Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
482 osoby interesują się tą książką
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
@Iwona Feldmann „Twardziel”
@Wydawnictwo „Krople Czasu”, Tarnowskie Góry 2025
Redakcja: Kamila Kalan
Korekta: Iwona Imiołek-Fidyk
Okładka: Iwona Imiołek-Fidyk
Obraz: Canva.com
ISBN 978-83-963844-7-8
Wszystkie wydarzenia są jedynie wytworem wyobraźni autorki, natomiast podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe. Wydawnictwo i autorka nie zezwalają na kopiowanie i udostępnianie opowiadania, a szczególnie w serwisach hostingowych. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wydanie I
Wydawca: Wydawnictwo Krople Czasu
Kontakt: [email protected]
OSTRZEŻENIE!
„Twardziel” to brutalny, erotyczny thriller mafijny.
Zawiera, ostre sceny seksu, przemoc, wulgarny język i niekomfortowe sytuacje. Jeśli nie jeżeli miłośnikiem mocnej, bezkompromisowej erotyki i nie lubisz, gdy granice są przekraczane – zastanów się czy, chcesz to zrobić. Wchodzisz na własne ryzyko.
I nie mów, że nikt cie nie ostrzegał.
DAMIEN
Pysk miałem tak strzaskany, że ledwie rozpoznawałem własne odbicie w brudnej szybie hali.
Ciemne, rozkosmane włosy, spuchnięte oczodoły i rozwalony łuk brwiowy. Krew sączyła się z niego i z rozciętej wargi, mieszała z potem i spływała po lewym policzku oraz po brodzie na betonową podłogę, gdzie już wcześniej inne krople krwi mieszały się z piachem i niedopałkami. Sam nie wiem, co mnie, kurwa, podkusiło, żeby włazić w tę dziką, nielegalną rzeźnię osobiście. Mroczne zaułki przedmieścia Filadelfii śmierdziały moczem i smażonym żarciem z budy na rogu, a stara, wielka hala ze ścianami z blachy falistej dudniła wrzaskami tłumu, który wył jak zarzynane zwierzę.
Nie zawsze robiłem to dla kasy, raczej dla zaspokojenia własnych demonów, dla tego pieprzonego dreszczu emocji, który zawsze wygrywał z rozumem. Tej nocy naprzeciwko mnie stanął jakiś wypielęgnowany blond lalunio w białych szortach, z uśmieszkiem, który aż prosił się o to, aby go zmasakrować. Wielki, dwadzieścia parę lat, a ja… Cóż, nie należałem do takiej młodzieży, ale miałem za to wielkie doświadczenie i niejedną taką walkę za sobą.
– I, kurwa, sprzątnę mu ten uśmiech z gęby w dwóch rundach – obiecałem bratu i chyba się przeliczyłem. Nie udało się w trzech. Pięć, kurwa, przetrwałem pięć rund, w których każdy cios był jak uderzenie młota, każdy oddech palił płuca, a ring pod stopami ślizgał się od krwi. I w końcu go dopadłem i pokonałem, ścierając z tej jego gęby ten zarozumiały uśmieszek, gdy wybiłem mu przednie zęby kopnięciem. Tłum eksplodował. A ja? Zgarnąłem tyle szmalu z zakładów, że mógłbym kupić sobie nowe organy, gdyby po walce okazało się, że któryś wysiadł mi od ciosów tego skurwiela.
Kurwa, nie spodziewałem się takiej sumy. Chociaż zdrowie? No cóż… to już inna historia. Żebra pokryte miałem siniakami i pewnie jutro będzie ich jeszcze więcej, skóra na brzuchu sina i napięta, jakby ktoś wlał pod nią rozgrzane węgle. Wnętrzności jeszcze drżały, prężyły się i układały, odprężając się po tak silnych ciosach, a mięśnie pleców dosłownie paliły mnie od otarć.
Jęknąłem, gdy doktor Pearl wbił igłę w mój łuk brwiowy. Siedziałem na metalowym stole, pod lampą, która rzucała ostry, biały blask, i patrzyłem na moje nadal drżące dłonie, gdy on mnie zszywał. Knykcie miałem popękane, paznokieć pęknięty wzdłuż, a krew zastygła już w zgięciach czy liniach papilarnych.
– Nie ruszaj się, bo będziesz brzydki – warknął mój lekarz, zaciągając nić. Czułem, jak skóra się napina, jak igła przechodzi przez tkankę, a ból pulsuje w rytm serca.
– I tak do pięknisiów nie należę – mruknąłem, zaciskając oczy i spinając mięśnie, gdy szył mnie na żywca. Byłem wysokim i dobrze zbudowanym facetem, z niewielką blizną pod okiem i nosem dwa razy złamanym podczas walk na pięści. Po ojcu byłem Portorykańczykiem, a po matce Irlandczykiem. Ciemne włosy i śniadą karnację odziedziczyłem po nim, a wzrost i zielonoszare oczy po niej. Taka mieszanka pozwalała mi przetrwać w tym niebezpiecznym świecie. Na co dzień ludzie bali się do mnie podchodzić, aby nie skończyć w worku, bo wyglądałem jak ktoś, kto urodził się po to, by wygrywać albo zabijać, i wcale nie zamierzałem tego dementować.
Oblizałem popękane usta, opuchnięte po tym jednym jedynym ciosie, którego nie uniknąłem w drugiej rundzie. Miałem pokonać tego blond gnoja w błyskawicznym tępie i mieć spokój, a stało się inaczej. Gość był twardy, ale ja byłem twardszy. Tłum wył, zakłady się sypały, a moja ochrona stała w cieniu, pilnując, żeby nikt nie próbował żadnych numerów.
– Nadal można na ciebie patrzeć i nie uciec z krzykiem – rzucił Pearl, celowo się nade mną pastwiąc.
– Kończ i wypuść mnie stąd, do cholery – warknąłem.
Lekarz zaśmiał się cicho. Znał mnie, a ja jego. Byliśmy jak rodzina, ale w tej chwili chciałem już być u siebie. Pod prysznicem. Dosłownie marzyłem o drinku, wielkim drinku, aby zapić i zapomnieć o dzisiejszej nocy i bez bólu dospać do rana, kiedy to znowu będę człowiekiem. Albo czymś podobnym do niego.
– Gotowe – rzucił doktor i odciął nić, a potem zaczął wrzucać narzędzia, środki znieczulające i dezynfekujące do metalowej skrzynki. Jego ręce też lekko drżały, szczególnie po takiej nocy, gdy dla nas pracował i zgarniał solidną kasę za swoje usługi.
Zebrałem się w sobie, narzuciłem na siebie świeże ciuchy i wyszedłem bocznym wyjściem.
Nocne powietrze uderzyło mnie w nozdrza – ostre, wilgotne, pachnące deszczem i spalinami. Chłopaki szli ze mną do samochodu, nie odstępując mnie ani na moment. Dwóch dryblasów w czarnych, skórzanych kurtkach, z twarzami wykutymi jak z granitu. Jeden skinął głową, drugi otworzył drzwi czarnego, opancerzonego SUV-a z przyciemnianymi szybami. Taki typ jak ja, Damien „Damon” Cruz, musiał mieć w tym mieście ochronę. Bo w Filadelfii wygrana walka to nie koniec – to dopiero początek polowania. Na parkingu zawsze mógł czaić się jakiś nożownik, ktoś, kto miał u mnie dług i myślał, że zabijając mnie, rozwiąże swoje problemy. Byli i tacy, którzy właśnie przegrali w zakładach znaczną sumkę czy majątek i szukali mnie, aby anulować swoje zakłady zawarte niby przez pomyłkę. A ja miałem na sobie zbyt dużo blizn po takich spotkaniach i zbyt dużo milionów na koncie, żeby pozwalać sobie na samotny spacer.
Wsiadłem, drzwi zamknęły się z ciężkim, uspokajającym hukiem, a ja dopiero wtedy odetchnąłem. Na zewnątrz mogłem być królem. W środku pojazdu – po prostu sobą. Siedzenia ze skóry były zimne, pachniały nowością, chociaż wokół wyczuwałem ciężki, metaliczny zapach oleju do broni, ale z nutą słodkiego prochu. Silnik zawarczał nisko, głęboko, jak bestia budząca się do życia. Oparłem głowę o zagłówek i przymknąłem oczy.
– Ruszaj wreszcie – pogoniłem swojego kierowcę. Adrenalina powoli przestawała krążyć szaleńczo w moich żyłach, miasto migało za szybą, cienie ludzi przemykały gdzieś po chodnikach. Była późna noc i chciałem szybko dotrzeć do swojego apartamentu. Potrzebowałem spokoju, tabletek przeciwbólowych i odpoczynku. W końcu po jakimś czasie podjechaliśmy pod wysoki, szklany budynek z lobby, które pachniało drogim drewnem, czystością i snobistycznym podejściem do życia. Strażnik przywitał się, ale nie odważył się spojrzeć mi w oczy. Nigdy nie patrzył. Za to mu płaciliśmy. Winda cicho i szybko wwiozła nas na ostatnie piętro, a drzwi otworzyły się na odcisk palca. Weszliśmy. Chłopcy rozejrzeli się po mieszkaniu.
– Czysto, szefie – stwierdzili.
Skinąłem im głową.
– Wezmę prysznic i pójdę spać – stwierdziłem i dodałem: – Możecie zrobić to samo. Ucieszyli się i poszli do swojej części apartamentu.
