The Frontiers Saga. Tom 6. Głowa Smoka - Brown, Ryk - ebook + audiobook

The Frontiers Saga. Tom 6. Głowa Smoka audiobook

Ryk Brown

4,5

Opis

Kapitan Scott ponownie zdołał uratować Corinair przed unicestwieniem.
Ale zwycięstwo nie było pełne. Zginęło wielu mieszkańców, a zniszczona planeta wymaga natychmiastowej pomocy. Nathan, obawiając się kolejnych ataków, postanawia ostatecznie rozprawić się z imperium takarańskim. Jego plan jest prosty: zdobyć stolicę Takary i uwięzić Caiusa. Sojusz nie ma jednak zasobów, by skutecznie zaatakować wojska cesarskie. Okazuje się, że w pobliżu znajduje się system gwiezdny, w którym stacjonuje niewielki kontyngent żołnierzy imperium, chroniących sprzęt wojskowy. Nathan podejmuje decyzję o uderzeniu. Przy okazji chce wyzwolić planetę spod okupacji takarańskiej. Czy Sojuszowi uda się zdobyć zasoby, a następnie zaatakować macierzystą planetę Ta’Akarów i zwyciężyć?

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 41 min

Lektor: Roch Siemianowski/Ryk Brown

Oceny
4,5 (285 ocen)
175
80
26
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
skurynka

Nie oderwiesz się od lektury

No trzeba powiedzieć że z każdym tomem seria jest coraz ciekawsza
00
Gas400

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Funio-58

Nie oderwiesz się od lektury

Kapitalna kontynuacja serii.
00
Decyma

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Greg-68

Nie oderwiesz się od lektury

jedna z lepszych z tej serii
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Frontiers Saga Episode #6: Head of the Dragon

Copyright © 2012 by Ryk Brown

All rights reserved

Warszawa 2021

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Karolina Kaiser

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]

ISBN EPUB: 978-83-66375-72-7 ISBN MOBI: 978-83-66375-73-4

1

– Kapitanie! – zawołała Jessica po wejściu do sali odpraw w tylnej części mostka. – Pan Dumar ma pewne obawy, które moim zdaniem powinniśmy wziąć pod uwagę.

Kapitan Nathan Scott był przyzwyczajony do gwałtownego usposobienia szefowej ochrony. Jessica z pełnym poświęceniem zajmowała się wszystkimi sprawami, toteż wkrótce stała się bardzo kompetentna. W dodatku była zaufaną przyjaciółką Nathana, podobnie zresztą jak inni obecni na sali odpraw – z wyjątkiem Dumara. Kapitan miał pewne wątpliwości związane z corinairiańskim konsultantem handlowym, który stał się analitykiem wywiadu. Wzrosły zwłaszcza po tym, gdy dowiedział się, że jest on w rzeczywistości kimś w rodzaju tajnego agenta Karuzari i zdaje się cieszyć pełnym zaufaniem Tuga, przywódcy ruchu partyzanckiego. Nie znając dobrze Travona Dumara, Nathan nie był pewien, jak powinien z nim postępować.

Również pierwsza oficer nabierała pewnych podejrzeń. Nathan spodziewał się takiej reakcji ze strony komandor porucznik Taylor, ponieważ kwestionowanie wszystkiego leżało w jej naturze. Był jedynie nieco zaskoczony, że Jessica wydawała się całkowicie wierzyć Dumarowi, choć zazwyczaj nikomu nie ufała.

Kapitan spojrzał na Tuga, który zajął miejsce na kanapie, wciąż mając na sobie dolną część kombinezonu pilota. Wyglądało na to, że podobnie jak Nathan jest wyczerpany emocjonalnie wydarzeniami z ostatnich kilku godzin.

Kapitan wiedział, że w normalnych okolicznościach powinien zwrócić uwagę Jessice za wtargnięcie do sali odpraw. Sytuacja była jednak nadal niestabilna, a czasu brakowało. Ręce wciąż lekko mu drżały, chociaż już się uspokajał po niedawnej potężnej bitwie. Nathan nie zachęcał szefowej ochrony ani jej analityka do zabrania głosu, wiedząc, że i tak zaczną mówić. Po prostu odchylił się w fotelu i cierpliwie czekał, patrząc na Dumara.

Jessica zauważyła poirytowanie na twarzy Scotta.

– Przepraszam, ale to naprawdę ważne – powiedziała.

– W takim razie posłuchajmy – odparł Nathan.

– Musimy natychmiast wejść na pokład „Loranoi”.

– A dlaczegóż to? Przecież nie stanowi dla nikogo zagrożenia. Główny generator został wyłączony, a większość emiterów jest uszkodzona, co oznacza, że nie ma teraz osłony ani zdolności osiągania prędkości nadświetlnych, nie mówiąc już o uzbrojeniu. Do diabła, ona ledwo może zasilać system podtrzymywania życia.

– Czy mogę, kapitanie? – wtrącił się Dumar. Zaczekał, aż Nathan skinie głową. – Oczywiście ma pan rację, „Loranoi” nie stanowi teraz bezpośredniego zagrożenia. Ale niech pan się postawi w roli jej kapitana. Okręt dryfuje w kosmosie praktycznie martwy i ślepy. W tym momencie należałoby założyć, że „Wallach” albo stłumił powstanie i przyjdzie mu na ratunek, albo został w podobny sposób uszkodzony lub zniszczony. Jeśli kapitan „Loranoi” zdecyduje się na wybór drugiej opcji, będzie się starał uciec w jednostce ratunkowej przeznaczonej dla dowództwa.

– Nadal nie widzę problemu – upierał się coraz bardziej zniecierpliwiony Nathan.

– „Loranoi” należy do nowszej linii okrętów, kapitanie – ciągnął Dumar. – Jej szalupa ratunkowa to coś więcej niż zwykła kapsuła. Jest to w zasadzie mały okręt mogący osiągać prędkości nadświetlne.

– Naprawdę mają nadświetlną szalupę? – zapytała Cameron z niedowierzaniem.

– Tak.

– Na „Yamaro” nie było czegoś takiego – zaoponował Nathan.

– „Yamaro” został zbudowany na podstawie starszego projektu – wyjaśnił Dumar. – Wcześniej tylko pancerniki były wyposażane w kapsuły ratunkowe dla dowództwa. Uważano to za przywilej rangi. Jednak gdy Karuzari okazali się większym zagrożeniem dla imperium, jednostki ratunkowe dla dowództwa zaczęto umieszczać na wszystkich okrętach, aby zapewnić lojalność arystokracji, która narażała się na jeszcze większe ryzyko podczas służby dla imperium.

– Podejrzewam, że to rozwiązanie było również tańsze niż przyznanie większego dodatku ze względu na uciążliwość – dodał Tug.

– Zgadza się – potwierdził Dumar i spojrzał na kapitana Scotta, który nadal wydawał się nie rozumieć powagi sytuacji. – Kapitanie, dron komunikacyjny wysłany przez „Loranoi” na początku bitwy zawierał niewiele przydatnych informacji. Prawdopodobnie było w nim tylko to, że system Darvano ogłosił niezależność i że zamierza jej bronić. Nawet gdyby przesłano dane telemetryczne, zawierałyby jedynie informacje o wykonaniu kilku skoków przez „Aurorę”. Oczywiście wystarczyłoby to, żeby Ta’Akarowie dowiedzieli się o istnieniu napędu skokowego, ale wciąż nie mogliby poznać jego pełnych możliwości, nie mówiąc już o zastosowanej przez pana taktyce. Jeśli kapitan „Loranoi” i jego sztab dowodzenia uciekną i wrócą na Takarę, wkrótce cała flota cesarska będzie znała pana sposób walki i postanowi znaleźć metody przeciwdziałania.

– Rozumiem – przyznał Nathan. – Nie jestem jednak pewien, czy już teraz chciałbym zaryzykować wejście na pokład. Czy nie moglibyśmy po prostu umieścić wokół okrętu kilku myśliwców i przechwycić łódź ratunkową, gdy tylko zostanie wystrzelona?

– Kapitanie, niech pan się postawi na miejscu tamtego dowódcy – kontynuował Dumar. – Wiedząc, do czego jest zdolna „Aurora”, na pewno podjąłby pan odpowiednie kroki, aby uniknąć schwytania.

– Na przykład przejście do prędkości nadświetlnej zaraz po starcie – przerwała Jessica.

– I powrót do domu inną trasą – dodała Cameron. – Może nawet wykonując kilka skoków nadświetlnych, żeby zatrzeć za sobą ślady.

– Powinniśmy zniszczyć ten okręt, gdy mieliśmy okazję – westchnął Nathan.

– Nie – zaprzeczył Dumar. – Okręt patrolował przestrzeń od kilku miesięcy, co oznacza, że jego sztab dowodzenia prawdopodobnie bardzo dobrze zna obecny stan imperium. A jeśli kapitan ma dobre układy z takarańską arystokracją...

– ...może wiedzieć jeszcze więcej – uzupełnił Tug. – Na przykład znać siłę floty, pozycje okrętów, a może nawet harmonogram wdrożeń urządzenia energii punktu zerowego.

– Czy poszczególne dane nie są dostępne wyłącznie dla określonych osób? – zapytała Jessica.

– Tak, ale zdziwiłaby się pani, jak wielu wysoko postawionych arystokratów dyskutuje o takich sprawach – wyjaśnił Dumar. – Jest to po prostu kwestią dumy. To tak, jakby wiedza o czymś, czego ktoś inny nie wie, dowodziła, że ma się wyższy status. Mamy do czynienia z bandą arogantów, jednocześnie inteligentnych i nieokrzesanych.

Nathan zaczął rozważać słowa wypowiedziane w dyskusji. Dobrze pamiętał, jak „Aurora” wysłała oddział abordażowy na okręt wroga, który w pełni się nie poddał. Było to tuż poza granicami Układu Słonecznego, po wykonaniu próbnego skoku z orbity Jowisza. Po zniszczeniu pierwszego okrętu Jungów kapitan Roberts poważnie uszkodził drugi i zdecydował się wejść na jego pokład. Nie skończyło się to dobrze, ponieważ w desperackiej próbie zniszczenia „Aurory” załoga wrogiego okrętu celowo przeciążyła reaktor antymaterii. Eksplozja spowodowała, że „Aurora” wykonała gigantyczny skok aż do gromady Pentaura, położonej ponad tysiąc lat świetlnych od Ziemi.

Co prawda miało to miejsce przed kilkoma miesiącami, ale wspomnienia o tym zdarzeniu ciągle go prześladowały. Nathan był wtedy u steru, dlatego później wielokrotnie się zastanawiał, czy popełnił jakiś drobny błąd, czy też małe opóźnienie wpłynęło na to, że eksplozja wyrzuciła ich tak daleko od domu. Prześladowała go również myśl, która przyszła mu do głowy dopiero po jakimś czasie – że Jungowie mogli zostać ostrzeżeni o próbie skoku.

Nathan zastanawiał się nad bieżącą sytuacją. Podczas bitwy w obronie systemu Darvano odnieśli znaczne straty, ale nadal byli zdolni do walki. Niestety, główna planeta układu Darvano, Corinair, została kolejny raz zbombardowana, co spowodowało, że stracili kontakt z dowództwem wojskowym Corinari. Nie miał wątpliwości, że planeta znów była w stanie chaosu, a „Aurora” wkrótce będzie musiała zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby jej pomóc. Konieczne było co najmniej przywrócenie łączności z nowymi sojusznikami.

Choć kapitanowi nie spodobał się ryzykowny pomysł wejścia na pokład, po dłuższym namyśle wyraził zgodę. Spojrzał na Jessicę.

– Masz pomysł, w jaki sposób wejdziemy do środka? – zapytał.

– Corinari dali nam komory przebijające.

– Komory przebijające?

– Zaciskają się na kadłubie okrętu, żeby stworzyć uszczelnienie pod ciśnieniem – wyjaśnił Dumar. – Urządzenia używane przez Ta’Akarów mają przecinarki plazmowe, które w stosunkowo krótkim czasie mogą przebić większość kadłubów. Modele wykorzystywane przez Corinari są nieco starsze, dlatego będą najskuteczniejsze, gdy zostaną umieszczone nad jakimś włazem.

– Czyli Corinari dostarczyli przed bitwą te komory przebijające? – zapytał wciąż nieco zdziwiony Nathan.

– Pomyślałam, że mogą się przydać – stwierdziła Cameron. – Chciałam być gotowa na każdą ewentualność, bo nie mieliśmy pojęcia, jak potoczą się walki.

– Ile tego mamy?

– Sześć sztuk.

– A więc użyjmy ich – wyraziła opinię Jessica. – Czujniki na „Loranoi” zostały wyłączone, więc załoga okrętu nawet nie będzie wiedzieć, że się tam pojawimy. Jeśli jednocześnie włamiemy się ze wszystkich stron, wszystko powinno pójść jak z płatka.

– Być może – zgodził się Nathan. – Ale wolałbym nie wykorzystywać od razu wszystkich komór. Nadal nie wiemy, jakie zasoby otrzymamy z Corinair. Użyjmy więc trzech komór: z przodu, na śródokręciu i na rufie. Najwyższym priorytetem powinno być zdobycie mostka, systemu sterowania i maszynowni.

– To powinno zadziałać – stwierdziła Jessica. – Przez komorę na śródokręciu możemy wysłać dwa zespoły na przód i rufę okrętu. W ten sposób utrudnimy załodze możliwość kontaktu.

– Czy coś wiemy o wewnętrznej strukturze „Loranoi”? – zapytała Cameron.

– Chyba będę mógł pomóc – stwierdził krótko Dumar.

– Bardzo dobrze – odpowiedział Nathan. – Zróbmy więc to.

– Tak jest – potwierdziła Jessica, kierując się wraz z Dumarem w stronę wyjścia.

– Pani komandor porucznik, proszę zostać jeszcze chwilę – powiedział Nathan. – Tug, czy wspólnie z panem Dumarem możesz odtworzyć podstawowy schemat wewnętrznej struktury „Loranoi”?

– Jak pan sobie życzy, kapitanie – odrzekł Tug, po czym wstał i wyszedł.

Nathan, czekając, aż Tug i Dumar wyjdą z pomieszczenia, wskazał, by Cameron także pozostała.

– Jess, chciałbym, żebyś pokierowała zespołami abordażowymi.

– Tak jest – odpowiedziała, chociaż nie była pewna, dlaczego właśnie jej przydzielił to zadanie. – Czy jest jakiś problem, o którym powinnam wiedzieć?

– Corinair została znów zbombardowana i straciliśmy z nią kontakt. Naralena po analizie sygnałów komunikacyjnych przekazała, że na planecie panuje chaos i zamęt. Teraz może być tam jeszcze gorzej niż po ataku „Yamaro”.

– Czy boisz się, że oddziały Corinari będą szukać zemsty?

Nathan nie odpowiedział.

– Kapitanie, nie sądzę, żeby mogli się tak zachować – stwierdziła Jessica. – Są zbyt zdyscyplinowani, aby...

– Niemniej jednak wolałbym, żebyś poprowadziła zespół, którego zadaniem będzie przechwycenie arystokratów – przerwał Nathan. – Potrzebujemy informacji, które są w ich posiadaniu.

– Tak jest, sir – odpowiedziała Jessica, przyjmując bardziej sztywną postawę i zmieniając ton głosu na formalny.

– Powodzenia, pani komandor porucznik.

– Dziękuję, kapitanie – odpowiedziała Jessica i wyszła.

– Mam nadzieję, że to zadziała – stwierdziła Cameron. – Zapewne zdajesz sobie sprawę, że spodziewają się naszej wizyty.

– Tak, ta myśl przyszła mi do głowy – przyznał Nathan. – Niech dowódca grupy lotniczej wyśle kilka myśliwców w pobliże okrętu z rozkazem przechwycenia wszelkich kapsuł lub szalup, które będą próbowały uciec.

– Tak jest, sir – odpowiedziała Cameron, również wstając i kierując się do wyjścia.

– Przekaż też Prechittowi, żeby poleciał na Corinair. Chcę wiedzieć, co się stało z dowództwem.

Cameron skinęła głową i wyszła z pomieszczenia. Nathan wyciągnął ręce przed siebie, żeby się im przyjrzeć. Gdy spoczywały na biurku, nie drżały, jednak uniesione zaczynały się trząść, choć nie tak bardzo jak wcześniej. Wiedział, że gdy adrenalina całkowicie zniknie z organizmu, pojawi się przytłaczające zmęczenie. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić, ponieważ wciąż zbyt wiele było do zrobienia. Sięgnął w dół, otworzył szufladę w biurku i wyjął pojemnik ze stymulantami. Włożył do ust dwie pastylki i z trudem przełknął. Nie lubił ich, ponieważ jedynie opóźniały to, co miało się stać. W tej chwili nie miał jednak wyboru.

***

– Starszy bosman!! – zawołała Jessica, próbując przekrzyczeć hałas panujący w głównym hangarze „Aurory”.

Marcus rozejrzał się, ponieważ nie wiedział, kto go woła. Jednego był pewien – usłyszał kobiecy głos. Zdziwił się, zdając sobie sprawę, że to podporucznik Nash.

– Tak, durniu! Mówię do ciebie! – wrzasnęła.

– Nazwałaś mnie bosmanem – powiedział zaskoczony Marcus. – Jesteś chora czy coś takiego?

– Nie denerwuj mnie! – ostrzegła Jessica, zbliżywszy się. – Masz już załadowane komory przebijające?

– Tak jest – zapewnił Marcus. Odwrócił się i wskazał promy Corinari. – Są zamontowane na szczycie jednostek, nad górnym włazem. Na dodatek zostały wyposażone w bezprzewodowe piloty.

– Nawet nie zamierzam pytać, czy je przetestowano – powiedziała Jessica.

– Brak czasu. Ale technicy z Corinair zapewnili mnie, że powinny zadziałać.

– Co o nich myślisz? – zapytała, patrząc, jak zespoły skierowane do akcji gromadzą się przed promami.

– Nie przechodź przez nie pierwsza – odpowiedział krótko Marcus – ani ostatnia.

Jessica uśmiechnęła się.

– Zrozumiałam, starszy bosmanie – podziękowała, kierując się w stronę zespołów abordażowych.

– Powodzenia! – zawołał Marcus.

Jessica uniosła kciuki, nie oglądając się za siebie. Nie była szczęśliwa, gdy kapitan zdecydował się powołać Marcusa do służby i nadać mu stopień starszego bosmana. W przeciwieństwie do innych, których znała, nie sądziła, żeby na to zasłużył. W rzeczywistości, bez względu na rozkazy kapitana, obiecała sobie nigdy nie okazywać Marcusowi szacunku należnego szefowi pokładu. Jednak człowiek, którego zlekceważyła, uratował siedmiu członków załogi przed uduszeniem się, kiedy jeden z myśliwców okrętu „Wallach” uderzył w lewą burtę „Aurory” i rozerwał poszycie. Ludzie trzymali się kurczowo wszystkiego, aby tylko uniknąć wyrzucenia w przestrzeń kosmiczną. Marcus zaryzykował życie, uszczelniając otwór i zapobiegając wyssaniu powietrza. To zasługiwało przynajmniej na odrobinę szacunku. W oczach Jessiki nadal jednak nie był prawdziwym szefem pokładu, mimo że wykazał pewien potencjał.

Zbliżając się do zespołów abordażowych, podeszła do stojącego nieopodal mężczyzny, spojrzała na naszywkę z nazwiskiem i zapytała:

– Porucznik Waddle, tak? – Była prawie pewna, że źle wymawia corinairiańskie nazwisko. – Czy twoi ludzie są gotowi?

– Nazywam się Waddell – poprawił porucznik z wyraźną irytacją – i tak, są gotowi.

– Będziemy się musieli włamać w trzech miejscach – powiedziała Jessica.

– Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, już wszystko zaplanowałem.

– Naprawdę? – Jessica otaksowała żołnierza od stóp do głów.

Był to dojrzały mężczyzna, wysoki, szczupły, z blond czupryną i tygodniowym zarostem. Przypominał jej surferów, których znała w młodości – tych, którzy włóczyli się po plażach Florydy. Ten człowiek był jednak od nich starszy i poważniejszy.

– Pani komandor porucznik, już wcześniej ćwiczyliśmy czynności związane z wejściem na pokład – zapewnił Waddell.

– W porządku. Zobaczmy, co masz na myśli. – Dała znak, żeby poszedł przodem i przekazał żołnierzom szczegóły misji.

– Uwaga! – zawołał porucznik i rzucił przed siebie małe czarne pudełko. Przedmiot uderzył w pokład z metalicznym łoskotem i natychmiast aktywował się, wyświetlając holograficzny obraz, przedstawiający obiekt składający się z linii, stanowiący uproszczony schemat okrętu „Loranoi”. Obraz unosił się nad podkładem, miał prawie dwa metry długości i metr wysokości. Wyrazistość była imponująca i trochę zaskoczyła Jessicę.

– Całkiem przyjemne – szepnęła.

– To nasz cel – zaczął Waddell. – Cesarska fregata „Loranoi”. Obecnie dryfuje bez zasilania, broni, osłon czy czujników. Nie wiemy jednak, jak długo pozostanie w takim stanie. Wiemy tylko, że jeśli nic nie zrobimy, może się zdarzyć jedna z dwóch rzeczy: albo zostaną przeprowadzone naprawy awaryjne, po czym okręt ucieknie lub znów zaatakuje, albo dowództwo będzie próbować ucieczki za pomocą nadświetlnej łodzi ratunkowej. Nie możemy dopuścić do żadnej z tych ewentualności.

Porucznik wyciągnął rękę i wskazał obraz.

– Użyjemy trzech promów, z których każdy zostanie wyposażony w komorę przebijającą. Do „Loranoi” wejdziemy przez właz przedni, właz środkowy służący do wychodzenia w kosmos, a także rufowy właz konserwacyjny. Pozwoli nam to odciąć oba końce okrętu.

– Naprawdę myślisz, że nie będą walczyć? – spytała wyzywająco Jessica.

– Wszystko jest możliwe – odpowiedział porucznik. – To zależy od liczby pozostałych przy życiu arystokratów i składu załogi. Im więcej Corinairian w załodze, tym mniejszy opór możemy napotkać.

– Poważnie? Spodziewasz się, że znajdziesz tam przyjazne twarze?

– Jak powiedziałem, wszystko się może zdarzyć – powtórzył porucznik, odwracając się do ludzi. – Zasady walki są następujące: nie strzelać, dopóki tamci pierwsi nie oddadzą strzałów. Starać się raczej obezwładnić, niż zabić. Gdy zauważycie, że ktoś się poddaje, szybko go zwiążcie i zostawcie na miejscu. Po was przyjdą inni i wszystko zabezpieczą.

Porucznik przerwał na chwilę i spojrzał na żołnierzy, oczekując pytań. Panowało milczenie.

– Naszym celem jest przejęcie kontroli nad pokładem dowodzenia – podjął, gdy obraz przedstawiający widok zewnętrzny zniknął, a w jego miejscu pojawił się schemat wnętrza okrętu. Wskazał duże pomieszczenie zaznaczone na czerwono, leżące między dziobowym a środkowym włazem. – Chodzi nam również o maszynownię znajdującą się tutaj, tuż przed wejściem na rufę. Zespół pierwszy wejdzie na dziób i ruszy na pokład dowodzenia. Ponieważ ten właz jest miejscem, które najłatwiej można wykorzystać do abordażu, prawdopodobnie będzie najsilniej chroniony. Zespoły drugi i trzeci wejdą przez właz na śródokręciu, przy czym zespół drugi skieruje się na przód okrętu, a trzeci na rufę, na spotkanie zespołu czwartego. Zespoły piąty i szósty również wejdą na okręt przez wyrwę na śródokręciu i utrzymają tę pozycję na wypadek, gdyby ktoś chciał się wymknąć. Jakieś pytania?

Porucznik przyjrzał się spokojnie twarzom żołnierzy.

– Pamiętajcie, że robimy to podręcznikowo, tak jak wcześniej ćwiczyliśmy. Niskie ustawienia mocy. Unieszkodliwić i uwięzić. Nie eliminować. Czy to zrozumiałe?

– Tak jest, sir!

– Dowódcy zespołów, przeanalizować główne i alternatywne trasy do celów. Chcę, żebyście zdążyli je zapamiętać. Akcję rozpoczynamy za piętnaście minut.

Porucznik Waddell zwrócił się do kaprala, jednego z nielicznych Corinari, który wydawał się na tyle młody, by nigdy nie służyć imperium.

– Załadujmy te rzeczy, kapralu.

– Mam pytanie, poruczniku – powiedziała Jessica. – Skąd masz te ciekawe informacje wywiadowcze?

– Ma pani na myśli schemat „Loranoi”? – zapytał. – Do diabła, mamy schematy prawie wszystkich okrętów floty cesarskiej – zaczął się przechwalać. – Proszę pamiętać, że wielu z nas służyło na jednostkach imperialnych i było na tyle sprytnych, aby wrócić do domu z jak największą ilością informacji. Przygotowywaliśmy się do tego od dziesięcioleci.

– Świetnie – odpowiedziała Jessica – Dobrze to słyszeć. Ale miałam na myśli również ten miły, mały projektor holograficzny. Naprawdę jest przyjemny.

Waddell uśmiechnął się.

– Dopilnuję, żeby pani taki dostała.

– Jeszcze jedna sprawa, poruczniku – powiedziała Jessica. – W którym promie mam lecieć?

– Leci pani z nami? – zapytał nieco zdziwiony.

– No pewnie. Czy to jakiś problem?

– Niestety tak. Ci ludzie długo trenowali, żeby wziąć udział w tej misji.

– Zaufaj mi, poruczniku. Ja też się do tego szkoliłam – odparła Jessica.

– Ale nie z nami, pani komandor – porucznik zaprotestował tak uprzejmie, jak tylko mógł. – Kto jak kto, ale pani powinna to zrozumieć.

– Tak, poruczniku, jednak obawiam się, że będziesz musiał po prostu zacisnąć zęby i sobie z tym poradzić.

Jessica widziała irytację na twarzy Waddella. Znała już ludzi z oddziałów Corinari wystarczająco długo, by wiedzieć, że poważnie traktują obowiązki i mają odpowiednie umiejętności.

– Obiecuję, że nie będę się wtrącać i pozwolę ci kierować akcją.

– Tak jest – zgodził się porucznik. – Tylko proszę nie dać się zabić, bo inaczej kapitan dobierze mi się do tyłka.

– Zrobię, co w mojej mocy, poruczniku. – Jessica znów się uśmiechnęła.

– W takim razie zapraszam do promu drugiego. – Waddell wskazał maszynę. – Wejdzie pani ze mną przez właz na śródokręciu.

***

– Kapitan w bojowym centrum informacji! – zaanonsował oficer wachtowy.

Nathan podszedł do centralnie umieszczonego stanowiska z wbudowanymi wyświetlaczami, przy którym stali Cameron, Tug i Dumar, przyglądając się holograficznemu obrazowi „Loranoi”. Był wyświetlany nie za pomocą oryginalnego systemu trójwymiarowego, ale przy użyciu jednego z małych, przenośnych urządzeń holograficznych, wykorzystywanych w terenie przez jednostki Corinari.

– Szczegóły na tym obrazie są naprawdę niesamowite – zauważył Nathan, podchodząc do stanowiska. – Powinniśmy postarać się o to, by na „Aurorze” zainstalowano takie urządzenia.

– Już o to pytałam – odpowiedziała Cameron. – Będzie to wymagało modyfikacji naszego sprzętu. Urządzenie nie służy jedynie do wyświetlania obrazów. Jest wyposażone w całkiem złożone oprogramowanie. Wszystkie te czarne skrzynki są synchronizowane przez system śledzenia działający w czasie rzeczywistym. Potrafią wyliczyć i uwzględnić opóźnienia spowodowane odległością. To tak, jakbyśmy mieli bojowe centrum informacji w pudełku.

– W takim razie modyfikacje zdecydowanie byłyby warte zachodu – skomentował Nathan. – Może po powrocie na Ziemię.

– Kapitanie – odezwał się jeden z techników Cori­nari – promy są gotowe do startu.

– Jakieś zmiany w statusie „Loranoi”? – zapytał Nathan.

– Nie, sir – odrzekła Cameron. – O ile nam wiadomo, nadal nie ma zasilania i dryfuje. Wciąż nie zauważamy żadnych oznak użycia aktywnych lub pasywnych czujników. Odkąd straciła źródło energii, jej działa nie poruszyły się ani o centymetr.

– No dobrze, miejmy to już za sobą – rozkazał Nathan, starając się ukryć zdenerwowanie.

***

Prom wznoszący się z płyty startowej „Aurory” zakołysał się lekko i przechylił na chwilę w lewą stronę. Obrócił się w prawo, po czym wystrzelił, odchodząc szybko od okrętu. W niewielkim pojeździe ledwie wystarczyło miejsca dla dwóch pięcioosobowych zespołów uderzeniowych, technika od komory przebijającej i Jessiki. Wszyscy musieli stać, aby zmieścić się w małym przedziale pasażerskim. Jedynie Jessica miała broń balistyczną. Corinari co prawda zaoferowali jej karabin energetyczny, ale zdecydowała się trzymać tego, co już znała. Jak dotąd, pistolety służyły jej wystarczająco dobrze, a poza tym nie miała czasu, aby opanować sprawne posługiwanie się zupełnie innym rodzajem uzbro­jenia.

Gdy przyglądała się twarzom mężczyzn w promie, mogła stwierdzić, że większość z nich brała już udział w takiej akcji – zapewne nie podczas służby w oddziałach Corinari, ale raczej w czasie, gdy jeszcze walczyli dla imperium. Zastanawiała się, ilu z tych ludzi mogło zabijać Karuzari. Roztrząsała w myślach również to, jak żołnierze mogliby zareagować, gdyby nagle stwierdzili, że wpatrują się w broń trzymaną przez kogoś im znanego, mającego na sobie takarański mundur – dawnego kolegę ze szkoły, przyjaciela z dzieciństwa, a nawet brata. To było przerażające. Miała nadzieję, że nikt nie będzie musiał stawić czoła czemuś takiemu. Słyszała, że dawniej na Ziemi zdarzały się podobne przypadki. W ciągu ostatniego tysiąca lat, gdy Błękitna Planeta lizała rany po wielkiej zarazie biologiczno-cyfrowej, toczyło się wiele wojen, zarówno dużych, jak i małych. Większość z nich była konfliktami lokalnymi – klany walczyły przeciwko klanom, plemiona przeciwko plemionom. Niektóre jednak przerodziły się w pełne konflikty regionalne. W pewnych rzadkich przypadkach stały się nawet wojnami ogarniającymi całe kontynenty. Ale od czasu zarazy Ziemia nigdy nie doświadczyła kolejnej wojny światowej, a już na pewno wojny międzygwiezdnej.

– Pięć minut! – zawołał drugi pilot z kokpitu.

– Opuścić i zablokować osłony hełmów – rozkazał porucznik Waddell. – Podłączyć się do wewnętrznych systemów podtrzymywania życia i komunikacji.

Jessica przesunęła osłonę na hełmie i uruchomiła mechanizm blokujący. Gdy skafander zaczął regulować ciśnienie, rozległ się cichy syk powietrza. Czuła, jak przepływa przez hełm. Miała na sobie taki sam kombinezon pokładowy, jaki nosili Corinari. To był jedyny nieznany jej wcześniej element wyposażenia, którego zgodziła się używać, ponieważ okazał się znacznie lepszy od sprzętu „Aurory”.

Waddell przecisnął się obok jednego z mężczyzn stojących w pobliżu Jessiki.

– Pani komandor! – zawołał. – Ustawiłem wyświet­lacz na wizjerze tak, aby pokazywał widok taktyczny. Można nim sterować, dotykając osłony i przesuwając palcem po jej zewnętrznej stronie.

Porucznik postukał wizjer Jessiki w miejscu, w którym powinien się znajdować obraz. Nie był jednak w stanie zobaczyć, co było wyświetlane po wewnętrznej stronie przedniego panelu. Przeciągnął po wizjerze palcem, powodując przewijanie mapy. Rozsuwając kciuk i palec wskazujący, sprawił, że zmieniła ona skalę.

– Supersprawa! – zawołała Jessica. – Co to jeszcze może?

– Jest niezwykle intuicyjny – stwierdził. – Proszę się pobawić przez kilka minut, a pozna pani wszystkie opcje.

– Jak sprawić, żeby obraz zniknął?

– Proszę dwukrotnie stuknąć ekran, żeby go włączyć lub wyłączyć.

Jessica postąpiła zgodnie z sugestią, dwukrotnie stukając panel czołowy i powodując, że obraz zniknął. Powtórzenie czynności przywróciło poprzednią konfigurację.

– Świetnie. Zakładam, że zielone kropki skupione wokół mnie to nasi żołnierze?

– Zgadza się. Wrogie cele pojawią się w kolorze czerwonym – odpowiedział porucznik. – Nie zobaczymy ich, dopóki nie znajdziemy się na okręcie. Skanery naszych skafandrów nie są wystarczająco silne, aby przeniknąć przez kadłub. Ale gdy już będziemy w środku, zaczną działać wystarczająco dobrze.

– Też chcielibyśmy je mieć – zażartowała Jessica.

– Umieszczę je na liście – odpowiedział z uśmiechem Waddell.

– Minuta – oznajmił drugi pilot.

***

– Kapitanie, promy zbliżają się do miejsc wejścia – poinformowała Cameron.

Nathan wpatrywał się w holograficzny wyświetlacz wiszący przed nimi.

– Jak zamierzają przedrzeć się przez te włazy?

– To zależy. Czasami można je otworzyć elektronicznie z zewnątrz – wyjaśnił Dumar. – Można również użyć substancji chemicznej, która stopi uszczelki, a później w pustą przestrzeń wstrzyknąć eksplozywną pianę.

– Problem w tym, że jeśli załoga „Loranoi” wie już o nas, może wysadzić właz na zewnątrz – dodał Tug. – Gdyby tak się stało, komora przebijająca przymocowana do kadłuba mogłaby zostać wyrwana i może nawet uszkodziłaby prom. Stracilibyśmy wielu ludzi.

– I tak naprawdę nie ma żadnego sposobu, aby upewnić się, czy wiedzą, że nadchodzimy – skomentował Nathan.

– Za chwilę się przekonamy – stwierdziła krótko Cameron.

***

Technik Corinari szybko wspiął się po drabinie przez górny właz promu do komory przebijającej, która zamknęła się za nim. Spoglądając przez małe okienka znajdujące się po obu stronach, widział przesuwający się powoli kadłub „Loranoi”. Chwilę później silniki manewrowe promu wystrzeliły i pojazd zahamował. Kolejny niewielki wyrzut gazów i prom zbliżył się do „Loranoi”, a obudowa komory przebijającej uderzyła w kadłub.

Pomimo najlepszych chęci pilota prom zakołysał się lekko w momencie kontaktu. Hydraulika zasyczała, gdy warstwa uszczelniająca w komorze przebijającej dostosowała kształt do niewielkich nierówności w zewnętrznym kadłubie wrogiej fregaty. Kilka chwil później obok włazu zapaliło się zielone światło.

– Uszczelnienie w porządku – zgłosił technik. – Otwieranie włazu.

Właz rozsunął się na boki, znikając w ścianach i odsłaniając zewnętrzną powierzchnię górnego, środkowego włazu „Loranoi”. Był znacznie mniejszy niż właz w komorze przebijającej, ale wystarczająco duży, by umożliwić łatwe przejście.

Technik natychmiast podłączył się do cyfrowego panelu.

– Próbuję teraz przejąć sterowanie włazem.

Zaczął szybko naciskać klawisze, marszcząc brwi i koncentrując się na zadaniu. Gdyby nie udało mu się otworzyć drzwi elektronicznie, musieliby je rozciąć albo wysadzić, co wiązało się ze znacznym ryzykiem, a także opóźnieniami, które mogłyby spowodować, że załoga „Loranoi” zdążyłaby się przygotować do ataku.

– Cały system został wyłączony – poinformował radośnie. – System sterowania nie ma nawet zasilania rezerwowego.

– Może uważali, że nie jest to konieczne przy włazie służącym do wychodzenia w kosmos – skomentował porucznik Waddell. – A może mają w środku ręczny system aktywacji.

– Co za różnica? – Technik wzruszył ramionami. – Wiem tylko, że będzie to łatwe.

– Może inne włazy także będzie się dało równie łatwo otworzyć? – zastanowiła się Jessica.

– Wątpię – odparł technik. – Ewentualnie tylny właz, skoro służy wyłącznie celom konserwacyjnym. Ale zespół pierwszy przejdzie przez główny właz wejściowy, który musi mieć zasilanie awaryjne, nie wspominając o znacznie lepszym zabezpieczeniu systemu sterowania.

– Dlaczego? – zapytała Jessica.

– Jest używany, gdy są w porcie lub dokują przy nich okręty – odpowiedział porucznik.

– Gotowe – poinformował technik. – Mam teraz kontrolę nad wewnętrznymi i zewnętrznymi ryglami.

– Świetnie – pochwalił Waddell. – Podłącz je tak, żebym mógł otworzyć oba jednocześnie za pomocą jednego przycisku.

– Już to robię, sir – odpowiedział technik.

Chwilę później zakończył działania, opuścił komorę przebijającą i wrócił do promu. Chociaż komora została w miarę bezpiecznie umocowana do kadłuba „Loranoi” za pomocą niezwykle silnych elektromagnesów oraz uszczelnień podciśnieniowych, wciąż mogłaby się zerwać, gdyby nie została przytwierdzona do niego na stałe.

Gdy tylko technik wrócił, pierwsze dwa zespoły Corinari weszły po drabinie, a po nich podążyły dwa kolejne.

– Pamiętajcie! – przypomniał Waddell. – Gdy tylko wejdziecie do środka, kierunek grawitacji się zmieni i będzie zgodny z takarańskimi standardami.

Porucznik, przeciskając się obok czterech żołnierzy, wszedł do komory przebijającej, aby dostać się do panelu kontrolnego przy włazie. Spojrzał na ludzi, żeby upewnić się, czy są gotowi.

– Naładować broń i odbezpieczyć – rozkazał.

Chwilę później żołnierze wycelowali broń we właz. Jeśli po drugiej stronie czekały uzbrojone oddziały takarańskie, zespół miałby niewielkie szanse na przeżycie. Jedynym rozwiązaniem byłoby wówczas przylgnięcie do ścian komory przebijającej.

– Otwieram – poinformował porucznik, wciskając guzik. Zewnętrzny właz poruszył się nieznacznie. Kosmiczny kurz, który przykleił się do uszczelek, popękał i opadł w drobnych kawałkach na podłogę. Klapa drgnęła i schowała się w kadłubie. Chwilę później wewnętrzny właz otworzył się, umożliwiając wejście na okręt. Nie było słychać strzałów, nie pojawiły się też żadne inne oznaki aktywności wroga.

Waddell zajrzał do wnętrza. Między zewnętrznym a wewnętrznym włazem znajdował się dwumetrowy, rozszerzający się tunel. Do niewielkiej wnęki prowadziła drabina. Porucznik zdjął karabińczyk z paska i delikatnie wrzucił go do środka. Gdy tylko przedmiot znalazł się za włazem, został przechwycony przez sztuczną grawitację i przyspieszając, poleciał w kierunku wnęki na dole drabiny.

– Tędy, w dół – rozkazał. – Najpierw wy dwaj najbliżej.

Pierwszy mężczyzna wszedł do tunelu i zaczął schodzić po drabinie, następnie przerzucił do prawej ręki karabin energetyczny i zeskoczył. Zdając sobie sprawę, że źle stanął, szybko obrócił się w prawo, by zwrócić się twarzą do wewnętrznego włazu śluzy. Okazało się, że jest zamknięty.

– Zaraz – powiedział do kolegi, który czekał na syg­nał. – Klapa jest zamknięta, poruczniku.

– Nie ma czasu na zabawę – odpowiedział Waddell. – Wysadź to.

Żołnierz wyciągnął z kieszeni mały pojemnik i sprys­kał właz pianką. Środek szybko stwardniał, tworząc zwartą, ale elastyczną masę. Mężczyzna włożył w nią małe, płaskie urządzenie elektroniczne i trącił przełącznik, po czym szybko wspiął się po drabinie, by znaleźć się przy zewnętrznym włazie. Wydobył detonator.

– Uzbrojony! – zawołał.

– Wysadzić! – rozkazał porucznik.

– Uwaga, kryć się!

Jessica, wciąż czekająca w promie, uśmiechnęła się na te słowa. Wyglądało na to, że niektórym ziemskim powiedzeniom udało się przetrwać ponad tysiąc lat świetlnych odległości i tysiąc lat czasu.

Usłyszała małą eksplozję i poczuła delikatne uderzenie fali powietrza, która przeniknęła do promu przez kanał transferowy oraz komorę przebijającą. Jessica zaczęła się zastanawiać, czy mogłaby spowodować odłączenie się komory od kadłuba „Loranoi”, ale natychmiast porzuciła tę myśl. Porucznik na pewno zastosowałby wtedy inne rozwiązanie. Wykorzystano tu niewątpliwie specjalistyczny materiał wybuchowy, który skierował energię w określonym kierunku.

– Trzeba go też dodać do listy – mruknęła, zapominając, że ma otwarte łącze.

– Lepiej niech pani zacznie wszystko zapisywać – usłyszała głos porucznika.

Pierwszy żołnierz wskoczył do wnęki i natychmiast ruszył do przodu, przechodząc przez wysadzoną wewnętrzną śluzę, aby zrobić miejsce dla następnego. Po przejściu przez właz przesunął się w lewo i przyklęknął na jedno kolano, trzymając karabin energetyczny gotowy do strzału. Szybko się rozejrzał, próbując przebić wzrokiem dym pozostały po eksplozji. Nie zauważył niczego niepokojącego.

– Czysto!

Pojawił się drugi żołnierz, zajął pozycję po prawej. Obaj mężczyźni czujnie obserwowali otoczenie, podczas gdy pozostałych ośmiu Corinari przedostawało się z promu przez komorę przebijającą do wnętrza wrogiej fregaty. Jessica przeszła ostatnia, dokładnie zamykając za sobą włazy po obu stronach komory.

– Komora przebijająca zabezpieczona – poinformowała załogę promu.

– Prom dwa-cztery odlatuje – oznajmił drugi pilot.

Jessica szybko zeszła po drabinie i przeszła przez wnękę na dole, żeby dołączyć do zespołów. Stuknęła w wizjer, przywołując wyświetlacz taktyczny, i natychmiast zauważyła, że zespół czwarty przeszedł już przez tylny właz serwisowy. Na ekranie nie było jednak widać zespołu pierwszego.

– Gdzie się podziała jedynka?

– Prawdopodobnie nadal próbują przedrzeć się przez właz – odpowiedział Waddell. – Jeśli są jeszcze na zewnątrz, oddziela ich kadłub, który ekranuje syg­nały.

– Nadlatuje prom dwa-dwa – zabrzmiało w komunikatorze.

– Zespół pierwszy! Kontakt! Jesteśmy pod ostrzałem! – krzyknął ktoś.

Jessica spojrzała na wyświetlacz taktyczny. Pojawiło się na nim pięć zielonych kropek reprezentujących pierwszy zespół. Dotknęła osłony hełmu kciukiem i palcem wskazującym, a następnie przybliżyła obraz i przesunęła mapę. W korytarzu znajdowało się co najmniej kilkanaście czerwonych kropek. Wyglądało na to, że pierwszy zespół został uwięziony w śluzie wejściowej głównego włazu.

– Dlaczego na nich ktoś czekał, a my przeszliśmy bez kłopotu? – zapytała.

– Wewnętrzne czujniki prawdopodobnie nie funkcjonują – domyślił się porucznik. – Wygląda na to, że okręt ma jedynie zasilanie awaryjne z akumulatorów, a to oznacza, że działa grawitacja, podtrzymywanie życia i minimalne oświetlenie, nic więcej. Nie wiedzieli, że przybędziemy. Po prostu założyli, że prawdopodobnym celem ataku może być przedni właz.

– Nasi ludzie zostali uwięzieni, a za chwilę mogą zginąć!

– Spokojnie! Wiedzą, co mają robić – stwierdził z przekonaniem porucznik.

– Dokowanie promu dwa-dwa – oznajmił głos.

– Zespół trzeci, kierować się na rufę – przekazał Waddell. – Zespół drugi, naprzód.

***

– Lorentz trafiony! – krzyknął jeden z żołnierzy z zespołu pierwszego. W tle było słychać odgłosy wybuchów ładunków energetycznych.

Nathan skrzywił się. Ktoś, kogo nigdy nie spotkał, był ranny, a może nawet zginął z powodu rozkazu, jaki wydał niecałą godzinę temu.

– Jaki jest jego stan? – z głośnika dobiegł głos dowódcy zespołu.

– Nie wiem, ale znalazł się na otwartej przestrzeni! – Pojawiło się więcej dźwięków oznaczających wystrzały. – O cholera! Znowu go trafili!

– Niech ktoś sprawdzi, czy mają pancerze bojowe! – wykrzyknął inny głos. W tle wciąż rozbrzmiewały echa wystrzałów z broni energetycznej.

– Nie jestem pewien, ale chyba nie!

– Uwaga! Odpalić pogromców słuchu! Trzy... dwa... jeden... teraz!

– Co to takiego? – zapytał Nathan.

– Granaty dźwiękowe – wyjaśnił Tug. – Wysyłają porażającą eksplozję dźwięków o wysokiej częstotliwości, która zakłóca działanie ucha wewnętrznego. Blokuje słuch na kilka minut i powoduje utratę równowagi przez okres od dziesięciu do dwudziestu sekund. Jeśli pechowo znajdziesz się blisko źródła wybuchu, będziesz przez jakiś czas zupełnie obezwładniony.

– Czy to w ogóle bezpieczne w przypadku tak niewielkich pomieszczeń? – zastanowiła się Cameron.

– Zazwyczaj nie, bo metalowe korytarze mają tendencję do tworzenia odbić akustycznych, które wzmacniają efekt. Ale nasi ludzie są odpowiednio chronieni, więc wybuch im nie zagrozi. Jeśli jednak wróg nie będzie miał właściwej osłony, skutki działania granatu będą dla niego bardzo dotkliwe.

Przez kilkanaście sekund w ciszy czekali na rezultaty.

– Wilkie! Idź w prawo! My idziemy w lewo! – zarządził dowódca zespołu pierwszego.

– Idę w prawo! – potwierdził Wilkie, a dźwięk wystrzału z karabinu prawie zagłuszył jego głos.

Minęło kolejne dziesięć sekund. Nathan dosłownie wstrzymał oddech. Wiedział, że w tej chwili żołnierze pojawiają się na korytarzu, mając nadzieję, że uda im się zaskoczyć zdezorientowane siły przeciwnika. Jednak tamci mieli przewagę liczebną trzy do jednego, a co najmniej połowa z nich znajdowała się dość daleko, więc granaty dźwiękowe mogły nie być skuteczne. W takim przypadku tych trzech żołnierzy mogłoby zginąć.

– Kolejny granat poszedł w głąb korytarza! Weź... – zanim mężczyzna zdążył dokończyć zdanie, transmisja radiowa została zagłuszona eksplozją zakłóceń.

– Chryste! – krzyknął Nathan.

Minęło kolejnych piętnaście sekund, w czasie których nie usłyszeli żadnego komunikatu od zespołu pierwszego. W tym czasie inne oddziały informowały o postępach. Zespół trzeci napotkał kilku członków załogi, którzy natychmiast się poddali. Zgodnie z oczekiwaniami uzbrojone były tylko siły bezpieczeństwa „Loranoi”, które składały się prawdopodobnie wyłącznie z Ta’Akarów.

W końcu, po boleśnie długiej minucie, zespół pierwszy się zgłosił.

– Wejście przednie zabezpieczone. Ruszamy.

Nathan poczuł, jak ogarnia go fala ulgi. Wszystkie cztery zespoły znalazły się bezpiecznie wewnątrz fregaty i kontynuowały działania, a druga grupa promów przygotowywała się do startu, aby wzmocnić wcześniej wysłane oddziały i zabezpieczyć punkty wejściowe. Nowe zespoły miały za zadanie nie tylko solidnie zamocować komory przebijające, ale także skonfigurować przekaźniki telemetryczne, dzięki czemu bojowe centrum informacji na pokładzie „Aurory” mogłoby uzyskać taktyczny obraz sytuacji w czasie rzeczywistym. Co prawda niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło, ale najtrudniejsza część misji była już za nimi.

***

Jessica podążała za zespołem drugim. Żołnierze przemieszczali się z precyzją, która świadczyła o znakomitym wyszkoleniu. Na każdym skrzyżowaniu porucznik wyrzucał mały czujnik, który przyczepiał się do sufitu i wysyłał dane o ruchu w okolicy. Dzięki temu wiedzieliby, gdyby droga ucieczki została odcięta.

Musieli najpierw zejść trzy poziomy. Na głównym pokładzie ominęli korytarz centralny i szli bocznymi przejściami, aby unikać w miarę możliwości kontaktu z nieprzyjacielem. Ich podstawowym celem było zabezpieczenie centrum dowodzenia okrętem. Z załogą mogli sobie poradzić później.

Jessica z ulgą zauważyła na mapie taktycznej, że pierwszemu zespołowi udało się pokonać siły bezpieczeństwa. Teraz zbliżał się do centrum dowodzenia z drugiej strony. Zanotowała w pamięci, żeby dowiedzieć się więcej o tych pogromcach słuchu, których użyto do pokonania trzykrotnie większych sił przeciwnika.

„Rzeczywiście będę musiała zacząć wszystko spisywać” – pomyślała.

Ponownie spojrzała na mapę taktyczną. Widoczne były czujniki, które porozstawiał porucznik. Mogła także obserwować inne oddziały. Zespół pierwszy wciąż zbliżał się do niewątpliwie dobrze strzeżonego celu. Zespół siódmy znalazł się w przedniej strefie abordażowej jako zabezpieczenie. Wkrótce pojawi się tam nowy prom i kolejni żołnierze wejdą do wnętrza fregaty. Zespoły piąty i szósty przeszły przez właz na śródokręciu. Piąty skierował się w stronę zespołów drugiego i trzeciego. Do wejścia przez tylną komorę przebijającą przy włazie konserwacyjnym szykowały się kolejne oddziały. Ich zadaniem było wsparcie zespołu czwartego podczas akcji przejęcia maszynowni.

– Dowódca zespołu pierwszego i drugiego, zgłosić się – wywołał Waddell.

– Tu zespół pierwszy.

– Jaki status?

– Lorentz nie żyje. Wilkie jest ranny, ale może walczyć. Dwie minuty do celu.

– Zrozumiałem – odpowiedział porucznik.

– W zespole drugim również dwóch rannych.

– Tu zespół trzeci!

– Sytuacja?

– Właśnie minęliśmy dział medyczny, sir. Proszę przekazać dowództwu, żeby przygotowało zespoły ratunkowe – poinformował z powagą dowódca zespołu trzeciego.

– Aż tak tam źle?

– Bardzo.

Porucznik zatrzymał się na chwilę.

– Czy ktoś was widział?

– Wątpię, a nawet jeśli tak było, jestem pewien, że nikogo nie obchodziło, dokąd idziemy.

– Zrozumiałem – potwierdził Waddell. – Kontynuujcie działania.

***

– Wszystkie trzy komory przebijające zostały zabezpieczone, a ostatni z taktycznych przekaźników danych podłączył się do sieci – poinformowała Cameron.

Na holograficznym obrazie zaczęły się pojawiać zielone kropki, przy których widniały numery. Czujniki, które zespoły umieściły we fregacie, zaczęły przekazywać informacje o lokalizacji członków nieprzyjacielskiej załogi. Zasięg urządzeń wynosił dziesięć metrów. Co prawda nie uwzględniono znacznej części pokładów „Loranoi”, ale widoczne były duże fragmenty obszarów wokół każdego z zespołów abordażowych, a także ich trasy.

– Strasznie dużo czerwonych kropek – skomentował Nathan. – Do diabła, są wszędzie.

– Tak, ale nie wiemy, które reprezentują żołnierzy – wyjaśnił Tug. – Czujniki oznaczą czerwoną kropką każdego, kto nie wysyła naszego sygnału identyfikacyjnego. Nie znaczy to jednak, że taka kropka jest uzbrojona albo chce walczyć.

– Wygląda na to, że większość załogi po prostu schroniła się, gdzie popadło – zauważyła Cameron.

– Tu dowódca zespołu drugiego! – zabrzmiało w radiu.

– Dowództwo, proszę kontynuować – odpowiedział technik łączności.

– Dowódca zespołu trzeciego zgłosił, że w dziale medycznym widział mnóstwo rannych.

– Przekaż, że zajmiemy się tym, ale najpierw niech zabezpieczą główne cele i pokład hangarowy. Wyślemy zespoły medyczne, gdy tylko będą mogły bezpiecznie wylądować – powiedział Nathan.

– Tak jest.

– Kapitanie, dział medyczny i bez tego jest bardzo zapracowany – ostrzegła Cameron.

– Będą musieli zrobić, co w ich mocy – odpowiedział Nathan. – Pani komandor porucznik, proszę nie zapominać, że większość tamtej załogi nie znalazła się na okręcie z własnego wyboru.

***

– Zgłasza się dowódca zespołu drugiego. Tu dowódca zespołu czwartego... – jednocześnie zabrzmiały dwa głosy.

– Zespół czwarty, kontynuuj – odpowiedział porucznik Waddell.

– Maszynownia zabezpieczona bez żadnego oporu, piętnastu więźniów.

– Żadnego oporu?

– Żadnego. Ale nie było czego bronić. Wszystko zniszczone.

– Zrozumiałem – odpowiedział Waddell. – My będziemy na miejscu za piętnaście sekund. Trzymajcie się.

Tuż przed następnym skrzyżowaniem zwiadowca zespołu drugiego przykucnął i uniósł lewą rękę zaciśniętą w pięść, sygnalizując pozostałym, aby się zatrzymali, sam zaś wyjrzał za róg.

– Czterech strażników – zgłosił. – Dwóch po obu stronach drzwi, dwóch przy bocznych korytarzach wejściowych.

– Jakie szanse na oddanie strzałów? – zapytał porucznik.

– Tych po naszej stronie można łatwo zlikwidować. Zespół pierwszy będzie musiał się zająć dwójką pozostałych.

– Jesteś pewien, że jest ich tylko czterech?

– Tylu widziałem, sir.

Waddell sprawdził mapę taktyczną. Pokazywała dokładnie to, co przekazał podwładny – cztery czerwone kropki. W pobliskich przedziałach było ich jednak więcej. Chociaż mogło to oznaczać załogę szukającą schronienia, równie dobrze mogły tam czekać uzbrojone siły bezpieczeństwa.

– Dobrze. Wy dwaj strzelacie, a wy wypatrujcie jakiejś zasadzki po przeciwnej stronie korytarza. Powiadomię pierwszy zespół.

Gdy porucznik rozmawiał z dowódcą jedynki, Jessica poświęciła chwilę, by przybliżyć widok każdej z grup czerwonych kropek znajdujących się w niektórych sąsiednich przedziałach. Większość zgromadziła się jak najdalej od drzwi. Zapewne byli to członkowie załogi, którzy starali się znaleźć jakieś kryjówki. Jednakże jedna grupa oczekiwała tuż za włazem, być może spodziewając się, że będzie musiała jak najszybciej opuścić pomieszczenie.

– Poruczniku! – zawołała. – Sprawdź tych gości po prawej stronie, tuż za drzwiami.

Porucznik stuknął osłonę hełmu i przesunął po niej palcami, przybliżając mapę taktyczną.

– Nie sądzisz, że to trochę dziwna pozycja, jak na kogoś, kto się tam tylko schronił? – dodała.

– Tak, faktycznie. – Waddell szturchnął jednego z żołnierzy, których przydzielono do obserwowania zasadzki. – Uważaj na tamten właz!

– Dowódca zespołu pierwszego do zespołu drugiego. Zasadzka po przeciwnej stronie. Zabezpieczymy teren. Możecie działać.

– Przyjąłem. Jesteśmy w gotowości.

Waddell przykucnął obok dwóch żołnierzy, uniósł broń i wycelował.

– Dalej, naprzód! – krzyknął.

Żołnierze wybiegli na korytarz i otworzyli ogień w kierunku strażników, od razu ich eliminując. Zaraz potem ruszyli w stronę wejścia do centrum dowodzenia. Właz na drugim końcu korytarza nagle się otworzył, pojawili się członkowie takarańskich oddziałów bezpieczeństwa. Porucznik Waddell i jego podwładni byli jednak przygotowani i zasypali wrogów gradem ładunków z broni energetycznej, dzięki czemu planowana zasadzka spaliła na panewce.

– Teraz do centrum dowodzenia! – rozkazał porucznik, wstając.

Jessica zatrzymała się na chwilę na skraju skrzyżowania, obserwując, jak porucznik z kilkoma żołnierzami jedynki biegnie w kierunku wejścia. Wilkie czekał w tym czasie na drugim skrzyżowaniu, zabezpieczając tyły.

Przy włazie wejściowym pojawiły się błyski. Jessica, słysząc odgłosy strzałów z broni energetycznej, rzuciła się ku wejściu, ale zanim dotarła, wszystko ucichło. Zatrzymała się i odbezpieczyła broń, po czym wskoczyła do środka.

Centrum dowodzenia było mniejsze, niż się spodziewała, jednak nieco większe od mostka na „Aurorze”. Zginęło co najmniej trzech wrogów, z których jeden wydawał się być technikiem, a nie żołnierzem. Na podłodze leżało też dwóch martwych Corinari, a na twarzy porucznika Waddella widoczny był grymas bólu. Otrzymał postrzał w lewe udo.

Po drugiej stronie pomieszczenia stał kapitan okrętu wraz z trzema członkami sztabu dowodzenia. Wszyscy prawdopodobnie byli arystokratami. Prawie niewidoczna ściana pola siłowego, lekko migocząca w świet­le, oddzieliła takarańskich oficerów od Corinari.

– Natychmiast się poddajcie! – krzyknął Waddell. Pomimo silnego bólu wciąż trzymał broń gotową do strzału.

– Nie sądzę – odpowiedział kapitan „Loranoi”.

Jessica zauważyła otwarty właz, a dzięki mapie taktycznej rozpoznała, że znajduje się za nim tunel prowadzący do innego pomieszczenia, w którym czeka zacumowana kapsuła ratunkowa dowództwa, wyposażona w napęd nadświetlny.

– Poddajcie się albo zginiecie! – powtórzył porucznik.

– Wątpię – odparł drwiąco kapitan. – To pole siłowe zostało zaprojektowane po to, żeby eliminować skutki działania broni energetycznej. Nic nam nie zrobicie, a my w tym czasie uciekniemy.

Jessica wycelowała i wystrzeliła z pistoletu. Kula przebiła udo oficera stojącego obok kapitana. Mężczyzna z okrzykiem bólu upadł na pokład. Kapitan drgnął zaskoczony, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Wygląda na to, że ta wasza osłona nie działa zbyt dobrze w przypadku broni balistycznej – oznajmiła Jessica.

Dwaj oficerowie szybko odwrócili się, chcąc pobiec do wyjścia ratunkowego, ale powstrzymało ich kilka kolejnych pocisków z pistoletu Jessiki, rykoszetujących od klapy włazu.

– A teraz wyłączcie pole siłowe, rzućcie broń i podnieście ręce – poinstruowała spokojnie. – I to już.

Waddell spojrzał na Jessicę. Pomimo bólu zdołał się uśmiechnąć.

***

Jessica poprowadziła grupę żołnierzy eskortującą kapitana i resztę dowództwa „Loranoi” z promu transportowego do aresztu znajdującego się na dolnych pokładach „Aurory”. Chociaż zginęło dwóch Corinari, a kilku innych zostało rannych, przejęcie fregaty poszło lepiej, niż się spodziewała.

– Pani komandor porucznik! – zawołał Dumar idący obok Tuga. – Czy mogę zająć chwilę?

– Zabierz ich do aresztu i przypilnuj. Wkrótce tam przyjdę – poleciła Jessica strażnikowi.

– Tak jest!

– O co chodzi? – zapytała.

– Uważam, że najlepiej byłoby, gdybym to ja przesłuchał więźniów – rzekł Dumar.

– A to dlaczego? – zdziwiła się Jessica.

– Choćby z tego powodu, że nie mówi pani w ich języku – wyjaśnił Tug.

– Założę się, że przynajmniej kilku z nich mówi w Angla – stwierdziła z nutą sarkazmu. – A jestem całkiem pewna, że kapitan zna nasz język.

– Może mieć pani rację – zgodził się Dumar. – Ale w każdym języku istnieją pewne niuanse, które mogą pozwolić na ujawnienie ważnych informacji lub dać przesłuchującemu wskazówki, w jakim kierunku powinna podążyć rozmowa. Angla nie jest ich językiem ojczystym, więc nie ma mowy o takich niuansach. Poza tym przebywam wśród nich od dziesięcioleci. Wiem, jak myślą, znam ich politykę, społeczeństwo i ambicje, a także lęki.

Jessicę zaintrygowało słowo „lęki”. Spojrzała Dumarowi prosto w oczy.

– Jak pan zamierza to zrobić? – zapytała.

Nie chciała dopuścić do kolejnego fiaska, takiego jak wówczas, gdy kontrolę nad przesłuchaniem przejęła Jalea. Po protestach, jakimi zasypała kapitana w związku z tym incydentem, ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była ponowna dyskusja z Nathanem.

– Odkryję ich lęki i wykorzystam do uzyskania potrzebnych informacji – wyjaśnił Dumar.

Jessica wpatrywała się przez chwilę w mężczyzn.

– Nic im się nie stanie, przysięgam – obiecał Dumar.

– Muszę przy tym być – zażądała.

– Nie ufa mi pani?

– Zgadza się, faktycznie nie ufam. Ale proszę nie brać tego do siebie. Nie ufam większości ludzi.

– A mnie ufasz? – zapytał Tug.

– Tak, tobie ufam. Ale i tak muszę tam być.

– W takim razie w porządku – zgodził się Dumar. – Ale musi pani obiecać, że nie będzie się wtrącać. Jeśli więźniowie zauważą, że w pomieszczeniu jest ktoś, kto im współczuje, staną się bardziej pewni siebie.

– To nie będzie moje pierwsze przesłuchanie – stwierdziła krótko Jessica, kierując się w stronę wyjścia.

„Tylko drugie” – pomyślała.

***

Dumar wszedł do pokoju przesłuchań. Za nim pojawił się mężczyzna ubrany w fartuch laboratoryjny, a także Tug i Jessica. Czterej takarańscy arystokraci, w tym kapitan „Loranoi”, siedzieli w rzędzie po przeciwnej stronie specjalnego stołu, mając ręce i nogi solidnie przymocowane do krzeseł przytwierdzonych do podłogi. Dumar przelotnie przyjrzał się ich twarzom, zauważając, że podczas gdy trzej oficerowie wydawali się nieco zdenerwowani, dowódca „Loranoi” siedział spokojnie, a przynajmniej potrafił dobrze ukryć obawy.

Tug i Jessica stanęli pod przeciwległą ścianą obok wyjścia. Mężczyzna w fartuchu laboratoryjnym zabrał się do rozpakowywania torby z oprzyrządowaniem, a w tym czasie Dumar zaczął spokojnie rozmawiać z więźniami w ich języku. Tug tłumaczył Jessice każde słowo ledwo słyszalnym szeptem.

– Panowie – powiedział Dumar, kładąc jednocześ­nie na stole urządzenie elektroniczne – żałuję, że ograniczenia czasowe nie pozwalają na przeprowadzenie normalnego przesłuchania.

Mężczyzna w fartuchu laboratoryjnym przykleił kilka elektrod na głowie i szyi pierwszego, najmłodszego z czterech więźniów, podłączając je do przewodów wychodzących z urządzenia.

– Ten proces zawsze niezmiernie mnie fascynuje – kontynuował Dumar, otwierając apteczkę i wyjmując z niej dwie fiolki oraz dwie strzykawki pneumatyczne. – Niestety, ze względu na to, że wysłaliście drona komunikacyjnego wyposażonego w urządzenie energii punktu zerowego, czas jest teraz najważniejszy.

Dumar, mówiąc to, nie spoglądał na żadnego z mężczyzn. Zamiast tego skupił uwagę na przygotowaniu strzykawek. Gdy skończył, podniósł wzrok i zaczął się badawczo wpatrywać w siedzącego po lewej arystokratę, któremu przymocowano elektrody.

– Zaczniemy od ciebie – stwierdził spokojnie.

– Jestem podporucznik Garamond Dentone z domu Dentone – odpowiedział natychmiast pierwszy z więźniów. – Syn Garricka Dentone, pana...

– Nie obchodzi mnie, kim jesteś – przerwał Dumar z irytacją. – Ani z jak bardzo szlachetnego rodu pochodzisz.

Przyłożył do szyi mężczyzny strzykawkę i zaczął nią poruszać, aż wskaźnik pozycjonujący zmienił kolor z czerwonego na zielony.

– Zależy mi tylko na informacjach o liczbie, położeniu i sile okrętów floty cesarskiej oraz czy zostały wyposażone w urządzenia energii punktu zerowego. Jeśli tak, muszę znać ich nazwy.

Dumar nacisnął guzik na strzykawce. Rozległ się ledwie słyszalny syk, gdy płyn został wstrzyknięty do żyły.

– Co to jest? – wykrzyknął podporucznik Dentone. – Co mi wstrzyknąłeś? Żądam odpowiedzi!

– To nie czas ani miejsce na stawianie żądań, podporuczniku – stwierdził Dumar. – Właśnie wstrzyknąłem ci dość szybko działającą truciznę – wyjaśnił, obchodząc stół wokoło i odkładając strzykawkę. – Masz trzy, może cztery minuty, zanim zacznie działać.

Spojrzał uważnie na więźnia i dodał:

– W twoim przypadku raczej cztery. Wydajesz się trochę przekarmiony.

Prawie się uśmiechnął, wskazując drugą strzykawkę.

– Ta zawiera antidotum, które działa równie szybko jak trucizna, a może nawet szybciej. Jednak w twoim przypadku proces potrwa dłużej ze względu na masę ciała. – Spojrzał więźniowi w oczy. – Teraz powiedz, co chcę wiedzieć, a otrzymasz antidotum.

– Ale ja nic nie wiem! – zaczął się bronić podporucznik. – Jestem tylko operatorem czujników. Prawdopodobnie wiesz więcej ode mnie o flocie cesarskiej.

– Na ilu okrętach zainstalowano urządzenie energii punktu zerowego? – zapytał Dumar.

– Nie wiem!

Dumar popatrzył na ekran urządzenia elektronicznego, jakby sprawdzając odpowiedź młodego oficera. Odwrócił głowę w stronę Jessiki i Tuga, rzucając w ich stronę rozczarowane spojrzenie.

Jessica nie poruszyła się i nie uległa pokusie, żeby zainterweniować. Dumar obiecał, że nie skrzywdzi żadnego z więźniów, a Tug potwierdził, że na pewno dotrzyma słowa. To musiał być blef.

Dumar odwrócił się do podporucznika, który zbladł i zaczął się pocić.

– Ile okrętów znajduje się obecnie w macierzystym systemie Takary?

– Nie wiem! Jesteśmy na patrolu już od trzech miesięcy! Skąd mam to wiedzieć?

– A ile tam stacjonowało, gdy opuszczaliście system?

– Nie pamiętam! O Boże! – Podporucznik pocił się coraz bardziej, a jego skóra zaczynała przybierać popielaty odcień. Mężczyzna zaczął się gorączkowo szarpać, usiłując zerwać więzy. – Proszę, musisz mi uwierzyć!

Dumar spojrzał na urządzenie elektroniczne.

– Podporuczniku, chciałbym, ale obawiam się, że mój mały elektroniczny przyjaciel mówi co innego.

– Proszę, daj mi antidotum! – zaczął błagać oficer.

– Powiedz, ile jest okrętów!

– Ja... ja... och... – Podporucznik zaczął się rozglądać po pomieszczeniu, jakby zapomniał, gdzie się znajduje. Nagle jego tułowiem wstrząsnął dreszcz, mięśnie gwałtownie się napięły, a głowa z mocno zaciśniętą szczęką odchyliła się do tyłu. Oddech przyspieszył, a cała krew odpłynęła z twarzy i dłoni. Ciałem kilka razy wstrząsnęły konwulsje, po czym mężczyzna zwiotczał na krześle.

Pozostali jeńcy patrzyli prosto przed siebie, nie chcąc widzieć tego, co mogło się stać również z nimi.

Jessica ruszyła do przodu, ale na jej ramieniu spoczęła ręka Tuga.

– Zaufaj mu, Jess – szepnął. – Tak jak ja.

Wciąż nie tracąc panowania nad sobą, zaczęła obserwować Dumara, który zdejmował elektrody z nieruchomego ciała pierwszego więźnia, uważając na ślinę wyciekającą z ust. Dumar pociągnął nosem, a jego twarz wykrzywiła się od ohydnego zapachu.

– Wygląda na to, że ostatnim czynem młodego podporucznika była utrata kontroli nad płynami ustrojowymi – zauważył. – A może również nad ciałami stałymi. Rzeczywiście nieprzyjemna sprawa, ale przecież można się było tego spodziewać.

– Nie możesz tego zrobić – sprzeciwił się kolejny więzień, gdy elektrody zostały zamocowane na jego głowie i szyi.

– Och, ależ mogę – uśmiechnął się Dumar.

Był tak rozluźniony, że wydawało się, jakby naprawdę dobrze się bawił. Wziął ze stołu strzykawkę z trucizną i wstrzyknął ją oficerowi.

– I będę to robić, dopóki któryś z was nie powie tego, co chcę wiedzieć. – Odłożył strzykawkę z trucizną i wziął do ręki drugą z antidotum. – Twoja kolej, poruczniku. Na ilu jednostkach zainstalowano urządzenie energii punktu zerowego?

– Gdy wyruszaliśmy, w systemie Takary było jedenaście okrętów – odpowiedział natychmiast zapytany.

– Poruczniku! – sprzeciwił się komandor porucznik, który był następny w kolejce.

Dumar spojrzał na urządzenie elektroniczne, po czym uśmiechając się, zwrócił się do drugiego więźnia:

– Nieźle! Prawie mnie przekonałeś. Z pewnością nie jest łatwo wydobyć informacje od takarańskiego arystokraty. W końcu jesteście ludźmi honorowymi i lojalnymi wobec imperium oraz waszego przywódcy, Caiusa Wielkiego, prawda?

– Przysięgam, mówię prawdę! – wykrzyknął porucznik. Powoli zaczynał się robić blady.

– Ile okrętów korzysta obecnie z urządzenia energii punktu zerowego?

– Był tylko jeden taki okręt, „Campaglia”. Został jednak zniszczony w bitwie pod Taroa. Gdy opuszczaliśmy układ, właśnie nadlatywał „Avendahl”, aby poddać się modernizacji.

Dumar rzucił okiem na ekran urządzenia elektronicznego i pokręcił głową z konsternacją.

– Naprawdę myślisz, że jestem głupcem? Czy rzeczywiście wierzysz, że tak łatwo można mnie oszukać?

– Nie kłamię. Przysięgam! Wiem tylko, że powiedziałem samą prawdę! – Porucznik zbladł jeszcze bardziej, oblał się zimnym potem i zwymiotował. Chwilę później jego ciało również zwiotczało i zawisło na krześle. Odór odchodów stał się jeszcze mocniejszy.

– Trudno jest uzyskać właściwą dawkę tej trucizny. Najwyraźniej ten człowiek był w znacznie lepszej kondycji fizycznej niż poprzedni. – Na twarzy Dumara nie było widać emocji.

– To nie tak miało być – wymamrotała Jessica.

– Proszę... – zaczął Tug.

– Nie, to jest złe!

– Jessica, proszę! – powtórzył Tug.

– Nie, natychmiast z tym skończmy! – rozkazała Jessica.

Dumar szybko chwycił strzykawkę pneumatyczną i stanął za trzecim więźniem.

– Nie skończymy, dopóki nie otrzymamy potrzebnych informacji!

– Nie można po prostu w taki sposób bezmyślnie zabijać! – sprzeciwiła się Jessica.

– Ci ludzie zabili tysiące, jeśli nie miliony istnień, i to tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy! Jeśli będę musiał, zabiję ich wszystkich po kolei. Ale muszę otrzymać odpowiedzi!

Bez wahania wstrzyknął truciznę trzeciemu mężczyźnie.

– Jezu! – zawołała Jessica. – Nathan powyrywa mi nogi z dupy! Ty sukinsynu! Obiecałeś, że to się nie wydarzy! – wrzasnęła, odwróciwszy się do Tuga.

– Ile okrętów jest w systemie Takary?

Trzeci więzień, komandor porucznik, spokojnie spojrzał Dumarowi w oczy.

– Gdy prawie trzy miesiące temu opuszczaliśmy system Takary, znajdowało się tam jedenaście okrętów. Właśnie zaczęto modernizować „Avendahla”. Ponieważ rozbudowa „Campaglii” zajęła niecałe cztery miesiące, a „Avendahl” został wykonany według tego samego projektu, podejrzewam, że prace zajmą tyle samo. To wszystko, co wiem. Przysięgam. A teraz daj mi antidotum. Nie chcę umierać.

– Jaki jest skład floty w systemie Takary? – kontynuował Dumar.

– Daj mu antidotum, Dumar! – rozkazała Jessica.

– Nie jestem pewien. Być może są tam jeszcze dwa krążowniki i siedem fregat.

– To dziesięć, a nie jedenaście! – stwierdził Dumar.

– Daj mu teraz to pieprzone antidotum! – powtórzyła Jessica.

– Nie!

Jessica wyciągnęła broń i wycelowała w głowę Dumara.

– Daj mu to albo rozsmaruję twój pieprzony mózg po całej ścianie!

Szybko zrobiła krok w lewo, unikając Tuga, ponieważ zauważyła, że próbuje ją powstrzymać.

– Nie ruszaj się, Tug – zagroziła. – A przynajmniej pomóż mi, bo inaczej też oberwiesz!

Trzeci więzień dostał konwulsji, a twarz zupełnie mu zbladła. Chwilę później zwiotczał jaki inni, a z jego ciała zaczęły wyciekać płyny ustrojowe.

– Do cholery, Dumar! – Jessica zaklęła. – Obiecałeś mi, że nic im się nie stanie!

– Robiłem, co należało! Brutalność to jedyna rzecz, jaką ci ludzie rozumieją!

– Jezu, nawet kadet pierwszego roku wie, że to nie jest sposób, żeby uzyskać przydatne informacje!

– Dlaczego tak bardzo się nimi przejmujesz? – zapytał Dumar.

– Ponieważ to są ludzie, głupku, tak jak my!

– Oni nie darzyliby cię takim samym szacunkiem!

– W porządku! Aresztuję was obu! Pozwólmy kapitanowi zająć się tym gównem – powiedziała Jessica, wskazując pistoletem wyjście.

– Nie, musimy dokończyć przesłuchanie!

– On ma rację – stwierdził w doskonałym Angla kapitan „Loranoi”.

Jessica ze zdumieniem spojrzała na arystokratę.

– Co takiego powiedziałeś?

– Powiedziałem, że należy dokończyć przesłuchanie – powiedział spokojnie czwarty więzień. – Ale nie trzeba już kontynuować tej farsy. Zapewniam, że mam zamiar w pełni z wami współpracować. Udostępnię wszelkie informacje, jakie posiadam.

Jessica wyglądała na zdezorientowaną.

– Co jest, do cholery? – Popatrzyła na Dumara, który nawet się nie uśmiechnął ani nie zmienił wyrazu twarzy. Jedynie jego brew lekko się uniosła. Za to Tug miał zadowoloną minę.

– Ci goście nie umarli, prawda?

– Nie złamałem obietnicy. Rzeczywiście nie zo­stali skrzywdzeni – zapewnił Dumar. – Najwyżej mogą mieć kilka siniaków na nadgarstkach i będą nieco zawstydzeni, że zabrudzili sobie mundury.

Jessica schowała broń. Była wściekła z powodu oszustwa, chociaż po części podziwiała profesjonalne wykonanie. Dumar z Tugiem wykorzystali nawet ją, ponieważ wiedzieli, że w końcu zareaguje. Wszystko zostało dobrze rozegrane. Co ważniejsze, dzięki fortelowi istniała teraz szansa, że zdobędą rzeczywiście ważne informacje.

– Kapitanie, ciekawi mnie jedna rzecz – powiedział Dumar do więźnia. – Skąd wiedziałeś, że to wszystko podstęp?

– Oficerowie mówili prawdę. Nie uwierzyłem więc, że urządzenie, w które się wpatrywałeś, było prawdziwym wykrywaczem kłamstw, bo musiałby być niewiarygodnie nieskuteczny. Poza tym oficer wywiadu Corinari wiedziałby, że tylko kapitan jest w posiadaniu informacji, które was interesują. Pokazowe przesłuchanie niższych rangą miało na celu obniżyć moje morale i zmusić mnie do współpracy.

– Mogłeś więc już na samym początku powiedzieć, że chcesz współpracować. Oszczędziłbyś im cierpień.

– Przecież to zupełnie logiczne – wyjaśnił kapitan „Loranoi”. – Gdyby któryś z tych ludzi kiedykolwiek wrócił na Takarę i poinformował dowództwo, że zacząłem współpracować z wrogiem, moja rodzina straciłaby wszystko.

– Pozwoliłeś im uwierzyć w to, że umierają – zaprotestowała Jessica. – Pozwoliłeś, żeby załatwiali się pod siebie.

– Nigdy mi na nich nie zależało – odpowiedział sucho kapitan i dodał: – Czy byłoby możliwe, abyśmy zmienili pomieszczenie, zanim zaczniemy? Zapach ekskrementów staje się nieco przytłaczający.

– Strażnik! – zawołała Jessica.

Tug potrząsnął głową, słysząc wyjaśnienia kapitana i widząc jego obojętność na los oficerów.

– Zabierz go do innego pomieszczenia – rozkazała Jessica żołnierzowi. – Zaraz tam przyjdziemy.

– Tak jest – odpowiedział strażnik i zaczął uwalniać kapitana z więzów.

– Arystokraci – wymamrotał Dumar, potrząsając głową, gdy więzień opuszczał pomieszczenie.

– A jeśli chodzi o was, dupki, jeszcze się z wami policzę – zapewniła Jessica. – Wiecie o tym, prawda?

– Jestem tego pewien – odpowiedział Tug.

***

– „Campaglia” to pierwszy okręt floty cesarskiej, który został wyposażony w urządzenie energii punktu zerowego – wyjaśnił Dumar kapitanowi Scottowi w sali odpraw. – Jego zadaniem było przetestowanie napędu w różnych warunkach. Jednak gdy władze imperium dowiedziały się o istnieniu bazy rebeliantów w systemie Taroa, wysłały tam „Campaglię”, aby przeprowadziła szybkie uderzenie. Pierwotnie w urządzenie energii punktu zerowego zamierzali wyposażyć trzy główne pancerniki. Dowództwo floty wierzyło, że okręty staną się niezwyciężone. „Avendahl” miał był następny, a jego modernizacja wciąż trwa.

– Ile jeszcze potrwa? – zapytał Nathan.

– Biorąc pod uwagę czas, w jakim zmodernizowano „Campaglię”, możemy przyjąć, że zajmie to jeszcze kilka tygodni.

– Kapitanie, możemy mieć mniej czasu – powiedziała Cameron. – Za drugim razem jest zwykle szybciej niż za pierwszym.

– To prawda – zgodził się Nathan.

– Mógłbym się z tym zgodzić – potwierdził Dumar. – Planowano, że kolejnymi okrętami wyposażonymi w nowy napęd będą „Yamaro” i „Wallach”.

– Ale wcześniej powiedziałeś, że w to urządzenie chcą najpierw wyposażyć pancerniki.

– Tak, jednak po zniszczeniu „Campaglii” Caius wpadł we wściekłość. Plotka głosi, że stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny z powodu tajemniczego znikającego okrętu, który wciąż go nęka.

– Kolejna wiadomość rzeczywiście powinna go wyprowadzić z równowagi – zażartowała Jessica.

– W tej plotce jest więcej prawdy, niż się wydaje – wyjaśnił Dumar. – Według kapitana „Loranoi” wielu arystokratów martwi się o bezpieczeństwo swoich posiadłości. Odbyło się nawet dyskretne spotkanie, gdzie rozważano, czy byłoby możliwe obalenie Caiusa i podzielenie imperium na wiele oddzielnych bytów, którymi rządziłyby różne rody.

– To całkiem wygodne rozwiązanie – odpowiedział Nathan.

– Kapitanie, nie przykładaj zbytniej wagi do takich dyskusji – ostrzegł Tug. – Odkąd imperium zostało zmuszone do porzucenia zewnętrznych światów, żeby zachować kontrolę nad układami centralnymi gromady Pentaura, arystokraci wciąż rozmawiają prywatnie o takich sprawach.

– To prawda – zgodził się Dumar. – Najważniejszym czynnikiem, który zawsze zapobiegał rewolucjom, była jednak obecność pancerników dowodzonych przez najwyższej rangi arystokratów, lordów Takary.

– Lordowie Takary? – powtórzył Nathan. – Ci ludzie naprawdę uwielbiają nadawać sobie pięknie brzmiące tytuły, nieprawdaż?

– Rzeczywiście. Lordowie Takary są władcami czterech głównych światów w macierzystym systemie.

– Czterech światów? Ma pan na myśli cztery zamieszkane planety w ich systemie? – zapytał nieco zdziwiony Nathan.

– Tak naprawdę jest tam osiem światów – wyjaśnił Tug. – Trzy planety i pięć księżyców.

– Chcesz powiedzieć, że jeden system zawiera aż tyle przyjaznych światów?

– Prawdę mówiąc, pierwotnie istniały tylko dwa takie miejsca – wyjaśnił Dumar. – Były to Takara i księżyc Liko. Dopiero później zmodyfikowano inne, żeby stworzyć odpowiednie warunki do życia. Te operacje przeprowadzono dość dawno temu, być może nawet przed siedmiuset lub ośmiuset laty.

– Ilu ludzi zamieszkuje teraz system Takary? – zapytała Cameron.

– Ponad czterdzieści miliardów – odpowiedział Tug.

– Kapitanie, moglibyśmy wykorzystać obecną sytuację – powiedział Dumar. – Zarówno „Campaglia”, jak i „Wallach” zostały zniszczone. Gdybyś zdołał w jakiś sposób zlikwidować „Avendahla”, pomniejsi arystokraci mogliby uznać to zdarzenie za doskonałą okazję do obalenia Caiusa.

– To mogłoby zadziałać na naszą korzyść – zauważył Nathan.

– Albo też doprowadzić do jeszcze większego chaosu, śmierci i zniszczenia, gdyby arystokracja zaczęła walczyć między sobą. Takie walki prawdopodobnie miałyby miejsce w systemie Takary, a nie tutaj. Mogłyby upłynąć lata, zanim sytuacja by się uspokoiła. Dałoby to wojskom Corinari czas na stworzenie odpowiedniej obrony, zwłaszcza teraz, gdy dysponują technologią napędu skokowego.

– Warto się nad tym zastanowić – podsumował Nathan. – Dziękuję.

– Jeśli nie ma pan już pytań, chciałbym kontynuować rozmowę z kapitanem „Loranoi” – powiedział Dumar. – Uważam, że mogę uzyskać od niego znacznie więcej informacji.

– Bardzo dobrze, proszę wracać na przesłuchanie – odrzekł Nathan. Dumar pochylił głowę i wyszedł z pomieszczenia.

– Będziemy musieli jakoś zweryfikować te informacje – stwierdziła Jessica.

– Zgadzam się z tym. Przynajmniej na ile jest to możliwe.

– Powinienem odbyć misję zwiadowczą do systemu Takary – powiedział Tug.

– Myślisz, że to rozsądne? – zapytał Nathan.

– Nie, ale niestety konieczne. Sądzę jednak, że jeśli utrzymam emisję na niskim poziomie i ograniczę użycie systemów, będę mógł niezauważony dryfować przez system.

– Bardzo dobrze, ale bądź ostrożny – zgodził się Nathan.

– Oczywiście – odpowiedział Tug i wyszedł.

Nathan spojrzał na datapad, by zapoznać się z raportem z przesłuchania.

– Jezu, Jess. Czy on naprawdę spowodował, że załatwili się pod siebie?

– Tak. Nie było to przyjemne.

– I ciebie też oszukał?

– Tak – przyznała. – Jest w tym dobry.

– Ale Tug wiedział, co się dzieje?

– Yhm.

Nathan zauważył, że Jessica wciąż była trochę zła, bo zabawiono się jej kosztem.

– Wiesz, teraz cieszę się, że nie jestem Tugiem ani Dumarem – stwierdził.

– Masz cholerną rację!

Nathan zaśmiał się cicho.

– Jess, mam dla ciebie nowe zadanie – zaczął. – Musimy nawiązać kontakt z dowództwem Corinari. Na podstawie przechwyconych przez Naralenę transmisji można wnioskować, że sytuacja na Corinair jest teraz dość chaotyczna. Obawiam się, że może być nawet gorsza niż po ataku „Yamaro”. Zbierz zespół i zobacz, co się tam, do cholery, dzieje. Musimy porozmawiać z kimkolwiek, kto w tej chwili dowodzi na tej planecie.

– Tak jest.

Koniec darmowego fragmentu

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10