Teoria gier. Pionki - Natalia Nowak-Lewandowska - ebook

Teoria gier. Pionki ebook

Natalia Nowak-Lewandowska

4,4

Opis

Gra toczy się dalej. Bohaterowie Układanki powracają. Tym razem dziennikarka Julianna Różańska oraz jej brat Jakub będą musieli rozwikłać sprawę zaginięcia najbliższej osoby…

Po powrocie do Łodzi Różańscy próbują poukładać swoje życie na nowo. Jednak trudne relacje z rodzicami uniemożliwiają Juliannie rozliczenie się ze swoją przeszłością. Tymczasem Majka, od czasu ostatniego spotkania z Tomkiem, bardzo za nim tęskni. Nie może go zapomnieć, więc gdy pewnego dnia dostaje od niego wiadomość, jej radość nie zna granic. Nie przeczuwając nic złego, umawia się z chłopakiem na spotkanie i wkrótce potem przepada bez śladu.

Nikt nie przewidywał, jak potworny los był jej pisany.

Natalia Nowak-Lewandowska zabiera nas do świata, gdzie rządzi pieniądz, a człowiek jest tylko towarem na sprzedaż. Lecz jednocześnie daje odrobinę nadziei, że prawdziwa miłość jest w stanie pokonać najgorsze zło. Pionki wciągają od pierwszej strony. Koniecznie przeczytajcie!

Agnieszka Lingas-Łoniewska, pisarka

Natalia Nowak-Lewandowska jest specjalistką od gmatwania pozornie

prostych sytuacji. Jej bohaterowie zawsze są targani emocjami, a akcja

mknie z prędkością TGV. Trudne relacje z rodzicami, handel ludźmi,

mobbing – najnowsza powieść pisarki ma w sobie wszystko, co jest

niezbędne do tego, by stać się bestsellerem.

Anna Makieła, Spadło mi z regała

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (55 ocen)
33
16
3
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

naprawdę nie można się było oderwać , aż do końca.....
00
Lavenda

Nie polecam

To nie kryminał a romansidło w stylu "i wszyscy żyli dlugo i szczęśliwe". Książka bardzo przewidywalna z infantylnymi dialogami. Strata czasu.
00
Matahari

Nie oderwiesz się od lektury

Podobnie jak w części I wartka akcja ,pełnokrwiści bohaterowie, czyta się jednym tchem! Polecam!!!
00

Popularność




Copyright © Natalia Nowak-Lewandowska

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2018

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja

Magdalena Kawka

Projekt okładki

Mikołaj Piotrowicz

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2018

eISBN 978-83-7674-755-2

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

tel./faks 61 868 25 37

[email protected]

www.replika.eu

ROZDZIAŁ 1

– Ej ty, gotko! – Szyderczy śmiech stojących przy oknie ludzi rozszedł się echem po szkolnym korytarzu.

– Urwałaś dzisiaj już głowę jakiemuś kogutowi? – Ponowna salwa śmiechu. – Krew ci ścieka z brody!

Majka minęła roześmianą grupę i nie oglądając się za siebie, poszła dalej.

Ten dzień nie wyróżniał się niczym szczególnym. Odkąd pojawiła się w łódzkiej szkole, przypięto jej łatkę gotki, nie zadając sobie trudu, aby zweryfikować prawdziwość tej tezy. Majka, przyzwyczajona do bycia outsiderem, wzruszała tylko ramionami, czasem pokazywała rówieśnikom środkowy palec i szła dalej. Ludzie z klasy ograniczali się tylko do głupich tekstów i śmiechu, więc byli niegroźni, nie musiała się nimi przejmować.

Ona sama przyglądała się im z lekkim pobłażaniem. Gwiazdy klasowe, wymalowane, z grubymi, czarnymi brwiami, wyglądały tak, jakby musiały wstawać przynajmniej dwie godziny wcześniej, żeby nadać swojej twarzy wygląd maski. Większość przerw spędzały w toalecie, gniotąc się przy jedynym lustrze i poprawiając makijaż, który stawał się coraz mocniejszy i coraz bardziej sztuczny. Potem wyginały ciała, robiły dzióbki i strzelały miliony słodkich selfiaczków, żeby zasypywać nimi media społecznościowe.

Chłopcy z klasy nie byli lepsi od dziewczyn. Ledwo wąs się sypnął pod nosem, grzywki zasłaniały pół twarzy, sylwetki mieli bardziej chłopięce niż męskie, ale stroszyli się jak koguty, żeby zaimponować plastikowym barbie. O nie, to nie było towarzystwo dla niej.

Majka nie identyfikowała się ani ze społecznością klasową, ani z żadną subkulturą, a to, że preferowanym kolorem ubrań była czerń i ciężkie buty, to jeszcze nie znaczyło, że rozpoczynała dzień od wypicia kieliszka krwi i złożenia ofiary z kota na ołtarzu znajdującym się w podziemiach.

Owszem, lubiła czasem posłuchać Siouxsie and the Banshees czy The Cure, ale nie czuła się częścią żadnej subkultury. Nie czuła się częścią czegokolwiek, nawet własnej, małej, pokręconej rodziny.

Nauczyciele uczący w jej klasie, podobnie jak uczniowie, przypięli jej łatkę sprawiającej problemy, i choć jej wygląd pozostawiał wiele do życzenia, to dla grona pedagogicznego nie on był głównym powodem, dla którego została zaszufladkowana. Jej regularne ucieczki z lekcji oraz lekceważący stosunek do szkoły i nauki nie polepszały sytuacji.

Choć do zakończenia lekcji pozostała jeszcze godzina, Majka postanowiła ponownie wcześniej wyjść ze szkoły. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz uciekła z lekcji. Kolejny raz wysłucha umoralniającej pogadanki od ojca i wychowawczyni, a potem zrobi dokładnie to samo. Naprawdę było jej wszystko jedno, czy zda do następnej klasy, czy zda maturę i dostanie się na studia. Zresztą na jakie miałaby pójść, też nie wiedziała. I było jej wszystko jedno.

Roztopiony śnieg przypominał breję, która oblepiała buty burym kolorem, pozostawiając na nich brzydkie zacieki. Czarne glany przy każdym ruchu skrzypiały i rozpryskiwały błoto na boki. Kroki dziewczyny były niespieszne, wyważone.

Zbliżała się piętnasta, ale w styczniowy, pochmurny dzień, było już prawie ciemno. Majka szła powoli, ignorując upływające minuty. Minęło już tyle czasu, od kiedy widziała ostatni raz Tomka, ale jego obraz w pamięci dziewczyny pozostawał nadal żywy.

Tęskniła za nim, zupełnie irracjonalnie, bo po tym, co jej powiedział podczas ostatniego spotkania, nie powinna. Jedynym słusznym wyjściem było zapomnienie, ale nie potrafiła. Zadał jej ból, lecz ona cały czas liczyła na to, że jakimś cudem znowu się spotkają. Nawet wyobrażała sobie takie spotkanie na setki sposobów i tym karmiła swoją tęsknotę.

Wyjazd z Katowic nie przysłużył się podtrzymywaniu tej znajomości, choć pewnie byłoby ono tylko jednostronne. Majka do tej pory nie wybaczyła ojcu, że wywiózł ją z miasta, w które zdążyła się już wtopić. Co z tego, że to Łódź była jej rodzinnym miastem, skoro wyjechała z niego jako mała dziewczynka, nigdy nie odwiedzała mieszkających tu dziadków, więc i niewiele pozostało w jej pamięci.

To w Katowicach był jej dom, choć daleko mu było do miana idealnego. Nie był nawet normalny, ale za to jedyny, jaki miała. A to jednak lepsze niż zupełnie nowe, obce środowisko.

Minął ponad rok, od kiedy wraz z ojcem i ciotką Julianną wrócili do Łodzi. Majka rozpoczęła naukę w jednym z łódzkich liceów, nie przywiązując wagi do wyboru profilu klasy ani do przyszłości, jaka czekała na nią po ukończeniu szkoły.

Różańscy zamieszkali we wspólnie wynajętym, trzypokojowym mieszkaniu w samym centrum miasta i usiłowali wrócić do miejsca, z którego będą mogli wszystko rozpocząć od nowa. Ale Majka miała wrażenie, że tylko ona ma z tym problem, jakby jej dusza została w Katowicach. Każdy dzień był tak samo beznadziejnie nudny, podobny do poprzedniego. Nie umiała wymazać przeszłości, przekuć doświadczeń w pozytywne rzeczy. Codzienność ją dobijała i zwiększała tylko odczucie pustki i tęsknoty.

Kilkukrotnie próbowała skontaktować się z Tomkiem, ale za każdym razem odrzucał jej połączenie, na wiadomości nie odpisywał. Było oczywiste, że nie chce mieć z nią nic wspólnego, ale Majka nie wierzyła, że był z nią szczery. Przecież dwa razy stanął w jej obronie, uratował ją, więc to niemożliwe, żeby tak nagle przestało mu na niej zależeć. Nie po tym, co zaszło między nimi. Majka nie chciała w to uwierzyć, nie miała takiego zamiaru.

Na dworze zaczynało się ściemniać, temperatura spadała poniżej zera, a roztopiony śnieg zaczynał zamarzać, tworząc niebezpiecznie śliską nawierzchnię. Przechodnie otuleni ciepłymi kurtkami spieszyli się do swoich domów, ale nie Majka. Ona szła wolno, zupełnie ignorując zmieniającą się pogodę.

Telefon zawibrował w kieszeni spodni. Wiedziona naiwną nadzieją, wyjęła go szybko, ale wystarczyło jedno spojrzenie na wyświetlacz, żeby z wściekłością odrzuciła połączenie i wcisnęła z powrotem aparat do kieszeni.

Nie miała ochoty na rozmowę z ojcem, który jak zwykle będzie się na nią wściekał. Może już się dowiedział, że opuściła lekcje, może jej szuka, a może odbębnia tylko swój rodzicielski obowiązek. Majka miała to w nosie. Niech dzwoni, niech się martwi. Gdyby rzeczywiście mu na mnie zależało, toby nie pozwolił, żebym wyjechała z Katowic! Posłuchałby mnie, a tak, jak zwykle wszystko jest dostosowane do niego i ciotki Julianny. Jakby mnie w ogóle nie było.

Przystanęła i rozejrzała się wokół. Idąc, jak zwykle straciła poczucie orientacji. Znowu nie wiedziała, gdzie się znajduje. Okoliczne budynki nie kojarzyły się jej z niczym, więc jedyne, co pozostawało, to uruchomienie GPS w telefonie i odnalezienie swojego miejsca położenia.

Kiedy już wiedziała, w którą stronę powinna się udać, nadal nie spiesząc się, przemierzała drogę dzielącą ją od domu.

Cisza w mieszkaniu tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że ojciec markował obowiązki rodzicielskie. Jak zwykle go nie było. Ani fizycznie, ani psychicznie, jak oczekiwałaby tego Majka. Wcześniejszy chłód, który panował w stosunkach między nimi, tylko na chwilę się zmniejszył, kiedy Jakub pogubił się po ostatnich wydarzeniach w Katowicach. Prawdopodobnie sam potrzebował bliskości, wsparcia ze strony najbliższych, ale kiedy otrząsnął się z szoku, wszystko wróciło do normy.

Zresztą wszyscy byli zszokowani i zagubieni. Nikt nie mógł się spodziewać, bo cios spadł z najmniej oczekiwanej strony. Nawet Majka była zaskoczona. Ale od tamtych wydarzeń minęło już półtora roku, więc emocje, które im towarzyszyły, wyciszyły się, obraz zbladł, a życie toczyło się dalej. Niby spokojnie, niby normalnie, a jednak cały czas coś wisiało w powietrzu.

Jakub znalazł pracę w jednym z łódzkich komisariatów, ponownie w stopniu starszego aspiranta i ponownie w sekcji zabójstw, więc nadal był rzadkim gościem w domu. Bardzo długo nie potrafił sobie poradzić z samym sobą. Choć początkowo był bardzo nieufny w stosunku do nowych kolegów, bojąc się, że któryś z nich mógłby wyciągnąć sprawę Weroniki, po czasie zorientował się, że nikt o tym nie wspomina i nie patrzy na niego podejrzliwie. To w jego głowie wciąż mieszkały demony przeszłości, które blokowały jakiekolwiek zmiany. Nie potrafił wyzwolić się od myśli o Kasi, pierwszej żonie, za którą pomimo upływu wielu lat tęsknił niezmiennie tak samo. Tęsknota mieszała się z obwinianiem jej o pozostawienie go samego ze wszystkimi kłopotami, jakie niesie ze sobą samotne rodzicielstwo. To przez to, że nie dawał sobie rady z Majką, związał się z Weroniką. Potrzebował opiekunki do dziecka i pomocy domowej, a przyszła pani Różańska nadawała się do tej roli idealnie, a potem wdepnął w najgorsze gówno, jakie tylko mógł sobie wyobrazić.

Był przerażony, kiedy prawda ujrzała światło dzienne, że będzie skończony jako policjant. Obawiał się, że skandal odbije się na ich pokiereszowanej rodzinie i nie poradzą sobie z ponownym wyjściem z sytuacji. Dlatego podjął decyzję o powrocie do rodzinnego miasta, choć to bardziej przypominało ucieczkę niż stawienie czoła przeciwnościom.

Przez wiele miesięcy zadręczał się myślami, że nic nie zauważył. Przecież był policjantem, miał wieloletnią praktykę, powinien wyczuć, że coś się dzieje. Ale był tak pochłonięty sobą, swoim żalem i pretensjami do Kasi, że nie dostrzegał, co działo się tuż obok. Kiedy prawda wyszła na jaw, miał do siebie pretensje, że narażał własne dziecko na niebezpieczeństwo, że był zbyt nieuważny i ufny. Zatracił instynkt. Policyjny węch zawiódł, choć słuszniej było stwierdzić, że to on zawiódł. Jako ojciec, pewnie również jako mąż, ale do tego wolał się nie przyznawać.

Początkowo postanowił, że już nigdy nie wróci do pracy w policji. Ten rozdział swojego zawodowego życia zamknął i nie planował otwierać ponownie. Chciał się zatrudnić gdziekolwiek, byle nie w policji, choć przecież to nie on był winny, nikt nie postawił mu żadnych zarzutów, nie miał pretensji, jednak nie potrafił ot, tak zwyczajnie wrócić do pracy. Czuł, że zawiódł.

Przez dwa miesiące po powrocie do Łodzi szukał pracy gdziekolwiek, byle tylko mieć stały dochód, jednocześnie odmawiając przyjęcia pomocy ze strony kolegi z Katowic, który mógł mu załatwić pracę w wydziale zabójstw w łódzkiej policji. Nie potrafił się przełamać. Bał się przekroczyć próg komendy, znowu wtopić się w szeregi policyjnej braci i jeszcze raz wstrząsnąć przestępczym światkiem.

Po dwóch miesiącach bezowocnych prób znalezienia pracy oraz przekonywania siebie, że wcale nie tęskni za policyjną adrenaliną, Jakub postawił sobie warunek – jeśli wejdzie do budynku komendy i zostanie przyjęty przez komendanta bez wcześniej umówionej wizyty, to zrobi wszystko, żeby dostać pracę w policji. Komendant przyjął go natychmiast, wystarczyło podane przez sekretarkę nazwisko gościa. I tak Jakub Różański wrócił do służby w policji.

Pierwsze dni nie należały do najłatwiejszych. Jakub wszystkich bacznie obserwował, szukając wśród nowych kolegów takich, którzy będą go oceniać, poddawać w wątpliwość jego niewinność. A kiedy przekonał się, że nic takiego się nie dzieje, zaczął czerpać radość z powrotu do swojej ukochanej pracy.

Jego bezpośrednim przełożonym był podkomisarz Norbert Lenkow, wieloletni pracownik, zasłużony, doceniany przez kolegów i przełożonych i zupełnie niepozorny z wyglądu. Wysoki blondyn o szarych oczach, noszący zawsze bardzo krótko ostrzyżone włosy, dobrze zbudowany, choć skrzętnie skrywający swoje rozmiary pod bluzami i spodniami bojówkami.

Miał bardzo przeciętny wygląd, na tyle zwyczajny, że ginął w tłumie podobnych do siebie twarzy, co niewątpliwie miało swoje plusy w pracy. Nie rzucał się w oczy, był trudny do opisania, bez wyraźnych cech szczególnych. Dopiero kiedy się uśmiechał, jego twarz się zmieniała, a kobiety zaczynały uważać go za przystojniaka.

Norbert od kilku lat był żonaty. Beata Lenkow pracowała w policji jako pracownik cywilny, i tam się poznali. Zdecydowanie nie była to wielka miłość z żadnej ze stron, raczej prosty, partnerski układ pomiędzy dwojgiem dojrzałych ludzi. Beata była o pięć lat starsza od męża, jednak pomimo pięćdziesięciu lat zachowała młody wygląd i sprężystą sylwetkę.

Ponieważ pobrali się późno, nie mieli i nie planowali dzieci. Wraz z upływem czasu ich związek zaczął bardziej przypominać przyjacielski układ niż małżeństwo z prawdziwego zdarzenia. Obojgu przytrafiały się przelotne romanse, jednak nigdy nie były one ważniejsze niż współmałżonek. Czasem Norbert zastanawiał się, jaki jest sens utrzymywania związku, który nigdy nie był prawdziwy, a teraz już zupełnie nie przypominał małżeństwa, ale był zbyt leniwy, żeby złożyć pozew o rozwód. Wystarczało mu na co dzień roboty papierkowej, nie miał ochoty na kolejne wizyty w sądzie.

Beata wychodziła z podobnego założenia. Na samą myśl o poszukiwaniu mieszkania, przeprowadzce, jakichkolwiek zmianach, dostawała gęsiej skórki. Wolała to, co było. Nudne, przewidywalne, ale znajome.

Wraz z upływem czasu początkowy sceptycyzm Norberta zmniejszył się, a on przekonał się do nowego podwładnego Różańskiego. Jako jeden z nielicznych znał historię Jakuba i choć sam początkowo był bardzo nieufny, to nigdy nie dał tego po sobie poznać. Nigdy też nie pozwolił na to, aby ta historia ujrzała światło dzienne. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie miałoby to konsekwencje.

Po pierwszej akcji, kiedy przekonał się, że może liczyć na Jakuba, zawiązała się między nimi cienka nić męskiej przyjaźni, jednak przyjaźń nigdy nie przekroczyła gmachu komendy policji. Nie spotykali się ani na piwie, jak wielu ich wspólnych kolegów, ani w gronie rodzinnymi, nie wyjeżdżali razem na wakacje, ale zawsze mogli na siebie liczyć, szczególnie w pracy. A to było niejednokrotnie ważniejsze niż wspólne kolacje i alkohol wypity razem przy barowym stoliku.

Tymczasem Julianna, która zajmowała najmniejszy pokój ich wspólnego, tymczasowego mieszkania, bo jak twierdziła, więcej przestrzeni na początek nie jest jej potrzebne i nie w takich warunkach już przebywała, zaczęła pracę w redakcji jednej z łódzkich gazet. Majka widziała w tym wspólnym mieszkaniu nadzieję, że będzie mogła być bliżej ciotki, ale ta wychodziła wcześnie rano i wracała późnym wieczorem, zmęczona i milcząca, zupełnie niezainteresowana rozterkami bratanicy.

Julianna Różańska nie liczyła na to, że powrót do Łodzi będzie od razu okraszony pasmem sukcesów, ale oczekiwała, że będzie w miarę normalnie. Kolega ze studiów, poproszony o pomoc w znalezieniu pracy, dość szybko uporał się z zadaniem, poruszając niebo i ziemię, niemal stając na głowie. Dzięki tym zabiegom dotarł do znajomej znajomego, która była członkiem zarządu wydawnictwa, i w krótkim czasie Julianna podjęła pracę dziennikarza w „Twojej Łodzi”.

Początkowo myślała, że złapała Pana Boga za nogi, bo trafiła do największej gazety w regionie łódzkim, ale sądziła tak do czasu, kiedy nie poznała redaktor naczelnej Malwiny Wachner. A raczej jej możliwości współpracy z pracownikami gazety.

A redaktor Wachner prezentowała cały wachlarz cech, które niebezpiecznie przybliżały jej zachowania do socjopatii. Zimna, pozbawiona empatii, wiecznie zdenerwowana, przebiegle manipulująca pracownikami, bez poczucia winy czy wyrzutów sumienia. Cała redakcja drżała na dźwięk otwieranych drzwi od pokoju naczelnej. Wprowadziła w gazecie taką atmosferę, że strach było głośniej odetchnąć.

Oczywiście miało to jeden pozytywny efekt – wszystkie artykuły były zawsze wysokiej jakości, nigdy nie było opóźnień, a na zewnątrz redakcja „Twojej Łodzi” świeciła przykładem rzetelnego dziennikarstwa.

Ale w zamian, oprócz terminowo przelewanego na konta bankowe wynagrodzenia, pracownicy gazety mieli w różnym stopniu zaawansowania nerwicę, chwilami mord w oczach, kiedy ich spojrzenia kierowały się w stronę szefowej, oraz ogólny niesmak i niechęć do przychodzenia do pracy. Gdyby nie wysokość wynagrodzeń, większość z nich pewnie już dawno by opuściła biuro „Twojej Łodzi”. Julianna, choć początkowo pełna zapału i dobrych chęci do pracy, dość szybko zrozumiała, że nie będą one miały dla szefowej większego znaczenia, bowiem Malwina Wachner od początku postanowiła, że zrobi wszystko, aby pozbyć się dziennikarki. Nie liczyło się, jak dobre są jej artykuły, ani to, że pierwsza dowiaduje się o ważnych sprawach, a co za tym idzie, dziennik zyskuje na popularności.

Głównym powodem niechęci do Julianny był sposób, w jaki została przyjęta do pracy. Ominięcie Malwiny w procesie rekrutacyjnym ubodło ją tak mocno, że postanowiła za wszelką cenę udowodnić, że to ona jest tu szefową, to do niej należy przyjmowanie i zwalnianie pracowników, bo to ona ma najlepszego dziennikarskiego nosa.

Oczywiście nie mogła odmówić prośbie członkini zarządu. To był ten rodzaj prośby, który nie podlegał żadnej dyskusji, a jakakolwiek próba mogła się dla Malwiny źle skończyć. Ale redaktor Wachner nie byłaby sobą, gdyby położyła uszy po sobie i odpuściła.

Od pierwszego dnia pracy Julianny Malwina obserwowała bacznie podwładną, próbując wyłapać jej słabe i mocne strony. Obserwowała jej relacje z innymi pracownikami, aby znaleźć haczyk, który posłuży jej do pozbycia się Różańskiej.

Bardzo szybko krótkie terminy oddania przez Juliannę artykułów skróciły się do niemal niewykonalnych, a drobiazgowość uwag płynących od redaktor naczelnej przyprawiała kobietę o gęsią skórkę. Julianna miała wrażenie, że jest traktowana przez Malwinę w inny sposób niż pozostali pracownicy. Oczywiście domyślała się, że metoda jej zatrudnienia nie była akceptowana przez szefową, ale musiała gdzieś pracować, a siedziba gazety „Twoja Łódź” była miejscem idealnym, oczywiście poza osobą redaktor naczelnej.

Każdy poranek witała bólem głowy i grymasem na twarzy, a kończyła wściekła i milcząca, zmęczona, jakby wzięła udział w bostońskim maratonie. Wyprowadzała Falkona na krótki spacer, zjadała byle co, żeby tylko zapełnić żołądek, i padała na łóżko nieprzytomna.

Chwilami miała tak bardzo dość, że tęskniła za Czerstwym i „Nowinami Śląskimi”. Może ich współpraca nie zawsze była idealna, ale nigdy nie podłożył jej przysłowiowej świni. Doceniał ją na swój zimny, pozbawiony emocji sposób. Ale nie czuła się nie na miejscu. A w „Twojej Łodzi” miała wrażenie, że wystarczy sekunda nieuwagi i pożegna się z pracą. Musiała być przez cały czas bardzo czujna i skupiona, a to powodowało silne zmęczenie.

Każdego dnia, wstając, zgrzytała zębami, wściekała się, ale wchodziła do biura redakcji z miną, która zupełnie nic nie wyrażała. Siadała przy biurku, włączała komputer i zaczynała pracę. I jak zawsze Malwina sprawdzała, kiedy Julianna przychodziła do pracy, a wieczorem kontrolowała porę wyjścia.

Bardzo często, ćwicząc cierpliwość Julianny, Malwina stawała obok niej, opierała się o biurko, patrzyła na monitor komputera i milczała. Początkowo Julianna z grzeczności pytała, czy szefowa czegoś potrzebuje, ale kiedy za każdym razem słyszała tę samą odpowiedź, przestała pytać, zaciskała zęby i udawała, że w ogóle jej nie interesuje, a z pewnością wcale nie przeszkadza obecność szefowej.

Jakiekolwiek relacje z mężczyznami zeszły na odległy plan. Julianna nie miała czasu, aby zająć się swoim życiem prywatnym. Zresztą po ostatnich przygodach z Mateuszem i Wojtkiem w rolach głównych odeszła jej ochota na nowe znajomości.

Mateusz nie dawał znaku życia, za co była mu dozgonnie wdzięczna. Nie zniosłaby jego błagalno-skomlącego tonu i próśb o danie ich związkowi kolejnej szansy. Nie, zdecydowanie to nie był mężczyzna dla niej. Za słaby, zbyt histeryczny, chyba bardziej potrzebujący opiekunki niż kochanki. A Julianna nie chciała mieć dzieci, szczególnie w osobie mężczyzny, z którym sypiała. Nie potrafił zrozumieć, że Julianna nie chce związku na stałe, wystarcza jej regularny seks i brak zobowiązań.

Wojtek Stankiewicz był bardziej uparty. Choć początkowo odpuścił, pielęgnując swoje urażone męskie ego, to po kilku miesiącach się odezwał, niezobowiązująco i bez żadnych podtekstów. Zupełnie jak nie on. Podczas rozmów telefonicznych zachowywał spokój, aż po pewnym czasie Julka zaczęła odczuwać dziwne podenerwowanie. Porywczy charakter doktora Stankiewicza był powszechnie znany, może nie akceptowany, ale wiadomo było, że można się po nim spodziewać mniejszych lub większych wybuchów.

Nie tęskniła za jego wybuchowością, ale jednak była znajomą, więc kiedy rozmawiał z nią spokojnie, zaczęła bardziej podejrzliwie traktować te rozmowy. Kiedy zaproponował spotkanie, odmówiła stanowczo, zdając sobie sprawę, że byłoby jej trudno ponownie uwolnić się od uroku mężczyzny. Przyciągał ją do siebie z jakąś niewidzialną i niezrozumiałą siłą, z którą nie potrafiła sobie poradzić, a Julianna nie lubiła sytuacji, w których traciła grunt pod nogami. Poza tym stres w pracy skutecznie zniechęcał ją do jakichkolwiek innych działań niż te związane z redakcją gazety.

Kiedy ktoś patrzył z boku na życie Różańskich, wyglądało na normalne, całkiem zwyczajne, jednak od środka, przy bliższym przyjrzeniu się, toczyła je choroba, która nie pozwalała na prawidłowe funkcjonowanie. Żyli obok siebie, pochłonięci wewnętrznym umartwianiem się, każde zajęte sobą. Jednocześnie ślepi na problemy swoich najbliższych, skupieni tylko na sobie, mocno egoistyczni i ignorujący potrzeby innych. Przebywali wspólnie na sześćdziesięciu metrach kwadratowych, zupełnie się nie spotykając. Zawsze w biegu, ze zmęczonym wyrazem twarzy, pochłonięci własnymi, z reguły niewesołymi myślami.

Ciąg dalszy w wersji pełnej