Zaklęta w ciszy - Gajdowska Urszula - ebook + audiobook

Zaklęta w ciszy ebook i audiobook

Gajdowska Urszula

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Londyn, 1823 rok. Gdy umiera stary hrabia Foglar, jego synowie nie tylko dziedziczą znaczny majątek, lecz także dowiadują się o istnieniu nieznanej wcześniej siostry. Dziewczynka cierpi na zagadkową przypadłość, objawiającą się niemożnością mówienia przy obcych. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że milczenie małej Evie kryje mroczną i niebezpieczną tajemnicę z przeszłości Wraz z dziewczynką w życiu najstarszego syna i dziedzica hrabiowskiego tytułu, Fryderyka, pojawia się jej guwernantka, panna Florence Thompson. Choć między tymi dwojgiem od początku iskrzy, to wydaje się, że dzieli ich ogromna niechęć i bariery społeczne nie do pokonania. Mają jednak wspólny cel: pomóc swej małej podopiecznej pokonywać jej lęki. Czy im się to uda? Czy Fryderyk i Florence znajdą też drogę do siebie? I czy stary hrabia pozostawił swoim dzieciom mapę do pirackiego skarbu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 42 min

Lektor: Donata Cieślik
Oceny
4,5 (35 ocen)
25
6
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
joasiaas

Nie oderwiesz się od lektury

Super. polecam
00
wiesia72

Nie oderwiesz się od lektury

oki
00
akaniuk85

Nie oderwiesz się od lektury

Często mówi się, że do odważnych świat należy. Zastanówmy się zatem, czym jest odwaga. Bo, czy odważny jest ten, kto niczego się nie boi, czy ten, kto stara się pokonywać swoje lęki i słabości? Na to pytanie postaramy się odpowiedzieć na podstawie książki „Zaklęta w ciszy” Urszuli Gajdowskiej. Dzięki tej autorce pokochałam romanse historyczne, ale „Zaklęta w ciszy”, choć jak najbardziej wyczerpuje znamiona tego gatunku, to jest zdecydowanie czymś więcej, niż tylko romansem. O tym jednak przekonacie się już za chwilę. Na kartach powieści przenosimy się do roku 1823. Przystępując do lektury książki, stajemy się obserwatorami życia Fryderyka, najstarszego z synów zmarłego hrabiego Foglara. Po śmierci ojca to właśnie on dziedziczy hrabiowski tytuł, a wspólnie z pozostałymi braćmi dzieli pokaźny majątek. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że to nie wszystko, co stanowi spuściznę po hrabim. Teraz zobowiązany jest także do sprawowania opieki nad małą Evie, siostrą, o której istnieniu dowi...
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Lęki przyjmują różne formy od zmartwienia, niepokoju , ataków paniki, obsesyjnych myśli po fobie . A czy Wy zmagacie się z jakimiś lękami? "Zaklęta w ciszy " Urszula Gajdowska Lucky Wydawnictwo porusza temat mutyzmu wybiórczego. Muztyzm jest zaburzeniem lękowym ,który często występuje u dzieci i młodzieży, a nawet osób dorosłych. W tej historii Autorka pokazała w jaki sposób można pracować z osobą zmagającą się takim zaburzeniem . Nie da się tego zrobić szybko. Terapia wymaga wiele pracy w czasie jakiego potrzebuje osoba zmagającą się z tym zaburzeniem . Autorka w znakomity sposób wplotła w historię Evie sposoby jak pracować z osobą z mutyzmem wybiórczym. "Tak dobrze jej szło, a tu znowu pojawiło się to okropne uczucie,którego nijak nie potrafiła opanować . Jakby ktoś zaklął ją w ciszy ..." Fryderyk Foglar dowiaduje się że wraz z otrzymaniem tytułu i spadku po zmarłym ojcu,zyskał siostrę . Postanawia dochować przysięgi i zająć się dziewczynką z nieprawego łoża. Evangeline Wood tra...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ur­szula Gaj­dow­ska Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-41-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1

Lon­dyn, wrze­sień 1820 roku

– To ma być ta wy­ma­rzona có­reczka hra­biego?! – za­kpił wy­soki je­go­mość w dłu­gim płasz­czu, zer­ka­jąc na sku­lone, prze­ra­żone dziecko o wiel­kich, nie­bie­skich oczach. – Są­dzi­łaś, że dzięki temu cze­muś zdo­łasz się do niego zbli­żyć? – zwró­cił się do ko­biety, która za­sła­niała sobą dziew­czynkę. – Na twoim miej­scu trzy­mał­bym to dzi­kie stwo­rze­nie z dala od ludz­kich oczu, bo je­śli wia­do­mość o tym się roz­nie­sie, to nie wy­cią­gniesz już od sta­ruszka zła­ma­nego pensa. A za­miast zdo­być in­for­ma­cję o tej prze­klę­tej szka­tule i wy­ma­rzone bo­gac­two, tra­fisz tam, gdzie ta­kie oszustki jak ty zwy­kle koń­czą. A ją... ją z pew­no­ścią od­rzuci.

– Wszyst­kiego się do­wiem. Przy­się­gam. – Wy­cią­gnęła przed sie­bie dło­nie w ge­ście pod­da­nia. – Po­trze­buję tylko wię­cej czasu.

– Czasu?! – wark­nął męż­czy­zna. – Tego aku­rat mia­łaś pod do­stat­kiem. Już raz da­łem się na to na­brać i co? Mie­li­śmy wy­cią­gnąć od hra­biego in­for­ma­cję, od­na­leźć skrytkę i żyć spo­koj­nie w do­statku. A ty? – Za­ci­snął szczęki i spoj­rzał na nią groź­nie. – Uma­wia­li­śmy się ina­czej.

– Nie mia­łam na to wpływu. Nie zro­zu­miesz...

– Te­raz to już nie ma zna­cze­nia, te­raz ty i to... – zmiął w ustach prze­kleń­stwo. – Ko­cha­łem cię – po­wie­dział ła­god­niej. – Ale to już prze­szłość. – Na­brał po­wie­trza przez nos i wy­pu­ścił ustami. Mu­siał być bar­dzo zde­ner­wo­wany. – Nie roz­wią­zuje to jed­nak na­szej umowy – wy­ce­dził.

– Sta­ra­łam się wy­do­być od niego ten se­kret, ale to wcale nie ta­kie pro­ste. Nie ufa mi – wy­ja­śniała młoda ko­bieta, roz­ma­so­wu­jąc obo­lałe nad­garstki. Po­czą­tek wi­zyty prze­biegł w znacz­nie mniej przy­ja­znej at­mos­fe­rze.

– Ra­dził­bym ci bar­dziej się po­sta­rać albo pójdę do two­jego ko­chanka i wszystko mu opo­wiem. Wtedy i ty, i to... – wska­zał na sku­lone w kłę­bek dziecko – ...tra­fi­cie na ulicę. Je­śli nie do ja­kie­goś cyrku. Nie ro­zu­miem, po co trzy­masz to dzi­wa­dło w domu. Od­da­ła­byś mamce, a sama sku­piła się na tym, jak po­dejść hra­biego. Spójrz na to! Spo­sób na słod­kiego bo­ba­ska prze­stał dzia­łać. Ża­den męż­czy­zna o zdro­wych zmy­słach nie chciałby ta­kiego ob­cią­że­nia. – Za­śmiał się ni­skim gło­sem. – Ostrze­gam. Nie je­steś nie­za­stą­piona. Stary jest łasy na ko­biece piękno i ktoś inny ła­two zaj­mie twoje miej­sce. – Od­wró­cił się i wy­szedł, gło­śno trza­ska­jąc drzwiami.

Ko­bieta do­bie­gła do nich i za­su­nęła sko­bel, po czym od­wró­ciła się i wol­nym kro­kiem zbli­żyła się do ma­łej dziew­czynki.

– Już do­brze, Evie. Już so­bie po­szedł. – Do­tknęła czule jej splą­ta­nych, ja­snych lo­ków. – Je­steś słodką i mą­drą dziew­czynką. – Pró­bo­wała ją ob­jąć, ale dziecko sku­liło się jesz­cze bar­dziej, więc się wy­co­fała.

– On po­wie­dział, że hra­bia mnie od­rzuci – wy­mru­czała dziew­czynka. – Co to zna­czy „od­rzuci”?

– On kła­mał. Chciał ci zro­bić przy­krość.

– Dla­czego? – spy­tała ci­cho.

– Nie­któ­rzy lu­dzie lu­bią, jak inni cier­pią. Twój oj­ciec dba o nas, wiesz prze­cież.

– Uszko­dził moją lalkę. – Za­łkała. – Wy­rwał jej oczy, ręce i włosy, za­brał su­kienkę.

– Uszyję ci nową – za­pew­niła ko­bieta i do­tknęła znisz­czo­nej przy­tu­lanki córki.

– A co z tą?

– Ta się już ra­czej nie na­daje. Z dziur po oczkach, rę­kach i wło­sach wy­stają pa­kuły, ale może ob­szyję ją ma­te­ria­łem i zro­bię z niej nową. – Uśmiech­nęła się ko­bieta.

– Niech zo­sta­nie taka, jaka jest. Tylko za­ła­tajmy dziury.

– Ale nie przy­po­mina już lalki.

– Wła­śnie dla­tego – wy­szep­tała dziew­czynka. – Ja też nie przy­po­mi­nam in­nych dzieci. Nie chcę no­wej.

* * *

Nie­kiedy po­zor­nie nie­istotne zda­rze­nie po­trafi prze­wró­cić na­sze ży­cie do góry no­gami – po­my­ślała Flo­rence Thomp­son i po­chy­liła się pod ró­ża­nym krze­wem w oran­że­rii na­le­żą­cej do ma­jątku jej ku­zynki w hrab­stwie Nor­thum­ber­land. – A moje ży­cie wy­daje się z góry za­pla­no­wane, prze­wi­dy­walne i do cna wy­zute z... wła­ści­wie ze wszyst­kiego. – Jęk­nęła i za­częła ostroż­nie od­gar­niać ko­lejne li­ście.

– Tu się pani ukryła – usły­szała z od­dali głę­boki, tu­balny głos. Na­le­żał on do wy­so­kiego męż­czy­zny w ob­ci­słym czar­nym sur­du­cie, za­glą­da­ją­cego do oran­że­rii. Miał na so­bie roz­piętą na piersi ko­szulę, ja­sne bry­czesy i wy­so­kie buty z cho­le­wami. Zgnie­ciony biały fu­lar trzy­mał w le­wej dłoni.

Przy­ję­cia w wiej­skich po­sia­dło­ściach przed­sta­wi­cieli ary­sto­kra­cji były ide­al­nym pre­tek­stem do noc­nych scha­dzek go­ści. Naj­wy­raź­niej w ta­kim celu zaj­rzał tu ów je­go­mość – po­my­ślała panna Thomp­son. – Na jego nie­szczę­ście na­tknął się na nie­wia­stę cno­tliwą.

Flo­rence miała już z nim kil­ku­krot­nie do czy­nie­nia, ale wtedy nie zwra­cał na nią szcze­gól­nej uwagi. Nie dzi­wiła się. Jako gu­wer­nantka stała się nie­wi­dzialna, choć jesz­cze kilka lat wcze­śniej sta­no­wiła cał­kiem nie­złą par­tię. Oczy­wi­ście za­nim jej oj­ciec do­pro­wa­dził ich ma­ją­tek do ru­iny w po­goni za wy­na­laz­kami i ode­brał so­bie ży­cie. Nie to, żeby dziew­czy­nie za­le­żało na pu­stych kom­ple­men­tach i hor­dzie wiel­bi­cieli, bo od za­wsze wo­lała na­ukę, dla­tego skoń­czyła szkołę dla gu­wer­nan­tek i prze­czy­tała nie­mal cały księ­go­zbiór ojca, ale było jej żal, że tak na­gle prze­stano się nią in­te­re­so­wać.

– Zdaje się, że mnie pan z kimś po­my­lił – oznaj­miła z chłodną re­zerwą.

– Czyżby i sza­nowna pani umó­wiła się tu­taj na schadzkę? – pró­bo­wał żar­to­wać. Ze spo­sobu, w jaki się po­ru­szał, do­my­śliła się, że nie jest zu­peł­nie trzeźwy.

Rzu­ciła mu po­gar­dliwe, wro­gie spoj­rze­nie, choć nie była pewna, czy był w sta­nie do­strzec jej minę z tak du­żej od­le­gło­ści. Znaj­do­wali się na prze­ciw­nych krań­cach ścieżki.

– Pani mał­żo­nek za­pewne nie ma o ni­czym po­ję­cia? – za­py­tał po tym, jak zro­bił kilka kro­ków i ob­da­rzył ją iro­nicz­nym uśmie­chem, który nie ob­jął jego oczu. – To ten dżen­tel­men po­chra­pu­jący w po­koju gier, jak mnie­mam.

– Mówi pan za­pewne o męż­czyź­nie przy­po­mi­na­ją­cym eks­po­nat mu­ze­alny, z trąbką do słu­cha­nia i mo­no­klem na zło­tym łań­cuszku?

– I jesz­cze go pani ob­raża?

– To mąż mo­jej ku­zynki – oświad­czyła dziew­czyna. – A nie mó­wię tego je­dy­nie z czy­stej zło­śli­wo­ści. Bie­daczka wy­cier­piała się przez niego tyle, że ma prawo od niego ode­tchnąć – po­wie­działa, za­nim zdą­żyła po­my­śleć, że jej nie wy­pada.

– Czyli jest pani tą trze­cią? – Skrzy­wił się.

Zi­gno­ro­wała to.

– Tą zrzę­dliwą starą panną – do­pre­cy­zo­wał szep­tem, za­chwiał się i czknął. Znaj­do­wał się jed­nak już na tyle bli­sko, że wszystko zro­zu­miała.

– Wi­dać po­zna­łam się na wa­szym ga­tunku za­wczasu – żach­nęła się. – A co z pana żoną? Ko­biety od wie­ków mu­szą zno­sić ta­kie upo­ko­rze­nia, bo przy­pa­dła im w udziale rola ule­głych cier­pięt­nic, pod­czas gdy sza­nowni mał­żon­ko­wie hu­lają po świe­cie za­chę­cani po­kla­skiem im po­dob­nych.

– Da­li­bóg, panno Thomp­son, je­stem skon­fun­do­wany głę­bią mej igno­ran­cji. Wszak nie ucho­dzi o wia­ro­łom­stwo po­są­dzać płci pięk­nej – za­kpił, od­zy­skaw­szy rów­no­wagę. – A je­śli na­wet – po­chy­lił się i przez za­ci­śnięte zęby do­dał: – to z pew­no­ścią sza­nowny mał­żo­nek jest de­spotą i opi­ju­sem, ja­kiego świat nie wi­dział. W do­datku, jak mnie­mam, nie po­trafi spło­dzić po­tomka i ogól­nie rzecz uj­mu­jąc, to wy­jąt­kowy idiota. Tak go, zdaje się, opi­sała pani ku­zynka.

– Aku­rat idiotą jest cał­kiem prze­cięt­nym – od­cięła się panna Thomp­son. – Co do reszty, to sama bym go le­piej nie opi­sała.

– Czyli nie jest pani do reszty wy­zuta z po­czu­cia hu­moru?

– Pan naj­wy­raź­niej rów­nież – po­wie­działa z uzna­niem, co zdzi­wiło ją samą bar­dziej niż jego. – Jed­na­ko­woż nie uspra­wie­dli­wia to by­cia roz­pust­ni­kiem.

– Roz­pust­ni­kiem? Tak mnie pani oce­nia?

W pełni za­słu­żył so­bie na taki osąd, ale to nie była jego wina! Przy­naj­mniej tak so­bie to tłu­ma­czył. W tym par­szy­wym świe­cie je­dy­nie taka po­stawa mo­gła uchro­nić go przed bó­lem. Zbyt długo sta­rał się być ślepy na to, co działo się wo­kół, i grać rolę po­tul­nego idioty. Nie po­stę­po­wał uczci­wie, ale któż tak ro­bił?

– Sam pan so­bie tę ocenę wy­sta­wił – pod­su­mo­wała panna Thomp­son.

– A może to ktoś mnie na tę złą drogę spro­wa­dził?

– Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że nie po­trze­buje pan po­mocy w kro­cze­niu ścieżką mroku. – Zmru­żyła po­wieki i pod­parła się rę­koma w ta­lii.

Męż­czy­zna aż wzdry­gnął się na ten wi­dok.

– A co pani ma w ta­kim ra­zie na swoje uspra­wie­dli­wie­nie?

– Ja przy­szłam tu nie na schadzkę, a dla­tego, że mój pod­opieczny zgu­bił gdzieś mię­dzy ro­śli­nami jedną ze swo­ich ce­ra­micz­nych ku­lek i obie­ca­łam ją od­szu­kać – ob­wie­ściła z dumą.

– Wie­rzę pani.

– O, pro­szę – zdzi­wiła się.

– Nie po­tra­fię so­bie na­wet wy­obra­zić, ja­kim trzeba być de­spe­ra­tem, aby się z pa­nią umó­wić.

– Ado­nis się zna­lazł – wy­szep­tała, mru­żąc oczy.

– Nie o pani po­wierz­chow­ność cho­dzi – zlu­stro­wał jej po­stać z góry na dół i uniósł brew nie­mal pod same włosy. – Nikt jed­nak nie umówi się z zołzą.

– Też coś! – prych­nęła i ru­szyła na­przód, pró­bu­jąc go omi­nąć na wą­skiej ścieżce. Nie­stety nie było to ła­twe za­da­nie. Męż­czy­zna był wy­soki i po­stawny, a ona, mimo że nie na­le­żała do ni­skich ko­biet, to w star­ciu z nim nie miała więk­szych szans.

Tro­chę trwało, nim udało im się prze­rwać drep­ta­nie w miej­scu i na­prze­mienne ki­wa­nie się na boki przy­po­mi­na­jące nie­udolny ta­niec, nim zro­zu­mieli, że mu­szą sta­nąć do sie­bie przo­dem i prze­su­nąć się kro­kiem do­staw­nym, każde w swoją stronę.

Kiedy byli na­prze­ciwko sie­bie, Flo­rence po­tknęła się i oparła o tors męż­czy­zny. Nie znała go pra­wie wcale, nie po­lu­biła i nie miała ta­kiego za­miaru, ale kłam­stwem by­łoby stwier­dze­nie, że nie wy­wo­łało to u niej żad­nego wra­że­nia. Był wy­so­kim, nie­wąt­pli­wie przy­stoj­nym bru­ne­tem o kwa­dra­to­wej szczęce ze śla­dami za­ro­stu. Nie mo­gła tego zlek­ce­wa­żyć, choćby jej roz­są­dek prze­ży­wał ka­tu­sze. Gdy od­ru­chowo chwy­cił ją w ta­lii, chro­niąc przed upad­kiem, przy­su­nęła się bli­żej, a do jej noz­drzy do­tarł jego za­pach. Nie był od­py­cha­jący. Ku swo­jemu zdzi­wie­niu nie zna­la­zła w nim nic nie­przy­jem­nego. Za­pach roz­grza­nej skóry z reszt­kami sza­rego my­dła i de­li­katną wodą ko­loń­ską... Po­czuła, jakby jej ciało ożyło, wy­bu­dzone z dłu­giego le­targu, i za­częło do­ma­gać się za­spo­ko­je­nia. To było nie­etyczne, nie­po­prawne, nie­roz­sądne, złe... Ale niech dia­bli po­rwą roz­są­dek! Chciała cze­goś wię­cej. By­łaby ob­łud­nicą, gdyby temu za­prze­czyła.

Od­sko­czyła na­tych­miast, bro­niąc resz­tek god­no­ści. Ten męż­czy­zna był zbyt nie­bez­pieczny...

– A kulka? – przy­po­mniał, opie­ra­jąc obie dło­nie o bio­dra z przy­kle­jo­nym szel­mow­skim uśmie­chem.

– Wrócę tu z sa­mego rana. Nie chcia­ła­bym stać się świad­kiem cze­goś, czego wi­dzieć nie po­win­nam.

– Bo sama wo­la­łaby pani wziąć w tym udział?

– Może pan so­bie po­ma­rzyć.

– Mnie pani nie oszuka, panno Thomp­son – za­śmiał się. Sam nie wie­dział, co go pod­ku­siło. Ni­gdy nie za­cho­wy­wał się w ten spo­sób, ale to jej ob­no­sze­nie się pru­de­ryj­no­ścią i osą­dza­nie go bez po­zna­nia ca­łej prawdy po­dzia­łało na niego pro­wo­ku­jąco.

Flo­rence po­de­szła i do­tknęła pal­cem wska­zu­ją­cym poły jego sur­duta.

– Je­śli pan są­dzi, że ta­kie sztuczki ro­bią na mnie ja­kie­kol­wiek wra­że­nie, to się pan grubo myli.

– Czyżby? – Po­chy­lił się i cmok­nął ją w usta.

Nie zdą­żyła usko­czyć. Otwo­rzyła sze­roko oczy i opusz­kami do­tknęła swo­ich warg. Po­czuł wy­rzuty su­mie­nia, ale i coś jesz­cze...

– Prze­pra­szam – wy­szep­tał zu­peł­nie szcze­rze.

Nie od­po­wie­działa.

– Mam na­dzieję, że nie ura­zi­łem tym pani...

– Ura­ził pan. – Skrzy­wiła się, spo­glą­da­jąc na jego ob­rączkę, i czym prę­dzej ru­szyła do wyj­ścia. Nie zwró­ciła uwagi na to, że nie byli sami.

2

Lon­dyn, trzy lata póź­niej

Po­dróż stat­kiem z portu Gdańsk oka­zała się o wiele zno­śniej­sza, niż Fry­de­ryk Fo­glar mógł przy­pusz­czać. Za­nim jed­nak do­tarł odra­paną dryndą do miesz­ka­nia czyn­szo­wego wy­naj­mo­wa­nego przez hra­biego w bied­nej czę­ści Lon­dynu i wspiął się po zmur­sza­łych scho­dach na dru­gie pię­tro bu­dynku, jego hu­mor uległ znacz­nemu po­gor­sze­niu.

Nie to, żeby Fry­de­ryk szcze­gólną wagę przy­wią­zy­wał do oto­cze­nia i wy­gód. Po pro­stu ina­czej wy­obra­żał so­bie miej­sce spo­tka­nia z dawno nie­wi­dzia­nym oj­cem.

Po­my­ślał o li­ście, który otrzy­mał przed ty­go­dniem, a który był dla niego wiel­kim za­sko­cze­niem. Już prę­dzej spo­dzie­wałby się wia­do­mo­ści od nie­ży­ją­cej matki niż od tego sta­rego... zmiął w ustach prze­kleń­stwo i wziął głę­boki od­dech. Nie było to naj­roz­sąd­niej­sze po­su­nię­cie, bo za­pach stę­chli­zny i fe­ka­liów po­mie­szany z odo­rem stra­wio­nego al­ko­holu spra­wił, że za­krę­ciło mu się w gło­wie. Skrzy­wił się, za­pu­kał w po­ma­lo­wane na zie­lono drzwi i nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie, na­ci­snął klamkę.

– Ki dia­beł?! – mruk­nął przy­gar­biony męż­czy­zna trzy­ma­jący w ręku pi­sto­let.

– Jac­kins? – spy­tał Fry­de­ryk i przyj­rzał się po­marsz­czo­nej twa­rzy sta­rego wilka mor­skiego. – Ro­bisz te­raz za ka­mer­dy­nera?

– Pa­nicz Fry­de­ryk? Hra­bia na pana czeka – rzu­cił męż­czy­zna, od­wró­cił się na pię­cie i po­szedł w głąb ciem­nego po­miesz­cze­nia.

Żad­nego przy­wi­ta­nia, żad­nych py­tań. Wi­dać sta­remu ma­ry­na­rzowi rów­nie mocno za­le­żało na od­no­wie­niu kon­tak­tów, co i jemu.

Fry­de­ryk wszedł za nim do nie­wiel­kiej sy­pialni. Je­śli wcze­śniej jego zmysł po­wo­nie­nia prze­ży­wał ka­tu­sze, to tu­taj za­czy­nał do­go­ry­wać. Nie cze­kał na po­wi­ta­nia, tylko oba­wia­jąc się, że za­raz zwy­mio­tuje, pod­biegł do okna i szarp­nął za klamkę, by je otwo­rzyć.

– To ty? – pa­dło zza bal­da­chimu, czy ra­czej po­dziu­ra­wio­nej, po­pla­mio­nej tka­niny osła­nia­ją­cej łoże.

– Ow­szem – od­rzekł i ostroż­nie pod­szedł w kie­runku, z któ­rego do­cho­dził głos. – We­zwał mnie oj­ciec. – Ostat­nie słowo wy­po­wie­dział z nie­udol­nie skry­waną od­razą.

– Nie są­dzi­łem, że się zde­cy­du­jesz przy­je­chać.

– A jed­nak – wes­tchnął męż­czy­zna i przy­su­nął so­bie ta­bo­ret.

– Pew­nie się do­my­ślasz, że nie­wiele ży­cia mi już po­zo­stało.

Fry­de­ryk nie od­po­wie­dział.

– Wiesz, że ty­tuł i ma­ją­tek przejdą w ca­ło­ści w twoje ręce?

– Czyli coś jesz­cze zo­stało z po­sagu wnie­sio­nego przez matkę? – Fry­de­ryk nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać. – Za­pewne do­nie­siono ojcu, że nie po­trze­buję jał­mużny. Udało mi się po­mno­żyć to, co matka zdo­łała od­dać mi przed śmier­cią. Moi bra­cia też so­bie ja­koś po­ra­dzili. Na od­no­wie­nie re­la­cji ro­dzin­nych ra­czej już za późno.

– Wiem i nie wi­nię cię za to, że nie po­tra­fisz mi prze­ba­czyć tego, co zro­bi­łem.

– Mówi oj­ciec o tym, jak upo­ko­rzył na­szą matkę przed ca­łym świa­tem, a po­tem do­bił ko­lejną – pod­kre­ślił to słowo – ra­do­sną no­winą?

– To twoja ocena, synu. Nie mam ci za złe, że ni­gdy nie chcia­łeś wy­słu­chać wer­sji obu stron.

Fry­de­ryk za­czął pod­no­sić się z miej­sca.

– Za­cze­kaj! – Stary hra­bia wy­cią­gnął rękę. – Nie będę się uspra­wie­dli­wiał. Nie przed kimś, kogo żona...

– Nie chcę o tym roz­ma­wiać.

– Do­brze – jęk­nął męż­czy­zna – ale wy­słu­chaj mnie, bo ko­lej­nej oka­zji nie bę­dzie. – Od­rzu­cił koc, któ­rym był przy­kryty, i po­ka­zał nogi za­jęte gan­greną.

Stąd ten nie­zno­śny fe­tor – po­my­ślał Fry­de­ryk, ale udał, że wi­dok ro­pie­ją­cych zgo­rzeli nie robi na nim wra­że­nia.

– Nie­wiele czasu mi zo­stało, a jest coś, czego zo­sta­wić nie mogę.

– Słu­cham.

– Przed ośmioma laty, tuż po Kon­gre­sie Wie­deń­skim, w któ­rym sam bra­łeś udział...

– I pro­sto z któ­rego przy­by­łem na po­grzeb matki – wtrą­cił Fry­de­ryk.

– ...do­wie­dzia­łem się, że na świat przyj­dzie mój ko­lejny po­to­mek – kon­ty­nu­ował męż­czy­zna, nie zwra­ca­jąc uwagi na awer­sję syna.

– We­zwał mnie oj­ciec po to, by po­wie­dzieć o ko­lej­nym ro­man­sie? W do­datku ta­kim, który oka­zał się... owocny w skut­kach?! – spy­tał obu­rzony Fry­de­ryk. – I to po­dwój­nie. Bo po­dej­rze­wam, że in­for­ma­cja ta nie po­mo­gła mo­jej ko­na­ją­cej matce.

– Wiem, że tego nie zro­zu­miesz, a może i nie uwie­rzysz mi, ale ni­gdy nie opu­ści­łem żad­nego z mo­ich dzieci.

– Czyżby?

Męż­czy­zna zi­gno­ro­wał py­ta­nie.

– Do­kład­nie pół roku po śmierci two­jej matki na świat przy­szła ma­leńka iskierka – po­wie­dział z czu­ło­ścią. – Ło­ży­łem na jej utrzy­ma­nie od chwili na­ro­dzin, na­wet wów­czas, kiedy jej matka zmarła, a dziecko tra­fiło na pen­sję na pół­nocy kraju. To je­den z lep­szych ośrod­ków w An­glii, ale do­syć drogi.

– Mam pła­cić za edu­ka­cję dziew­czynki, o któ­rej ist­nie­niu do tej pory na­wet nie wie­dzia­łem? Jest cho­ciaż oj­ciec pe­wien, że to jego dziecko?

– Je­stem – od­parł twar­dym to­nem stary hra­bia. – To twoja przy­rod­nia sio­stra! Wiem, że nie zi­gno­ru­jesz tej in­for­ma­cji.

Fry­de­ryk za­ci­snął zęby. Oj­ciec miał świa­do­mość, że naj­star­szy z jego po­tom­ków nie opu­ści w po­trze­bie dziecka, z któ­rym łą­czą go więzy krwi.

– Przy­rzek­nij!

– Przy­rze­kam – po­wie­dział Fry­de­ryk z nie­chę­cią, po­że­gnał się i wy­szedł.

Na­stęp­nego dnia oj­ciec do­ko­nał ży­wota, a mie­siąc póź­niej nowy hra­bia Fo­glar wraz z czte­rema in­nymi męż­czy­znami przy­szedł do kan­ce­la­rii jego praw­nika na od­czy­ta­nie te­sta­mentu.

Poza trzema po­tom­kami z pra­wego łoża: Fry­de­ry­kiem, Za­da­rem i Oska­rem, zmarły miał jesz­cze dwóch ba­star­dów ze związku ze śpie­waczką ope­rową: bliź­nia­ków Mar­cusa i Eliota. Zmarły hra­bia Fo­glar po­ślu­bił matkę Fry­de­ryka z bar­dzo pro­za­icz­nych przy­czyn. Była to dość ty­powa trans­ak­cja wią­zana: ona na­le­żała do ma­jęt­nej ary­sto­kra­cji an­giel­skiej, nie­stety nie­ty­tu­ło­wa­nej, on na­to­miast miał zruj­no­wany ma­ją­tek w ów­cze­snej Rze­czy­po­spo­li­tej i to, czego jej bra­ko­wało, by za­częła się li­czyć na sa­lo­nach.

Oka­zało się, że scheda po zmar­łym nie była tak marna, jak się wszy­scy spo­dzie­wali. Nie dość, że hra­bia zo­sta­wił Fry­de­ry­kowi po­kaźny ma­ją­tek po­ło­żony nad Na­rwią w Kró­le­stwie Pol­skim, który po tym, jak po­padł w ru­inę, tra­fił na li­cy­ta­cję, i dom przy St. Ja­mes Street w Lon­dy­nie, to prze­ka­zał Oska­rowi dom w nie­da­le­kim są­siedz­twie, gdzie ten mógł urzą­dzić so­bie biuro ar­chi­tekta, zaś trzej po­zo­stali męż­czyźni otrzy­mali do­ku­menty po­twier­dza­jące wła­sność trzech okrę­tów, jako że od lat zwią­zani byli z mo­rzem. Każ­demu z dzieci, łącz­nie z nie­ślubną córką, stary hra­bia wy­zna­czył rów­nież pewną sumę pie­nię­dzy, za­leżną od speł­nie­nia kilku wa­run­ków za­war­tych w osob­nych li­stach z in­struk­cjami.

– Pań­ski oj­ciec zo­sta­wił u mnie jesz­cze to. – Me­ce­nas wy­jął nie­wielką skrzynkę, w któ­rej wnę­trzu znaj­do­wało się kilka dro­bia­zgów: dwa małe glo­busy dla bliź­nia­ków, plan domu dla Oskara, ob­raz przed­sta­wia­jący ry­ko­wi­sko dla Za­dara oraz karty do gry, drew­niany klo­cek w bli­żej nie­okre­ślo­nym kształ­cie, spinka do rę­kawa i klu­czyk dla Fry­de­ryka.

Nowy hra­bia się­gnął po skrzynkę i po­czuł się nie­pew­nie. Nie lu­bił oka­zy­wa­nia sła­bo­ści pu­blicz­nie, a rze­czy, które znaj­do­wały się w środku, przy­wo­łały jed­no­cze­śnie cu­downe i bo­le­sne wspo­mnie­nia. Kar­tami w ta­jem­nicy przed matką gry­wał z oj­cem, klo­cek wy­rzeź­bił hra­biemu w pre­zen­cie na czter­dzie­ste uro­dziny, a spinki miał za­ło­żyć do ślubu, ale zgu­biła się druga od pary. Tylko klu­czyka nie po­tra­fił sko­ja­rzyć. Scho­wał jed­nak wszyst­kie te dro­bia­zgi do kie­szeni, od­dał męż­czyź­nie pu­dełko i ski­nął do niego głową na znak, że chciałby zo­stać z braćmi sam.

– Czy któ­ryś z was wie­dział o ist­nie­niu dziew­czynki? – za­py­tał rze­czowo Za­dar, drugi z ko­lei syn zmar­łego, kiedy praw­nik zo­sta­wił ich w ga­bi­ne­cie po omó­wie­niu naj­istot­niej­szych kwe­stii.

– Oj­ciec po­wie­dział mi o niej przed mie­sią­cem – od­parł Fry­de­ryk. – Po­wie­rzył mi ku­ra­telę nad tą młodą osóbką.

– Po­zna­łeś ją?

– Nie. Prze­bywa na pen­sji na pół­nocy kraju. Nie pla­nuję jej na­ga­by­wać, przy­naj­mniej do Bo­żego Na­ro­dze­nia. Dziecko i tak wiele prze­szło. Jej matka zgi­nęła przed kil­koma laty w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach.

– Nie mo­żesz tak po pro­stu zi­gno­ro­wać wie­ści o jej ist­nie­niu – do brata do­łą­czył Oskar, naj­młod­szy z trójki sy­nów hra­biny.

– Też tak są­dzę – po­wie­dział Eliot i spoj­rzał na Mar­cusa, który swoim zwy­cza­jem w mil­cze­niu ob­ser­wo­wał po­zo­sta­łych braci.

– Nie uwa­żam, by dziecku miało po­móc na­sze za­in­te­re­so­wa­nie. Ża­den z nas – hra­bia po­pa­trzył na ro­słych męż­czyzn – nie byłby dla niej to­wa­rzy­szem za­baw. Poza tym, nie wiem na­wet, czy dziew­czynka wie, że ma braci.

– Za­tem wy­pa­da­łoby ją o tym po­in­for­mo­wać i przy­go­to­wać na spo­tka­nie z nami – na­ci­skał Eliot. – To, że nie po­cho­dzi z pra­wego łoża, nie czyni jej wy­rzut­kiem. Ma prawo wie­dzieć, że są krewni, na któ­rych może li­czyć.

– Zwłasz­cza na cie­bie – rzu­cił kpiąco Fry­de­ryk. – Ile razy w roku scho­dzisz na ląd?

– Wiesz, że ciężko pra­cuję, by coś w ży­ciu osią­gnąć. Nie każdy ma szansę na ty­tuł i wej­ście w kręgi ary­sto­kra­cji. So­cjety nie in­te­re­sują bę­karci. Chyba że ma ochotę się z ko­goś na­igry­wać.

– Nie moja wina, że hra­bia nie zwią­zał się ofi­cjal­nie z wa­szą matką! – za­wo­łał gniew­nie Fry­de­ryk. Miał dość tego, że Eliot przy każ­dej oka­zji wy­po­mi­nał mu, jak wiele mu­sieli z bra­tem przejść przez to, że ich ro­dzice nie za­warli związku mał­żeń­skiego. – Moja matka przy­pła­ciła to zdro­wiem i ży­ciem.

– Moja rów­nież.

– Uspo­kój­cie się! – Za­dar wkro­czył mię­dzy nich. – Nie wszystko kręci się wo­kół was. Oj­ciec po­wie­rzył opiekę nad dziew­czynką Fry­de­ry­kowi, więc to na jego bar­kach spo­czywa przy­go­to­wa­nie dziecka na wej­ście do na­szej ro­dziny.

– Ro­dziny? – za­py­tał z iro­nią w gło­sie Eliot. – To te­raz je­ste­śmy ro­dziną?

– Ja za­wsze trak­to­wa­łem was jak braci – wtrą­cił się Oskar.

– Ty tak. Ale twoi bra­cia od dzie­ciń­stwa pa­trzyli na nas z góry.

– To ty tak są­dzisz – od­parł Fry­de­ryk.

– Dość! – krzyk­nął Za­dar. Od lat był ka­pi­ta­nem statku i po­tra­fił so­bie po­ra­dzić z nie­sub­or­dy­na­cją więk­szej liczby męż­czyzn. – Fry­de­ryk spraw­dzi, co z dziec­kiem, i za­prosi je na święta do Lon­dynu. My rów­nież się tam po­ja­wimy. Nie pla­nuj­cie za­tem da­le­ko­mor­skich wy­praw – po­wie­dział to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu, spo­glą­da­jąc na Eliota i Mar­cusa. – Ani wiel­kich pro­jek­tów poza kra­jem – zwró­cił się do Oskara.

Po­pa­trzyli po so­bie i po­ki­wali gło­wami.

– Za­tem usta­lone.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki