Wakacje z Koszmarkiem. Tunel w zaświaty - Justyna Drzewicka - ebook

Wakacje z Koszmarkiem. Tunel w zaświaty ebook

Justyna Drzewicka

0,0
39,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ekipa Koszmarka kontynuuje wakacyjną wyprawę śladem tajemniczych zagadek. Żądza przygód tym razem prowadzi bohaterów do ruin siedemnastowiecznego zamku Krzyżtopór. Gigantyczna forteca słynie z opowieści o duchach, ukrytych skarbach i magicznych próbach okiełzania czasu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 196

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ROZDZIAŁ 1

Nad polami i pagórkami ziemi świętokrzyskiej zapadał zmrok. Położone z dala od uczęszczanych szlaków ruiny zamku Krzyżtopór w Ujeździe pogrążały się w ciemnościach. Olbrzymie kamienne mury, baszty, rozległy dziedziniec, stajnie, podziemne korytarze i ogrody pustoszały po dniu pełnym zwiedzających. Ostatni goście – sympatyczna para w podróży poślubnej – właśnie wychodzili, żegnając się z opiekunem zabytku.

– Szkoda, że nie widzieliśmy duchów, panie Radku – żartobliwie narzekała dziewczyna.

– Liczyliśmy, że się pokażą – dodał z udawaną powagą chłopak. – Podobno straszą tu biała dama, pierwszy właściciel zamku, no i jeszcze jego syn…

Radek Pawelec, przewodnik turystyczny od trzydziestu lat, gwałtownie obejrzał się za siebie. W ciemnych zakamarkach niczego nie zobaczył, ale na plecach poczuł dreszcze. Chciałby już odjechać. Niektórzy lubili nocne zwiedzanie Krzyżtopora, on nie. Po zmroku widział tu zjawiska, o których wolałby zapomnieć. Owszem, bywały tygodnie, gdy w zamku panował spokój. Tłumnie przybywający turyści oglądali ruiny, ruszali dalej i nie działo się nic niepokojącego. W takich chwilach Pawelec z radością oprowadzał kolejne wycieczki. Zdarzały się jednak okresy, w których Krzyżtopór szalał. Coś zaczynało drżeć głęboko pod jego powierzchnią, błyskały dziwne światła, aż wreszcie ukazywały się osobliwe postaci i wtedy zaczynały dziać się rzeczy jeszcze straszniejsze, jeszcze bardziej niewytłumaczalne.

Przewodnik był przekonany, że zawsze łączyło się to z najazdem poszukiwaczy skarbów na zamek. Im bardziej byli zaciekli, im profesjonalniej wyglądały ich radary i wykrywacze metalu, im głośniej odgrażali się, że znajdą legendarną fortunę i wyrwą ją Krzyżtoporowi, tym groźniej robiło się w ruinach.

– Wierzy pan w te bajki o duchach? – zapytał chłopak, zupełnie nie zauważając coraz bardziej nerwowych spojrzeń przewodnika.

Bajki? Jakie bajki! Przecież Radek widział to na własne oczy. Obrazu zjaw i odgłosów dobywających się spod ziemi nie dało się wyrzucić z głowy. Co gorsza, nikomu o tym nie mógł powiedzieć, bo zyskałby opinię szaleńca. Mężczyzna dusił więc to w sobie od lat. W końcu zaczął pisać horrory, w których przemycał to i owo z tutejszych wydarzeń. Zrzucił z ramion część ciężaru tajemnicy, ale poczuł tylko niewielką ulgę.

– Eee… późno już – mruknął w odpowiedzi.

– My też uważamy, że to brednie – zachichotała dziewczyna. – Do widzenia.

Przewodnik patrzył, jak młoda para wsiada do samochodu. Aby zrobić to samo, musiał mieć pewność, że opuszcza zamek jako ostatni. To należało do jego obowiązków.

– Szybciej, ruszajcie wreszcie! – mamrotał pod nosem ponaglająco, bo ciemność była już tak głęboka, że nie widział krańca niewielkiego parkingu.

Zimny jęzor strachu lizał go po szyi. Na przedramionach czuł gęsią skórkę. Miał głębokie przekonanie, że ostatnio zamek znowu zaczyna się budzić. Od kilku dni coś się działo. Nie bez przyczyny – po Krzyżtoporze kręcili się poszukiwacze skarbów. Do Ujazdu zjechała legendarna rodzina Baranowskich. Jeśli ktokolwiek miałby wpaść na trop mitycznego złota, to oni. Krzyżtopór jakby to wiedział, bo szykował się do swoich harców.

– Gdyby pan spotkał jakąś zjawę, proszę dać znać! – Dziewczyna pomachała Pawelcowi na pożegnanie i auto turystów odjechało.

Przewodnik pognał na łeb na szyję do swojego samochodu. W następnej chwili już pędził szosą, byle dalej od zamku.

Nie zdążył jeszcze zniknąć za zakrętem, gdy w baszcie zamigotało mdłe światło. Zaraz potem w podziemiach coś zazgrzytało, wprawiając mury w drżenie, jakby obudziły się gigantyczne zębate koła stanowiące część niewidocznej maszynerii. Chwilę później w oknie baszty pojawiła się kobieca postać w bieli. Ze stajni wyszedł staromodnie ubrany mężczyzna, a na dziedzińcu mignęła sylwetka odzianego w zbroję rycerza. Na koniec z podziemi wychylił na moment głowę jeszcze jeden osobnik: nosił czarną szatę, był łysy jak kolano i błądził dokoła roztargnionym wzrokiem. Wszyscy wyglądali prawie jak ludzie. Prawie, bo… zdawało się, że przenikają mury, że są przezroczyści…

* * *

Hania i Leszek Godlewscy byli właścicielami Zakątka Spokoju – uroczego gospodarstwa agroturystycznego położonego zaledwie osiemset metrów od zamku Krzyżtopór. Podawano tu wyłącznie ekologiczną żywność, wieczorami odbywały się kojące koncerty gongów, a w pokojach unosił się zapach uzdrawiających kadzidełek. Goście mogli też relaksować się, obserwując drepczące po podwórzu kury, kaczki, indyki, siwego ze starości osiołka, niesfornego prosiaka, a nawet jedną krowę. Wszystkie te stworzenia Hania i Leszek uratowali z rzeźni, tworząc sanktuarium dla ocalałych. Adoptowali też gadającą papugę, która wykrzykiwała różne słowa, niekiedy zupełnie bez sensu, ale czasami zadziwiająco logicznie.

Te wyjątkowe okoliczności sprawiały, że do Zakątka Spokoju trafiali zazwyczaj podobni do gospodarzy turyści – łagodni, cisi ludzie, przemierzający kraj na rowerach lub pieszo. Hania i Leszek trochę się więc zdziwili, gdy dostrzegli pędzący w stronę siedliska rozklekotany samochód, z którego docierały dzikie heavymetalowe łomoty.

– Natarrrcie! Natarrrcie! – rozdarła się na ten widok siedząca na płocie papuga.

Hania odwróciła się w jej stronę.

– Jadźka, weź przestań. To muszą być ci goście, którzy zarezerwowali pobyt w ostatniej chwili. Mówili, że trochę zmienili plany, bo dużo wędrowali po górach i chcą parę dni odpocząć wśród świętokrzyskich krajobrazów. Starsza para z dwójką wnuków. – Zmrużyła oczy, przyglądając się autu. – Co to w ogóle za marka?

– Yyy… chyba volkswagen – zaryzykował jej mąż. – Van. Trochę jak ten ze Scooby Doo. Tylko że coś nie pykło podczas lakierowania. Wygląda koszmarnie.

Auto weszło w zakręt z piskiem hamulców. Najwyraźniej kierowca uważał się za rajdowca. Gdy wjechał na podjazd, muzyka ucichła, ale za to z wnętrza vana doleciało głośne szczeknięcie. Trochę radosne, trochę podekscytowane i zdecydowanie basowe.

– Podróżują z psem – dodał Leszek. – Dużym.

– Grrroza! – obwieściła Jadźka. – Grrroza!

Czworo drzwi otworzyło się jednocześnie. Najpierw wyskoczyły dzieci: dzierżąca pod pachą patelnię szczuplutka dziewczynka w ogrodniczkach i poważny chłopiec z plecakiem. Potem wysiadła filigranowa kobieta z kolczykiem w nosie, a za nią potężny mężczyzna ze skołtunioną brodą. Całą czwórką radośnie wyszczerzyli się do gospodarzy.

– Hania i Leszek? Dzień dobry, jestem Ula – odezwała się starsza pani. – To mój mąż Marek, nasza wnuczka Lena i nasz wnuk Kacper.

– Spocznij! – wrzasnęła papuga.

Dzieciaki zauważyły ją dopiero teraz. Średniej wielkości ptak o szarym umaszczeniu idealnie maskował się na tle kamiennego płotu.

– Ale super! – zachwyciły się w tym samym momencie.

– Superrr! Superrr!

Hania się uśmiechnęła.

– To nasza Jadźka…

– Generrrał!

– Jadźka to gadająca papuga żako – powiedziała gospodyni. – Adoptowaliśmy ją po śmierci jej poprzedniego właściciela, emerytowanego żołnierza, i dlatego często używa słów związanych z wojskowością. Ten dobry człowiek odebrał ją z transportu przemytników egzotycznych zwierząt. Przewożono biedulkę upchniętą w pojemniku na żywność! Prawdziwe okrucieństwo. Żako są zagrożonym gatunkiem, dlatego można kupować je tylko z legalnych hodowli, gdzie nie dzieje się im żadna krzywda.

– To tak samo jak z psami i kotami – odezwał się Kacper. – Nie wolno ich brać od pseudohodowców, bo oni wcale nie dbają o dobro zwierząt. Dranie!

– Drrranie!

– Oczywiście Jadźka lubi też gadać trzy po trzy, powtarzając po ludziach, hehehe... – zaśmiał się Leszek.

Lena nie mogła oderwać wzroku od papugi. Pierwszy raz widziała ptaka, który mówił.

– Zna dużo słów? – zapytała.

– Czasami zbyt wiele – westchnął Leszek. – Zresztą sami się przekonacie. Prosimy tylko, żeby na nią uważać. Jadzia podczas tej straszliwej podróży miała poważny wypadek, złamano jej skrzydło. Pomoc weterynarza przyszła za późno, źle się zrosło, więc już nigdy nie będzie latać tak sprawnie jak dawniej.

– Kochamy zwierzęta, na pewno będzie przy nas bezpieczna – zapewniła babcia.

Hania przyjrzała się uważniej nowym gościom. Wyglądali na bardzo zgraną paczkę.

– Rodzinne wakacje, co? Jak miło.

– To raczej poważna wyprawa. Jesteśmy detektywami, rozwiązujemy tajemnicze zagadki – odpowiedział Kacper.

– Ekstra!

– Takie z duchami, wampirami, zombie, UFO i w ogóle – dodała Lena.

– Łał! To pewnie chcecie rozprawić się z tutejszymi zjawami? – Leszek wskazał doskonale widoczne zamkowe ruiny. – Gdybyście chcieli zasięgnąć języka na temat lokalnych duchów, niedaleko mieszka nasz przyjaciel, Radek Pawelec, przewodnik turystyczny, historyk i pisarz. Trochę dziwak ze zbyt wybujałą wyobraźnią, ale na temat Krzyżtopora ma sporo do powiedzenia. Zna go jak własną kieszeń.

Lena i Kacper wymienili uśmiechy. W drodze do tego miejsca poczytali o zamkowych legendach i doszli do wniosku, że w Krzyżtoporze nie straszą żadne duchy. Nie wierzyli w zjawy, upiory ani strzygi. Wszystkie te bajkowe opowieści brzmiały… dziecinnie. Zwłaszcza po tym, co oboje przeżyli w Jaworniku i na Diablaku. Najpierw zwiedzili tunele magnetyczne, potem uratowali parę genialnych fizyków, a na koniec stoczyli prawdziwą bitwę w wielkiej jaskini zbudowanej przez prastarą cywilizację. To dopiero były przygody. Ale duchy i zjawy? Pff, nie! To dobre dla przedszkolaków.

Rzecz jasna tak niegrzecznie na postawione przez Leszka pytanie odpowiedzieć nie mogli.

– Może przyjrzymy się tym stworom – odparła więc wymijająco Lena.

– W końcu jesteśmy ekipą łowców tajemniczych straszydeł. Nawet mamy superbrykę stworzoną do takich zadań – zachichotał dziadek Marek. – Trzy dni ją przemalowywaliśmy z żoną i trzeba przyznać, że wyszedł prawdziwy koszmarek.

– Przynajmniej nikt nam go nie ukradnie – zaśmiała się babcia, a potem dodała: – Haniu, Leszku, musicie poznać kogoś jeszcze. Oto Malina.

Gwizdnęła przeciągle. Z volkswagena natychmiast wyskoczył brązowy pies. Zwarty i imponujący, wyglądał jak kłąb mięśni. Przeciągnął się, ziewnął, rozejrzał. Dostrzegł papugę, stadko kur, starego osiołka oraz pałętającego się pod płotem prosiaka i z radości zakołysał ogonem.

– Hau! – szczeknął na powitanie.

W Jadźkę jakby piorun strzelił. Zamachała skrzydłami.

– Odwrrrót! Odwrrrót! – wrzasnęła.

Kury, prosiak i osioł rzucili się do ucieczki. Zapewne przeraził ich papuzi jazgot, ale kto wie, może jednak zrozumieli ptasie ostrzeżenie.

– No tak – westchnęła babcia, odprowadzając wzrokiem stadko. – Nie przejmuj się, Malina. Jeszcze cię polubią.

* * *

Hania i Leszek okazali się cudownymi gospodarzami. Wypytali przybyłych o to i o owo i od razu wiedzieli, czego gościom potrzeba. Lena dostała prawo wstępu do kuchni, gdzie mogła spokojnie przygotowywać się do eliminacji MasterChef Junior. Hania obiecała nawet udzielić jej kilku wskazówek, gdyby dziewczynka chciała poeksperymentować z serami z orzechów nerkowca albo marynowanym tofu. Leszek, słysząc, że Kacper jest preppersem, zaprowadził chłopca w najdalszy kąt gospodarstwa. Tam, nie przeszkadzając nikomu, można było wypróbowywać lornetki i miotacze fotonów, czyli poczciwe latarki, ćwiczyć rozpalanie ogniska oraz w każdy inny sposób wprawiać się w treningu samowystarczalności. Malinie pozwolono swobodnie wędrować po Zakątku Spokoju –wystarczyło, że razem z babcią zrobili mały pokaz psiego posłuszeństwa dowodzący, jak owczarek jest zdyscyplinowany i rozsądny. Ponadto gospodarze przydzielili dorosłym i dzieciakom pokoje w dwóch różnych krańcach domu, dzięki czemu nikt nikomu miał nie wchodzić w drogę.

– Uff, nie będzie słychać dziadkowego chrapania – odetchnęła Lena, rzucając bagaże na podłogę.

– Hau – wtrącił od siebie Malina, który właśnie wypróbowywał materac na łóżku dziewczynki.

– Ani babci śpiewów pod prysznicem – dodał Kacper.

– Jeee! – ucieszyła się Lena i uniosła dłoń.

– W życiu nie słyszałem, żeby ktoś tak fałszował. – Chłopiec przybił piątkę z przyjaciółką.

Przyjaciółką, a nie siostrą, ponieważ dziadek i babcia zostali małżeństwem całkiem niedawno, więc jego wnuk nie do końca był jej wnukiem, a z wnuczką było na odwrót. Zupełnie niezainteresowany tymi rodzinnymi zawiłościami pies zwinął się w kłębek i zamachał ogonem, czyli uznał posłanie za wystarczająco miękkie.

– Super – zaśmiała się dziewczynka – czyli to znowu ja będę się z tobą męczyć.

Malina uwielbiał spać ze swoimi ludzkimi kumplami, ale niestety w nocy zachowywał się jak wilk albo inny dziki zwierz. Powarkiwał przez sen, wiercił się, przebierał łapami, jakby gonił kogoś lub coś, a czasem nawet szczerzył kły.

Lena rozejrzała się po pokoju. Na ścianie wisiał wielki plakat, na którym wokół ruin zamku Krzyżtopór tańczył korowód kobiet wystrojonych w długie suknie i mężczyzn w szlacheckich kontuszach. Na niebie wybuchały sztuczne ognie. „PRZENIEŚ SIĘ W CZASIE!” głosił nagłówek, a pod nim:

Zapraszamy na doroczny bal w Ujeździe. Kostiumy z epoki. Muzyka na żywo. Pokaz fajerwerków. Mapping na zamkowych murach. Wstęp bezpłatny.

I nieco niżej, drobniejszym drukiem: Zapraszamy do wypożyczalni strojów w Iwaniskach.

Brzmiało cudownie. Kto by nie chciał przenieść się w czasie! A mapping był dodatkową atrakcją. Lena podziwiała już kiedyś taki trójwymiarowy pokaz łączący światło, obraz i dźwięk podczas zwiedzania królewskiego pałacu w Wilanowie. Wyświetlany na fasadzie budynku tworzył iluzję, jakby pałac ożywał i wciąż się zmieniał. Wówczas dziewczynka widziała pojawiające się w oknach sylwetki króla i królowej, obserwowała tańce dworskie i przejazdy karet. Już nie mogła się doczekać, co wymyślą w Krzyżtoporze.

– To już za parę dni – powiedziała. – Zdążymy się załapać. Babcia i dziadek na pewno będą chcieli pójść. A spójrz na to.

Na stoliku nocnym stał słoik zapełniony w połowie monetami. Tuż obok leżała kartka ze zdjęciem wielbłąda, pod którym znalazły się następujące wyjaśnienia:

To jest Czesio. Zbieramy na wykupienie go z cyrku. Czesio dwadzieścia lat spędził na arenie, na której nie powinno występować żadne zwierzę. Chcemy dać mu lepsze życie w Zakątku Spokoju. Wrzućcie, ile możecie. Każda pomoc jest na wagę złota.

Lena od razu wysupłała z kieszeni wszystkie monety, które miała.

– Ty też coś wrzuć – nakazała Kacprowi. – Hej, słyszysz, co mówię?

– Tak, tak, tylko… – Wychylony przez okno chłopiec w skupieniu obserwował ogromnego czarnego SUV-a, który wtoczył się na podwórko. – Zobacz, jaka bryka!

Lena wystawiła głowę na zewnątrz, a zaraz potem zrobił to także nieodłączny Malina. Samochód rzeczywiście wyglądał tak luksusowo, że mogłaby nim jeździć brytyjska królowa. Miał błyszczące felgi, skórzaną tapicerkę i logo, które wyglądało jak herb z figurką rumaka pośrodku.

– Porsche – sapnął z podziwem Kacper. – Założę się, że wyciąga ze dwieście siedemdziesiąt na godzinę.

Lenę bardziej od auta zainteresowali jego pasażerowie. Właśnie wysiadali, żeby porozmawiać z Leszkiem. Wysoka kobieta o lisim wyrazie twarzy i oczach czujnie lustrujących otoczenie, a za nią grubawy mężczyzna z łysiną na czubku głowy, który wydawał się sympatyczny tylko dopóty, dopóki nie zaśmiał się kpiąco na widok starego osiołka. Potem zobaczył Koszmarka i rzucił w stronę żony:

– Ale rzęch. Uwierzysz, że coś takiego w ogóle jeździ?

Na koniec dostrzegł Malinę sterczącego w oknie. Powiedział coś do schowanych w głębi pojazdu pozostałych pasażerów. Wtedy z tylnych siedzeń wyskoczyło dwóch trzynastoletnich na oko chłopaków. Bardzo do siebie podobnych – zdawało się, że poza ubiorem różnią się tylko fryzurami. Jeden wiązał włosy w długi kucyk, drugi ostrzyżony był krótko na jeża.

– To bliźniacy – powiedział Kacper.

– To dzbany, oni wszyscy – warknęła Lena, gdy rodzinka z piekła rodem zaczęła rechotać na widok Maliny.

Pletli coś o brzydkim kundlu, psim głupku i zaślinionym wszarzu.

Biedny Malina. Nie robił nic złego. Po prostu ucieszył się na widok nowo przybyłych, a z jego rozdziawionego radośnie pyska ściekało na parapet długie pasmo śliny.

W Lenie krew się zagotowała. Nie dość, że szydzili z Koszmarka, to jeszcze obrażali Malinę? Żadne zwierzę nie zasługiwało na drwiny, ale wyzywanie wypielęgnowanego, wyszkolonego owczarka belgijskiego malinois od wszarzy i głupków było prawdziwym przegięciem.

– Chodźcie! – mruknęła. – Pogadamy sobie z nimi.

Gdy zbiegli na dół, okazało się jednak, że przy nowych gościach są już dziadek z babcią, więc z awanturą trzeba było poczekać. Po pogodnych minach starszych państwa widać było, że ci dopiero przyszli i nie słyszeli kpin z Koszmarka i Maliny, więc nie zrozumieliby rozeźlenia wnuków. Dziadek Marek obchodził porsche na paluszkach, jakby się bał, że samym oddechem zadrapie lakier. A babcia Ula, jak to ona, już chciała się zaprzyjaźniać z nowymi znajomymi.

– O! – ucieszyła się na widok Leny i Kacpra. – Fajnie, że zeszliście. To są państwo Baranowscy oraz ich synowie, Alek i Kuba.

Wysoka kobieta poruszyła lewym kącikiem ust, co chyba miało oznaczać powitalny uśmiech. Jej mąż zaprezentował znudzoną minę gwiazdora filmowego. Bliźniacy w ogóle nie zareagowali. Żując gumy, nie odrywali wzroku od smartfonów.

– Może wcale nie chcemy ich poznawać – mruknął pod nosem Kacper. – Może wolelibyśmy strzelić ich w dzioby. Lenka, dobrze mówię?

– Dobrra! Strzelić, strzelić! – rozdarła się nagle Jadźka, która przycupnęła na gałęzi karłowatej wiśni i najwyraźniej miała doskonały słuch.

Lena najchętniej by ją przytuliła.

– Państwo Baranowscy – wtrącił się Leszek, udając że nie słyszał wrzasku papugi – są legendą w świecie poszukiwaczy skarbów. Na pewno chętnie udzielą wskazówek, jeśli chodzi o tajemnice Krzyżtopora.

– Mielibyśmy dzielić się wiedzą? A po co? – prychnął Baranowski, nawet nie próbując udawać miłego.

– Nasze wnuki interesują się niewyjaśnionymi zagadkami. W zamku będą tropić duchy i odkrywać wszystkie tutejsze tajemnice – odpowiedział dobrodusznie dziadek.

Familia poszukiwaczy skarbów nagle się nastroszyła. Nawet bliźniacy odłożyli smartfony.

– Jak to odkrywać tajemnice? – burknęła Baranowska z bardzo niezadowoloną miną. – Będziecie się pałętać po zamku? Zaglądać w każdy kąt?

– Zostawcie to zawodowcom – dodał jej mąż. – Damy wam znać, jeśli znajdziemy ducha.

– Skarb z Krzyżtopora jest nasz – oznajmił ich syn, ten z długim kucykiem, Alek, sądząc po wielkim nadruku na koszulce. – Ja i mój braciak wiemy o nim wszystko. Znajdziemy złoto i będziemy superbogaci. Nie właźcie nam w drogę.

– Jak zechcemy, to wejdziemy – fuknęła Lena.

Alek otaksował ją i Kacpra pogardliwym spojrzeniem.

– Jesteście jak te dzieciaki ze Scooby Doo? Dlatego macie taki obciachowy samochód i psa? O matko, ale dno. – Przewrócił oczyma.

– A tak w ogóle, to odkryliście cokolwiek czy tylko odstawiacie cyrk? Piszą o was w gazetach? Bo o nas tak. Jesteśmy sławni – wsparł brata Kuba, ten ostrzyżony na jeża. – Legalnie szukamy skarbów, oddajemy je państwu i dostajemy za to nagrody.

Bracia popatrzyli na siebie ogromnie zadowoleni.

– Bliźniacy-debeściacy! – krzyknęli.

Lena i Kacper naprawdę żałowali, że nie mogą pisnąć ani słowa na temat swoich osiągnięć. Młodzi Baranowscy oczywiście uznali ich milczenie za przyznanie się do braku sukcesów.

– Tak myślałem – westchnął z politowaniem Alek. – Leszcze z was.

– Hola! – żachnęła się babcia Ula.

Już nie była przyjaźnie nastawiona.

– Starczy tego. Nie chcecie pomóc, nie trzeba. Poradzimy sobie sami. A nasze wnuki będą pałętać się po zamku tyle, ile będą chciały. W nocy też – oznajmiła.

– Hau! – szczeknął Malina.

– Albo nawet rozbijemy tam obóz. Na złość wam! – huknął dziadek.

– Jeee! – Lena i Kacper rzucili się ściskać starszych państwa.

Baranowska cmoknęła w taki sposób, jakby wszystko to bardzo ją znudziło.

– Panie Leszku – zwróciła się do gospodarza. – To co? Który apartament pan dla nas przygotował?

Leszek podrapał się po nosie. Popatrzył na ekipę Koszmarka, z krzywą miną zerknął na poszukiwaczy skarbów. Najwyraźniej także jemu ci ostatni działali na nerwy.

– Będę szczery. Wasze zachowanie nie podoba nam się ani trochę. Nie pasujecie tu. Musicie poszukać noclegu gdzie indziej.

– Odwrrrót! Drrranie! – przypomniała o sobie Jadźka.

Baranowscy zadarli nosy do góry. Obrażeni na cały świat wpakowali się do porsche. Gdy wykręcali na podjeździe, Kuba uchylił okno, podniósł palec i przejechał nim po gardle.

– Już po was – powiedział bezgłośnie.

– Koszmarni ludzie – stwierdziła Lena.

* * *

Nadszedł wieczór. Tuż po koncercie gongów dzieciaki zjawiły się w pokoju dziadków, gdzie trwały ostatnie przygotowania do pierwszej nocy w nowym miejscu. Zwyczajowo odbywała się wówczas narada, podczas której raczono się opowieściami z dreszczykiem.

Babcia przygotowała już kubki z gorącym kakao, dziadek rozpalił w kominku i zgasił wszystkie lampy, żeby zapewnić odpowiedni nastrój. Kacper włączył laptop, miał do pokazania kilka ciekawych zdjęć i planów architektonicznych. Lena przygotowała tacę przekąsek. Malina strategicznie położył się jak najbliżej jedzenia, licząc, że coś mu z tych pyszności spadnie prosto do pyska.

– Zaczynamy zebranie detektywów i Maliny. – Kacper rozpoczął od słów, które stały się już tradycją wieczorów ze strasznymi opowieściami. – Nasze nowe wyzwanie to położony w miejscowości Ujazd zamek Krzyżtopór i jego sekrety. Co o tym wiemy? Po pierwsze, to jedna z najbardziej tajemniczych budowli w Polsce. Decyzję o budowie podjął w roku tysiąc sześćset dwudziestym pierwszym Krzysztof Ossoliński, magnat…

– Znacie to słowo? – wtrącił się dziadek. – Bo nie ma sensu mówić o czymś, czego się nie rozumie.

– W dawnej Polsce magnaci byli najbogatszą grupą szlachty. Mieli nie tylko ogromne majątki, ale nawet prywatne miasta i armie. Dla siebie oraz swoich rodzin budowali pałace i zamki. Dziś możemy je zwiedzać jako muzea – wyrecytowała płynnie Lena i puściła oko do dziadka. – Przygotowaliśmy się na szóstkę.

Starszy pan zasalutował w wyrazie uznania.

– I co dalej? – ponaglił życzliwie. – Ten Krzysztof Ossoliński właśnie taki był, niesamowicie bogaty?

– Jeszcze jak! – wykrzyknęła dziewczynka. – Do tego dobrze wykształcony. Interesował się astrologią i magią, co w tamtych czasach było czymś normalnym wśród ludzi po uniwersytetach. Dużo podróżował, na pewno znał się na dobrym jedzeniu. Na przykład kuchnia w Krzyżtoporze…

Lena już zaczynała się rozkręcać, jak zawsze, gdy temat schodził na sztukę kulinarną. Kacper czym prędzej klasnął w dłonie, żeby zwrócić na siebie uwagę.

– Ej, skupcie się! O kuchni pogadamy potem. Najpierw zamek.

– Okej. – Dziewczynka wzruszyła ramionami. – Mów.

– Nie wiadomo, dlaczego tak naprawdę Ossoliński kazał zbudować Krzyżtopór. Przewodniki podają, że chciał stworzyć siedzibę, która przyćmi inne rezydencje w Polsce i poza nią. Rzeczywiście to mu się udało. Krzyżtopór był w tamtych czasach jednym z największych pałaców w Europie. Jego mury mają ponad sześćset metrów długości, a powierzchnia to szesnaście tysięcy metrów kwadratowych! Spójrzcie na zdjęcia z drona.

Kliknął myszką i na ekranie pojawiła się fotografia ruin z lotu ptaka.

Dopiero teraz widać było, jak potężną budowlę kazał wznieść Krzysztof Ossoliński i jak niezwykły miała kształt. Osadzono ją na planie pięcioboku z bastionami w narożnikach, które służyły niegdyś jako stanowiska artyleryjskie.

Uczestnicy spotkania pochylili się nad ekranem, na którym wyświetliła się mapa zamku.

Gdy minęło się most nad fosą i bramę główną, wchodziło się na dziedziniec, przy którym stał kolejny krąg murów obronnych. Dopiero za nimi roztaczał się ogromny teren z wielkim otwartym placem, głównym budynkiem z licznymi wieżami oraz bocznymi skrzydłami wysokimi na dwa piętra, a także z następnym dziedzińcem, tym razem w kształcie okręgu.

– To pałac schowany w fortecy – powiedziała babcia. – A z tyłu ogrody.

Lena przytaknęła.

– Do jego budowy zużyto… poczekajcie… – Zajrzała na oficjalną stronę Krzyżtopora. – O, mam, jedenaście tysięcy ton kamienia, dwieście tysięcy cegieł, trzydzieści tysięcy dachówek, mnóstwo najdroższych marmurów, a jako dodatku do zaprawy murarskiej podobno miliona kurzych jaj!

– Hau! – ożywił się nagle Malina, który jajka uwielbiał pod każdą postacią, najbardziej surowe, zjadane wprost z podłogi, gdy rozbiły się podczas rozpakowywania toreb z zakupami.

– Racja, jedzonko. Wcinaj! – Lena położyła przed ukochanym psem pokaźną porcję wędliny ściągniętej z kanapki i wróciła do opowieści o zamku. – Gdy Ossoliński skończył budowę, Krzyżtopór od razu stał się sensacją. Taki był luksusowy i zadziwiający. Na przykład sala w jadalni miała szklany sufit, przez który widać było akwarium z egzotycznymi rybami. W stajniach wisiały kryształowe lustra i panowała doskonała akustyka, idealna dla koncertów muzycznych, a konie piły wodę z marmurowych żłobów. Dach kaplicy zamkowej pokryto szczerym złotem. A to jeszcze nie koniec ciekawostek. Wyobraźcie sobie, że dwadzieścia kilometrów stąd, w miejscowości Ossolin, stał zamek należący do Jerzego Ossolińskiego, brata naszego Krzysztofa. Legenda mówi, że ponieważ panowie chcieli często się odwiedzać, Krzysztof kazał zbudować podziemny tunel łączący Krzyżtopór z zamkiem w Ossolinie. Odległość zbyt duża na piesze przechadzki, więc bracia jeździli do siebie saniami po… cukrze.

– Co? – zdziwił się dziadek.

– No wiecie, dawało się po nim śmigać jak po lodzie i nie rozpuszczał się latem.

Babcia Ula pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Nawet jeśli tunel to bujda, ile to wszystko musiało kosztować?

– Aha! – Kacper uniósł palec jak profesor podczas wykładu. – Tu dochodzimy do drugiej zagadki Krzyżtopora: skąd Ossoliński miał tyle złota. Był bogaty, owszem, lecz taka budowa nawet dla niego oznaczała olbrzymie koszty. A on nie oszczędzał na niczym. Dach ze złota! Mówi się, że nie było ono pochodzenia naturalnego.

– W sensie… czary? – Dziadek podrapał się po brodzie.

– Mhm. Podobno Ossoliński zatrudnił alchemika, który umiał wytworzyć złoto – wyjaśniła Lena. – Zbudował mu laboratorium w podziemiach i to tam powstawała fortuna magnata. Skrzynie pełne złota, wyobrażacie sobie?

– Według legendy w ruinach pozostało trochę tych bogactw. Gdzieś jest ukryty legendarny skarb Krzyżtopora: trzy beczki z kosztownościami – uzupełnił Kacper.

– Fajnie byłoby znaleźć jedną albo dwie. Prawda, kochanie? – zaśmiał się do żony dziadek. – Naprawilibyśmy tłumik w Koszmarku. I może skrzynię biegów, bo coś rzęzi ostatnio.

– Wielu już szukało tych beczek, ale każdy, kto się do nich zbliży, jest chwytany w pułapkę i słuch po nim ginie. Podobno złota strzeże jakieś licho. Robi dużo hałasu, błyska dziwnym światłem, śmieje się szatańskim śmiechem… – Lena rozczapierzyła palce jak upiór i zaniosła się prawdziwie nieludzkim rechotem: – Buahahaha!

Dziadek opluł się kakao.

– Nieźle – przyznał, wycierając ciemne plamy z koszulki. – Ale nie dokończyliście, a mnie bardzo ciekawi, dlaczego Ossoliński zbudował taki zamek. Oficjalną wersję znamy, popisywał się fortuną przed kumplami. A nieoficjalna?

Kacper wydął policzki.

– Hmm… tajemne nauki, alchemia, czarna magia.

– Serio? – zaśmiała się babcia.

Chłopiec wzruszył ramionami.

– W tej sprawie nie ma odpowiedzi, ale są różne tropy. Po pierwsze, sama bryła Krzyżtopora. Posłuchajcie uważnie: trzysta sześćdziesiąt pięć okien, pięćdziesiąt dwa pokoje, dwanaście wielkich sal i cztery baszty. Przypomina wam to coś?

– Kalendarz! – Klasnęła starsza pani. – Okna to dni w roku, pokoje to tygodnie, wielkie sale to miesiące, a baszty to kwartały.

– Gość zbudował sobie wielki kalendarz? Po co? – zdziwił się dziadek.

– Może chciał w jakiś niezrozumiały dla nas sposób tą metodą zaczarować czas – wysunęła hipotezę Lena. – Spójrzcie na znak wyryty nad wejściem do wieży.

Zrobiła powiększenie zdjęcia.

– Litera „W” – odczytała babcia.

– To stary magiczny symbol oznaczający: „będziesz trwał wiecznie”. Krzyżtopór był dziełem życia Ossolińskiego. Stary magnat chyba chciał ochronić zamek przed zagładą. Można powiedzieć, że dopiął swego, bo mimo wojen, które przetoczyły się przez Krzyżtopór, jego kształt zachował się w dziewięćdziesięciu procentach – zauważył Kacper.

– Fascynujące – przyznała z podziwem babcia. – Myślicie, że to prawda? Ossoliński znalazł sposób na wieczne… No, może nie życie, bo chodzi o zamek, ale wieczne trwanie?

Wytrzymali pięć sekund, a potem zaczęli chichotać.

– Na pewno. I na dodatek na życie też, dlatego powraca jako duch – prawie zakrztusił się Kacper.

– A właśnie, zjawy! – Klepnął się w czoło dziadek. – O starym Ossolińskim wiem. Jest tu jeszcze jakieś inne straszydło warte uwagi?

– Husarz. To duch syna Ossolińskiego. Młodziutki Krzysztof Baldwin wyruszył na wojnę i zginął trafiony strzałą – powiedziała Lena. – No i jest biała dama.

– One są chyba wszędzie – roześmiała się babcia.

– Ale ta jest bardzo nietypowa. Legenda mówi, że za życia kobieta była naprawdę wredna i okrutna. Wtrącała do lochu każdego, na kogo zaszczekał jej pies. Nie wypuszczała biedaków na wolność, pozwalała, żeby umierali z głodu w więzieniu. Kres tej zabawie położył pewien szlachcic, który uciął damie głowę. Psu zresztą też.

– Hauuu…

Malina zakrył oczy łapami, jakby naprawdę rozumiał grozę tej opowieści.

– No wiem, kochany, okropność. – Babcia się wzdrygnęła i natychmiast dodała: – Dobra, detektywi. Pora na decyzję, jak zabierzemy się do wyjaśniania tutejszych zagadek.

Lena i Kacper zrobili jednakowo zakłopotane miny.

– Yyy… W tym rzecz, że w ogóle nie chcemy się do tego zabierać – powiedziała dziewczynka.

Przygody w Jaworniku i na Diablaku były bardzo ekscytujące, ale jednocześnie niebezpieczne i wyczerpujące. Lena i Kacper mieli chwilowo dość tajemnic. Marzyli o krótkim odpoczynku w klimatycznym miejscu. O kilku dniach leżenia brzuchem do góry z widokiem na malownicze ruiny, po których na pewno nie pałętały się żadne duchy, bo przecież zjaw i upiorów nie ma. Spontaniczna decyzja dziadków o przyjeździe w okolice Krzyżtopora spadła im z nieba.

– Zamierzamy nic nie robić – wyjaśnił Kacper. – To znaczy ja będę przeglądał swój osobisty szpej i internetowe fora dla preppersów, a Lena chce gotować…

– Poćwiczę przygotowywanie kurczaka w rozmarynie z purée z bobu. Ach, i jeszcze musu czekoladowego z chrupiącymi ciasteczkami.