Twoje własne supermoce - Joseph Murphy - ebook + audiobook + książka

Twoje własne supermoce ebook i audiobook

Murphy Joseph

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Możesz więcej, niż sądzisz!

Jesteśmy wychowywani w przekonaniu, że ogranicza nas to, kim jesteśmy. Joseph Murphy przekonuje, że prawda o nas samych jest inna i pokazuje, jak przyjąć zupełnie nową miarę swoich możliwości. Nie masz ograniczeń, pisze Murphy, poza tymi, które sam sobie narzucasz. Wystarczy przyjąć nowy sposób myślenia o sobie i świecie, by poczuć moc wewnętrznej transformacji, która zmieni twoje życie.

W kilku wybranych tekstach Murphy ujawnia, w jaki sposób:

• odkryć cudowne moce twojego umysłu

• udoskonalić je i wykorzystać w życiu codziennym

• świadomie kształtować rzeczywistość.

Pragnienie zmian jest tym, co wprawi w ruch twoje samopoznanie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 166

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 39 min

Lektor: Jarosław Łukomski

Oceny
4,8 (74 oceny)
61
10
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarcinKrzeptowski

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Aescha

Nie oderwiesz się od lektury

💚💚
00
ajurkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Super 👌
00

Popularność



Kolekcje



Przed­mowa

Przed­mowa

Zapo­mnie­li­śmy, kim jeste­śmy

„Zapo­mnie­li­śmy, kim jeste­śmy, i pró­bu­jemy to sobie przy­po­mnieć”.

Tymi sło­wami w eseju otwie­ra­ją­cym zbiór, który trzy­masz w rękach, Joseph Mur­phy opi­suje trudne poło­że­nie, w jakim znaj­duje się ludz­kość.

Mur­phy poświę­cił całą długą karierę temu, by obu­dzić czy­tel­ni­ków i słu­cha­czy z letargu – z zapo­mnie­nia o tym, że jako istoty stwo­rzone na podo­bień­stwo Nie­skoń­czo­nego Umy­słu, czyli bytu, który ma moc stwór­czą, jak­kol­wiek go nazwiemy, są rów­nież zdolne stwa­rzać, być przy­czyną, czy wręcz kształ­to­wać świat.

Mur­phy postrze­gał życie jako doświad­cza­nie sie­bie samego jako istoty stwór­czej. Śmierć zaś widział nie jako koniec, lecz jako wieczny powrót do źró­dła – Naj­wyż­szego Umy­słu, od któ­rego wszystko pocho­dzi.

W tym zbio­rze Mur­phy sku­pia się na wiel­kich mocach ludz­ko­ści – nazwijmy je super­mo­cami – które tylko cze­kają, by je wydo­być, udo­sko­na­lić i wyko­rzy­stać tak, żeby każdy czło­wiek mógł świa­do­mie kształ­to­wać swój świat i swoje prze­zna­cze­nie, zamiast się pod­da­wać cha­otycz­nej goni­twie przy­pad­ko­wych myśli. Źró­dłem wszel­kiej mocy jest bowiem wzbo­ga­cona o emo­cje myśl. Wszel­kie umie­jęt­no­ści, zdol­no­ści i osią­gnię­cia są wła­śnie pro­duk­tami tej naj­więk­szej z naszych mocy.

***

Wszy­scy kie­ru­jemy się w życiu pew­nymi zało­że­niami. Doty­czy to zarówno wie­rzą­cych, jak i agno­sty­ków, mate­ria­li­stów oraz wszyst­kich innych, nie­za­leż­nie od ich sto­sunku do ota­cza­ją­cych ich sił. Mur­phy rzuca nam wyzwa­nie, byśmy kie­ro­wali się zało­że­niem o wiel­ko­ści naszej wła­snej rela­cji wobec ezo­te­rycz­nych mocy myśli i moż­no­ści wła­da­nia nią. Jeśli zaś przyj­miemy jego prze­słanki, wypró­bu­jemy je i uznamy, że niosą dla nas nadzieję, wstą­pimy na drogę, która zro­dzi w nas stan nazwany przez Mur­phy’ego kró­lew­skim trak­tem pro­wa­dzą­cym do wyko­rzy­sta­nia myśli jako narzę­dzi do stwa­rza­nia. „Sekret leży w uczu­ciu”, pisał przy­ja­ciel Mur­phy’ego, żyjący współ­cze­śnie mu Neville God­dard. Jestem pewien, że Mur­phy zgo­dziłby się z tym twier­dze­niem w pełni. Połą­cze­nie myśli i uczu­cia jest bowiem, zgod­nie z jego naucza­niem, bramą do świa­do­mo­ści swo­jej super­na­tury – umie­jęt­no­ści stwa­rza­nia.

***

Jedną z kwe­stii, które Mur­phy poru­sza w tym zbio­rze, a zwłasz­cza w eseju Odkryj swoje pra­gnie­nie, jest to, że pra­gnie­nie jako takie jest święte. Pra­gnie­nie i potrzeba popy­chają nas do dzia­ła­nia, pomy­sło­wo­ści i zmiany. Gdyby nie pra­gnie­nie, trwa­li­by­śmy w sta­gna­cji. Cier­pie­li­by­śmy z powodu jed­no­staj­no­ści i zmie­rzali ku upad­kowi. Jeste­śmy uwa­run­ko­wani do tego, by pra­gnie­nie defi­nio­wać jako tęsk­notę: nie­speł­nione pra­gnie­nie może być bole­sne. Mur­phy zachęca nas jed­nak, byśmy spoj­rzeli na pra­gnie­nie ina­czej: powi­tali je jako głód, który zra­dza nas do nowego. Głód, który popy­cha nas, byśmy poznali samych sie­bie. Jeśli podą­żymy za tym wezwa­niem, odkry­jemy sie­bie jako istotę zdolną do funk­cjo­no­wa­nia w wymia­rach wyż­szych, niż sobie wyobra­ża­li­śmy.

Pra­gnie­nie, potrzeba, głód – czy w tej chwili czu­jesz któ­reś z nich? Jeśli wzią­łeś do ręki tę książkę, na pewno. To dobrze. Są to bodźce, które wzy­wają cię do wej­ścia na wyż­szy poziom – do świa­do­mo­ści, że pra­gnie­nie nie ist­nieje po to, by dogłęb­niej odczu­wać brak, lecz po to, by popchnąć ku jego speł­nie­niu. Prze­czy­taj ten zbiór ese­jów, odczu­wa­jąc pra­gnie­nie. I sprawdź, czy w połą­cze­niu z klu­czami, które znaj­dziesz w tek­ście, pra­gnie­nie to nie pomoże ci przy­pad­kiem powo­łać do życia istoty, którą naprawdę jesteś.

Mitch Horo­witz

Dwa­na­ście two­ich mocy

Dwa­na­ście two­ich mocy

Ta książka opo­wiada o dwu­na­stu mocach, które są w tobie. Nie­któ­rzy wiążą je z dwu­na­stoma zna­kami zodiaku, dwu­na­stoma synami Jakuba, dwu­na­stoma mie­sią­cami roku, dwu­na­stoma godzi­nami dnia, dwu­na­stoma mocami Her­ku­lesa, dwu­na­stoma ple­mio­nami Izra­ela, dwu­na­stoma bra­mami nie­bie­skiej Jero­zo­limy, dwu­na­stoma słu­pami świą­tyni Helio­po­lis, dwu­na­stoma gwiaz­dami Janusa, dwu­na­stoma tar­czami Marsa, dwu­na­stoma czę­ściami eklip­tyki i dwu­na­stoma apo­sto­łami. Dwa­na­ście mocy, o któ­rych mowa, to ele­menty naszej świa­do­mo­ści.

Zodiak to święty pas zwie­rząt w tobie, czyli nie­skoń­czo­ność lub dwa­na­ście mocy. Abyś dostą­pił oświe­ce­nia i stał się Bogiem – czło­wie­kiem cho­dzą­cym po Ziemi, musisz naj­pierw ujarz­mić i oczy­ścić te moce.

Dwu­na­stu synów Jakuba i dwu­na­stu apo­sto­łów są ze sobą toż­sami. Księga Rodzaju podaje ich imiona: Ruben, Symeon, Lewi i tak dalej, a z Ewan­ge­lii według św. Mate­usza znamy ich jako Andrzeja, Pio­tra, Jakuba i Jana. Sym­bo­li­zują jed­nak to samo. Celem i misją naszego życia jest wykształ­ce­nie odpo­wied­nich, przy­pi­sa­nych każ­demu z nich zdol­no­ści, w takim stop­niu, by powo­łać do życia czło­wieka Bożego. Wtedy będziemy mogli powie­dzieć jak Hiob: „(…) cia­łem swym Boga zoba­czę” [Hi 19, 26].

Hiob zapy­tał rów­nież: „Gdzieś był, gdy zakła­da­łem zie­mię? Powiedz, jeżeli znasz mądrość. Kto wyba­dał jej prze­stwo­rza? Wiesz, kto ją sznu­rem wymie­rzył? Na czym się słupy wspie­rają? Kto zało­żył jej kamień węgielny ku ucie­sze poran­nych gwiazd, ku rado­ści wszyst­kich synów Bożych?” [Hi 38, 4–7]. Hiob nie pyta o to wszystko Boga. Pyta­nia te zadaje czło­wiek swo­jemu wyż­szemu ja.

Zapo­mnie­li­śmy, kim jeste­śmy, i pró­bu­jemy to sobie przy­po­mnieć. Grzech pier­wo­rodny nie ma nic wspól­nego z fizycz­nym aktem, w któ­rym uczest­ni­czą pierwsi ludzie. Polega on na tym, że czło­wiek wie­rzy w mądrość świata, w to, co sądzą inni, i korzy­sta ze swego inte­lektu w spo­sób nisz­czący.

Grzech pier­wo­rodny ozna­cza, że czło­wiek zapo­mniał o swych boskich korze­niach i uznaje za prawdę opi­nie innych ludzi. Co za tym idzie – błą­dzi, nie wie­dząc, że jego wła­sne „Ja jestem” to Bóg Wszech­mo­gący. Dla­tego prze­bywa w kra­inie wielu bogów i przy­pi­suje wła­dzę roz­ma­itym rze­czom.

Czło­wiek, który kocha prawdę i doświad­cza obec­no­ści Boga, jest jak nama­gne­ty­zo­wany kawa­łek stali. Czło­wiek zaś, który zamknął oczy na Boga, jest jak stal pozba­wiona ładunku magne­tycz­nego, który na­dal w niej tkwi, ale został uśpiony.

Kiedy prze­by­wamy w jed­no­ści z Bogiem, elek­tro­nowa i ato­mowa struk­tura naszego ciała odpo­wied­nio się zmie­nia i dosto­so­wuje wibra­cje. „Czy wypu­ścisz o cza­sie Gwiazdę Poranną? I wywie­dziesz Niedź­wie­dzicę z dziećmi?” [Hi 38, 32], czy­tamy w Księ­dze Hioba. Poszu­kajmy w kon­kor­dan­cji słowa maz­za­roth (hebr. „gir­landa koron”), a prze­ko­namy się, że to dwa­na­ście zna­ków zodiaku, które są w twoim wnę­trzu.

Jeśli powo­łamy do życia naszych wewnętrz­nych apo­sto­łów i w pełni ukształ­tu­jemy ich modli­twą, medy­ta­cją i wizjami mistycz­nymi, odpo­wiemy na wszyst­kie pyta­nia zadane w trzy­dzie­stym ósmym roz­dziale Księgi Hioba. Wsku­tek peł­nego czysz­cze­nia naszej świa­do­mo­ści i podświa­do­mo­ści powsta­nie desty­lat w postaci oświe­co­nego umy­słu, zwany świa­do­mo­ścią Boga lub świa­do­mo­ścią kosmiczną.

Nie­chaj więc każdy sam za sie­bie posta­nowi, czy chce wydo­być z głębi sie­bie wspo­mniane umie­jęt­no­ści. Andrzej, w Księ­dze Rodzaju Ruben, to zna­czy „ujrzeć syna”. Syn to obec­ność Boża w tobie. Andrzej to postrze­ga­nie, postrze­ga­nie obec­no­ści Boga, ina­czej prawda ist­nie­nia. Dla­tego Andrzej ozna­cza per­cep­cję duchową jako pierw­szą i pod­sta­wową moż­ność czło­wieka. Widze­nie duchowe to zro­zu­mie­nie, oświe­ce­nie, poj­mo­wa­nie, które można przy­rów­nać do sytu­acji, gdy rozu­miemy wynik rów­na­nia alge­bra­icz­nego. Mówimy wtedy: „A, rozu­miem!”.

Nie cho­dzi o widze­nie w trzech wymia­rach, lecz o dostrze­ga­nie prawdy o fak­cie zewnętrz­nym. Jeśli wło­żymy kij do stawu, jeziora czy rzeki, wydaje się, że jest wygięty, choć wcale taki nie jest, to złu­dze­nie optyczne. Tory kole­jowe też zdają się zbie­gać w oddali, choć w rze­czy­wi­sto­ści bie­gną rów­no­le­gle. Na tym wła­śnie polega postrze­ga­nie prawdy o fak­tach i przed­mio­tach.

Osoba, która opa­no­wała postrze­ga­nie duchowe, wszę­dzie wokół sie­bie widzi dzia­ła­nie prawa przy­czyny i skutku i wie, że za tym, co się dzieje w jej życiu, stoją wewnętrzne wzorce. Rozu­mie, że speł­nie­nie jej pra­gnień to prawda, która ją wyzwala. Kiedy zaczy­nasz postrze­gać duchem, widzisz pokój tam, gdzie panuje chaos, miłość tam, gdzie sze­rzy się nie­na­wiść, radość w miej­scu smutku, świa­tło – ciem­no­ści, a życie – w miej­scu tak zwa­nej śmierci.

Tam, gdzie jest zamęt, ty widzisz obec­ność Bożą. Patrząc w powie­trze, mówimy, że nic nie widać, ale w rze­czy­wi­sto­ści ta pustka tętni życiem. Spo­glą­damy w niebo i widzimy gwiazdy, ale kiedy sko­rzy­stamy z tele­skopu, dostrze­żemy ich znacz­nie wię­cej niż gołym okiem. Który widok jest więc praw­dziwy? Ten przez tele­skop czy gołym okiem? Wielu ludzi sądzi, że słońce wstaje na wscho­dzie, a zacho­dzi – na zacho­dzie, ale ten, kto postrzega duchowo, wie, że to nie­prawda.

Jeśli ktoś w two­jej rodzi­nie cho­ruje, kogo w nim widzisz? Jeśli osobę, która po pro­stu źle się czuje, to nie kształ­tu­jesz w sobie Andrzeja. Postrze­ga­nie duchowe pozwoli ci widzieć w nim obraz dosko­na­łego zdro­wia i szczę­ścia. Jeśli cho­ruje ci matka, wyobra­żaj ją sobie w domu – szczę­śliwą, rado­sną i wolną, pełną entu­zja­zmu. Widzisz wtedy całą prawdę o niej.

Czy wyra­żasz sprze­ciw lub nie­chęć wobec tego, co się dzieje w pracy lub w domu? Czy wystę­pu­jesz prze­ciwko temu? Jeśli tak, nie for­mu­jesz w sobie Andrzeja apo­stoła. Kiedy zaś odłą­czysz się od pro­blemu i sku­pisz na jego roz­wią­za­niu z prze­ko­na­niem, że otrzy­mu­jesz wspar­cie od Naj­wyż­szego, jesteś na dobrej dro­dze do opa­no­wa­nia tej wspa­nia­łej mocy.

***

Pamię­taj – wszyst­kie umie­jęt­no­ści, o któ­rych tu mowa, podob­nie jak znaki zodiaku, są w tobie. Dwu­na­stu synów Jakuba – dwu­na­stu apo­sto­łów – masz ich w sobie. Piotr, drugi apo­stoł, to ina­czej dar umy­słu. Sym­bo­li­zuje skałę prawdy, nie­za­chwiane prze­świad­cze­nie o dobru. Piotr to dar umy­słu, który rozu­mie, że Bóg zamiesz­kuje w nim i prze­ma­wia przez niego.

Piotr to typ umy­słu, który wie, że wewnętrzne ja, „Ja jestem” każ­dego czło­wieka, to Bóg, a innego Boga nie ma. Piotr jest wierny do końca, wierny na każ­dym kroku drogi i wie, że wszech­moc przez niego działa, i że „Nie ma nikogo, kto by mógł powstrzy­mać Jego ramię i kto by mógł powie­dzieć do Niego: «Co czy­nisz?»” [Dn 4, 32].

Czy mówisz swo­jej idei, swo­jemu pra­gnie­niu, które nie­śmiało szepce ci w sercu: „Jestem za stary, nie stać mnie, nie mam zna­jo­mo­ści”? Czy mówisz, że z powodu na przy­kład oko­licz­no­ści, infla­cji, poli­tyki władz czy wyda­rzeń reali­za­cja celu, który sobie obra­łeś, jest nie­moż­liwa?

Jeśli tak, to nie for­mu­jesz w sobie Pio­tra, lecz odzie­rasz się z rado­ści doświad­cza­nia ide­ału. Dar wiary zwany Pio­trem nie zna żad­nych prze­szkód. Nie uznaje żad­nych panów ani bogów prócz wła­snego „Ja jestem”, bo „Ja, któ­remu na imię jest Jahwe, chwały mojej nie odstą­pię innemu ani czci mojej boż­kom” [Iz 42, 8].

Czy modlisz się przez krótki czas, po czym odpusz­czasz, tłu­ma­cząc: „Pró­bo­wa­łem, ale to nie działa?”. Jeśli tak, to zacznij przy­zy­wać Pio­tra do apo­stol­stwa, bo wtedy odkry­jesz pra­gnie­nie, które żywisz głę­boko w sercu. Piotr to wiara na każ­dym kroku two­jej dogi, wiara w stwór­cze prawa życia, wiara w dobroć Boga na ziemi żyją­cych, wiara w wielką prawdę, że twoja myśl ma moc stwór­czą. Przy­cią­gasz to, co czu­jesz, sta­jesz się tym, co sobie wyobra­żasz.

Nie mamy tu na myśli wiary w dogmaty ani tra­dy­cje. Piotr trzy­krot­nie zaparł się Pana; Jezus mu powie­dział: „Zaprawdę, powia­dam ci: Jesz­cze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz»” [Mt 26, 34], mając na myśli: wyprzesz się jakie­go­kol­wiek czło­wieka jako swego pana. Nie będziesz uzna­wał żad­nego Kościoła ani nikogo z ludzi, któ­rzy stą­pają po Ziemi, nie będziesz słu­żyć żad­nemu czło­wie­kowi. Za swego pana i mistrza będziesz uzna­wał wyłącz­nie Boga.

Trzy­krotne pia­nie koguta to sym­bol świtu, naro­dzin, świa­tła. To rów­nież znak zwy­cię­stwa, triumfu, prze­ko­na­nia. Zawsze bowiem ist­nieje prze­ko­na­nie. Jeśli jesteś abso­lut­nie prze­ko­nany, że „Ja Jestem” to Pan w tobie i nie ma dla cie­bie innego Boga, to nie będziesz lojalny żad­nemu czło­wie­kowi, insty­tu­cji ani żad­nym dogma­tom. Cał­ko­wi­cie oddasz się Bożej obec­no­ści, która jest w tobie, i nie będziesz znał innych bogów.

Do kogo więc należy twoja wiara? Czy wie­rzysz w nie­skoń­czoną inte­li­gen­cję, w naj­wyż­szą moc? Jeśli tak, for­mu­jesz w sobie apo­stoła Pio­tra.

***

Jakub to spra­wie­dliwy sędzia. „Zdo­biła mnie dotąd uczci­wość, pra­wość mi płasz­czem, zawo­jem” [Hi 29, 14]. Kiedy zaczy­namy kształ­to­wać w sobie zdol­ność zwaną Jaku­bem, dekla­ru­jemy jed­ność, peł­nię i dosko­na­łość. Nasz osąd, czyli nasze prze­ko­na­nie, jest niczym płaszcz prawdy i dia­dem piękna i dosko­na­ło­ści.

Zada­jemy sobie pyta­nie: „Jak jest u Boga w Nie­bie?”. Wszystko jest har­mo­nią, poko­jem, rado­ścią, obfi­to­ścią, bez­pie­czeń­stwem, wła­ści­wym dzia­ła­niem, bo taki jest nie­skoń­czony duch w tobie, który cały jest bło­go­sła­wień­stwem. Wtedy twoje sądy oparte są na har­mo­nii, zdro­wiu i pokoju.

„Bo takim sądem, jakim sądzi­cie, i was osą­dzą; i taką miarą, jaką wy mie­rzy­cie, wam odmie­rzą” [Mt 7, 2]. Czy­niąc jakieś zało­że­nie w czy­jejś spra­wie, myśląc coś na temat tej osoby, stwa­rzasz to we wła­snym umy­śle, w ciele i w oko­licz­no­ściach. Dla­tego nie osą­dzaj, bo takim sądem, jakim ty sądzisz, osą­dzą i cie­bie. Innymi słowy – kiedy o czymś myślisz i to odczu­wasz, stwa­rzasz to coś w gło­wie.

Potę­piasz, kry­ty­ku­jesz, roz­pa­mię­tu­jesz wady innych? Jeśli to prawda, nie for­mu­jesz w sobie apo­stoła Jakuba. Prze­ciw­nie, fun­du­jesz sobie nega­tywne cechy. W twoim życiu wypełni się to, co potę­piasz. Sta­niesz się tym, co potę­piasz. Rozej­rzyj się, a zoba­czysz wokół sie­bie tego liczne dowody.

Czy nie jesteś w sta­nie słu­chać nie­przy­jem­nych rze­czy o innych? Czy sły­szysz o nich tylko dobro i to samo sobie uzmy­sła­wiasz? Uczeń prawdy, który kształ­tuje w sobie Jakuba, ni­gdy nie plot­kuje, nie kry­ty­kuje, nie potę­pia, nie oczer­nia, nie szuka w innych wad i błę­dów. Jeśli sły­szy plotki i są one praw­dziwe, odrzuca je men­tal­nie. Nie wspo­mina o nich choćby sło­wem.

„Nie knuj­cie w sercu zła wzglę­dem bliź­nich, nie przy­się­gaj­cie fał­szy­wie” [Za 8, 17], czy­tamy w Biblii. Zacznij przy­zy­wać w sobie dar Jakuba. Jakub to spra­wie­dliwy sędzia, sym­bol wła­ści­wego myśle­nia, wła­ści­wych uczuć opar­tych na pra­wach i zasa­dach uni­wer­sal­nych, na praw­dzie wiecz­nej.

Tam, gdzie nie ma osądu, nie ma i cier­pie­nia. Tam, gdzie nie ma osądu, nie ma bólu. Jeśli ogó­rek jest gorzki, nie zja­daj go. Jeśli na dro­dze leżą cier­ni­ste gałę­zie, omi­jaj je. Twój osąd nie­chaj będzie twoim wła­snym wnio­skiem, do jakiego dosze­dłeś. Pamię­taj, że miarą, jaką mie­rzysz, zmie­rzą i cie­bie, a wszystko, co wysy­łasz innym, do cie­bie wróci.

Jeśli kie­ru­jesz do innych nie­chęć, wro­gość i nie­przy­jaźń, jeśli tak myślisz i czu­jesz, jeśli pie­lę­gnu­jesz w sobie tok­syczny sto­su­nek, wywo­łu­jesz chaos we wła­snym życiu. Dla­tego bło­go­sła­wie­nie innych, dostrze­ga­nie w nich obec­no­ści Bożej i wyra­ża­nie jej to tak naprawdę ego­izm – bo czy­niąc to wszystko, bło­go­sła­wisz sie­bie.

***

Jan to wcie­le­nie miło­ści. Miłość uwal­nia. Miłość ofia­ro­wuje. Miłość jest duchem Boga. Miłość nie ma miary: wyso­ko­ści ani głę­bo­ko­ści, dłu­go­ści ani sze­ro­ko­ści. Nie przy­cho­dzi ani nie odcho­dzi, wypeł­nia całą prze­strzeń. Sta­ro­żytni mawiali, że cały świat wspiera się na ramio­nach miło­ści.

Kiedy kochasz kobietę, nie czy­nisz jej nic nie­mi­łu­ją­cego. Miłość życz­liwa jest, „nie szuka pokla­sku, nie unosi się pychą [1 Kor 13, 4]. Miłość nie ma nic wspól­nego z zabor­czo­ścią. Miłość to nie zazdrość ani żal. Miłość to zaufa­nie. Kiedy patrzy­łeś w oczy matki, widzia­łeś w nich miłość. Ufa­łeś swo­jej mamie. Ufasz żonie, mężowi? Dostrze­gasz w nich Boga?

Jeśli kochasz żonę, cie­szysz się, kiedy jest szczę­śliwa, rado­sna i wolna. Jeśli kochasz męża, pra­gniesz, by odno­sił suk­cesy, był zado­wo­lony, szczę­śliwy, otrzy­my­wał cudowne natchnie­nie i inspi­ra­cję. Uwiel­biasz, gdy oży­wają w nim wszel­kie cechy Boże, i modlisz się za niego. Podob­nie jako mąż modlisz się za żonę. Utoż­sa­miasz się z Bogiem w dru­gim czło­wieku i wywyż­szasz Jego obec­ność. To wła­śnie miłość.

Wiemy, że „Bóg z tymi, któ­rzy Go miłują, współ­działa we wszyst­kim dla ich dobra” [Rz 8, 28]. „Miło­wać Boga” to odczu­wać przy­wią­za­nie i lojal­ność, być odda­nym jedy­nemu bytowi i jedy­nej mocy – duchowi, który żyje w tobie. Gdy tylko zade­kla­ru­jesz lojal­ność wobec kijów, kamieni czy jakiej­kol­wiek rze­czy stwo­rzo­nej albo gdy posta­wisz na pie­de­stale dowol­nego spo­śród ludzi, natych­miast prze­sta­jesz kochać Boga. Prze­sta­jesz być cał­ko­wi­cie oddany jedy­nej mocy i obec­no­ści, bo miłość to lojal­ność.

„(…) aby wie­dziano od wschodu słońca aż do zachodu, że beze Mnie nie ma niczego. Ja jestem Pan, i nie ma innego” [Iz 45, 6]. Dla­tego nie nada­waj mocy niczemu, co zostało stwo­rzone. Czło­wiek, który miłuje Boga, nie przy­pi­suje wła­dzy zja­wi­skom tego świata. Nie przy­pi­suje jej niczemu, co zostało stwo­rzone. Przy­pi­suje ją wyłącz­nie Bogu.

Czy jesteś cał­ko­wi­cie lojalny i oddany jedy­nemu bytowi, duchowi żywemu w tobie? Czy go uzna­jesz? Czy pozwa­lasz innym sta­wać ci na prze­szko­dzie i cię nie­po­koić? Czy przy­pi­su­jesz im moc? Uzna­jesz wła­dzę pogody? Kiedy ktoś kich­nie, czy uwa­żasz, że to wina zaraz­ków? Jeśli tak, nie kochasz Jana. Nie kochasz tego pięk­nego daru, który masz w sobie.

We wszyst­kich świę­tych pismach Bóg i dobro to syno­nimy. Kiedy zako­chu­jemy się w takich cechach, jak uczci­wość, pra­wość, suk­ces, pokój, wyro­zu­mia­łość i spra­wie­dli­wość, kiedy kochamy prawdę dla niej samej – kochamy Boga i dobro, bo te dwa słowa są ze sobą toż­same.

Boisz się przy­szło­ści? Oba­wiasz się o los swo­jej rodziny, zna­jo­mych, inte­re­sów? Krótko mówiąc: czy jesteś nie­szczę­śliwy? Jeśli tak, bądź pewny, że nie kochasz ani Boga, ani dobra. Kiedy roz­my­ślasz o takich spra­wach, jak har­mo­nia, wła­ściwe dzia­ła­nie, piękno, miłość, pokój i dobra wola, to zapadną ci w pod­świa­do­mość, a pod­świa­do­mość wydo­bę­dzie je na płasz­czy­znę życia, bo wszystko, co odci­śnie się w pod­świa­do­mo­ści, prze­jawi się w postaci formy, funk­cji, doświad­cze­nia i wyda­rze­nia.

Jeśli prze­peł­nia cię lęk, zmar­twie­nie i bra­kuje ci pie­nię­dzy, to znak, że jesteś emo­cjo­nal­nie zwią­zany z bra­kiem. „(…) spo­tkało mnie, cze­gom się lękał”, mówi Hiob [Hi 3, 25]. Oba­wiasz się porażki? Jeśli masz w sobie strach, spro­wa­dzisz na sie­bie porażkę.

Czy żywisz urazę do któ­re­go­kol­wiek z żywych stwo­rzeń? Jeśli tak, nie kształ­tu­jesz w sobie apo­stoła Jana, bo on jest miło­ścią. Nie wzy­wasz go do apo­stol­stwa. Nie korzy­stasz z jego daru, bo gdy­byś to robił, dar ów czy­niłby w twoim życiu cuda. Stałby się twoim sługą, ale jeśli nie weź­miesz go pod kon­trolę, będzie się zacho­wy­wał jak nie­okieł­zany tłum.

Aby Jan stał się apo­sto­łem, musisz wyba­czyć innym. Musisz też wyba­czyć sobie wszel­kie nega­tywne, nisz­czące myśli. W prze­ciw­nym razie w twoim sercu nie będzie miło­ści. Miłuj dru­giego, radu­jąc się, że ktoś, kto wyrzą­dził ci zło czy krzywdę, żyje szczę­śli­wie i rado­śnie, opro­mie­niony Bożym bla­skiem.

Dekla­ruj, że prawo Boże działa na jego korzyść, przez niego i wszę­dzie wokół niego, a jego umysł, ciało i wszyst­kie jego sprawy wypeł­nia pokój. Wysy­łaj mu miłość, pokój i dobrą wolę. Życz mu wszel­kich bło­go­sła­wieństw. Czy­niąc tak, zro­zu­miesz, że miłość to wypeł­nie­nie prawa, bo miłość to dobra wola. To prze­dłu­że­nie serca. Kochaj dru­giego. I wcale nie musisz go przy tym lubić.

Nie musisz zapra­szać go do domu ani się z nim zada­wać, za to musisz go kochać, życzyć mu zdro­wia, szczę­ścia, pokoju i wszel­kich bło­go­sła­wieństw. To bar­dzo pro­ste. Co wię­cej – taka postawa to ego­izm, bło­go­sła­wisz w ten spo­sób sobie. Roz­my­ślasz bowiem o dobrych rze­czach, a kiedy to robisz, stwa­rzasz je w swo­ich myślach, w ciele i na pla­nie życia.

Czy potra­fisz się cie­szyć pomyśl­nymi wie­ściami o tak zwa­nym wrogu? Jeśli nie, to zna­czy, że nie for­mu­jesz w sobie daru Jana. Jeśli nie udało ci się wcie­lić w życie two­jej idei, nie kształ­tu­jesz Jana, bo Jan to przy­wią­za­nie emo­cjo­nalne.

Wiemy, że można się zako­chać w muzyce, w har­mo­nii, w elek­tro­nice. Ein­stein twier­dził, że zako­chał się w zasa­dach mate­ma­tyki. Edi­son zako­chał się w pra­wach elek­trycz­no­ści, a ta odkryła przed nim swoje tajem­nice, odsło­niła przed jego umy­słem sze­reg wyna­laz­ków. Mawiał, że wziął je zni­kąd, po pro­stu z powie­trza. Z powie­trza to zna­czy z ducha, któ­rego miał w sobie.

Pamię­taj, że miłość uwal­nia, miłość obda­ro­wuje. Miłość to duch Boży. Miłość to nie emo­cjo­nalny szan­taż, a jeśli kon­tro­lu­jesz żonę czy męża i z zegar­kiem w ręku spraw­dzasz, o któ­rej wraca do domu, to w twoim domu nie ma miło­ści. To zro­zu­miałe w fabryce, gdzie czło­wiek sta­wia się do pracy na dzie­wiątą, ale nie­do­pusz­czalne jest w domu, gdzie naj­wyż­sza wła­dza należy się miło­ści.

Nie ma miło­ści bez wycho­wa­nia ani wycho­wa­nia bez miło­ści. Jeśli więc kochasz swoje dzieci, będziesz je for­mo­wać. Zoba­czysz, że dosto­sują się do Zło­tej Zasady i do prawa miło­ści, bo nie ma miło­ści bez kształ­to­wa­nia.

Nie ma też miło­ści bez mądro­ści. Mądrość to świa­do­mość obec­no­ści i mocy Bożej, kiedy wiel­kie prawdy Boże wyra­żają się w two­ich myślach, ciele i w oko­licz­no­ściach życia.

***

Filip to meta­fi­zycz­nie miło­śnik koni. Tre­ner koni jest sta­now­czy, ale życz­liwy. Nie bije zwie­rząt, za to pil­nuje, by wie­działy, kto jest ich panem. Jest wytrwały. Ma cechę, któ­rej bra­kuje wielu ludziom. To deter­mi­na­cja, odda­nie, nie­pod­da­wa­nie się do końca.

„Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zba­wiony” [Mt 24,13], czy­tamy w Biblii. Ten, kto poświęci nie­prze­rwaną uwagę swo­jej wizji, marze­niu, aspi­ra­cji, będzie im oddany i lojalny, kto nie przyj­mie „nie” w odpo­wie­dzi, ten otrzyma odpo­wiedź.

Tre­ner koni jest odpo­wied­nio ukształ­to­wany. Jest sta­now­czy, lecz łagodny. Powala konia na zie­mię i pęta mu nogi, roz­ma­wia­jąc z nim i jasno poka­zu­jąc, kto tu rzą­dzi. Mówi: „Będziesz mi posłuszny, a ja będę na tobie jeź­dził. Będziesz łagodny i spo­kojny. Będziesz mi słu­żył”. Koń jest mu ule­gły. Pod­świa­do­mość pod­lega świa­do­mo­ści. Świa­do­mość zaś kon­tro­luje pod­świa­do­mość.

Dla­tego wła­śnie czło­wiek domi­nuje nad zwie­rzę­tami. Dla­tego jest w sta­nie, powiedzmy, hip­no­ty­zo­wać tygrysy. Wszyst­kie tygrysy są zahip­no­ty­zo­wane, a dziew­częta wcho­dzą do klatki. Widzo­wie się dzi­wią, jak to moż­liwe. Otóż jest to moż­liwe dla­tego, że tygrysy są wpro­wa­dzone w stan ule­gło­ści, w trans, bo tre­ner pod­dał je hip­no­zie, mówiąc: „Będzie­cie mi posłuszne. Odpręż­cie się. Jeste­ście spo­kojne” i tak dalej.

Po jakimś cza­sie koń zaczyna rozu­mieć, że czło­wiek jest jego panem, bo potrafi go powa­lić i zwią­zać. W końcu zwie­rzę myśli: „No tak, ten czło­wiek jest moim panem”, pozwala mu wsko­czyć na swój grzbiet i wie­zie go w dowolne miej­sce.

To samo się tyczy wszyst­kich zwie­rząt. Dla­tego wła­śnie czło­wiek spra­wuje nad nimi wła­dzę. Może nauczyć lwa czy wilka wyko­ny­wać sztuczki, bo to, co pod­le­głe, jest podatne na suge­stie. Filip to dar, dzięki któ­remu korzy­stamy z mocy wyni­ka­ją­cej z miło­ści. Pozwala nam wyjść zwy­cię­sko z każ­dej sytu­acji.

Jedna z kon­ku­ren­cji rodeo to jak naj­dłuż­sze utrzy­ma­nie się na grzbie­cie nie­ujarz­mio­nego konia bez ogło­wia. To nie­wy­ko­nalne. Podob­nie wygląda sytu­acja wielu ludzi, któ­rzy kon­tem­plują jakąś ideę, wizję i stop­niowo nabie­rają do niej entu­zja­zmu. Jed­nak jeśli ktoś nimi zachwieje, obu­dzi w nich wąt­pli­wo­ści lub powie coś nie­przy­jem­nego, spadną z konia.

Pewna dziew­czyna marzyła na przy­kład o cudow­nej podróży do Włoch. Pla­no­wała odwie­dzić krew­nych miesz­ka­ją­cych pod Rzy­mem. Opo­wie­działa o tym kole­żan­kom, a te znie­chę­ciły ją sło­wami: „E, nie jedź tam, Włosi nie­na­wi­dzą Ame­ry­ka­nów. Stu­denci palą ame­ry­kań­skie flagi i tak dalej. Jedze­nie jest ohydne, hotele to tra­ge­dia, a kraj zmaga się z kry­zy­sem finan­so­wym”.

Dziew­czyna posłu­chała tych gło­sów i zre­zy­gno­wała z wyjazdu. Znie­chę­ciły ją opi­nie, że we Wło­szech nie można się kąpać w morzu, bo woda jest brudna, warunki tury­styczne są kiep­skie, ceny wyso­kie i tak dalej.

Po jakimś cza­sie do Włoch wyje­chali jej zna­jomi. Prze­żyli waka­cje życia. Ponie­waż dziew­czyna roz­my­ślała o cudow­nej podróży, bez wąt­pie­nia taką podróż wła­śnie by prze­żyła, trwała bowiem w jej rado­snym ocze­ki­wa­niu. „Jak w środku, tak na zewnątrz”. Miała wspa­niałą wycieczkę w zasięgu ręki, jed­nak pozwo­liła, by nega­tywne suge­stie innych zrzu­ciły ją z pięk­nego konia, na któ­rym jechała.

„Niech nastrój ponie­sie nas do Jero­zo­limy”, tra­we­stu­jąc słowa Jezusa, to zna­czy pod­trzy­mujmy w sobie nastrój, dzięki któ­remu doje­dziemy do mia­sta wewnętrz­nego pokoju. Ów pod­trzy­my­wany nastrój ma moc stwór­czą, pod warun­kiem, że na każ­dym kroku wędrówki pozo­sta­niesz mu wierny.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki