na jego usta. – Uczę się cie­bie. – Odchrząk­nęła zakło­po­tana. – To zna­czy, wam­pi­rów. Ale tak poza tym, czy masz jesz­cze jakiś spe­cjalny plan na ten czas? Mamy tro­chę zabu­ko­wa­nych ter­mi­nów na nad­cho­dzące tygo­dnie. Założę się, że wpad­nie jesz­cze kilka zle­ceń, pew­nie nie­jedno miej­sce będzie chciało się teraz przy­po­do­bać isto­tom, ale mogę jesz­cze zro­bić posze­rzony rese­arch, gdyby zaszła taka potrzeba.

Lucero przy­glą­dał się jej uważ­nie, nie była jed­nak pewna, o co mu cho­dzi. Gdy mówiła, coś roz­bły­sło w jego oczach. Jak na złość od razu przy­po­mniała sobie o tym, jak wyglą­dał w przy­dy­mio­nym świe­tle restau­ra­cji.

Jak jego język owi­jał się wokół słod­kich kulek, które…

– Dara­milo, wszystko w porządku? – Głos Lucero wyrwał ją z zamy­śle­nia. Męż­czy­zna pochy­lił się nad biur­kiem, dło­nią się­gnął ku jej twa­rzy. Zim­nym pal­cem musnął poli­czek kobiety. Zdzi­wiła się, że go nie roz­to­piła.

– Gorączka ifrycka – wymam­ro­tała, a wam­pir roze­śmiał się, opa­da­jąc na fotel.

– Roz­bra­jasz mnie. – Mach­nęła na niego jak na natrętną muchę i zachę­ciła, by powtó­rzył. – Spójrzmy na hal­lo­we­enowe świę­to­wa­nie dwo­jako. Jakby to były randki par oraz grup, a także imprezy oko­licz­no­ściowe.

Z takimi kon­kre­tami mogła pra­co­wać. Prze­su­nęła dło­nią po dekol­cie swo­jej bluzki, czu­jąc gwał­towny łomot serca. „Randki w pracy, dzień jak co dzień prze­cież. Nic spe­cjal­nego cho­dzić na randki z sze­fem, żeby biz­nes się krę­cił.

Pączek z posypką, czy­sta przy­jem­ność.

Mhm”.

– Wszyst­kie w tema­cie Hal­lo­ween? – upew­niła się, wier­cąc się w miej­scu. – Czy może też jakieś uni­wer­salne?

– Nie ma co się ogra­ni­czać, cho­ciaż dobrze będzie się trzy­mać kli­matu – potwier­dził, prze­krzy­wia­jąc głowę.

– Jeste­śmy umó­wieni! – zawo­łała, notu­jąc. W końcu pozwo­liła sobie na szybki wdech na uspo­ko­je­nie i wró­ciło jej zwy­cza­jowe pod­eks­cy­to­wa­nie nowymi pro­jek­tami. – Zro­bimy sobie rand­kowe nie­spo­dzianki, żeby poczuć kli­mat i zoba­czyć, co się spraw­dza. A resztę obga­damy wspól­nie.

– Rand­kowe nie­spo­dzianki – wymru­czał nisko, a dłu­go­pis pole­ciał jej po stro­nie, robiąc nie­złą kre­chę. – Podoba mi się, jak to brzmi.

A Dara­mila zakło­po­tała się tym, jak brzmiał on. Zamknęła notes z odro­binę za dużą werwą. Chrząk­nąw­szy, prze­su­nęła po kalen­da­rzu, wybie­ra­jąc dzi­siej­szą datę.

– Możemy zacząć nawet teraz – powie­działa, a on jakby czy­ta­jąc w jej myślach, ruszył do sto­lika, w któ­rym trzy­mał świeżą wodę i napoje dla roz­mów­ców. Nalał dla niej pełną szklankę i patrzył uważ­nie, jak piła. – Prze­pra­szam, to z emo­cji – wyja­śniła.

– Jasne.

– W każ­dym razie dziś mamy roz­mowę z parą fae, która ma cere­mo­nię zaślu­bin z kobietą w listo­pa­dzie.

– Nie doga­da­li­śmy już tego?

– Tak, tak – przy­tak­nęła, prze­ska­ku­jąc do e-maila. – Chyba po pro­stu łapie ich przed­ślubny stres i jesz­cze raz potrze­bują wszystko prze­ga­dać.

– A nie powinni, ta kobieta szcze­rze ich kocha. – W oczach Lucero bły­snęło zro­zu­mie­nie. – Ach, ci fae, zawsze prze­dziw­nie nie­pewni.

– Nie kpij z nich – mruk­nęła kwa­śno, zer­ka­jąc na niego zna­cząco.

– To rodzaj sym­pa­tii – odparł, mru­ga­jąc nie­win­nie. – Za bar­dzo kochamy kobiety, żeby się nie przej­mo­wać ich zda­niem na nasz temat.

– Dobra, dobra – wymam­ro­tała. Czuła, że zaczyna się rumie­nić. – Oprócz tego mie­li­śmy spo­tka­nie z bur­mi­strzem, ale odwo­łał je godzinę temu.

– Ponow­nie – wyce­dził powoli Lucero. Zre­flek­to­wał się i pochy­lił głowę. – Dara­milo, świet­nie wyko­nu­jesz swoją pracę, bur­mistrz po pro­stu nie posiada żad­nego nega­tyw­nego czy pozy­tyw­nego sta­no­wi­ska wzglę­dem Ujaw­nio­nych i w oba­wie o swój elek­to­rat pró­buje uda­wać, że lepiej nie mieć z nami nic wspól­nego.

– Wyświad­czyłby sobie przy­sługę, gdyby z nami współ­pra­co­wał – powie­działa roz­go­ry­czona. – Wiem, że nie powin­nam odbie­rać tego aż tak oso­bi­ście, ale nawet gdy mnie iry­tu­jesz, to po pro­stu nie wyobra­żam sobie, że można cię lek­ce­wa­żyć.

Na kilka chwil ich spoj­rze­nia się spo­tkały, a jasne cętki w jego oczach roz­bły­sły moc­niej. Noz­drza Lucero roz­dęły się, jed­no­cze­śnie napiął ciało i szy­ko­wał się do dzia­ła­nia. Tak jak ocze­ki­wała, sekundę póź­niej zastu­kano do drzwi. Ich klienci mieli skan­da­licz­nie ide­alne poczu­cie czasu.

– Fae do was – oznaj­mił Daisy zbyt gromko i rado­śnie.

– Dzięki, asy­stentko – rzu­ciła, zezu­jąc na ochro­nia­rza, który sta­nął w progu. – Gdzie twój sek­sowny strój?

– Zabra­łaś mi dziś rano, puszku. – Mru­gnął do niej z wil­czo wyszcze­rzo­nymi zębami. Zer­k­nęła na Lucero, który ponie­kąd wark­nął.

– A tobie co? Głodny jesteś? – Zmarsz­czyła zanie­po­ko­jona brwi. – Cho­lera, twoje ulu­bione leu­die tof­fee jesz­cze nie dotarły!

– Wystar­czy, że się…

– Daisy, wpro­wadź naszych gości – burk­nął Lucero, prze­ry­wa­jąc męż­czyź­nie w pół zda­nia.

– Ach! – Dara­mila pode­rwała się prędko na równe nogi. Pod pachą miała notes, w dłoni tablet, a drugą ręką zagar­nęła swoją szklankę. – Zaraz po tym mamy spo­tka­nie w kwia­ciarni, z którą pano­wie tak wspa­nia­ło­myśl­nie skon­tak­to­wali nas ostat­nim razem!

Lucero posłał jej domyślny uśmiech.

– Naj­lep­sza asy­stentka – szep­nął, kiedy fae wcho­dzili.

Wcale nie pokra­śniała na tę pochwałę. Cza­sem troszkę lubiła swo­jego szefa.

Rozdział 3

3

Zapew­nili ich co naj­mniej pięt­na­ście razy, że upew­nili się o moż­li­wo­ści potrój­nej cere­mo­nii. Ludzie i fae nie­czę­sto brali śluby, ale nie było to zaka­zane czy nie­wy­ko­nalne. Żaden z panów mło­dych jesz­cze w to nie wie­rzył. Obaj uro­czo i bez­sprzecz­nie kochali swoją przy­szłą żonę… tylko tro­chę doda­jąc pracy całemu Gol­den Wishes.

Dara­mila, zoba­czyw­szy powtórną prośbę o spo­tka­nie, sko­rzy­stała z otrzy­ma­nego od nich numeru i zadzwo­niła do kwia­ciarni Rudy Pąk.

Tak jak prze­czu­wała, obaj fae po pro­stu chcieli jesz­cze raz przejść przez wszyst­kie uzgod­nie­nia. Tak, obsługa przy­ję­cia była mie­szana, oczy­wi­ście, że cate­ring two­rzyli Ujaw­nieni i nikt nie zosta­nie otruty. DJ to pro­fe­sjo­na­li­sta, a sama sala posia­dała dłu­go­let­nią tra­dy­cję pełną wspar­cia oraz akcep­ta­cji.

Dara przy każ­dym powtó­rze­niu usta­leń i każ­dej uspo­ka­ja­ją­cej wypo­wie­dzi Lucero wpro­wa­dzała tro­chę zamie­sza­nia. A to wstała, żeby roz­pro­sto­wać nogi, to wes­tchnęła, że za dwa­dzie­ścia minut roz­po­czyna się spo­tka­nie w Pąku i z prze­ję­ciem zapro­po­no­wała, że może przejdą się tam razem.

Pod kwia­ciar­nią Lucero krę­cił głową w zadu­mie.

– Ni­gdy bym nie zna­lazł nikogo takiego jak ty, Daro, nawet jeśli szu­kał­bym stu­le­ciami. Spa­dłaś mi z nieba.

– Nie wywi­niesz się z tej randki, zaczniemy hal­lo­we­enową misję wcze­śniej. – Posłała mu olśnie­wa­jący uśmiech i kciu­kiem wska­zała na wnę­trze Rudego Pąka, do któ­rego weszli. Pro­wa­dząca zaję­cia zachi­cho­tała i poka­zała im wolne miej­sca do wyboru. – Co prawda rezer­wu­jąc miej­sce w warsz­ta­tach, jesz­cze o tym nie wie­dzia­łam, ale kocham zrzą­dze­nia losu.

– Spry­ciara – wyszep­tał na wyde­chu Lucero, gdy zostali zago­nieni do kąta.

– To było uzgod­nione, ale pasuje nam do paź­dzier­ni­ko­wej agendy. – Nie­win­nie wzru­szyła ramio­nami. W ich obsza­rze pracy kon­takty z cate­rin­gami i kwia­ciar­niami były istotne, ni­gdy nie odma­wiali pozna­nia nowego źró­dła współ­pracy. Teraz po pro­stu wygod­nie się zło­żyło.

Usie­dli przy wyso­kim sto­liku na dość twar­dych krze­słach. Tyłek Dary aż jęk­nął, kiedy wdra­pała się na sie­dzi­sko. Lucero z nie­po­ko­jem patrzył na tę akro­ba­cję. Ręka wam­pira zawi­sła nie­bez­piecz­nie bli­sko jej uda.

– Spo­koj­nie, spód­nica mi nie pęk­nie, jest ela­styczna.

– Ale ja nie – wymam­ro­tał.

Par­sk­nęła śmie­chem i zasło­niła dło­nią usta z prze­pra­sza­ją­cym zer­k­nię­ciem na orga­ni­za­torkę.

– Przy­się­gam, czy wszyst­kie wam­piry z wie­kiem muszą nabie­rać humoru?

Powie­dział coś brzmią­cego dziw­nie „jak­bym żar­to­wał”. Roz­pro­szyło ją jed­nak inten­sywne śmia­nie się jed­nego z uczest­ni­ków warsz­ta­tów dla par. Dźwięk ten przy­po­mi­nał dusze­nie się, aż oboje z sze­fem upew­nili się, że nikt nie umie­rał.

Dara­mila sko­rzy­stała z oka­zji i rozej­rzała się po wnę­trzu kwia­ciarni. Stoły, przy któ­rych wszy­scy sie­dzieli, na co dzień słu­żyły do pre­zen­ta­cji kom­po­zy­cji oraz kwia­tów na sprze­daż. Kobieta zauwa­żyła mecha­ni­zmy pod­no­szące i opusz­cza­jące a stołki, na któ­rych część par sie­działa, wyglą­dały jak nie­do­pa­so­wana zbie­ra­nina.

– To nie jest naj­bo­gat­sze miej­sce – szep­nął do niej na ucho Lucero. Widziała, że robił w myślach notatki. – Praw­do­po­dob­nie cza­sem zma­gają się z finan­sami, ale spójrz na pra­cow­nicę i orga­ni­za­torkę.

– Są zgrane – zgo­dziła się, kątem oka pod­glą­da­jąc przej­ście na tył kwia­ciarni. Kobiety uśmie­chały się do sie­bie, po przy­ja­ciel­sku się posztur­chi­wały i w ich ruchach nie było widać żad­nej sztucz­no­ści. – Pew­nie pró­bują wszyst­kiego, żeby inte­res się krę­cił. Wcze­śniej pró­bo­wa­łam się umó­wić na zwy­kłą roz­mowę o kwia­ciarni i przej­rze­nie kosz­tów, ale zapro­po­no­wała to. – Wska­zała dys­kret­nie dło­nią na zebra­nych ludzi i Ujaw­nio­nych.

Brew wam­pira drgnęła.

– Mia­łaś ochotę na roman­tyczną ike­banę?

– Ha, może do tego romans z tobą? – mruk­nęła pół­gęb­kiem. – Nie brzmi to źle! Zaczę­ła­bym krzy­czeć, jeśli zoba­czy­ła­bym jesz­cze raz jakieś suche liczby zamiast dzia­ła­nia. Ostat­nio rzadko wycho­dzimy razem w teren, zaszy­li­śmy się w biu­rze.

Gorą­cym wes­tchnie­niem roz­wiał włosy opa­da­jące na jej ramię. Kątem oka zoba­czyła jego udrę­czoną minę.

– Dla­tego chcę to zmie­nić.

– Chcemy – popra­wiła prędko. – Oboje potrze­bu­jemy tej zmiany. – Mruk­nął coś roz­ko­ja­rzony i ponow­nie rozej­rzał się po sali.

– Skoro o akcji mowa, razem z nami zebrały osiem par. – Lucero obrzu­cił wszyst­kich pręd­kich, czuj­nym spoj­rze­niem. – Mię­dzy­ga­tun­kowe, wszyst­kie. Jak na taką małą kwia­ciar­nię to naprawdę dobry wynik.

– I nie wszy­scy chcą roz­ma­wiać o inte­re­sach – wtrą­ciła, pochy­la­jąc się bli­żej niego. – W sumie wąt­pię, żeby wie­działy, która z kobiet na sali dzwo­niła, więc będziemy trak­to­wani równo.

– Cho­ciaż, czy można tu mówić o spe­cjal­nym trak­to­wa­niu, jeśli wia­dra z kwia­tami są ogól­no­do­stępne?

– Chyba że dosta­li­by­śmy wstążki z muślinu… ale skoro wej­ście było za przy­stępną cenę, wąt­pię, że cho­dziło wyłącz­nie o zaro­bie­nie na tym even­cie. Plus zapro­sze­nie na spo­tka­nie, jakie zna­la­złam na ich socia­lach, wyglą­dało dość neu­tral­nie, co może suge­ro­wać auten­tyczną dostęp­ność dla Ujaw­nio­nych – szep­nęła.

Wam­pir mruk­nął w zgo­dzie i oboje spoj­rzeli na duszą­cego się ze śmie­chu męż­czy­znę, zwró­co­nego twa­rzą ku swo­jej part­nerce.

Pogrą­żyli się w ana­li­zie oto­cze­nia, oce­nie poten­cjal­nych klien­tów oraz ogól­nym ran­kingu war­to­ści dla innych istot tak bar­dzo, że nie zauwa­żali zbli­ża­ją­cej się do nich wła­ści­cielki. Głowy mieli tak bli­sko sie­bie, uda tak mocno oparte o sie­bie nawza­jem, że jesz­cze sekunda, a Dara po pro­stu usia­dłaby wam­pi­rowi na kola­nach, żeby nie zdra­dzić się z ich praw­dziwą roz­mową.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki