The Frontiers Saga. Tom 7. Bezmiar - Ryk Brown - ebook + audiobook

The Frontiers Saga. Tom 7. Bezmiar audiobook

Ryk Brown

4,6

Opis

Świeżo naprawiony okręt...

Ochocza załoga...

Mnóstwo nowej technologii...

Długo wyczekiwany powrót do domu...

Załoga „Aurory” w końcu ma szansę na wypełnienie swojej misji, ale najpierw czeka ją długa, niebezpieczna podróż poprzez tysiąc lat świetlnych niezbadanej przestrzeni.

 

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 38 min

Lektor: Ryk Brown

Oceny
4,6 (198 ocen)
129
56
11
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
skurynka

Nie oderwiesz się od lektury

Myślałem że będzie nudno ale biorąc pod uwagę że nie mogłem się oderwać to chyba oznacza że te 5* to prawidłowa ocena
00
Gas400

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
Konradmichal

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Decyma

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
masza186

Nie oderwiesz się od lektury

świetna saga👍ile trzeba czekać na pozostałe tomy?😲😲😲
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #7: The Expanse

Copyright © 2012 by Ryk Brown

All rights reserved

Warszawa 2022

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]

ISBN EPUB: 978-83-67053-29-7 ISBN MOBI: 978-83-67053-30-3

1

Kapitan Nathan Scott szedł korytarzami pokładu dowodzenia ku mesie kapitańskiej. W ciągu ostatnich kilku tygodni „Aurora” podlegała naprawom w takarańskiej stoczni. Podczas postoju Nathan powrócił do tradycji współdzielenia śniadania ze swoim przyjacielem i głównym inżynierem, komandorem porucznikiem Władimirem Kamienieckim. Gdy wciąż przebywali na orbitalnej platformie montażowej wysoko nad Ziemią, jadali wspólnie w mesie okrętowej wraz z resztą załogi. Wówczas byli jednak podporucznikami, a na pokładzie okrętu przebywała tylko jedna trzecia standardowej załogi. Teraz, z w pełni obsadzonym okrętem i wciąż zatłoczoną główną mesą, Nathan i jego przyjaciel zmuszeni byli jadać w mesie kapitańskiej, by móc swobodnie rozmawiać.

Przez ostatnie kilka tygodni zarówno pierwszy oficer okrętu, komandor Cameron Taylor, jak i szefowa ochrony, komandor porucznik Jessica Nash, również dołączyły do porannych śniadań z dowódcą. Nathan bardzo polubił ten nowy zwyczaj. Podczas porannego posiłku nie był ich kapitanem, ale po prostu Nathanem. Spędzał czas z trójką przyjaciół. Mógł odprężyć się i być sobą, podobnie jak oni.

W ich wspólnych posiłkach było coś terapeutycznego. Po tym, co przeszli podczas przygód w gromadzie Pentaura, trochę terapii nie mogło im zaszkodzić. W zasadzie to doktor Ahlitara, psycholog behawioralny z Cori­nair, zaleciła podobne interakcje wśród starszych oficerów. Ostrzegała, że załoga potrzebuje sposobu na złagodzenie napięcia, nawet w czasie odpoczynku po bitwie.

Komandor Taylor miała inny pomysł na terapię. Pilnowała, aby załoga wciąż była czymś zajęta. Ludzie, którzy nie brali udziału w naprawach, spędzali większość czasu na szkoleniach. Cameron zależało na tym, aby zrobić z nich załogę z prawdziwego zdarzenia. Nathan zastanawiał się, czy to warte zachodu, jako że istniały spore szanse, iż po powrocie na Ziemię większość z nich zastąpią bardziej wykwalifikowani ludzie. Członkowie jego załogi pochodzący z gromady Pentaura niewątpliwie zostaną odesłani do domów tak szybko, jak to możliwe, co, biorąc pod uwagę obecną sytuację na Ziemi, mogło oznaczać całkiem sporo czasu. Nie wydawało się to zbyt sprawiedliwe, zważywszy zwłaszcza, ile poświęcili nie tylko dla własnych światów, ale też dla „Aurory” i, co za tym idzie, dla samej Ziemi. Bez nich okręt i resztki załogi niewątpliwie nie przetrwałyby zbyt długo, a Ziemia pozostałaby bez odpowiedniej ochrony przed Jungami.

Nathan dotarł ze swojej kabiny do mesy kapitańskiej, mijając po drodze jedynie kilku członków załogi spieszących na stanowiska. Załoga weszła w stały rytm, co również pomagało uspokoić zszargane nerwy.

– Dzień dobry, komandorze – powiedział, wchodząc do mesy kapitańskiej.

– Dzień dobry, sir – odparł główny inżynier. Ton Władimira był bardziej formalny, niż Nathan się spodziewał, co oznaczało, że w pomieszczeniu znajdował się ktoś jeszcze. Rozejrzał się po niewielkiej jadalni i nie zauważył nikogo. Inżynier szybko rzucił okiem na kambuz i, jak na zawołanie, jeden z kucharzy okrętowych przyniósł tacę i położył ją na stole.

– Dzień dobry, panie Collins – przywitał go Nathan.

Szef kuchni mianował Collinsa osobistym kucharzem kapitana. Młody Corinairianin skończył szkołę kucharską i zgłosił się do służby na „Aurorze” po tym, jak „Yamaro” zaatakował jego świat. Choć ewidentnie był utalentowany kulinarnie, szef kuchni nie uważał, aby młodzieniec dysponował umiejętnościami stosownymi do przygotowywania ilości jedzenia potrzebnego, by wyżywić całą załogę. Gotowanie dla kapitana i jego starszych oficerów wydawało się idealnym zadaniem dla ochoczego rekruta. Przez ostatnie kilka tygodni wkuł na pamięć ich gusta kulinarne. Nauczył się nawet przygotowywać kilka z ich ulubionych ziemskich potraw, zwłaszcza przysmaki komandora porucznika Kamienieckiego, który chętnie spędzał czas w kuchni, ucząc młodzieńca przyrządzania rosyjskich potraw.

– Dzień dobry, sir – odpowiedział Collins po angielsku z mocnym akcentem. Pracował nie tylko nad ziemską kuchnią, ale i swoim angielskim, w którym dalej słychać było sporo z jego ledwie zrozumiałej corinairiańskiej wersji zwanej Angla.

– Dzisiaj będzie nas tylko dwóch – powiedział Nathan, widząc, że kucharz rozstawił nakrycie dla czterech osób, jak zazwyczaj.

– Panie nie dołączą?

– Obawiam się, że mają zadania do wykonania – odparł Nathan.

– Tak jest, sir. – Collins natychmiast zdjął ze stołu dodatkowe nakrycia.

– Nie będzie dziewczyn? – spytał Władimir z wyraźnie rozczarowaną miną.

Nathan dziwnie na niego spojrzał, gdy kucharz opuścił pomieszczenie i wrócił do kambuza.

– Mówimy tu o Cameron i Jessice, a nie o dwu ponętnych pielęgniarkach.

– To, że nie próbuję się z nimi przespać, nie oznacza, że nie mogę cieszyć się ich towarzystwem. W końcu to kobiety, nawet jeśli niezbyt podatne na mój niewątpliwy urok – rzekł Rosjanin z nutą sarkazmu.

Nathan uśmiechnął się i wziął pierwszy łyk porannej kawy, czy też jej ancotańskiego odpowiednika. Była gorzka, bardziej niż ziemska, i wymagała znacznej ilości słodzika, aby mogła ją pić ziemska część załogi.

– Gdzie są? – spytał Władimir.

Nathan skrzywił się lekko, czując gorzki smak. Odstawił filiżankę na stół i zaczął dosypywać więcej słodzika.

– Cameron jest na Corinair. Robią ostatni głęboki skan, aby upewnić się, że wszystkie nanity opuściły jej organizm.

– Myślałem, że zrobili to tygodnie temu.

– Ja też. Najwyraźniej chcieli się upewnić, zanim na dobre opuści gromadę Pentaura.

– A co z Jessicą? Jaka jest jej wymówka?

– Promy sprowadzające załogę z Corinair przybędą dziś rano – wyjaśnił Nathan. – Chciała nadzorować kwestie bezpieczeństwa.

– Czy nie ma od tego ludzi?

– Znasz Jess – odpowiedział Nathan, biorąc kolejny łyk. Tym razem poziom goryczy był bardziej znośny. – Wciąż lubi wszystko robić sama.

Władimir zaśmiał się, podczas gdy kucharz postawił przed nim talerz z corinairiańską wersją bekonu i jaj.

– Nie tak dawno temu sami byliśmy podobni, przyjacielu – stwierdził z pełnymi ustami. Po chwili zauważył zmęczenie na twarzy Nathana. – Nadal nie dosypiasz?

– Owszem – przyznał Nathan. – A przynajmniej nie sypiam tyle, ile bym chciał. Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, aż wrócimy na Ziemię i oddam wszystko w ręce floty. Może wtedy w końcu się wyśpię.

– Tak, słyszałem, że w więzieniach mają całkiem wygodne prycze.

– Zabawne. – Nathan wziął kęs jedzenia, popił je kawą. Próbował zignorować uwagę przyjaciela, zdając sobie sprawę z żartobliwego tonu. Mimo wszystko myśl ta ciągle w pewnym stopniu go dręczyła, odkąd zdecydował się na zawarcie sojuszu z mieszkańcami gromady Pentaura i podzielenie się z nimi technologią napędu skokowego. – Naprawdę nie myślisz chyba, że…

– Pff… – Władimir uśmiechnął się krzywo. – Dowodząc okrętem, dokonałeś niesamowitych rzeczy. Wyzwoliłeś miliardy ludzi i zdobyłeś zaawansowaną technologię, a co ważniejsze, udało ci się uratować okręt i wrócić na Ziemię. Powitają cię jak bohatera, przyjacielu.

– Miejmy nadzieję. – Nathan nie był przekonany. – Ale jeszcze nie wróciliśmy do domu.

Władimir skończył przeżuwać jedzenie i przełknął, zanim odpowiedział:

– Przetrwaliśmy cztery ataki, zniszczyliśmy kilkanaście okrętów wroga i pokonaliśmy zaawansowane technologicznie imperium. Po tym wszystkim, jak trudna może być podróż na odległość tysiąca lat świetlnych? Zaufaj mi, zostaniesz legendą na Ziemi, tak jak już nią jesteś w gromadzie Pentaura.

– Myślę, że znowu przesadzasz. Nie zasługuję na aż takie uznanie. Obaj wiemy, że większość z tego to po prostu głupie szczęście.

Władimir uniósł palec, by zatrzymać konwersację, aż skończy przełykać.

– Legendy nie rodzą się legendami, a raczej są ludźmi, jak ty i ja, którzy wzięli na siebie role nadane im przez los i mieli dość sił, by sprostać wyzwaniu na tyle, na ile mogli. – Władimir uśmiechnął się, najwyraźniej zadowolony z tego, że dobrze zapamiętał cytat.

– Słyszałem to już kiedyś – stwierdził nieco zdziwiony Nathan.

Władimir uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Ja też wiem co nieco o historii.

– Kto to powiedział?

– Tego nie pamiętam – przyznał główny inżynier, biorąc do ust kolejny kęs – ale jestem pewien, że był Rosjaninem.

***

Komandor porucznik Jessica Nash stała milcząco za oddziałem ochrony, który sprawdzał dokumenty każdego członka załogi opuszczającego prom. Mimo że Imperium Ta’Akar pokonano, a resztki lojalistów na Cori­nair w zasadzie rozpłynęły się, nie zamierzała ryzykować. Tożsamość każdej osoby na pokładzie potwierdzano skanami siatkówki i DNA, zanim pozwolono jej opuścić główny hangar „Aurory”.

Większość corinairiańskiej załogi wróciła już z dwudniowej przepustki na ojczysty świat. Obecnie na planecie pozostawały tylko dwa plutony żołnierzy sił specjalnych, na których zabranie nalegało dowództwo Corinari. Kapitan Scott nie był na to zbyt chętny, jako że już martwił się o to, co stanie się z jego załogą po powrocie na Ziemię. Sprowadzenie dodatkowej setki świetnie wyszkolonych żołnierzy mogłoby jeszcze bardziej skomplikować sprawy. Jessica przekonała jednak dowódcę, że ponieważ w drodze do domu będą mu­sieli pokonać sporo nieznanej przestrzeni, nie zaszkodzi mieć trochę więcej mięśni na pokładzie, zwłaszcza odpowiednio wyćwiczonych. Ostatecznie Nathan zgodził się z zastrzeżeniem, że oba plutony miały podlegać jej jako szefowej ochrony.

Jessica nie miała z tym oczywiście problemu. Ją również wyszkolono do działań specjalnych i dysponowanie dwoma plutonami podobnie wyszkolonych żołnierzy poprawiało jej nastrój. Musieli już odeprzeć trzy próby abordażu i teraz byli lepiej przygotowani na kolejne.

Oczywiście nie spodziewała się niczego takiego w drodze powrotnej na Ziemię. Nie mieli pojęcia, czy na ich trasie znajdą się jeszcze jakieś zamieszkane układy, poza paroma znanymi, mieszczącymi się w granicach pięćdziesięciu lat świetlnych od gromady Pentaura. Prawda jednak była taka, że ani oni, ani mieszkańcy gromady nie wiedzieli dokładnie, co mieści się w szerokim na niemal dziewięćset lat świetlnych kosmicznym bezmiarze dzielącym sektory Pentaura i Sol. O ile Jessica wiedziała, „Aurora” miała być pierwszym ziemskim okrętem, który zapuści się w tę część Galaktyki, odkąd Ziemianie wrócili do podróży kosmicznych.

– Pani komandor – odezwał się sierżant Weatherly, podchodząc i salutując.

– Sierżancie. Czy komandor Taylor przeszła już przez kontrolę?

– Tak, około godziny temu. Poszła do ładowni z głównym bosmanem, żeby sprawdzić zapasy pożywienia, które dostarczono dziś rano z Ancot.

– Widzę, że ojciec pana Solomana w końcu zrobił swoje – stwierdziła z rozbawieniem Jessica.

– Tak, sir. Słyszałem, że przysłano tyle jedzenia, ile udało się zmieścić w tym ciężkim promie towarowym, który Corinairianie wyposażyli w napęd skokowy.

– I chyba kończą pracę nad kolejnymi trzema ciężkimi skokowcami.

– Wraz z panią komandor wrócił też major Prechitt – dodał sierżant.

– Myślałam, że zostaje na planecie, żeby nadzorować odbudowę sił Corinari.

– Najwyraźniej nie. Komandor Taylor powiedziała, że zostanie CAG-iem.

– Ciekawe, kto stanie na czele Corinari – powiedziała Jessica.

Sierżant wzruszył ramionami.

– Będzie pani musiała spytać majora.

Jessica spojrzała na datapad podoficera.

– Jak idzie sprawdzanie nowo przybyłych?

– Pierwszy pluton już przeszedł kontrolę. Skany DNA i siatkówki poprawne, żadnej kontrabandy. Drugi pluton przebywa w śluzie transferowej.

– Co z ich bronią?

– Dotarła wczoraj wieczorem. Przeszła inspekcję zbrojmistrza.

– Tak, widziałam raport. Mają niezły sprzęt.

Sierżant Weatherly uśmiechnął się.

– Tak, sir. Owszem.

– Jakieś informacje co do tego, kto ma być dowódcą ich kompanii?

Sierżant Weatherly nie odezwał się. Zamiast tego uniósł swój datapad.

Jessica spojrzała na listę pasażerów promu, który wciąż czekał w śluzie na wyrównanie ciśnienia.

– To chyba jakiś żart. – Szeroko otworzyła oczy. – Myślałam, że wciąż leży w szpitalu.

– Zgodnie z dokumentami wczoraj pomyślnie przeszedł badania medyczne i psychologiczne.

– Myślałam, że Waddell ma rodzinę na Corinair. Biorąc pod uwagę to i odniesione rany, spodziewałam się, że zostanie.

– Jego syn zginął na Takarze. Podobno żona też nie żyje.

– Tak, słyszałam o synu. Ale o żonie nie wiedziałam.

– Wygląda na to, że na Corinair niewiele go już trzyma.

Prom zatrzymał się dwadzieścia metrów od nich i zaczął wysuwać rampę tuż pod głównym włazem wejściowym po lewej stronie. Minutę później na rampę wyszedł technik i sprawdził, czy wszystko jest w porządku, zanim pozwolił pasażerom wysiąść.

Jako pierwszy prom opuścił Waddell. Zatrzymał się na szczycie rampy, rozglądając po hangarze. Jessica przyglądała się mężczyźnie. Jego twarz wyglądała inaczej, niż ją zapamiętała. Postrzępione blond włosy zostały krótko przycięte, na tyle, że trudno było ustalić ich kolor. Na twarzy widać było blizny po poparzeniach, które odniósł, gdy rozkazał myśliwcom „Aurory” zbombardować punkt postojowy, zanim w pełni zajęły go siły Ghatazhaków. Terapia nanitowa, wykorzystywana przez corinairiańskich lekarzy, robiła wrażenie, ale najwyraźniej nie była w stanie naprawić wszystkiego. Nash podejrzewała, że blizny z tamtego dnia zostaną z Waddellem na dłużej, nie tylko te fizyczne.

Zmieniło się w nim coś jeszcze. Jego oczy. Stały się zimne i trudno było odczytać jego uczucia. Jessica widziała to już wcześniej na Ziemi. Chociaż od czasu odkrycia Arki Danych panował tam dobrobyt i atmosfera współpracy, nadal nie brakowało konfliktów, z których ludzie wychodzili z podobnymi obrażeniami.

Gdy podszedł bliżej, zauważyła też jego nowy stopień.

– Panie majorze – odezwała się – gratuluję awansu.

– Dziękuję, sir – odparł Waddell, salutując.

– Nie wiem, czy musi mi pan salutować – stwierdziła. – W zasadzie to możliwe, że przewyższa mnie pan teraz stopniem. Będę musiała to sprawdzić.

– Tak jest, sir – odpowiedział.

– Widzę, że przejmie pan dowodzenie nad kompanią sił specjalnych. Z rozkazu kapitana kompania będzie teraz podlegać moim służbom ochrony, przynajmniej na razie.

– Oczywiście.

– Pan i pańscy ludzie będą musieli przejść przez naszą kontrolę bezpieczeństwa, tak jak wszyscy.

– Nie sugerowałbym niczego innego, sir.

– Bardzo dobrze – odpowiedziała Jessica. Wcześniej nie znała zbyt dobrze tego człowieka, ale wydawał się teraz bardziej spięty niż zwykle. – Dobrze pana widzieć, majorze. Proszę robić swoje.

***

– Co to właściwie jest „cantor”? – spytała komandor Taylor, przyglądając się pojemnikom z żywnością.

– Rodzaj fasoli – wyjaśnił bosman Montrose. – Roś­nie tylko na Ancot. Jest oparta na ziemskiej fasoli, ale zmodyfikowano ją genetycznie, żeby rosła lepiej w tamtejszej glebie.

– Jest zmodyfikowana genetycznie?

– Tylko na potrzeby gleby na Ancot. Ma dużą zawartość białka i jest całkiem pożywna. – Główny bosman zauważył zaniepokojony wyraz twarzy pierwszej oficer. – Pani komandor, uprawia się ją od kilkuset lat. Nigdy nie słyszałem o problemach zdrowotnych związanych z fasolą cantor, chyba że ktoś zje jej za dużo – dodał, nadymając policzki i wypychając brzuch, aby zademonstrować wzdęcie.

Mina Cameron nie zmieniła się.

– Była popularna w całej gromadzie Pentaura, jeszcze zanim przyszedłem na świat. Ludzie z Ancot jedzą ją codziennie i należą do najzdrowszych w regionie. Na Ziemi nie macie zmodyfikowanego genetycznie jedzenia?

– Kiedyś mieliśmy – odparła Cameron, patrząc na rząd pojemników ustawionych jeden na drugim wzdłuż ściany ładowni. – Było dość powszechne przed zarazą. Według historii odczytanej z Arki Danych pod koniec dwudziestego pierwszego wieku wystąpiły pewne problemy związane z genetycznie modyfikowanymi roślinami w wyniku braku odpowiednich regulacji rządowych. Z problemem się uporano, ale straciły na popularności, przynajmniej do czasu podróży międzygwiezdnych. Gdy zaczęto kolonizować inne podobne do Ziemi światy, praktyka ta wróciła do łask, aby dopasować uprawy do różnic środowiskowych.

– Tak jak na Ancot – stwierdził bosman.

– Tak, ale wiedzę tę utracono wraz ze wszystkim innym, gdy Ziemię i sąsiednie światy ogarnęła zaraza biologiczno-cyfrowa. Gdy planetę ponownie zaludniono, nie wrócono do tej praktyki. Nawet gdy znaleziono te informacje w Arce, uznano je za zbędne, jako że tradycyjne metody rolnicze w zupełności wystarczały na wyżywienie całej Ziemi. Modyfikacje genetyczne uznano za jedną z tych technologii, których lepiej nie tykać, przynajmniej na razie.

– Istnieją powody dla modyfikacji genetycznej nasion inne niż zwiększanie wydajności.

– Owszem, ale po zarazie biologiczno-cyfrowej mieszkańcy Ziemi z konieczności przyjęli prostsze nastawienie względem wielu takich kwestii. Przez wiele stuleci po pandemii obawiano się technologii. Wielu było stanowczo przeciwnych powrotowi w kosmos. – Cameron na chwilę ucichła, licząc pojemniki. – Z perspektywy czasu mogli mieć rację.

– Raczej w to pani nie wierzy.

– Nie, ja nie – zapewniła. – Nie można uciekać przed postępem. Ostatecznie zawsze cię dogoni.

– To prawda.

– Poza tym, gdybyśmy nie wrócili w kosmos, bylibyśmy bezbronni wobec Jungów.

– To też prawda – zgodził się bosman Montrose.

– Ile jest rzędów tych pojemników z fasolą?

– Cztery, z tego, co wiem.

– A co jest za nimi? – spytała Cameron, próbując wypatrzyć, co mieści się między kontenerami a ścianą.

– W większości liofilizowane produkty spożywcze i przyprawy. Staramy się trzymać pożywienie w jednym miejscu, jeśli tylko możemy, ale to nie zawsze takie proste, więc używamy wszelkich możliwych przestrzeni.

– Okręt jest wypełniony aż po brzegi, co?

– Chyba można tak powiedzieć. – Jako że od paru miesięcy służył z Ziemianami, zaczynał przyzwyczajać się do ich dziwacznych powiedzeń.

– Powinniśmy zrobić przejścia między rzędami, żeby nie trzeba było przestawiać wszystkiego, żeby dostać się do pojemników z tyłu – zauważyła Cameron.

Główny bosman dał znak stojącym za nim ludziom, którzy z pomocą podnośników antygrawitacyjnych wzięli się do wykonywania polecenia.

– Pani komandor, jak rozumiem, prosiła pani o coś, co nazwała pani „załadunkiem efektywnym”?

– Tak, bosmanie. Ale proszę zachować nieco elastyczności. Nie wiemy, czego możemy spodziewać się podczas podróży do domu. Lepiej być przygotowanym na różne okoliczności.

– Zgadzam się.

– Niech pan myśli o tym jak o skrzyżowaniu załadunku efektywnego i taktycznego.

– Możemy nie mieć na to dość przestrzeni – ostrzegł.

– Proszę być kreatywnym, panie bosmanie – odpowiedziała z uśmiechem. – I niech pan się nie boi przestawiać zapasów, gdy coś się zużyje i miejsce się zwolni. Tylko proszę wszystko dobrze dokumentować.

– Kreatywnym, aye.

Cameron przyglądała się, jak jego ludzie kończą przestawiać pojemniki, zostawiając przejście pośrodku stosów prowadzące aż do grodzi. Tylko że na jego końcu nie było grodzi, a duży metalowy kontener.

– Co to takiego? – spytała.

– Kontener załadunkowy – odpowiedział główny bosman.

– Widzę. – Cameron podeszła bliżej. Widziała teraz, że rozciąga się od podłogi po sufit i niemal od jednego końca ładowni do drugiego. – Musi mieć przynajmniej dwadzieścia metrów długości. Jak, u diabła, zmieściliście go tutaj?

– Na pewno nie było łatwo. Musieliśmy przestawić całą resztę na drugą stronę ładowni.

– Co jest w środku?

– Nie wiem.

Komandor Taylor spojrzała na Montrose’a, unosząc brwi z niedowierzaniem.

– Wiem tylko, że przyleciał z Takary – wyjaśnił. – Ma pieczęć księcia Casimira i kod dostępu tylko dla kapitana. Założyłem, że zna zawartość.

– Jeśli tak, to nic mi o tym nie mówił. – Cameron przeszła przez wąski korytarz między pojemnikami z liofilizowaną żywnością i przyprawami, do masywnego takarańskiego kontenera. Znalazła panel dostępowy. Położyła rękę na skanerze i chwilę później wyświetliły się czerwone litery komunikatu. Komandor nie znała takarańskiego.

– To znaczy: „Próba otwarcia nieudana. Uprawniony kapitan Nathan Scott” – wyjaśnił bosman Montrose.

Cameron przyjrzała się przedniej części kontenera. Była ciemnoszara i wypolerowana jak reszta jego ścian, co kilka metrów widać było ożebrowanie wzmacniające. Wyraźnie miał dobrze chronić zawartość. Zaniepokoiła się trochę. Kontener pochodził ze świata, który jeszcze parę tygodni temu był im wrogi. Nie mogła nie zastanawiać się, czy w jego wnętrzu nie czai się zagrożenie. Zarazę biologiczno-cyfrową przetrwało wiele opowieści, w tym ta o koniu trojańskim. Tug, czy też książę Casimir, był zaufanym sojusznikiem, który ryzykował w walce życie tak samo jak wszyscy inni, a może nawet bardziej. Nadal jednak nie czuła się najlepiej z tym, że nie wie, co jest w środku. Była pierwszym oficerem i musiała się tego dowiedzieć. Wchodziło to w zakres jej obowiązków.

***

– Spocznij – powiedział Nathan, wchodząc do sali odpraw. Nigdy nie przepadał za wojskowym protokołem i korzystał z każdej okazji, by go pominąć. Mimo obiekcji ze strony pierwszej oficer miał zwyczaj polecania oficerom, aby nie wstawali. Nathan ruszył ku fotelowi u szczytu stołu, widząc, że reszta jego starszych oficerów zdążyła już przybyć na poranną odprawę. Gdy zajął miejsce, zauważył, że przez właz przechodzi jeszcze ktoś.

– Panie majorze – odezwał się ze zdumieniem – myślałem, że dostał pan nowy przydział od Corinari. Chyba miał pan zostać na planecie, aby dowodzić ich siłami wojskowymi.

– Zostałem przeniesiony – odparł major Prechitt, podchodząc do stołu.

– Dokąd?

– Na „Aurorę”, sir, abym mógł nadal służyć jako pański CAG, przynajmniej do czasu, aż bezpiecznie wrócimy na Ziemię. To znaczy jeśli nadal to panu odpowiada.

– Oczywiście, panie majorze – odpowiedział Nathan. – Miło widzieć pana z powrotem na pokładzie.

– Kto dowodzi Corinari? – spytała Jessica.

– Komandor Toral.

– Nie wiedziałem, że przeżył – przyznał Nathan.

– Odniósł poważne obrażenia – odezwała się doktor Chen. – U mnie nie miałby szans. Corinairiańscy lekarze potrafili ustabilizować jego stan na tyle, żeby zawieźć go do szpitala. Od tamtego czasu przeszedł kilka operacji i intensywną terapię nanitową. Zapewne nigdy nie odzyska pełnej sprawności w nogach, ale z tego, co ostatnio słyszałam, będzie chodzić.

– Nadal sporo brakuje mu do pełni sił, ale podobnie wygląda to w przypadku wielu Corinari.

– Czy nie był komandorem porucznikiem, gdy odniósł rany? – spytała Cameron.

– Owszem – odpowiedział major Prechitt. – Pewnie są inni bardziej doświadczeni i wykwalifikowani niż komandor Toral, ale liczba Corinari już znacznie spad­ła i brakuje gotowych do walki oficerów. Toral był oczywistym wyborem w tych okolicznościach.

– Dziwi mnie, że pozwolili panu odlecieć – stwierdził Nathan. – A w zasadzie, że pozwolili komukolwiek z was.

– Mieliby poważne trudności z zatrzymaniem wielu z moich ziomków – odparł major.

– Ilu wróciło? – spytała Jessica.

Cameron podniosła datapad i przez chwilę przeglądała dane, po czym odpowiedziała:

– Wszyscy poza pięćdziesięcioma siedmioma osobami, w większości służącymi na niekrytycznych stanowiskach.

– Zapewne wielu z nich zachłysnęło się zwycięstwem albo boją się, że nie spodoba się to ich kolegom – wyjaśnił Prechitt. – Poza tym znam paru, którzy, choć szczerze chcieli wrócić na pokład, musieli zostać na Corinair z powodów rodzinnych. Jeden z moich pilotów był zmuszony pozostać na planecie, gdy dowiedział się, że dzieci jego najlepszego przyjaciela są teraz sierotami w wyniku ataku „Wallacha”.

– Nigdy nie spodziewaliśmy się, że wszyscy polecą z nami na Ziemię – powiedział Nathan. – Uważam, że mamy spore szczęście, że tak wielu się na to zdecydowało. – Odwrócił się do Cameron. – Jak wpłynie na nasze funkcjonowanie utrata pięćdziesięciu siedmiu członków załogi?

– Jako że większość z nich służyła na niekrytycznych stanowiskach, nadal mamy trzy pełne zmiany obsady. Przy odrobinie doszkolenia będę mogła nieco nimi żonglować i jakoś damy radę. Możemy nawet w razie potrzeby przejść na system dwuzmianowy. Będziemy wtedy mieli więcej personelu w zapasie na wypadek czyjejś niedyspozycyjności. Coś wymyślę i przyniosę do zatwierdzenia jeszcze dzisiaj, sir.

– Dobrze. – Nathan odwrócił się do Władimira. – Jaki jest stan okrętu, panie komandorze?

– Lepszy, niż kiedy opuściliśmy Ziemię. Wszystkie układy lotu w pełni sprawne. Główny napęd, silniki manewrowe, generatory mocy, systemy środowiskowe w należytym porządku. To całkiem miłe, dla odmiany.

– Co z napędem skokowym? – spytał Nathan.

– Jest w pełni sprawny, panie kapitanie – odparła doktor Sorenson. – Mamy też trzy zestawy emiterów, gwarantujące nam przynajmniej jednokrotną redundancję. Poza tym Takaranie usprawnili wszystkie komputery wykorzystywane przez napęd skokowy i system nawigacyjny. Zmienili też niektóre podstawowe algorytmy, dzięki czemu możemy zaprogramować serię krótkich miejscowych skoków. Można teraz ułożyć sekwencję szybkiego przemieszczania okrętu podczas sytuacji taktycznej.

– Naprawdę? – Nathan nie ukrywał zainteresowania. – Dobry pomysł, pani doktor.

– Wpadli na niego Takaranie. Kapitan Navarro, dowódca „Avendahla”, był zafascynowany możliwościami wykorzystania napędu skokowego w walce. Z tego, co wiem, to jego pomysł.

– Możemy więc skakać kilka razy w krótkich odstępach czasu? – spytała Cameron.

– Tak. Podczas wcześniejszych walk kapitan Scott często wykonywał serie krótkich skoków, aby uderzyć w ten sam cel pod różnymi kątami. Z uwagi na czas potrzebny do obliczenia każdego skoku w takiej serii zwykle zmiana pozycji ostrzału zajmowała „Aurorze” kilka minut. Kapitan Navarro był przekonany, że jeśli zmniejszy się ten czas do kilku sekund, zapewni to jeszcze większą przewagę taktyczną.

– Ma rację – zgodził się Nathan. – Jedynym opóźnieniem byłby nasz czas obrotu, który przy odpowiednio niskiej prędkości trwałby mniej niż minutę. Jeśli po prostu zrobimy obrót do tyłu i skoczymy z powrotem, możemy to zrobić w jakieś dwadzieścia sekund, jeśli będziemy się poruszać powoli.

– Im wolniej lecimy, gdy skoczymy do ataku, tym łatwiej przeciwnikowi nas trafić.

– Owszem – przyznał Nathan. – Ale wystrzelenie salwy torped to dla nas tylko dziesięć sekund, a kolejne pięć to zmiana kursu i odskoczenie. Jeśli skoczymy na odpowiednią odległość od celu, możemy zniknąć na długo, zanim zagrożenie do nas dotrze.

– Chyba że nieprzyjaciel korzysta z broni energetycznej – zauważyła Jessica.

– Myśli pani, że Jungowie nią dysponują?

– Nie mamy dowodów na to, że są w jej posiadaniu – przyznała Jessica. – Jeszcze.

Nathan zamyślił się na chwilę.

– Mimo wszystko warto rozważyć tę koncepcję. Pani komandor, proszę wraz z komandor porucznik Nash opracować manewry, które mogą przydać się nam w sytuacji bojowej. Możemy zacząć od analizy taktyk skokowych, których skutecznie używaliśmy do tej pory.

– Tak jest, sir – potwierdziła Cameron.

– Może pani też dorzucić nieco własnych pomysłów – dodał Nathan z cieniem uśmiechu.

– Może pan na to liczyć – odpowiedziała Cameron, również powstrzymując uśmiech.

Nathan stwierdził, że ostatnio znacznie łatwiej przychodzi mu uśmiechanie się. Chociaż znajdowali się wciąż daleko od domu, nie groziło im obecnie niebezpieczeństwo i nie walczyli wciąż o życie. Dysponowali też w pełni funkcjonalnym i odpowiednio zaopatrzonym okrętem z niemal pełną załogą. Chociaż przyzwyczaił się ostatnio do roli kapitana, nie czuł żalu na myśl o oddaniu dowodzenia komuś bardziej wykwalifikowanemu po powrocie na Ziemię.

– Jak wygląda kwestia zaopatrzenia, pani komandor? – spytał.

– Jesteśmy w pełni załadowani, sir. W zasadzie wątpię, aby zmieściło się dużo więcej. Mamy dość pożywienia, wody i innych zapasów, aby przy obecnej obsadzie okrętu wystarczyły nam niemal na rok. Mamy też nieco surowych materiałów do fabrykatorów, które otrzymaliśmy od Takaran, więc powinniśmy być w stanie wyprodukować po drodze potrzebne części zapasowe.

– Miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. – Nathan odwrócił się do komandor porucznik Nash. – Co z uzbrojeniem?

– Wszystkie szesnaście działek elektromagnetycznych jest w pełni sprawnych – zameldowała Jessica – i mamy pełny zapas zarówno pocisków konwencjonalnych, jak i odłamkowych obrony punktowej. Cztery poczwórne wieżyczki również są sprawne, podobnie jak prowadnice, więc możemy używać ich zarówno na górze, jak i na dole okrętu. Takaranie przekazali nam specjalną amunicję. Mamy pociski standardowe, odłamkowe, przeciwpancerne, wybuchowe.

– Co z torpedami? – dopytywał Nathan.

– To było nieco bardziej skomplikowane. Jak pan wie, Takaranie z nich nie korzystają. Wolą rakiety. Byli w stanie przerobić stare pociski powietrze–ziemia, z których pozwalano korzystać Corinari. Leżały gdzieś w składzie amunicji. Umieścili w nich taktyczne atomówki i zaadaptowali je do naszych wyrzutni. Ale to także broń bez zdolności manewrowych, jako że zaprojektowano ją do użycia w atmosferze, nie w kosmosie. Mogą jednak zadać nieco szkód przeciwnikowi.

– Ile?

– Dwadzieścia trzy.

– To powinno wystarczyć. Nie spodziewam się wplątania w kolejne rebelie po drodze do domu.

– Miejmy taką nadzieję – zgodziła się Cameron.

– Co z osłonami? Jakieś wieści?

Głos zabrała doktor Sorenson.

– To możliwe, przynajmniej według takarańskich naukowców i techników, których zabieramy ze sobą. Problem leży w generatorach mocy. Aby były skuteczne, potrzebują osobnego źródła zasilania.

– Mamy cztery reaktory na antymaterię – oznajmił Władimir. – Powinny zapewnić dość mocy.

– Oczywiście – zgodziła się. – Nawet jeden by wystarczył. Ale zaprojektowane są tak, by wspólnie zapewniały znaczne ilości mocy całemu okrętowi, tak żeby równoważyć obciążenie wszystkich sprawnych reaktorów, prawda?

– Tak jest.

– Takarańskie tarcze energetyczne działają tak, że odpieranie ataków wymaga znacznych skoków energii. Z tego powodu Takaranie zawsze izolują reaktory zasilające osłony od tych zasilających pozostałe układy. Nalegają też, aby osłony dysponowały przynajmniej jednym zapasowym reaktorem. Również odizolowanym od reszty okrętu.

– To utrudniałoby szybkie ładowanie napędu skokowego – zauważył Władimir.

– A co z reaktorami energii punktu zerowego?

– Rozważamy też taką możliwość – zapewniła go Abby. – Ale, jak zapewne pan pamięta, urządzenie energii punktu zerowego używane przez „Avendahla” sprawiało znaczne problemy naszemu napędowi skokowemu, nawet przy niskim poziomie mocy. Mamy nadzieję, że uda nam się zaimplementować mniejsze reaktory używane przez szybkie drony komunikacyjne do zasilenia osłon. W teorii powinny mieć odpowiednią moc, ale nie wiemy, czy będą miały podobny wpływ na napęd skokowy.

– Musielibyśmy najpierw opuścić osłony – wtrąciła Jessica. – To niezbyt zachęcający pomysł podczas bitwy, nawet na ułamek sekundy.

– Nie, nieszczególnie – zgodził się Nathan. – Proszę kontynuować badania, pani doktor. Myślę, że przynajmniej dowództwo floty będzie chciało wykorzystać takarańskie osłony w przyszłych projektach okrętów.

– Tak jest, sir.

– A co z zasięgiem skoku? – spytał Nathan. – Wiemy już coś?

– W teorii nowe emitery i ulepszone systemy przechowywania energii powinny zwiększyć zasięg bezpiecznych skoków. Do tej pory wykonaliśmy ich jednak tylko parę z nowymi systemami. Potrzebujemy jeszcze kilku, zanim będziemy w stanie dobrze to oszacować.

– A gdyby miała pani zgadywać?

– Nie lubię zgadywać, sir.

– Mimo wszystko proszę.

– Bez wykorzystania mocy mniejszych urządzeń energii punktu zerowego z dronów komunikacyjnych możemy uzyskać do dwudziestu pięciu lat świetlnych na skok. Ale to nadal tylko teoria.

– Nadal brzmi zachęcająco – stwierdził Nathan. – Dotarlibyśmy do domu o połowę szybciej. To jakieś… czterdzieści skoków zamiast stu?

– Plus minus kilkanaście skoków, tak. Nawet jeśli to się potwierdzi, nie korzystałabym z maksymalnego zasięgu. Skoki o dwadzieścia lat świetlnych mogą być bezpieczniejsze.

– Dobrze, w takim razie pięćdziesiąt skoków – Nathan poprawił się. – To nadal tylko trzy tygodnie zamiast sześciu. Proszę to uznać za priorytet. Chcę zwiększonego zasięgu.

– Tak, sir.

– Doktor Chen? – odezwał się Nathan, prosząc o raport młodą lekarkę dowodzącą zespołem medycznym „Aurory”.

– Jesteśmy w pełni zaopatrzeni i obsadzeni – odparła. – Takaranie nie są bardziej zaawansowani od Corinairian w medycynie, ale mają bardziej doświadczonych chirurgów polowych i lepsze procedury, jeśli chodzi o zajmowanie się rannymi. Jeden z takarańskich chirurgów zaciągnął się do załogi, więc razem z cori­nairiańskim lekarzem wyspecjalizowanym w terapii nanitowej i doktor Galloway, która jest z nami od ostatniej próby abordażu, mamy na pokładzie czworo lekarzy oraz kilkoro pielęgniarzy i techników medycznych. Poza tym wielu z żołnierzy Corinari pod dowództwem komandor porucznik Nash to wyszkoleni sanitariusze polowi. Myślę, że jesteśmy na tyle przygotowani, na ile możemy. Bardziej niż gdy zaatakowaliśmy ojczysty świat Takaran.

– Dobrze to słyszeć – powiedział Nathan. – Zrobimy, co w naszej mocy, żeby nie miała pani wiele do roboty.

– Dziękuję, sir. Byłoby miło.

Nathan odchylił się w fotelu.

– Cóż, zaraz w końcu zaczniemy podróż powrotną. Dotarcie do tego momentu zajęło nam sporo czasu i wymagało poświęceń. Ale nie łudźmy się: nadal nie jesteśmy jeszcze w domu. Takarańskie mapy gwiezdne obejmują tylko okoliczny sektor. Gdy opuścimy gromadę Pentaura, czeka nas podróż przez osiemset lat świetlnych niezbadanej przestrzeni. Wiemy o tym bezmiarze tylko tyle, ile zaobserwowali nasi przodkowie ponad tysiąc lat temu. Podczas ładowania napędu skokowego będziemy wykonywać skany dalekiego zasięgu. Miejmy nadzieję, że wystarczy to, by bezpiecznie dotrzeć na miejsce. Ale jako że nie wiemy, co nas czeka, będziemy musieli założyć, że czyha tam niebezpieczeństwo.

– Miejmy nadzieję na najlepsze i przygotujmy się na najgorsze – mruknęła Jessica.

– Właśnie – zgodził się Nathan.

– Mój ojciec wciąż to powtarza – wyjaśniła. – Doprowadzało mnie to do szału.

– Wyruszymy o czternastej po ostatecznej inspekcji wszystkich systemów i wydziałów. – Nathan przyjrzał się twarzom obecnych, by sprawdzić, czy ktoś ma coś do dodania. Widząc, że nie, rzucił: – Rozejść się.

Starsi oficerowie opuścili salę odpraw, aby rozpocząć inspekcję swoich działów – wszyscy poza Cameron, która siedziała na fotelu i udawała, że przegląda swój datapad.

– Pani komandor? – odezwał się Nathan, gdy zostali sami.

– Sir, wie pan o dużym kontenerze przysłanym przez Takaran? Do którego dostęp ma tylko pan?

– Tug mówił, że przyśle coś szczególnego, co ułatwi mi życie.

– Co takiego? Prywatny prom?

Nathan wyraźnie się zdziwił.

– Jak duży jest ten kontener?

– Przynajmniej dwadzieścia metrów długości, cztery wysokości i cztery szerokości.

Scott wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany.

– Spodziewałem się jakichś steków czy czegoś takiego. Może tego piwa, które podawali w pałacu, ale nie czegoś tak wielkiego, przysięgam. Jakiś pomysł, co to może być?

– Jak mówiłam, zabezpieczono go tak, że dostęp ma tylko pan.

***

Nathan położył dłoń na skanerze po prawej stronie włazu na końcu takarańskiego kontenera. Cyfrowy ekran nad skanerem zmienił barwę na zieloną. Napis był po takarańsku, ale założył, że zielony to dobry kolor. To potwierdziło się chwilę później, gdy sześć zatrzasków na włazie odsunęło się z głośnym brzękiem.

– Na pewno chce pani wejść do środka?

– Może mnie pan spróbować powstrzymać, sir.

Nathan odsunął właz, odsłaniając wewnętrzną śluzę o powierzchni około trzech metrów kwadratowych, z kolejnym wewnętrznym włazem na przeciwległej grodzi.

– To musi być śluza.

– W kontenerze?

Nathan wszedł do środka i rozejrzał się.

– Może zaprojektowano to z myślą o transporcie na zewnątrz frachtowca. Wokół zewnętrznego włazu była obręcz dokująca.

– Być może, ale przez ostatnie parę tygodni widzieliśmy sporo takarańskich frachtowców. Ile miało kontenery na zewnątrz kadłuba?

– Racja. Ten panel kontrolny nie odpowiada – powiedział po tym, jak kilka razy wdusił coś, co wyglądało jak przycisk otwierający wewnętrzny właz.

Cameron wskazała na czerwone światło nad ich głowami.

– To śluza, pamięta pan?

Zamknęła zewnętrzny właz i go zablokowała. Świat­ło na suficie zmieniło barwę na niebieską.

– Nadal nie działa.

Do pomieszczenia ze wszystkich stron zaczęła napływać niebieska mgiełka.

– Co do…

– To chyba dekontaminacja. – Cameron rozejrzała się nerwowo.

Trwało to jeszcze kilka sekund, po czym wentylator na suficie szybko wessał wirującą mgiełkę, znów oczyszczając pomieszczenie. Światło na suficie zrobiło się zielone.

– A, teraz działa – powiedział Nathan, wciskając ponownie przycisk.

Wewnętrzny właz dał się odsunąć. Wnętrze kontenera było ciemne poza setkami światełek po bokach przy dnie kontenera. Większość z nich była zielona, jak wskaźniki statusu jakiegoś rodzaju konsoli. Nie było żadnego wewnętrznego oświetlenia poza bladozielonym światłem dochodzącym ze śluzy.

Nathan wskazał ręką drogę.

– Panie przodem.

– Nie mam nawet upoważnienia, żeby tu być, sir.

– Co się stało ze „spróbuj mnie zatrzymać”?

– Tu mogą być jakiegoś rodzaju zabezpieczenia. Chyba lepiej będzie, jeśli to pan pójdzie pierwszy. Gdy tylko przejdę przez ten właz, coś może spróbować mnie zabić.

Nathan wzruszył ramionami, nie wiedząc, czy Cameron mówi poważnie. Wyciągnął z kieszeni niewielką latarkę i włączył ją, wąskim promieniem oświet­lając wnętrze kontenera. W środku zobaczył jedynie metrowej szerokości centralne przejście. Wzdłuż obu stron na jakiegoś rodzaju urządzeniach stały przejrzyste cylindry. Urządzenia wyglądały na mechanizmy kontrolne, z różnymi wskaźnikami na małych wyświet­laczach. Cylindry połączono złożonym systemem rurek i przewodów, idącym wzdłuż całego pomieszczenia.

– Co jest w środku? – spytała Cameron, zaglądając Nathanowi przez ramię.

Nathan skupił światło na jednym z najbliższych cylindrów i przyjrzał mu się. Z początku myślał, że przejrzyste rury pełne są jakiegoś rodzaju szarego płynu, ale z bliska ich zawartość wyglądała raczej na ciężką, powoli wirującą mgłę.

– Nie wiem, ale jestem raczej pewien, że to nie steki.

Cameron delikatnie popchnęła go do wewnętrznego włazu śluzy. Gdy tylko podeszwa jego buta dotknęła podłogi, ożyły bladoniebieskie światła nad każdym z cylindrów, najpierw te położone najbliżej nich, a następnie kolejne, aż w końcu zapłonęły w całym wnętrzu.

– Wow – mruknął Nathan, idąc do przodu. – Chyba wie, że tu jesteśmy. – Zrobił kilka kroków naprzód, uważniej przyglądając się cylindrom. – Coś tu jest, Cam. – Odwrócił się do niej i zauważył, że nadal stoi we włazie. – Przyjrzyj się.

Cameron weszła do środka, zamykając za sobą śluzę.

– Co robisz? – spytał Nathan.

– Przepraszam, to chyba przyzwyczajenie. „Zawsze zamykaj za sobą właz”.

– Chyba że wchodzisz do tajemniczego kontenera pełnego…

Cameron wskazała palcem na coś za plecami Nathana. Odwrócił się i zobaczył, że na środku przejścia, parę metrów przed nimi, materializuje się hologram. Przez chwilę migotał, aż w końcu stał się tak wyraźny, że wyglądał niemal jak żywa osoba.

Osobą tą był książę Casimir, nowy władca Takary, człowiek znany im jako Redmond Tugwell, przywódca rebeliantów Karuzari, którym pomogli pokonać Imperium Ta’Akar. Nathan widział się z nim podczas swojej ostatniej kolacji w takarańskim układzie gwiezdnym zaledwie trzy dni temu.

– Kurczę, naprawdę niezły hologram – powiedział Nathan. Zrobił parę kroków naprzód i przeciągnął ręką przez obraz Tuga, stojącego przed nim w pełnych regaliach takarańskiego władcy.

– Dlaczego ludzie zawsze to robią? – Cameron przewróciła oczami.

– Co?

– Przeciągają ręką przez hologram, jakby po raz pierwszy widzieli magiczną sztuczkę.

– Nie żebyś widziała kiedyś…

– Kapitanie Scott – przerwał im obraz Tuga.

Cameron wpatrywała się w mówiący obraz. Realizm hologramu robił nieco niepokojące wrażenie.

– Aż ciarki człowieka przechodzą – szepnęła.

Nathan gestem wskazał jej, żeby była cicho, podczas gdy hologram mówił dalej.

– Przykro mi, że nie mogłem bardziej pomóc panu w wyzwaniach, które czekają pana w drodze do domu. Pan i pańska załoga poświęciliście wiele, by pomóc mieszkańcom gromady Pentaura. Nikt, nawet ja, nie winiłby pana, gdyby porzucił nas pan, by powrócić jak najszybciej na własną, oblężoną przez wrogów planetę. Gdybym był w stanie, z chęcią wysłałbym flotę do obrony świata naszych przodków, miejsca narodzin ludzkości. Ale niestety ta garstka, która nam pozostała, potrzebna jest do obrony i odbudowy.

Hologram Tuga odwrócił się od nich i ruszył powoli przez środek kontenera.

– Wkrótce zaczniecie skoki przez rozległy bezmiar nieodkrytej przestrzeni rozdzielający nasze dwa sektory. Nikt nie wie, co możecie znaleźć po drodze. Może nic, a może niebezpieczeństwa, przy których te, z którymi niedawno się mierzyliśmy, wyglądać będą jak dziecięce igraszki. – Obraz Tuga znów odwrócił się do nich. – Mam nadzieję, że spotka was to pierwsze. Mimo wszystko czułem, że powinienem podarować wam coś… coś, co pomoże ochronić was po drodze. Nie było to łatwe, jako że „Aurora” jest już zapewne najsilniejszym okrętem w całym sektorze, a być może w Galaktyce. Nie mogłem dać wam niczego, co by się z nią równało. – Tug znów odwrócił się i zaczął iść do przodu. – Postanowiłem więc podarować wam coś innego, czego nie macie ani na „Aurorze”, ani na Ziemi, broń tak potężną, że jej nazwa wywołuje strach w sercach najbardziej zaprawionych w bojach wojowników. – Tug zatrzymał się i znów odwrócił twarzą do nich. – Kapitanie Scott, mój zaufany i lojalny przyjacielu i sojuszniku, aby ochronić pana i pańską załogę, jeśli znajdziecie się trudnej sytuacji, oto… – Tug uniósł dłonie na wysokość ramion, wyciągając ręce na boki – Ghatazhakowie!

Jak na zawołanie, szara, wirująca mgiełka w cylindrach zaczęła opadać na dno, odsłaniając zawartość. W każdym z cylindrów znajdował się mężczyzna o wyrzeźbionej sylwetce, szerokich barkach i umięśnionych ramionach.

– Uch… czy on wysysa tę mgiełkę ze wszystkich cylindrów? – spytała Cameron, lekko się czerwieniąc. – Bo jestem raczej pewna, że wszyscy są tam nadzy.

– To muszą być jakiegoś rodzaju komory stazy – stwierdził Nathan.

– W tych cylindrach mieści się stu wybranych z najpotężniejszych wojowników Imperium Ta’Akar. Jak wszyscy doświadczyliśmy podczas ich ataku w bitwie o Answari, tylko ognie piekieł są w stanie powstrzymać Ghatazhaków przed wykonaniem rozkazów, które im wdrukowano. Tej setce wojowników, kapitanie Scott, nakazano słuchać i chronić pana oraz każdego, kogo pan wskaże. Nie czują strachu i nie mają sumienia. Są dosłownie ludzkimi maszynami do zabijania. Nie mają nadziei ani marzeń. Ich jedynym życzeniem jest służyć i honorowo zginąć w służbie swego przywódcy, którym teraz jest pan, kapitanie Scott.

– Masz rację – szepnął Nathan – też czuję ciarki.

Tug mówił dalej:

– Stworzenie ludzi przeznaczonych jedynie do walki, pozbawionych duszy i instynktu samozachowawczego, wydaje się czymś straszliwym i barbarzyńskim. – Opuścił na chwilę wzrok. – W Ghatazhakach jest coś odrażającego. Na pytanie, co zrobić z takimi istotami, nie ma prostej odpowiedzi. Nasi naukowcy pracują nad sposobami deprogramowania tych bezlitosnych stworzeń, ale zanim uzyskamy stuprocentową pewność, że to możliwe, musimy utrzymywać ich w stazie, by chronić nie tylko ludzi, ale też ich samych. Na Takarze w takich komorach przebywa ich ponad tysiąc. Zważywszy jednak na to, że udajecie się w nieznane, trzymanie na pokładzie kompanii Ghatazhaków wydaje się czymś logicznym, na wypadek gdyby wystąpiła potrzeba ich użycia. Proszę mi zaufać, kapitanie. Choć może to brzmieć absurdalnie, jeśli taka potrzeba rzeczywiście wystąpi, będzie pan wdzięczny za to, że ma pan ich do dyspozycji.

Tug na chwilę zamilkł i poprawił strój.

– Gdy będzie pan potrzebować usług Ghatazhaków, proszę położyć dłoń na konsoli kontrolnej tutaj – wyjaśnił, wskazując na panel na jednym ze wsporników między cylindrami. – Przebudzenie ich zajmie jedną waszą godzinę, po której niewątpliwie będą wymagać pożywienia – Tug uśmiechnął się –i to sporo. Dwadzieścia cztery godziny później będą gotowi do działania. Ich pancerze bojowe i broń mieszczą się w szafkach nad cylindrami i są biometrycznie przypisane. Dodatkowy sprzęt i amunicja znajdują się na tyłach kontenera.

Obraz Tuga zrobił parę kroków w stronę Nathana i Cameron.

– Nathanie, wiem, że nigdy nie będziemy mogli w pełni odwdzięczyć ci się za to, co dla nas zrobiłeś. Proszę, przyjmij ten dar i moje najszczersze życzenia. Mam nadzieję, że uda ci się przeżyć i osiągnąć swoje cele, jakiekolwiek by były. – Tug zastygł w miejscu, po czym obraz zaczął zanikać. – Powodzenia, przyjacielu.

Nathan i Cameron stali w milczeniu. Scott przyjrzał się dwóm rzędom cylindrów pełnych najbardziej śmiercionośnych istot w Galaktyce. Spróbował wyobrazić sobie scenariusz, w którym zostałby zmuszony do skorzystania z ich usług. Był w stanie powiedzieć tylko jedno:

– O cholera.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10