Twarz dla felixa - Anna Kupczak - ebook

Twarz dla felixa ebook

Anna Kupczak

0,0

Opis

Ziemia w dalekiej przyszłości. Życie na niej nie przypomina niczego, co jest nam znajome, ale istnieje, mimo wielu katastrof wywołanych przez człowieka. Społeczność, zwąca siebie omonami, jest dobra i pracowita, a jej główna przyjemność to zabawa z felixjatami. Asieda, specjalistka w dziedzinie marbinów podgenualnych, która właśnie dojrzała do czerwonej dreski, okazuje się być swoistym wybrańcem natury, za co społeczność udziela jej nieograniczonych przywilejów…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Anna Kupczak

Twarz dla felixa

Zdjęcie, projekt i opracowanie okładkiAnna Kupczak

© Anna Kupczak, 2023

Ziemia w dalekiej przyszłości. Życie na niej nie przypomina niczego, co jest nam znajome, ale istnieje, mimo wielu katastrof wywołanych przez człowieka. Społeczność, zwąca siebie omonami, jest dobra i pracowita, a jej główna przyjemność to zabawa z felixjatami.

Asieda, specjalistka w dziedzinie marbinów podgenualnych, która właśnie dojrzała do czerwonej dreski, okazuje się być swoistym wybrańcem natury, za co społeczność udziela jej nieograniczonych przywilejów…

ISBN 978-83-8351-547-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Powieść science fiction.

Bardziej fiction niż science.

Właściwie tylko fiction.

Ziemia w bardzo dalekiej przyszłości. Tak dalekiej, że trudnej do wyobrażenia.

Ludzie przetrwali, ale czy naprawdę?

1. Asieda jest gotowa. Radość ogólnoomonalna

— Czervelko, odetnij. Duka!

Nianiobotta o twarzy matki zjawiła się natychmiast, niemal bezszelestnie. Wyłączyła grawitację i złapała dłoń Asiedy, zanim obie uniosły się beztrosko. Ragacja, wtulona w opiekunkę, rozluźniała każdy nerw i mięsień, poddając się bez ruchu sile bezwładu.

— Skąd mam wiedzieć, że jestem gotowa na felixa? — Asieda uwielbiała zadawać pytania Duce, choć miała pełną świadomość, że nianiobotty służą do innych zadań, niż udzielanie odpowiedzi. Zwłaszcza na tematy odczuć ludzkich. Od tego są rodzice albo czervelka. Ale Duka daje takie przyjemne ciepło i poczucie lekkości bytu…

— Mama tłumaczyła ci to wiele razy. Wciąż się wahasz?

— Wiesz, że to bardzo ważne. Nie mam dylematów w kwestii… no, na przykład rozszerzania konceptualnej wielkości zmiennych pseudobolicznych czy znakowania podgenualnych marbinów odpowiedzialnych za cechy odmienne ragacji i bojka, ale felix nie jest naukową zagwozdką. To kwestia odczuć. I nie da się jej przyswoić czervelalnie.

— Zrobisz to pięknie i bezbłędnie, jak wszystko inne. Jesteś stworzona do wspaniałego życia.

Duka, oprócz twarzy, miała też głos mamy i Asieda, przymykając wewnętrzne powieki ogromnych, niebieskich oczu, poczuła błogi spokój. Zadała pytanie, ale tylko tak, aby zapytać. Już nie potrzebowała odpowiedzi, więc — zamiast rozmawiać z mamą — wtulała się w Dukę i nieważkość, przywołując w myślach twarz Bonikara, jego czarne, wielkie, lekko skośne oczy, wpatrujące się w nią z dziwnym wyrazem; powiększającą się podczas wymian tych długich spojrzeń wypukłość w jego dresce i cudowne uczucie pod skórą, które w tych momentach jej towarzyszyło. Doznała go także teraz, na samo wspomnienie ciemnej twarzy Bonikara, jego uśmiechu i dźwięku głosu, gdy wspólnie pracowali nad projektem spowalniania dermazji, nieuniknionej dotąd przyczyny pożegnań starszych osobników, niedawno przez Asiedę odkrytej. Tak, już podjęła decyzję.

— Bojki mają łatwiej, nie sądzisz? — Spytała jeszcze, przedłużając odrobinę rytualną czynność nieważkiego relaksu. Już niedługo podczas podobnych chwil Duka przestanie być potrzebna.

— Bo?

— Im wszystko jedno, czyją twarz ma ich felicita.

— Nie każdemu.

— Och, większości. A kiedy ragacja zdecyduje się na feliksa z twarzą obojętną, nigdy nie będzie matką, nawet jeśli jej ovulsje zostaną wykorzystane. Nikt sobie nie zada trudu, aby ją poinformować. Wiem, bojki, którym brak powodzenia u ragacji, też nie znają poplonów swoich matozoi. Po co tak komplikować? Wszyscy powinni mieć felixjaty na życzenie, a o efektach dopasowań informowałoby się dawców, aby każdy mógł cieszyć się rodzicielstwem.

— Omony lubią swoje tradycje.

Asieda powoli otworzyła oczy, dając Duce sygnał, że czas wracać do zajęć. Lekko opadły na podłoże po włączeniu grawitacji.

— Duka, czerwona dreska.

— Jednak podjęłaś decyzję. — Uśmiechnęła się swoim botowym grymasem, coraz bardziej udoskonalanym przez kolejne pokolenia twórców.

Asieda nacisnęła klik obecnej, jasnożółtej dreski, a ta natychmiast w nim znikła. Przyłożyła do ramienia klik podany przez Dukę, który po naciśnięciu odział ją po raz pierwszy w czerwień, kolor zastrzeżony wyłącznie na wybór twarzy dla felixa i późniejsze, związane z tym uroczystości. Jej jasna skóra i wielki błękit oczu pięknie kontrastowały z dreską, przylegającą ściśle do tułowia i kończyn.

— Trzeba zawiadomić rodziców.

— Nie! — Asieda przerwała Duce, zanim ta uruchomiła czervelkową funkcję uskutecznienia tego zadania. — Żadnych świadków. Jeśli odmówi, chcę łykać porażkę w samotności.

— Byłby straceńcem, gdyby odmówił. — Duka jednak nie nalegała.

Asieda stała chwilę, przywołując znów w myślach słodką twarz Bonikara, jakby chciała się upewnić, że robi dobrze. Uniosła głowę.

— Czervelko, połącz z Bonikarem.

Stanął przed nią po maleńkiej chwilce, a lekki wyraz zdumienia na widok jej czerwonej dreski szybko ustąpił miejsca głębokiemu poruszeniu i radości. Obdarzał ją swym gorącym wzrokiem, czekając na jej ruch cierpliwie.

— Czy Bonikar zgodzi się, aby mój felix miał jego twarz? — Spytała głośno, powoli i spokojnie, jak nakazywała tradycja.

Ciemnoskóry, młody i piękny bojek skłonił się do samego podłoża i trwał chwilę w tym zgięciu, radując Asiedę niewymownie, bowiem ten gest oznaczał aprobatę i zadowolenie z bycia wybrankiem. Prostując się, spojrzał znów z ogniem w oczach i sam zabrał głos.

— Czy Asieda zgodzi się, aby moja felicita miała jej twarz?

Ragacja ochotnie skłoniła się głęboko, choć wielkie zdziwienie próbowało wybić ją z równowagi. Bojki, które dysponowały już felicitami, mogły udzielać swojej twarzy, ale nie miały prawa prosić ragacji o udostępnienie jej, ten przywilej należał się tylko pierwocinom. Bonikar już dawno przestał być bambinem, a jednak czekał na felicitę aż do tej chwili… To wielka radość dla każdej ragacji.

Asieda nie zdążyła jednak nacieszyć się owym przywilejem, rozległ się bowiem dźwięk, którego Ziemia nie słyszała od kilku pokoleń, piękny, donośny, oznajmiający wszystkim pięciu landeriom i każdemu mieszkańcowi planety, że oto mamy stuprocentowe dopasowania. Natychmiast ukazały się twarze wszystkich omonów, a obok młodych stanęli ich rodzice. Dumni. Niebywale dumni. Bardziej nawet, niż skojarzona przed chwilą para, która okazała się być dopasowana w stu procentach. Szum radości i aprobaty zanikał stopniowo, czas bowiem na informację, ile poplonów z tego powstanie. Ekran czervelki centralnej ukazywał ovulsje Asiedy i matozoje Bonikara, które łączyły się pięknie, jak przystało na stuprocentowe dopasowanie. Jedna, dwie, trzy… Szum wzmagał się znów, bowiem trzech poplonów nie zanotowano u jednej pary od dwóch pokoleń, ale to jeszcze nie był koniec. Tak powstały ragacje, więc wszyscy zaczęli wznosić okrzyki, bowiem wiadomo było, że dołączą do nich jeszcze trzy bojki. Gdy na ekranie pojawił się komplet poplonów, rozmieszczony w osobnych cieplarnikach, wiwatom nie było końca. Sześć poplonów z jednej pary! Asieda i Bonikar patrzyli na siebie z gorącym uśmiechem. Wiedzieli, co to oznacza. Już do końca życia będą mieli przywileje, o których nikomu innemu nawet się nie śniło. Każda, najbardziej ukryta w czervelce informacja, zostanie im udostępniona. Będą mogli zajmować się wszystkim, na co tylko przyjdzie im ochota. Albo nie robić nic, co było przywilejem największym.

Uśmiechnięci, z błyszczącymi oczami, odbywali wirtualny spacer wśród rzędów całej ziemskiej nacji. Nikt nie mógł odpuścić sobie takiej okazji i każdy chciał zobaczyć wybrańców, bo mogła to być jedyna okazja w życiu. Jako uprzywilejowani bowiem nie będą dla nikogo dostępni na wezwanie, oprócz siebie nawzajem i bambinów, które wyrosną z właśnie powstałych poplonów. Nawet rodzice będą potrzebowali ich zgody na kontakt. Już czervelka tego skwapliwie dopilnuje. Najbardziej dumni byli mieszkańcy Europiny, w której żyła Asieda i Afrylii, domownika Bonikara, ale cieszyli się wszyscy, bowiem poplony wzrastać będą w każdej landerii, a w Europinie nawet dwa. Takiej radości ogólnoomonalnej nikt nie pamiętał. I nikt też nigdy nie miał tak długiej przerwy w pracy i nauce, tylko po to, aby cieszyć się stuprocentowymi dopasowaniami sześciu poplonów, które to szczęście tak niespodziewanie spadło na całą planetę.

2. Oczekiwanie czasem ma dobre strony. Co to jest ogród?

Dziwnym było uczucie bezczynności, ale Asieda chciała je poznać, zanim podejmie decyzję o dalszych naukach i pracach. Postanowiła więc do przybycia felixa nie robić nic, tylko oddawać się bezczynności bądź ewentualnie rozmowie z Bonikarem. Miała na to dwa cykle, bowiem zwykle tyle czasu zajmowało zrobienie twarzy dla felixa, uruchomienie go w odpowiedni dla wymagań danej osoby sposób i dostarczenie na miejsce. Coś przyszło jej na myśl, więc poleciła czervelce połączenie z matką.

— Asieda, bambina moja najmilsza, cudownie, że chcesz mnie widzieć. Nie masz pojęcia, jak jestem dumna.

— Mam, przecież to sprawa ogólnoomonalna, no i ja już też jestem matką.

— I to jaką! Wiele pokoleń będzie sławić ciebie i pamięć o tobie.

— Wiem. Choć, prawdę rzekłszy, moja w tym zasługa żadna. Ot, natura się wywiązała. Ale jestem jej wdzięczna, bo otwarła mi ogromne możliwości. Dzięki nim może naprawdę zasłużę na sławę.

— Co będziesz robić? Bo nie wierzę, że ulegniesz bezczynności.

— Może kiedyś… Jest całkiem przyjemna. Jednak mam zbyt dużo pomysłów i energii, aby siedzieć i gapić się w pustkę. Mamo… Powiesz mi coś o felixie? Teraz to już chyba dozwolone?

Riona zaśmiała się, patrząc z czułością na swoją bambinę.

— Nie możesz się doczekać?

— To nie tak… Wiesz, że jestem cierpliwa. Ale mam wiele wiedzy na różne tematy, a o sprawie w życiu być może najważniejszej nie wiem nic.

— Wytrzymasz. Nie mogę, skarbie. Tradycja, nikt jej nie powinien łamać. Szkoda psuć niespodziankę.

— Powiedz mi chociaż, czy to ma coś wspólnego z dziwnym, a jakże przyjemnym, uczuciem pod skórą, dzięki któremu wybrałam Bonikara?

— Nie naciskaj, wiesz, że nie powiem.

— Dobra. Zapytam czervelkę. Mam przywileje, powie mi wszystko.

— Możesz spróbować, ale to nie są sprawy czervelalne. Sama zrozumiesz. Miłej zabawy ci życzę.

— Czego?

— Zabawy.

— Nie znam tego słowa.

— Poznasz. Już niedługo.

Asieda wiedziała, że z matki niczego nie wydusi, a jednak była lekko rozczarowana ich rozmową. Pożegnały się mimo wszystko serdecznie. Czas był bowiem na cykl, rutynowy, acz pierwszy z dwóch dzielących ją od felixa, czyli w jakiś sposób niezwykły. Duka czekała już w nasadowni. Po drodze Asieda pozbyła się czerwonej dreski, choć założy ją raz jeszcze, na powitanie.

Oczyszczanie odbywało się w równych odstępach czasu, wyznaczanych przez rytm funkcjonowania organizmu. Asieda i Bonikar doświadczali go razem, tak wypadło z ich życiowego rytmu. Trwało różnie, w zależności od stopnia zanieczyszczenia skóry i konieczności ponownego jej zasilenia składnikami odżywczymi. Bywało nawet przyjemne, ale w większości to po prostu czas spędzony w zamkniętej nasadowni, bez ruchu, otwierania oczu, przykrytych na ten czas zewnętrznymi powiekami i oddychania. Efekt był za to niezwykły; po każdym cyklu nowa energia wstępowała w ciało i wszelkie działania były efektywniejsze. Nawet sen tak nie zasilał organizmu, jak cykl oczyszczania i odżywiania. Może dlatego spali krótko, zamieniając czas bez woli na częstsze cykle i zachowanie świadomości, co owocowało z kolei większą wydajnością nauki i pracy.

Wywołał ją Bonikar, też odświeżony i pełen energii.

— Pogadajmy jeszcze raz przed dostawą. Potem już pewnie nasze rozmowy będą inaczej wyglądać.

— Świetny pomysł. Zdecydowałeś już, co chcesz robić?

— Wiem od dawna, choć nie miałem nadziei na spełnienie. To rzecz bezproduktywna, więc leży odłogiem, ale jako uprzywilejowany mogę ją znów użyźnić i zebrać plony. Chcę odkrywać światy minione.

— Historia?

— Nie. Wykopaliska.

— Będziesz potrzebował historyka…

— Na pewno ktoś się tym interesuje. Mogę teraz wybrać, czervelka zgodzi się na wszystko.

— Owszem, ktoś tak. I nie będziesz musiał daleko szukać.

— Naprawdę? — Ucieszył się ogromnie. — Nic nie mówiłaś.

— Ty też nie. Nikt nie rozmawia o takich zainteresowaniach, bo brakuje na to czasu. Ale ja chcę sięgnąć daleko, naprawdę bardzo daleko.

— I ja. Dokopię się do pierwszego życia na ziemi.

— Ależ się cieszę. Bonikar… Wybrałeś moją twarz dla swojej felicity. Mogłeś mieć każdą.

— Od naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że chcę tylko twoją. Nie wiem jeszcze po co, ale bardzo tego chcę. I jestem szczęśliwy, że ty wybrałaś moją. Marzyłem o naszej wspólnocie felixjanów.

— Wiesz, że dostaniemy najnowsze modele? Ponoć trudno je odróżnić od omonów. Dawno już wyglądają jak my, ale jednak szybko potrafimy dostrzec różnice.

— Wiem, dostałem też tę informację. Bardzo jestem ciekaw.

Czuła na sobie jego gorący, czarny wzrok i znów ogarnął ją ten rozkoszny prąd podskórny. Jakże piękną miał twarz…

— Jesteś piękna, Asieda. Kiedyś, teraz i na zawsze. Nigdy nie zmienię swojej felicity, chcę tylko ciebie.

Znów powiększyła się wypukłość na jego dresce i Asieda odniosła wrażenie, że gdyby faktycznie stali obok siebie, objąłby ją i mocno przytulił. Jak Duka. Jakże bardzo tego pragnęła… Nawet bez stanu nieważkości.

— I ty jesteś piękny, Bonikar. Od dawna tonę w twoim uroku, ale nikt mi nie powiedział, jak mam wybierać. Chciałam mieć pewność. Spodziewałeś się, że będziemy mieli stuprocentowe dopasowania i tyle poplonów?

— Bardzo tego chciałem, jak wszyscy zresztą. To główne marzenie każdego omona. Nigdy jednak nie wierzyłem, że to możliwe. Jesteśmy wybrańcami natury. Pójdziemy na spacer?

— Z radością. Czervelko, ogród.

Szli powoli wśród kwiatów i drzew, wierząc czervelce, że tak właśnie ogród wygląda. Sami nigdy go nie widzieli. Nie odczuwali zresztą takiej potrzeby, nauka i praca wystarczająco wypełniały ich życie. Teraz jednak wszystkie drzwi stoją przed nimi otworem.

— Skąd wytrzasnęłaś pomysł tego, no… Jak to nazwałaś?

— Ogród. Gdzieś widziałam tę nazwę, w jakichś dostępnych materiałach. Było połączone ze słowem “spacer”, pomyślałam, że spróbuję to wydostać od czervelki. Strasznie jest dziwaczny.

— Na pewno kolorowy, jak twoje dreski. Ale co to właściwie jest?

— Pojęcia nie mam. Ciekawe, kto wymyślił coś tak zupełnie omonowi zbędnego?

— Teraz będziesz miała szansę się dowiedzieć. Kto i po co. Ale nawet przyjemna jest taka strata czasu… Dotąd spacerowaliśmy tylko wśród liczb, dokumentacji i doświadczeń, rozmawiając wyłącznie o tematach naukowych. A, właśnie. Asieda, czy my zostawiamy nasze próby powstrzymania dermazji? Nieźle nam szło, daliśmy najstarszym dwadzieścia procent więcej czasu przed pożegnaniem.

— Też o tym myślałam. Możemy i tym się zająć. Teraz nie musimy wszystkiego robić sami, dostaniemy tylu pomocników, ilu zamówimy. Botów i omonów.

— Cudownie, że będziemy dużo czasu spędzać razem. Nie znam pary, nawet z połączonymi felixjatami i dużym dopasowaniem, żeby przebywali tak długo ze sobą.

— Sam mówiłeś, jesteśmy wybrańcami natury. I też się cieszę. Zobacz, to jest piękne. Ciekawe, cóż to takiego? Czervelko, co to jest?

— Kwiat.

— Co?

— Kwiat. Tak nazywano ten rodzaj roślin. A patrzysz na storczyka.

— Tamte to też kwiat?

— Owszem. Tylko innego gatunku. Róże, tulipany, astry, lilie…

— Do czego służyły?

— Do ozdoby.

— Czego?

— Ozdoby. Dekoracji. Wystroju. Siedzib.

— Naprawdę to było omonom potrzebne?

— Miały też piękny zapach.

— Co miały?

— Zapach. Kiedyś omony go czuły. Ale bardzo dawno temu. Zmysł węchu przestał być potrzebny, więc zanikł. Jak wiele innych funkcji i narządów.

— Mówisz samymi zagadkami, nic z tego nie rozumiem. A ty, Bonikar?

— Ja jeszcze mniej. Po co ktoś miałby w domowniku trzymać tak bezużyteczną rzecz? Dla zapachu? Do czego on w ogóle służył?

— Drodzy moi uprzywilejowani. To tematy na prace naukowe, chcecie je poznać, pomogę, ale nie da się tego zrobić na spacerze. Będziecie mieli dużo czasu, aby je zgłębiać, jeśli taką wolę wykażecie.

— No, dobrze. Możesz odciąć ten ogród. Bonikar, masz rodzeństwo?

— Siostrę po ojcu. Mianuje się Unaria. Ma domownik na Austronii, ale to jeszcze bambina, choć bystra ponad przeciętną. A ty?

— Mam brata z dopasowania. Temikar. Łączyli nas razem, jak nasze poplony na uroczystości. Od kiedy poprosił o felicitę, straciłam z nim kontakt, zawsze oddzielają felixjatowych od pierwocin. Tylko rodziców nam zostawiają. Jeszcze chwilka i dowiemy się, dlaczego. Bonikar, jesteśmy rodzicami. Dociera to do ciebie? Rodzicami sześciu poplonów!

— Jeszcze nie bardzo, ale radość odczuwam ogromną. Musimy wybrać miana. Wkrótce świat się o nie upomni. Będą śledzić każdą fazę ich rozwoju z zapartym tchem.

— Tak, wiem. Ale chcę to zrobić przy nich, muszę je widzieć, aby miana dopasować.

— Doskonały pomysł.

— Bonikar, wywołuje cię ojciec. Chcesz z nim rozmawiać?

— Och, czervelko, wiesz, jak zepsuć nastrój. Ale dobrze. Daj nam chwilkę, bo nasze następne spotkanie już będzie zupełnie inne, niech ojciec poczeka.

Objął Asiedę wzrokiem od stóp do głów.

— Do zobaczenia, moja piękna.

— Do widzenia, mój śliczny.

3. Jak bambina napawają dumą rodziców? Mianujemy statek

Riona obserwowała grupę ragacji i bojków, maleńkich, ledwo zaczynających chodzić, wszystkich jeszcze na biało, jak przystało bambinom, uczących się zawzięcie cyklu biologicznego i budowy omonów. To pierwszy temat naukowy, który każdy sobie przyswajał, krótko po tym, jak cieplarniki przestają być potrzebne, a w ich miejsce pojawiają się nianiobotty o twarzach mam lub ojców i bezpośredni kontakt z czervelką. Bambina zwykle są ruchliwe i niechętne nasadowni, nianiobotty w tym okresie mają wiele zajęć. Ileż jednak słodyczy zawiera się w drobnych twarzyczkach o wielkich oczach, głodnych wiedzy i nianiobottowych objęć, zwłaszcza podczas seansów pozbawionych grawitacji, bez umiaru pochłaniających każdy temat przedstawiany przez czervelkę i wciąż próbujących dotykać swoich rówieśników, choć wiedzą, że fizycznie ich przy nich nie ma. A obrazu wygenerowanego przez czervelkę dotknąć nie sposób. One jeszcze nie kojarzą, że nianiobotta to nie mama czy tata, trudno im odróżnić omona od bota. Ale już niedługo. Bambina z wyselekcjonowanych starannie ovulsji i matozoi są perfekcyjne i bardzo szybko się uczą. Tylko takie służą rozwojowi omonalności, dlatego wszelkie słabe czy uszkodzone ovulsje i matozoje nigdy nie zostaną poplonami, a tym bardziej bambinami czy omonami dojrzałymi.

Riona podziwiała kolejne pokolenie bambin, choć coraz mniej wśród nich zdarzało się rodzeństw z dopasowania. Tradycja wspólnego felixjanizmu pewnie zaniknie, skoro tak trudno o dobre dopasowanie podgenualnych marbinów odpowiedzialnych za perfekcję budowy pojedynczego omona. Jeszcze parę pokoleń i poplony nie będą miały żadnego związku z felixjanami. Tak, jak marzy się Asiedzie. Każdy wybierze sobie twarz, jaką zechce, nawet bez zgody ragacji czy bojka, a rodzicielstwo zaplanuje za nich czervelka. Całkowicie. Od początku do końca. Cóż… W zasadzie nic się nie zmieni, jeśli chodzi o poplonalność. Ale jedna z ostatnich pięknych tradycji pożegna się i odejdzie w niebyt. Szkoda.

Wkrótce też zniknie podział na kolorystykę skórną i oczną. Riona była orędowniczką powstrzymania tendencji. Redagowała wiele prac w tym temacie, wszak wystarczyłoby w każdym pokoleniu choć kilka dopasowań zrobić wewnątrz danej kolorystyki, resztę krzyżować do woli, ale nikt nie wsparł jej działań. W ogólnym rozrachunku liczy się przetrwanie omonów, o które tak zawzięcie walczą, więc zaniechano podobnych fanaberii. I tak coraz trudniej o dobre dopasowania. Riona miała szczęście, że wybrany przez nią bojek Masuar dopasował się na dwójkę pięknych poplonów, to absolutna rzadkość od kilku pokoleń. I oba są jasne, niebieskookie. Cóż. Asieda wybrała skośnookiego, ciemnoskórego bojka i choć mają aż sześć dopasowań, w dodatku stuprocentowych (wciąż trudno w to uwierzyć), to z pewnością zabraknie wśród nich jasnych poplonów. A na Temikara jeszcze żadna ragacja nie zwróciła uwagi, więc jeśli nawet zostanie ojcem, nikt się o tym nie dowie.

W grupie uczących się bambin był tylko jeden jasny bojek o niebieskich oczach. Pozostałe miały ślicznie wymieszane podgenualne marbiny, odpowiedzialne za każdy detal omonalnego ciała. W grupie Asiedy rosło ich troje. A kiedy Riona była bambinem, miała koło siebie czwórkę innych niebieskookich jasnych twarzy, między innymi Masuara. Wyraźna tendencja spadkowa.

— Matka Bonikara zwołuje spotkanie obojga rodziców. — Zaanonsowała czervelka.

Cała trójka stanęła przed nią, a roześmiana Giadona od razu zaczęła mówić.

— Słuchajcie, mam pomysł. Na pewno zostanie przyjęty, ale chcę, abyśmy wszyscy go poparli. Jako rodzice uprzywilejowanej pary będziemy mieli pierwszeństwo.

— W kwestii? — Stemor przymknął wewnętrzne powieki skośnych oczu, co zwykle robił, gdy nie wykazywał większego zainteresowania tematem.

— Kończymy budowę statku kosmicznego, który poleci na Termazjanę w układzie Vorceliata. Złóżmy wniosek, aby dostał miano “Asieda i Bonikar”, a główne boty, odpowiedzialne za kontakt z Termazjananami, zaopatrzono w twarze naszych bambin.

— Miał się nazywać “Termazjana”, aby okazać szacunek mieszkańcom planety.

— Taki był plan, ale przecież nawet nie wiemy, czy tam jest jakieś życie. Samo miano planety też jest nasze. Nikt jeszcze tak daleko nie latał, a i w bliższej okolicy zbyt wielu organizmów nie znaleźliśmy.

— Racja — kiwnął głową Masuar. — A nasze bambina, jako bezapelacyjni bohaterowie, powinny zostać w taki sposób uhonorowane.

— Nikt jeszcze nie firmował swoim mianem statku kosmicznego. — Rionie bardzo spodobał się pomysł, ale nie wierzyła, że dojdzie do jego realizacji. — I boty kosmiczne mają inne kształty, nieomonalne.

— Nikomu jeszcze się to tak nie należało, jak im. Już wcześniej mówiono o tym, że para botów powinna być omonalna. Ma nawiązywać kontakt z potencjalnymi mieszkańcami Termazjany w naszym imieniu, więc czemu nie dać im twarzy naszej uprzywilejowanej pary?

— Rozmawiałaś z Asiedą i Bonikarem? Muszą wyrazić zgodę.

— Na pewno wyrażą. To ogromny zaszczyt! — Giadona patrzyła z lekkim niedowierzaniem na pozostałą trójkę. — Jakoś trudno u was o mocniejsze zaangażowanie w ten projekt. Nie chcecie uhonorować własnych, uprzywilejowanych bambin?

— Ależ chcemy! — Masuar postanowił skończyć spotkanie jak najszybciej. — Pewnie, że to zaszczyt. Składajmy wniosek. Czervelko, są szanse?

— Są, nawet spore. Można powiedzieć, że jeśli Asieda i Bonikar nie wyrażą sprzeciwu, sprawa już załatwiona. Nikt inny tego nie zrobi.

— Świetnie. To spotkamy się na uroczystości.

— Gdzie się tak śpieszysz? — Riona spojrzała na swego felixjana z lekką przyganą w błękicie wielkich oczu.

— Mam projekt do uskutecznienia. Fantastyczny. Chcę mu się jak najszybciej oddać.

— Rozmijanie intergalaktycznych fiomin antymolekularnych?

— Nie, to już prawie na ukończeniu. Nowy dotyczy czasoprzestrzeni i jej trójmianowanych skrętów obosiecznych. Jeśli wytyczę transpresyjną ścieżkę uliamin podczasowych, odpowiedzialnych za dwumianowane skręty jednobarwiste i podprowadzę je pod trójmianówkę nadsieczną, będzie otwarta furtka do…

— Naddania mianowanego skrętów czasoprzestrzennych! — Wykrzyknęła chórem pozostała trójka.

— Fantastyczne. Żaden zakątek kosmosu już się przed nami wówczas nie ukryje. — Dodał Stemor, szeroko otwierając oczy. — Powodzenia. A może potrzebujesz pomocy? Chętnie dołączę. Właśnie skończyłem swój projekt i szukam nowego zajęcia.

— Każda się przyda. Czervelko, pracownia skrętowa.

Obaj znikli.

— Jestem pełna podziwu dla Asiedy. — Giadona miała tylko jedną dopasowaną ovulsję, więc szóstka, z którą dopasowały się matozoje jej bambina, stanowiła dla niej nie lada zagwozdkę.

— Bonikar też się spisał. — Zaśmiała się Riona. — Oboje są wspaniali. Choć Asieda uważa, że nie ma w tym żadnej ich zasługi, tylko natura powinna hołdy odbierać.

— Może i tak. Jednak za taki dar natury każdy z nas byłby niewymownie wdzięczny. Cóż za przywileje! Wiesz już, co wybierze Asieda? Bo Bonikar nic jeszcze nie mówił.

— Asieda też nie. Ma wiele pomysłów, więc i wybierać będzie w czym. Mogliby jednak nie odrzucać dalszych prac nad dermazją, świetnie sobie radzili. Jako pierwsi zdołali dorzucić starszym dwadzieścia procent czasu, to niebywałe osiągnięcie. Słabo nam wychodzi tworzenie poplonów, moglibyśmy choć żyć dłużej, aby utrzymać omonalność na ziemi.

— Racja. Może poprosimy ich o to?

— Nie. Sami muszą podjąć decyzję. Jeśli przerwą prace nad dermazją, ktoś inny je poprowadzi, oby równie skutecznie.

— Nikt przed Asiedą nie wpadł na pomysł, aby zbadać przyczyny, dla których dermazja występuje w różnym czasie u różnych osób. I dermazję, i przyczyny zaczęła badać dopiero twoja bambina. Jej wnioski już procentują, a jeśli dotrze do kwintesencji problemu, znacznie wydłuży życie każdego omona. Może nawet dopasowalność dzięki temu wzrośnie?

— Wydawałoby się, że na temat marbinów wiemy już wszystko, a jednak wciąż docieramy do nowych zagadnień. Asiedę interesowały głównie podgenualne marbiny, fascynuje ją płciowość. Tak głęboko wniknęła w nie, iż zobaczyła coś, czego dotąd nikt nie widział. Możliwe zatem, że i dopasowalność ewoluuje dzięki naszym bambinom.

— Oby. Wracam do moich submolekularnych paneli ochronnych, jeśli mają być gotowe na nadanie statkowi miana naszych bambin, nie mogę zbyt długo tracić czasu na inne rzeczy. Zobaczymy się przy okazji spotkania z Asiedą i Bonikarem po ich inicjacji felixjanalnej.

Riona została znów z grupą bambin i wróciła do przerwanej wcześniej obserwacji, notując każde, najmniejsze nawet spostrzeżenie, które jest później wykorzystywane we właściwym kierunkowaniu młodziutkich bambin. Wiedziała, że ma bardzo odpowiedzialne zadanie. Jeśli bowiem każde kolejne pokolenie poplonów nie będzie lepsze i mądrzejsze od poprzedniego, omony zwyczajnie znikną z powierzchni Ziemi. A do tego nie można dopuścić. Za żadną cenę.

4. Temikar wreszcie się doczekał. Dzięki, Belisja

Temikar, Cylosa i Lieskar zawzięcie pracowali w dużej grupie innych cybernierów nad budową nowego statku kosmicznego, który miał zabrać wyselekcjonowaną grupę botów w pierwszą tak zaawansowaną podróż podprzestrzenną, w kierunku Termazjany. Wszyscy już wiedzieli o pomyśle Giadony. Wyglądało na to, że jedynie główni zainteresowani jeszcze pozostawali w nieświadomości, ale oni — jako oczekujący na pierwsze felixjaty, świeżo dopasowani (i to jak!) młodzi, wkraczający w uprzywilejowany etap swojego życia, pozostawali pod ochroną aż do czasu… Właśnie. Lieskar uśmiechał się zagadkowo, patrząc z ukosa na Temikara, aż ten nie wytrzymał.

— Chcesz do swojej felicity dobrać felixa z moją twarzą? Musisz uroczyście poprosić, choć czervelka fety z tego nie zrobi. Ani poplonów nie sparuje.

— Mógłbym, bo już mnie sparowała, z trzema różnymi ragacjami wprawdzie, ale to i tak wynik ponad przeciętną. Na pewno nie miałaby nic przeciw temu, aby dać mi i felixa dla zabawy. Nawet bez proszenia o zgodę na twarz, czyjąkolwiek. Ale nie mam takich ciągot, w przeciwieństwie do ciebie. Przyglądam się tobie, bo bardzo przypominasz Asiedę, a ona lada moment dostąpi czegoś, co zostanie z nią na całe życie. Jak się z tym czujesz? To twoja jedyna siostra.

— Ja głównie tęsknię za rozmowami z nią i bardzo się cieszę, że wreszcie dojrzała. Znów będę mógł ją widywać. Zaczekaj, tu, o tu właśnie — jeśli nie przeewaluujesz tej wystającej części podproża steranów, panele submolekularne będą chłodzić, zamiast grzać. Tak, dobrze.

— Jeśli cię wpuści do swojego świata. Teraz może wybierać interlokutorów.

— Wpuści. Zbyt lubiła nasze wspólne chwile, aby o nich zapomnieć. I — sam mówiłeś — to moja jedyna siostra.

— Zapomni. Teraz ma Bonikara i czeka na nią felix. Pod takim wpływem o wszystkim można zapomnieć.

— A wy zapominacie o ważnych sprawach pod wpływem waszych felicit, z dopasowania czy też nie? — Milcząca dotąd Cylosa postanowiła się wreszcie odezwać, patrząc na Lieskara z lekkim wyrzutem w czarnych oczach. — Bo ja wciąż pamiętam. Mimo wszystko. — Uśmiechnęła się leciutko.

— Mój pierwszy raz przeciągnąłem na dwa cykle. Nie mogłem się opamiętać. — Temikar podsumował długi ciąg znaków i wysłał go dalej. — Ale byłem bardzo młody. I niczego nie zapomniałem. Asieda jest dojrzalsza, niż ja wówczas. Tym bardziej nie zapadnie się w zabawę tak, aby zapomnieć o naszych wspólnych chwilach.

— Ciekawe, co wybiorą…

— Ja też jestem rozgrzana z ciekawości. Powinniśmy wprowadzić możliwość dzielenia się naszymi fascynacjami, nawet jeśli niewielu z nas będzie mogło je uskuteczniać. Chciałabym, aby wybrali cybernernię, moglibyśmy z nimi współpracować.

— Dlaczego wciąż mówimy o nich tak, jakby musieli wszystko robić razem? — Temikar wciąż obliczał, podsumowywał znaki i wysyłał je dalej. Podzielność uwagi godna podziwu. — Może wcale nie mają podobnych zainteresowań.

— Przy takim dopasowaniu? Byłbym wielce zdziwiony, gdyby tak się stało. Już przecież pracowali razem, całkiem skutecznie. Bądź łaskaw o tym pamiętać.

— Tak, marbiny są ich żywiołem od początku. Może to pociągną? Dobrze by było.

— Wszyscy wciąż wyrażają nadzieję, że nasi bohaterowie pozostaną przy dermazji. Dlaczego? Przy takich możliwościach ja na pewno zmieniłabym kierunek. I to niejednokrotnie. Jest tyle ciekawych rzeczy do wydobycia na światło dzienne.

— Wiem, sam pewnie też tak bym zrobił. Ale dermazja musi zostać okiełznana, jeśli omony mają przetrwać, nie kumacie? Dlatego wszyscy się boją, że oni wybiorą coś innego, mimo niewątpliwych odkryć i sukcesów, jakie mają dotychczas w tej dziedzinie.

— Jest spora grupa osób, która wraz z nimi pracuje nad dermazją. Przejmą pałeczkę. Dajcie bohaterom nacieszyć się przywilejami, po to je ustanowiliśmy.

— Owszem. Ale to Asieda odkryła część przyczyn występowania dermazji inaczej u każdego omona. Dzięki temu zyskali dwadzieścia procent czasu. Trzeba zatem jeszcze cztery razy tyle przyczyn odkryć, abyśmy mogli dwa razy dłużej pracować i cieszyć się życiem. Nikt nie ma ważniejszego zadania.

— Duma cię rozpiera, to zrozumiałe. Jednak możesz się mylić. Wszystkie nasze zadania są jednakowo ważne, bo dzięki ich uskutecznianiu możemy funkcjonować i przedłużać istnienie omonów na ziemi. Jeśli nie Asieda, zrobi to ktoś inny. Prędzej czy później. Będę rozczarowana, jeśli nie wybiorą czegoś innego. Własnych pasji.

— Wybiorą, wierz mi, znam pomysłowość swojej siostry. I tego się właśnie obawiam. Choć nie sądzę, żeby całkiem zarzucili badania nad dermazją. Znajdą czas na wszystko.

— Jeśli tylko wreszcie odkleją się od swoich felixjatów… — Lieskar znów się uśmiechnął, spoglądając na Temikara.

— Spójrzcie — zignorował go brat Asiedy — na ten model. Bot wielofunkcyjny miniaturowy. Fantazja. Mieści się w dłoni, a potrafi trzymać pokładowy komputer dokładnie w wymiarze, który mu przypiszą przed wylotem. Może się przemieszczać, jeśli zajdzie taka potrzeba, więc nie trzeba go osadzać na stałe, tylko przygotować dla niego stację rozrządową. Autoładowanie bez konieczności zewnętrznej i pełna gotowość przez cały czas. Niezniszczalny. Odporny nawet na promienie omidanta, jak pokrywy statków i naszych siedzib.

— Nie zniszczy go nic, co znamy. Ale w kosmosie może być mnóstwo innych promieni, pod wpływem których wyparuje albo rozłoży się na mikrocząsteczki.

— Z mikrocząsteczek moglibyśmy go znów poskładać. To archaiczne zwroty i działania. Nie neguję jednak istnienia nieznanych nam dotąd promieni w odległej przestrzeni, wszak nie sposób dotrzeć wszędzie. Cóż. Pomartwimy się tym, jeśli takowe znajdziemy. Tymczasem oddajmy botowi należny podziw, bo jest fantastyczny.

— Nie dostał przypadkiem zbyt wielu możliwości?

— Wyliczone co do marbinu. Będzie nasz, bez względu na wszystko. Grupa Warniekara stanęła na wysokości zadania. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z oczekiwaniami, następna eskapada obejmie tylko boty kontaktowe omonalne i to cacuszko.

— Nazwali je jakoś?

— Roboczo Bot2468-1357-8009. Warniekar chce, aby nazwę wymyślili nasi bohaterowie. To dzięki nim dostał więcej czasu na ukończenie swoich prac. I niech mi ktoś powie, że badania dermazji nie są najważniejsze! Czervelko, powiedz tej parze ignorantów, że mam rację.

— Z naukowym wywodem czy metodą na bambina?

— Na bambina, ma się rozumieć. Nie pojmują wagi walki z dermazją, to i wywodów naukowych nie pojmą. — Temikar odesłał ostanie podliczenia i przymknął powieki. Zewnętrzne też. Chwila takiego relaksu dodawała mnóstwo energii, więc wykorzystał moment wywodu czervelki, aby się naładować.

Cylosa i Lieskar uśmiechali się, słuchając czervelki, ale nie przestawali pracować przy dopinaniu wszelkich detali właściwie gotowego już statku. Wywód metodą na bambina przypomniał im pierwsze kontakty z wiedzą i ten czas, gdy wciąż chciało się dotknąć ragacji czy bojka biegających obok, choć nigdy wszak ta czynność nikomu się nie udała.

— Temikar, wzywa cię Belisja.

— Z grupy Warniekara? — Zdziwił się Temikar. — Ach, pewnie chodzi o podliczenie podmikrostatów nowego bota, o które prosiłem. — Zniknął, a czervelka podjęła wywód dokładnie w tym samym miejscu, gdzie go przerwała.

Zanim czervelka skończyła dowodzić ważności badań nad dermazją, Cylosa i Lieskar przestali jej słuchać, zajęci swoją pracą; wrócił też Temikar. Udawał, że nie jest poruszony, ale najwyraźniej coś go uradowało. Spojrzeli na niego z pytaniami w wielkich oczach. Nie trzymał ich długo w niepewności.

— Belisja miała na sobie czerwoną dreskę.

— Brawo! Zgodziłeś się, prawda?

— Tak, jasne. Mamy dwa dopasowania. Belisja jest błękitnooka i jasna, jak ja, więc moja mama z radości o nic już więcej pytać nie będzie. A ja wreszcie mogę… Czervelko!

— Z czyją twarzą?

— Och, a cóż to za przewrotne pytanie! Wiesz dobrze, o kim myślę i myśleć nie mogę przestać. A oni tego wiedzieć nie muszą, prawda? Wreszcie wolny… Dzięki, Belisja!

— Wolny? A twoje poplony?

— Ojcostwo nie odbiera wolności. Brak ojcostwa — owszem. Teraz już mogę oddać się takiej zabawie, na jaką od dawna czekam.

— Powiesz Asiedzie?

— Pewnie. I to jak najszybciej. Dzięki, Belisja! Dzięki, dzięki, dzięki! Teraz muszę powiedzieć rodzicom.

— O tym też?

— Tak, nie będę ich okłamywać. Bywajcie. Mam cykl za chwilę, więc do zobaczenia później.

5. Twarz (i nie tylko) felixa Bona. Asieda już się nie dziwi i wie

Odświeżona, wypoczęta i drżąca z niepewności Asieda odziała się w czerwoną dreskę, myśląc wciąż intensywnie o tym, że dotąd nigdy nie odczuwała podobnych emocji. Czemu? Instynkt? Ciągła tajemniczość wszystkich wokół? Oczekiwanie czegoś wielkiego? Trudno było tłumaczyć podobne stany przed samą sobą. Wiedziała, że felix już jest w oczyszczalni. Czyli tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki. Za drzwiami, które tak rzadko się otwierają. Kiedy ostatni marbin organiczny zniknie z jego sztucznego ciała i powietrza w oczyszczalni, wejdzie i… I co? Będzie wyglądał dokładnie tak samo, jak Bonikar, to wiedziała. Ale co dalej? Dotyk? Obejmie ją, jak Duka i razem oddadzą się nieważkości? Och, niech to oczyszczanie wreszcie się skończy…

— Witaj, Asieda. — Skłonił się, jak Bonikar podczas zgody na dopasowanie, dając tym samym znak, że zrobi wszystko, co tylko ragacji się zamarzy.

Co jej się jednak ma marzyć? Patrzyła na felixa z niemym zachwytem. Całkiem jak Bonikar. Nawet uśmiech ten sam, bez żadnej sztuczności i skrzywień. Jakże piękny! Czuła dreszcz pod skórą, jak podczas spotkań z Bonikarem i pojęcia nie miała, co zrobić. Stała, jak zaczarowana, a uroczy bot, zaprogramowany co do najmniejszego szczegółu, pozwalał jej na to przez chwilę, wzmagając dreszcz niecierpliwości oczekiwania i uśmiechając się ślicznie.

— Bon… — Usłyszała własny głos jak z zepsutego przekazu. — Bon…

— Czy Asieda pozwoli, abym dał jej chwilę zabawy i przyjemności?

— Tak, tak… Ale jakiej zabawy? Przyjemności? Co to znaczy? Czy Bon może mi to wytłumaczyć?

— Może. Lepiej jednak będzie, gdy Bon Asiedzie wszystko pokaże. Nie obawiaj się niczego. Poddaj się moim działaniom bez oporu, będzie pięknie.

Bon nacisnął klik i ukazał się Asiedzie w całej swej gołej krasie. Podszedł do niej i to samo zrobił z jej dreską. Asieda patrzyła na niego lekko przerażonym wzrokiem, ale — zgodnie z jego sugestią — nie protestowała. Nigdy dotąd nie widziała nikogo bez dreski, nawet bambina odziewano w ich biel bardzo wcześnie. Nigdy też, oprócz Duki, nikt jej nie widział nago. Włącznie z rodzicami. Jakże dziwne było to uczucie, stać tak twarzą w twarz z cudnym zjawiskiem, nagusieńko, jak przed wejściem do nasadowni. Cykl jednak właśnie się skończył, więc to chyba nie o nasadownię chodzi. O co zatem? Dziwnie błogo czuła się w tym niezwykłym stanie.

Bon podszedł bliżej i dotknął jej twarzy. Zadrżała lekko, czując narastające dziwy pod skórą. Wciąż uśmiechając się ślicznie, gładził jej twarz, głowę, ramiona i wciąż niżej, niżej… Poczuła, że oddycha dużo szybciej, niż normalnie i na chwilę wystraszyła się, że to ją skrzywdzi. Na małą chwilę jednak. Gdy Bon przywarł ustami do jej ust, na moment straciła świadomość.

— Czervelko, łóżko. — Ach, ten głos. Identyczny, jak u Bonikara. On też wyprawiał z jej skórą dziwne harce. Ale po co łóżko? Nie będą chyba spać razem, zresztą daleko jej teraz do snu, po co łóżko? Plotło jej się dziwnie w myślach i nie mogła pojąć, dlaczego. Dotąd wszystko było poukładane, myśli też. Zwłaszcza myśli. To podstawa wszelkiego działania, wszelkiego sukcesu.

— Bon, po co łóżko?

— Chodź. — Pociągnął ją lekko za rękę i zobaczyła, dlaczego bojkom powiększa się wypukłość na dresce.

To sprawiło, że nagle zapragnęła wtulić się w Bona, głaskać go i całować, wciąż odczuwać to dziwne drżenie pod skórą… Już wie, co to jest zabawa. I przyjemność. Wykształcona do granic możliwości znała doskonale fizjologię zarówno ragacji, jak i bojków, ale nikt jej dotąd nie powiedział, jakie mogą być skutki ich wzajemnej bliskości. Rozumiała teraz, dlaczego nikt o tym nie mówił. Bo tego nie da się powiedzieć. Odczucia, jak sama nazwa wskazuje, się czuje, a nie omawia. Czervelka może być w tej kwestii bezradna. Jak bambino.

Nie czekając na działania Bona, wtuliła się w niego, wzdychając w poczuciu przyjemności. A on pociągnął ją na łóżko i — kiedy już oboje leżeli — zaczął robić rzeczy, o których Asiedzie nawet się nie śniło. Nieprawda, że już wiedziała, co to przyjemność. Teraz się dopiero zaczęło…

Po długiej chwili od ostatniego okrzyku, oddech Asiedy zaczął zwalniać, stopniowo wracając do normy. To samo dotyczyło bicia serca, które wcześniej prawie z niej wyskoczyło, aby też schować się w objęciach Bona. Leżała wciąż w niego wtulona, jakby bała się, że odejdzie, a ona już nigdy niczego podobnego nie zazna. Czy to w ogóle będzie możliwe, aby powtórzyć wszystko tak samo? Aby znów doznać tej przyjemności — zaraz, nie, Bon określił to jako rozkosz, cóż za piękne słowo! Aby czuć jego wszędzie, na ciele i w ciele, i wzlatywać, wzlatywać w krainę rozkoszy, oddawać się jej całą sobą, oddychać szybko i krzyczeć ze szczęścia…

— Czy Asieda chce, abym ją zostawił?

— Nie. Nie! — Odpowiedziała chyba trochę zbyt szybko, wywołując jego rozkoszny uśmiech. — Za nic na świecie. Nie dbam o to, czy wypada tak się zachować. O nic innego w tej chwili nie dbam, chcę tylko mieć cię na własność w każdym marbinie ciała, w każdej myśli, w każdej chwili, która mi została. Nigdzie nie idę. Wybieram bezczynność, jeśli wypełnisz ją ty i twoje rozkosze. Mam ten przywilej.

— Wiem, droga moja. — Tulił ją i głaskał. — Masz ten przywilej. Zostanę z tobą tak długo, jak zechcesz.

Znów ją całował. Zaczął od ust, ale zsuwał się niżej, i niżej, i… zatrzymał się tam, gdzie u ragacji nie ma wypukłości na dresce, tylko delikatny zarys… Och… Ooooch… Aaaaaaa…

Dwa cykle później Asieda wciąż nie chciała zostawić swego Bona. Już nie nazywała go w myślach botem, ani nawet felixem. Nabrał dla niej wymiaru absolutnie dotąd nie do wyobrażenia. Wciąż miała wrażenie, że naprawdę jest z Bonikarem i chciała, aby ten stan rzeczy trwał wiecznie. Nie potrafiła zrozumieć, jak inne ragacje, nieuprzywilejowane, mogą po kilku chwilach zostawić tę rozkosz i wrócić do pracy, jakby świat się nagle nie zatrzymał i cokolwiek innego w ogóle miało znaczenie. Wiedziała, że nie ma nacisku na nikogo, zwłaszcza bojki mają ten przywilej, ale na ogół nikt tego nie wykorzystywał do granic możliwości. Zbyt dużo pracy mieli wszyscy, aby utrzymać omonalność na ziemi, więc każdy poczuwał się do obowiązku. Asieda też. Nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby chcieć zostać ze swoim felixem na całą wieczność. Aż do teraz.

Po piątym cyklu, zanim znów wpadła w objęcia Bona, zadała czervelce pytanie.

— Czy Bonikar już się odezwał?

— Nie. Jeszcze nie. — Nawet w komputerowym głosie czervelki słychać było nutki uśmiechu. Eee, tam. Kiedy omon doznaje szczęścia, cały świat się wyszczerza.

— To faktycznie jesteśmy dopasowani. W stu procentach!

Bon czekał na nią w łóżku. Podbiegła radośnie, wpadając w jego objęcia, ale nagle coś przeleciało jej przez myśl.

— Bon, czy mógłbyś mnie nauczyć, co Asi robi, aby Bonikar odczuwał rozkosz?

— Po co? Przecież i tak nigdy jej nie zastąpisz. Myśl o swojej rozkoszy.

— Myślę. I właśnie dlatego chcę się nauczyć rozkosz też dawać, nie tylko brać. Będzie wzmocniona. W dwójnasób.

— Dobrze. Nauczę cię wszystkiego.

I tak zrobił. Asieda już nie dziwiła się niczemu. Teraz mogła powiedzieć bez zmrużenia okiem, że wie, co to jest zabawa. I przyjemność. I to, co najpiękniejsze: rozkosz. Każdy, nawet maleńkie bambino, potrafi bez wahania wyliczyć wszystkie funkcje skóry, najważniejszego organu omona, takie jak na przykład ochrona, oczyszczanie czy odżywianie; wszystkich uczy się od zarania życia, że skóra jest wrażliwa na dotyk. Aż dziw, że dotąd nikt nie spytał, co to właściwie oznacza. Owszem, wiadomo, że każdy bodziec jest przez skórę wyłapywany, dlatego właśnie ubierają dreski, aby nic nie zakłócało właściwych funkcji grubej, lekko chropowatej powłoki omonalnej. Jednak wrażenia, których właśnie dostępowała wkraczająca w starszeństwo, choć wciąż jeszcze młodziutka ragacja, to jakiś abstrakt. Wrażliwa na dotyk, dobre sobie. I to jeszcze jak! Wszędzie. Od stóp do głów. Najbardziej jednak w miejscu, gdzie bojki mają wypukłość na dresce, a ragacje całkiem inny kształt. O, tak. Tam wrażliwa jest najbardziej.

Wreszcie Asieda zrozumiała, dlaczego felixjatowych izoluje się od pierwocin. Trudno bowiem byłoby milczeć, gdyby któremuś z nich niespodzianie przyszedł go głowy pomysł, aby zapytać, co właściwie wrażliwość oznacza. I do czego potrzebny jest bot, który nie spełnia żadnych praktycznych funkcji, wszak to zupełna strata czasu, energii i środków. Jest wystarczająco dużo zajęć przy utrzymaniu landerii w stanie używalności, patrolowaniu terenów wokół domowników i wypraw w poszukiwaniu nowych światów, aby przypuszczać, że botów funkcjonalnych wystarczy już na zawsze. Bzdura. Wciąż są potrzebne, w każdych ilościach.

Teraz Asieda już wiedziała, dlaczego starsi ani myślą o rezygnacji z tworzenia bezproduktywnych botów. Wręcz przeciwnie, udoskonalają je z zaangażowaniem godnym naprawdę większej sprawy, żaden funkcjonalny bot nie zajmuje tyle uwagi konstruktów, co felixy i felicity, nawet nianiobotty, które są tak ważne w zachowaniu życia na ziemi. Omonalne poplony i bambina długo potrzebują troskliwej opieki, a nawet już w wieku starszeństwa nikt bez nianiobotty obejść się nie umiał, choć wszelkie ich funkcje mechaniczne z powodzeniem mogła zastąpić czervelka. Nic jednak nie równało się z felixem. Trudno byłoby wytłumaczyć, dlaczego omony tak bardzo łakną owej rozkoszy, skoro jest zupełnie bezproduktywna. Co więcej, łaknienie jej, myślenie o niej i dążenie do spędzania jak najwięcej czasu w rozkosznych objęciach swego felixa czy felicity, może niektórym bardzo przeszkadzać w wykonywaniu czynności koniecznych dla życia i przetrwania gatunku. Wszyscy o tym na pewno wiedzą, a jednak… Wprawdzie dotąd nic takiego nie miało miejsca, bo każdy omon płci obojga doskonale wiedział, że nauka i praca jest najważniejsza, przyjemności to jedynie dodatek, jakby forma nagrody, a nie odwrotnie i nikt się nie wyłamywał. Asieda jednak nie była w stanie pojąć, jak można zostawić takiego Bona, pełni rozkoszy od stóp do głów i zająć się czymś, co z ową zabawą nie ma nic wspólnego. Nawet jeśli praca polegała na tworzeniu nowych, coraz doskonalszych felixjatów… Ona jednak mogła sobie pofolgować do woli. Bonikar też. Ale inni? Cykl, góra dwa i czervelka postawi do pionu. Tymczasem Bon wypieszczał na wszelkie możliwe sposoby Asiedę już siódmy cykl, a ona wciąż nie chciała przestać. Nawet gdy czervelka poinformowała ją, że Bonikar wrócił między żywych i czeka na nią, bo do świata za pierwszym razem mogą wyjść tylko oboje, wciąż nie mogła sobie wyobrazić, że Bon zniknie z pola jej widzenia.

Obawiała się też własnej reakcji na Bonikara. Wiedziała, że jego obecność wywoła w niej dokładnie te same odczucia, co obecność Bona, ale przecież swojego felixjana dotknąć nie mogła. Jak więc z nim przebywać i pracować, skoro pod skórą wciąż będą się dziwy działy na samo wspomnienie dotyku, który mógłby zastąpić wszystko inne, gdyby tylko istniała taka możliwość?

Czas jednak się postawić do pionu i przypomnieć sobie, jakie to uczucie, gdy skórę skrywa dreska i nic innego nie może jej dotknąć. Czas pokazać się światu, który pewnie zamarł z podziwu nad wytrwałością swojej uprzywilejowanej pary w rozrywkach felixjatowych. Obwieścić, że oto wkroczyli w starszeństwo i mogą teraz wrócić do spotkań, za którymi tęsknią, na przykład z Temikarem. No i poplony wciąż czekają na swoje miana, tym trzeba się zająć w pierwszej kolejności. I ustalić z Bonikarem, czyje twarze będą miały nianiobotty dla ich bambin, im prędzej powstaną, tym lepiej dla maluchów. A później oddać się pracy.

6. Najlepsze chwile Warniekara. Zróbcie coś z tą dermazją!

— Tato, zostanę omonemikiem. Chcę pracować z uprzywilejowanymi nad dermazją. Mamie się spodobał ten pomysł.

— Jest wspaniały. Ale czy naprawdę podoba się tobie? Byłeś tak mocno zaangażowany w prace nad Bot2468-1357-8009, że cyberniery już się ciebie doczekać nie mogły.

Młodziutki bojek Zominer, najmłodszy poplon Warniekara z czwórki rozrzuconej po świecie (z każdą matką miał tylko jedno dopasowanie, w różnych odstępach czasu), jeszcze o felicycie nie myślał. Cały zatem czas zajmowało mu poszukiwanie fascynacji, dzięki której mógłby oddać się pracy nad życiem i przetrwaniem omonów. Uwielbiał swojego ojca i spędzał z nim mnóstwo czasu, pracując, ucząc się i nabywając doświadczeń. Warniekar zawsze patrzył na Zominera z dumą w oczach. Był nietypowo piękny, bowiem z bardzo ciemnej skóry wyzierały, aż rażąc, ogromne, błękitne oczy, co zdarzało się niezwykle rzadko. Warniekar nie znał nikogo innego o takim wyglądzie. Zrobi się tłok w czerwonych dreskach, gdy jego pokolenie dojrzeje do felixjanizmu. Ragacje nie odpuszczą. Tym bardziej, że Zominer był też bardzo mądry, szybko przyswajał sobie wiedzę wszelką i potrafił efektywnie ją wykorzystać.

— Tak, bardzo mi się to podobało, ale Warni1, jak nazwali go uprzywilejowani, już mnie nie potrzebuje. A ty — jak najbardziej. I każdy inny starszy we wszystkich landeriach. Temikar ma rację, mówiąc, że prace nad dermazją są najważniejsze. Jeśli uda nam się przedłużyć ci życie o kolejne dwadzieścia, a może nawet pięćdziesiąt procent, będziesz mógł asystować mi w przejściu do starszeństwa, no i wynaleźć jeszcze wiele Warnich, nie bez kozery Asieda uparła się przy numerze 1. Musisz jednak żyć, aby to osiągnąć. Wiem, że twoje poplony już są rodzicami, wynalazłeś wspaniałego bota, który nawet twoje miano dostał i mógłbyś powiedzieć, że swoje zrobiłeś. Ale ja nie chcę tego słuchać. Chcę, byś był przy mnie, gdy pokłonię się, wyrażając zgodę, najpiękniejszej ragacji mojego pokolenia i zobaczył kolejny owoc, choć pośredni, swoich matozoi. Temikar też nie jest jeszcze gotowy, aby się pożegnać. A ty — chcesz już nas zostawić, jego i mnie?

— Jestem coraz mniej wydajny, ale gotowy? Nie. Trudno się na to przygotować, mając dwóch tak cudownych bojków obok siebie. Temikar wreszcie dostał swego Wara…

— Nie musiałeś wyrażać zgody?

— Nie. Bojek może dostać felixa tylko wówczas, gdy ma już felicitę i dopasowanie. Jak to się mówi — na rarytasy trzeba zasłużyć… A wtedy może mieć każdą twarz, bez pytania o zgodę. Ja mam swego Tema już dawno. Teraz jesteśmy naprawdę szczęśliwi, obaj. Mógłbym spędzić resztę życia tylko na spotkaniach z tobą, Temikarem i rozkoszą z Temem.

— Jeśli czegoś nie zrobimy z dermazją, dostaniesz ten przywilej, zasłużyłeś. No, jeszcze nie teraz, wciąż masz sporo czasu między cyklami, ale kiedyś, gdy czas nadejdzie. Oby jak najpóźniej. Widziałeś, jak Temikar się ucieszył, gdy ogłosili, że nie rezygnują z badań nad dermazją? Dostaną duży zespół, prace ruszą z ogromną siłą, chcę być jednym z nich i choć w maleńkiej części przyczynić się do twojej obecności przy mnie w najważniejszych chwilach mojego życia.

— Byłoby wspaniale. Wiesz jednak, bo mądry z ciebie bojek, że niewielkie są na to szanse. Prace nad dermazją, jak słusznie zauważyła Asieda, oznajmiając ich kontynuację, prawdopodobnie zmierzą w kierunku działań na młodszych osobnikach, takich, którym po raz pierwszy skrócił się cykl. Dzięki bowiem wcześniejszym działaniom jest większa szansa na przedłużenie istnienia. Moje pokolenie odchodzi i nic na to już poradzić nie możemy. Jestem ogromnie wdzięczny naszym uprzywilejowanym za owe dwadzieścia procent czasu więcej, bo dzięki temu mogłem skończyć Warni1 i jeszcze zobaczę, jak będzie się sprawował tam, dokąd zostanie wysłany. No i doczekałem chwili, w której Temikar, szczęśliwy i zaspokojony w rozkoszy, może mi prosto w oczy powiedzieć, co czuje i słuchać moich zwierzeń.

— Czasem mam wrażenie, że oddałbyś wszystkie swoje prace i poplony za jednego Temikara. — Zominer uśmiechnął się znacząco.

— Dziwnie to kategoryzujesz. Dlaczego miałbym czego lub kogokolwiek wyzbywać się, po to tylko, aby zatrzymać jednostkę?

— Wiem, nie ma takiej konieczności, ale gdyby nagle coś stanęło na głowie, świat się zmienił i czervelka kazała ci wybrać, zanim sama to zrobi? Od wielu pokoleń mamy idealną stagnację, nikt jednak nie może dać gwarancji, że tak będzie zawsze.

— Twoje myśli błądzą gdzieś po manowcach. Obyś się nie rozpraszał podczas prac nad dermazją, bo zrobisz im lukę w opracowywanych wynikach. Gdyby jednak pójść drogą twoich imaginacji, zanim cokolwiek mogłoby się zmienić aż tak znacząco, mnie już dawno z wami nie będzie. Szkoda zatem czasu na dywagacje.

— Och, zwyczajnie unikasz odpowiedzi.

Warniekar spojrzał przenikliwie w niebieskie oczy swego bambina.

— Nie mógłbym wybrać. Każdy wymieniony przez ciebie składnik mojego życia jest dla mnie jednakowo ważny. One wszystkie je tworzą. Brak chociaż jednego uczyniłby ze mnie istotę inną, uboższą, mniej istotną, wyobcowaną. Dlatego wolałbym, abyś myślał o czymś ważnym, a nie o mrzonkach, które — dla dobra każdego omona — nigdy nie mogą mieć miejsca.

— Dobrze. Przekonałeś mnie. A poza tym myślę o czymś ważnym, najważniejszym, nieprawdaż? Chwilę temu ci to zakomunikowałem.

— Pracownia omonemiczna czeka na Zominera. — Spokojny głos czervelki przerwał im rozmowę.

— Naprawdę? — Ucieszył się Zominer. Nawet trochę za bardzo, jak na naukowca. Ech, ta młodość… — Lecę. Opowiem ci później wszystko. Czervelko, przenieś.

— Temikar chce rozmawiać. — Przenosząc Zominera, oświadczyła Warniekarowi.

— Połącz.

Twarz młodego felixjana objawiła się cała w uśmiechach.

— Drogi mój, właśnie wracam z pracowni omonemicznej, gdzie odbywa się rekrutacja. Wiesz, że Zominer ma duże szanse? Jego wyniki są imponujące, a Asieda i Bonikar chcą tylko najlepszych.

— Dopiero przed chwilą raczył mnie poinformować o swoich zamiarach. — Warniekar odwzajemnił uśmiech. Nigdy nie miał dość obecności tej rozkosznej istoty. — Zapewne jestem ostatnim, który się dowiedział.

— Nie, przed tobą mówił tylko mamie. Ja wiem z innych źródeł. Asieda poprosiła mnie, bym przewodniczył rekrutacji. Jak się zapatrujesz na ten pomysł?

— On się naprawdę cieszy, więc i mnie raduje. Przyda się na pewno, to bystrzak. Widziałem go w akcji przy powstawaniu Warni1. Czy oni już wybrali miana dla swoich poplonów? Mają niezły poślizg. Nikt tak długo nie zostawał sam na sam z rozkoszą, jak oni… A jestem ogromnie ciekaw, co wybrali jako dodatkowe zajęcie, bo nie wierzę, że zostaną wyłącznie przy dermazji.

Temikar roześmiał się serdecznie.

— Tak… Na nowo poznałem własną siostrę. Jakże tęskniłem za rozmowami z tą ślicznotką! A teraz… Gdybyś wiedział, jak szczegółowo i tkliwie opisuje swoje doznania w objęciach Bona, jak bardzo przez to zbliżyła się do Bonikara i jak pozytywnie wpływa to na jej chęć dalszej pracy, też chciałbyś spędzać z nią mnóstwo czasu. Teraz już nie tylko wierzę, ale jestem przekonany, że przynajmniej o sto procent przedłużą nam życie. Chcę się tobą jeszcze długo cieszyć i oni nam to zapewnią.

Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, uśmiechając się tkliwie.

— Mają ogłosić miana i wybór lada chwila. Już wszystko ustalili między sobą, ponoć niezwykle zgodnie.

— A wy? Macie już miana dla swoich poplonów? Spotykasz się w ogóle z Belisją?

— Częściej robi to moja mama. Jest ogromnie rada, że wybrała mnie niebieskooka, jasna ragacja, a ponieważ ja nie mam specjalnych inklinacji do spotkań z ragacjami, jeśli z nimi nie pracuję, więc ona mnie zastępuje. Belisja zrobiła mi przysługę, ale ja nawet felicitę mam z inną twarzą. Miana już nadane. To, co konieczne, robimy razem.

— Miana?

— Jowenia i Semonor. Są z pokolenia szóstki uprzywilejowanych, będą razem wzrastać, uczyć się i może pracować. Mama, jako główny opiekun bambin, nie posiada się z radości. Wierzy, że uda jej się doczekać starszeństwa ósemki zstępnych poplonów i nawet nie chce myśleć, że Asieda z Bonikarem jej tego nie umożliwią. Wciąż im przypomina: zróbcie coś z tą dermazją. Ma już skrócone cykle, ale i tak jest pełna optymizmu.

— Pamiętam, jak chciała podjąć działania na rzecz zachowania choć w części niebieskookich, jasnych omonów. Była z tym sama. Wszyscy inni uznali, że przetrwanie jest najważniejsze, a nie kolor skóry czy oczu. Do dziś nie wiem, dlaczego właściwie tak się przy tym upierała.

— Ja też tego nie rozumiem. Ona sama ma kłopoty z tłumaczeniem owego podejścia do kolorów omonalnych. Po prostu wie, że jeszcze parę pokoleń i wszyscy będą wyglądać prawie tak samo, a chciałaby zachować różnorodność.

— Czervelka już się o to postara, aby ich umysły i sposoby podejścia do działania były różnorodne.

— Ona nie ma żadnej zasługi w różnorodności omonów. Wszystkim jednakowo dostarcza wiedzę. To bambina same decydują, jak podchodzić do danych zagadnień i które z nich wybrać dla siebie, aby spełnić się w pracy. I kolor skóry czy oczu nie ma z tym nic wspólnego. Spójrz, jak bardzo różnimy się z Belisją, choć oboje spełniamy wymóg mojej mamy. Ona jest cichutka, spokojna, bardzo poukładana i konkretna. A ja chciałbym cały świat u twoich stóp położyć. Z rozmachem. Bez względu na ilość energii, którą musiałbym w tym celu zużytkować.

— Kładziesz świat u mych stóp, najmilszy. Samą swoją obecnością. Z wielkim rozmachem. Dajesz mi pełnię szczęścia. I teraz wreszcie możemy o tym bez ograniczeń rozmawiać.

Znów patrzyli na siebie tkliwie, ale chyba każdy z nich poczuł, że powiększają im się wypukłości na dreskach. Trzeba zrobić przerwę w rozmowie…

Wrócili rozluźnieni i z jeszcze szerszymi uśmiechami w rozkochanych obliczach.

— Chcę, abyś pracował w moim zespole. Cyberniery miały cię za długo. Obejmiesz go później po mnie. Nikt tak nie fascynował się Warni1, jak ty, nawet ci, którzy współuczestniczyli w jego powstawaniu. A ja już mam pomysł na Warni2, podsunął mi go niechcący Zominer, więc muszę mieć kogoś zaufanego, kto skończy projekt, gdy ja odejdę. Poza tym nie chcę się z tobą rozstawać na czas pracy. Niewiele już nam go zostało, wykorzystajmy go do maksimum.

Temikar odczuł żal po słowach Warniekara o odchodzeniu, ale ucieszył się niezmiernie. Sam miał zamiar prosić najdroższego, aby wziął go do siebie.

— Cudownie.

— Chodźmy zatem, wszystko ci opowiem i pokażę. Czervelko, pracownia.

7. Wszystko już wiadomo. Ale po co?

Na mianowanie szóstki poplonów uprzywilejowanej pary znów zebrała się cała omonalność. Wszyscy. Dość długo czekali na tę chwilę, więc wydawała się jeszcze bardziej uroczysta, niż miało to miejsce w rzeczywistości.

Asieda i Bonikar przywitali zgromadzony tłum, otrzymując w zamian gorący pomruk aplauzu i ogłosili, że nianiobotty całej szóstki będą miały twarze Asiedy. To pomysł Bonikara, który za nic nie chciał ustąpić, gdy Asieda sugerowała, by choć bojki miały koło siebie twarz ojca. Uważa, iż bambina przede wszystkim potrzebują matki, a jeśli któreś z nich w późniejszym czasie zechce zmienić twarz swojej nianiobotty, jako uprzywilejowane będą mogły to zrobić. Czervelka zaproponowała, aby każdy poplon miał dwójkę opiekunów, o twarzach obojga rodziców, ale nie chcieli się zgodzić. Najważniejsze jest, aby bambina nie były w żaden sposób wyróżniane, to utrudnia kształtowanie ich osobowości, więc albo wszystkie bambina z ich pokolenia będą miały parę nianiobottów, albo żadne.

I zaczęło się mianowanie. Przy każdym cieplarniku, w których widać już było zarysy omonalnych ciałek, czervelka informowała wszystkich o szczegółach spodziewanego wyglądu poplonów Asiedy i Bonikara.

— Poplon pierwszy. Ragacja. Ciemna skóra, czarne oczy, lekko wydatne usta. Podbródek wąski.

— Mianujemy cię Komejna. — Powiedzieli razem, patrząc na swoje pierwsze bambino.

W dźwiękach pomruku aplauzu miano ragacji ukazało się na cieplarniku.

— Poplon drugi. Ragacja. Skóra lekko przyciemniona, oczy czarne, usta wydatne, podbródek szeroki.

— Mianujemy cię Lisekia.

I powtórka.

— Poplon trzeci. Ragacja. Ciemna skóra, oczy niebieskie, skośne. — Pomruk zachwytu przerwał czervelce, takiej urody nikt jeszcze nie widział. Niebieskie oczy — skośne? W dodatku przy ciemnej skórze… Będzie cudna. — Usta wąskie, podbródek wąski.

— Mianujemy cię Dewinia.

Tym razem aplauz trwał dużo dłużej, niż trzeba było czasu, aby na cieplarniku ukazało się miano nietypowej ragacji.

— Poplon czwarty. Bojek. Jasna skóra, niebieskie oczy, usta wydatne, podbródek szeroki.

— Mianujemy cię Agenir.

— Poplon piąty. Bojek. Ciemna skóra, oczy czarne, lekko skośne, usta wydatne, podbródek szeroki.

— Mianujemy cię Garier.

— Poplon szósty. Bojek. Skóra lekko ciemna, oczy czarne, usta wąskie, podbródek wąski.

— Mianujemy cię Hedawor.

Od momentu opisu Dewinii, szmer aplauzu właściwie nie ustawał. Wzmagał się tylko przy każdym kolejnym opisie cieplarnika i wciąż trwał, choć mianowanie już się skończyło. Asieda spojrzała na swego felixjana z czułością.

— Uwierzyłbyś, że do całego szczęścia, które zostało nam dane, jeszcze dodatkowo natura obdarzyła nas czymś tak cudnym, jak Dewinia? Potrafisz sobie ją w ogóle wyobrazić? Nikt dotąd tak nie wyglądał.

— Jestem tak dumny, że niczego sobie w tej chwili nie wyobrażam.

Kiwnęła głową, uśmiechając się z aprobatą. Wreszcie aplauz ucichł i wszyscy czekali na ogłoszenie dodatkowego zajęcia, bo każdy już wiedział, że postanowili zostać przy dermazji, ale nikt nie wierzył, iż na tym poprzestaną. Zgodnie z wcześniejszą umową obojga, głos zabrał Bonikar.

— Tak, mieliście rację. Wszyscy. Zostajemy przy dermazji, ale chcemy też oddać się zajęciom, które będą spełnieniem naszych głównych zainteresowań.

Zawiesił na chwilę głos, ale nikt się nawet nie poruszył.

— Dalej będziemy pracować razem. Ja zajmę się wykopaliskami, aby dowiedzieć się, jak i kiedy nastaliśmy na ziemi, a Asieda historią, żebyśmy mogli dokładnie opisać i umieścić w odpowiednim cyklu ziemi każdy wykopany fragment poprzednich cywilizacji. Uważamy za fascynujący fakt, że gdzieś tam, wiele pokoleń temu, omonalność powstawała i rozwijała się, doprowadzając nas do wspaniałej chwili obecnej. Szkoda, że nikogo to nie interesuje. Będziemy pierwsi i obyśmy od naszych przodków dowiedzieli się wielu ciekawych rzeczy.

Bezruch trwał jeszcze dłuższą chwilę po zamilknięciu Bonikara, aż wreszcie, w jednym momencie, zawrzało. Wszyscy naraz zaczęli głośno wyrażać swoje zdziwienie. Wykopaliska? Historia? A cóż to za dziwactwa? Komu i do czego takie prace mogą się przydać? To zupełna strata czasu! No, owszem, uprzywilejowanym wolno nawet marnować czas, ale jaka to szkoda, że dwoje utalentowanych, młodych omonów zaczyna swój wiek starszeństwa od takich bzdur… Może dacie się przekonać, żeby to zmienić? Po co to wszystko?

Asieda i Bonikar spojrzeli na siebie z uśmiechem. Wiedzieli, że ich decyzja wywoła zdziwienie, ale nie spodziewali się aż tak gwałtownej reakcji. Gdy wreszcie ucichło, głos zabrała Asieda.

— Podjęliśmy decyzję i cieszymy się nią. Być może kiedyś to zrozumiecie. Lub nie. Już dziś jednak wiecie, że to bez znaczenia. Chcemy poznać początki życia i dowiedzieć się, czy zawsze omony były jedyną jego formą. Jeśli dla nikogo z was taka informacja nie ma znaczenia, jakoś to przeżyjemy. Dla nas ma, ogromne. Może na przykład gdzieś tam leży zakopana informacja o tym, jak walczyć z dermazją? Albo jak jej zapobiegać? Bądź ukryte są dodatkowe minerały, które wzmocnią nasze organizmy i pozwolą im dłużej funkcjonować?

— Ktoś chyba do tej pory już by to odkrył. — Usłyszeli jakiś anonimowy głos.

— Racja. Gdyby tylko zechciał się tym zająć, co jak na razie nie nastąpiło. Dziękujemy za uwagę.

Uprzywilejowana para znikła, a w tłumie doznano różnych odczuć. Rozchodząc się powoli, grupami, wciąż dyskutowano o dziwnej decyzji. Niektórzy zaczynali dostrzegać w niej jakiś sens, głównie jednak dlatego, że odczuwali obawę przed tak zwanym odstawieniem. Jeśli bowiem para zrazi się do kogoś, może już nigdy nie dawać zgody na kontakt, a tego nie chciał nikt. Być bowiem odstawionym od uprzywilejowanej pary znaczyło prawie to samo, co kompletna izolacja. Oby Asieda i Bonikar okazali się ponad to i nie karali niedowiarków. Trzeba coś zrobić, żeby ich udobruchać.

Para tymczasem zmierzała na wstępne spotkanie z czervelką, na którym mieli poznać szczegóły wybranej przez siebie działalności. Wcześniej wpadł na nich jeszcze Temikar, który nie krył, co prawda, zdziwienia, ale wydawał się być szczerze zachwyconym.

— Obaj z Warniekarem jesteśmy pod wrażeniem. Cóż za odwaga! Nikt dotąd nawet nie pomyślał, że możecie wybrać takie dziedziny działalności. Będziecie mogli dobierać sobie współpracowników czy tylko boty?

— Jeszcze nie wiemy, właśnie czekamy na spotkanie w tej kwestii.

— Chętnie sam wziąłbym w tym udział, ale Warniekar zaproponował mi pracę w swoim zespole nad nowym Warni2. Chce, abym po nim przejął pracownię.

— Cudowna nowina! Gratulacje, naprawdę serdecznie gratulujemy. Zasługujesz na takie szczęście. Do czego będzie służył nowy Warni?

— Do kierowania wszystkimi nasadowniami.

— Ooo, ambitne.

— Ale wykonalne. Jeśli się dobrze postaramy… To trochę odciąży nianiobotty i czervelkę. Właściwie odciąży całkowicie. Choć nie przypuszczam, że czervelka potrzebuje odciążenia… Nikt z nas nie zna nawet ułamka jej zawartości, choć i tak wciąż pozostaje pod nadzorem omonalnym.

— Nie byłoby dobrze, gdybyśmy dali jej pełnię możliwości. Bez względu na zawartość, to wciąż maszyna, tylko i aż. Nie ma świadomości swego istnienia, lepiej nie przesadzać z jej zadaniami. Do tej pory funkcjonuje idealnie, po co to zmieniać? Omony stworzyły czervelkę, aby w niej przechowywać swoją wiedzę i korzystać z niej wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Ale decydować o sobie musimy sami, bo tylko my wiemy, co jest dla nas właściwe, a co nie. Myślę, że tu, na Ziemi, Warni w zasadzie nie jest potrzebny, bo i tak będzie kontrolowany przez czervelkę. Tego typu urządzenia potrzebne są tam, gdzie czervelka nie sięga, czyli na wyprawach kosmicznych.

— A ja sądzę, że jak najbardziej są potrzebne. — Bonikar na chwilę się zamyślił. — W ogóle uważam, że powinniśmy zdecentralizować czervelkę, podzielić jej funkcje i dać je innym botom. Ona może nadzorować, ale niezależnie od pracy poszczególnych sekcji. Wszystko działa wprawdzie bez zarzutu, jeśli jednak kiedyś wydarzy się coś złego i czervelka nam padnie, odejdziemy w ciągu góra trzech cykli. Bo to będzie awaria generalna. A przy podziałach wysiądzie tylko jedna sekcja, którą dużo łatwiej będzie naprawić.

— To samo powiedział Warniekar, kiedy mi przedstawiał w ogólnych zarysach pomysł na Warni2. Kto wie, może naszemu zespołowi uda się to właśnie uskutecznić. Dobra, uciekam. Czervelka czeka na was.

Znikł, a czervelka natychmiast potwierdziła swoją obecność. Nigdy się nie wtrąca nie pytana.

— Wiecie już, że do wykopalisk i historii dopuszczani są tylko uprzywilejowani, a że zbyt często się nie trafiają, dziedziny te są praktycznie zapomniane, a na pewno opuszczone. Są ku temu powody, które poznacie wkrótce. W moich archiwach jest zawarta cała historia Ziemi, w skrócie, oczywiście, ale z wszelkimi ważniejszymi wydarzeniami. Jest też dokumentacja, do której będziecie musieli sięgnąć, aby wszystko zrozumieć. Jesteście zdani tylko na boty. Nikt nieuprzywilejowany nie może nic wiedzieć. Jeśli przyjdzie wam do głowy komukolwiek cokolwiek powiedzieć w tej dziedzinie, będę zmuszona przerwać wam zabawę i odebrać dostęp. Botów i sprzętu Bonikar dostanie, ile zechce, Asieda ich raczej nie będzie potrzebować. Ja Asiedzie do konsultacji wystarczę.

— Dlaczego to jest takie tajne? I kto właściwie o tym zdecydował? — Bonikar wyraził swą ciekawość.

— Nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem, dlaczego. Główną przyczyną jest drastyczność przekazu, ale są inne, które poznacie w trakcie. Zdecydowali o tym pradawni wasi przodkowie, gdy wiadomo już było, że nigdy omony nie wrócą do wcześniejszego sposobu życia. I nikt już później tej decyzji nie cofnął.

— Żyli kiedyś inaczej? — Zdziwiła się Asieda.

— O, tak. Diametralnie. Zobaczycie, jeśli starczy wam sił na dogłębne studiowanie.

— A jeśli faktycznie znajdziemy coś, co z korzyścią będziemy mogli wykorzystać dzisiaj, mamy to ukryć?

— Bardzo wątpliwe, że coś znajdziecie, ale jeśli tak się stanie, razem ocenimy, ile powiedzieć, aby wykorzystać, ale nie zaszkodzić.

— Dobrze. Już się bałam, że poszukiwania będą tylko zabawą, a my zamierzamy to naukowo wykorzystać. Chcę zrobić z tego pracę, mogę?

— Naturalnie, skrzętnie ją przechowam, jeśli kiedyś ktoś jeszcze się tym zainteresuje, będzie mógł z niej skorzystać. Kiedy chcecie zaczynać?

— Najlepiej od razu.

— Dobrze. Bonikar, twoja mapa.

— Co?

— Mapa. Ziemia na obrazku, inaczej mówiąc. Musisz zdecydować, gdzie chcesz zacząć wykopaliska.

Zobaczyli coś niezwykłego. Od dziecka wiedzieli, gdzie, jak i po co w kosmosie osadzona jest błękitna kula, na której żyli, ale nigdy nikt nie pokazywał im czegoś takiego. Dwa obszary ciemne, dość spore, ale wokół nieprzebranie większa ilość błękitu, jak oczy jasnoskórych. Czervelka powoli robiła zbliżenie ciemnych obszarów, z których wyłoniło się pięć jakichś dziwnych, niewielkich obiektów, dwa na lewym obszarze i trzy na prawym.

— Co to jest?

— To wasze landerie i domowniki.

— Nie są połączone?

— Są, naturalnie. Systemem partencji, lotobotów, statków kosmicznych i innych urządzeń, które znają wszyscy cybernierzy. Cały czas je budują i obsługują, aby wszystko mogło funkcjonować bez zarzutów.

Wciąż patrzyli na wyłaniające się z błękitów ciemne połacie twardzieliny i dziwne na nich obiekty z niedowierzaniem i podziwem.

— Skoro nasze poplony są we wszystkich landeriach, jak się tam dostały?

— Specjalne lotoboty transportują cieplarniki z poplonami do ich domowników. Gdy bambina przechodzą pod opiekę nianiobotty, cieplarniki są utylizowane. Każdy ma swój. Jak domownik i nasadownię. Bonikar, gdzie chcesz zaczynać? W swojej Afrylii czy może w Europinie Asiedy?

Bonikar patrzył na biały obszar nad miejscem opisanym jako Europina.

— Co to jest?

— Lądolód.

— Och, czervelko…

— Tak go kiedyś nazwano. To obszar twardzieliny, ale pokryty wiecznym lodem, czyli zamarzniętą wodą. Woda to substancja, bez której kiedyś omony nie mogły się obejść. To błękitne też jest wodą, tylko słoną. Powiem jeszcze tylko, że w lodzie substancje organiczne bardzo długo mogą się przechować.

— Substancje organiczne? To jest ich więcej? Myślałam, że tylko omony są organiczne…

— Było ich kiedyś mnóstwo. Nie jest wykluczone, że coś się zachowało pod tym lodem. Albo w błękitnych wodach, gdzieś bardzo głęboko. Prawdopodobieństwo jest naprawdę niewielkie, ale jeśli chcesz spróbować, to tam najlepiej. Pod powierzchnią twardzieliny, ale też bardzo głęboko, mogło coś przetrwać, choć to mało prawdopodobne. A zatem?

— Będę kopał w tym lodzie.

— Dobrze. Cyberniery przygotują sprzęt odporny na mróz.

— A mogę w kilku miejscach naraz?

— W ilu tylko zechcesz.

— To niech przygotują też sprzęt do tej wody i na twardzielinę. Dlaczego nie uczycie nas o tym, jak wygląda Ziemia z bliska?

— Po co? I tak nie wyjdziecie na powierzchnię. Nigdzie nie możecie wyjść ze swoich domowników.

— Właściwie dlaczego? Nie mówię, że chciałabym, ale…

— Dowiesz się i tego.

— Wszystko przyjmujemy tak, jak nam podajesz i dostosowujemy się do każdej drobnostki. Czemu tak wiele przed nami ukrywasz?

— Bo zabrakłoby wam czasu, aby przetrwać. Macie z tym ogromny problem. Od wielu pokoleń omonalność wprawdzie się nie zmniejsza, ale też nie wzrasta. Wciąż jest was tylko kilka tysięcy, a zadań umożliwiających przetrwanie coraz więcej. Dlatego nie zawracam wam głów rzeczami dla przetrwania zupełnie nieistotnymi. Ile wiedzy w dziedzinie marbinów przyswoiłabyś sobie i w jakim czasie, gdybym pakowała ci do głowy cały ten bałagan, który dział się na ziemi od zarania jej dziejów?

— Racja…