W dolinie Narwi. Panna bez majątku - Urszula Gajdowska - ebook + audiobook

W dolinie Narwi. Panna bez majątku ebook i audiobook

Gajdowska Urszula

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Małgorzata Strzelecka to oczytana, ciekawa świata i nieco zakompleksiona młoda szlachcianka. W jej mniemaniu los pozbawił ją urody, a brat utracjusz – majątku. Nie ma męża, a co gorsza – chęci, by takowego znaleźć.
Dziewczyna trafia do majątku stryja, by tam spędzić spokojne lato, umilając tym samym czas ciotce. Monotonne dni nabierają rumieńców, kiedy pewnej nocy Małgorzata spotyka nad jeziorem przystojnego i… całkiem nagiego barona Ksawerego Wigurę. Dodatkowo w okolicy dzieją się niewytłumaczalne zjawiska, a wszystkie tropy prowadzą do kradzieży celtyckich manuskryptów. Czy uda się odkryć okoliczności dziwnych zdarzeń? Czy baron Ksawery okaże się równie interesujący co odważny, a Małgorzata ulegnie jego urokowi?
Panna bez majątku to powieść z cyklu W dolinie Narwi, którego fabuła rozgrywa się na Podlasiu w pierwszej połowie XIX wieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 484

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 44 min

Lektor: Mirella Rogoza-Biel

Oceny
4,1 (127 ocen)
58
38
22
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Całkiem niezła

podobnie jak w pierwszej części - fajny pomysł, ale książka byłaby dużo lepsza, gdyby nie była tak rozwleczona
10
Daniela098

Z braku laku…

Miałam poczucie powtarzalności, bohaterowie wydawali się niemal identyczni do tych z Zadziornej baronówny. Ponadto dlaczego tu wszyscy bohaterowie muszą być piękni, cudownie umięśnieni/z ogromnym biustem i krągłymi biodrami? Gdyby wywalić wątek baronowej i hrabiego byłoby nieco mniej tadentetnie. Na plus, że wątek kryminalny nie był już tak przewidywalny jak w poprzedniej części.
10
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Panna bez majątku" Urszula Gajdowska to drugi tom po "Zadziornej Baronównie" z cyklu "W dolinie Narwi", którego fabuła rozgrywa się na Podlasiu w pierwszej połowie XIX wieku. Książka miała premierę 21 października nakładem Wydawnictwo Szara Godzina . W powieści jest wątek miłosny, który zaspokoi najbardziej romantyczne serca. Jest zagadka którą bohaterowie próbują rozwikłać. Postacie wykreowane w taki sposób, że jednych można pokochać a drugich znienawidzić. Najfajniejsze w książce jest ukazanie historii, o którą chodziło najbardziej. Małgorzata Strzelecka to oczytana, ciekawa świata i nieco zakompleksiona młoda szlachcianka. Nie ma męża, i nawet takiego nie szuka, choć matka dziewczyny ma inne zdanie. Ubierając za duże suknie i kapelusze skrywa swoje kobiece wdzięki. Małgorzata uciekając przed długą i męcząca podróżą do Francji trafia do majątku stryja, by tam spędzić spokojne lato i umilić czas ciotce Helenie. Na nudę nie ma co liczyć. Pewnej upalnej nocy postanawia schłodzić się...
11
Marpac21

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna intryg, zagadek historia, która wciąga od pierwszych stron. Fascynująca podróż do XIX w. która rozbawi, zaskoczy oraz zbulwersuje.
00
Bas_Kep9

Nie oderwiesz się od lektury

Kontynyacja podróży w XIX wieku.
00

Popularność




Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie ani w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki i stron tytułowych

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcia na okładce

© Kathy, Yevgen Belich | stock.adobe.com

Redakcja

Marta Jakubowska (Słowa na warsztat)

Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Elwira Zapałowska (Słowa na warsztat)

Wydanie I, Katowice 2021

Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

[email protected]

www.szaragodzina.pl

Dystrybucja wersji drukowanej: LIBER SA

ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12

[email protected]

www.liber.pl

© Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2021

ISBN 978-83-66573-91-8

Prolog

Październik 1816

– Ta była ostatnia.

Ostatnia? Zbyt mocno szumiało jej w głowie, by skupić się na słowach mężczyzny dochodzących gdzieś z oddali, a może tuż nad jej głową… Próbowała zaczerpnąć powietrza, ale nie był to najlepszy pomysł, w dodatku znów wszystko wokół zaczęło się trząść, zadudniło, a do gardła wdarła się kolejna warstwa pyłu.

– Jednak musiała być jeszcze jedna z tyłu.

Co z tyłu? Starała się za wszelką cenę skupić i nie stracić ponownie przytomności. Trudno jej było oddychać, a próba wykonania najmniejszego ruchu kończyła się fiaskiem.

– Żyjesz?

Czyj to głos? Przyjaciela? Wroga? Usiłowała dostrzec coś w ciemności, ale jakaś lepka ciecz spływała jej na powieki, wdzierając się siłą do oczu. Krew?

– Ży… – Zakasłała, otwierając usta, i odruchowo odrzuciła głowę w tył, dzięki czemu mogła poruszyć ramieniem. Nie była w stanie wydobyć już z siebie żadnego słowa. Wiedziała tylko, że nie ma prawa wpaść w panikę. Panika nie pozwoli jej trzeźwo myśleć… Skupiła się na uwolnionej ręce, wyczuwając opuszkami palców fragment skóry uda.

Skóry uda?! Była naga? Boże!

1.

Wiśniowy Dwór – majątek hrabiego Jerzego Strzeleckiego, okolice Łomży, trzy miesiące wcześniej

Długo krążyła po wielkim holu ze lśniącą kamienną posadzką w Wiśniowym Dworze należącym do jej stryja, hrabiego Jerzego Strzeleckiego. Tylko tu nie przedarł się jeszcze duszący, wszechogarniający upał.

Choć był to niezwykle kuszący pomysł, nie mogła przenocować na gołej podłodze przy wejściu, niezależnie od warunków panujących na najwyższej kondygnacji mieszkalnej, gdzie znajdowały się pokoje gościnne. Wiele by dała za jedną noc we własnej sypialni w domu rodziców. Mogła wprawdzie dostać się tam konno w niespełna dwa kwadranse, ale skoro postanowiła towarzyszyć tego lata ciotce Helenie, wdowie po zmarłym Stanisławie Godlewskim, zamiast udać się z rodzicami i starszą siostrą do Francji (co było oficjalną wersją mającą uciszyć zeszłoroczny skandal), to nie mogła zmienić powziętej decyzji niczym rozkapryszone dziecko.

Wdrapała się leniwie na drugie piętro. Nie potrzebowała pomocy służącej, by zdjąć suknię. Już dawno rozpięła wszystkie metalowe haftki i poluzowała gorset pod spodem. Wystarczyło ściągnąć przez głowę wilgotną od potu tkaninę i przygotować się do snu.

Ale jak, na Boga, miała zasnąć w tym żarze?! Prędzej się chyba udusi, niż spokojnie zamknie oczy. Miała ochotę ściągnąć z siebie wszystko i zanurzyć się w chłodnej wodzie, jak to zrobiła poprzedniego wieczoru. Niestety, przez długie malowanie pejzaży zapomniała tym razem poprosić ochmistrzynię, by znalazła kogoś, kto za dnia napełniłby jej wannę i pozostawił tak na wypadek, gdyby powietrze nie ochłodziło się wraz z zachodem słońca.

Sama nie była w stanie zaciągnąć tu teraz kilku wiader wody, a nie chciała też zmuszać do takiego wysiłku kogoś innego. To byłoby nieludzkie.

Na szczęście trudne dni miała już za sobą i chociaż tyle mogło ją cieszyć, że nie odczuwała dodatkowego dyskomfortu związanego z tym znanym jedynie kobietom stanem. To jednak wcale nie napawało optymizmem.

Przez pootwierane na oścież okna nie dało się wyczuć żadnego, choćby najmniejszego powiewu. Drzewa wydawały się martwe, nawet delikatne długie źdźbła trawy tkwiły nieruchomo, jakby zaklęte w ułamku chwili.

Wyglądało to wszystko bardzo dziwnie, zwłaszcza że zima tego roku była wyjątkowo sroga i długa1. Jeszcze w maju, a niekiedy i w czerwcu zdarzały się nocne przymrozki i opady śniegu, potem przyszły gwałtowne opady, a teraz nagle ten nieopisany żar i kilkutygodniowa susza w okolicach majątku stryja. Działo się tak na skutek erupcji wulkanu Tambora, która nastąpiła w kwietniu zeszłego roku na wyspie Sumbawa w Holenderskich Indiach Wschodnich, z czego doskonale zdawała sobie sprawę, bo przecież studiowała wszelkie czasopisma naukowe, które wpadły jej w ręce.

1 Rok 1816 zwano „rokiem bez lata” ze względu na występowanie szeregu gwałtownych letnich anomalii klimatycznych, mających miejsce przede wszystkim na półkuli północnej, spowodowanych zimą wulkaniczną.

Ponoć ten rok miał przejść do historii jako „rok bez lata”. Chciałaby teraz pokazać tym wszystkim gryzipiórkom, że jednak lato przyszło i to z niespotykaną siłą, niestety akurat do niej i to wtedy, kiedy ugrzęzła w tej dusznej sypialni na drugim piętrze.

Usiadła w samej bieliźnie na parapecie, spoglądając w rozległą przestrzeń ogrodów graniczących z wielkim dworem stryja. Dobrze wychowanej pannie nie wypadało pokazywać się publicznie w tak nieprzyzwoitym wydaniu, ale wokół nie było żywej duszy, a zasady, nawet te fundamentalne, można niekiedy nagiąć…

Bosa stopa dyndała niebezpiecznie za oknem, lecz Małgorzata Strzelecka nie należała do kobiet bojących się czegokolwiek, poza opinią innych i językiem matki. Może przez to, że nie chciała nigdy wywoływać skandalu, na co dzień – mimo lamentów rodzicielki – ubierała się tak skromnie i nijako, że przestano w towarzystwie zwracać na nią uwagę. Jakby zwyczajnie znikła.

Jeszcze w zeszłym roku słuchała się, choćby minimalnie, wskazań w kwestii mody i wciskała w najnowsze modele sukien, teraz jednak (mimo fatalnego położenia finansowego rodziny) mogła decydować sama, a dla niej nie strój był ważny, a coś zupełnie innego. Mogła być odbierana jako dziwaczka z tym swoim niekobiecym zacięciem do nauki, ale dzięki temu, że mało kto ją zauważał – a dzielić się opiniami na temat najnowszych wynalazków czy polityki zwyczajnie nie miała z kim – to nie strącono jej za to na margines. Przynajmniej nie oficjalnie ani nie za jej poglądy…

Od dziecka wdrapywała się na najwyższe drzewa i przesiadywała tam, podziwiając piękno krajobrazu lub badając interesujące ją zjawiska. Nieraz obrywała za zniszczenie koronek przy połach spódnic, które dziwnym trafem zostawały przyczepione do gałęzi poza zasięgiem próbującej je ściągnąć guwernantki.

Spojrzała głębiej w przestrzeń i dostrzegła odbicie bladego księżyca w tafli wody.

– Sadzawka! – wykrzyknęła, omal nie wypadając z okna na twardy brukowany chodnik. Że też wcześniej nie pomyślała o imponującym w swych rozmiarach jeziorze położonym na skraju rozległych sadów, oddzielonym od jednego z licznych znajdujących się w majątku stryja stawów rybnych, które zasilane były wodą z odnogi przepięknej rzeki Narwi.

Jej kuzyn, Wiktor Strzelecki, przyszły dziedzic majątku stryja, pozwolił, by chodziła tam malować, twierdząc, że nikt jej nie będzie przeszkadzał. Ludzie z pobliskiej wsi mieli kilka sadzawek i przepływającą nieopodal rzekę, a służba – zarybione stawy z drugiej strony posiadłości. Ta sadzawka była przeznaczona dla mieszkańców i gości Wiśniowego Dworu, kamiennej budowli, której nie powstydziłby się niejeden książę. Młodzi państwo Strzeleccy kazali wybudować tam dwie altany, pomost, łukowaty mosteczek na wpływie i odgrodzoną płyciznę do zabawy przyszłym dzieciom. Przycumowano też kilka małych łodzi, by można było powiosłować w cieplejsze dni.

Wiktor dał jej klucze do bocznych drzwi rezydencji i mosiężnej furtki w murze okalającym ogród, żeby mogła swobodnie poruszać się po włościach jego ojca. Nie powiedział też ani słowa na jej nocne wycieczki, dlatego szybko stwierdziła, że na pewno nie miałby nic przeciwko, by schłodziła się nieco w tak upalną noc.

Na nocne pantalony i długą, lnianą koszulę narzuciła dla przyzwoitości szlafrok i wsunęła na stopy cienkie, satynowe pantofelki. Włosy upięła jeszcze wyżej dodatkowymi spinkami, by nie ogrzewały karku, z nakrycia głowy zrezygnowała zupełnie. Tak przygotowana chwyciła ciężkie klucze.

Na paluszkach zeszła po schodach do holu i dalej korytarzem do bocznego wyjścia. Nie spotkała po drodze nikogo, choć słyszała głośne narzekania dochodzące z pokojów dla służby.

Przemknęła podniecona pod oknami kuchni i pralni i omijając oświetlone naftowymi latarniami ścieżki przydomowego ogrodu, przeszła tuż przy żywopłocie do rozległego sadu. Tutaj zwolniła kroku i rozwiązała pasek od szlafroka.

Noc była jasna i Małgorzata nie musiała specjalnie wysilać wzroku, by ominąć wszelkie przeszkody w postaci krzaków i drzew owocowych. Po niespełna kwadransie dotarła nad wypielęgnowany brzeg z przygotowaną do pikników, równo wykoszoną trawą. Rozejrzała się, próbując sprawdzić, czy na pewno jest tutaj sama, a kiedy nikogo nie dostrzegła w pobliżu, zrzuciła szlafrok i podkasała długą koszulę, zawiązując ją na boku w wielki supeł, by nie przeszkadzała w kąpieli. Położyła na ławeczce klucze, buty i szlafrok i oddychając powoli, weszła od strony płycizny do sadzawki.

Woda była cudowna. Chłodna, odświeżająca i kojąca.

Małgorzata miała ochotę zanurzyć się w niej cała, ale w tym miejscu nie było to raczej możliwe. Kuzyn tak zaprojektował tę stronę, by była bezpieczna dla jego przyszłych dzieci. Dla niej to oznaczało brodzenie w wodzie do kolan. Dawało to wprawdzie przyjemne odprężenie dla stóp, skoro jednak już się wybrała o tej porze w to miejsce, grzechem byłoby zmarnować okazję do prawdziwej przyjemności z pływania.

Rozejrzała się raz jeszcze, jakby wyczuwając czyjąś obecność, skarciła się jednak w myślach za tę niedorzeczność i wycofała na brzeg, by podejść z drugiej strony. Zdjęła pantalony, pozostając w cienkiej koszuli, którą tym razem związała między nogami, by nie krępowała ruchów. Nie odważyła się, by i ją ściągnąć, i nawet wizja zaplątania się w materiał i utonięcia nie pozbawiła jej rozsądku w tej materii.

Aż westchnęła z zachwytu, a szczęśliwa, że z nikim nie musi dzielić tej chwili, zaczęła śmiać się w głos i wykonywać coraz śmielsze ewolucje pod wodą. Nurkowała, pluskając wkoło, i pływała spokojne na przemian, dopóki nie poczuła, że zaczyna robić się jej chłodno.

Stwierdziła, że osiągnęła swój cel i może powoli wracać do domu, gdy usłyszała trzask pękającej gałązki. Zatrzymała się, przestając na chwilę oddychać, i zanurzyła możliwie najgłębiej, tak by móc obserwować brzeg, schowana za kępką sitowia. Nie zauważyła jednak niczego podejrzanego i po kilku minutach powolutku przesunęła się w stronę pozostawionych rzeczy. Już miała wyjść, kiedy zorientowała się, że w wodzie pluska się ktoś jeszcze. Powtórnie wróciła za kępkę i ostrożnie wyjrzała, osłaniając twarz roślinami.

W jeziorku pływał mężczyzna! Nagi, idealnie zbudowany – choć zdołała dostrzec jedynie zarys pleców i ramion, kiedy wynurzał się raz po raz z wody – chyba wysoki i smukły mężczyzna o jasnej, wyraźnie odcinającej się na ciemnej tafli fryzurze.

Boże! Co miała teraz począć?! Co to za człowiek i jak się tu w ogóle znalazł? Nieważne! Ważne, co zrobi, gdy zorientuje się, że nie jest tu sam…

Dygotała już nie tylko z chłodu, jaki dawała w nadmiarze woda, ale i strachu przed barbarzyńcą, który bezprawnie wtargnął na teren majątku jej stryja. Postanowiła przeczekać, ile zdoła, i – jak tylko nieznajomy oddali się poza zasięg jej wzroku – wycofać się do swoich ubrań, szybko narzucić szlafrok i uciec.

Niestety, nieznajomy nie miał chyba zamiaru opuszczać szybko tej części sadzawki, bo przeszedł na płytszą wodę i rozciągnął się niemal w całej okazałości. Musiała zamknąć oczy i ręką przysłonić usta, by nie wydobył się z nich żaden nieproszony dźwięk. Czy to strachu, czy zachwytu. Bo mężczyzna – tego była pewna – był zachwycający. Nigdy wcześniej nie widziała wprawdzie na żywo nikogo nagiego (zdarzyło się jej jednak natknąć na kilka indyjskich ilustrowanych książek w bibliotece ojca i nieraz przecież oglądała w Warszawie posągi greckich i rzymskich herosów, nie mówiąc o wspaniałych obrazach, które już na samo wspomnienie wywoływały rumieńce), nie licząc wodnych zabaw w dzieciństwie z kuzynem i bratem, ale i oni mieli na sobie przynajmniej krótkie spodenki, a kiedy dorośli, nie pokazali się jej bez koszuli, a tym bardziej bez spodni. Ten tutaj natomiast świecił bezwstydnie gołymi pośladkami, nie bacząc, czy ktoś może akurat na niego patrzeć. A ona zwyczajnie nie była w stanie się od tego powstrzymać i co chwila naprzemiennie zamykała i otwierała oczy.

Sapała oburzona, nadal zaciskając powieki, gdy usłyszała głośne:

– Nie za zimno jaśnie pani w tych zaroślach?

Boże, zobaczył ją! Zobaczył! Co teraz?! Co zrobić? Przecież nikt jej nie usłyszy, więc może sobie darować darcie się wniebogłosy. Udawanie martwej też raczej nie zadziała w tym przypadku, a bronić się nie ma czym.

– Słyszy mnie pani?! Niech się pani nie obawia, nic jej przecież nie zrobię. Jestem dżentelmenem. Proszę się tam nie chować. Jeszcze się pani zaziębi.

Dżentelmen! Dobre sobie, pomyślała. Prawdziwy dżentelmen udawałby, że jej nie widzi, i pozwolił spokojnie odejść w swoją stronę. Ba, prawdziwy dżentelmen nie pokazałby się nago w miejscu ogólnie dostępnym. Ciekawe, jak długo wie, że ona także siedzi niemal goła w tej wodzie. Czy widział jak…? O Boże!

– Nie umie pani mówić?! – krzyknął i zbliżył się powoli w jej stronę. – Nazywam się Ksawery Wigura, przyjechałem w odwiedziny do ciotki, Walentyny Wigury. Mieszka tu niedaleko w tym drewnianym dworze. Sądziłem, że to jeziorko należy do jej gruntów – wykrzyczał na jednym oddechu.

– Należy do majątku hrabiego Strzeleckiego – odparła twardo, starając się opanować drżenie głosu.

– Jednak umie pani mówić. A już sądziłem, że mam do czynienia z niemową – zakpił.

– Umiem mówić, ale proszę już się nie zbliżać! – krzyknęła.

– Dlaczegóż to? – spytał zaczepnie, nadal nie zmieniając kursu.

– Bo jestem… bo nie powinien mnie pan w takim stanie oglądać.

– Szczerze powiedziawszy, zdążyłem już panią sobie obejrzeć, gdy pani nurkowała. I muszę przyznać, że wcale nie najgorzej to pani wychodziło.

Małgorzata zaczerwieniła się po czubki uszu i z miejsca zapomniała, że czuje jakikolwiek chłód czy dyskomfort z powodu ostrych kamieni, które wbijały się jej boleśnie w końcówki palców, na których musiała stać, by nie zanurzać ust w wodzie.

– Obiecuję, że nie będę patrzeć. – W jego głosie dało się wyczuć kłamstwo. – No niech pani wyjdzie, bo zrobi sobie krzywdę albo się utopi, stojąc w takiej pozie.

Zachodziła w głowę, jak się rozeznał w jej położeniu. To jakiś jasnowidz czy co?

– Nie sądzę, aby to był dobry pomysł.

– Chyba nie zamierza pani tu zostać do rana?

– Może zamierzam. Nic panu do tego! – obruszyła się.

– Ależ jest pani w absolutnym błędzie. Nie mógłbym sobie darować, gdyby coś się pani stało – jawnie szydził z jej krępującego położenia.

– Jakoś radziłam sobie do tej pory bez niczyjej pomocy, więc może się pan łaskawie wycofać.

– Już pani mówiłem, że tego nie zrobię.

– Uparty osioł i skończony… – zaklęła pod nosem.

– Coś pani mówiła?

– Nic! – krzyknęła.

Postanowiła wziąć go na przeczekanie, ale palce jej stóp same się prostowały i niemal się zachłysnęła, nabierając wody do nosa. On natomiast nie ruszył się nawet o centymetr, bezczelnie gapiąc się na zarośla, za którymi znalazła schronienie.

– Czy już zmieniła pani zdanie? – zapytał po kilku minutach całkiem rozbawiony.

– Jeszcze nie!

– Ja bym na pani miejscu tak nie ryzykował. A co, jeśli nadpłynie jakiś szczupak czy sum? Stojąc tak, wygląda pani niczym smakowita przynęta. Nie chce chyba pani stracić palca albo ucha?

Nie odpowiedziała. Wytrzymała jeszcze dobry kwadrans.

– Proszę się odwrócić, a ja dopłynę do moich ubrań, dobrze? – Skapitulowała wreszcie, czując, jak cierpną jej nogi.

– Dobrze. – Odwrócił się powoli, zerkając przez ramię.

Małgorzata poczekała kilka sekund i gdy tylko zobaczyła jego plecy, rzuciła się w kierunku ławeczki. W życiu nie płynęła tak szybko i tak niedbale. A kiedy była już przy samym brzegu, osłoniła się ręką i drugą sięgnęła po szlafrok, owijając się nim jak najszczelniej.

– Czy już? – krzyknął.

– Już – burknęła.

– Chyba o czymś jednak pani zapomniała.

– Tak? – Zawahała się, zerkając w bok na własne pantalony rozciągnięte na trawie pod ławką. – O matko – jęknęła. – Proszę się jeszcze raz odwrócić – nakazała i czerwieniąc się, zwinęła zgubę, wciskając ją w kieszeń szlafroka.

– Cóż za biodra – szepnął tak, by dotarło to do jej uszu, i zagwizdał.

– Miał pan nie patrzeć! – Otuliła się jeszcze szczelniej i spojrzała na niego oburzona.

– Skłamałem. Zresztą, skoro pani wolno oglądać mnie w całej okazałości, to ja chyba również mogę odwdzięczyć się tym samym?

– Jak pan śmie?! Wcale nie patrzyłam na pana!

– Doprawdy?

Chwycił liść nenufaru i osłonił nim dolną część brzucha, wychodząc powoli w płytszym miejscu kilka metrów od niej. Że też jej nie przyszło do głowy, by zrobić to samo, opuszczając bezpieczną wodę!

– Niech się pani odwróci, na litość boską!

– Przeprasza… – szepnęła skamieniała, zdając sobie sprawę z tego, że przez cały czas to ona wpatruje się w niego jak oczarowana, w dodatku z otwartą buzią. A niech go!

Odwrócił się bokiem. Kropelki wody na cieniutkich, jasnych włoskach lśniły w świetle księżyca niczym drobne koraliki, sprawiając, że jego tors mienił się jak wyrzeźbiony z lodu. Jasna skóra napinała się pod twardymi mięśniami – tak stwierdziła, dotykając ich jedynie wzrokiem. Szerokie barki, długie, silne ramiona i mocno zarysowana klatka piersiowa, po której spływały strużki chłodnej wody, podążając do pępka i dalej, poniżej jego linii… Do licha! Zrobiło się jej gorąco, mimo że stała przemoczona, bo jeszcze przed chwilą dygotała w wodzie.

Nigdy nie widziała na żywo brzucha dorosłego mężczyzny. Zimne rzeźby nijak się miały do rzeczywistości. Był zupełnie inny od jej gładkiego – jak go teraz porównała – bezkształtnego brzucha. Na tamtym rysowały się poziome, wyraźnie odznaczone mięśnie, których w jednej chwili zapragnęła dotknąć. Aż bała się pomyśleć, co kryje się pod tym pokaźnych rozmiarów liściem…