W czepku urodzona - Wiesława Vismaya Dwojak - ebook

W czepku urodzona ebook

Wiesława Vismaya Dwojak

5,0

Opis

Rok 2000 — życie bohaterki za sprawą tajemniczej choroby wydaje się kończyć, a wszystko zaczęło się od jej pięknego snu z Bogiem. Kiedy już żegna się z całym światem i jest przekonana, że nic jej nie ocali, nieoczekiwanie przychodzą jej z odsieczą świetliste istoty. Jej choroba okazała się być mistyczną transformacją, jaka dziś będzie dotykać większość ludzi na świecie, w której nasze DNA będzie budzić nas do boskości, dzięki czemu po długiej wędrówce powrócimy do swojego prawdziwego Domu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
renata670

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo wiedzy o kundalini.
00

Popularność




Wiesława Vismaya Dwojak

W czepku urodzona

© Wiesława Vismaya Dwojak, 2020

Rok 2000 — życie bohaterki za sprawą tajemniczej choroby wydaje się kończyć, a wszystko zaczęło się od jej pięknego snu z Bogiem. Kiedy już żegna się z całym światem i jest przekonana, że nic jej nie ocali, nieoczekiwanie przychodzą jej z odsieczą świetliste istoty. Jej choroba okazała się być mistyczną transformacją, jaka dziś będzie dotykać większość ludzi na świecie, w której nasze DNA będzie budzić nas do boskości, dzięki czemu po długiej wędrówce powrócimy do swojego prawdziwego Domu.

ISBN 978-83-8189-613-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

***

W tej książce

przekazuję kawałek mojej przeszłości,

to był bardzo ważny okres mojego życia

mogłam go ponownie otworzyć…

ale już nie dla wszystkich.

Patrzę wstecz i widzę Cię Barbaro

jak zbierałyśmy kwiatki w zbożach…

Twoje oczy wyglądały jak te chabry

i czuję jeszcze Twoje opiekuńcze serce,

Ty cały czas przy mnie jesteś.

I Ty Ewo Wiktorio,

która byłaś ze mną w najtrudniejszych chwilach,

Ty mi podałaś rękę w dniach wielkiej udręki…

wzmacniałaś moją duszę, leczyłaś moje serce,

wszystkie Twoje słowa, które mi przekazałaś

wypełniły się i z biegiem czasu nabrały sensu.

Dziękuję za Twoje serce i bezinteresowność.

Już obie odpłynęłyście do krainy z bajki…

a ja ciągle doprawiam sobie skrzydła.

Dziękuję Wam moje Anioły…

bije w nas jedno serce

i gdziekolwiek teraz jesteście

nasza przyjaźń nie jest utracona.

Motto

Kapryśny wiatr targa zapomnienia welon

zasłonę kryjącą marzenia

dusza wędruje za nią

widzi cienie upadłego dnia

trzymają ją niczym niewolnika w swoich garściach

dzwoni jakiś dzwonek w oddali

…rozpalaj ogień

zjednocz w idealną całość duszę i ciało

zatrzymaj myśl na jawie

niech pieśń za pieśnią powstaje

ożywają martwe nadzieje

opuściłaś swoją gwiazdę jako nasienie

wracasz jako piękny kwiat…

Wstęp

W swojej książce podobnie jak w życiu często zadaję sobie pytanie:

— Czemu przede mną zostało tyle zakryte?

— Dlaczego patrzyłam na świat jakby zza zasłony?

— Dlaczego była przede mną izolowana mistyczna przestrzeń?

Kiedy wreszcie odkryłam ten mistyczny świat, nie znałam podstawowych pojęć związanych z tym światem… ja osoba, która lubiła wszystko, co niezwykłe, ukryte, tajemne… okazałam się w tych sprawach kompletnym laikiem. Odpowiedź na to pytanie dostałam już po napisaniu tej książki, nawet te informacje były przede mną zakryte… i co jeszcze?

Od samego początku byłam ukrywana przed światem, miałam nawet zawoalowane narodziny… urodziłam się w czepku (welonie) na głowie. Znaczy dziecko rodzi się z owodniami lub z woreczkiem owodniowym wokół głowy, lub całego ciała. Jest to worek z wodą, w którym dziecko przebywa. Kiedy rodzi się w worku owodniowym nie grozi mu utonięcie lub inne zagrożenie kiedy przechodzi przez pochwę matki. Dziecko ma zakrytą buzię i dopóki łożysko jest nienaruszone czerpie z niego tlen i nic złego nie może mu się stać. Takie porody są bardzo rzadkie, dzieje się to kiedy matka rodzi sama albo pod opieką położnej, kiedy dziecko przychodzi na świat naturalnie. W dzisiejszym świecie, szczególnie w szpitalach przebijany jest worek owodniowy, rodzące się dziecko jest go pozbawione, prawie natychmiast dziecko odcina się także od pępowiny.

Matki porodów lotosowych nie odcinają swoim dzieciom pępowiny, czekają do czasu jej samoistnego odpadnięcia, co pozwala dziecku bezpieczniej wejść w zewnętrzne życie.

Natomiast o roli owodni (czepka, welonu) matki nadal mało wiedzą… albo w ogóle. A jest to tak samo ważne w życiu dziecka, jak pępowina i łożysko. Mówi się, że jest to duchowa skóra.

Dziecko urodzone w czepku, z welonem na buzi jest dzieckiem specjalnym, zostało obdarzone drugim spojrzeniem. Wiele kultur na świecie uważa, że takie dziecko jest „Królem Prawia” i ma swoje specjalne moce i wrodzoną mądrość. Posiada zwiększone zdolności intuicyjne, psychiczne, czyta aurę, widzi duchy, jest naturalnym uzdrowicielem, szczególnie uzdrawiając przez nakładanie rąk. Ich celem jest służenie ludzkości, mają zdolności przywódcze. Grupy buddyjskie szukają takiego chłopca jako przyszłego Dalai Lamę. Natomiast w średniowieczu takim dzieciom nie było łatwo… te, które zostały odkryte przez świętą inkwizycję płonęły na stosach jako zło tego świata, czarownice, niszczono je bezlitośnie. Do tej pory można znaleźć na ten temat zapiski. Według starych tradycji te w czepku narodzone przeprowadzały ludzi do zrozumienia siebie i świata, w którym żyjemy. Mają zdolności chronienia przed złem. Narodziny w czepku, welonie są oznaką specjalnego przeznaczenia do wielkich rzeczy.

Wiedziałam od mojej mamy, że urodziłam się w czepku… i nikt prócz mojej mamy nie był świadkiem moich narodzin, kiedy ojciec pobiegł po posiłki, już za 5 minut wyważyłam bramę na ten świat. Byłam pierwszym dzieckiem, a urodziłam się ekspresem… tak mi się śpieszyło na ten świat… moja mama nawet nie umiała mi tego welonu z główki zdjąć tym bardziej odciąć pępowiny… również urodziłam się ze znakiem ognia na ciele wielkości małej dłoni. I tak wyposażona w hełm na głowie i z pępowiną przy sobie czekałyśmy obie z mamą na te posiłki. Przyszły za jakiś czas.

Później w życiu mama często do mnie mówiła:

— Córko będziesz szczęśliwa, bo się w czepku urodziłaś… tak z reguły ludzie postrzegają narodziny w czepku.

Kiedy mijały lata i tego mojego szczęścia z żadnej strony nie było widać… droczyłam się z moją mamą, że pewnie czepek był dziurawy… jak widać to moje szczęście miało zupełnie inne oblicze i nie było z tego świata… tak mi się tu śpieszyło… ale ten świat mnie nie kochał.

Kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką odwiedzała mnie moja gwiezdna rodzina, często widziałam piękne oblicza świetlistych postaci, cieszyłam się, kiedy mnie odwiedzali… później gdzieś się podziali… a mnie ponownie przykryli zasłoną zapomnienia… na tak długo… i jaki był tego cel, że odnalazłam go na tym kontynencie, tu nad Wielką Wodą?

I kiedy ją wreszcie rozpuściłam, ten mój welon, trudno mi samej uwierzyć, co tam za nim odkryłam.

Los rozdał kartyRozdział 1

Nowy dzień, nowy świat i ten wiatr

który zna tajemnicę obu światów

szeptał ci

nigdy się nie poddawaj…

Z perspektywy czasu przyglądam się własnemu życiu, które spłatało mi potężnego figla, nawet nie śniłam jaki mi scenariusz napisze już w chwili kiedy wydawało się, że mam w miarę wszystko poustawiane na swoim miejscu.

Żyjąc na tym świecie nigdy nie masz gwarancji co ci jutro przyniesie, co ma życie dla ciebie w swoim zanadrzu. A to moje było takie proste, nic szczególnego się nie działo, dopóki moje przeznaczenie nie wmieszało się do niego…

W roku 1987 opuściłam Polskę. Wyjechałam na jeden miesiąc z myślą o wakacjach, w trójkę wybraliśmy się do Grecji i wszystko było dokładnie zaplanowane, dopięte na ostatni guzik. Niestety, mój los zgotował mi wielką niespodziankę, ciężką i trudną, poprzestawiał na mojej drodze wszystkie drogowskazy i nie sposób było wrócić ponownie do mojego domu. Musiałam znaleźć nowe rozwiązania, nową drogę życia już do innego domu i poświęcić wiele. W dodatku nikt mi nie wierzył, że to nie był mój świadomy wybór. Nawet moja rodzona matka czyniła mi wymówki, nie wierzyła mi. I ja nie zdawałam sobie z tego sprawy, że wchodziłam już na stopnie innego wymiaru, który jeszcze skrywał się przede mną, ale to był już nowy początek… a tam gdzieś czekały na mnie jeszcze inne ukryte wrota… do nowego świata, a ten stary już zamykał się za mną na zawsze.

W październiku 87 również nie wiedziałam, że jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ważniejsze wydarzenia mojego życia, które miały dopiero zaistnieć będą również kosmicznymi wydarzeniami znamiennymi dla całego świata. Wszechświat miał już dla nas wszystkich plan i najwyraźniej stawiał w naszej ziemskiej rzeczywistości własne filary i zawieszał na nich własne mosty. Przesuwał nas jak figury na szachownicy, trwała masowa emigracja i powoli zaczynał się nasz wielki turniej… turniej o bardziej rozległą ludzką wizję niż tylko o to jedno ludzkie życie…. ale o naszą duszę już w innym wymiarze życia.

A moje przeznaczenie popchnęło mnie do Epidauros, uroczej miejscowości na Peloponezie, gdzie urodził się syn Apollina, słynny uzdrowiciel Asklepios, który uchodzi za boga medycyny w starożytnej Grecji. Różdżka Asklepiosa, laska opleciona wężem pozostaje do dziś symbolem medycyny, symbol odradzającej się siły żywotnej. To w tym miejscu, gdzie było największe słynne centrum uzdrawiania, zaczęłam swoją przygodę z Grecją. Dlaczego właśnie w tym miejscu, czy to przypadek?

W listopadzie 1987 roku musiałam wracać do pracy, niestety mijały miesiące a ja byłam ciągle uwięziona w Grecji a szanse na mój powrót z każdym dniem kurczyły się. Zawsze coś stawało na przeszkodzie kiedy tylko planowałam powrót do Polski.

Od tej pory przez długie pięć lat wszystko co się zaczęło objawiać w moim życiu najczęściej wydarzało się spontanicznie. Byłam bardziej nastawiona na przetrwanie, toteż ignorowałam wszystkie kręcące się wokół mnie znaki, symbole, sny… dane, które płynęły ze strony mojej intuicji i pokazywały mi inną prawdę. A może właśnie tak miało być?

Tkwiłam mocno w przeszłości, w świecie, który już nigdy do mnie nie wrócił. Nic dziwnego, że i teraźniejszość sprawiała mi wielkie trudności. Ale w końcu nadszedł ten dzień, zerwałam z przeszłością i zaczęłam działać w teraźniejszości, zresztą nie miałam innego wyboru. I z hasłem na ustach — co ma być to będzie, rozpoczynałam każdy nowy dzień. Od tej pory dużo rzeczy zaczęło napływać do mnie nieoczekiwanie, niektóre poruszały mną głęboko, często musiałam włączać wszystkie swoje ochronne mechanizmy, innym razem zalewałam wszystko humorem, aby zamaskować dramat danej chwili… bo znowu straciłam pracę… znowu nie miałam dachu nad głową i spałam u kogoś kątem na podłodze. Nie była to tylko moja niezdarność, tylko samo życie, jakie przeżywa większość emigrantów. Kto przeszedł tą drogę wie, o czym piszę, kto jej nie przeszedł nigdy nie zrozumie.

Znacznie później zrozumiałam, że tak się też dzieje kiedy łamiemy to co stare i to podświadomość podsyła nam przerażające wizje przyszłości. Nasze ego walczy o starą pozycję, a nasz los w pocie czoła blokuje stare drogi, ponieważ miał już o nas proroczy sen… o naszym nowym życiu, które zawieszone jest między filarami nieba, o naszej przyszłości, która pragnie być przebudzona.

W końcu przyszedł dzień, w którym pod namową mojej przyjaciółki mieszkającej w Toronto podjęłam decyzje o emigracji do Kanady. Nie była to łatwa decyzja, czułam się niepewnie, wręcz obco kiedy myślałam o tym nowym kontynencie, to było wielkie ryzyko. Tajemnicze miejsce, podejmowanie nowych wyzwań, no i odwaga, którą trzeba było mieć by zrobić ten wielki krok do przodu, tym razem był to skok za wielką wodę. Ciężko też było odsunąć ten stary świat, tak go po prostu skreślić i zmienić w jednej chwili całą swoją rzeczywistość. Jednak zebrałam siły i odważyłam się… ale i tu przyszła mi z pomocą moja spontaniczna natura… i ten przekrętny los, który zablokował mi powrót do Polski. Postawił na mojej drodze człowieka, który mnie popchnął w tym przeciwnym kierunku. Był tym łącznikiem między dwoma światami, wszedł w moje życie zaledwie na kilka dni i jak się znikąd pojawił tak samo zniknął… kiedy wypełnił swoją misję, przestawił tylko moją zwrotnicę i jego przeznaczenie pognało go w jego kierunku. Już więcej nie spotkaliśmy się. A my szukamy aniołów w niebie a one żyją obok nas. Jeśli jest nam coś przeznaczone to nas wszędzie dosięgnie ta fala przeznaczenia i da nam tą siłę, która przebije każdy mur.

Od tego dnia mój los zaczął darzyć mnie większymi łaskami. Powoli usuwałam swoje przeszkody, skończyły się problemy z pracą, finansami, mieszkaniem i planowałam już nowe życie.

Pierwsze co mnie męczyło, to ściągnąć syna z Polski. To był wielki bój, trwał prawie 2 lata. Spotkaliśmy się w kwietniu 1989 roku na Pireusie, przypłynął statkiem z Odessy. Przeszło pięć lat przyszło mi żyć w Atenach, gdzie spędziłam cudowny czas, jak do tej pory mawiam, miałam przeszło pięć lat wakacji, chociaż nie było łatwo i trzeba było pracować na własne utrzymanie… i oszczędzać na wyjazd. Ale było mi raźniej, miałam przy sobie syna.

14 grudnia 1992 roku wylądowałam na lotnisku w Toronto, mój syn dołączył do mnie 6 tygodni później. Zaczął się nasz nowy rozdział życia, tym razem na amerykańskim kontynencie.

Minęło jeszcze wiele lat zanim zrozumiałam, że w roku 1987 zakończył się dla mnie stary cykl, a w nim domknęły się moje stare wizje i marzenia. Wszystko inne zostało anulowane, otworzyły się wrota do nowego świata. Nie było już odwołania, przekroczyłam granice nowej rzeczywistości. W związku z tym nagłym przemeblowaniem mojego życia nastąpiło już wiele zamieszania w Grecji. Nie rozumiałam co się dzieje, czemu jestem zablokowana, czułam się jak w pułapce, ktoś mnie złapał w sieci, toteż byłam rozdarta i wzburzona, na wszystko co się działo reagowałam mocno emocjonalnie, chciałam wrócić pod swoje niebo, do Polski, tam został mój syn, moja rodzina, miałam poczucie winy, że ich zostawiłam… ale moje przeznaczenie było nieubłagane i wcale nie dbało o moje uczucia.

Rok 1987 zwany Harmonijną Konwergencją wyznaczył mi nowe, zupełnie obce obowiązki, wprowadził w moje życie trudne testy i muszę przyznać, doświadczył mnie wyjątkowo okrutnie. W roku 1987 doświadczyłam sporo cierpienia, to był burzliwy okres, ale jakże to wszystko było maleńkie do tego, co miało nastąpić 13 lat później już w Kanadzie. Tam gdzie objawił mi się Wielki Duch Indian i długo patrzył na mnie wnikliwie, oglądał mnie w milczeniu jako Pan tej Ziemi, nieco później zaczęły napływać do mnie różnorodne symbole, niby takie nic nie znaczące: orle pióra, łapacze snów, muszle, kamienie szlachetne, biała szałwia, książki o ziołach amerykańskich. Duch tej Ziemi tak powoli odsłaniał przede mną tajemnice swoich przodków, takimi narzędziami budził we mnie inne zmysły, które wyzwalały w moim ciele potężną falę przemian. Tu na tym kontynencie Matka Ziemia połączyła mnie z innymi swoimi dziećmi, kosmicznymi wędrownikami jak my wszyscy. Nie tylko z Indianami… prawidłowych wdechów i wydechów uczyli mnie Chińczycy, medytacji Hindusi, piękno natury pokazali Kanadyjczycy, jak bawić się falami wody z delfinami Meksykanie, jak odliczać czas, jak przywołać uniwersalną mądrość Majowie. Patrzyłam na ludzi inaczej i odkrywałam świat na nowo. I lubiłam ten nowy świat pełen różnorodności. Wnosił we mnie tyle nowego.

Każdy na tym świecie ma coś do zaprezentowania w co obdarzyła go wewnętrzna mądrość. I nie ignorujmy tego, bo ta mądrość doprowadzi każdego z nas do cennej odpowiedzi — kim ja jestem i czego tu szukam na tej ziemi.

Nie można powiedzieć, że lata spędzone w Grecji w oczekiwaniu na wyjazd do Kanady były zmarnowane. Grecy nauczyli mnie cierpliwości, jak zwolnić tempo życia… że życie człowieka to nie tylko praca, ale i również odpoczynek, zabawa, taniec, radość… i jednej wielkiej rzeczy; cokolwiek by się w życiu działo a ja nie mam możliwości na tą rzecz wpłynąć, oddać to w ręce Boga i nie martwić się. Wielokrotnie na własnej skórze przekonałam się jak cenna to była lekcja. Z perspektywy czasu zdałam sobie sprawę jeszcze z innej rzeczy, to w Grecji moje wibracje osiągnęły wyższe pasmo częstotliwości, to tam zaczął się mój trudny proces transformacji, miałam dziwne bóle serca, jakby ktoś przebijał mnie nożem. To był silny ból, paraliżował mnie i wywoływał paniczny strach lecz moja intuicja mi podpowiada, że moje ciało było zakodowane na ważne przekazy już od urodzenia.

W Grecji uczyłam się mowy Światła… to tam formowały się w moim ciele nowe siły, tym razem duchowe. Odkryłam to dużo później w Vancouver, kiedy przeglądałam zdjęcia z tamtego okresu. Na wielu z nich stoi przy mnie tajemniczy słup białego światła. Bez wątpienia tam zaczynała się moja duchowa ścieżka a pewnie jeszcze wcześniej, w Polsce, gdzie toczyłam nieustanny bój z dziwną chorobą, która mnie wiecznie nawiedzała i najczęściej sama się leczyła. Polscy lekarze leczyli moje nerki, lecz kanadyjscy obalili tą diagnozę. Uznali moje nerki za zdrowe.

W roku 1992 historia znowu się powtórzyła, rozstawałam się z krajem, który lubiłam, z wieloma przyjaciółmi, pamiątkami, a nawet z osobistymi poglądami, przyjęłam nowe zupełnie obce mi wzorce i wszystko co stare musiałam dostosować do nowego życia. I wcale mi się to nie podobało, to nie był mój świat, brakowało mi tu tej greckiej wolności.

Dochodziły mnie informacje z mojego starego świata, który też na starym lądzie kruszył się i walił. Zmiany zachodzące w Polsce nie były łaskawe dla Polaków. Upadek komuny, życie po nowemu… też nie łatwe, wielu ludziom przysporzyło cierpienia i chorób. Tak sobie nieraz myślałam, że moje emigracja na greckiej ziemi była dla mnie wielką opacznością, zaoszczędziłam sobie wiele frustracji i bolesnych przemian… chociaż zafundowałam sobie wiele nowych traum. Wszystkie nowe zmiany wyłaniają gwałtowne emocje, nie można przejść obok nich, ot tak po prostu i nie dać się wciągnąć w tą życiową grę.

Ale ja w swoim nowym życiu stałam się podróżnikiem i odkrywcą i to była doskonała ucieczka przed różnymi stresami. Musiałam zarabiać na życie, lecz każdą wolną chwilę poświęcałam podróżom albo włóczęgom po archajach Aten, które dawały mi nową chęć do działania i siłę do przetrwania. Szukałam spokoju poprzez ruch, zwiedzanie starożytnych ruin, poświęciłam każdą wolną chwilę przyrodzie, korzystałam ile się dało z greckich mórz, podróżowałam po wyspach… ciągle byłam w ruchu. Trzeba przyznać, że w tym czasie czułam się naprawdę bosko… byłam wolna jak ptak. Nieważne, że dźwigałam ciężki plecak, że spałam na piaszczystej plaży, myłam się w słonej wodzie, ale oddychałem świeżym powietrzem. Moje myśli płynęły spokojnie, bo ja tak po grecku — wszystko miałam w nosie. Z jednej strony zmagałam się w walce o przetrwanie, ale równocześnie doświadczałam wolności i radości serca.

W roku 1992 nastąpił kosmiczny zwrot czasu, wszystko zaczęło wracać na właściwe miejsce. Lecz od tamtej pory już nic nie miało być takie samo, galaktyczny zew wzywał nas wszystkich do Domu. I ja w tym roku podążyłam ku nowemu. Nowa ziemia, nowi ludzie i nowe wyzwania. Wszechświat ponownie zablokował mnie nie wiedzieć z jakiego powodu na długie pięć lat na greckiej ziemi, podobnie jak w roku 1987 nie mogłam wykonać żadnego manewru, aby nasz wyjazd do Kanady przyśpieszyć. A to czekałam na syna, a kiedy już dołączył do mnie wynikały inne problemy. Widocznie musiałam poczekać na swoją kosmiczną falę… moje energia była potrzebna w innym miejscu… powiedziałabym więcej, Wszechświat nie robi małpich ruchów, wszystko jest starannie zaprogramowane. Przyszedł nasz czas i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znaleźliśmy się w Kanadzie, rzeczy działy się same bez większego naszego udziału.

Minęło sporo lat zanim zdołałam się zakorzenić na tym nowym lądzie. Praca, szkoła, kilka lat kieratu. Wszystkie marzenia i pragnienia pomimo najlepszych zasiewów nigdy się nie wypełniły. Samoistnie rodziło się coś nowego, i wcale to nie było gorsze, tylko inne. A nawet myślałam, że według mojego planu wyglądało by to beznadziejnie. Toronto nie było miejscem moich pragnień, już po roku byłam w Vancouver, na zachodnim wybrzeżu Kanady. Była to dla mnie bardzo dobra zmiana. Szybko się zaaklimatyzowałam wśród nowych ludzi. Wielkie kanadyjskie przestrzenie rzucały mi nowe wyzwania. Piękno tej ziemi rozpuściło we mnie wszelakie granice, dużo wody, góry i wspaniała przyroda.

W roku 1997 wyraźnie poczułam, że coś się we mnie zmienia. Było to dziwne zmęczenie ciała, moje oczy zrobiły się niezwykle wrażliwe na światło. Coś się działo z moją skórą, nawet delikatne ubranie jej zawadzało. Pojawiły się nocami dziwne bóle głowy. Czułam po lewej stronie czoła niepokojący dziwny impuls i potężne pieczenie. Nie mogłam tego wyjaśnić w medyczny sposób. W tym samym czasie w moje wymiary weszły białe światła. Odwiedzały mnie prawie codziennie i stały się moją wielką życiową zagadką. Bałam się komukolwiek o tym mówić, by mnie nie uznano za nawiedzoną wariatkę. Miałam dość zawężone pojęcie o paranormalnym świecie, o skrytych we mnie możliwościach, nie potrafiłam dać racjonalnej odpowiedzi na to wszystko, co się wokół mnie działo. Dzisiaj wiem, rozpoczęłam wówczas podróż do mojego domu w Gwiazdach. Moje świetliste nasienie zaczęło kiełkować.

Kiedy świetliste ziarno zaczyna się aktywować potrzebna jest nowa siła. Człowiek zaczyna odczuwać wielką samotność, wydaje mu się, że nawet Bóg go opuścił. Prowadzi z własną duszą niekończące się rozmowy, wydobywa z swojego serca wielkie wątpliwości. Zaczynają budzić się wewnętrzne sny, zapachy, inne kolory, wyzwalają się silne uczucia, rodzi się mistyczne dziecko. Jakże jest to inne macierzyństwo, jakże inne przyświecają mu cele.

I ja w tamtym okresie bawiłam się kolorami, zawsze uwielbiałam kolorowe ubrania, koraliki i inną biżuterię w różnych kombinacjach, tworzyłam wymyślne wnętrza, od dziecka byłam bardzo kreatywna… lubiłam rysować, szyłam swoje ubrania, robiłam sweterki na drutach, haftowałam, hodowałam kwiaty. Moja głowa była pełna pomysłów… wokół mnie musiało być kolorowo i wesoło…. i tak to już zostało…. tylko kolory i pomysły się zmieniają. Moja natura to już było takie moje mistyczne dziecko…. jeszcze kapryśne, lubiące zabawy lecz gdzieś tam w środku zdradzało swój specyficzny charakter.

Ale mistyczne dziecko rodzi się w wielkiej męce, wyskakuje z serca niewinne i pełne ufności, gotowe jest wszystko przyjąć i porwać do tańca, otwiera drogę do dawno zapomnianych marzeń lecz życie robi mu głębokie cięcia…. jak mnie onego czasu moja mama, nie pozwoliła kontynuować nauki w szkole artystycznej… jakaż czułam się wówczas nieszczęśliwa.

Mistyczne dziecko z początku myśli, że świat jest taki piękny, nigdy nam się nie przeciwstawi… towarzyszy mu zachwyt i błoga szczęśliwość malująca się na twarzy… i ja myślałam, że cały świat ze mną zatańczy, nigdy nie utracę tej dziecięcej wrażliwości… i będę szczęśliwa na zawsze.

Niestety, życie pisze inny scenariusz. Wspinasz się swoją nową ścieżką, biegniesz za swoim mistycznym dzieckiem, a świat cię nie rozumie, często rzuci w ciebie piorunem i porazi wisielczym humorem. Nieraz sobie z ciebie zażartuje i negatywnie oceni prawdę, która leży w twoim sercu. Jedni będą chcieli cię ośmieszyć, inni zezłościć, twoje mistyczne dziecko zostanie zranione. Pierzcha radość i szczęśliwość. Ogarnie cię wielka pustka. Właśnie w tej pustce szykuje się nieziemskie szczęście, budzi się w twoim sercu nowa pieśń, żywy kolor i światło bijące prosto z gwiazd. Przeniknie twoje ciało, zachwyci, nasączy cię dziwną tajemnicą… a ty masz tylko przyjąć to światło chociaż trudno ci zrozumieć, co ono od ciebie chce. Tak jak te moje światło, które nagle weszły w moje życie. A żeby było jeszcze ciekawiej, w tym samym czasie zamieszkał pod moim dachem gołąbek. Wchodził bez zaproszenia do mieszkania i przysiadał sobie na mojej kanapie, nie było w nim żadnego strachu.

Toczy się życie wokoło, wydaje się takie normalne a tam gotują się w tobie wielkie przemiany, poczujesz mocno ten złoty promień światła, który wypełni wspaniałymi formami twoją duszę. Wielkie alchemiczne dzieło zamieniające węgiel w złoto wprowadzi cię w cudowny boski rytm. Dopiero wówczas ujrzysz jakie w naszym ciele potrafią dziać się cuda. Ale co ty o tym wiesz?

Pierwsze zmiany DNA uwolnią skumulowane toksyny, usuną karmę. Toksyny nie będą usunięte szybko, ten proces odbywa się warstwowo w ciele fizycznym, emocjonalnym, mentalnym i duchowym. W tym samym czasie zachodzą zmiany w mózgu. Człowiek posiada dwie półkule mózgowe, każda z nich ma inne funkcje. Przysadka mózgowa i szyszynka stają się bardziej aktywne. Od tej pory te dwa gruczoły będą się powiększać. Podczas zmian w przysadce i szyszynce zmienia się chemia w mózgu i mózg zaczyna produkować większe ilości synaps (nośniki biologiczne pamięci). Informacje w mózgu są przesyłane pomiędzy neuronami poprzez synapsy.

Synapsy — ich liczba i rozmieszczenie zmieniają się do późnej starości. Sprzyja im aktywność ruchowa i wpływ regularnych ćwiczeń nawet przy ciężkich chorobach… ale to wszystko czyni światło. Również u niewidomych w mózgu są bardziej rozwinięte synapsy (odbierają świat palcami rąk). Pobudzając synapsy wyzwala się w nich produkcję enzymów, które aktywują geny kodujące białka i utrwalają połączenia między komórkami nerwowymi. Kiedy jest produkowane więcej synaps w mózgu, wówczas wzrastają impulsy, które otwierają nasze duchowe wnętrze. Cały ten proces spowodowany jest wnikaniem w ciało nowej fali światła. I to nie jest prawdą, że nasz mózg w późniejszym wieku nie może się zregenerować, robi to nawet w późnej starości, trzeba tylko dać mu odpowiedni budulec, a tym najcenniejszym jest światło.

I taki mamy czas, dostajemy z Nieba czarodziejski podarunek, a ten uszlachetnia nas. Przenika nasze oczy, nasze wewnętrzne wymiary, zmieniamy nasze szaty na świetliste i płyniemy w przyszłość.

Nadchodząca wibracja światła jest bardzo silna, Ziemia jeszcze takiej nie miała, więc musimy się liczyć, że nasza transformacja może przebiegać bardzo dramatycznie. Czym więcej przyjmiemy światła tym bardziej będziemy cierpieć, ponieważ nasze obecne ziemskie ciało nie jest gotowe na przyjęcie takiego elektrycznego ładunku.

W obecnym czasie boskie bramy będzie otwierać kobieta. Kobiety dźwigają w sobie potężną siłę i przyszłość świetlistej ewolucji leży w ich rękach. Kobieta jest opiekunką energii, ma w sobie głębokie zrozumienie i współczucie dla innych. Kobieta jest strażniczką płomienia.

To dzięki kobietom nasza Ziemia zrobi potężny skok kwantowy. To one podjęły się tego zadania, ponieważ są wystarczająco silne, aby przyjąć na siebie te potężne wibracje, które płyną przez ich ziemskie ciało na naszą planetę. To one są tymi filarami Światła, które wniosą na ziemię równowagę, harmonie, miłość i Prawdę.

Dzisiejsze kobiety odzyskują moc, która jest im od zawsze dana. I nie chodzi tu o dominację nad mężczyzną, jak to oni zrobili kobietom, w ten sposób zakłócając Uniwersalne Prawa. Musimy przywrócić równowagę i harmonię całej Matce Ziemi. W tej dziedzinie mężczyzna–kobieta nie może być dominacji jednego nad drugim. To dwa podstawowe aspekty całego naszego życia: Yang i Yin i jedno bez drugiego istnieć nie może. Jeśli człowiek zakłóca tą równowagę zaburza całe życie na Ziemi. Czas aby ludzkość to zrozumiała i wzięła sobie mocno do serca, że równowaga Yang i Yin jest potężną energią, która tworzy nowe życie.

Toteż panowie szanujcie kobiety… bo daleko bez nich nie zajedziecie… kobiety szanujcie mężczyzn, koniec konkurencji, rozpoczynamy epokę partnerstwa. Obie strony muszą wiedzieć, co do ich obowiązków należy, inaczej nie połączymy tych dwóch światów: widzialnego i niewidzialnego.

Żyjemy w przełomowych czasach, wszystkie nadchodzące dni mogą okazać się dość szokujące. W roku 1987 rozpoczął się okres odbudowy zerwanego ogniwa między człowiekiem i Bogiem.

Osobiście już poczułam na własnej skórze, że ciało fizyczne jest odbiornikiem wszystkich kosmicznych sygnałów. Bez niego nic by w nas nie zaistniało. I tą wiedzę chcę ludziom przekazać… wiedzę, jaka siła życia mieszka w człowieku, nawet w takiej jedwabnej komnacie jaką jest kobieta. Wydaje się być delikatną, kruchą porcelaną, a tam mieszka olbrzymia moc. Kobieta to nie gwiezdny pył, który wiatr rozgoni na 4 strony świata, to potężny filar Światła i ileż potrafi znieść, aby nieść nasze prawdziwe przeznaczenie. Toteż nie wiem czy to przypadek, że taką wiotką i słabą istotę jaką ja byłam od dziecka (i nadal jestem) w Grecji zwano Wichurą, inny mój przydomek to Wicha (wianek) co jest przeciwnym biegunem tej zawieruchy. Tak postrzegano moje dwa bieguny, z którymi przyszło mi żyć w jednym ciele.

Ważne jest aby wiedzieć, że rozwój duszy odbywa się przy Boskiej pomocy, czyli tego Źródła Wszelkiego Stworzenia. Jeśli chcemy ogarnąć naszym rozumem Mądrość Wszechświata musimy zdać sobie sprawę z naszego pochodzenia.

Moje serce było rozdarte

między jedną i drugą krainą

przeznaczenie nas rozdzieliło

i czai się w ukryciu…

jakby coś nowego knuło

a ja pośród tego gęstego boru

nad tą Wielką Wodą

tak naiwnie patrzę na to życie…

kto by to pomyślał

że będę musiała jeszcze kuć

swój kamień filozoficzny…

Moje „Być albo nie być”Rozdział 2

Nie widzisz końca rozpaczy

— zawołaj donośnym głosem

wstrząśnij górami

niech się rozlegnie echo nad równinami

przeszłość, teraźniejszość, przyszłość

przewróć całe swoje życie…

Często czytamy i słuchamy relacji innych ludzi jakie piękne doświadczenia może mieć człowiek, który poświęca dużo czasu na medytację i swój rozwój duchowy.

Rozwój duchowy człowieka pomimo, że tyle się o nim dzisiaj mówi w świecie pozostaje nadal wielką tajemnicą… i nadal okryta jest sekretnym płaszczem sama dusza człowieka. Jedni uważają, że w całym tym duchowym procesie bierze udział tylko ta niewidzialna sfera, że idzie to gładko i bezszelestnie, ale coraz częściej lekarze i naukowcy, jak również sam doświadczający człowiek rozpoznają, że ten proces pociąga za sobą całe ciało fizyczne. Coraz więcej psychiatrów zaczyna obserwować to zjawisko. Notują także bardzo dziwne dotąd nieznane symptomy w ludzkim ciele, które źle diagnozują, nie umieją pomoc. I więcej z tego dodatkowych problemów niż pożytku. Podczas tego procesu taki człowiek przeżywa wiele dziwnych i nadal niewyjaśnionych zagadek, a jeszcze jak trafi na niewłaściwego lekarza, ten może zapuszkować go w psychiatryku.

Zarówno energia fizyczna jak i duchowa są potrzebne, aby wydźwignąć człowieka na jego wyżyny. Przychodzi taki dzień, że nawet jeśli człowiek nie zdaje sobie sprawy z istnienia jakiejkolwiek wyższej energii postrzega, że zaczyna się w jego życiu dziać coś dziwnego. A bardzo wielu w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że rozpoczyna się w ich ciele proces duchowej transformacji… i nawet nie mają pojęcia, co to takiego jest? Biegają po lekarzach i wspólnie dręczą się nawzajem, „chory” swoimi opowiastkami męczy głowę lekarzowi, a lekarz traktuje lekarstwami dziwnego pacjenta, które tylko mocno ten proces zaburzają.

Kiedy wreszcie doświadczająca osoba postrzega, że coś dziwnego dzieje się tak w jej ciele jak i wokół niej… coś innego od tych ogólnie znanych zdarzeń, wówczas musi wiedzieć — jest już mocno zaawansowany w procesie własnego rozwoju duchowego.

I przychodzi taki dzień, że nagłe uderzenie energii w naszym organizmie otwiera nam oczy, zatrzymuje w codziennym życiu, budzi uśpioną duszę, a ta znienacka i z nie dowierzaniem rozpoznaje własną tożsamość. Spada zasłona i życie takiego człowieka już nigdy nie będzie takie samo.

Nagłe olśnienie — wielokrotnie bardzo bolesne, nie tylko cieleśnie… ale towarzyszy temu wielki ból emocjonalny. I ten krzyk, który nagle wyrywa się z wnętrza:

— Boże, jakże tak mocno mogłam wymazać Ciebie z własnej pamięci…?

Istnieje wielu ludzi medytujących, poszukujących Boga na wszystkie sposoby, którzy zdają sobie z tego sprawę, że jest ta Wielka Energia, dzięki której my wszyscy istniejemy i za wszelką cenę dążą do połączenia z nią. Wielokrotnie całymi latami poświęcają rozkosze tego życia i szukają ascetycznych dróg do zjednoczenia się z Bogiem. Wiedzą jakie jest to trudne, nawet na świadomej drodze by dosięgnąć tej wysokiej góry. Mówił o tym Buddha i inni, tzw. oświeceni. A co dopiero jak ta wielka energia spada na człowieka spontanicznie, bez żadnego jego przygotowania a nawet wiedzy na ten temat.

A bywają takie przypadki bez względu na religię i wiarę, że spada na człowieka jak grom z jasnego nieba, wbrew jego oczekiwaniu i zupełnie innym jego planom na życie. Tak nagle znienacka i spontanicznie przychodzi wielka siła i budzi człowieka bardzo gwałtownie. Zmienia mu całe jego przeznaczenie i dotychczasowe cele życiowe. I za nic w świecie ten człowiek zrozumieć nie może, co to jego przeznaczenie chce od niego, czemu nie pozwala mu spokojnie spać po nocach, tylko wiecznie potrząsa jego ciałem i duszą? Wszechświat robi sobie z niego grzechotkę, ponieważ wcale to nie jest łagodne kołysanie w ramionach Boga… tylko zapalanie ognia pod jego pojazdem, który za chwilę wyleci z hukiem w powietrze. A to wszystko w celu odbudowania wewnętrznej więzi ze Źródłem Stworzenia. To twój przyśpieszony proces ewolucji. I chociaż to wszystko wygląda beznadziejnie, człowiek zawsze ma pomoc i wzmocnienie. Nie pozostaje na tej drodze sam.

Mogę śmiało się zaliczyć do takich osób, tych obudzonych tak znienacka i uprowadzonej w środku nocy przez jakieś istoty w nieznanym mi kierunku.

Żyłam swoim normalnym trybem życia, byłam zwykłym zjadaczem chleba, nie szukałam Boga, nie byłam uwikłana w żadną religię i mimo, że jestem wychowana w rodzinie katolickiej nie praktykowałam zbyt żarliwie a nawet można powiedzieć, bywałam w kościele niezwykle rzadkim gościem. Poświęcałam małą chwilę, szczególnie wieczorem na modlitwę, przeważnie w pośpiechu… z głową zaprzątniętą czym innym… tyle, co z siebie dawałam dla Boga i całego tego zamieszania, zwanym „rozwój duchowy.” Lecz małym okruchem własnego serca, tak po swojemu, trochę wierzyłam, że On jednak istnieje, chociaż nie miałam zielonego pojęcia, jak ta Boska Forma może wyglądać? Ale niby po co miałam sobie łamać głowę, my oboje nigdy mieliśmy się nie spotkać.

Do końca roku 2000 nie miałam pojęcia o takich słowach jak czakra, meridiany, kundalini, reiki… rozwój duchowy, i co tam jeszcze zawiera duchowa terminologia — to wszystko było dla mnie pustym słowem, nawet nie zwracałam na nie uwagi.

A tu nagle jak grom z jasnego nieba nastąpiły w moim życiu gwałtowne wydarzenia. Dziwne, bolesne, jedno za drugim, jak wielka machina przetaczały się przez moje życie. A ja nadal tkwiłam w starych formach, niczego nieświadoma, dalej szukałam wyjaśnienia swoich bolesnych i frustrujących przeżyć w normalnym świecie. Określałam je jako zwykłe życia przypadki, które w dodatku mogą dosięgnąć tylko takiego wielkiego pechowca, za jakiego zaczęłam ponownie się uważać, ponieważ moje greckie doświadczenia przerwały mój mit tych przypadkowych zdarzeń.

Byłam zupełnie nieświadoma, że w moim ciele jest już głęboko zakorzeniony proces, który zwany jest dzisiaj przebudzeniem duszy — rozwojem duchowym. I chociaż doszłam już do granic potężnego ognia… i za chwilę miałam w niego wstąpić, nadal niczego nie byłam świadoma i poruszałam się po omacku, jak koń z przepaską na oczach. Tylko Wszechświat szykował mnie na ponowne narodzenie… tym razem na chrzest ogniem...  a nie wodą. Byłam jak małe nieświadome dziecko, nie byłam nawet świadoma, że przechodzę jakąś duchową rewolucję, trudno więc było czemukolwiek się poddać, czy kapitulować na rzecz Boga. W tym przypadku mogliśmy tylko wspólnie z sobą walczyć… do czego oczywiście w późniejszym czasie doszło… zachowywałam się tak jak to małe dziecko, kiedy rodzic wkłada go na siłę do wielkiej zimnej wody, a ono się przed tym broni, nie rozumie, czego od niego chcą? Jak to obserwowałam w Grecji, jak 1—2 letnie dzieci wkładano do chrzcielnicy i zanurzano je całkiem pod wodą a te demolowały wszystko co było na ich drodze. Wcale im się ten chrzest nie podobał. A to była tylko zimna woda…. a mnie wrzucono w ogień.

I wytrwale budowałam wielki mur wokół siebie, a Bóg systematycznie go burzył…. i na nowo w ogniu zanurzał. On chciał zniszczyć tą rozłąkę między nami, a ja uciekałam przed Nim. W końcu zmęczył mnie tak bardzo, że poczułam się całkowicie zniechęcona, zagubiona i pogrążyłam się w rozpaczy, strachu… i poddałam się. Wprzódy walczyłam o swoje życie… ale tym razem chciałam już umrzeć. Lecz Bóg zignorował to moje pragnienie, otworzył inne okienka i wpuszczał przez nie w tą moją fortecę promienie światła.

Rok 2000 — od pierwszego dnia wydawał mi się jakiś inny…? Jakbym coś czuła… ale moje oczy nie wybierały niczego nadzwyczajnego. Gonitwa w świecie materialnym, w amerykańskim trybie życia, praca, zakupy, spotkania, wielkie plany na przyszłość… i nawet nieźle się układało. Tylko już wtedy czułam, że moje ciało nie jest w porządku…? Co najmniej od 2 lat obserwowałam nasilające się dziwne symptomy, dziwne bóle, wielkie zmęczenie, co noc budziłam się regularnie ok. 2, coś dziwnego działo się w moim wnętrzu. Nękały mnie okrutne bóle w czole — jakby mi ktoś tam wlewał gorący płynny metal, był to bardzo irytujący ból i nie przypominał mi żadnego dotąd poznanego przeze mnie. Wielka wewnętrzna gorączka trawiła moje ciało, zdzierałam z siebie ubranie, zrzucałam na podłogę pościel, moje ciało płonęło, ale kiedy go dotykałam było zupełnie zimne. Przyszły bóle kręgosłupa, kręgi robiły się grube jak u mamuta, od wielu też lat zmagałam się z bólami brzucha… i nikt niczego tam znaleźć nie potrafił… w tym czasie ok. 1997roku dołączył jeszcze jeden wielki mój problem, ból między łopatkami i mój kark robił się sztywny. Były dni, że nie mogłam prowadzić samochodu, ból kręgosłupa paraliżował moje ręce. A wszystkie badanie lekarskie wychodziły dobrze. I rób babo z tym fantem co chcesz, dręczyłam tylko lekarzy. Od kwietnia 2000 roku, na tydzień przed moimi urodzinami w moje życie zaczęły przenikać nowe utrapienia. Zaczął mnie prześladować wielki pech. Byłam uwikłana w dziwne zdarzenia, w wypadki samochodowe, dość ciężkie, z których wychodziłam obronną ręką, bez obrażeń, a moje samochodziki szły na złom, jeden za drugim. Aż trudno było uwierzyć, że osoba, która była tam w środku, wychodziła z tego złomu bez żadnego szwanku. Nawet jak samochód stał sobie spokojnie na parkingu to i tak został kompletnie zniszczony… to dopiero był pech, a ja bez przerwy jeździłam po dilerach samochodowych w poszukiwaniu nowego.

Od czerwca 2000 roku zaczęłam obserwować w mojej głowie jakiś dziwny „rezonans”- jakby elektryczny impuls. Z początku był bardzo słaby, ledwie zauważalny, z biegiem dni nasilał się coraz mocniej. Nie było to bolesne, ale bardzo dziwne i mocno mnie wytrącało z równowagi. Czułam wielki niepokój, nie rozumiałam skąd „to” pochodzi, co się dzieje? Wiedziałam, że to jakieś nowe zjawisko — niewytłumaczalne dla mnie w tamtym czasie. A co mówili lekarze? Dziwnie na mnie patrzyli i też rozkładali ręce, nie potrafili pomoc, nie rozumieli o czym mówię. A jeden wprost mi wykrzyczał — 40 lat jest lekarzem, ale takich bzdur nikt mu jeszcze nie opowiadał. No to się koleś w końcu doczekał po 40 latach praktyki lekarskiej, jeszcze go czymś zaskoczyłam, a już myślał, że wszystko wie. Tylko co z tego, nadal był dla mnie nieużyteczny… i jako lekarz załamał mnie na całej linii. Bo niby co ja miałam z sobą robić? Do kogo pójść? Opuściłam jego klinikę z niczym, siadłam na krawężniku ulicy i płakałam w głos. Tylko siwy Indianin usiadł obok mnie i nawet nie pytał, co się stało, tylko bajdurzył mi jakieś opowiastki, jak piękna jest Alberta i że warto tam pojechać, odpocząć… ale co mnie wówczas obchodziła Alberta?

W dodatku ten dziwny impuls nasilał się bardzo szybko, szedł z prawego ucha do lewego, wybudował sobie jakąś tajemną ścieżkę w mojej głowie i biegał po niej na moje utrapienie. I co dzień przybierał na sile aż w końcu zrobił się mocno dokuczliwy, jakby chciał zwrócić na siebie większą uwagę. Z początku przypominał mi prąd elektryczny, później wiatr, a ten przerodził się w tornado, a to z wielkim hukiem przemieszczało się przez mój kręgosłup i moją biedną głowę… i jak tornado wyrywa drzewa z korzeniami, to „coś” pędzące przez moje ciało wyrywało mi żyły w głowie… tak przeciętnie co minutę, systematycznie jak ból porodowy. Następnie zamienił się w dudniący pociąg, aż w końcu w mojej głowie wył startujący samolot i nie opuszczał mnie już prawie w ogóle.

Najmocniej pracował w nocy. Można było oszaleć… i sama nie wiem jak to się stało, że do tego nie doszło? Moje życie stało się nie do wytrzymania. Ból, rozpacz i wielka bezsilność towarzyszyły mi 24 godziny na dobę. Lekarze patrzyli na mnie też bezsilnie. Nocami nie mogłam w ogóle się położyć, w ciemności dokuczało mi najmocniej, kiedy płasko leżałam nasilał się huk w głowie. Tygodniami siedziałam oparta o ścianę i kiwałam się jak w chorobie sierocej. W dodatku wokół siebie bezustannie słyszałam nieznane mi dotąd dziwne szelesty, mój słuch zrobił się bardzo wrażliwy. Nie rozumiałam co się dzieje, co ja słyszę? Nigdy wcześniej nic takiego nie miało miejsca, nie zdarzało się. Już sama nie wiedziałam, czy jestem wciąż przy zdrowych zmysłach…? Ta sytuacja, nieustanne badania lekarskie, odwiedzanie całego szeregu specjalistów, wprowadzała mnie w jeszcze większą bezsilność. Moja wiara wykruszała się coraz mocniej z godziny na godzinę, ale jednak ciągle powtarzałam… jutro, jutro na pewno coś znajdą, coś pomogą… medycyna idzie naprzód… tak w nią wierzyłam… jak ślepiec przeprowadzającemu go przez ulicę. Ale ważne było, że ciągle żyła, gdzieś we mnie nadzieja. To chyba tylko dzięki niej udało mi się przetrwać te pierwsze ciężkie chwile, na tej mojej nowej dramatycznej i jakże tajemniczej drodze.

Po wielu miesiącach, kiedy już wiedziałam, co się ze mną naprawdę dzieje, mój syn powiedział do mnie:

— Jesteś bardzo silną kobietą, jakże ja ci zazdroszczę tej twojej wewnętrznej siły… no tak, ten słaby wianek (Wicha) nie dał się złamać tej gwałtownej wichurze, która wtargnęła w moje życie, okazał się silniejszy… i to on stał się tym fundamentem, na którym powstawały już wielkie konstrukcje, które mają się już nie rozlecieć. Toteż nic dziwnego, że przez długie miesiące każdego dnia, stawałam przed lustrem i zadawałam sobie pytanie — kim ty naprawdę jesteś?

Pod koniec lipca 2000 nagle moje ciśnienie krwi przekroczyło 200, zaczęłam gorączkować, dołączyły palpitacje serca, moje tętno było ok. 110 na minutę. Nękały mnie silne bóle i zawroty głowy, przestałam spać, jeść. Nieznośny ból rozrywał mi klatkę piersiową, to już nie nóż przebijał moje serce, to była włócznia… i jak na ironię losu, moje EKG było prawidłowe. Huki w głowie nasilały się coraz mocniej. Wszyscy wokół widzieli, że jestem bardzo chora, nie mniej nikt nie potrafił mi pomoc, nawet na małą chwilę czymkolwiek ulżyć. Straciłam ok. 10 kg, byłam na twarzy zielona, oczy wpadły w środek głowy, chodziłam podpierając się o ściany… a mój samolot w głowie już mnie prawie w ogóle nie opuszczał i huczał coraz głośniej.

Pomimo tak słabej mojej kondycji fizycznej i psychicznej sama rozpoczęłam poszukiwania tej dziwnej choroby. Obłożyłam się książkami, czytałam o wszystkich chorobach. Szukałam ich symptomów, porównywałam do siebie. Rosły tomy książek, a odpowiedzi nadal nie było. Żadna z chorób nie pasowała do moich dolegliwości. Już wtedy wiedziałam, że to coś, co mnie nęka idzie z układu nerwowego i hormonalnego. Lecz co to za choroba?

Co to była za choroba nadal nikt nie wiedział ze świata medycyny. Rosły tylko moje medyczne akta i trwało dochodzenie w tej sprawie i zjawiało się coraz więcej gapiów. Co też było dziwne, że oprócz wysokiego ciśnienia krwi, wielkiej arytmii serca, wysokiego tętna i gorączki nie było żadnych zmian w ciele fizycznym. Wszystkie organy były zdrowe. Tak mi zeszło całe lato. Od sierpnia moje życie zrobiło się wprost nieznośne… wrzesień był jeszcze gorszy. Lądowałam już w szpitalu na pogotowiu prawie codziennie… i tak weszłam w październik… w pół żywa, już nie wierzyłam, że przyjdzie do mnie jakieś ocalenie. Powoli żegnałam się ze światem. Pomimo, że nie znaleziono u mnie żadnej choroby czułam, że umieram.

Ale jednak mimo wszystkiego była we mnie nadal jakaś nieodparta wielka siła i nadal ciągle mówiłam do wszystkich — na pewno coś się wyjaśni, zdarzy się cud… na pewno ktoś pomoże… i mimo, że miałam gorączkę, to jednak czułam, że moje zmysły są bardzo czyste, wybierałam wszystko, co się wokół mnie działo, mogłam czytać, pisać, analizowałam wszystkie zdarzenia, symptomy. I też tego nie mogłam zrozumieć? Przy jakiej chorobie zmysły robią się coraz jaśniejsze i ostre jak brzytwa?

Niestety ten okres był jakby nie do przebicia i coś mocno chowało przede mną i wszystkimi, którzy chcieli mi pomoc wszystkie rozwiązania. W tym czasie często spoglądałam w niebo i gdzieś tam w środku mojej głowy miałam jakieś maleńkie przebłyski. Czegoś tam wypatrywałam, ale to czego ja tam wypatrywałam, nie zwracało na mnie żadnej uwagi.

Od lipca poczułam nagły przypływ, wielką euforię w kierunku Boga, przeglądałam Biblię, szukałam modlitw, otwierałam się bardzo powoli na coś zupełnie mi nieznanego… i chociaż dalej stąpałam po omacku i ciągle nie rozumiałam, co się dzieje, to jednak próbowałam uchwycić swoją ręką choćby rąbka Boskiej szaty, jakoś dziwnie czułam wewnątrz wielką potrzebę bycia z Bogiem. Z drugiej strony było mi głupio, że jak trwoga to do Boga.

W tamtym dniach było mi okrutnie ciężko. Świat nie dawał żadnej odpowiedzi, żadnej nadziei — lekarze dziwnie milczeli, zostawałam sama, powoli wszyscy mnie opuszczali, znikali z mojego życia… a moje utrapienie przybierało na sile. Gorzej już nie mogło być… i jakże się wówczas myliłam, to co najgorsze ciągle było przede mną.

Ale w tamtym okresie jednak zdarzyło się coś nadzwyczajnego, to Niebo zareagowało na moją bezsilność, to stamtąd dostałam wielki przekaz, tylko że ja go nie zrozumiałam i potraktowałam ten proroczy sen jak film w TV.

Dzisiaj wiem, tak boleśnie rozstawałam się z moim starym życiem… nowe jutro rzucało mi już świeże wyzwanie… a ja jeszcze nic z tego nie rozumiałam. I tak dobrnęłam… strasznie powoli… bo każda minuta była długim niekończącym się okresem… do 13 października 2000 roku.

Co się w tym dniu zdarzyło a raczej nocą, opiszę już w następnym rozdziale.

Słońce wschodzi, słońce zachodzi

tylko twoja dusza

zagubiła się w ciemności….

Każdemu jest przydzielone to co potrzebujeRozdział 3

Jak motyl wykluwa się z kokonu

przeciąga swoje wątłe ciało przez maleńki otwór

patrzysz na niego, jak się męczy

jak nie może dalej iść

brakuje mu sił…

tak i ty przebudzasz się duchowo

i doświadczasz wyższego poziomu

świadomości…

ale ty chciałbyś szybko człowieku

bez problemu wzlecieć w niebo jak ten motyl

któremu w końcu się udało…

lecz nie dojdziesz do tego momentu

jak nie zasmakujesz

dramatu swojej codziennej egzystencji

która skrywa twoją prawdziwą naturę.

Nikt cię nie może nauczyć

jak zostać duchowym człowiekiem

nie ma takiego nauczyciela na całym świecie

w tej kwestii tylko twoja dusza

ma najwięcej do powiedzenia

i czym wcześniej to zrozumiesz

będzie lepiej dla ciebie.

11 października 2000 roku — godzina 4 po południu. Wracam z fizjoterapii. Na chodniku, po którym idę jest zaledwie kilka osób. Ale ulica tuż obok jest pełna samochodów, właśnie o tej porze jest tutaj największy ruch. Idę spacerkiem, nie spieszę się. Dzień jest cichy, spokojny, świeci słoneczko.

I nagle poczułam obok siebie dziwny podmuch wiatru, który pojawił się znienacka. Miałam wrażenie, że mnie silnie popchnął… i tak zareagowałam jak człowiek mocno popchnięty przez inną osobę. Straciłam równowagę a że byłam blisko krawężnika zobaczyłam przed sobą w tej sekundzie, sznur pędzących samochodów… nagle straciłam przytomność.

Trwało to krótką chwilę, na powrót ją odzyskałam… czułam, że leżę już na ulicy i ze strachem oczekiwałam, że jakiś samochód po mnie przejedzie. Zacisnęłam mocniej oczy… nic takiego się nie zdarzyło. Tym razem otworzyłam oczy i co zobaczyłam… leżałam na chodniku w przeciwnym kierunku do ulicy pod murem budynku po drugiej stronie chodnika. W tej samej chwili poczułam na całym ciele nieznośny ból… i znowu straciłam przytomność. Ale i tym razem na krótką chwilę. Podbiegli do mnie ludzie: kobieta i mężczyzna, pytali czy jestem w porządku? Mężczyzna próbował mnie podnieść, ostro zaprotestowałam, moje ciało nie mogło uczynić żadnego ruchu. Wszystko co czułam to wielki ból, byłam bardzo rozbita, nie mogłam zebrać myśli. Pierwsze co mi się wydawało dziwne… co ja robię w tym miejscu pod tą ścianą? Jak to się stało, że się tutaj znalazłam? Jakby mnie ktoś odepchnął w drugą stronę od tej ruchliwej ulicy? Powoli sama zbierałam siły i próbowałam się podźwignąć. Pomagała mi ta przypadkowa para. Był to dla mnie wielki wysiłek. Miałam porozbijane do krwi kolana, łokcie, poturbowany obojczyk, na lewej ręce wyrwany kawałek ciała, widać było kość. Moje ubranie było podarte. Nie mogłam zrozumieć, jak można było idąc spacerkiem tak fatalnie upaść, jakby mi ktoś nogi podciął… i mieć takie obrażenia?

Niecałe dwa dni później, kiedy karetka pogotowia zabrała mnie z domu do szpitala, te moje kontuzje po tym wypadku oglądali dokładnie lekarze, robili prześwietlenia, sprawdzali czy nie ma złamań.

Ten przygodny mężczyzna, który pomógł mi na ulicy, przywiózł mnie do domu. Chciał wezwać pogotowie, nie chciałam, miałam już w tamtym czasie codziennie do czynienia z pogotowiem ratunkowym. Pomogła mi sąsiadka, obmyła i opatrzyła moje rany. Na drugi dzień nie mogłam w ogóle chodzić. Bardzo źle się czułam, zostałam w łóżku. Fizycznie byłam bardzo obolała, jakoś dziwnie się czułam, ciężko było mi robić jakieś ruchy ale mimo wszystkiego, o dziwo, miałam tego dnia wyjątkowo dobry nastrój. Nawet sobie z siebie żartowałam.

A ostatniej nocy miałam dziwny sen, umarłam i szłam w zaświaty. Zeszłam, gdzieś do piwnicy… a tam spotkałam moją mamę, ciężko pracowała. Wyglądała na zmęczoną, chorą. Podbiegłam do niej, mówię — mamo, czemu tak ciężko pracujesz? Mama rzuciła mi się na szyję i odpowiada.

— Bo byłam dla ciebie niedobra.

— Ty byłaś niedobra? To nie prawda.

— Ale Bóg mnie ukarał.

Byłam bardzo wstrząśnięta. Ale szybko podejmuję decyzje i wyprowadzam mamę na światło dziennie. Oglądałyśmy jakieś przedstawienie i modliłyśmy się razem, wyglądała już znacznie lepiej. Taki sen nie podniósł mnie wówczas na duchu… czyżbym miała umrzeć? Mama się smuci?

12 październik — noc, około 12, układam się do snu. Znowu nie mogę zasnąć, już straciłam rachubę, ile nocy nie przespałam… męczę się w łóżku, wstaję, jest 1 w nocy. Jest już 13 październik — piątek i jak później zauważyli znajomi, była wówczas pełnia księżyca. Najlepszy dzień na niezwykłe opowieści i dziwne historie. I właśnie taką opowieść z własnego doświadczenia chcę opisać.

Boże, proszę cię o siłę

widzisz te moje problemy

widzisz tą moją udrękę

bądź dla mnie dobry

bo wiesz, że sama temu nie sprostam

widzisz, ile we mnie desperacji… i ile strachu

każdy krok jest dla mnie wielkim wysiłkiem

ale wstaję, idę naprzód…

aby zapewnić sobie życie…

Kilka minut po pierwszej wracam do łóżka. Przytuliłam głowę do poduszki… i nagle odzywa się mój samolot, znowu zaczyna huczeć w głowie. Tym razem dużo głośniejszy niż to bywało do tej pory, kursuje przez moją głowę od prawego ucha do lewego, zawsze w jednym kierunku. Zastanawiam się czy może być jeszcze głośniejszy? Trwało to jakiś czas, trudno mi dzisiaj określić dokładnie jak długo? I nagle poczułam w swoim ciele coś nowego, jakbym dostała strzał z pistoletu w prawą skroń. Poczułam się tak, jakby mi ktoś na wylot przestrzelił głowę. Opadłam jak martwa na poduszkę. Ale moje zmysły były całkowicie przytomne. Było to dla mnie niesamowite przeżycie. Byłam przerażona. Huk w głowie narastał i tak na moje wyczucie, dostawałam co 3 minuty ten dziwny strzał w prawą skroń. Nie mogłam się ruszyć, jakby mnie coś na siłę trzymało w łóżku. Nie wiem ile dostałam tych strzałów, straciłam rachubę… i ciągle byłam wszystkiego świadoma.

Ta moja niesamowita świadomość w tamtym czasie doprowadzała mnie do szału, nic przed nią nie można było ukryć i wszystkiemu dodawała mocy. Odbierałam te strzały jak wielki elektryczny impuls. Po jakimś czasie wszystko ucichło… już miałam nadzieję, że to chyba koniec na tą noc. Ale gdzie tam, w tej samej chwili dostałam inny strzał, przeszył mnie całą, a moje ciało wyskoczyło wysoko do góry. Powróciły huki i na przemian dostawałam raz strzał w skroń a drugi raz wzdłuż kręgosłupa, to był silny prąd elektryczny. Byłam porażona jak piorunem a moje ciało po każdym z nich, niekontrolowane wyskakiwało do góry. I znowu nie wiem jak długo to trwało, już nie mogłam tego znieść… i nie wiem, ile razy wyfruwałam do góry… również nie mogłam nic uczynić aby to przerwać.

Czułam się jak zahipnotyzowana, nie mogłam samodzielnie wykonać żadnego ruchu ani wydobyć z siebie jednego słówka. Nagle wszystko ustało… tym razem już mi się wydawało, że to się skończyło, ponieważ była dłuższa cisza… niestety.

W moim ciele zaczęło się dziać coś nowego i w żaden sposób nie mogłam zrozumieć, co się dzieje? Teraz z kolei skręcało wszystkie moje mięśnie, towarzyszył temu potworny ból. Kiedy dostajemy skurczu jednego mięśnia, trudno z tym wytrzymać, a tu skurcz wystąpił u wszystkich naraz. Ten stan doprowadził mnie do krańcowego wyczerpania. Znowu czułam się jak sparaliżowana, bezsilna, byłam w jakimś dziwnym stanie, którego nie sposób opisać. Wszystkie moje mięśnie ciała były w spontanicznym ruchu, jakże to było niewiarygodne zjawisko a zarazem niesamowicie bolesne. Nigdy nie widziałam wcześniej, a nawet nie słyszałam, aby tak mogły zachowywać się mięśnie człowieka, w dodatku miałam dziwne odczucie, że nie mam kości, moim ciałem skręcało jak szmatą, którą myje się podłogę… coś je wsysało do środka, miałam wrażenie, że tam wewnątrz mnie pracuje wielki odkurzacz i za kilka minut ten odkurzacz wypluwał je z powrotem. Trwało to jakiś czas i na krótko nastąpiła po tym znowu cisza. Leżałam cichutko, bałam się poruszyć, aby z powrotem nie spowodować skurczów.

Wiele lat później ponownie doświadczyłam, niektórych tych symptomów wykręcania mięśni, jakby utraty w nich fizycznej mocy, braku w ciele kości… za każdym razem było to dziwne uczucie ale już nie tak bolesne i umiałam szybko z tego stanu wyjść. Za każdym razem kiedy to zjawisko pojawia się w moim ciele, budzi moje zdumienie… i nadal nie mam na to wytłumaczenia ani nikogo kto umiałby mi to wyjaśnić.

Kiedy byłam skupiona na swoich mięśniach, znienacka w moją głowę zaczęły się wbijać grube igły a raczej druty do robienia swetrów i przeszywały w około głowę… wbijały się jakby zewnątrz, niemiłosiernie, głęboko i cały czas miałam odczucie, że to jest prąd elektryczny. Właśnie ten ból uczucia porażenia prądem, był najgorszy w całym tym moim, przedziwnym zdarzeniu z tej dziwnej nocy. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam nawet poruszać wargami a w środku we mnie była wielka rozpacz…. wielki krzyk.

Tym wewnętrznym głosem rozpaczy spontanicznie przyzywałam — Matko Boska pomóż, Matko Boska…! Nigdy w życiu nie czułam się aż tak bezsilna. Miałam mocno zaciśnięte oczy, w pokoju była ciemność… nagle spostrzegłam coś nowego… pojawiła się jasność, w pokoju coraz mocniej zapalało się jakieś światło. Nagle ze ściany wyszła postać, która miała może 120 cm wzrostu, lewitowała, wisiała przede mną w powietrzu piękna dziewczyna o jasnej karnacji skóry i niebieskich oczach. Była bardzo młodziutka, może miała 15 lat, ubrana cała na niebiesko. Jej długa szata okrywała ją całą. Na głowie miała również niebieską chustę, która dokładnie zakrywała jej włosy. Była żywa, niezwykle urodziwa ale jakaś inna niż my ludzie, bardziej świetlista. Patrzyła na mnie a ja uwierzyć nie mogłam… Maria? Nie… nie… kłóciły się moje zmysły… masz halucynacje… to się zdarzyć nie mogło… otwórz oczy… mara zniknie… to tylko mara…

otworzyłam oczy… i nic się nie zmieniło, ta piękna istota nadal wisiała przede mną w powietrzu. I znowu moje zmysły wołały… nie… nie… to nieprawda… a wówczas ta piękna dziewczyna przesłała mi śliczny uśmiech. Wówczas wydarzyło się też coś, co jeszcze długie miesiące po tym wydarzeniu, nie mogłam zrozumieć. Moje myśli kompletnie zamilkły, wycofały się z mojej głowy, zapanowała we mnie kompletna cisza, jakby mnie ktoś wyłączył. W głowie zrobiła się próżnia, ale ja nadal widziałam tą postać, nie spałam, przyglądałam się szeroko otworzonymi oczami… i nic nie bolało, nic się nie działo w moim ciele, w moim mózgu była kompletna pustka. Niesamowity stan. Trwało to dłuższą chwilę. Piękna dziewczyna odpłynęła tą samą drogą jaką przybyła. Moje myśli wróciły, lecz w moim ciele panowała wielka cisza. Nie czułam żadnego bólu, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Czy to wszystko naprawdę się dzieje, zadawałam sobie pytanie?

Ale nie czekałam dłużej tylko szybko wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do kuchni. Mogłam się poruszać, nie mogłam uwierzyć, jeszcze parę minut wcześniej nie było to możliwe. Napiłam się kilka szklanek zimnej wody, jedna po drugiej.

Usiadłam później na kanapie i analizowałam wszystkie te wydarzenia tej nocy… i to ostatnie.

— Kto to był? Kim była ta „niebieska” dziewczyna? Czy to się zdarzyło naprawdę? Nie dowierzałam sama sobie, przecież w to wszystko trudno uwierzyć! Siedziałam tak ok 40 minut i nie znalazłam żadnej logicznej odpowiedzi. Postanowiłam znowu iść do łóżka z myślą, że ta noc już nic nowego mi nie przyniesie, więc mogę spokojnie odpocząć… bo limit tych wszystkich niesamowitych zjawisk, został na tą noc z pewnością wyczerpany. Jakże się myliłam.

O dziwo usnęłam i to bardzo szybko, jakbym wpadła w przepaść… ten sen trwał jednak ok. 20 minut, nagle przebudzenie i poczułam wielki strach… gdzie ja jestem? Coś tu się zdarzyło? Zbierałam szybko myśli, ponownie jakaś dziwna fala coraz większego niepokoju, nadciągała do mnie jakbym wstępowała do piekła… i czułam, że od nowa wraca do mnie moja udręka.

— Nie… nie… krzyczałam muszę uciekać z tego pokoju… zeskoczyłam z łóżka, ale moje nogi były jak z waty, wszystko było z waty… tam nie było kości, upadłam, powoli czołgałam się do telefonu, szukałam ratunku na zewnątrz. Zadzwoniłam do sąsiadki, przybiegła szybko. Z zawodu była pielęgniarką, mierzyła mi ciśnienie. Moje ciało było gorące, całe płonęło. Ciśnienie krwi bardzo wysokie a ja mimo tej gorączki trzęsłam się z zimna, nie mogłam mówić. Dusiłam się, fala dziwnego powietrza wypełniła moje płuca, miałam wrażenie, że ktoś wpycha w moje płuca sprężone powietrze. Teresa zmierzyła mi gorączkę, widziałam jej dziwną minę, powiedziała szybko… zepsuty termometr, jest na nim 35 stopni.

Klatka piersiowa i głowa były w wielkiej gorączce, a ręce i nogi jak lód. Moje serce biło bardzo mocno, dziwne powietrze rozwalało moją klatkę piersiową. Czułam, że to już koniec, że odchodzę.

Tereska zadzwoniła na pogotowie. Przyjechali bardzo szybko, 2 paramedyków, ledwo ich widziałam, mało mnie to obchodziło, co do mnie mówili. Zadawali dużo pytań, słyszałam, rozumiałam, nie mogłam odpowiedzieć po angielsku… gdzieś mi uciekł ten język… mówiłam tylko po polsku… w dodatku chaotycznie, jakieś wyrwane słowa.

Wyciągałam ręce do Tereski, żegnałam się z nią… szeptałam bez przerwy… umieram, odchodzę. Podawałam jej rękę, uchwyciła ją mocno i słyszałam tylko już jej krzyk — oddychaj mocno… oddychaj mocno… ale ja już nic nie mogłam zrobić. Poczułam gwałtowne szarpnięcie ciała, miałam wrażenie, że ktoś urwał mi głowę. Przez ciało przebiegł dziwny śmiertelny jad i nagle moje ciało przestało istnieć. Tego wydarzenia nie mogę wymazać z pamięci, było to bardzo drastyczne przeżycie. Ale ta moja głowa nadal żyła i była wszystkiego świadoma… lecz miałam już tylko głowę i nie mogłam mówić, od brody jakby klinem biegł do góry dziwny paraliż, szybko obejmował całą głowę… i nagle nie miałam już ciała… ale umysł ciągle istniał, nic z niego nie ubyło, zrobiło się jakoś strasznie dziwnie.

Musiałam jeszcze pożyć dużo lat aby zrozumieć

duchowa podróż jest największym cudem

ale i nauką strachu, bólu, cierpienia…

przebudzenie duszy to wielki wysiłek

i wszystko po to aby zapewnić sobie życie

to które naprawdę nazywa się życiem

I jak człowiekowi trudno uciec z lochu,

w dodatku

kiedy jest przykuty do skały łańcuchami

tak trudno wyrwać się duszy z ludzkiego ciała…

i ta bezsilność posiadania kajdan

jesteś ich świadom

lecz twoja świadomość nie umie pomóc ciału

wydostać się z tego lochu…

ale przyjdzie taki dzień i dokona tego cudu

możliwość przeżycia takich doświadczeń

pozwoli dokładnie obejrzeć nasze wnętrze

sięgnąć po naszą wrodzoną mądrość…

jeśli to wszystko przezwyciężymy

odkryjemy w tej pozornej ciemności

nasze cenne dary

uwierzymy, że jesteśmy wspaniali

bez takiej samooceny

nie odkopiemy naszych bezcennych skarbów…

Trudno uwierzyć… ale ciągle jestemRozdział 4

Gdy zdarzy ci się ponownie wylądować

w tym samym życiu i w tym samym ciele

uświadom sobie,

że wszystko na tym świecie jest Boskie

a my ludzie jesteśmy istotami duchowymi

i tylko to się liczy…

a skoro znowu tu jesteś, znaczy

przybyłaś tu po coś ważnego

Wszechświat nie pozwoli ci tak łatwo odejść

i w swoim czasie przypomni ci, co to takiego…

13 października, kilka godzin później… otwieram oczy, nie bardzo wiem gdzie jestem, otoczona parawanem leżę na szpitalnym łóżku. Widzę obok pielęgniarkę. Patrzy na mnie, uśmiecha się. Zbieram myśli — co ja tutaj robię? Powoli wraca pamięć, przypominam sobie wszystko, co się zdarzyło. Pamiętam każdy szczegół. Zastanawiam się ponownie — co z tą moją pamięcią? Jest nadzwyczaj dobra i mam dziwnie wyostrzone zmysły. — dlaczego? Co się ze mną dzieje, co się porobiło z tą moją głową?

Pytam pielęgniarkę o godzinę, jak długo tu jestem? Jest południe… zapewnia mnie, że jest już wszystko w porządku. A czy było aż tak źle? Straciłam przytomność… ale co dalej?

Mówię do niej z uśmiechem:

— Wiem, jestem bezpieczna, była u mnie Matka Boska.

Dziwnie się popatrzyła i rzekła:

— Idę po lekarza.

Jak zobaczyłam jej reakcję, pomyślałam

— Uuuu Wiesiu… bacz co mówisz, chyba coś do pieca dołożyłaś?

— Ale przecież ja nie kłamię… dobrze pamiętam… a może z moją głową, coś nie tak?

Szybko przyszła pani doktor, była gdzieś około 50 lat, sprawdziła moją kondycję. Teraz dopiero zauważyłam, że jestem przypięta pod całą aparaturę. Rozglądałam się wokół i pytałam

— Czy to potrzebne? Czuję się dobrze,

bo tak właśnie było. Czułam się tak jakby nigdy nic się nie zdarzyło.

Rozpoczęła dochodzenie, zadawała mi multum pytań, pisała i pisała a ja z najdrobniejszymi szczegółami opowiadałam to wszystko, co przeżyłam. Od czasu do czasu przerywała to pisanie, patrzyła na mnie wnikliwie… i znowu pytała i znowu pisała. Trwało to bardzo długo. Nieco później widziałam, pojawili się na sali panowie z karetki, którzy byli u mnie w nocy w mieszkaniu. To oni mnie przywieźli do szpitala. Pani doktor rozmawiała z nimi na osobności i znowu pisała, spoglądali wszyscy w moją stronę. I Teresce, też zadawali pytania, było wiele, wiele pytań. To było całe dochodzenie.

Proszę Teresę

— Zabierz mnie do domu.

Pani doktor zaprotestowała

— Musimy ci jeszcze zrobić dużo badań. Obejrzała moje obrażenia z przed 2 dni po upadku na ulicy. Zawołała innego lekarza. Robili prześwietlenia i masę innych badań.

Trwało to wszystko wiele godzin. Był też już termin topografii komputerowej i EEG mózgu. Moje ciśnienie krwi przez wiele godzin było nadal bardzo wysokie, przeszło 200 i dolna granica bardzo wysoka. Później nagle wróciło do normy. Chciałam bardzo wracać do domu. Lekarze zbadali mnie jeszcze raz i stwierdzili, że nie ma na razie nic na przeszkodzie i jak bardzo chcę mogę iść do domu, a jak będzie się coś złego działo, mam dzwonić po karetkę.

Późnym wieczorem wróciłam do domu. Byłam bardzo zmęczona. Oczy same mi się zamykały, ale bałam się położyć do łóżka, bałam się usnąć. Najgorzej mnie niepokoiło, że mogą wrócić te straszliwe huki w głowie. Tyle różnych rzeczy przeżyłam ale te huki działały na mnie najbardziej destruktywnie. Postanowiłam tej nocy nie spać. Wiedziałam, że najbardziej ta moja choroba doskwiera mi w nocy i nawet dałam jej swoją nazwę — „tajemnicza nocna choroba”. Zaobserwowałam również, że kiedy jestem w pozycji leżącej jej objawy mocniej się nasilają. Siadłam więc na kanapie, wzięłam książkę do ręki i czytałam do 5-tej rano. O dziwo udało mi się przetrwać bez snu całą noc! W moim ciele była absolutna cisza. Nie było samolotów, tornado, strzałów, serce biło spokojnie, aż nie mogłam uwierzyć. Tej nocy mój syn czuwał razem ze mną obok na drugiej kanapie.

I nagle jak grom z jasnego nieba, jakiś dziwny dźwięk wtargnął w moje ciało. Zawirowało mną, poczułam jakby wyładowanie elektryczne, gdzieś obok swojej głowy po prawej stronie i poczułam bardzo boleśnie, jak gruba i długa igła wbiła się w czubek głowy, przeszła gardło i serce. Jak by tego było mało, w to miejsce zaczęło się coś wkręcać, co przypominało śrubokręt. Krzyknęłam z wrażenia i opadłam na kanapę. W tym samym momencie przebiegł przeze mnie ten sam dziwny trupi jad — jak ja to nazwałam. Znowu urwano mi głowę i moje ciało przepadło. Głowa nadal żyła, a później stopniowo paraliż przemieszczał się do góry… w tej chwili także czułam, że ktoś stanął blisko moich nóg i próbował mi w czymś pomagać, jakby wkładał mnie na powrót do ciała… poczułam znowu swoje nogi. Ale i tak odpłynęłam. Syn zadzwonił po karetkę. Ocknęłam się na łóżku szpitalnym. Znowu podłączona pod całą aparaturę. Miałam bardzo wysokie ciśnienie krwi, przeszło 220, ból w klatce piersiowej, silny ból głowy, nie mogłam oddychać, mówiłam chaotycznie. W tym dniu trafiła mi się bardzo niemiła pielęgniarka. Patrzyła na mnie z wielką ironią, nie chciała mnie słuchać, zawołała lekarza ale i ta pani była niesympatyczna… jakby się obie zmówiły przeciwko mnie. A ja się czułam bardzo udręczona, już brakowało mi siły. Nie wiedziałam czy jeszcze coś mówić, wyjaśniać czy już tylko milczeć… czułam, że patrzą na mnie wszyscy dziwnie… ta pani doktor — też pytała i pisała, też dziwnie na mnie patrzyła. A ja byłam taka bezsilna z tym moim cierpieniem, i zaczynałam ważyć każde słowo, które wypowiadałam… bo sama coraz mniej rozumiałam, co się ze mną dzieje? Zdawałam sobie sprawę, że to wszystko wokół mnie jest szokiem nie tylko dla mnie. Płynęły tylko bezgłośnie łzy po moich policzkach.