Wakacje z szefem - Iwona Feldmann - ebook + audiobook
BESTSELLER

Wakacje z szefem ebook

Feldmann Iwona

3,8

18 osób interesuje się tą książką

Opis

"Wakacje z szefem
Rosy pracuje w firmie Cartera Belamy od sześciu lat i sumiennie wykonuje swoje obowiązki. Jakież jest jej zdziwienie, gdy prezes oznajmia jej, że musi jechać z nim w delegację. Wie, że może mu pomóc w negocjacjach, bo zna wszystkie szczegóły kontraktu, ale czy tak naprawdę będzie mu potrzebna? Po co Carter ciągnie ją na spotkanie, na którym bardziej przydatny byłby dyrektor finansowy?
Opowiadania erotyczne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 83

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (723 oceny)
300
143
145
86
49
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
NikolaMlynarska

Z braku laku…

Kto to wydał? Dialogi i opisy tak infantylne, że czytałam z zażenowaniem.
50
Lidka_r

Dobrze spędzony czas

Zapowiadała się na fajna książkę, mam wrażenie jakby ktoś uciął tą historię na samym początku jeszcze zanim na dobre się rozkręciła, szkoda🤷🏼‍♀️
40
Dagzie

Nie polecam

Odnoszę wrażenie, że to zostało napisane przez jakąś małolatę. Nie przebrnęłam przez połowę. Pokonała mnie jej infantylność.
20
breeAnna

Całkiem niezła

spoko opowaidanko
10
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

oj iskry lecą
10

Popularność




@ Iwona Feldmann „Wakacje z szefem”

@ Krople Czasu Studio Wydawnicze, Tarnowskie Góry 2023

Redakcja: Elżbieta PawlikKorekta: Iwona Imiołek-FidykOkładka: www.canva.pl IIF

ISBN 978-83-67572-20-0

Wydanie I

Wydawca: Krople Czasu Studio Wydawnicze

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone

Iwona Feldmann

Wakacje z szefem

Rozdział 1

– Rosy! Mamy problem! – Do moich uszu dobiegł męski głos.

Odwróciłam się. Carter Belamy właśnie wchodził do mojego biura. Wstrzymałam oddech na widok tego mężczyzny. Znałam go, widywałam codziennie, a jednak za każdym razem potrafił mnie zaskoczyć swoim wyglądem. Wysoki, szczupły, z szerokimi ramionami, idealnie odznaczającymi się pod marynarką jego czarnego garnituru. Pod spodem miał dzisiaj białą koszulę z długimi rękawami i jasnoszary krawat. Węzeł trochę mu się przekrzywił, ale wyglądał przez to bardziej przystępnie i powiedziałabym nawet, że zadziornie, patrząc na to jak seksownie miał potargane włosy. Dobrze, że nie miałam na co dzień grama wolnego czasu, bo gdybym miała, pewnie bym nie raz o nim fantazjowała, tak jak większość kobiet w naszej firmie.

Rzadko tu przychodził, raczej prosił, abym to ja podskoczyła do niego na piętro zarządu z potrzebnymi mu danymi. Nie tylko wysyłałam mu wyniki mailem, ale życzył sobie, abym jeszcze wszystko drukowała i przekazywała mu sprawozdania osobiście.

Nie znosiłam takich zarozumiałych pięknisiów jak on. I może jakoś bym go zignorowała, ale niestety, musiałam go tolerować, i nawet w jakiś sposób szanować, bo była z niego inteligentna bestia. Jednak przede wszystkim był moim szefem, prezesem tej firmy i to od niego zależała moja wypłata.

Podniósł wzrok znad dokumentu, gdy zaskoczona jego pojawieniem się w moim gabinecie, zbyt długo milczałam.

– Jesteś – stwierdził na mój widok. – A myślałem, że mówię do ściany.

– Pana też miło widzieć – odparłam dając mu do zrozumienia, że się nie przywitał. Byliśmy oczywiście na ty, ale co mi szkodziło trochę mu dogadać?

– A, tak… – bąknął tylko i zaplótł ramiona na piersi, patrząc na mnie spod lekko zmarszczonych, ciemnych brwi.

– Coś się stało? – zapytałam z troską i wstałam ze swojego fotela. Poprawiłam palcem wskazującym duże, czarne okulary na moim nosie i podeszłam do niego.

Zmierzył mnie takim wzrokiem, że aż ciarki przeszły mi po plecach. To dziwne uczucie, gdy się pojawiał, zawsze mi towarzyszyło. Strach, niepewność i coś jeszcze, czego nie potrafiłam zdefiniować. Po prostu za każdym razem czekałam w napięciu, co tym razem wymyśli. Raczej się go nie bałam, bo perfekcyjnie wykonywałam swoją pracę i nie miał mi nic do zarzucenia. Znałam go i wiedziałam do czego jest zdolny. Mimo swych wielu wad i tego apodyktycznego charakteru, był przyzwoitym człowiekiem.

– Potrzebuję dane finansowe z Defko z poprzedniego kwartału.

– Już wysłałam – poinformowałam go.

– A dane na papierze? Muszę je mieć na spotkanie.

– Pewnie są już w twoim sekretariacie – odparłam spokojnie.

Patrzył na mnie swoimi zielonymi oczami, a jego spojrzenie było tak intensywne, że poczułam dziwny niepokój.

Spuścił głowę i włożył ręce do kieszeni spodni.

– Wyjeżdżam wieczorem na cały weekend – oświadczył.

– Wiem – stwierdziłam.

– I w tym właśnie tkwi problem.

Uniosłam z zainteresowaniem brwi i z ciekawości podeszłam do niego jeszcze bliżej. Ten wyjazd był szeroko omawiany na ostatnim zebraniu, a ja jako zastępca dyrektora finansowego przygotowywałam ze swoim zespołem dokumenty finansowe i wszelakie możliwe zestawienia na tę okoliczność. Mój szef i jego klient byli umówieni w jakimś kurorcie dwadzieścia kilometrów od Chicago i przez weekend mieli omawiać szczegóły przyszłego kontraktu.

– Aiden się wycofał? – zaniepokoiłam się.

– Zmienił plany i miejsce spotkania.

– I…? – Poruszona tym, co usłyszałam, próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. Przysunęłam się bliżej i lekko przechyliłam z zainteresowaniem głowę, wpatrując się w niego i czekając aż wyjaśni, o co chodzi z tą zamianą.

Carter patrzył na mnie, jakby się zapatrzył, a po chwili nieznacznie odchrząknął .

– Spakuj się. Jedziesz wieczorem ze mną – powiedział.

– Co? – zdziwiłam się.

– Mówię niewyraźnie?

– Nie, tylko…

– To w czym problem?

– Carter… – zaczęłam z zakłopotaniem, trąc palcami czoło i przy okazji palcując nieznacznie brzeg okularów. – Nie mogę z tobą wyjechać w tę delegację. Dzisiejsze po południe mam już zaplanowane. To w ogóle nie wchodzi w grę.

Nie mogłam przecież tak z biegu pojechać z nim, gdy swój plan dnia ustalałam na miesiąc do przodu, a zmiana raczej nie była możliwa.

– Nie mówię o dzisiejszym dniu – wyjaśnił.

– Nie? – zdziwiłam się. Czyżbym źle go zrozumiała?

– Jedziesz ze mną na cały weekend – oświadczył poważnie i wbił we mnie te swoje zielone oczy.

Chyba oszalał!

– Nie ma mowy – odparłam równie stanowczo jak on. – Nigdzie nie jadę – dodałam podkreślając swoją wypowiedź stanowczym, poziomym ruchem dłoni.

Weekend w jego towarzystwie nie wchodził w grę. Był tak sztywny i poukładany, że wytrzymywałam z nim w pracy tylko dlatego, że nie mieliśmy biur na tym samym piętrze i widywaliśmy się góra raz na dzień. Może inne kobiety sikały z wrażenia na jego widok, wpatrywały się w te jego oczy i we wspaniałą sylwetkę, ale ja nie miałam czasu na takie fanaberie.

– Przecież jesteś dyspozycyjna. Zawsze to powtarzałaś – rzucił jakby z pretensją.

– Owszem, ale ten weekend mam zajęty – wyjaśniłam. Nie przygotowałam się do tego psychicznie, fizycznie… zresztą w ogóle się do tego nie przygotowałam. Byłam mieszczuchem i Chicago bardzo mi odpowiadało. Potrząsnęłam głową. Nie miałam zamiaru jechać, a zwłaszcza z nim.

– Umówiłaś się z facetem? – zagadnął.

Dziwnie to zabrzmiało, bo nigdy nie interesował się moim życiem prywatnym. Wcale się mną nie interesował. Byłam mu potrzebna do analiz finansowych, porad i rozmów o możliwościach finansowo-marketingowych firmy. Zresztą, co to były za porady skoro ostateczna decyzja i tak leżała po jego stronie.

Więc teraz, gdy tak ni stąd ni zowąd zapytał o mojego faceta, zamarłam. Nikogo nie informowałam, jak wszystko ostatnio się pogmatwało. Choroba mamy, dzielenie opieki nad nią z moją siostrą i jeszcze ciągłe pretensje Rufusa. Nikomu nie mówiłam, że odszedł miesiąc temu. Czym tu się chwalić? Sukces zawodowy zdecydowanie nie szedł w parze z prywatnym szczęściem. Musiałam pracować i nie użalać się.

Potrząsnęłam głową.

– Z mamą – odparłam.

– To dobrze się składa, bo to wyjazd służbowy i pewnie twoja mama wszystko zrozumie. Ogarnij swoje życie i jedziemy – rzucił, zanim stanowczo mu odmówiłam i odwróciwszy się, wyszedł szybkim krokiem na korytarz.

Przez moment stałam oniemiała na środku swojego gabinetu. Nie mogłam tego tak zostawić. Moje sprawy rodzinne były ważniejsze niż jego zachcianki. Ściągnęłam okulary i biegnąc za moim szefem, czyściłam pobrudzone szkła brzegiem żakietu.

Był w połowie korytarza.

– Carter! – zawołałam. – Carter…

Zatrzymał się i patrzył jak podbiegam do niego.

– Nie możesz stawiać mnie w takiej sytuacji i zmuszać do wyjazdu – powiedziałam, stając przed nim i zakładając okulary. Mówiłam na wszelki wypadek szeptem, aby przypadkiem nie usłyszeli tego pozostali współpracownicy.

– Nie zmuszam. Po prostu jesteś mi potrzebna.

Cholera…

Westchnęłam.

Carter wpatrywał się we mnie tymi swoimi przenikliwymi oczami i groźnie marszczył brwi.

Przytupywałam przez chwilę nogą i z nerwów przygryzałam wargę. Nie wiedziałam, co powiedzieć, aby zrozumiał, że zabranie mnie na delegację to jakaś pomyłka.

– Nie rozumiem, dlaczego ja?! – zapytałam już chyba z bezsilności. – Przecież miał lecieć z tobą Frank Jackson! To on jest dyrektorem i to on bierze udział w takich przedsięwzięciach.

– Dlaczego? – Carter powtórzył z jakąś złością moje pytanie i wyprostował się. O tak, teraz było doskonale widać różnicę wzrostu między nami. Czy on myślał, że się go wystraszę? Nie było takiej opcji. – Wyobraź sobie, że Frank nie będzie mi potrzebny, jeżeli ty pojedziesz. A pojedziesz, zapewniam cię – podkreślił dobitnie, mrużąc oczy i wpatrując się we mnie z jakimś zacięciem.

Boże, jak ja go nienawidziłam!

– I zrozum wreszcie, że na bankiecie, na który pójdę z Aidenem i jego żoną, nie mam zamiaru tańczyć z Frankiem, tylko z tobą – dodał.

Zaniemówiłam, a on z zaciekawieniem obserwował jakie wrażenie zrobiły na mnie jego słowa.

– Ale…

– Samolot odlatuje o szóstej po południu, Rosy – odezwał się jakoś łagodniej.

Wzięłam wdech, aby zaprotestować.

– Coś nie tak? – zapytał zdziwiony.

O, tak! Wszystko było nie tak!

Stał tu na tym korytarzu z rękoma skrzyżowanymi na szerokiej piersi i lekko rozstawionymi nogami. Wyglądał… imponująco i władczo, a moje przyziemne problemy dla niego nie istniały. Był odprężony i swobodny, jakby był właścicielem całego tego pieprzonego miejsca i mojego prywatnego czasu. Takie sprawiał przynajmniej wrażenie.

– Muszę załatwić opiekę dla mamy. Miałam zająć się nią przez weekend. Nie zdążę na ten samolot – dodałam resztkami sił, próbując jeszcze się wykręcić.

Ten pieprzony dupek, mieszający właśnie w moim życiu, przekrzywił głowę, jakby szukał we mnie kłamstwa, a ja przecież nie kłamałam. Potem pochylił się nade mną delikatnie i powiedział:

– Uzgodnij z moją sekretarką, kiedy możesz wylecieć, i zamówcie bilet na lot rejsowy.

Zakryłam dłońmi twarz i jęknęłam zirytowana. On nic nie rozumiał.

– A teraz biegnij po torebkę i leć do domu załatwić opiekę dla mamy – dodał.

Opuściłam dłonie i spojrzałam na niego przez szkła okularów, na których znów zostawiłam ślady moich palców.

– Będę na ciebie czekał na miejscu – rzucił i ściągnął mi z nosa okulary. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki opakowanie z jednorazową chusteczką do czyszczenia szkieł i spokojnie rozerwał je, a potem zaczął je czyścić.

Stałam jak osłupiała i patrzyłam na to co robi.

Nie byliśmy na takim etapie znajomości, aby czyścił mi okulary. Łączyły nas tylko sprawy służbowe.

Skończył, spojrzał pod światło, czy nie ma smug i oddał okulary w moje ręce.

– To dobre chusteczki – oświadczył. – Powinnaś się w takie zaopatrzyć.

Pokiwałam tylko głową.

– A teraz już dobrze – odezwał się jakby zadowolony, że mnie przekonał. – Biegnij już, bo czas ucieka – zachęcił mnie i po męsku poklepał po ramieniu. Potem ominął mnie i prawie miał już odejść, gdy odwrócił się jeszcze i dodał. – Nie zapomnij spakować bikini.

– Bikini? – zdziwiłam się.

– Oczywiście, w Santa Monica jest lato w pełni.

Na widok mojej zdziwionej miny, drań uśmiechnął się z satysfakcją i odszedł.

Jednak go nienawidziłam!

Do firmy trafiłam, gdy byłam jeszcze na studiach. Przeżyłam na dzień dobry burze, dramaty i zwolnienia pracownicze, gdy dział kadr, pod dyktando nowego prezesa Cartera Belamy, robił porządki. Likwidowano niedochodowe działy i zostawiano tylko najlepszych, najwydajniejszych i najbardziej zaufanych ludzi. Ja zostałam, bo byłam nowa i „rokująca”. Teraz wiem, że to był właściwy moment i dzięki temu po roku pracy byłam drugą asystentką dyrektora finansowego Franka Jacksona, a nie popychadłam w pionie księgowym. Ciężko pracowałam, awansowałam i doskonale pamiętam, jakie wrażenie zrobiło na mnie wtedy pojawienie się tego nowego prezesa na naszym piętrze.

Był faktycznie przystojny. Wystarczyło spojrzeć i czuć było od niego kupę kasy i wielkie ego. Było czym nacieszyć oczy, a na jego palcu widać było obrączkę. Na szczęście oprócz żony miał jeszcze kilka wad. Był dla większości ludzi niedostępny i szorstki w obyciu i nie wiem, czy kiedykolwiek zwrócił na mnie uwagę. Pewnie nawet nie wiedział, kim jestem i jak się nazywam. A teraz, po paru latach, nagle zaprosił mnie na delegację do Santa Monica.

Wróciłam do swojego biura i zastałam w nim Franka.

– Więc Carter w końcu zaprosił cię na delegację? – zagadnął.

– Taaa… Zaprosił? Wręcz rozkazał. On tylko tak potrafi.

Mój przełożony zaśmiał się. Spojrzałam na niego podejrzanie.

– Wiedziałeś, że to zrobi – oskarżyłam go, wskazując na drzwi, za którymi gdzieś daleko znajdował się facet, na którego byłam w tej chwili cholernie zła.

– Oczywiście, sam mu to zaproponowałem.

– Oszalałeś – stwierdziłam i kręcąc głową podeszłam do biurka i zaczęłam pakować torebkę. – Przecież tak naprawdę wcale go nie znam i nawet nie lubię przebywać w jego towarzystwie.

– Nie? – zdziwił się. – Dlaczego?

– Bo mam wrażenie, że cały czas mnie obserwuje, przepytuje z mojej wiedzy o finansach firmy i czeka na mój błąd. Po prostu… gapi się na mnie czasami tak, że wolałabym uciec.

– Czy powiedział ci coś przykrego? – zapytał z troską Frank.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Nie, w zasadzie nie. Jest tylko taki… apodyktyczny. Nie chcę tam jechać, bo będę tam robiła za panią do towarzystwa, a nie za profesjonalistkę od finansów. Ty powinieneś z nim jechać.