Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Kobieta, która szuka szczęścia.
Tajemnica, która doprowadza ją do poznania siebie.
Trudne relacje, które uczą stawiania granic.
Ilona Gołębiewska, nazywana przez czytelników „prawdziwą mistrzynią emocji”, wraca z kolejną historią ze Starego Młyna. Jej bohaterka pokazuje, że życie jest podróżą – czasem trzeba się zgubić, by odnaleźć własną drogę.
Marysia Złotowska ma trzydzieści siedem lat i każdy aspekt życia pod kontrolą. Z pozoru odnosi same sukcesy: praca w międzynarodowej korporacji, wyznaczona ścieżka kariery i przystojny mężczyzna u boku. Sielankę kończy konflikt z prezesem firmy, który skutkuje zesłaniem jej do Lublina. Marysia wraca w rodzinne strony, do Młynarzówki, nieopodal Kazimierza Dolnego.
Zderzenie z rzeczywistością jest brutalne. Marysia nie radzi sobie w pracy, tęskni za Davidem, ma kłopoty ze zdrowiem. Mimo to odnawia kontakt z ciocią Matyldą i zmusza ją do konfrontacji z siostrą Martą, z którą ta ma konflikt od lat. Dzięki niej poznaje też tajemniczego Jakuba. A pomiędzy wspomnieniami z dzieciństwa i zapachem chleba odkrywa, że prawdziwa siła nie tkwi w perfekcji, lecz w autentyczności. Czy Marysia zechce zawalczyć o siebie?
Przejmująca powieść o tym, że dom to nie adres, ale miejsce, gdzie wreszcie każdy może być sobą - ze wszystkim, co niewygodne, kruche i prawdziwe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Data ważności licencji: 10/29/2030
Projekt okładki: Karolina Żelazińska-Sobiech
Redakcja: Katarzyna Szajowska
Redaktor prowadzący: Małgorzata Święcicka
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Justyna Techmańska, Karolina Mrozek
Grafiki w środku: © Freepik
© by Ilona Gołębiewska
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025
ISBN 978-83-287-3809-6
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
W naszym życiu co jakiś czas pojawiają się nowi ludzie. Jedni są tylko na chwilę, drugich nawet nie zauważamy, jeszcze inni zostają z nami na zawsze. Niosą swoje historie. Czasami się nimi dzielą. Niektóre z nich są warte tego, by ocalić je od zapomnienia, przekazać dalej. Tak jest z historią kobiety, którą spotkałam na swojej drodze życia. Połączyła nas przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Wspólnie spędzany czas, tysiące godzin rozmów i odważne decyzje sprawiły, że historia życia mojej przyjaciółki stała się punktem wyjścia do napisania sagi o Siostrach ze Starego Młyna. Spotkacie w niej Martę Korczak. To właśnie jej moja przyjaciółka „użyczyła swojego życiorysu”. A ja ubrałam opowiedzianą historię w słowa. Zapraszam gorąco do lektury.
Ilona Gołębiewska
Dzisiaj postanowiłam zacząć od nowa. Nazywam siebie kobietą poszukującą. Nie tego, co zniknęło, ale tego, co jeszcze przede mną. Czuję, że stoję na rozdrożu, ale kolejny krok, choć niepewny, jest dla mnie ważny. Każdy człowiek to tajemnica. Jedyna, niepowtarzalna. Ma swoje własne historie, przeżycia i sposób patrzenia na świat, które są dla innych często niedostępne.Chcę odnaleźć siebie na nowo, odkryć swoje marzenia, dawno zakopane pod ciężarem codziennych obowiązków i rozczarowań.
To jest mój początek. Nie wiem, dokąd mnie zaprowadzi, ale wiem, że muszę iść naprzód. Chcę słuchać siebie, swoich pragnień i obaw, bo tylko wtedy mogę naprawdę zacząć żyć. Czuję, że w głębi serca tli się iskra nadziei, którą muszę podtrzymywać, nawet gdy na drodze pojawią się trudności. Dziś zapisuję te słowa, bo chcę pamiętać, że każda nowa droga zaczyna się od pierwszego kroku. I choć nie znam jeszcze końca tej podróży, wiem, że to jest mój czas, by odnaleźć swoje miejsce i swoje szczęście. Jestem kobietą poszukującą i to wystarczy, by zacząć coś nowego.
Wpis z notatnika Marysi Złotowskiej
Wspomnienia prowadzą do domu – o spotkaniach przy ognisku, rodzinnym wsparciu, życiowej rewolucji i kobiecie, która trochę się pogubiła
Okolica była pogrążona w głębokiej ciszy. Zbliżała się północ. Niebo rozświetlały gwiazdy i księżyc w półpełni. Gdzieniegdzie leniwie snuły się chmury. Noc była ciepła. Jednak w powietrzu dało się już wyczuć zapach nadchodzącej jesieni, jak to zazwyczaj bywa w połowie września. Po pracowitym, upalnym lecie, kiedy słońce dodawało wszystkim energii, zbliżał się czas pewnej nostalgii, zadumy. Po kolei udzielał się mieszkańcom Starego Młyna, którzy jeszcze nie spali.
Z głównej drogi, prowadzącej przez Młynarzówkę, można było dostrzec mrugające w oddali światło. Pochodziło z ogniska, które delikatnym blaskiem oświetlało siedlisko. Wysokie płomienie lekko chwiały się pod wpływem delikatnego wiatru. Strzelające w powietrze iskry, niczym nocne chochliki, potęgowały wyjątkowy nastrój. Ogień zapewniał przyjemne ciepło, a unoszący się dookoła zapach żywicy przywoływał najlepsze wspomnienia. Zebrani przy ognisku domownicy mieli wrażenie, jakby świat się na chwilę zatrzymał. Tylko dla nich. Wpatrzeni w ogniste jęzory snuli marzenia, odczuwając pewną tęsknotę za tym, co ulotne, chwilowe, a przy okazji tak bezcenne. Za zwykłym życiem.
– W naszym rodzinnym domu mieliśmy pewne zwyczaje związane z ogniskiem. – Tamara przerwała błogą ciszę. – Poza tym, że zawsze siedzieliśmy w kręgu, tak jak teraz, to jeśli ktoś chciał przysiąść się do nas w trakcie, jego zadaniem było dorzucenie gałęzi do ognia, zanim dołączył do kręgu. Do tego na sam koniec nie można było ognia stłumić czy zalać, bo to przyniosłoby nieszczęście. Trzeba było zaczekać, aż ognisko samo się dopali.
– Pamiętam to – potwierdziła Marta, jej siostra, a zarazem właścicielka siedliska Starego Młyna. Kobieta stu talentów, o wyjątkowo pogodnym usposobieniu. Inaczej niż Tamara, która miała temperament przypominający pożar. – Nasz tata też zawsze powtarzał, że palenie ogniska w nocy to wysyłanie światełka do nieba, żeby ci, których już z nami nie ma, wiedzieli, że o nich pamiętamy.
– To piękne, co mówicie – odezwał się Henryk, oficjalnie miłość życia Tamary, chociaż ich częste kłótnie sugerowały, że daleko im do pełnej harmonii.
– Takie słowiańskie gadanie. Ogień to ogień. Miał dawać ciepło, bezpieczeństwo i pozwolić ugotować coś do jedzenia. Tyle. – Wódz jak zwykle sprowadził wszystkich na ziemię. Lubił konkrety. Wstał z drewnianej prostej ławeczki i wrzucił do ogniska trzy kawałki drewna, które zostały mu po ostatnich stolarskich pracach w młynie. Był znany z oszczędności. Prywatnie był mężem Marty, którą niesamowicie kochał. Naprawdę miał na imię Bogdan.
– A ja już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na ognisku. Pewnie tutaj. Tak sobie siedzę i myślę teraz, że człowiek to jednak bez sensu goni za tym, co jest ulotne… – Marysia nie odrywała wzroku od ogniska. Patrzyła jak zaczarowana na płomienie, czując na twarzy przyjemne ciepło. Było jej tak błogo, że nie chciała się stąd ruszać.
– Dlaczego bez sensu? – Tamara spojrzała na nią badawczo.
– Bo zapomina o tym, że takie ognisko może dać więcej radości niż wielka kasa, wyjazdy i życie na wysokich obrotach – powiedziała szczerze Marysia i spojrzała na Martę.
Była adoptowaną córką jej i Wodza. Kochała ich mocno. I była im bardzo wdzięczna za to, że zajęli się nią i jej siostrami ponad dwadzieścia pięć lat temu, zaraz po wypadku, w którym zginęli jej rodzice. To Marta i Wódz zapewnili Marysi oraz jej siostrom dom, w którym mogły przygotować się do dorosłego życia.
– Widzisz, a tak narzekałaś, że za karę przenoszą cię do Lublina. Zobacz, jakie masz perspektywy. Takie ogniska możemy mieć co tydzień albo i częściej.
– To akurat jest ta dobra strona mojego zesłania na prowincję. Reszta już mniej mi się podoba. – Marysia lekko się skrzywiła. Perspektywa przeprowadzki do Lublina na kolejnych kilka miesięcy nie napawała jej entuzjazmem.
– Jak to mówią… Nie ma tego złego… Zrobisz w tym Lublinie co trzeba, czas szybko minie i wrócisz do Warszawy – pocieszał ją Wódz.
– Niby tak, ale inaczej wyobrażałam sobie swoją przyszłość. No ale trudno, płacę za to, że mam niewyparzoną gębę i że za dużo powiedziałam prezesowi.
– Za jakiś czas sam się przekona, że pozbył się świetnego pracownika. – Marta próbowała jakoś natchnąć otuchą Marysię, ale znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że to zbyt wiele nie da. Ona była perfekcjonistką, lubiła mieć życie zaplanowane w każdym szczególe. Gdy coś szło nie tak jak trzeba, pojawiał się problem. Wtedy Marysia traciła grunt pod nogami.
– Dobra, nie będę wam marudziła. Macie rację, jakoś to będzie. Najwyżej co wieczór z podkulonym ogonem będę przyjeżdżała do Starego Młyna po pocieszenie. – Zaśmiała się, chociaż w głębi duszy czuła irracjonalny lęk.
– Po to się ma rodzinę, a u nas zawsze jest wesoło. My z Henrykiem właśnie remontujemy jego mieszkanie. Niby plan jest, ale każda dobra rada się przyda. Ty masz oko, a poza tym bywałaś w świecie, więc wiesz, co jest modne. Pomożesz nam. – Tamara od razu miała plan, jak skorzystać z obecności Marysi i zaangażować ją do działania, żeby się nie zamartwiała tym, na co nie ma wpływu. Jak to ona, wieczna optymistka, głośna i skuteczna.
– Możesz przyjeżdżać nawet codziennie. Do Lublina droga stąd trwa pięćdziesiąt minut. Co to jest? Całe nic. Po co będziesz się tam gnieździła nie wiadomo gdzie? – Marta dorzuciła swoje trzy grosze.
– Dziękuję, że chcecie mi pomóc, ale sama sobie poradzę. Firma wynajęła mi mieszkanie. Jeszcze go nie widziałam, ale podobno jest nowoczesne i ładnie urządzone. Poza tym na weekendy chcę wracać do Warszawy. Przecież został tam David. Jemu również nie na rękę jest ta sytuacja.
– Nie może dołączyć do ciebie w Lublinie?
– Bez sensu. Sama bym tego nie chciała. Ma szanse na awans, do tego perspektywy dużych projektów. Nie mogę oczekiwać, że rzuci wszystko dla mnie. – Marysia poczuła żal.
– Co tam awanse. Jak chłop kocha, to znajdzie sposób. Wiem, co mówię. – Tamara spojrzała czule na Henryka. – A poza tym od nadmiernego myślenia jeszcze nikt nigdy niczego nie zmienił. Trzeba pozwolić, żeby życie toczyło się swoim trybem i zobaczyć, co się wydarzy.
Po jej słowach zapadła cisza. Wódz znowu dorzucił do ogniska. Marysia wpatrywała się w płomienie, jakby chciała wyczytać z nich swoją przyszłość. Trochę się jej bała, ale zarazem czuła dziwną ekscytację. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że czeka ją wiele zmian. Zwykle je lubiła, chociaż czasem ją przerażały. Postanowiła iść za radą Tamary i poczekać, co się wydarzy.
Siedzieli tak jeszcze przez godzinę. W pewnej chwili Tamara zaintonowała starą regionalną pieśń. Dołączyli do niej, a melodia niosła się w świat. Potem jeszcze dużo żartowali, snuli wspomnienia i przytaczali rodzinne opowieści. Najciekawsze było to, że niektóre z nich każdy zapamiętał na swój sposób. Marysia żałowała, że nie ma teraz przy niej sióstr. Mimo że widziała się z każdą dosyć niedawno, to i tak mocno za nimi tęskniła.
To tu, w Starym Młynie, spędziły razem najpiękniejsze lata swojego życia. To tu przeżyły żal i żałobę po stracie rodziców i zostały przez Martę i Wodza otoczone miłością, której tak bardzo potrzebowały. To wreszcie tu zawsze mogły wrócić, gdy tęskniły, i odwiedzić tych, których mocno kochały, a przy okazji zjeść coś smacznego z rodzinnej piekarni.
Marysi ostatnio zdarzało się to niezbyt często. Numerem jeden w jej życiu była praca. Dopiero za nią uplasował się David, którego po swojemu kochała. Dlatego kiedy wracała do Starego Młyna, miała wrażenie, jakby przenosiła się do innego wymiaru, gdzie dni płynęły inaczej, wolniej, lepiej. Tęskniła za tym, ale też wiedziała, że jej życie już dawno obrało zupełnie inny kierunek. Przecież sama tego chciała. Tylko czasami odzywały się w niej jakieś uczucia, myśli i tęsknoty, które prowokowały pytanie, czy aby na pewno dobrze wybrała. Zawsze je uciszała.
Gdy ognisko zgasło, sprzątnęli i rozeszli się do swoich pokoi. Marysia nocowała w tym, który jako nastolatka zajmowała razem ze swoją starszą siostrą Hanią. Lubiła to miejsce. Zbyt wiele się tu nie zmieniło. Nawet na ścianie nadal wisiało kilka plakatów z ich młodzieńczych czasów. Aż się uśmiechnęła na ich widok.
W rogu pokoju stała niewielka walizka, z którą przyjechała wieczorem do Starego Młyna. Nie zamierzała jej wypakowywać. Rano miała wyruszyć do Lublina, który od kilku tygodni nazywała miejscem zesłania. Nie chciała dziś już o tym myśleć. Otworzyła okno i jeszcze raz spojrzała na niebo. Wzięła kilka głębokich oddechów i głośno wypuściła powietrze. Zdecydowanie czuć było nadchodzącą jesień. Nie lubiła tej pory roku. Kojarzyła jej się z przemijaniem.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk przychodzącego esemesa. Zdziwiła się, że ktoś pisze do niej po pierwszej w nocy. To był David. Pytał, czy już śpi. Zadzwoniła do niego.
– Co robisz o tej porze? – zapytała zdziwiona. Od razu też poczuła, że mocno za nim tęskni, chociaż widzieli się kilka godzin temu. Pożegnanie było bardzo czułe.
– Tak się złożyło, że wiceprezes zaprosił mnie i dwóch dyrektorów na drinka po pracy. A jak wiadomo, jemu się nie odmawia – powiedział David ciepłym, gardłowym głosem, a Marysia poczuła przyjemne mrowienie na plecach.
– Ostatnio jakoś bardziej cię docenia, prawda?
– Myślę, że chce wygryźć ze stołka głównego prezesa i szuka popleczników.
– Co ty na to?
– Jestem jak wytrawny polityk. Umiem grać do niejednej bramki. Na drinka można wyjść, a co z tego wyniknie, to się jeszcze okaże.
– Uważaj na wiceprezesa, ja mu nie ufam.
– Ja też nie, ale gość ma do rozdania kilka niezłych stanowisk w Warszawie i w Londynie. Wygadał się też, że za miesiąc ogłoszą trzy wielkie projekty. Mega kasa. A jak wiadomo, do każdego projektu potrzebny jest ktoś, kto go poprowadzi.
– To byłaby dla ciebie duża szansa. – Marysia wiedziała, że Davidowi zależy na tym, by piąć się po kolejnych szczeblach kariery. Był naprawdę ambitny.
– Dlatego muszę trzymać rękę na pulsie. Drink z wiceprezesem jeszcze nikomu nie zaszkodził, za to może przynieść sporo korzyści. Tak to wygląda.
– Tylko bardzo cię proszę, żebyś na niego uważał. Prezes nie jest głupi i wie, że inni chcą go wygryźć. Już na moim przykładzie pokazał, do czego jest zdolny.
– Jeszcze za to zapłaci. Cierpliwości. A ja wiem, co robię. Bądź spokojna.
Marysia się uśmiechnęła. Przy Davidzie zawsze odzyskiwała spokój. Był nie tylko pewny siebie, ale też rozsądny i odpowiedzialny. Jak dla niej ideał. Dlatego się w nim zakochała, chociaż z początku połączył ich po prostu gorący romans. Poznali się w firmie Lanny – międzynarodowej korporacji zajmującej się nowymi technologiami, zarządzaniem projektami związanymi z odnawialnymi źródłami energii i szeroko pojętą ekologią. Miała duży kapitał, imponujące dochody i potencjał.
Marysia pracowała tam od ponad roku, chociaż wcześniej była zatrudniona w mniejszej spółce należącej do tej samej grupy kapitałowej. David zasilał szeregi firmy od ponad pięciu lat. To pod jego skrzydła trafiła Marysia zaraz po zatrudnieniu. Wpadła mu w oko, ze wzajemnością. Dobrze im się ze sobą rozmawiało, mieli podobne zapatrywania na życie, lubili podróże. Szybko się do siebie zbliżyli i zostali parą. Sami nawet nie zauważyli, kiedy ich relacja zmieniała się w coś poważnego. Pokochali siebie nawzajem i planowali wspólne życie. Dla Marysi było to spełnienie jej marzeń, choć nigdy głośno się do tego nie przyznała.
Była szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
– Jak się masz przed jutrem? Chyba powinnaś już spać, bo jednak jest późno. – David zmartwił się, bo zawsze o nią dbał. To było bardzo miłe.
– Stęskniłam się za rodziną i chciałam z nimi posiedzieć. Tamara zarządziła ognisko i tak nam się zeszło do późna. Ale nie żałuję, było naprawdę cudownie. Przypomniały mi się dawne dobre czasy. Tęsknię trochę za tamtą beztroską. Zrobiłam się sentymentalna, prawda?
– Wcale ci się nie dziwię. To twój dom, tam się wychowałaś. Z tego co mówisz wynika, że masz naprawdę fajną rodzinę. Muszę ich wszystkich wreszcie poznać.
– Już dawno cię do tego namawiałam. Ale teraz będziesz miał okazję. Kiedy mnie odwiedzisz w Lublinie, to od razu podjedziemy do Starego Młyna. Zgadzasz się?
– Dla ciebie wszystko. Stresujesz się pierwszym dniem w Lublinie?
– Poza tym, że nie chce mi się tam jechać, to raczej nie czuję jakichś szczególnych emocji. Zobaczę, jak się wszystko ułoży. Chyba to zespół z Lublina może obawiać się mojego przyjazdu.
– Zrobisz tam porządki, jakich dawno nie widzieli. – David nie miał co do tego wątpliwości.
– Trochę się boję, co tam zastanę. Mam tylko nadzieję, że nie zajmie mi to rok, tylko ogarnę sprawy dosyć szybko. Sporo tam narozrabiali, ale może znajdę na to jakiś sposób.
– Jestem o ciebie spokojny. Martwię się jedynie o siebie.
– Dlaczego?
– Bo nie ma cię od kilku godzin, a ja już tęsknię.
– Na to też znajdziemy sposób. – Marysia postanowiła, że nie będzie się zamartwiać na zapas. Była dobrej myśli.
– Plan jest prosty. Ty pracujesz w tygodniu w Lublinie, ja w Warszawie, a weekendy mamy dla siebie. To tylko pięć dni. Poza tym jak się już rozejrzysz na miejscu, to na pewno okaże się, że będzie możliwość pracy zdalnej. Zresztą, poniekąd ty tam będziesz rządziła przez jakiś czas. Do szefowej należy ostatnie słowo. – David starał się widzieć we wszystkim dużo pozytywów.
– Masz rację, jakoś to zgramy.
– Głowa do góry. A jutro pokaż im tam wszystkim, że mają się z tobą liczyć.
Silnik zawarczał lekko, gdy przekręciła kluczyk w stacyjce. Marysia lubiła swoją toyotę, którą kupiła ponad rok temu w salonie. Nazywała ją pieszczotliwie Konwalią, bo miała perłowy kolor. Delikatne światło wrześniowego poranka przecinało pasma mgły snujące się nisko nad polami. Marysia ziewnęła, przetarła oczy i spojrzała w lusterko. Miała wrażenie, że jej twarz jest jeszcze bardziej zmęczona, niż ona się czuła. Kolejna nieprzespana noc. Całe szczęście, że mogła się pomalować. Makijaż ukrył oznaki zmęczenia. Obiecała sobie, że kolejnej nocy bardziej zadba o sen. A teraz jak zwykle zamierzała ratować się kawą.
Stary Młyn pogrążony był jeszcze w półmroku. Mgła unosiła się nad polami, jakby nie chciała ustąpić nadchodzącemu dniowi. Wyglądała jak z bajki lub z impresjonistycznego obrazu. Marysia wrzuciła pierwszy bieg i powoli wyjechała na główną drogę prowadzącą do Lublina. Dłonie zaciskała na kierownicy mocniej niż zwykle. Myśli kotłowały jej się w głowie, nie pozwalając się uspokoić. Miała przed sobą trasę, którą znała na pamięć, ale dziś coś było inaczej. Czuła dziwny niepokój w sercu, a w ciele napięcie.
Droga z Młynarzówki do Lublina prowadziła przez falujące pagórki, wioski i rzędy przydrożnych wierzb. Wszystko było takie swojskie, a jednak dzisiejszy poranek wydawał się inny. Może dlatego, że w głowie miała mętlik. Serce biło jej zbyt szybko, jakby nie nadążało za myślami. Droga była pusta, ale każdy kilometr zbliżał ją do czegoś nieznanego. Przez chwilę jechała w ciszy, słuchając jednostajnego szumu silnika i wpatrując się w wąską drogę. W końcu włączyła radio. Spiker informował o porannych korkach i kolejnym ochłodzeniu, które miało nadejść w weekend. Westchnęła. Jesień zbliżała się nieuchronnie, dni stawały się coraz krótsze, a poranki coraz zimniejsze.
Kiedy wjechała do miasta, wszystko wyglądało inaczej. Szerokie ulice, autobusy, ludzie z kubkami kawy w dłoniach i słuchawkami w uszach. Na pierwszym skrzyżowaniu musiała zwolnić. W bocznej szybie odbiło się blade słońce. Przez moment pomyślała, że mogłaby się zatrzymać, napić kawy na poboczu, uspokoić się. Ale nie. Musiała jechać. Lublin czekał, a wraz z nim obowiązki, których dziś wcale nie miała ochoty wypełniać. Mimo to dodała gazu. Samochód posłusznie przyspieszył, a ona, choć nadal zmęczona i podenerwowana, pozwoliła myślom odpłynąć. Nawet się uśmiechnęła.
Lubiła Lublin. To właśnie tu jeździła z rodzicami, a potem z ciocią Martą na zakupy, chodziła do najlepszego w mieście liceum, przeżyła pierwszą młodzieńczą miłość i podjęła decyzję, że w przyszłości chce zwiedzać świat i dużo zarabiać. Wszystko jej się spełniło.
Z oddali dostrzegła już biurowiec przy ulicy Spokojnej, gdzie mieściło się biuro firmy Lanny. Robił wrażenie. W bryle budynku wydzielono kilka stref. Poranne promienie słońca odbijały się w szklanej powierzchni. Zaparkowała nieopodal. Przejrzała się w lusterku. Usta poprawiła delikatną szminką. Lekko ziewnęła. Wysiadła z auta i rozejrzała się po okolicy. Nie było tu zbyt wielkiego ruchu, co uznała za dużą zaletę tego miejsca.
Raźnym krokiem ruszyła w stronę wejścia do budynku. Wiedziała, dokąd ma iść. Do windy wsiadła z dwiema innymi osobami. Wybrała drugie piętro. A gdy już tam wysiadła, to po lewej stronie było wejście do biura firmy Lanny. Poprawiła marynarkę i weszła do środka. Od razu poczuła miły zapach. Biuro robiło wrażenie. Było urządzone minimalistycznie, z klasą. Tak jak lubiła. Skierowała się do sekretariatu. Jakaś młoda dziewczyna akurat coś kserowała. Na widok Marysi oderwała się od zajęcia i podeszła bliżej.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała miłym głosem.
– Dzień dobry. Maria Złotowska z centrali Lanny w Warszawie. To mój pierwszy dzień pracy w tej placówce. Jestem umówiona z kierownikiem biura.
– Pani Złotowska. No tak, spodziewaliśmy się pani. – Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie. Marysię ujęło, że jest taka młoda, beztroska. – Nazywam się Anna Wroczyńska, główna sekretarka. Cieszę się, że już pani jest. Zaraz zaprowadzę panią do gabinetu. Ale może najpierw ma pani ochotę na kawę lub herbatę? Przyjechała pani prosto z Warszawy? Na pewno droga była trochę uciążliwa. – Była uprzejma i wydawała się szczerze zainteresowana Marysią.
– Akurat tej nocy zatrzymałam się u rodziny niedaleko Kazimierza. Ale herbaty chętnie się napiję. Poproszę zieloną, jeśli jest. Kawę wypiję, jak coś zjem.
– Oczywiście, już robię. Proszę usiąść na chwilę i się poczęstować. – Wskazała na krzesło przy niewielkim stoliku, na którym stała miseczka z cukierkami.
– Dziękuję, wolę się rozejrzeć.
Marysia przeszła się niewielkim korytarzem. Na ścianach wisiały prospekty z etapami rozwoju firmy Lanny, motywujące grafiki i zdjęcia. Tworzyły interesującą całość. Podobny wystrój był w warszawskim biurze. Oględziny przerwało jej pojawienie się Wroczyńskiej, która poprosiła Marysię, by razem przeszły do przeznaczonego dla niej gabinetu. W dłoniach niosła niewielką tacę z herbatą i ciastkami. Marysia podążyła za nią. Po chwili były w gabinecie, który od teraz miał być jej centrum zarządzania. Spodobał jej się od pierwszej chwili. Dwie przeciwległe ściany były wyłożone surowym drewnem, na którym było widać słoje. Przy oknie stało biurko i skórzany fotel. Przed nim dwa krzesła. Były tam też regały na dokumenty, sporo książek o tematyce związanej z profilem firmy, kilka ramek ze zdjęciami z ważnych uroczystości. Wszystko do siebie pasowało.
– Całkiem tu przyjemnie – skwitowała Marysia, podchodząc do regału z książkami.
– Sama wybierałam dodatki. Miałam nadzieję, że się pani spodobają. Oczywiście można wprowadzić jakieś zmiany. Pobędzie tu pani jakiś czas i oceni, czy trzeba coś poprawić.
– Dziękuję, bardzo jest pani miła. Dostałam informację, że mam się dzisiaj spotkać z panem Oskarem Tomaszewskim, kierownikiem tego biura.
– Tak, będzie po jedenastej. Teraz jest w sądzie.
– No tak… – Marysia domyślała się, z czym to jest związane.
– Za chwilę wrócę do pani z wstępnym planem działań na ten tydzień. Będzie kilka ważnych spotkań w naszej siedzibie i na mieście. Mam też do przekazania dużo ważnych dokumentów. Zrobimy to, jak już pani na dobre się rozgości. Tu w szafie schowany jest sejf. Część dokumentów jest w środku. Takie procedury są określone wewnętrznymi rozporządzeniami firmy. Przestrzegamy ich. Dostanie pani za chwilę karty wstępu do miejsc przeznaczonych dla pracowników wyższego szczebla. Ze wszystkim panią zapoznam. A po pracy pokażę mieszkanie, w którym się pani zatrzyma. Czy ma pani jakieś pytania?
– Nie, dziękuję bardzo. – Marysia spojrzała na Annę z uznaniem. Widać było, że wszystko ma pod kontrolą. Do tego wyglądała na zadowoloną ze swojej pracy. Jej entuzjazm udzielił się też Marysi. Nawet pomyślała, że może Lublin wcale nie będzie dla niej takim wygnaniem.
Stojąc przy przestronnym oknie, przyglądała się panoramie Lublina. Dzień był piękny, słoneczny, na co nie wskazywały poranne mgły. Właściwie to Marysia czuła spokój. Znikły gdzieś wszystkie myśli zaczynające się od „A co, jeśli…”. Wiedziała, że sobie poradzi z nowym wyzwaniem. Miała doświadczenie, wiedzę i znała się na ludziach. Może i prezes wysłał ją tu w ramach zesłania, ale też wiedział, że nikt inny nie zajmie się tak dobrze lubelskim biurem. Poniekąd był to komplement.
W tej samej chwili do gabinetu weszła Anna. Nie sama. Towarzyszył jej młody mężczyzna około trzydziestki. Był wysoki, szczupły, z gęstą czupryną blond włosów. Były lekko potargane, jakby niedawno przejechał po nich dłonią. Kilkudniowy zarost dodawał mu szorstkiego uroku, a uśmiech, lekko zadziorny, ale szczery, zdradzał pewność siebie. Zrobił na Marysi dobre wrażenie. Ubrany był swobodnie, lecz stylowo: prosta koszula, ciemne jeansy, klasyczny zegarek na nadgarstku. Szybko okazało się, że to Oskar Tomaszewski. Anna przedstawiła ich sobie nawzajem.
– Miło mi pana poznać. – Marysia podała mu dłoń, a on ją lekko uścisnął.
– Mnie tym bardziej. Zdaje się, że przez kolejne miesiące jesteśmy na siebie po prostu skazani – zażartował, co i ją również rozbawiło, więc się uśmiechnęła pod nosem.
– Na to się zanosi. Liczę jednak, że współpraca będzie udana i wyprowadzimy biuro na zdecydowanie lepsze tory niż obecnie.
– Pokładamy spore nadzieje w pani kierownictwie. Oczywiście, zarówno ja, jak i cały zespół jesteśmy do pani dyspozycji. Domyślam się, że dzisiaj chciałaby pani spokojnie zapoznać się z biurem i pracownikami. Za chwilę się tym zajmiemy. Natomiast dokumentację, w tym obroty finansowe, zestawienie projektów, harmonogram prac i tak dalej, przygotowałem do wglądu na jutro. Sporo tego jest, nie chcę od razu zasypywać pani trudnymi sprawami. – Wydawało się, że rzeczywiście chce zadbać o komfort Marysi. Doceniła to.
– Myślę, że to rozsądny pomysł. To co? Może zacznijmy już teraz?
– Jasne, zapraszam, oprowadzę panią po firmie.
Anna poszła razem z nimi. Biuro było dosyć przestronne, z wyraźnie wydzielonymi strefami pracy dla poszczególnych działów. Była tam również spora powierzchnia open space, gdzie w boksach siedzieli pracownicy mający bezpośredni kontakt z klientem. Ich zadaniem było nie tylko proponowanie kolejnych produktów i usług, ale też pozyskiwanie nowych klientów. Tomaszewski twierdził, że obecny zespół jest skuteczny, co nie do końca miało potwierdzenie w raportach, które Marysia przestudiowała jeszcze w Warszawie. Postanowiła jednak nie przedstawiać swoich opinii, dopóki nie zapozna się z resztą dokumentów.
Pracownicy różnie na nią reagowali. Na pewno byli ciekawi, kim jest kobieta przysłana z centrali w celu kontroli i wprowadzenia zmian. Po niektórych było widać niepewność, może nawet lekkie przerażenie. Szczególnie dało się to odczuć w dziale księgowości. Za to marketing od razu zrobił na Marysi dobre wrażenie. Tak samo jak dział kadr i dwóch informatyków. Zamieniła kilka słów z wieloma pracownikami.
Tomaszewski pokazał jej cały rozkład biura, w tym pomieszczenie, w którym od lat przechowywano ważne dokumenty. To właśnie tam mieli się spotkać kolejnego dnia i zacząć od analizy raportów finansowych. Potem wrócili do gabinetu Marysi, która przyznała w głębi duszy, że Tomaszewski jest dość nieskomplikowanym facetem. Może momentami zagubionym. Kiepska kondycja lubelskiego oddziału najwyraźniej z lekka go przytłaczała. Na niego też spadła spora odpowiedzialność za jej dalsze losy.
Około szesnastej Anna zaproponowała, by razem z Marysią udały się do mieszkania, które wynajęła dla niej firma. Okazało się, że to zaledwie dwie ulice dalej. Podjechały tam autem Marysi, które zaparkowały w podziemnym garażu. Sam budynek był nowoczesny, jak przekazała jej Anna, oddany do użytkowania dwa lata wcześniej. Niezbyt duży, trzypiętrowy, ale z windą. Mieszkanie Marysi znajdowało się na ostatnim piętrze. Miało sześćdziesiąt metrów i wcześniej mieszkała w nim kierowniczka do spraw sprzedaży regionalnej. Marysia obejrzała je z zaciekawieniem. Na pierwszy rzut oka jej się spodobało.
Mieszkanie było jasne, przestronne i miało ciekawy układ. Urządzono je w skandynawskim stylu. Dominowały proste formy, jasne kolory, a naturalne światło, które wlewało się przez przestronne okna, dodawało mu uroku. Białe ściany odbijały promienie słońca, a drewniana podłoga w odcieniu jasnego dębu wprost zachęcała nową mieszkankę do stąpania po niej. Czuło się tu dobrą energię.
Salon był skromny, ale urządzony przytulnie. Na szarej sofie przy ścianie leżały miękkie poduszki i pled, zachęcające do umoszczenia się tam i spędzania miło czasu. W pobliżu stał niewielki stolik z naturalnego drewna, a obok niego regał na książki. W kuchni dominowała biel z surowym drewnem i czarnymi akcentami. Proste szafki, kilka starannie wybranych naczyń, lniany obrus. Sypialnia była jeszcze skromniejsza. Łóżko z białą pościelą, wiklinowy kosz w rogu, miękki dywanik przy łóżku. Nad łóżkiem pusta ściana, na której Marysia obiecała sobie powiesić coś własnego. Czuła się tu tak, jakby mieszkanie mówiło do niej: „Jesteś u siebie, wszystko będzie dobrze”.
– I jak? Podoba się pani? – zapytała wyczekująco Anna.
– Przytulne mieszkanie, myślę, że będzie mi się tu dobrze spało. – To akurat było dla niej bardzo ważne, bo od lat miewała kłopoty ze snem. Przypuszczała, że z przepracowania.
– Jeśli będą potrzebne jakieś dodatkowe meble czy akcesoria, to wystarczy, że da mi pani znać, a załatwię to w miarę możliwości.
– Dziękuję, ale raczej nie będzie to konieczne. Jest tu wszystko, czego potrzebuję.
– Tu są klucze. Zapasowe są oczywiście u mnie. Zostawiam też pani karnet na obiady wykupione w stołówce naszego biurowca. Jest czynna codziennie od siódmej do osiemnastej.
– Dziękuję, to dobra wiadomość, bo nie przepadam za gotowaniem. – Marysia zdobyła się na szczerość. Poczuła, że powoli opuszcza ją napięcie związane z pobytem w nowym miejscu pracy. – Proponuję, żebyśmy mówiły sobie po imieniu. Marysia jestem. – Podała Annie dłoń, a ona ją uścisnęła.
– Ania albo Anka, jak kto woli. Sama lubię po prostu Ania – uśmiechnęła się serdecznie.
– No to Aniu, bardzo się cieszę na naszą współpracę.
Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym Anna pożegnała się i Marysia została sama. Usiadła na sofie w salonie i odetchnęła. Cieszyła się, że mieszkanie okazało się naprawdę przyjemne. Powoli opuszczały ją wszystkie niepokojące myśli, które miała przed przyjazdem do Lublina. W głębi duszy miała nadzieję, że wszystko powoli się ułoży. Bardzo tego chciała. Wyjęła z torebki telefon z zamiarem zadzwonienia do Davida. Już za nim tęskniła i wiedziała, że to będzie dla niej najtrudniejsze.
koniec darmowego fragmentu zapraszamy do zakupu pełnej wersji
