Terremoto - Jarosław Mikołajewski - ebook + książka

Terremoto ebook

Jarosław Mikołajewski

4,7

Opis

Trzęsienie ziemi jest dla Włochów kataklizmem znacznie częstszym i bardziej złowrogim niż powódź dla Polaków. Trzęsienia, które nawiedziły w drugiej połowie 2007 roku Umbrię, Marche i, w mniejszym stopniu, Toskanię oraz Lacjum, dotknęły samego serca Włoch i Europy. Do rangi symbolu urósł widok zburzonej Nursji – ojczyzny św. Benedykta i św. Scholastyki. Zwłaszcza bazylika, po której pozostała tylko frontowa ściana. I widok ludzi modlących się na placu, klęczących jak przed widmem odchodzącego świata, zwiastunem Apokalipsy. Ale kataklizm wyzwolił również braterstwo.

Nie tylko ludzi. Również ludzi i zapomnianego Boga.

Ludzi i zwierząt.

Ludzi i ich odziedziczonego pejzażu.

Reporter-poeta wędruje do miejsc nawiedzonych przez trzęsienia ziemi. Oto Nursja – zburzone serce naszego świata. Oto ludzie, których świat się zawalił, oto ból odwiecznych pytań o sens, o przemijanie, o zło i o Boga. Kiedy miasta powstaną z ruin, a wczorajsze trzęsienia ziemi przejdą do historii, ta opowieść nadal będzie żyła nie jako „stop-klatka” chwili, ale krwawiąca rana – jako to, co wieczne jest w człowieku – ks. Adam Boniecki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 94

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo poruszająca.
00

Popularność




dla Luki

i Włochów, którzy mając góry,

nie zapominają o morzu,

ratując innych,

ocalają siebie

i nas

Nie tak miała wyglądać ta podróż.

Chciałem iść na nogach, z Norcii do Asyżu.

Zaplanowałem to sobie jak dziecko, które wymyśla nową planetę na lekcję rysunków. Niestety, do dziś pokutuje we mnie dziecięca wyobraźnia: kiedy ktoś opowiada o drodze z leśniczówki do lasu, widzę ją jakby z góry. Widzę drewnianą chatkę, serpentynę ścieżki, las. Las jest przyjazny, droga bliska, chata jak z piernika.

To defekt, w dodatku taki, który ośmiesza. Oto deklaruję w domu: chcę iść na piechotę. Córka zaraz chce pójść ze mną, ale bałbym się o nią. Że akurat wtedy zatrzęsie się ziemia. Nie wiem, jak w górach wygląda trzęsienie ziemi.

Poza tym Rysiek przestrzegał, żeby nikogo nie zabierać do pracy.

– Będziesz się martwił, czy zjadła, czy ma wygodnie – mawiał reporter. – Będziesz podawał płaszcz. I przestaniesz widzieć. Stracisz kontakt z ludźmi, których spotkasz na miejscu.

Tam, już na miejscu, też pukają się w głowę. Bo na przełomie lat 2016 i 2017 seria trzęsień ziemi jest serią stulecia i zima jest zimą stulecia. Żeby móc iść pieszo, odsuwam podróż w kalendarzu, ale na początku marca śnieg wciąż leży wszędzie. I walczy o lepsze ze skałami na drogach. Z pęknięciami ziemi, które biały puch dobrze maskuje.

Jestem mięsem, a krajobraz jest wygłodzony zimą, przerażony wstrząsami.

Kiedy będziemy z Lucą w górskim Castelluccio, strażacy powiedzą, że rano znaleźli na śniegu szkielety kilku zagryzionych owiec.

– Wczoraj – dodadzą jeszcze – kiedy jechaliśmy do Norcii, zobaczyliśmy na poboczu klęczącego cielaczka. Był rozpruty. Wilki na nasz widok uciekły. Ale cielaczek zginął.

Nie spytałem, co się robi z klęczącym cielaczkiem. To pytanie przyszło mi do głowy później. Ratuje się go? Zabiera? Czy się odjeżdża? Zostawia wilkom na potem, na zaraz?

– Powiedzmy, że są trzy rodzaje trzęsienia ziemi – mówi Luca Cari i zaprasza do jeepa. – Jak w Amatrice, jak w Nursji i jak w Castelluccio. I każdy z tych rodzajów jeszcze jakoś można scharakteryzować…

Mówi jak praktyk, nie jak sejsmolog, którym zresztą nie jest. Luca to strażak. A raczej ktoś pomiędzy strażakiem a świadkiem. Nie tylko tak jak każdy strażak jest świadkiem pożaru. Raczej jak reporter, który będąc świadkiem, bez przerwy zastanawia się nad swoją rolą, nad własnym warsztatem i nad każdym słowem.

Tyle że od słów reportera czyjś los nie zależy tak bezpośrednio, tak wprost. Tak indywidualnie. Słowo reportera może przeżłobić. Ludzi i społeczeństwa. Można wyobrazić sobie, że zmieni los albo nastawienie świata. Tymczasem słowo Luki może więcej: zabić albo przywrócić do życia. Uchronić albo skazać.

– W Rigopiano – opowiada – nie mieliśmy nadziei, że znajdziemy kogoś żywego. Musiałbyś to zobaczyć. Jak gdyby na hotel zwalił się kawał góry. Po przybyciu nawet nie wiedzieliśmy, gdzie jest ten budynek. Lawina przesunęła go o kilkanaście metrów. Ale kopie się zawsze, nawet kiedy się nie ma nadziei. Aż znajdziesz żywego człowieka. Albo jego ciało. Tylko nie wiadomo, co wtedy powiedzieć. Wszyscy chcą dostać konkretną informację, a jeśli nie ma informacji, to choćby tę nadzieję. Każdy chce usłyszeć, że wszystko jest możliwe. Ktoś tam w środku, raczej pod spodem, tak naprawdę nie wiadomo gdzie, ma żonę, ktoś dziecko albo dwoje. Jak ten mężczyzna, który przed lawiną wyszedł na spacer. I jeśli dasz mu nadzieję, to gdy się okaże, że jego bliscy zginęli, ona, ta nadzieja, go zabije. Ale nie możesz też pozbawić człowieka wiary, że się uda, bo – powtarzam – rzeczywistość czasem zaskakuje, na szczęście. I z tym mężczyzną również wtedy tak było. Wtedy… Niecałe półtora miesiąca temu, w połowie stycznia. Przeżyły jego żona i dzieci. Pod tym samym śniegiem, tuż obok, przeżyły też inne dzieci, których rodzice jednak zginęli.

– Widziałeś – pyta po dłuższej chwili – tego chłopca, którego wyciągnęliśmy z hotelu, spod śniegu?…

Widziałem, pewnie, że widziałem. Cały świat widział dziecko, na które strażacy czekali jak na małego mesjasza. A kiedy chłopiec wynurzył się spod ziemi, tarmosili go, mierzwili mu włosy.

– Gdybyś słyszał, co wtedy mówiliśmy. Jakie słowa wychodziły nam z ust…

Wszystkie rozdziały dostępne są w pełnej wersji książki.

Wydanie drugie, Warszawa 2021

Copyright © Jarosław Mikołajewski, 2017Copyright © for this edition by Fundacja Instytut Reportażu, 2017

REDAKCJA

Julianna Jonek

KOREKTA I POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA

Małgorzata Włodarczyk

PROJEKT GRAFICZNY I TYPOGRAFICZNY SERII I OKŁADKI

Magdalena Wdowicz-Wierzbowska

ADAPTACJA PROJEKTU OKŁADKI

Barbara Niewiadomska

SKŁAD I ŁAMANIE

Michał Wysocki

ZDJĘCIE NA OKŁADCE

© Stefano Montesi / Getty Images

ZDJĘCIE AUTORA

Filip Skrońc

ISBN 978-83-66778-25-2

REDAKTOR NACZELNA WYDAWNICTWA

Julianna Jonek

KOORDYNATORKA WYDAWNICTWA

Małgorzata Borowska

Wydawnictwo Dowody na Istnienie

Imprint Fundacji Instytut Reportażu

Gałczyńskiego 7, 00-362 Warszawa

[email protected], [email protected]