W dolinie Narwi. Zadziorna baronówna - Gajdowska Urszula - ebook + audiobook

W dolinie Narwi. Zadziorna baronówna ebook i audiobook

Gajdowska Urszula

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

69 osób interesuje się tą książką

Opis

Wśród szlachcianek dwudziestopięcioletnia baronówna Sabina Ostrowska uchodzi za podstarzałą ekscentryczkę… wręcz czarną owcę. W powszechnej opinii Bóg pokarał ją inteligencją, kąśliwym językiem i żywym temperamentem. Poza tym (o zgrozo!) nie posiada męża, a nawet nie zamierza słuchać o żadnym kawalerze.
Sabinę śmiertelnie nudzi salonowe życie. Kryminalne śledztwa, które w kręgach arystokracji prowadzi jej ojciec, to co innego. Wprawdzie niebezpieczne przygody nie są dla panien z dobrych domów, ale ciotka Gertruda widzi w nich szansę na utemperowanie niesfornej bratanicy i wydanie jej za mąż. Baron Wiktor Godlewski wydaje się kandydatem wręcz idealnym…
Czy ten podstępny plan się powiedzie?
Zadziorna baronówna to pierwszy tom cyklu obyczajowo-historycznego W dolinie Narwi, którego fabuła rozgrywa się na Podlasiu w pierwszej połowie XIX wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 433

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 34 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel
Oceny
4,1 (344 oceny)
161
105
50
23
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
farjatka

Z braku laku…

Jakoś mnie nie wciągnęła. Chyba nie dla mnie.
20
Anna-60

Dobrze spędzony czas

Wspaniała lektorka oddała klimat czasów i wcieliła się w bohaterów bardzo dobrej książki polecam.
10
PrzyKominkuZKawa

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam takie powieści. Bardzo przyjemnie się czyta i powieść wciąga od pierwszej strony. Niestety próbowałam w wersji audio, ale lektorka mi nie odpowiadała, jest strasznie męcząca. przeciagajace slowa, doprowadzaly do irytacji Zupełnie inaczej i przyjemniej się czyta.
Maria_Jasionowska

Dobrze spędzony czas

Lektura lekka, łatwa i przyjemna. Dobry sposób na oderwanie się od codzienności
10
Adaaga

Nie oderwiesz się od lektury

polecam, świetna seria w otoczeniu pięknych polskich pałaców i przyrody. lektura lekka i przyjemnie się czyta.
10

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Yevgen Belich, faestock | stock.adobe.com

Redakcja

Marta Jakubowska (Słowa na warsztat)

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Elwira Zapałowska (Słowa na warsztat)

Wydanie I, Katowice 2021

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12

[email protected]

www.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2021

ISBN 978-83-66573-87-1

1.

Dwór Ostrowskich pod Ostrołęką, styczeń 1815

Uspokój się, Gertrudo!

– Uspokoić się!? Chyba sobie nie zdajesz sprawy z powagi sytuacji, Edgarze. Nie mówimy tu o nieopierzonej debiutantce, na której cześć wyprawiasz prywatny bal w stolicy, ani o młodej pannie, dla której szykujemy toaletę na kolejny sezon. Mam na myśli drugi, może trzeci. Nie… straciłam rachubę. – Rozłożyła wymownie wachlarz, wywracając oczami.

– Wiesz przecież, że nie szczędzę środków.

– Nie o środki mi chodzi. Sama mogłabym sprezentować jej garderobę pełną sukien balowych, dziennych, porannych, do jazdy konnej i jakich tylko chce.

– Zatem wyjaśnij mi, o co ta cała awantura.

– Jesteś moim bratem – zmieniła ton na nieco cieplejszy – ale także mężczyzną.

– Tak? – Baron najwyraźniej zwietrzył podstęp.

– A jako mężczyzna – ciągnęła – nie masz zupełnie głowy do wychowywania córki.

– Dałem jej najlepsze wykształcenie, miała kilka guwernantek, nauczyciela tańca, dobrych manier.

– Ależ ja jej nie oskarżam o brak znajomości zasad. Wie, którego użyć widelca, jak dygnąć czy zatytułować list.

– Powiedz wprost, co masz jej lub mi do zarzucenia. Wiesz, że nigdy nie potrafiłem odnaleźć się w gąszczu kobiecej paplaniny.

Ciotka wyraźnie starała się opanować, próbując zapanować nad drżącą w emocjach lewą powieką.

– Chodzi o jej ledwie zawoalowane uwagi.

– Ledwie zawoalowane? – Najwyraźniej nie zrozumiał, o co może chodzić.

– O dwuznaczność wypowiedzi, wtrącanie niby-niewinnych słówek. – Przyjrzała się jego zagubionym oczom. – Powiem wprost. O jej cięty język. – Nabrała powietrza. – I jeżeli ty z tym czegoś nie zrobisz albo mnie nie pozwolisz zainterweniować, to gwarantuję ci, że ta dziewczyna nigdy nie znajdzie sobie męża. Uroda i majątek to zdecydowanie za mało przy tym, jak traktuje konkurentów.

– Nie uważam, żeby było aż tak tragicznie, jak to opisujesz, moja droga. Owszem, zdarza się jej powiedzieć słowo za dużo albo wyrazić nieco dobitniej własne zdanie, ale to chyba nie jest powód, by zrazić do siebie prawdziwego mężczyznę. A tylko takiego widzę u jej boku.

– Prawdziwy mężczyzna, kochany bracie, nie poślubi awanturnicy, która może publicznie podważyć jego autorytet i wystawić go na pośmiewisko. Prawdziwy mężczyzna musi mieć kontrolę nad swoją żoną.

– Jestem zaskoczony. – Wyprostował się, przyglądając się jej uważnie. – Ty, kobieta, która cytuje Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki*, głosisz takie tezy? Nie posądzałem cię o taki dualizm, siostro. We własnym małżeństwie ustanowiłaś autonomię, a innym chcesz zabronić poszukiwania takiego układu?

* Deklaracja z 1791 roku odnosząca się do Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, wykazująca porażkę rewolucji francuskiej w dziedzinie praw człowieka polegającą na równouprawnieniu tylko mężczyzn wobec braku równouprawnienia kobiet.

– Takie układy są dla rozsądnych kobiet. Sabinie raczej przydałaby się twarda ręka. I to jak najszybciej. Inaczej skończy, w najlepszym wypadku, jako dama do towarzystwa swojej przyszłej bratowej, nie występując publicznie. Może oczywiście wstąpić do zakonu, ale stamtąd najpewniej ją pogonią, zanim się rozgości w swojej celi – westchnęła. – I doskonale wiesz, że mam rację.

– Być może.

– Co zatem postanawiasz?

– Muszę to przemyśleć. – Podszedł do barku, by nalać sobie kolorowego trunku.

– Alkohol przed obiadem?

Zignorował jej uwagę.

– Mówiłaś, że masz dwie sprawy.

– Zgadza się. – Znów nabrała powietrza. – Sabina, delikatnie mówiąc, w niezdrowy sposób interesuje się twoimi przedsięwzięciami. Nie mógłbyś zaspokoić jej ciekawości, tak by wreszcie mogła zająć się tym, czym powinna?

– Czy wspominała może, o jakie przedsięwzięcia chodzi?

– Nie wprost. W zasadzie to niewiele mnie to interesowało. Uważam, że mężczyźni mogą mieć swoje tajemnice. Podobnie jak my, kobiety.

– Właśnie.

– Ale…

– Ale? – zdziwił się, jakby wcześniejsze stwierdzenie ucinało całą dyskusję. Dla większości jego rozmówców zapewne tak, ale nie dla ciotki Gertrudy.

– Ale dość mam tych jej podchodów i corocznych lamentów. Zamiast skupiać się na poszukiwaniu męża, knuje tylko, jak cię przekonać, byś dał jej szansę wzięcia udziału w jakimś przedsięwzięciu. Nie interesuje mnie, o co dokładnie chodzi. Chcę, byś zaspokoił wreszcie jej ciekawość i pozwolił mi wydać ją za mąż.

– Wykluczone.

– Chyba się przesłyszałam?

– Wykluczone – powtórzył nieznoszącym sprzeciwu, chłodnym tonem.

– Chcesz, żeby ją wytykali palcami?

– Oczywiście, że nie.

– To przestań być taki uparty i wprowadź ją do swego świata na tyle, na ile możesz, tak by nie narazić interesów, a jej dać namiastkę tego, za czym od lat goni.

– Zdaje się, że nie tak dawno sama byłaś przeciwna jej zainteresowaniom.

– Zgadza się. Wtedy jednak nie przyjrzałam się kawalerom, którzy dla ciebie pracują.

– Słucham?

– Oj! – żachnęła się. – Przestań udawać, braciszku. Wiem, że każdy dżentelmen ma swoich ludzi dbających o jego interesy. Dotąd jednak nie miałam przyjemności im się przyjrzeć.

– A teraz miałaś?

– Kiedy przybyłam z Anglii i po trudach dalekiej podróży twój syn gościł mnie w warszawskiej rezydencji, natknęłam się na dwóch jego towarzyszy odprowadzających go… – przerwała, rozglądając się, czy nikt ze służby nie kręci się w pobliżu – …a raczej wlokących do domu.

– Dziwne, że mi o tym nie wspomniał.

– Nie miał prawa tego pamiętać. A tamci dwaj chyba nie spodziewali się ujrzeć mnie w jego sypialni.

Nawet nie próbował dopytywać, co Gertruda robiła w sypialni dorosłego bratanka.

– Rozumiem, że zachowałaś ten incydent dla siebie.

– Jesteśmy rodziną. Oczywiście, że nikomu nic nie mówiłam. Wnioskuję jednak, że przyjaciele Roberta nie są ani żonaci, ani rażąco nieodpowiedni do ręki Sabiny, skoro mają powiązania z tobą. Nie pracowałbyś przecież z kimś o słabym charakterze czy przesadnie splamionym honorze.

– Zawsze podziwiałem twój kunszt knucia intryg, jednak tym razem przeszłaś samą siebie.

– Jestem pewna, że któryś z tych młodzieńców byłby w stanie poskromić twoją córkę. Gdyby nie posiadali odpowiednich predyspozycji, z pewnością nie przyjąłbyś ich pod swoje skrzydła, Edgarze. – Złożyła wprawnym ruchem trzymany w dłoni wachlarz. – Dam ci czas na przemyślenie naszej rozmowy, powiedzmy do jutrzejszego wieczoru.

Sabina długo nalegała, by ojciec zrobił wyjątek i dopuścił ją do udziału w którejś z prowadzonych spraw. Od lat z zapałem przysłuchiwała się strzępkom rozmów między nim a jej starszym bratem – Robertem, wyciągając wiele sprzecznych wniosków. Niezmiennie była jednak przekonana, że problemy, jakimi się zajmują, są całkowicie odmienne od konwencjonalnego życia wypełnionego rautami, balami, wizytami, przechadzkami, haftowaniem, poezją i wszystkimi tymi zwykłymi czynnościami, którym oddają się panie pozbawione innych możliwości. Właściwie nie miała wątpliwości, że również pozostali męscy przedstawiciele arystokracji czym innym wypełniają swój czas. W końcu to liczna służba w ich pałacykach, dworach i rezydencjach dbała o to, by mogli wieść wygodne życie, a chłopi z podległych wsi, pracownicy najemni, kupcy, marynarze i pracownicy z miejskich fabryk o to, by nie skalali się pracą.

Kiedy weszła do biblioteki, gdzie przed kominkiem siedział baron Ostrowski z wyciągniętą nogą, włożoną po złamaniu w łupki, jej samopoczucie było dalekie od euforii, która miała nadejść za kilka chwil.

– Sabino – zaczął powoli, jak zwykle z wielkim opanowaniem i jakby szeptem.

– Tak, ojcze?

– Przemyślałem twoje wieloletnie prośby i doszedłem do wniosku, że mogę na tyle zaufać twojemu rozsądkowi, opanowaniu, bystrości umysłu i genom, jakie musiałaś zapewne po mnie odziedziczyć, i pozwolić ci wziąć udział w drobnym przedsięwzięciu.

– Ojcze! – krzyknęła z zachwytu.

– Nie ukrywam, że mój niedawny wypadek – wskazał na swoją nogę – również przyczynił się do tej decyzji.

– Rozumiem. – Niemal podskakiwała z radości.

– Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, moja droga. I nie ekscytuj się tak bardzo. Chodzi o bal w Pałacu Radziwiłłów za dwa tygodnie – powiedział spokojnie. – Wiem, że nie przepadasz za redutami i całą ich oprawą. Ja również nie pochwalam ukrywania twarzy pod maską po to, by bez konsekwencji przekraczać konwenanse, ale w każdy wtorek, czwartek i niedzielę Krakowskie Przedmieście zapchane jest powozami przywożącymi skorych do zabawy zamaskowanych przedstawicieli szlachty i magnaterii.

– I tak co roku. Od Święta Trzech Króli do Środy Popielcowej.

– Nie przerywaj mi, proszę – upomniał ją. – Udasz się tam w towarzystwie ciotki Gertrudy i panny Babcook. Będziesz zachowywać się naturalnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Chociaż, jak mniemam – dodał po chwili namysłu – twoja osoba nie powinna wywoływać żadnych niejasności. Jesteś dobrze wychowaną panną z porządnego domu, wyglądasz wyjątkowo niewinnie i mimo trochę nazbyt ciętego języka jesteś ogólnie szanowana i nie wzbudzasz jakichkolwiek większych emocji.

– Nazbyt ciętego języka? Ojcze… – jęknęła.

– Tak, moja panno. Doszły mnie słuchy o twoich potyczkach słownych i nie mam najmniejszego zamiaru tego tolerować. Jeśli przekroczysz granice dobrego smaku, spodziewaj się ostrej reprymendy.

– Domyślam się, że to ciotka szepnęła ojcu słówko. To zapewne dlatego, że nie chciałam słuchać niektórych jej wskazówek dotyczących podejścia do ludzi mniej zamożnych. Ma mi za złe to, że jej zdaniem niepotrzebnie bratam się z pospólstwem.

– Masz na myśli odwiedzanie cygańskich taborów, czekanie w tłumie służących na przyjazd obwoźnego handlarza i udział, bez mojej zgody, w wiejskim weselu?

– Chyba – odparła niepewnie.

– Nie tylko za to ma do ciebie pretensje. Podobno usilnie starasz się zniweczyć jej wszystkie starania, aby cię wydać za mąż. I zamiast wdzięczności okazujesz jedynie niezadowolenie.

– Bo wcale nie potrzebuję pomocy w dążeniu do czegoś, czego nie chcę.

– Nonsens. Każda kobieta pragnie znaleźć męża. Czasem zwyczajnie nie potrafi sobie tego w pełni uświadomić.

– Może zmieńmy temat – wycedziła.

– Dobrze. Wracając jednak do twojego języka, prosiłbym, abyś starała się zachować więcej samodyscypliny.

– Ależ ja nigdy nie pozwalam sobie na inne zachowanie. Jestem wręcz mistrzynią w samodyscyplinie, mając tak znamienity wzór do naśladowania.

Odchrząknął, dobrze znając jej sztuczki.

– Zapewniam, że jeśli nawet coś mi się wymsknęło, to całkowicie przypadkiem i ciotka nie powinna wykorzystywać… – urwała, jakby wyczuła za plecami obecność samego diabła. – Nowe perfumy, cioteczko? Niezwykle gustowne. Koniecznie muszę sobie takie sprawić.

– Nie masz szans. – Usłyszała za sobą znajomy głos. – To produkowana specjalnie dla mnie mieszanka i na kontynencie jej nie uświadczysz, o czym doskonale wiesz, moja panno. Nie mydl mi oczu komplemencikami, bo słuch mam niezwykle czuły, kojarzę też jeszcze nie najgorzej. Przebyłam taki szmat drogi, znosząc chorobę morską i niewygody tutejszych dróg, aby wydać cię w tym sezonie za mąż, i nie wyjadę, nim nie dopnę swego. Czy ci się to podoba, czy nie. – Ton Gertrudy Garenwill nie zapowiadał niczego dobrego.

– Za przeproszeniem, ale cioci nikt o to poświęcenie nie prosił. Mogła ciocia zostać w Anglii i zająć się kimś innym. Ma w końcu ciocia trzech dorosłych synów. Całkowicie nieżonatych.

– O tym właśnie mówiłam, Edgarze. – Gertruda zwróciła się do brata. – A ty – spojrzała na bratanicę – nie zbijesz mnie z tropu, kochanieńka. Niezamężna i bezdzietna kobieta w twoim wieku to sprawa najwyższej wagi. I obie wiemy, że zdajesz sobie z tego sprawę.

Sabina miała dwadzieścia pięć lat. Gdyby nie pokaźny posag, dawno zostałaby spisana na straty i okrzyknięta starą panną. Właściwie to mogła już przed czterema laty przeprowadzić się gdzieś na wieś do niewielkiego domku i wieść spokojne życie, zamieszkać na stałe w wiejskiej rezydencji ojca pod Ostrołęką – Kamiennym Dworze, albo przenieść się do siostry i pomóc jej w wychowywaniu dzieci. Skoro konsekwentnie odrzucała oświadczyny kolejnych kandydatów, powoli stawało się jasne, że nie zamierza wychodzić za mąż.

Zaczęto nawet szeptać, że może woli towarzystwo kobiet, jednak nikt nie mógł jej niczego zarzucić wprost, bo poza odbiegającymi od powszechnie panujących norm wypowiedziami i ekstrawaganckim stylem bycia, prowadziła się doskonale. Aż chciałoby się rzec: nazbyt doskonale.

– Ale jeśli mogę zapytać. – Sabina spojrzała uważnie na ojca. – Czy dobrze zrozumiałam? Moja osoba nie wzbudza jakichkolwiek emocji?

– Źle się wyraziłem. Nie wzbudza negatywnych emocji. A jeśli chodzi o emocje, które chodzą po twojej małej główce, to sama skutecznie odstraszyłaś wszystkich konkurentów.

– Jednak na każdym balu mam zapewnionego partnera do wszystkich tańców. Może z wyjątkiem walca, którego z zasady nie tańczę, mimo że uzyskałam już pozwolenie od wszystkich wpływowych matron.

– Owszem, i to przed czterema laty – przypomniała jej ciotka, zaciskając zęby. – Biedacy… cieszą się chwilą. Wiedzą, że potrafisz być miła i prowadzić interesującą konwersację. Poza tym sama doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś piękną kobietą. Wszyscy lubią twoje towarzystwo do momentu, kiedy nie wspomną o małżeństwie. Swoją drogą, nie rozumiem, jak panna w twoim wieku może tak grymasić i wybrzydzać.

– W moim wieku? – spytała z wyuczonym już oburzeniem.

– W twoim – potwierdziła ciotka, choć i tak jej poprzednia wypowiedź była bardzo powściągliwa ze względu na obecność barona.

– Dwadzieścia pięć lat to już nawet nie prawie, ale jawne staropanieństwo. I zgadzam się z Gertrudą. Chyba powinienem zacząć sam rozglądać się za odpowiednim kandydatem, póki jeszcze masz jakieś szanse na matrymonialnym rynku – westchnął. – Dlaczego przez tyle lat nie zwracałem na to uwagi… – Zamyślił się, kierując wzrok w sufit.

– Gdyby nie to, że posiadasz duży posag i nadal jesteś ładna, to można by było rzec, że twój „rok ostatniej szansy” minął już dawno temu. Wiesz chyba, o czym mówię? – Ciotka podparła się pod boki. Wachlarz, jej nieodłączny element garderoby, dyndał złowieszczo uczepiony lewej dłoni. – Opuszczę was teraz, moi mili, bo mam tu jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Ogród wygląda, jakby przeszło przezeń tornado. Muszę koniecznie pomówić z ochmistrzynią i ogrodnikiem. To niedopuszczalne, by tak zaniedbać otoczenie dworu.

– Sabino – zwrócił się do córki Edgar po wyjściu starszej damy.

– Tak, tak. Wiem, że porządna młoda dama powinna wyjść za mąż najpóźniej rok po skończeniu dwudziestu jeden lat. Ale znam mnóstwo kobiet, które nie poddały się tym dziwnym zasadom, które jakimś trafem nie obowiązują mężczyzn – nie wytrzymała.

– Nawet panna Babcook jest od ciebie młodsza! To prawie nie do pomyślenia. Chyba że chcesz tak jak ona poświęcić się, żyjąc u boku jakiejś bogatej starszej damy. Moja siostra potrafi dopiec, a gwarantuję ci, że znam o wiele bardziej humorzaste panie.

– Dobrze. – Spróbowała opanować emocje, by nie zaprzepaścić szansy wzięcia udziału w przedsięwzięciach ojca. – Postaram się być milsza dla swoich konkurentów, ale nie gwarantuję, że którykolwiek rzeczywiście zechce mnie poślubić.

– Sabino!

Ojciec przejmował się losem córki, ale miał zupełnie inne niż ona zapatrywania na jej przyszłość. On, jak niemal każdy mężczyzna, uważał, że porządna kobieta nie powinna nawet próbować kierować własnym życiem. Po osiągnięciu pełnoletności winna je jak najszybciej oddać w ręce rozsądniejszego i mądrzejszego mężczyzny. Sabina natomiast…

Cóż, Sabina z całą pewnością nie powiedziałaby, że mężczyźni są rozsądniejsi czy mądrzejsi od kobiet. Z drugiej strony dawno zrozumiała, że w tej kwestii nie warto uprawiać donkiszoterii. Jej ojciec był w pełni ukształtowanym przez swoją epokę człowiekiem o niezachwianych konserwatywnych poglądach. I tak zachodziła w głowę, co też mogło go skłonić do zmiany decyzji w sprawie jej udziału w którymś z dochodzeń. Nie chciała jednak zaprzątać sobie tym głowy. Wolała cieszyć się chwilą, która – jak wiedziała z doświadczenia – nie będzie trwała wiecznie.

– Ale… – nie zdążyła dokończyć.

– Sabino – upomniał ją. – Odłóżmy tę rozmowę na inny, bardziej sprzyjający moment. Wróćmy do twojej roli podczas reduty.

– Dobrze.

– Otóż jeden z synów znanej wpływowej magnatki jest szantażowany przez pewną młodą damę. Podczas balu ma ona odebrać ze skrytki drogocenny rubin, który będzie zapłatą za pewien dokument.

– Jeżeli wiadomo, o którą damę chodzi, to po co ją obserwować? Wystarczy przeszukać ją bądź jej mieszkanie przed balem.

– Gdybyśmy wiedzieli, która to dama, dawno już byśmy tak zrobili. Chodzi o… Nie wiem, jakich powinienem użyć słów. Jesteś jeszcze niewinną panienką i moją córką.

Na litość boską! To, że sama nie miała doświadczeń damsko-męskich, nie oznaczało, że nie ma o niczym pojęcia.

Pewnie dla barona było to zadanie znacznie trudniejsze, niż się spodziewał.

– Ta dama – kontynuował – pozostaje w bardzo bliskich relacjach z szantażowanym, to po pierwsze. A po drugie, ten dżentelmen ma podobne relacje nie tylko z nią jedną.

– Czy chodzi o kochankę? – spytała zawstydzona. – A raczej kochanki? – dodała, otrząsnąwszy się z pierwszego oszołomienia. Nigdy wcześniej nie przeprowadzała z ojcem tego typu rozmów.

– Dokładnie. – Odetchnął z ulgą, mimo że ton jego głosu nadal pozostawał zimny i jednostajny. – Ściślej ujmując, chodzi o kilka kochanek, z których jedna znalazła się w posiadaniu bardzo ważnych dokumentów mogących znacznie osłabić, jeżeli nie zniszczyć, jego interesy.

– A nie może sam obserwować skrytki bądź zlecić tego komuś ze służby?

– Nie może. Skrytka znajduje się w pokoju, do którego pójdą same panie, podczas gdy on będzie grał w karty, palił cygara i popijał porto z innymi dżentelmenami w drugim pomieszczeniu. A szantażystka w pierwszej kolejności zwróci uwagę na służbę. Jeżeli zostaniesz dalej wprowadzona w arkana mojej działalności, to sama dojdziesz do wniosku, że w każdym domu, dworze i pałacu najwięcej zawsze wie służba. Zwłaszcza kamerdyner.

– Rozumiem, ojcze. Sprawdzam tylko, czy to na pewno zadanie, a nie kolejny wybieg, aby mnie zadowolić, jednocześnie zbytnio nie narażając.

Większość ojców skarciłoby ją za tę impertynencję, ale baron przez ostatnie co najmniej dziesięć lat zdążył przywyknąć do charakteru córki; niestety w dużym stopniu odziedziczonym właśnie po nim.

– Co mam dokładnie robić?

– Musisz obserwować w trakcie balu, czy któraś dama nie wymyka się przed czasem do sali dla pań, i udać się dyskretnie jej tropem, zerkając, czy nie umieszcza czegoś za portretem Mikołaja Czarnego nad kominkiem. Nie zrobi tego szybko. Przesunięcie masywnej ramy, otwarcie znajdującego się tam wmurowanego schowka z lanego metalu, odnalezienie ukrytego pod zdobieniem zamka i wciśnięcie w odpowiedniej kolejności kilku guzików, a następnie wyjęcie z głębi skrytki rubinu i zastąpienie go papierami musi pochłonąć trochę czasu i energii. Będziesz z łatwością mogła odkryć dziwne zachowanie. Portret znajduje się w takim miejscu, że stając z lewej strony wejścia do pomieszczenia, pozostaniesz niezauważona. Kiedy tylko upewnisz się co do tożsamości owej damy, wyjdziesz do ogrodu, gdzie przy głównej bramie będzie czekał powóz oznaczony naszym herbem. Przekażesz tę informację woźnicy. Później wrócisz, jak gdyby nigdy nic, na bal – wyliczał.

– Powinnam sobie z tym świetnie poradzić. W zasadzie to poza trudnościami związanymi z tłokiem na Krakowskim Przedmieściu podczas takiej reduty i tłumem czekającej pod budynkiem służby zadanie wydaje się dziecinnie proste. Nie wspominając o samotnym wymykaniu się z balu.

– Dlatego poprosisz damę do towarzystwa swojej ciotki, aby przespacerowała się z tobą. Powiesz, że źle się poczułaś i świeże powietrze na pewno dobrze ci zrobi. Przeprowadzisz ją przez ścieżkę, którą ci zaraz naszkicuję, do bramy, gdzie zdziwisz się, widząc nasz powóz, i przy okazji przekażesz woźnicy, że wrócisz do domu wcześniej, niż planowałaś. Woźnica poradzi sobie z tłokiem. Tym się nie musisz przejmować.

– Dobre i tyle. Na początek – szepnęła.

– Na wszelki wypadek dam ci to. – Wyjął z biurka masywną czarną szkatułkę, na której dnie znajdowały się ułożone rzędem trzy różne pistolety skałkowe i niewielki, dziwny sztylet.

Sabina po raz pierwszy widziała coś takiego.

– To francuski wynalazek – wyjaśnił. – Sztylet z zamocowanym do boku miniaturowym pistoletem. Po naciągnięciu kurka wystarczy nadusić spust, by oddać tak zwany suchy strzał. Śmiertelna niespodzianka dla przeciwnika. Poradzisz sobie. Daję ci to na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, czy w szantażu bierze udział jedna osoba, czy ktoś jej pomaga. A sprawdzenie tego w tak krótkim czasie niestety wydaje się niemożliwe.

Sabina, jak większość młodych dam wychowanych na wsi w towarzystwie brata, potrafiła strzelać. Ale trafianie do ruchomych rzutek z nabitej przez lokaja strzelby albo zawody w strzelaniu do drewnianych tarcz podczas letnich przyjęć to coś zupełnie innego niż celowanie do człowieka. Nie powiedziała jednak tego głośno i szybko odgoniła złe myśli.

– Jak rozumiem, kochanek naszego biedaka jest przynajmniej trzy.

– Jest ich dokładnie siedem. Jeżeli nie zapomniał o którejś wspomnieć…

Baron doskonale radził sobie z ukrywaniem zażenowania, jedynie spocone dłonie mogły zdradzić, jak wiele kosztowała go ta rozmowa.

– Siedem?! – krzyknęła oburzona, oblewając się pąsem. – I my pomagamy człowiekowi, który ma ponad pół tuzina kochanek!? Sam sobie zasłużył na takie problemy i moim zdaniem szantaż w jego sytuacji to bardzo niewielka kara za…

– Sabino! – przerwał jej w stanowczy, ale nadal stoicki sposób. – Nie powinnaś go zbyt surowo oceniać. To zupełnie normalne, że mężczyźni przed ślubem, a często i po nim, zdobywają doświadczenie i oddają się tego typu rozrywkom. Nie uwodzi on niewinnych panien, służby ani jakichkolwiek kobiet, które by sobie tego nie życzyły. Na jego liście znajdują się przeważnie wdowy i znudzone mężatki z długoletnim stażem. – Odwrócił się, spoglądając przez okno. – Jak sam to ujął, pomaga im w walce z kobiecą histerią. – Tego nie powiedział głośno, ale Sabina miała doskonały słuch. Baron nie zauważył jednak jej oburzenia. I tak posunął się bardzo daleko w rozmowie z niezamężną córką, której niewinności powinien przecież strzec jak oka w głowie.

– Mimo wszystko to oburzające i wielce niestosowne. – Sabina starała się dobrać jak najdelikatniejsze słowa.

– Szczerze mówiąc, też tak uważam, ale niewiele mogę na to poradzić. Myślę, że po tej sprawie nasz Don Juan sam nabierze rozumu, a tymczasem rozwiążmy problem i skończmy z tym tematem. Gdyby twoja świętej pamięci matka albo, co gorsza, ciotka usłyszała naszą rozmowę, rozpętałaby prawdziwą wojnę i oskarżyła mnie o demoralizację jej aniołka – westchnął.

– Ojcze?

– Tak.

– A czy tej damie coś grozi? To znaczy, co się z nią stanie, kiedy już dowiemy się, która to, i przyłapiemy ją na gorącym uczynku?

– Nie martw się. Nic jej nie grozi. Po prostu dopilnujemy, żeby nie sprawiała więcej problemów: może wyślemy ją w podróż, może odpowiednio opłacimy i wyperswadujemy dalsze poczynania tego typu. Zależnie od okoliczności. Na pewno nie stanie jej się krzywda. Tym nie zaprzątaj sobie głowy.

Dni do wyjazdu i oczekiwanego balu zdawały się wlec w nieskończoność. Obecność ciotki Gertrudy Garenwill – kobiety, która wyszła za mąż za jednego z przedstawicieli angielskiej socjety i na stałe mieszkała w Anglii, odnajdując się w roli zamożnej damy zarządzającej (przy pomocy służby) kilkoma posiadłościami – wcale nie polepszała sytuacji. Jej skromna i urocza towarzyszka, zubożała panna z dobrego angielskiego domu o polskich korzeniach – panna Babcook, starała się w dyplomatyczny sposób hamować jej władczy charakter i renowacyjne zapędy, ale od zakłócania pracy służbie i spokoju domowników odciągnąć mogły ją jedynie plany wydania za mąż bratanicy. Dlatego Sabina wiele godzin spędzała na przymiarkach sukien i szykowaniu dodatków na nadchodzący sezon karnawałowy w stolicy.

Ostatniego wieczoru wszyscy położyli się wcześniej, by wypocząć przed czekającą ich wielogodzinną jazdą powozem.

W spowitej gęstą mgłą bramie, przy znikomym świetle, jakie dawał chowający się za chmurami księżyc, Sabina starała się dostrzec ledwie widoczną postać. Narzuciła na ramiona kożuch, na nogi wsunęła pantofle i chwyciła za jeden z pogrzebaczy, kierując się w stronę wyjścia dla służby. Odryglowała drzwi i schowała się za żywopłot, obserwując, jak postać ubrana w powłóczystą, długą suknię i ciemną, obszytą futrem pelerynę sunie chwiejnym krokiem w stronę murów Kamiennego Dworu po tym, jak bez trudu ominęła stróżówkę. Wyglądała na utykającą starszą kobietę, która po omacku stara się odnaleźć coś na powierzchni kamiennej ściany. Przy pomocy zapewne jakiejś zapadni w murze uruchomiła mechanizm i część ściany poruszyła się, odsłaniając prowadzące w dół schody.

Sabina odczekała chwilę i ostrożnie przysunęła się ku tajemniczemu przejściu, sądząc, że kobieta powinna być już na dole. Nie była. Najwyraźniej wyczuła, że ktoś ją obserwuje, i skryła się w przejściu, czekając na odpowiedni moment. Ogłuszający huk sprawił, że wypuściła pogrzebacz, drugi całkowicie ją zdezorientował. Dopiero trzeci przywołał do rzeczywistości.

Siwowłosa ochmistrzyni weszła do sypialni, otwierając z trzaskiem okiennice.

– Przyszłam obudzić osobiście panienkę z samego rana, jak panienka sobie tego życzyła.

– Dziękuję, pani Czepiec. – Przeciągnęła się, siląc na uprzejmy uśmiech. – Nie musiała pani tego robić.

– Musiałam. – Uniosła wysoko podbródek. – Te płochliwe stworzenia, które kazała mi panienka zeszłej jesieni zatrudnić, z pewnością nie zrobiłyby tego należycie.

Sabina ugryzła się na wszelki wypadek w język i grzecznie wygrzebała z pościeli. Pani Czepiec poburczała coś jeszcze pod nosem i zapowiedziała, że śniadanie będzie czekało za pół godziny w jadalni.

– A zatem to był tylko sen – westchnęła. – Szkoda.

– Niech się panienka prędziutko umyje, a ja zadzwonię po Franię, żeby pomogła się panience ubrać. Jaśnie pan kazał naszykować powóz i koszyk wiktuałów. Macie odjechać zaraz po śniadaniu.

2.

Warszawa, Pałac Radziwiłłów, dwa tygodnie później

Panie pozwolą, że przedstawię mojego drogiego kuzyna. – Pierwszy z podchodzących do Sabiny mężczyzn skłonił się nad wyraz elegancko, tak że wykrochmalony biały kołnierzyk koszuli niemal wbił mu się w oba policzki, a fikuśnie zawiązany halsztuk na krótki moment wysunął się ze złoconej kamizelki. – Wiktor Godlewski…

Wiktor Godlewski obserwował pannę Ostrowską na polecenie jej ojca. Od lat razem z jej starszym bratem Robertem i majorem Edmundem Brezą brali udział w prywatnych śledztwach barona Ostrowskiego prowadzonych wśród przedstawicieli socjety. Zwykle były to sprawy zbyt osobiste, by mogli zająć się nimi stróże prawa, a wyszkoleni żołnierze pod kierownictwem doskonałego stratega, jakim był Edgar Ostrowski, i z odpowiednim zapleczem świetnie potrafili sobie z nimi poradzić.

Tym razem baron przydzielił mu misję dyskretnego śledzenia poczynań córki, której z kolei powierzył zadanie obserwacji sali dla pań i przekazania informacji dotyczącej pewnej szantażystki.

Wiktor nie był entuzjastą balów. Przez ostatnich kilka sezonów w zasadzie ignorował wszystkie zaproszenia. Jedynie po zakończeniu czynnej służby wojskowej i przejściu do dyplomacji wziął udział w kilku przyjęciach dla uczczenia zwycięstwa i odsunięcia od siebie przeraźliwych wspomnień. Szybko jednak zrozumiał, że wcale nie sprawiają mu one aż tak dużej przyjemności, by chciał na nich często bywać. Owszem, towarzystwo kobiet, zwłaszcza pięknie przebranych, uważał za zaletę tego typu spotkań, ale jeśli chciał odnaleźć je bez tłumu świadków, to mógł przecież poszukać gdzieś zupełnie indziej. Gdyby tylko zechciał. Poza tym specjalistami od balów, przyjęć i układów z kobietami w ich trójce byli Robert i Edmund. On zajmował się sprawami urzędowymi, dokumentacją, zdobywaniem informacji u innych źródeł.

Tym razem to jemu w udziale przypadła obserwacja i to od razu młodej baronówny. Miał okazję spotkać ją już kilkukrotnie, nigdy jednak nie rozmawiał z nią bez odpowiedniego przebrania. Często on, Robert i Edmund wcielali się w kogoś innego dla dobra inwestygacji, której wyników nie należało upubliczniać. W wiejskiej posiadłości barona bywał bardzo rzadko, a jeśli już, to jako ktoś zupełnie inny. O zapędach Sabiny Ostrowskiej wielokrotnie słyszał od jej starszego brata. Baronowi również wymsknęło się kilka razy co nieco o jej ekscentrycznym podejściu do życia, zadziornym charakterze i kolejnych drobnych wybrykach.

Zerknął z daleka na jej smukłą, elegancką postać. Przyciągała uwagę, o czym chyba sama doskonale wiedziała, bo niewymuszone gesty dłoni i delikatne ruchy wachlarza wskazywały na obycie w podobnych sytuacjach. Zaciekawiła go, choć w zasadzie sam nie wiedział dlaczego. Może chodziło o jej kształtną figurę albo ujmujący uśmiech? A może to przenikliwe, nie do końca miłe spojrzenie panny Ostrowskiej zrobiło na nim takie wrażenie? Ubrana była w zieloną suknię z krótkimi, bufiastymi rękawkami obszytymi jaśniejszą koronką, z niezbyt głębokim dekoltem i mocno podkreśloną talią. Dół stroju zapewne podszyty był metalowymi taśmami mocowanymi na niewielkiej obręczy i doskonale skrywał broń przymocowaną do podwiązki. Wiktor nie wiedział dlaczego, ale wyobrażenie sztyletu dotykającego kobiecego uda wywołało w nim dziwne poruszenie – zupełnie nieprzystające do jego wypracowanej latami samokontroli. Musiał zostać jej przedstawiony, a najlepszym na to sposobem była pomoc kuzyna ze strony matki, który wraz z rodziną przebywał w miejskiej rezydencji jego stryja, kilka domów dalej od siedziby barona Ostrowskiego, i miał przyjemność starania się niegdyś o rękę tej młodej damy.

– Wiktor to syn siostry mojej matki, baronowej Godlewskiej…

Sabina nie słyszała dalszych słów Henryka Strzeleckiego, młodego dżentelmena, który wraz z rodziną zajmował warszawską rezydencję kilka domów dalej od ich własnej przy ulicy Miodowej. Była zajęta lustrowaniem przedstawionego jej mężczyzny od czubków wypolerowanych butów do tańca zapinanych na kwadratową złotą klamrę, przez śmietankowe pończochy opinające bardzo umięśnione łydki, świetnie skrojone, również dopasowane czarne spodnie, po elegancki frak. Ten nie zdradzał śladu żadnych watowań, które – jak zdążyła zauważyć – przy muskularnej sylwetce właściciela były całkowicie zbędne. Złoto-brązowa kamizelka, śnieżnobiały kołnierzyk koszuli, finezyjnie zawiązany krawat – jej wzrok szybko wędrował ku górze. Czarne, falowane włosy ułożone jakby od niechcenia, dość krótkie bokobrody, wyraźnie skrojone, wąskie usta i maleńka blizna na lewym policzku, tuż obok niewielkiego dołeczka powstającego, kiedy twarz dżentelmena wyrażała lekko kpiący uśmiech. Podobne, nieco ironiczne błyski można było odnaleźć w ciemnych, brązowych oczach osadzonych pod gęstymi, wygiętymi w groźne łuki brwiami. Sabina nie była przekonana, czy widzi ten intrygujący zestaw naprawdę po raz pierwszy.

Z całą pewnością mężczyzna wyglądał znajomo, ale przecież zapamiętałaby go, gdyby się już kiedyś spotkali. Obok zdecydowanie niższego i drobniej zbudowanego Henryka Strzeleckiego wyglądał imponująco. Nawet ona, mająca na co dzień do czynienia z uchodzącym za jednego z najpiękniejszych młodzieńców w Warszawie – własnym bratem, musiała przyznać, że Wiktor Godlewski, choć nie był wymuskanym dandysem o regularnych rysach, to miał w sobie coś, co przyciągało wzrok. Nie był piękny. Był przystojny, męski, pociągający.

– Boże! Czy ja pomyślałam „pociągający”? Skąd, u licha, w mojej głowie tak absurdalne epitety?! – mruknęła pod nosem tak, jakby powtarzała sobie w myślach jakąś kwestię.

Mężczyzna skłonił się mniej przesadnie niż jego towarzysz i rzucając filuterne spojrzenia pozostałym damom, skupił wzrok na Sabinie.

– Widzę, że panie mają dzisiejszego wieczoru ogromne powodzenie. Ubolewam, że przeoczyłem odpowiedni moment na rezerwację pierwszych trzech tańców, ale może pani – spojrzał jeszcze intensywniej w jej oczy, wywołując falę gorąca wypływającego rumieńcem na szyi, docierającego niemal do czubków uszu – panno Ostrowska, zechciałaby zanotować moją skromną osobę jako czwartą w swoim karneciku?

Pytanie wyrwało ją z lekkiego odrętwienia. Nigdy wcześniej żaden mężczyzna nie wzbudził w niej podobnego zaciekawienia. Z pewnością nie był natarczywie przystojny, ale te brązowe oczy, gęste brwi, wydatny nos i mocno zarysowana, kwadratowa szczęka tworzyły razem fascynującą mieszankę męskiej urody. Czyżby rozmowa z ciotką i ojcem podziałała na nią w ten sposób? Całkowicie nielogiczny i żenujący sposób, co należało odpowiednio podkreślić.

– Panno Ostrowska? – ponaglił.

– Ależ oczywiście. – Zebrała szybko myśli, chcąc ukryć zmieszanie. Nigdy wcześniej tak nagle nie zabrakło jej słów. – Proszę mi wybaczyć, panie Godlewski. Naturalnie, że zarezerwuję. A pan – zwróciła się do drugiego mężczyzny – nigdy nie wspominał słowem o swoim kuzynie. Dlaczego?

– Sama może pani łatwo zgadnąć, że nie chciałem robić sobie konkurencji. Przy Wiktorze wypadam raczej skromnie – odparł, jak mogła się domyślić z jego tonu, całkowicie nieszczerze.

– Nonsens! – gwałtownie zaprzeczyła zgodnie z jego oczekiwaniami, udając oburzenie. – Taki mężczyzna jak pan nie powinien obawiać się żadnej konkurencji. Wiele panien tylko czeka na najmniejszy gest z pańskiej strony.

Wiedziała, że bez względu na to, co o nim myśli, nie powinna zdradzać tego w towarzystwie. Zachowywanie konwenansów czasami było wprost nie do zniesienia, jednak otoczenie i tak brało ją za dość ekscentryczną osobę i nie chciała mu dawać powodów do kolejnych plotek.

– Niestety, nie wszystkie. – Spojrzał na nią wymownie.

– Och. Tymi wyjątkami proszę się zupełnie nie przejmować – powiedziała to w taki sposób, by dobrze zrozumiał, co miała na myśli. – To raczej nieuleczalne przypadki. A teraz proszę mi wybaczyć, ale dostrzegłam swoją przyjaciółkę, z którą koniecznie muszę porozmawiać.

– Naturalnie.

Obaj mężczyźni skłonili się nisko, a Wiktor Godlewski rzucił jej długie, lekko ironiczne spojrzenie informujące o tym, iż doskonale wie, że próbowała w ten sposób czmychnąć.

– Uff – westchnęła, oddalając się – powinnam skoncentrować się na obowiązkach, a nie wdawać w niepotrzebne dyskusje.

Ciekawość zmusiła ją, by spojrzeć raz jeszcze w stronę wysokiego, smukłego i zarazem niezwykle barczystego dżentelmena. Kogoś jej przypominał. To pewne. Nie mogła go jednak wcześniej spotkać, zapamiętałaby przecież tak silną reakcję własnego zdradzieckiego ciała. Rozebrałaby go wzrokiem, gdyby nie wrodzone poczucie przyzwoitości. Doznała dziwnego, nieznanego jej dotąd ucisku w żołądku.

Nie mogła przecież tak gwałtownie zareagować na zupełnie obcego jej mężczyznę!

On tymczasem sięgnął po kieliszek szampana i, nim zdążyła odwrócić wzrok, objął go w charakterystyczny sposób ciemnymi, długimi palcami. Uświadomiła sobie, że za kilka chwil te smukłe, opalone dłonie dotkną jej w obiecanym tańcu. Ta myśl sprawiła, że dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach. Wzdrygnęła się i postanowiła nie spoglądać już w jego kierunku.

Musiała szybko opanować tę absurdalną słabość. Wszyscy mężczyźni, którzy mieli z nią bliższy kontakt, doskonale wiedzieli, że była chłodna i pruderyjna do granic możliwości i nie sposób było namówić jej na cokolwiek. Nigdy żaden z nich nie wzbudził w niej takiego zainteresowania, by chciała nagiąć tę zasadę.

Dlaczego w ogóle teraz o tym myśli? Przecież przybyła tu w zupełnie innym celu.

Zerknęła do zdobionego rozkładanego karneciku i rozejrzała się za swoim pierwszym partnerem do tańca. Zbliżył się powoli, oblał pąsem, ale po chwili sprawnie i z gracją młodzieńca, mimo sporej nadwagi, lawirował zgodnie z figurami tańca.

Sabina nie przypuszczała, że szantażystka zacznie swe działania tak wcześnie, mimowolnie jednak zerkała na wejście prowadzące do sali dla pań. Na szczęście nie działo się nic nadzwyczajnego. Kolejni partnerzy zasypywali ją wymyślnymi komplementami odnoszącymi się do jej fryzury, stroju, maski i umiejętności tanecznych. Tego wymagała od nich etykieta – Sabina doskonale o tym wiedziała. Poza tym dla niektórych dżentelmenów pozycja i tytuł jej ojca sytuowały ją wciąż na dobrej pozycji w rankingu kandydatek na żonę, ale niczym niepoparte zachwyty drażniły ją od dawna. Wydawało jej się, że już zdążyła przyzwyczaić wszystkich do tego, że komplementy działają na nią niczym płachta na byka. Co sezon dostawało się dla przykładu jakiemuś młodzikowi za traktowanie jej jak każdej innej kobiety, niestety cała reszta była całkowicie oporna na tę wiedzę.

– Mam nadzieję, że ma pani jeszcze wystarczająco dużo siły, aby znieść udrękę tańca z czwartym partnerem. Moje umiejętności w tej materii nie umywają się zapewne do talentów poprzedników, jednak spróbuję przynajmniej nie podeptać pani ślicznych pantofelków. – Usłyszała za sobą głęboki, niski głos tuż po tym, jak trzeci z jej partnerów do tańca odprowadził ją na bok w czasie krótkiej przerwy w grze orkiestry.

– Proszę nie być takim skromnym, panie Godlewski. Widziałam pana przed chwilą i uważam, że radzi sobie pan całkiem poprawnie. – Doskonale wiedziała, kto wyłonił się zza jej pleców, jeszcze zanim z jego ust padły pierwsze słowa. Jej ciało podświadomie zareagowało na jego obecność.

– Całkiem poprawnie? – upewnił się.

– Całkiem – powiedziała ochryple, choć wcale nie miała zamiaru, by zabrzmiało to jak prowokacja.

– W takim razie chodźmy. – Uśmiechnął się ironicznie, ujął jej łokieć i poprowadził w stronę ustawiających się par.

Był od niej sporo wyższy, dlatego nie musiała pochylać głowy – jak w przypadku wielu panów – co odbierało elegancję jej postawie. Dzięki temu również czuła się przy nim całkowicie bezpiecznie. Dotyk jego dłoni, nawet przez materiał rękawiczki, wywołał na jej skórze dreszcz, wyzbyła się jednak szybko tego uczucia, skupiając na misji, jaką miała wypełnić. Dyskretnie omiotła spojrzeniem młode kobiety, które nie brały udziału w tańcach, stojące najbliżej feralnego miejsca. Żadna nie wykazywała chęci wejścia do sali dla pań, natomiast przynajmniej połowa z nich zerkała w jej kierunku z błyskiem zazdrości w oku. Czyżby Wiktor Godlewski nie tylko w niej wzbudzał te dziwne uczucia?

– Jak powtarzała moja babcia, w tańcu należy zabawiać towarzyszkę miłą pogawędką, wyrazić zachwyt nad jej urodą, a jeśli dostrzega się wyraz zainteresowania w jej oczach, można nawet pokusić się o flirt.

– Czy pan zamierza ze mną flirtować? – spytała z przestrachem, złoszcząc się jednocześnie na niego, że tak szybko chce przystąpić do uwodzenia kogoś, kogo przecież nie zna.

– Tego jeszcze nie wiem, panno Ostrowska. Pani oczy…

– Tak, wiem… – przerwała zrezygnowana. Obiecujący wygląd mężczyzny to jednak nie wszystko… Jeśli już miał zamiar zaczynać jak cała reszta, to niechby przynajmniej wysilił się na coś oryginalnego. – Moje oczy są niczym dwa niezwykłej urody szmaragdy ukryte za zasłoną długich rzęs. Być może przypominają panu również spokojną morską wodę, która tylko pozornie wydaje się bezpieczna, ale biada temu, kto odważy się zajrzeć w jej głębię. Albo przywołują w pamięci bujną roślinność, jaką widział pan podczas swojej podróży gdzieś tam. A moje włosy są jak najczarniejsza noc, podczas której na niebie pojawiła się spadająca gwiazda niosąca nadzieję samotnym i cierpiącym, czy też lśniący czarny aksamit najlepszego gatunku symbolizujący tajemniczość i dzikość jednocześnie, którego dopełnieniem jest jakże niewinnie wyglądające białe pasmo.

– Z pani opisu wnoszę, że nie znam się zupełnie na kolorach – przerwał jej dość brutalnie, ale z pełnym zachowaniem zasad dobrego wychowania. – Dla mnie zielony to zielony. Co najwyżej ciemny lub jasny. W zasadzie więcej informacji nie potrzebuję. Natomiast jeśli chodzi o pani włosy, to wyglądają nie jak niebo czy jakieś symbole dzikości, ale raczej jak futro skunksa. Chciałem po prostu powiedzieć, że pani oczy ciągle wędrują w stronę pokoju dla pań. Tylko tyle. – Zrobił niewinną minę, ale jego spojrzenie wyrażało głęboką satysfakcję.

– Och… – Po chwili konsternacji zaśmiała się krótko. Choć sama nie wiedziała właściwie, czy powinna się śmiać, pokazując, że ma do siebie dystans, czy czuć się zażenowana z powodu własnej opieszałości. W końcu powiedział on jedynie to, co myśli, i nie było to tak do końca niezgodne z tym, co sama już dawno stwierdziła na temat własnego wyglądu. Jednak czy aby na pewno nie powinna się na niego obrazić? Bo przecież w jakiś sposób uchybił jej godności. Czyż nie?

Boże! Po raz pierwszy w życiu zupełnie się pogubiła.

– Mam nadzieję, że się pani nie obraziła – uniósł brew – ale to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, kiedy zobaczyłem pani włosy. Nie przynoszą one w żaden sposób ujmy pani urodzie i zapewne nie wydają takiego zapachu jak gruczoły skunksa. To znaczy… – pogubił się również – nie wąchałem pani włosów, ale tuszę, że pachną niezwykle ładnie.

– W porównaniu ze skunksem zapewne. – Nie mogła powstrzymać śmiechu, słysząc, jak wypowiada własne myśli na głos, choć nie był on szczery, a raczej miał ukryć irytację.

Zawtórował jej niski męski śmiech, ale w tym momencie zauważyła młodą damę wchodzącą do sali dla pań z dziwnie wielką jak na bal torebką. Nie mogła tak po prostu bez słowa przerwać tańca i udać się za nią. Musiała coś szybko wymyślić, żeby nie zmarnować być może jedynej szansy wzięcia udziału w tego typu akcji.

– Panie Godlewski, chyba jednak przeceniłam swoje siły – kłamała jak z nut, bo taniec był akurat jednym z niewielu zajęć, które mogłaby wykonywać niestrudzenie godzinami bez cienia zadyszki czy znudzenia. – Jeżeli pan pozwoli, chciałabym odpocząć i napić się czegoś.

– Tak, oczywiście. Służę pani. – Odprowadził ją w zupełnie innym kierunku, niż zamierzała pójść.

– Nie widzę stąd mojej cioci, a powinnam sprawdzić, czy aby dobrze się czuje – skłamała. – Najmocniej pana przepraszam, ale czy może pan darować mi resztę tego pięknego utworu?

– Zrobię to z wielkim żalem, panno Ostrowska.

– Niech się pan nie martwi. Z pewnością znajdzie się tutaj o wiele ciekawsze towarzystwo.

– To się dopiero okaże.

– Dziękuję.

– Proszę bardzo. – Skłonił się i odwrócił w stronę stojących obok starszych dam, doskonale wiedząc, że nie było wśród nich jej ciotki.

Sabina wolnym krokiem podeszła do miejsca, które wskazał jej tamtego wieczoru ojciec – stąd doskonale mogła obserwować, jak podejrzana kobieta staje na czubkach palców, by sięgnąć w głąb skrytki za portretem Mikołaja Czarnego. Nie widziała dokładnie, co młoda dama stamtąd wyciąga i chowa za stanikiem swej sukni, ale wyraźnie dostrzegła rulon papierów przewiązany czerwoną aksamitną wstążką, który umieściła w skrytce, po czym zamknęła ciężkie drzwiczki i poprawiła obraz.

Zadowolona panna Ostrowska znalazła damę do towarzystwa ciotki, pannę Babcook, i postąpiła ściśle według wszystkich wskazówek ojca. Wypełnienie zadania do końca wydawało jej się niemal dziecinnie proste. Wystarczyło przejść przez ogród i przekazać wiadomość.

Obie panie minęły czekającą na swych chlebodawców służbę i kilka rozmawiających ze sobą par. Do bramy pozostało już tylko kilka kroków, kiedy drogę zastąpił im podchmielony jegomość, którego nazwiska Sabina nie potrafiła sobie przypomnieć. Pamiętała, że zazwyczaj był miłym, niegroźnym panem po pięćdziesiątce, ale gdyby okazał się jej przeciwnikiem, to niełatwo przyszłoby sobie z nim poradzić. Słusznej postury mężczyzna mimo groteskowego wyglądu, jakiego nadawał mu w tej chwili przekrzywiony tupecik i zsunięta z jednego oka maska, stanowiłby nie lada wyzwanie. Nawet dla kilku kobiet.

– Gdzież to się panie wybierają? Czyżbyście zabłądziły w tak odległej części ogrodu? – zadawał pytania jedno po drugim, nie czekając na odpowiedzi. – A może szukałyście, gołąbeczki, przygód? Powietrze jest tu takie pobudzające. Moglibyśmy wykorzystać nadarzającą się okazję i wspólnie spędzić miło kilka chwil. Jestem, jak widzicie, dość dużym mężczyzną i starczy mnie zapewne dla was obu.

Kobiety stanęły oburzone i przerażone jednocześnie. Kilkanaście metrów wcześniej lub później zapewne zaśmiałyby się na widok takiego amanta, pożartowały sobie z nim chwilkę i oddaliły czym prędzej. W tej scenerii sytuacja przedstawiała się jednak co najmniej kuriozalnie. W ciemności i hałasie nikt może nie zauważyć, że mają kłopoty.

– Nie obawiajcie się, panie – kontynuował, pochylając się coraz bardziej w ich stronę. – Sprostam waszym oczekiwaniom. – Czknął wonią przetrawionego alkoholu. – Może zaczniemy od pani, panno Ostrowska. – Udawał, że się zastanawia. – Czy chciałaby pani przeżyć dzisiaj niezapomnianą przygodę?

– Nie bawią nas tego typu żarty.

– Ależ ja nie żartuję, gołąbeczko. A pani przyjaciółka też nie wygląda, jakby się miała śmiać – czknął ponownie. – No nie odsuwaj się tak, moja droga. Domyślam się, że kobieta w twoim położeniu nieczęsto dostaje tak atrak-trtak-atrakcyjne propozycje – zwrócił się do panny Babcook.

– Zapewne uważa się pan za marzenie każdej samotnej kobiety, ale proszę mi wierzyć, że żadna z nas nie szuka tutaj przygód, a jeśli już, to z pewnością nie z panem – odpowiedziała za nią Sabina.

– O proszę. – Zaśmiał się. – Wszyscy mówili o tym, jaka pani wybredna. Ale jak wyciągnę argumenty… – Zaczął rozpinać rozporek i dalej bełkotał: – Z pewnością zmieni pani zdanie. – Zachwiał się.

– Żadna z nas nie ma zamiaru oglądać pana argumentów. – Starała się go ominąć, ciągnąc pannę Babcook.

– Nie tak prędko, złociutka. To, że z ciebie taki kawał lodu, to nie znaczy, że musisz zabierać przyjemność innym. – Chwycił za łokieć drugą z kobiet.

Tego było za wiele. Sabina, niewiele myśląc, odwróciła się, podstawiając mu nogę. Ten jednak był jeszcze na tyle przytomny, że złapał się za znajdującą się w zasięgu jego ręki gałąź i mocniej schwycił pannę Babcook, która oniemiała ze strachu.

– Widzę, że to będzie zabawniejsze, niż przypuszczałem. Bawimy się w kotka i myszkę? Udajemy niedostępne, tak? To może chociaż mały pocałunek?

– Czy mają panie jakiś problem? – Bełkotliwe awanse podchmielonego mężczyzny przerwał znajomy niski głos.

Wiktor Godlewski wyłonił się niczym zjawa zza żywopłotu. Jego postać w świetle księżyca wydawała się bardziej męska i niebezpieczna niż za dnia. Panna Babcook pisnęła przerażona, Sabina jednak chwyciła ją zdecydowanie za ramię, odsuwając od pijanego dżentelmena i dając tym samym do zrozumienia, że sytuacja jest już opanowana.

– Nie taki, z którym byśmy sobie same nie poradziły – rzekła twardo, ale drżenie głosu zdradziło, że niezupełnie szczerze.

– Mimo wszystko nie będą miały panie nic przeciwko temu, jeśli będę im towarzyszył w tym spacerze? Lepiej bym się poczuł, wiedząc, że są panie całkowicie bezpieczne. A zdecydowanie rozsądniej będzie poruszać się w takim gąszczu w większym towarzystwie. Prawda? – Spojrzał ostro na zdezorientowanego mężczyznę.

– Tak. Rzecz jasna – burknął tamten zmieszany, jakby nieco odzyskując trzeźwość umysłu.

– O, widzę nasz powóz! – Sabina wykorzystała ten moment, przypominając sobie, po co się tutaj znalazła. – Czy pozwolą państwo, że przekażę woźnicy wskazówki, co do naszego wcześniejszego powrotu? Nie czuję się najlepiej i chciałabym jak najszybciej znaleźć się we własnym domu.

– Naturalnie, panno Ostrowska.

3.

Rankiem, nie czekając na pomoc pokojówki, Sabina ubrała się w szarą domową suknię, której haftki zaprzyjaźniona krawcowa skonstruowała tak, by można było je bez większego trudu zapiąć samodzielnie, pospiesznie splotła włosy w dwa warkocze, związała je ciasnym węzłem z tyłu głowy i zbiegła do biblioteki z nadzieją, że ojciec już po śniadaniu przegląda tam swoją korespondencję.

Tej nocy długo nie mogła zasnąć podekscytowana wydarzeniami minionego wieczoru. Zastanawiała się, co nastąpiło po przekazaniu przez nią informacji. Czy udało się złapać szantażystkę, czy nikt nie dowiedział się o jej udziale w tej sprawie, czy pijany mężczyzna pamięta swoje zachowanie w ogrodzie, a przede wszystkim, czy o tym i o niej samej pamięta Wiktor Godlewski? Jak to się stało, że do tej pory nie zostali sobie przedstawieni, skoro był on przyjacielem Henryka Strzeleckiego? – pytała co chwila samą siebie. Może tak jak jej brat był żołnierzem i ostatnie lata spędził poza granicami kraju albo nie interesowały go dotąd atrakcje stolicy i trzymał się od nich z daleka. To kobiety były od najmłodszych lata szykowane na swój wielki debiut, ledwie tylko zaczynały nabierać kobiecych kształtów. Mężczyźni mogli spokojnie zaczekać i dojrzeć do bywania na salonach i wyścigu o najlepszą partię.

Nie opuszczało jej poczucie, że gdzieś już musiała go widzieć… Jego oczy, głos, sposób poruszania się… – wszystko wydawało jej się jakby znajome. Rozsądek jednak podpowiadał, że nie mogła go wcześniej spotkać. Musiałaby go przecież zapamiętać. O tym była całkowicie przekonana. Jeszcze żaden mężczyzna nie wyrażał się w taki sposób na jej temat. Owszem, zdarzało jej się już wysłuchać kilku niepochlebnych uwag pod własnym adresem, ale zawsze po tym, jak odrzuciła czyjeś oświadczyny lub wyraziła swoją opinię na temat małżeństwa albo wytknęła błędy w wygłaszanych przez rozmówcę tezach.

Wiktor Godlewski. Ten mężczyzna zwracał na siebie uwagę. Widziała to w spojrzeniu zarówno panien, jak i szacownych matron polujących na kandydatów do rąk swoich córek. Dlaczego dotąd pozostawał wolny? – myślała. Z pewnością przekroczył już trzydziestkę, ale biorąc pod uwagę jego szorstkie obejście i brak umiejętności komplementowania, zupełnie nie zdziwiłoby jej to, że wszystkie kandydatki na żonę wystraszył swoim zachowaniem. O ile w ogóle o względy jakichkolwiek kobiet się już starał.

Z jednej strony był niesamowicie męski i przystojny, z drugiej – bezpośredni i szczery, a jednocześnie opanowany. Mężczyznę z ogrodu przywołał do porządku jedynie słowem, a twarde mięśnie, które czuła pod jego marynarką, gdy odprowadzał ją do powozu.

Nie powinna w ogóle o nim myśleć!

Zawsze w takich sytuacjach potrafiła zapanować nad emocjami; nie była jak inne naiwne panny wzdychające do kogoś, kto chce je usidlić i zniewolić. Szczyciła się swoim chłodem i całkowitą obojętnością na umizgi kolejnych absztyfikantów. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Nie powinno przecież! A jednak…

Pytania i obrazy szumiały jej w głowie podobnie jak wypity przed snem kieliszek porzeczkowego wina. Usnęła tej nocy otulona miękką kołdrą dopiero na krótko przed wschodem słońca.

Zeszła, zmyślnie omijając jadalnię, i pobiegła w kierunku gabinetu ojca.

– Dzień dobry. Czy nasz plan powiódł się i ten rozwiązły dżentelmen może już spać spokojnie? Nie miałam okazji spytać woźnicy o cokolwiek, bo ciotka nie odstępowała mnie na krok, kiedy panna Babcook opowiedziała jej o zajściu w ogrodzie.

– Dzień dobry, moja droga. – Wyjrzał zza stosu papierów piętrzących się na jego mahoniowym biurku baron Ostrowski. – Wszystko zostało już załatwione. Poza tym nikt nie wie o twoim udziale w tym przedsięwzięciu. I mam nadzieję, że tak pozostanie. – Spojrzał na nią wymownie. – Pozwolisz, że nie będziemy wracać już do tej sprawy.

– Dobrze, ale chcę wiedzieć, co z tą młodą damą.

– Dostała rubin i na wszelki wypadek udziały w spółce, której skradzione dokumenty dotyczyły. Chodziło w nich o pożyczkę, która była już uregulowana, ale mogła podważać wiarygodność współudziałowców i znacznie obniżyć wartość ich akcji. Teraz nie tylko nie powie nic na ten temat, lecz także sama dopilnuje, żeby plotek takich nie było. W końcu od tego zależy, czy wzbogaci się w najbliższym czasie, czy nie.

– Bardzo sprytnie – stwierdziła z uznaniem Sabina. – Naprawdę jestem pełna podziwu, ojcze.

– Cieszę się, a teraz – jeśli możesz – poproś o herbatę i jakieś ciasteczka, bo za kilka minut spodziewam się ważnego gościa.

– Szkoda. Miałam nadzieję zadać ci jeszcze kilka pytań.

– Zadasz je później, Sabino. To nie powinno zająć zbyt dużo czasu. Przyjaciel twego brata przyjdzie złożyć mi wizytę, zapewne z uwagi na moją nogę.

Wyszła niechętnie z biblioteki, jak zwykle z poczuciem niesprawiedliwości i zlekceważenia. W zamyśleniu wpadła na kamerdynera. Przeprosiła za zdeptanie jego świeżo wypastowanych butów i poprosiła o herbatę dla ojca. Wiedziała, że gdyby była mężczyzną, to baron Ostrowski nigdy nie potraktowałby jej w ten sposób. Nikt wówczas nie potraktowałby jej w ten sposób!

Kierowała się do swego pokoju, kiedy usłyszała znajomy głos. Nie mogła się powstrzymać przed pozostaniem chwilę na schodach, by się upewnić, do kogo należał.

W głowie Sabiny posypała się lawina pytań. Czy to możliwe, że Wiktor Godlewski odwiedza właśnie jej ojca? Jak to się stało, że jest przyjacielem jej brata, a ona nic o nim do tej pory nie słyszała? Czy myśli o nim właśnie dlatego, że choć sama nie chce przed sobą tego przyznać, spodobał się jej jako mężczyzna? Czy może chodzi o kogoś zupełnie innego, a jej szalona wyobraźnia zniekształca tembr jego głosu? Czy przyszedł, by opowiedzieć ojcu o zajściu w ogrodzie? A jeżeli to on, to dlaczego włożyła tę beznadziejną, zupełnie niepasującą do jej figury, staromodną suknię? Dlaczego w ogóle zaprząta sobie głowę tym, jak wygląda, skoro on przyszedł do ojca, nie do niej? Po co w ogóle myśli o swoim wyglądzie?

Przysunęła się bliżej ściany, by wchodzący gość nie mógł jej zauważyć. Nigdy wcześniej nie podsłuchiwała prywatnych rozmów domowników, przynajmniej nie robiła tego celowo, teraz jednak ciekawość była zdecydowanie silniejsza niż dobre maniery.

– Wiktor Godlewski – zaanonsował z angielskim akcentem łysiejący kamerdyner, który przybył do Warszawy przed wieloma laty jako młody zakochany w polskiej pokojówce lokaj.

Na moment zaparło jej dech. Nie straciła jednak panowania nad sobą. Przylgnęła jeszcze bardziej do ściany i nasłuchiwała głosów zza uchylonych drzwi.

– Dziękuję, Bank. Mamy już herbatę, ale możesz zapytać pani Bank, czy ma więcej tych cytrynowych ciasteczek. Od czasu tego złamania wzrósł mi apetyt na słodycze.

– Moje uszanowanie, baronie Ostrowski.

– Proszę, niech pan siądzie, panie Godlewski. Przepraszam, że przyjmuję pana akurat tutaj, jednak w tym przypadku czuję się całkowicie usprawiedliwiony. Czy wykonał pan wszystkie moje polecenia dotyczące szantażystki?

Te słowa jeszcze bardziej utwierdziły Sabinę w słuszności swojej decyzji podsłuchiwania. Zbliżyła się do drzwi biblioteki, tak by obserwować jednocześnie korytarz i słuchać, o czym rozmawiają panowie.

– Jak zawsze – odparł stanowczo Wiktor Godlewski.

– Pytam tylko grzecznościowo. Nie miałem co do tego najmniejszej wątpliwości. Domyślam się, że nie było większych problemów.

– W zasadzie żadnych. Poza drobnym nieporozumieniem w ogrodzie. Ale i temu szybko zaradziłem.

– Mam nadzieję, że moja córka nie była trudnym obiektem obserwacji.

– W żadnym wypadku, baronie.

Co?! Obiektem obserwacji?! A więc to tak! Sabina niemal zagotowała się z oburzenia. O taką podłość nie mogła posądzać nikogo, nawet własnego ojca, choć zawsze pomijał ją w ważnych sprawach tylko ze względu na płeć.

Nie mogła dłużej znieść tej poniżającej rozmowy. Czuła się oszukana i zdradzona. Jeszcze wczoraj cieszyła się z zaufania, jakim obdarzył ją ojciec, powierzając jej szpiegowskie zadanie, a teraz zrozumiała, że to ona padła obiektem… No właśnie, obiektem czego?

W przypływie rosnącej wściekłości wpadła do biblioteki, trzaskając drzwiami tuż przed nosem pani Bank wnoszącej na tacy cytrynowe ciasteczka. Zreflektowała się na moment, otworzyła ponownie drzwi, ustępując gospodyni, po czym przeprosiła i podziękowała jej najuprzejmiej, jak w tej sytuacji potrafiła.

Gdy tylko ciasteczka znalazły się na stole, a pani Bank po drugiej stronie drzwi, twarz Sabiny znowu nabrała zaciętego wyrazu.

– Czy dobrze zrozumiałam tę rozmowę przed chwilą? – powiedziała podniesionym tonem. – Czy pan Godlewski – rzuciła gościowi pogardliwe spojrzenie – także brał udział w tej sprawie?

– Od samego początku, panno Ostrowska – potwierdził Wiktor bez większych emocji.

– Mam przez to rozumieć, że moja rola była całkowicie zbędna? – Oparła dłonie na biodrach. – A ja naiwna myślałam, że w końcu zostałam dopuszczona do największych tajemnic mojej rodziny i po tylu prośbach przekonałam ojca, że może mi zaufać i powierzyć jakieś zadanie.

– Niezupełnie – odparł jej atak baron Ostrowski. – Twoja rola była ważna, jednakowoż nie mogłem dopuścić, żeby stała ci się jakaś krzywda.

– Więc francuski sztylet i te wszystkie wskazówki były jedynie po to, żebym poczuła się dowartościowana i dała wam święty spokój?!

– Oczywiście, że nie. Musisz zrozumieć, że nigdy nie powierza się samodzielnej akcji osobie bez jakiegokolwiek doświadczenia. Musiałem zapewnić ci wsparcie. – Jego ton ani na moment nie uległ zmianie.

– I pan Godlewski był właśnie tym wsparciem? – zapytała, czując, że cała radość, jaka towarzyszyła jej tego ranka, przepadła jak kamień w wodę.

– Sama musisz przyznać, że jego obecność przydała się w ogrodzie przed pałacem. To, że nie wiedziałaś, jaki jest w tym jego udział, miało zapewnić naturalność waszym kontaktom.

– Poradziłabym sobie i bez niego! Ten pulchny jegomość nie stanowił prawdziwego niebezpieczeństwa. Poza tym był tak pijany, że z łatwością zdołałybyśmy mu uciec, gdyby próbował przejść od słów do czynów. Sądzę jednak, że mocny był jedynie w języku – skłamała.

– Tego nie możesz być do końca pewna. A w ciemnościach mógł skradać się przecież nie tylko on, ale ewentualny wspólnik szantażystki wściekły za próbę zdemaskowania i zdeterminowany na tyle, by cię uciszyć.

– Wątpię – westchnęła. – Odnoszę wrażenie, że dałam się nabrać jak naiwne dziecko. Sądziłam, że robię coś niebezpiecznego, coś istotnego, a tymczasem wystąpiłam w roli balastu. A może całej sprawy w ogóle nie było? Ta kobieta tylko odegrała rolę szantażystki na potrzeby zaspokojenia mojego ego, a pan Godlewski doskonale się ubawił w roli mojego anioła stróża, widząc, jak bezpodstawnie ekscytuję się z byle powodu.

– Mylisz się, Sabino. – Edgar Ostrowski wreszcie spojrzał na córkę uważniej. – Przestań się tak emocjonować, to nie uchodzi damie z twoją pozycją. – Znów zapatrzył się w przestrzeń. – Sprawa miała miejsce naprawdę, twoja rola nie była tylko pokazowa, a pan Godlewski jedynie pomagał ci w wykonaniu zadania. Nie mógł przecież niezauważenie krążyć przy wejściu do pokoju dla pań. Tylko ty mogłaś to zrobić. Skończmy już omawiać ten temat – powiedział obojętnym tonem. – Niedługo ma przyjść mój lekarz, dlatego bądź tak dobra i pokaż naszemu gościowi, zanim wyjdzie, część kolekcji ram i obrazów swojej matki. On także pasjonuje się sztuką, a ja, siłą rzeczy, nie mogę go oprowadzić. – Zbył ją jak zwykle, zupełnie ignorując jej wybuch.

– Mówisz mi prawdę, ojcze? Szantaż rzeczywiście miał miejsce i nie było to jedynie przedstawienie na potrzeby zaspokojenia moich śledczych zapędów? – zapytała z resztką nadziei zupełnie skompromitowana, co mogło skutkować albo wybuchem płaczu, na co nie mogła sobie w tej chwili pozwolić, albo złości, którą musiała zaraz gdzieś wyładować.

– Zapewniam cię. Od czegoś musisz przecież zacząć. Nie mogłem pozwolić, byś zraziła się po pierwszym dochodzeniu lub, nie daj Boże, by stała ci się krzywda.

– Mam przez to rozumieć, że będą kolejne razy?

– Jeżeli będę potrzebował twojej pomocy, na pewno o nią poproszę – zapewnił uspokajająco.

Niby wiedziała, że powiedział tak tylko po to, by dobrze wypaść przy gościu i zakończyć dyskusję, nie potrafiła jednak pozbawić siebie tlącej się iskierki nadziei.

4.

Kolekcja, którą Sabina odziedziczyła po baronowej Magdalenie Ostrowskiej, składała się z kilkudziesięciu obrazów najczęściej mało znanych artystów i przyjaciół jej matki. Dzieła te oprawione były w bardzo cenne, bogato zdobione ramy. Właściwie to one stanowiły kolekcję samą w sobie i warte były wielokrotnie więcej niż malunki, które miały zdobić. Część tych zbiorów wisiała w specjalnie przeznaczonym do tego celu pokoju w rezydencji miejskiej barona, reszta zdobiła ściany dworu pod Ostrołęką lub znajdowała się w jednym z czterech sejfów.

– Przyznaję, że jeśli tak wygląda drobna część kolekcji, to z niecierpliwością czekam, kiedy zobaczę resztę eksponatów – przerwał milczenie szczerze zdumiony Wiktor Godlewski, kiedy znaleźli się sami w salonie na piętrze.

– Chyba nie sądzi pan, że będę z nim rozmawiała grzecznie o zbiorach mojej matki? – spytała zadziornie Sabina.

– Nawet mi to przez myśl nie przeszło, panno Ostrowska – oświadczył z kpiącym uśmiechem. – Po tym, jak wpadła pani dzisiaj do biblioteki? Nie posądzałbym pani o chęć odbycia kulturalnej pogawędki na temat dzieł sztuki.

– Nie docenia mnie pan. – Gniewnie zmarszczyła brwi. – Niech pan sobie nie wyobraża, że zachowam milczenie wobec tak impertynenckiego zachowania.

– Impertynenckiego? Czyli zamierza mnie pani przeprosić za podsłuchiwanie?

– Przeprosić? Pana? Za podsłuchiwanie? – powiedziała powoli, jakby ważąc dokładnie każde swoje słowo.

– Chyba tego wymagają zasady dobrego wychowania.

Nagle przestało jej przeszkadzać to, że ma na sobie znoszoną domową suknię, a na głowie niezbyt wymyślną fryzurę. Ten gbur nie zasługiwał na to, żeby się dla niego stroić!

– Nie zamierzam tego uczynić.

– A więc, o jakie inne pani impertynencje chodzi? – spytał poważnie.

– Moje?!

– Przecież nie moje – odparł lekko już rozdrażniony tą wymianą zdań.

– A jak pan inaczej nazwie swoje postępowanie podczas balu?

– Nie rozumiem, o co pani chodzi.

Przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Najwyraźniej wprawiało go w dobry humor obserwowanie jej rosnącej furii.

– O co?! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Czy świetnie się pan bawił, obserwując moje nieudolne poczynania szpiegowskie?

– Nie powiem, żeby było to najgorsze doświadczenie w moim życiu.

– Zapewne specjalnie odprowadził mnie pan wtedy po tańcu w drugi koniec sali, żeby utrudnić mi zadanie i zmusić do wymyślenia, jak dojść do drzwi prowadzących do pokoju dla pań?

– Przyznaję – odpowiedział nadal spokojnie, świadomie potęgując jej irytację.

Kpił z niej, ale w niezwykle niewymuszony sposób. Jakby igranie z czyimiś emocjami było dla niego codziennością. Gdzie się nauczył tak świetnie udawać obojętnego?

– Rozmowa o gruczołach zapachowych skunksa także miała na celu dekoncentrację i utrudnienie mi wykonywania zadania?

Zmrużyła oczy, zasłaniając je firanką niezwykle długich rzęs. Jej policzki przybrały barwę dojrzałych brzoskwiń, a na czole między brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Sabina szybko zdała sobie sprawę ze swojego nieprzystającego powadze damy wyglądu, bo za moment uniosła głowę, wysuwając dzielnie bródkę, jakby chciała tym samym rzucić przeciwnikowi wyzwanie.

– Och. Proszę nie przeceniać moich zasług, to akurat sama pani sprowokowała, komplementując swoją skromną osobę. A może chciała pani usłyszeć ode mnie bardziej wyszukane pochlebstwa niż, jak przypuszczam, te wymyślone przez całą rzeszę dżentelmenów przede mną.