Takie urywki - Bianca Bellová - ebook
NOWOŚĆ

Takie urywki ebook

Bianca Bellová

0,0

15 osób interesuje się tą książką

Opis

Osiemnaście opowiadań – urywków z życia ludzi, z którymi spotykamy się tylko na chwilę, a których mimo to poznajemy dość dobrze. Możliwe zresztą, że znaliśmy ich od zawsze.

Synowie wytrwale (choć bez sensu) walczący o uznanie w oczach gburowatych ojców, poetka udzielająca młodemu chłopakowi wywiadu w domu spokojnej starości, osobliwe randki z Tindera, łagodna żona z miażdżącym prawym prostym, leciwy profesor w ostatniej zagranicznej podróży, kobieta z entomofobią, pogrzeb przyjaciela rodem z Big Lebowskiego, blaski i cienie praskiego Žižkova, pierwsze miłości, nieuleczalne choroby, codzienne radości i lęki.

Bianca Bellová wraca tym razem w krótkich formach. Zachowuje charakterystyczny, znany z powieści Jezioro i Mona, surowy styl oraz melancholię, ale dodaje do nich czarny humor i zaskakujące pointy. Gwiazda literatury czeskiej pokazuje nam zupełnie inne pisarskie oblicze – bezwzględnie warte poznania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Tyhle fragmenty

First published in 2021 by Host, Brno

Redakcja: Magdalena Lalak

Korekta: Aleksandra Szulejewska

Projekt okładki: Kasia Michałkiewicz-Hansen

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Wydanie książki zostało dofinansowane przez

Copyright © by Bianca Bellová, 2021

Copyright © by Host – vydavatelství, s.r.o., 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Afera, Wrocław 2025

Copyright © for the Polish translation by Anna Radwan-Żbikowska & Julia Różewicz

All rights reserved

ISBN 978-83-65707-87-1

Wydawnictwo Afera

www.wydawnictwoafera.pl

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Mamie

Takie urywki

To udowodnione naukowo. I potwierdzone w gabinetach psychoterapeutycznych. Nieważne, czym się w życiu zajmujesz – i tak najbardziej zależy ci na uznaniu rodziców. Niekoniecznie obojga. Zwykle tego, który zlewa cię z góry na dół. Wiecznie liczysz na to, że w końcu poklepie cię po plecach i powie: No, młody! Dobra robota! Duma mnie rozpiera! I chociaż upragniona pochwała nie nadchodzi, próbujesz wciąż i wciąż. Ale to niezdrowe i patologiczne. Czemu? Bo nie masz podstaw zakładać, że się w ogóle doczekasz.

Tata był ze mnie naprawdę dumny tylko raz. Przynajmniej tak zinterpretowałem wtedy jego gest: położył rękę na moim ramieniu i lekko je ścisnął. Wtedy, jak pobiłem się pod szkołą z Lacem z osiedla. A było to tak:

Wcześniej, na stołówce, Laco potrącił mnie, kiedy niosłem tacę z obiadem.

– Co się tak gapisz, głąbie? – drwił, a po mojej koszulce spływał tani sos pieczeniowy.

– Wcale się nie gapię.

– A w mordę chcesz?

– Nie chcę.

– To po lekcjach przed szkołą.

Nie miałem zamiaru tłuc się z Lacem. Był tylko klasę wyżej, ale dwa razy siedział, więc przerastał mnie o całą głowę. Poza tym chłopaki z osiedla ogólnie byli twardzi i niczego się nie bali. A ze mnie żaden zabijaka. Nigdy wcześniej się nie biłem. Nie w ten sposób. Gdyby ze szkoły było jakieś tylne wyjście, pewnie bym się nim wymknął. No ale nie było.

Stanąłem przed przeszklonymi drzwiami, z workiem na kapcie dyndającym w dłoni, i trochę mnie zatkało. Całe schody prowadzące na dwór wypełniała publika. Wieść się rozniosła, chłopaki czekają, aż będziemy się tłuc. Dawne czasy, kiedy w szkołach nie było speców od przeciwdziałania przemocy rówieśniczej i tak dalej. Wychodzę, słychać szmer. Co poniektórzy idioci gwiżdżą i wołają: I co, cioto? Już masz pełne gacie? Inni, ci, co nie cierpią Laca, mobilizująco klepią mnie po plecach.

Mój rywal stoi na chodniku pod schodami. Asfalt jest mokry, ale już nie pada. Chociaż tyle. Na mój widok Laco zrzuca z siebie kurtkę Adidasa i podaje ją swojemu przydupasowi. Frýba to typowy mały chujek, z tych, co cię kopną w głowę albo przyduszą kolanem, ale dopiero kiedy już leżysz na ziemi. Chłopaki się przekrzykują, dwóch czy trzech zbiera zakłady. Szykuje się starcie tytanów: na ring wchodzą Muhammad Ali i George Foreman. W oknie pokoju nauczycielskiego drga firanka, cielsko pedagogiczne nie może tego przegapić.

Podchodzę do Laca tak blisko, że widzę meszek pod jego nosem. Szybko oddycha. Czuję, jak cynaderki z obiadu cofają mi się do gardła. Laco bierze głęboki wdech. Uśmiecha się, lekko wysuwa język.

Oi-zuki to łatwy cios. Na karate trenujemy go w kółko. Robisz krok do przodu i z tej samej strony wyprowadzasz prosty pięścią, a drugą rękę z całych sił ściągasz w tył. Kiedy wszystko wykona się prawidłowo, taki cios ma potężne jebnięcie. Dzięki regularnym treningom działam jak automat: walę od razu, bez zastanowienia.

Laco niezbyt elegancko pada na ziemię.

– Pogięło cię? – Z nosa leci mu jucha, ma lekko rozwaloną wargę. Wije się na chodniku jak w ataku padaczki.

Biorę plecak, widownia się rozstępuje. Trochę telepią mi się kolana.

Tata odbiera mnie z gabinetu dyrektorki. Wracamy.

– Biłeś się? – pyta i ściska kierownicę tak mocno, że zupełnie bieleją mu stawy.

– No.

– I załatwiłeś go do krwi? – Głos taty drży z emocji.

– Trochę mu tam z nosa poleciało… – odpowiadam niepewnie.

Tata mocno zaciska szczęki, a potem wyciąga rękę i ściska moje ramię. Zapamiętuję to na zawsze.

Mam z nim kilka dobrych wspomnień.

Jak przypalam mu w aucie papierosa, zapalniczką, którą ładuje się w specjalnym gnieździe na desce rozdzielczej, gdzie pali się rozżarzona spiralka. W nowszych autach już takich nie ma. Tata się zaciąga, puszcza do mnie oko i wciska gaz do dechy. Piszczę ze strachu i z emocji, za oknem przemyka szary świat, tata skupia się na jeździe, ma przymknięte powieki, w kąciku jego warg tli się papieros.

Albo jak na dworze pada śnieg, siedzimy przy kominku, mama czyta na głos Hordubala Čapka, a ja i tata w skupieniu malujemy żołnierzy Wielkiej Armii Napoleona do modelu bitwy pod Austerlitz. Męskie zajęcie. Wykonujemy je bez słowa. Na wszystkich ścianach wiszą pejzaże taty.

Jednak większość wspomnień o tacie ciąży jak wędkarski ołów. Kiedy tylko przekraczał próg, jego przytłaczająca obecność zalewała cały dom. Atmosfera nagle gęstniała, a ja zrywałem się z krzesła i biegłem do siebie, chociaż wcześniej siedziałem sobie z mamą w kuchni i swobodnie gawędziliśmy przy kubku kakao.

„Pokaż dzienniczek!”

„To ma być odrobione? Mój syn na pewno nie pójdzie do szkoły z zadaniem zrobionym na kolanie!”

„Kto to pisał? Ślepy nogami? Żartujesz?”

„A tobie co? Wyprostuj się, nie stój jak lebioda!”

Siedział przy stole, uderzał dłońmi w blat, jego brwi skakały w górę i w dół. Zalatywało od niego piwem, zawsze po pracy zachodził na jedno. Stałem ze spiętymi pośladkami i z nerwów było mi niedobrze. Mama schodziła mu z drogi, a docinki, choć bywały mocne, kwitowała uśmiechem i zawsze miała dla niego ciepłą kolację w piecyku. Dostawał dwa razy większe ode mnie kotlety i dwa razy więcej frytek. Kiedy niedawno wytknąłem to mamie, tylko się roześmiała i powiedziała: „Nieprawda”.

„Stary zrzęda”, tak go nazywała. „Jak tam stary zrzęda? Był łaskaw wstać? W jakim dziś humorze? Wstaw wodę na kawę, co?”

Trzymaliśmy się razem. Mama, tata. Rodzina. Tyle tylko, że i ja, i mama zawsze lekko drgaliśmy, kiedy jego samochód parkował przed furtką. Koleżanki mamy na pewno się dziwiły: że też nie rzucisz w diabły tego chama! Ale mama miała niemodne już dziś przekonanie, że problemy małżeńskie należy rozwiązywać, i rozwiązywała je, choć jednostronnie, a mnie, jeśli mam być szczery, inne wyjście nigdy nie przyszło do głowy. Rozstania, rozwody – to były sprawy z równoległego świata innych ludzi, innych dzieci z klasy. Nie moje. Nie nasze. Mama cierpliwie znosiła swój los z ojcem, który zresztą ani nie podnosił na nią ręki, ani, przynajmniej z tego, co mi wiadomo, nie szukał przygód na boku.

Raz jednak wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło układ sił. Była u nas wtedy ciocia Marta, koleżanka mamy, która nie miała męża ani dzieci. Siedziałem z nią w kuchni, graliśmy w szachy i popijaliśmy herbatę. W radiu leciał program o muzyce poważnej. Mama brała kąpiel piętro wyżej.

– Cześć, Tom – mówi ciocia do taty, który staje w progu.

Nie lubili się, ale zachowywali pozory. Tata nie odpowiada, uchyla nieistniejącego kapelusza na powitanie i zajmuje miejsce za moimi plecami, żeby ocenić rozstawienie figur.

– Co z tobą, młody? Jak ty grasz? Nie widzisz królowej? – mówi i puka mnie palcem w czoło, mocno, aż dudni.

– Odpuść, Tom. Chłopak się uczy. I całkiem nieźle mu idzie. To towarzyska partyjka przy herbacie, nie mistrzostwa świata.

Tata robi krok w tył i patrzy na ciocię, jakby spadła z księżyca.

– A ty co się wtrącasz, kretynko? Samą gębą ludzi straszysz, więc ją przynajmniej trzymaj na kłódkę!

Ciocia zagryza wargę i bardzo się stara nie rozpłakać, ale łzy sypią się po jej policzkach szybko jak paciorki zerwanych korali.

– Jezu, Tom, ale z ciebie świnia.

Tata nalewa sobie kufel wody i wypija jednym haustem. Nie wie, że stoi za nim mama. W różowym szlafroku, z miną Attyli zwanego Biczem Bożym. Kiedy tata się odwraca, mama bez ostrzeżenia wyprowadza cios. Z pięści, ale z lekko wystawionym środkowym palcem. Moja łagodna, bezkonfliktowa mama łamie ojcu nos. Wszyscy słyszymy charakterystyczne „chrup”. Tata pada na podłogę, przyciska dłonie do nosa i na chwilę traci przytomność. Ciocia Marta jest pielęgniarką, więc udziela mu pierwszej pomocy.

Odważył się odezwać do mamy dopiero tydzień później. A ona, półsłówkiem, odpowiedziała mu po kolejnych siedmiu dniach. Po tym wydarzeniu tata trochę spuścił z tonu i już do końca życia miał krzywy nos. Czasami próbował wytknąć to mamie, ale ona niewzruszenie odpowiadała, że przez niego ciocia Marta przestała nas odwiedzać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Polecamy

Proza czeska

Jan BalabánWakacje / Możliwe, że odchodzimy • Którędy szedł aniołBianca BellováJezioro • MonaTereza BoučkováRok KogutaRoman CílekJa, Olga HepnarováEmil HaklZasady śmiesznego zachowaniaPetra HůlováPlastikowe M3, czyli czeska pornografia • Macocha • KrótkahistoriaRuchuZdeněk JirotkaSaturninMarkéta PilátováCiemna stronaMiroslav Sehnal / Břetislav UhlářGodzina w niebiePetra SoukupováZniknąć • Pod śniegiem • Najlepiej dla wszystkich • Sprawy, na które przyszedł czas • Zawsze jest ktośPetr ŠabachGówno się pali • Podróże konika morskiego • Masłem do dołu • Pijane banany • Dowód osobisty • BabcieMarek ŠindelkaZostańcie z nami • Mapa Anny • Zmęczenie materiałuZdeněk SvěrákOpowiadania i wierszKateřina TučkováBoginie z Žítkovej • Wypędzenie Gerty Schnirch • Bílá Voda

Seria Czeska Bajka

Radek MalýPopieliczkiVojtěch MatochaTruchlin • Truchlin. Czarny merkuryt • Truchlin. Biała KomnataIva ProcházkováPyszna środa • Nawet myszy idą do niebaPetra SoukupováBercik i niuniuchPavel Šrut, Galina MiklínováNiedoparki • Niedoparki powracają • Niedoparki na zawsze

Seria Czeskie Krymi

Jiří BřezinaPrzedawnienie • PołudnicaPetra KlabouchováŹródła WełtawyDaniel PetrSiostra ŚmierćIva ProcházkováMężczyzna na dnie • Roznegliżowane • Zagraj mi na drogęMichal SýkoraCzłowiek pana ministra • To jeszcze nie koniec • Pięć martwych psów František ŠmehlíkUsłyszeć śpiew jeleni

czeskie smaczki

Zofia Tarajło-LipowskaNowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gafMichael ŽantovskýHavel od kuchni

Ekonomia i polityka

Václav KlausMy, Europa i świat

Seria Nowe Polskie

Rafał NiemczykMama umiera w sobotę