Ta dziewczyna - Ruth Ware - ebook + książka

Ta dziewczyna ebook

Ruth Ware

3,9

23 osoby interesują się tą książką

Opis

Bestsellerowa powieść autorki, która sprzedała ponad 6,5 miliona egzemplarzy książek na całym świecie.

April Clarke-Cliveden to Ta dziewczyna. Żywiołowa, błyskotliwa, czasami złośliwa, ale przede wszystkim podziwiana przez każdego, szybko wciągnęła Hannah do swego studenckiego kręgu na Oksfordzie. Od początku pierwszego semestru wraz z grupą przyjaciół – Willem, Hugh, Ryanem i Emily – tworzyli zgraną paczkę. Pod koniec drugiego April już nie żyła.

Dekadę później Hannah i Will spodziewają się dziecka, a były portier z Oksfordu skazany za zabicie April, John Neville, zmarł w więzieniu. Życie Hannah biegnie spokojnym rytmem do czasu, aż do drzwi jej domu puka dziennikarz i przedstawia nowe dowody na to, że Neville mógł być niewinny.

Hannah zagłębia się w tajemnicę śmierci April. Gdy odnawia kontakt ze starymi przyjaciółmi uświadamia sobie, że mają coś do ukrycia… Między innymi morderstwo.

Oksfordzka sceneria, motyw dark academia i nowoczesna, wciągająca fabuła. Nie bez powodu „Ta dziewczyna” podbiła tysiące czytelniczych serc. Moje również!

Marcel Moss

Ware przeszła samą siebie w tym trzymającym w napięciu, wciągającym kryminale na miarę „Tajemnej historii”. Świetny! Niech żyje królowa!

Sarah Pinborugh

Idealnie mroczna i totalnie pochłaniająca – obecnie moja ulubiona książka Ruth Ware!

Lucy Foley

Mocna, pełna narastającego napięcia książka idealna, wielowarstwowa i przesiąknięta wyjątkową atmosferą i niebezpieczeństwem. Uwielbiam.

Lisa Jewell

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 538

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (188 ocen)
65
61
47
13
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rylska
(edytowany)

Z braku laku…

Główna bohaterka niesłychanie irytująca - wiele razy odkładałam, myśląc że nie dam rady czytać dalej z perspektywy tej rozedrganej jęczybuły... ale historia była zbyt interesująca, żeby do niej nie wrócić. ostatecznie stwierdzam: to była jednak słaba książka.
21
sniff

Całkiem niezła

Łatwo się było domyślić, kto naprawdę zabił. Scena pościgu podobna, jak w innej książce tej autorki i bardzo niewiarygodna.
00
exzozol

Całkiem niezła

Zachowanie Hannah denerwowało mnie strasznie. Wątpię czy jakaś kolejna książka przebije "Dzień zero". Jak na razie każda kolejna gorsza od poprzedniej.
00
AgataFGczyta

Całkiem niezła

Taka trochę rozwleczona
00
elaggg

Całkiem niezła

Dobrze się czyta ale jedna ze słabszych pozycji autorki. Albo znudził mi się schemat przyjaźni piękności wrednej z charakteru z szlachetną szarą myszką która zdobywa mężczyznę o którego rywalizują.
00

Popularność




 

 

 

 

Tytuł oryginału: It Girl

Copyright © Ruth Ware, 2022

First published as It Girl in 2022 by Harvill Secker, an imprint of Vintage. Vintage is part of the Penguin Random House group of companies.

Copyright © for the Polish translation by Anna Tomczyk, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Joanna Zalewska

Marketing i promocja: Marta Kujawa

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki: Magda Bloch

Zdjęcie na okładce: © zodebala | iStock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67727-01-3

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Meriel, najlepszej z najlepszych przyjaciółek

 

 

 

 

PRZED

 

 

 

Później będzie pamiętała te drzwi. „Były otwarte” – powtarzała policji. „Powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak”.

Mogłaby odtworzyć każdy swój krok, aż do korytarza: żwir chrzęszczący pod stopami na ścieżce przez Old Quad, most nad rzeką Cherwell, potem nielegalny skrót przez spowity ciemnością Fellows’ Garden, jej stopy stąpające miękko po zroszonej trawie. Oxford nie potrzebował znaków: „Nie deptać trawników”; ta murawa służyła nauczycielom akademickim i wykładowcom od ponad dwustu lat i nikt nie musiał o tym przypominać studentom.

Następnie marsz za Master’s Lodgings i ścieżką okrążającą New Quad (prawie czterystuletni, ale i tak o sto lat młodszy od Old Quad).

Potem siódmą klatką schodową, cztery piętra wysłużonych schodów, na samą górę, gdzie mieszkała z April, na lewo od klatki schodowej, naprzeciwko pokojów doktora Myersa.

Drzwi doktora Myersa były zamknięte, jak zawsze. Ale te drugie, jej drzwi – otwarte. To ostatnia rzecz, którą zapamiętała. Powinna była się domyślić, że coś było nie tak.

Ale zupełnie niczego nie podejrzewała.

Dalszy bieg wydarzeń znała tylko z relacji innych. Jej krzyki. Hugh biegnący za nią, przeskakujący po dwa stopnie. Bezwładne ciało April rozciągnięte na dywaniku przed rozpalonym kominkiem, niemal teatralnie – jak zobaczyła na pokazanych jej później zdjęciach.

Ale sama nie potrafiła sobie tego przypomnieć. Tak jakby jej mózg to wyparł, odrzucił, niczym jakiś błąd pamięci w komputerze: „plik uszkodzony” – i żadna liczba cierpliwych pytań policji nie zbliżała jej do tego, żeby w końcu to sobie przypomnieć.

Tylko czasami, w środku nocy, wciąż budzi się z jakimś obrazem przed oczami, innym od niewyraźnych, polaroidowych zdjęć policyjnego fotografa, z ich dokładnymi oznaczeniami dowodów oraz ostrym, jarzeniowym oświetleniem. Na tym obrazie lampy są przygaszone, a policzki April nadal zarumienione ostatnią chwilą życia.

I widzi siebie biegnącą przez pokój, potykającą się o dywanik i upadającą na kolana obok ciała April, a potem słyszy krzyki.

Nigdy nie jest pewna, czy to wspomnienie, czy koszmar – czy może jedno i drugie.

Ale niezależnie od tego, jaka jest prawda, April już nie ma.

 

 

 

 

PO

 

 

 

– Siedemnaście funtów, dziewięćdziesiąt osiem pensów – mówi Hannah do stojącej przed nią kobiety, która kiwa głową, tak naprawdę nie zwracając na nią uwagi, i przesuwa w jej stronę kartę płatniczą. – Może być zbliżeniowo?

Kobieta nie odpowiada od razu; próbuje odciągnąć swoją czterolatkę od zabawy gumkami do mazania przy stojaku z artykułami papierniczymi, ale kiedy Hannah powtarza pytanie, reaguje:

– Och, oczywiście.

Hannah przykłada kartę do urządzenia, czeka na piknięcie, a potem podaje przez ladę książki razem z paragonem. Gruffalo, Nowy Dzidziuś i Dziecko w brzuchu mamy. Brat albo siostra w drodze? Spotyka się wzrokiem z dziewczynką bawiącą się papeterią i uśmiecha się do niej porozumiewawczo. Dziewczynka przerywa zabawę, a potem nagle odwzajemnia uśmiech. Hannah chciałaby spytać, jak jej na imię, ale ma świadomość, że to mogłoby być zbyt nachalne.

Zwraca się więc z powrotem do klientki.

– Potrzebuje pani torby? Może podam jedną z tych pięknych zakupowych za dwa funty? – Wskazuje za ladę, na stos materiałowych toreb, na których wydrukowano ładne logo Tall Tales, czyli chwiejący się stos książek ułożonych w nazwę sklepu.

– Nie, dziękuję – odpowiada krótko kobieta.

Wpycha książki do torebki, chwyta córkę za rękę i wyciąga ją ze sklepu. Gumka do mazania w kształcie pingwina spada na podłogę, kiedy wychodzą.

– Przestań – słyszy Hannah, gdy mijają szklane, wiktoriańskie drzwi, uruchamiając dzwoneczek. – Mam cię już dzisiaj naprawdę dość.

Patrzy, jak znikają na ulicy, mała dziewczynka teraz wyje, matka ciągnie ją za rękę, a dłoń Hannah wędruje na brzuch. Sam jego kształt jest uspokajający – twardy, okrągły i dziwnie obcy, jakby połknęła piłkę do nogi.

Książki o rodzicielstwie korzystają z metafor związanych z jedzeniem. Orzeszek. Śliwka. Cytryna. „To jest Bardzo głodna gąsienica rodzicielstwa” – zauważył zdumiony Will, kiedy przeczytał rozdział o pierwszym trymestrze. W tym tygodniu było chyba mango, jeśli dobrze zapamiętała. A może granat. Will wręczył jej awokado, kiedy minął szesnasty tydzień, jako żartobliwy prezent, by upamiętnić ten kamień milowy. Przyniósł je do łóżka przecięte na pół, z łyżeczką. Hannah tylko na nie popatrzyła, czując, jak poranne mdłości, które miały już minąć, zwijają i wykręcają jej układ pokarmowy, a potem odepchnęła od siebie talerz i pobiegła do toalety.

– Przepraszam – powiedziała do Willa po powrocie. – To był piękny pomysł… po prostu…

Nie mogła dokończyć. Na samą myśl robiło jej się niedobrze. Nie chodziło tylko o tę gładką, oleistą maź na jej języku, ale też o coś jeszcze, dużo bardziej instynktownego. Myśl, że miałaby zjeść własne dziecko.

– Kawy? – Głos Robyn przerywa jej myśli, a Hannah obraca się do koleżanki z pracy stojącej przy drugim końcu lady.

– Słucham?

– Pytałam, czy chcesz kawy. Czy nadal nie pijesz?

– Nie, nie, znowu piję, staram się tylko nie przesadzić. A mogę prosić o bezkofeinową?

Robyn kiwa głową i znika na drugim końcu sklepu, w słynnej szafie, którą nazywają „pokojem służbowym”. Niemal dokładnie w tej samej chwili telefon Hannah wibruje w tylnej kieszeni dżinsów.

W pracy go wycisza. Cathy, właścicielka Tall Tales, jest miła i nie zabrania zaglądać do telefonu, ale przeszkadzałby, gdyby zadzwonił w czasie czytania bajek albo podczas rozmowy z klientem.

Teraz jednak sklep jest pusty, więc Hannah wyciąga go, by sprawdzić, kto dzwoni.

Jej matka.

Hannah marszczy brwi. To nietypowe. Jill raczej nie dzwoni bez powodu – rozmawiają mniej więcej raz w tygodniu, zwykle w niedzielę rano, po tym, jak jej matka wraca znad jeziora, w którym pływa. Rzadko w środku tygodnia, a już nigdy podczas pracy.

Hannah odbiera.

– Hannah – zaczyna jej mama bez wstępów. – Możesz rozmawiać?

– No, jestem w pracy, więc będę musiała skończyć, jeśli wejdzie klient, ale mogę chwilę pogadać. Coś się stało?

– Tak. Nie, to znaczy…

Matka urywa. Hannah czuje, że ogarnia ją niepokój. Jej opanowanej, zasadniczej matce nigdy nie brakuje słów – co się mogło stać?

– Wszystko w porządku? Nie… nie jesteś… chora?

– Nie! – Słyszy krótki śmiech matki towarzyszący tym słowom, ale pod nim nadal kryje się dziwne napięcie. – Nie, nic w tym stylu. Chodzi tylko o to… rozumiem, że nie oglądałaś wiadomości?

– Jakich wiadomości? Cały dzień jestem w pracy.

– Wiadomości na temat… Johna Neville’a.

Hannah przewraca się w brzuchu.

W ciągu ostatnich kilku tygodni mdłości stopniowo ustępowały. Teraz żołądek jej się ścisnął i powróciły. Zasłania usta, oddychając ciężko przez nos i trzymając się wolną ręką sklepowej lady, jakby dzięki temu miała się utrzymać na powierzchni.

– Przepraszam – przerywa ciszę matka. – Nie chciałam cię tak zaskakiwać w pracy, ale właśnie mi to wyskoczyło w powiadomieniach Google i martwiłam się, że zadzwoni do ciebie ktoś z Pelham albo że „Mail” napadnie cię pod domem. Pomyślałam… – Hannah słyszy, że Jill odchrząka. – Pomyślałam, że lepiej, abyś usłyszała to ode mnie.

– O czym? – Hannah zaciska szczękę, jakby to miało powstrzymać mdłości, i przełyka ślinę, która nagle zebrała jej się za zębami. – O czym mam od ciebie usłyszeć?

– Zmarł.

– Och.

Przedziwne uczucie. Najpierw fala ulgi, a potem jakby pustka.

– Jak to się stało?

– Zawał serca w więzieniu. – Jill mówi delikatnym tonem, jakby próbowała złagodzić tę wiadomość.

– Och – powtarza Hannah.

Zaczyna szukać ręką stołka za ladą, którego używały w spokojniejszych momentach przy oklejaniu książek. Kładzie sobie rękę na brzuchu, jakby chroniąc się przed ciosem, który już otrzymała. Nie znajduje słów. Może jedynie powtórzyć:

– Och.

– Dobrze się czujesz?

– Tak. Pewnie. – Sama słyszy, że jej głos jest pozbawiony wyrazu, jakby dobiegał gdzieś z oddali. – Tak, dlaczego miałabym się czuć źle?

– Cóż… – Zauważa, że matka ostrożnie dobiera słowa. – To duża rzecz. Kamień milowy.

Kamień milowy.

Kamień milowy. Może to i właściwe słowo, choć brzmi dziwnie, użyte tuż po tym, jak Hannah sama przypomniała sobie tamtą rozmowę z Willem, ale nagle nie może już tego dłużej znieść. Walczy z odruchem, żeby wybuchnąć płaczem, żeby uciec, żeby wyjść ze sklepu w środku zmiany.

– Przepraszam – mamrocze do telefonu. – Naprawdę przepraszam, mamo, muszę…

Nie wie, co powiedzieć.

– Mam klienta – wydusza w końcu.

Rozłącza się. Otacza ją cisza pustego sklepu.

 

 

 

 

PRZED

 

 

 

Wszystkie miejsca przy Pelham Street były zajęte, więc matka Hannah przystanęła na podwójnej żółtej linii przy High Street, by córka mogła wygramolić się z auta z większą ze swoich dwóch walizek. Obiecała, że dołączy do niej, kiedy już uda jej się zaparkować auto.

Gdy Hannah tak stała, patrząc za odjeżdżającym poobijanym mini cooperem, czuła się bardzo dziwnie – tak jakby wysiadając z tego samochodu, zrzuciła z siebie starą tożsamość niczym drugą skórę, a jej lepsza, świeższa, mniej zużyta wersja, tchnąca nowością, miała się teraz ukazać światu. Kiedy się odwróciła, by popatrzeć w górę na zwieńczenie pokrytego płaskorzeźbami, kamiennego łuku, poczuła, jak chłodny, październikowy wiatr unosi jej włosy i owiewa kark, i aż zadrżała z uderzającej do głowy mieszanki nerwów i przejęcia.

To było to. Zwieńczenie wszystkich jej nadziei, marzeń i skrupulatnie zaplanowanych strategii powtarzania materiału. Jeden z najstarszych i najbardziej prestiżowych koledżów w jednym z najstarszych i najbardziej prestiżowych centrów nauki na całym świecie – słynny koledż Pelham na Oxfordzie. A od teraz jej nowy dom na najbliższe trzy lata.

Ogromne, dębowe drzwi od frontu były otwarte, nie tak jak tamtego dnia, kiedy przyszła na rozmowę i musiała pukać do średniowiecznych, podwójnych wrót z metalowymi okuciami, czekając, aż wyjrzy zza nich portier, jak by to się działo w Monty Pythonie. Teraz pociągnęła za sobą walizkę przez przejście pod arkadami, minęła portiernię i podeszła do stołu pod altaną, przy którym starsi studenci rozdawali teczki z informacjami i udzielali informacji nowym.

– Cześć – odezwała się Hannah, kiedy podeszła bliżej, chrzęszcząc kółkami walizki po żwirowej ścieżce. – Cześć, nazywam się Hannah Jones. Czy możecie mnie pokierować?

– Oczywiście! – odparła pogodnie dziewczyna przy stoliku. Miała długie, lśniące blond włosy, a jej akcent był nieskazitelny jak kryształ. – Witamy w Pelham! No więc musisz najpierw pójść po swoje klucze i szczegóły dotyczące zakwaterowania do portierni. – Wskazała do tyłu na łuk, który Hannah minęła chwilę wcześniej. – Masz już kartę Bod? Będziesz jej potrzebować właściwie do wszystkiego, od opłat za posiłki po wypożyczanie książek.

Hannah pokręciła głową.

– Nie, ale złożyłam wniosek.

– Więc odbierz ją z Cloisters II, ale to możesz zrobić dziś o dowolnej porze. Pewnie najpierw chciałabyś zostawić walizkę. A, i nie zapomnij o inauguracji dla pierwszorocznych oraz o spotkaniu dla nowych studentów! – Podała jej plik ulotek, a Hannah sięgnęła po nie niezgrabnie, po czym przytrzymała śliskie kartki wolnym ramieniem.

– Dzięki – odparła. A potem, ponieważ chyba nie było już nic więcej do powiedzenia, odwróciła się i zaciągnęła swoją walizkę z powrotem drogą, którą przyszła, do portierni.

Nie zajrzała tam w dniu rozmowy kwalifikacyjnej – wtedy portier wyszedł do niej i wpuścił ją do środka – a teraz zobaczyła, że jest to mały, wyłożony boazerią pokój przypominający pocztę, z dwoma oknami wychodzącymi na dziedziniec oraz wejściem zwieńczonym arkadami. Był tam kontuar oraz wiele rzędów przegródek starannie oznaczonych nazwiskami. Na myśl o tym, że prawdopodobnie jedna z nich należy do niej, poczuła się dziwnie. To było jakby… poczucie przynależności?

Wciągnęła walizkę po schodach i zaczekała, aż portier skończy rozmawiać z chłopakiem przed nią, a raczej z jego rodzicami. Matka miała dużo pytań na temat dostępu do Wi-Fi oraz warunków sanitarnych, ale w końcu skończyli, a Hannah znalazła się przy kontuarze, myśląc, że Jill mogłaby się pospieszyć i zaparkować to auto. Czuła, że przydałoby jej się wsparcie.

– Yyy, dzień dobry – odezwała się. Przewracało jej się w żołądku ze zdenerwowania, ale starała się, żeby głos jej nie drżał. Była teraz dorosła. Studentka koledżu Pelham. Słusznie się tu znalazła i nie miała czym się denerwować. – Jestem Hannah. Hannah Jones. Czy może mi pan powiedzieć, gdzie powinnam się udać?

– Hannah Jones… – Portier był pulchnym, dowcipnym mężczyzną z kudłatą białą brodą, przypominał trochę Mikołaja w cywilu. Zsunął okulary na czubek nosa i zaczął przeglądać długi wydruk pełen nazwisk. – Hannah Jones… Hannah Jones… Ach tak, tu panią mam. Mieszka pani w New Quad, w siódmej klatce, w pokoju numer pięć. No, to mamy komplet. Bardzo dobrze.

Komplet? Hannah nie była pewna, czy powinna wiedzieć, co to znaczy, ale portier dalej mówił i przegapiła możliwość zadania pytania.

– Proszę w takim razie przejść przez tamten łuk. – Wskazał przez okno szprosowe na wysoki łuk po drugiej stronie skweru porośniętego aksamitną trawą. – I minąć Master’s Lodgings. Siódma klatka jest po przeciwległym boku New Quad. Proszę wziąć tę mapę. Jest dla pani, za darmo.

Uderzył lśniącą, złożoną ulotką o drewniany blat.

– Dziękuję – odparła Hannah. Podniosła plan, włożyła go do kieszeni dżinsów, a potem sobie przypomniała: – Och, niedługo może tu przyjść moja mama. Musiała zaparkować. Czy może jej pan powiedzieć, dokąd poszłam, gdyby tu trafiła?

– Mama Hannah Jones – odparł z namysłem. – Oczywiście, że mogę. John – zwrócił się przez ramię do mężczyzny układającego za nim pocztę. – Gdybym poszedł właśnie na lunch, kiedy przyjdzie mama Hannah Jones, ona będzie w siódemce, pod piątką, New Quad.

– Nie ma sprawy – odparł stojący za nim człowiek. Potem się odwrócił i popatrzył na Hannah.

Był dużym mężczyzną, mierzył około metra osiemdziesiąt i wyglądał na młodszego od swojego współpracownika, miał ciemne włosy i twarz, która wydawała się blada i spocona, chociaż nie podejmował żadnego wysiłku fizycznego. Jego głos dziwnie do niego nie pasował, był wysoki i piskliwy, a ten kontrast sprawiał, że Hannah miała ochotę nerwowo się roześmiać.

– To dziękuję – rzuciła i odwróciła się, żeby odejść.

Już prawie była przy drzwiach, kiedy ten drugi mężczyzna ją zawołał, gwałtownie i nieco z pretensją.

Hannah odwróciła się, czując, że serce zaczyna jej bić szybciej, jakby coś przeskrobała.

Portier wyszedł zza kontuaru, zbliżył się z namaszczeniem, a potem zatrzymał przed nią. Miał coś w dłoni; podał jej to, unosząc ten przedmiot niczym trofeum.

Był to komplet kluczy.

– Och. – Hannah zrobiło się głupio. Roześmiała się krótko. – Dzięki.

Wyciągnęła rękę, ale przez chwilę mężczyzna nie chciał ich puścić. Po prostu stał, a klucze zwisały nad jej dłonią. Potem zwolnił uścisk i pozwolił im opaść, a ona wsunęła je do kieszeni i wyszła.

 

 

Nad klatką schodową wymalowano „VII” i patrząc na plan w swoich dłoniach, a potem znów na kamienne schodki przed sobą, Hannah musiała założyć, że to właściwe miejsce. Obejrzała się przez ramię – nie tyle wątpiła w tę mapę, ile raczej podobało jej się chłonięcie tego wszystkiego: nieskazitelnego zielonego skweru starannie przyciętego trawnika, kamienia w miodowym odcieniu, szprosowych okien. Przy słonecznym świetle, z białymi, puszystymi, jesiennymi chmurami na niebie, ten widok był niemal nierzeczywiście piękny, a Hannah miała przedziwne poczucie, że wstąpiła do środka jednej z książek ze swojej walizki, może do Powrotu do Brideshead. Gaudy Night. Mrocznych materii. Do świata powieści.

Z uśmiechem wciągnęła walizkę przez bramę wiodącą do siódmej klatki, ale wtarganie jej po schodach nie było już proste i jej uśmiech zbladł, kiedy dotarła na pierwsze piętro. Nim znalazła się na drugim, była zgrzana i zdyszana – wrażenie przeżywania chwil rodem z baśni szybko przeminęło.

Schludny napis na drzwiach po lewej głosił „4–H. CLAYTON”, a naprzeciwko „3–P. BURNES-WALLACE”. Środkowe drzwi były otwarte, a kiedy Hannah tak stała, łapiąc oddech, otworzyły się i za nimi ukazała się bardzo mała kuchnia. Stało w niej dwóch chłopaków, jeden z nich pochylał się nad kuchenką elektryczną, drugi zaś trzymał kubek kawy i patrzył na Hannah z miną, która prawdopodobnie wyrażała tylko ciekawość, ale wydawała się dość wroga.

– Cz-cześć – odezwała się Hannah raczej nieśmiało, ale chłopak tylko skinął głową i wyminął ją, po czym skierował się do drzwi podpisanych P. BURNES-WALLACE.

Co mówił ten portier? Piąty pokój? W takim razie jeszcze jedno piętro.

Hannah zacisnęła zęby i wciągnęła swoją walizkę po ostatnich schodach na najwyższe piętro, gdzie znajdowały się dwie pary drzwi naprzeciw siebie – jedne z nich otwarte. Na tych po prawej, zamkniętych, napis głosił „6–DR MYERS”. Drogą eliminacji uznała, że te otwarte prawdopodobnie należą do niej, więc weszła do środka.

– Heeeej. – Dziewczyna wyciągnięta na kanapie prawie nie podniosła wzroku znad telefonu. Miała na sobie krótką sukienkę z angielskim haftem, która eksponowała jej długie, opalone nogi przewieszone przez podłokietnik, a z wypielęgnowanych palców u stóp zwisał jej jeden sandał. Wyglądało na to, że przewija w komórce jakąś aplikację ze zdjęciami. – Ty pewnie jesteś Hannah.

– T… tak? – odparła nieśmiało, głos podniósł jej się na końcu zdania tak, jakby zadawała pytanie, chociaż wcale nie zamierzała.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyglądało na salon, ale przy drzwiach leżały stosy najbardziej eleganckich bagaży, jakie Hannah kiedykolwiek widziała. Pudła z kapeluszami, torby na ramię, wielka papierowa torebka z Selfridges pełna aksamitnych poduszek oraz coś, co wyglądało na prawdziwy kufer od Louisa Vuittona z wielkim, mosiężnym zapięciem. Przy tym wszystkim jej własny bagaż wydawał się bardzo skromny – nawet biorąc pod uwagę walizkę, którą mama miała jej przynieść z auta.

– A ty jak się nazywasz?

– April. – Dziewczyna odłożyła telefon i wstała.

Była średniego wzrostu, szczupła, miała krótko obcięte włosy w miodowym odcieniu blond, podkreślające kształt jej czaszki, oraz brwi układające się w ładne łuki, które nadawały jej twarzy wyraz czegoś pomiędzy zdumieniem a pogardą. Było w niej coś nie z tego świata, coś nieokreślonego, czego Hannah nie potrafiła nazwać. Czuła się niemal, jakby spotkała ją już gdzieś wcześniej… albo widziała ją w filmie. Wydawała się taka piękna, że człowieka aż bolały oczy, jeśli przyglądał jej się zbyt długo, ale też trudno było oderwać od niej wzrok. Tak jakby, zauważyła Hannah, padało na nią inne światło niż na resztę pomieszczenia.

– April Clarke-Cliveden – dodała pomocnie dziewczyna, jakby to imię miało coś znaczyć, kiedy Hannah nie odpowiedziała od razu.

– Ale ja myślałam… – wyjąkała Hannah, po czym urwała, oglądając się niepewnie z powrotem na drzwi, żeby sprawdzić tabliczkę z nazwiskiem. Oczywiście, była: „B–H. Jones”. A pod spodem: „A. Clarke-Cliveden”.

Hannah zmarszczyła brwi.

To się wydawało mało prawdopodobne. Jeden z punktów w ulotce koledżu Pelham zapewniał, że praktycznie nie ma tam wspólnego zakwaterowania. Żadnych dwuosobowych pokoi. Ani nawet mieszkań przed drugim rokiem. Oczywiście wiele wspólnych łazienek, chyba że ktoś zajmował pokój w nowym skrzydle, ale jeśli chodzi o spanie, to z prospektu wynikało, iż każdy miał własną przestrzeń.

– Jesteśmy współlokatorkami? – Hannah zmarszczyła brwi.

– Tak jakby – odpowiedziała April. Ziewnęła jak kot i przeciągnęła się wygodnie. – To znaczy nie mamy wspólnej sypialni, nie zaakceptowałabym czegoś takiego. Tylko wspólny salon.

Machnęła ręką, wskazując tę skromną przestrzeń, a Hannah poczuła się, jakby April była tutaj łaskawą gospodynią, a ona intruzką. Na tę myśl trochę się zirytowała, ale zdusiła to w sobie i rozejrzała się po pokoju. Oprócz stosu bagaży Arpil było tu mało mebli, w dodatku prezentowały się skromnie – dość zużyta kanapa, stolik kawowy oraz kredens – jednak całość wydawała się czysta i jasna, znajdował się tu też piękny kominek.

– Fajnie, że mamy sobie gdzie posiedzieć, nie? Twój pokój jest tam. – April wskazała drzwi na prawo od okna. – Moje drzwi są naprzeciwko. Obawiam się, że wzięłam większy. Kto pierwszy, ten lepszy, i tak dalej.

Mrugnęła, ukazując przy tym głęboki, miękki dołeczek w jednym policzku.

– Jasne – odparła Hannah.

Nie było sensu się o to spierać. Wyglądało na to, że ta dziewczyna już się rozpakowała. Pociągnęła więc walizkę po dywanie, który marszczył się pod kółkami, w stronę drzwi wskazanych przez April.

Po tym, co powiedziała nowa współlokatorka, Hannah spodziewała się czegoś małego, wręcz ciasnego, ale pokój okazał się większy niż jej domowa sypialnia, był w nim kolejny rzeźbiony, kamienny kominek oraz szprosowe okno z witrażem, które przepuszczało światło układające się w diamentowe wzory na wypolerowanych, dębowych deskach podłogi.

– Wow, naprawdę fajny – powiedziała, a potem miała ochotę strzelić sobie w łeb za to, że tak ewidentnie okazała swój zachwyt, podczas gdy April wyglądała na taką wyrafinowaną.

Mimo wszystko przed sobą mogła to przyznać: pokój naprawdę był fajny. Ilu studentów musiało go oglądać przez ponad czterysta lat od jego wybudowania? Czy zostali potem ważnymi osobami, politykami, zdobywcami Nagrody Nobla i pisarzami? Było to oszałamiające, jakby patrzyła w teleskop, tylko że ze złej strony i zamiast spoglądać na zewnątrz, na końcu widziała nieskończenie małą siebie.

– No, nieźle jest, co? – odparła April.

Podeszła i stanęła w drzwiach, jedną rękę położyła na framudze, a drugą na swoim wystającym biodrze. W słabym, wieczornym świetle prześwitującym przez cienki materiał jej białej sukienki, podkreślającym kształty i zmieniającym krótkie włosy w białą aureolę, wyglądała jak wyjęta z plakatu filmowego.

– A jaki jest twój? – spytała Hannah.

April wzruszyła ramionami.

– W sumie podobny. Chcesz zobaczyć?

– Pewnie.

Hannah postawiła swoją walizkę i poszła za dziewczyną przez salon do drzwi naprzeciwko.

W środku od razu zauważyła, że drugi pokój w ogóle nie jest podobny. Pomijając fakt, że był odrobinę większy, jedyne, co wydawało się takie samo, to metalowa rama łóżka i kominek. Wszystkie pozostałe meble były inne – poczynając od makatek na ścianach, przez nowoczesne, ergonomiczne krzesło przy biurku, kończąc na tapicerowanym podwójnym siedzisku w rogu.

Jakiś wysoki, tęgi mężczyzna w garniturze wypakowywał właśnie ubrania do wysokiej szafy. Nie spojrzał na nie, kiedy weszły.

– Dzień dobry – przywitała się uprzejmie Hannah. Przybrała swój najgrzeczniejszy ton, zarezerwowany dla rodziców innych osób. – Pan musi być ojcem April. Mam na imię Hannah.

April roześmiała się głośno.

– Ha! Chyba żartujesz. To jest Harry. Pracuje dla moich rodziców.

– Miło mi poznać – rzucił mężczyzna przez ramię. Potem zasunął ostatnią szufladę i się odwrócił. – To chyba byłoby na tyle, April. Mogę ci w czymś jeszcze pomóc?

– Nie, nie trzeba. Dziękuję, Harry.

– Zabiorę kartony; chcesz, żebym ci zostawił kufer?

– Nie, nie trzeba. Nie mam go gdzie przechowywać.

– Jasne – odparł Harry. – Baw się dobrze. Na parapecie masz drobny pożegnalny upominek od twojego taty. Miło było cię poznać, Hannah – rzucił, po czym się odwrócił, zabrał stos pustych toreb i pudeł spod drzwi i wyszedł.

Drzwi się za nim zatrzasnęły, a April zrzuciła buty i opadła na świeżo pościelone łóżko, zapadając się głęboko w miękką, puchową pierzynę.

– No, to już. Teraz prawdziwe życie.

– Prawdziwe życie – powtórzyła Hannah.

Chociaż to nie była prawda. Tutaj, w wielowiekowym centrum nauki, otoczona pięknymi, ekskluzywnymi przedmiotami April, wdychając dziwny, ciężki zapach jakichś drogich perfum, czuła się nieprawdziwie jak nigdy. Zastanawiała się, co powie o tym wszystkim jej mama, która prawdopodobnie nadal krążyła po Oxfordzie, szukając miejsca do parkowania.

– Chyba zobaczę, co mi zostawił – odezwała się April. – Nie jest to pudełko od Tiffany’ego, co źle wróży.

Wstała z łóżka i podeszła do okna, gdzie na kamiennym parapecie leżało wysokie pudełko prezentowe. Ze szpary na górze pudełka wystawała kartka.

– „Od razu zacznij swoje oksfordzkie życie. Kocham cię, tatuś”. No, tym razem przynajmniej sam się podpisał. To lepiej niż na kartce urodzinowej wypisanej ręką jego sekretarki.

Wbiła paznokcie w wieczko i otworzyła je, a potem zaczęła się śmiać.

– O Boże, już myślałam, że on nie pamięta mojego drugiego imienia, a jednak się myliłam. – Wyciągnęła butelkę szampana i dwa kieliszki. – Napijesz się, Hannah Jones?

– Yyy, pewnie – odparła Hannah.

Tak naprawdę to nie lubiła szampana, te kilka razy, kiedy go piła, na weselach i pięćdziesiątce mamy, bolała ją od niego głowa. Ale nie ma mowy, żeby odmówiła w takiej idealnej chwili. Może Hannah z Dodsworth nie lubiła szampana. Ale Hannah z koledżu Pelham była inna.

Patrzyła, jak April z wprawą odkorkowała butelkę i nalała dwa pieniące się kieliszki.

– No, może nie jest schłodzony, ale to przynajmniej Dom Perignon – stwierdziła April, podając jej lampkę. – Za co powinnyśmy wypić? Może… za Oxford? – Podniosła kieliszek.

– Za Oxford – powtórzyła Hannah.

Stuknęła się szkłem z April, a potem podniosła napój do ust. Ciepły, musujący szampan drapał ją w usta, bąbelki pękały jej na języku, a alkohol łaskotał z tyłu nosa i gardła. Zaczęło jej trochę szumieć w głowie, choć może to kwestia szampana, a może tego, że jechały w porze lunchu albo po prostu… wszystkiego.

– I za Pelham.

– I za nas – dodała April.

Odchyliła głowę i czterema dużymi łykami opróżniła kieliszek. Nalała sobie znowu, popatrzyła na Hannah i uśmiechnęła się szerokim, szelmowskim uśmiechem, który ujawnił jej głębokie, urzekające dołeczki w obu miękkich policzkach.

– Za nas, Hannah Jones. Myślę, że spędzimy tu niezwykłe chwile, co?

 

 

 

 

PO

 

 

 

Gdy Hannah odkłada telefon, czuje, że cisza sklepu otula ją jak kokon. Nie powiedziałaby tego nigdy Cathy, ale właśnie takie chwile były powodem, dla którego zaczęła pracę w Tall Tales – nie sobotni ruch i gwar klientów ani sierpniowe tłumy turystów z okazji festiwalu, tylko te ciche momenty spokoju, kiedy jest… nie tak całkiem sama, bo nigdy nie jest się samemu w pomieszczeniu wypełnionym tysiącem książek. Ale kiedy jest sama z książkami.

Christie. Siostry Brontë. Sayers. Mitford. Dickens. Oto ludzie, którzy pomogli jej przetrwać lata po śmierci April. Uciekała od spojrzeń i współczucia w prawdziwym życiu, od przerażającej nieprzewidywalności internetu, od prawdziwych koszmarów, kiedy to można w każdej chwili zostać zaskoczonym przez dziennikarza lub ciekawskiego przechodnia, lub przez śmierć najlepszej przyjaciółki – uciekła do świata, w którym panował porządek. To prawda, w książce jest tak, że na dwieście siódmej stronie może wydarzyć się coś złego. Ale to zawsze stanie się na stronie dwieście siódmej, cokolwiek by się działo. A kiedy człowiek czyta ją ponownie, spodziewa się tego, odczytuje sygnały, przygotowuje się na to, co ma nastąpić.

Teraz Hannah słucha cichego stukania edynburskiego deszczu w wykuszowe okno za swoimi plecami oraz stękania starych desek podłogi, trzeszczących od ciepła centralnego ogrzewania. Otacza ją ciche wsparcie książek. Przez chwilę ma ochotę instynktownie sięgnąć po jedną z nich, może jakąś starą, ulubioną powieść, znaną praktycznie na pamięć – i zapaść się w stosie miękkich puf w dziale dziecięcym, odciąć od świata.

Ale nie może. Jest w pracy. A poza tym nie jest sama. Nie do końca. Widzi już Robyn lawirującą z powrotem przez labirynt małych, wiktoriańskich pokoików, z których składa się Tall Tales – każdy z nich jest zastawiony stołami z wyeksponowanymi na nich książkami oraz koszami wyprzedażowymi.

– Piiii biiiip! Z drogi, oto Robyn Grant, herbaciana ekspertka! – mówi, wchodząc do głównej części księgarni. Radoś­nie stawia dwa kubki na ladzie, rozchlapując gorący, brązowy płyn niebezpiecznie blisko ekspozycji z kartkami okolicznościowymi. – Ta z łyżeczką jest twoja. Czy ty… – Zerka na Hannah, a potem urywa, zaskoczona czymś w wyrazie jej twarzy. – Hej, dobrze się czujesz? Wyglądasz bardzo dziwnie.

Hannah się wzdryga. Aż tak po niej widać?

– Nie… nie jestem pewna – odpowiada powoli. – Dostałam właśnie nieciekawą wiadomość.

– O mój Boże. – Robyn podnosi rękę do gardła i mimowolnie zerka na brzuch Hannah, a potem z powrotem na jej twarz. – Chyba nie…

– Nie! – zaprzecza szybko Hannah. Próbuje się uśmiechnąć, chociaż ten uśmiech jest fałszywy i drętwy. – Nic w tym stylu… Po prostu… po prostu sprawy rodzinne.

To najbliżej, jak może znaleźć się prawdy w tej chwili, ale gdy tylko te słowa padają, natychmiast ich żałuje. John Neville to nie jest rodzina. Nie chce jego ani wspomnień o nim nawet w pobliżu swojej rodziny.

– Musisz wyjść? – pyta Robyn. Zerka na zegarek, a potem na pusty sklep. – Jest prawie siedemnasta. Wątpię, żeby zrobił się teraz ruch. Poradzę sobie ze wszystkim, jeśli ktoś przyjdzie.

– Nie – odpowiada odruchowo Hannah.

Nie powinna mieć potrzeby wychodzenia. W końcu co to tak naprawdę zmieni? Nic. Ale jednocześnie myśl o tym, że miałaby spróbować zostać tutaj, uśmiechać się do klientów jakby nigdy nic, z tymi gotującymi się w niej i kłębiącymi wspomnieniami…

– Idź – mówi Robyn, pomagając jej podjąć decyzję. – Serio, po prostu idź. Wytłumaczę wszystko Cathy, jeśli przyjdzie, ale nie będzie miała nic przeciwko.

– Naprawdę? – pyta Hannah, a Robyn zdecydowanie kiwa głową.

Hannah wstaje i sięga po swój telefon, czując jednocześnie wyrzuty sumienia i wdzięczność. Robyn czasami ją irytuje – ta jej niestrudzona harcerska radość, ten zwyczaj powtarzania klientom w kółko „Nie, to ja życzę miłego dnia”… Ale teraz w jej niezachwianej, stabilnej serdeczności jest coś niewiarygodnie pocieszającego.

– Bardzo ci dziękuję, Robyn. Odwdzięczę ci się, obiecuję.

– Hej, nie musisz dziękować – rzuca Robyn.

Uśmiecha się, klepie koleżankę po ramieniu, ale Hannah pod jej przyjaznym uśmiechem dostrzega troskę i czuje na sobie spojrzenie Robyn, gdy powoli idzie na zaplecze, żeby zabrać swoje rzeczy.

 

 

Kiedy wychodzi ze sklepu, deszcz ustaje, jest wilgotne, pogodne, jesienne popołudnie, podobnie jak tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy przyjechała do Pelham, a przez chwilę to połączenie z przeszłością wydaje się tak prawdziwe, że aż robi jej się niedobrze. Zatrzymuje się na światłach, czekając na zielonego ludzika, i ma przedziwne uczucie – że w każdej chwili może zobaczyć April idącą swobodnie przez tłum z tym swoim leniwym, drwiącym uśmieszkiem i to pojawiającymi się, to chowającymi dołeczkami w policzkach. Przez moment Hannah musi się przytrzymać latarni, przeszłość jest taka prawdziwa, tak bliska. Czuje nieodparte pragnienie, by to była prawda – by ta wysoka blondynka spiesząca się z tłumem za światłami była April; wspaniałą, piękną, żywą. Jak by ja powitała? Czy przytuliłaby ją? Strzeliła jej w twarz? Rozpłakała się?

Hannah nie wie. Może wszystko naraz.

Idzie przez tłum turystów na przystanek autobusowy, by jak zwykle złapać numer dwadzieścia cztery do Stockbridge; chce wrócić do domu, by zdążyć przygotować kolację, a potem położyć w górze swoje coraz bardziej zmęczone stopy i pooglądać głupią telewizję.

Ale zbliża się do przystanku i wcale nie zwalnia. Zdaje sobie sprawę z tego, że się nie zatrzyma, myśl o dwudziestu minutach uwięzienia w dusznym autobusie jadącym przez zakorkowane miasto ją odrzuca. Musi się przejść. Tylko chodnik pod stopami pozwoli jej wychodzić to poczucie niepokoju, uporządkować myśli, zanim będzie musiała się spotkać z Willem. Poza tym – co czeka ją w domu poza kuszącymi i niezdrowo migoczącymi wynikami wyszukiwania w Google? A na pewno po powrocie będzie ją kusiło, żeby wpisać…

Na razie pozwoli sobie na jedno – tylko po to, żeby to się stało prawdziwe, tak jak w wypadku dziecka w jej brzuchu: nie do końca wierzyła, że jest prawdziwe, dopóki nie zobaczyła go na monitorze i nie usłyszała dziwnego, wydobywającego się jakby spod ziemi szumu oraz bicia jego serca.

Zatrzymuje się przy drzwiach w cieniu zamku i wyciąga telefon. Potem otwiera kartę przeglądarki w trybie incognito i wpisuje w Google te słowa: „John Neville BBC News”. Ta końcówka nie była potrzebna, ale nauczyła się nie wpisywać samego jego nazwiska do wyszukiwarek – wyświetlały się wtedy strony pełne okropnych obrazów, szalonych spekulacji, a także pomówień zniesławiających ją oraz Willa, z którymi nie miała czasu ani zasobów walczyć.

Można przynajmniej liczyć na to, że BBC będzie się trzymać przede wszystkim faktów.

I oto jest – na samej górze wyników.

„Z ostatniej chwili: Morderca z koledżu Pelham John Neville zmarł w więzieniu”.

Hannah czuje się, jakby ktoś ją oblał lodowatą wodą, ale zbiera się w sobie i klika w link.

 

John Neville, lepiej znany jako Dusiciel z Pelham, zmarł w więzieniu w wieku 63 lat, jak potwierdziły dziś służby więzienne.

Neville, który w 2012 roku został skazany za zabójstwo studentki koledżu April Clarke-Cliveden, zmarł we wczesnych godzinach porannych. Rzecznik więzienia powiedział, że przeszedł poważny zawał serca i zgon został stwierdzony po przewiezieniu mężczyzny do szpitala Mersey.

Prawnik Neville’a, Clive Merritt, oświadczył, że jego klient przygotowywał przed śmiercią nową apelację. „Do samego końca walczył o swoją niewinność” – powiedział Merritt w rozmowie dla BBC. „To wielka niesprawiedliwość, że szansa na zmianę tego wyroku umarła razem z nim”.

Rodzina Clarke-Cliveden nie udzieliła komentarza.

 

Hannah drżały ręce. Minęło już wiele czasu, odkąd z własnej woli szukała informacji na temat Neville’a, i zapomniała, jakie to uczucie konfrontować się z jego nazwiskiem, ze wspomnieniami o April oraz, co najgorsze, z wszystkimi zdjęciami. Jest tylko kilka fotografii Neville’a – najczęściej używana to ta z jego legitymacji pracowniczej, ciemna jak z policyjnej kartoteki. Jego spojrzenie jest na niej konsternująco bezpośrednie. Zdjęcia Neville’a są już dość wstrząsające, ale Hannah najbardziej nienawidzi tych artykułów, które skupiają się na April – ujęcia z mediów społecznościowych przedstawiające ją pływającą łódką, pochyloną nad innymi studentami; ich twarze zostały rozpikselowane w celu ochrony prywatności, która jej została odebrana.

Najgorsze ze wszystkiego są zdjęcia jej martwego ciała.

Nie powinno ich tam być, ale oczywiście są. W internecie można znaleźć wszystko i nim Hannah nauczyła się unikać wyszukiwarek, jeszcze długo zanim zaczęła korzystać z okienek incognito, algorytm Google uznał ją za osobę zainteresowaną Dusicielem z Pelham i z odrażającą regularnością proponował jej różne clickbaitowe artykuły na ten temat.

„Czy to było pomocne?” – pytał jej telefon i po tym, jak wystarczająco wiele razy kliknęła „Nie interesuje mnie to”, dźgając ekran z taką siłą, że jej drżące palce czuły jeszcze to uderzenie długo po tym, jak odłożyła telefon, w końcu przyjął to do wiadomości i przestał jej wyświetlać takie linki. Ale nawet teraz od czasu do czasu jakiś się pojawia, za sprawą nieodgadnionego mechanizmu rządzącego algorytmami Wiadomości Google, i kiedy Hannah uruchamia telefon, widzi uśmiechniętą April z takim czystym, bezpośrednim spojrzeniem, które nadal zadaje jej cios w samo serce, nawet po dziesięciu latach. I od czasu do czasu komuś udaje się ją namierzyć, a mejl wpada z piknięciem, nieproszony, prosto do jej skrzynki odbiorczej. „Czy jest pani tą Hannah Jones, która była związana z morderstwem April Clarke-Cliveden? Piszę referat / pracę na studia / profil psychologiczny / artykuł na temat apelacji Johna Neville’a.

Początkowo odpowiadała wściekła, używając takich słów jak „makabryczny” i „sępy”. Potem, kiedy nauczyła się, że w ten sposób sprawia tylko, że próbują dalej albo umieszczają jej wściekłe mejle w swoich artykułach jako cytaty, zmieniła taktykę. „Nie. Nazywam się Hannah de Chastaigne. Niestety nie mogę pomóc”.

Ale to także był błąd. Nie tylko dlatego, że czuła się, jakby zdradzała April. Skoro ci węszący zaszli tak daleko, że namierzyli jej adres mejlowy, musieli wiedzieć. Wiedzieli, kim jest Will, a także kim jest ona; fakt przyjęcia nazwiska Willa po ślubie w ogóle nie pomógł w zacieraniu śladów.

– Dlaczego ich po prostu nie zignorujesz? – spytał zdumiony, kiedy mu o tym wszystkim powiedziała. – Ja bym tak zrobił.

I oczywiście miał rację. Teraz Hannah po prostu nie odpowiada. Ale mimo wszystko nie może się zdobyć na to, żeby je usunąć. Więc są tam w specjalnym folderze schowanym głęboko na dnie skrzynki odbiorczej. Nazywa się „Prośby”. Po prostu. I pewnego dnia, obiecuje sobie Hannah, pewnego dnia, gdy to wszystko się skończy, po prostu je usunie.

Ale z jakiegoś powodu ten dzień nie nadchodzi.

Teraz Hannah zastanawia się, czy kiedykolwiek nadejdzie.

Już ma zamykać okienko, kiedy po raz pierwszy zerka na zdjęcie towarzyszące artykułowi. Nie jest to zdjęcie April, tylko Neville’a. Ale to ujęcie, którego nigdy dotąd nie widziała – nie te ostre rysy z legitymacji, które dobrze znała, ani też ukradkowe zdjęcie zrobione przez paparazzi, kiedy unosił dwa palce w górę do dziennikarzy przed sądem. Nie, to musiało zostać zrobione dużo później, podczas jednej z jego wielu apelacji, prawdopodobnie dość niedawnej. Wygląda na nim staro, a co więcej, wygląda mizernie. Schudł i choć to niemożliwe, żeby zmalał, jest tak niepodobny do tamtej wysokiej postaci, którą zapamiętała Hannah, że trudno uwierzyć, iż to ta sama osoba. Ma na sobie więzienny strój, który wydaje się zwisać z jego wymizerowanej sylwetki, i patrzy w obiektyw z takim udręczonym, pokonanym wyrazem twarzy, że zdaje się wciągać oglądającego w swój koszmar.

– Przepraszam – mówi za Hannah jakiś mrukliwy głos, a ona podskakuje, zdając sobie sprawę, że zatrzymała się na środku przejścia podziemnego King’s Stables i jakaś kobieta próbuje ją wyminąć.

– P-przepraszam – duka, wygaszając telefon niezbyt spokojnymi dłońmi i chowając go do kieszeni, tak jakby został zanieczyszczony obrazem na ekranie. – Przepraszam.

Kobieta mija ją, kręcąc głową, a Hannah rusza do domu. Jednak nawet wychodząc z ciemnego przejścia na jesienne słońce, nadal to czuje – jego wzrok, te ciemne, zastraszone oczy, jakby ją o coś błagał. Tylko że Hannah nie wie o co.

 

 

Gdy Hannah dociera w końcu do Stockbridge Mews, jest ciemno, stopy ja bolą od chodzenia i musi poszukać w torebce kluczy, przeklinając fakt, iż nikt nie wymienił przepalonej żarówki ponad wspólnymi drzwiami wejściowymi.

W końcu jednak znajduje się w środku, wspina się po schodach i drzwi jej mieszkania się za nią zamykają.

Przez dłuższy czas po prostu stoi tyłem do drzwi, czując wokół siebie ciszę spowijającą całe mieszkanie. Jest w domu przed Willem i cieszy się z tego – cieszy ją ten moment, kiedy po prostu stoi w swoim chłodnym, cichym, przytulnym mieszkaniu i wszystko z niej spływa.

Powinna nastawić czajnik, zdjąć buty, włączyć światło. Ale nie robi żadnej z tych rzeczy. Po prostu idzie do salonu, opada na fotel i siedzi, próbując się pogodzić z tym, co się właśnie stało.

Nadal tam jeszcze tkwi, kiedy słyszy, jak na zewnątrz zbliża się motocykl Willa; jego ochrypły warkot odbija się od innych domów w ciasnej zabudowie. Mężczyzna gasi silnik i parę minut później Hannah słyszy jego klucz w zamku na dole, a potem hałas kroków po schodach.

Kiedy otwiera drzwi, wie, że powinna wstać, powiedzieć coś, ale nie może. Po prostu nie ma do tego energii.

Słyszy, jak Will rzuca swoją torbę na stojak w przedpokoju, a potem idzie korytarzem, gwiżdżąc między zębami jakąś głupią, popową piosenkę, zapala światło… w końcu się zatrzymuje.

– Hannah?

Stoi naprzeciw niej, mrugając i próbując zrozumieć, co ona robi tu sama po ciemku.

– Han! Co ty… Wszystko w porządku?

Hannah przełyka ślinę, próbując znaleźć słowa, ale do głowy przychodzi jej tylko chrapliwe:

– Nie.

Twarz Willa się zmieniła. Klęka przed żoną z nagle przestraszoną miną, łapie ją za ręce, obejmuje.

– Han… czy… chyba nie… coś się stało? Coś z dzieckiem?

– Nie! – Tym razem odpowiada szybko, bo natychmiast rozumie jego obawy. – O mój Boże, nie, nic takiego. – Przełyka ślinę, zmuszając się do wykrztuszenia kolejnych słów. – Will, chodzi o… o Johna Neville’a. On umarł.

Nie miało to wypaść tak brutalnie – jeszcze ostrzej, niż wyraziła to jej matka – ale jest zbyt wstrząśnięta i przybita, żeby wymyślić lepszy sposób przekazania tej wiadomości.

Will nic nie mówi, ale puszcza jej ręce i jego twarz przez sekundę, nim się opanuje, nieopatrznie wyraża łamiącą serce bezbronność. Mężczyzna wstaje, podchodzi do wykuszowego okna i opiera się o okiennice, wyglądając w ciemność okolicy. Hannah widzi jego twarz tylko z profilu, bladą w kontraście z jego ciemnymi włosami oraz czernią szyby za nim.

Zawsze trudno jej było go zrozumieć w takich chwilach – jest otwarty, jeśli chodzi o wyrażanie radości, ale kiedy odczuwa ból lub strach, starannie skrywa emocje, jakby nie mógł znieść, że ktoś to zobaczy – Hannah przypuszcza, że ma to po ojcu wojskowym, takie reakcje wyniósł też ze szkoły z internatem, w której uczucia okazywali tylko maminsynkowie i mazgaje. Gdyby nie ten ułamek sekundy, kiedy się nie bronił, pomyślałaby, że w ogóle nie usłyszał, co powiedziała. Teraz nie jest pewna, co się kryje pod tą ciszą, za neutralną, uprzejmą maską jego twarzy.

– Will? – pyta go w końcu. – Powiedz coś.

On się odwraca i patrzy na nią, jakby znajdował się gdzieś bardzo daleko.

– Dobrze.

To tylko jedno słowo, ale jego głos brzmi brutalnie, nigdy go jeszcze takim nie słyszała i to nią wstrząsa.

– No. To co jest na kolację? – pyta Will.

 

 

 

 

PRZED

 

 

 

– O. Mój. Boże. – April teatralnie przeciągała samogłoski. Uderzająco podobnie do Janice z Przyjaciół, jak pomyślała Hannah, idąc za nią wąskim przejściem między stołami.

To był pierwszy raz, gdy Hannah weszła do Wielkiej Sali jako prawdziwa studentka Pelham, i czuła ukłucie zachwytu, gdy rozglądała się po zabytkowych, strzelistych sklepieniach wysoko w górze oraz ciemnych, wyłożonych dębową deską ścianach, obwieszonych obrazami olejnymi dawnych mistrzów. Mogłaby się czuć przytłoczona tym wszystkim, ale trudno było czuć onieśmielenie u boku April, która zrzędziła na ubogie menu i słabą akustykę. Dziewczyna postawiła swoją tacę na jednym ze stołów jadalni i położyła dłonie na biodrach.

– Kogo to moje oczy widzą? Will de Chastaigne!

Chłopak siedzący przy długiej, dębowej ławie odwrócił się, jego ciemne włosy spadły mu na oczy, a Hannah poczuła, że jej serce podskoczyło. Szklanka wody na jej tacy zsunęła się o dwa centymetry w lewo, więc pospiesznie ją poprawiła.

– April!

Wstał, z łatwością przerzucił jedną, długą nogę przez ławę i uściskali się, na wpół się przytulając, na wpół wymieniając buziaki w powietrzu, co było tak bardzo nie w stylu Dods­worth, że Hannah bardziej niż kiedykolwiek poczuła się, jakby wylądowała na innej planecie.

– Dobrze cię widzieć! Nie miałem pojęcia, że tu idziesz.

– No, to jest cała Liv. Nic nikomu nie mówi! Co u niej? Nie widziałam jej od egzaminów.

– Och… – Opalona twarz chłopaka nagle się zarumieniła, kolor pojawił się wysoko na jego kościach policzkowych. – No, cóż, zerwaliśmy ze sobą. Szczerze mówiąc, to była moja wina. Przepraszam.

– Nie przepraszaj – zamruczała April. Przesunęła dłonią po ramieniu chłopaka i ścisnęła jego biceps w żartobliwy sposób. – Kolejny facet do wzięcia na horyzoncie to nie jest coś, za co należy przepraszać.

Za nią Hannah się poruszyła. Trzymana przez nią taca zaczęła się robić nieprzyjemnie ciężka i rozbolały ją od niej ramiona. April musiała usłyszeć jakiś ruch, ponieważ odwróciła się i przyjrzała jej nieco teatralnie zdumiona, jakby dopiero teraz przypomniała sobie o jej obecności.

– Boże, gdzie moje maniery? Will, to jest Hannah Jones, moja współlokatorka. Studiuje literaturę angielską. Wiesz, mamy apartament, no, aneks, więc coś czuję, że wszyyyystkie imprezy w tym trymestrze będą u nas. Hannah, to jest Will de Chastaigne. Chodziłam do szkoły z jego byłą. Nasze szkoły były… jak to się nazywa? – Zwróciła się do Willa. – Bliźniacze?

– Jakoś tak. – Jego opaloną skórę zmarszczył uśmiech w kąciku ust.

Hannah przyłapała się na tym, że się na niego gapi. Miał lśniące, brązowe oczy, ciemne brwi, a jego nos musiał być kiedyś złamany, może więcej niż raz.

Zaschło jej w ustach i przełknęła ślinę, zastanawiając się, co powiedzieć, ale Will wypełnił tę ciszę za nią.

– Ja chodziłem do Carne, tylko dla chłopaków. Więc na imprezach łączyli nas ze szkołą April; dbali o to, żebyśmy nie poszli na studia, nie poznawszy wcześniej prawdziwej, żywej kobiety.

– U ciebie nie było takiego zagrożenia, skarbie – zauważyła April.

Popiła czekoladowe mleko ze swojej tacy, a potem wsunęła się na ławkę koło Willa, nie zawracając sobie nawet głowy pytaniem, czy może. Chłopak usiadł obok niej.

– Wiesz co, właściwie to trzymałem to miejsce dla kogoś – powiedział do April, ale informacyjnie, nie tak, jakby chciał, żeby się przesunęła. Hannah nadal stała i zawahała się. Naprzeciwko było wolne siedzenie, ale tylko jedno. Może Will chciał je zatrzymać dla swojego nieobecnego znajomego? Spojrzała na współlokatorkę, szukając podpowiedzi, ale ona pisała coś w telefonie.

Hannah przygryzła wargę i już zaczęła się odwracać, ale wtedy odezwał się Will:

– Hej, nie idź, zmieścimy się.

Znowu podskoczyło jej serce. Uśmiechnęła się, starając się nie okazywać zbyt żałosnej wdzięczności, kiedy Will zestawił swoją torbę na podłogę i przesunął sąsiada o kilka centymetrów, żeby zrobić więcej miejsca.

– Proszę, siadaj tutaj – wskazał jej miejsce naprzeciwko. – Hugh może się wcisnąć koło mnie i April.

– Czy ty powiedziałeś… Hugh? – April podniosła głowę znad telefonu.

Miała dziwną minę, zaskoczoną, wręcz zachwyconą, ale też nieco szelmowską, Hannah nie potrafiła jej odczytać.

– Chyba nie… Hugh Bland?

– Właśnie ten. Nie wiedziałaś, że tu startował?

– Wiedziałam, że chciał na Oxford, ale nie miałam pojęcia, że wybrał Pelham – oznajmiła April. Odłożyła telefon, a potem usta wygięły jej się w uśmiech, kiedy wysoki, blady chłopak w ciężkich okularach w stylu Stephena Hawkinga podszedł do ich stołu. – No, no, no… o wilku mowa.

– April – odezwał się chłopak, a potem w jednej chwili potknął się o własne nogi, tak że taca wyskoczyła mu z dłoni, a makaron upadł na podłogę.

Zapadła chwila martwej ciszy, wszyscy się odwrócili w ich stronę, aż w końcu jeden z innych chłopaków przy stole odezwał się:

– Hej, wstawaj, już po przedstawieniu. Teraz się przesuń.

Hugh, choć wyraźnie zażenowany, zaśmiał się i ukłonił wstydliwie. Był purpurowy na twarzy, sięgnął po swoją puszkę coli i zgarnął rozsypane tortellini.

– Przepraszam. Ale ze mnie pała. – Jego głos był stłumiony, ale koleżanki z klasy Hannah nazwałyby go klasycznym chłopcem z dobrego domu. – Strasznie przepraszam. Dzięki Bogu, że wszystko wylądowało w jednym miejscu. Z grubsza.

Wsunął się na miejsce obok Willa z talerzem rozsypanego makaronu – policzki nadal mu płonęły – i sięgnął po widelec.

– Oszalałeś? Nie jedz tego – skarciła go April. Wstała i machnęła ręką w stronę lady. – Hej, czy możemy poprosić o pomoc? I drugą porcję tortellini?

Wszyscy patrzyli w milczeniu, gdy osoba z obsługi cateringu podeszła do nich z dodatkowym talerzem oraz szmatą do wytarcia rozlanego sosu.

– Bardzo przepraszam – powtórzył Hugh, tym razem do pracownika, który tylko skinął głową i poszedł.

Chłopak wyglądał żałośnie i Hannah nagle zrobiło się go nieznośnie szkoda.

– Czy wy się wszyscy znacie? – odezwała się do April i Willa, bardziej żeby zmienić temat niż dlatego, że nie wiedziała.

April pokiwała głową z uśmiechem, ale to Will odpowiedział:

– My z Hugh znamy się od dawna, chodziliśmy razem do podstawówki, a nic tak nie łączy ludzi jak gówniana podstawówka, co, Hugh?

– Racja – przyznał chłopak. Jego policzki zaczęły blednąć, głowę miał spuszczoną, pochyloną nad jedzeniem, jakby próbował uniknąć wszystkich spojrzeń. – Hugh Bland – przedstawił się Hannah. – Medycyna.

– Jesteśmy z Hugh bardzo dobrymi przyjaciółmi – wyjaśniła April ze swego rodzaju pomrukiem. Wyciągnęła rękę i uszczypnęła Hugh w ramię, a jego twarz znów zalała fala szkarłatu, tym razem sięgając aż po uszy. Zapadła pełna napięcia cisza.

– A ty? – spytała April, próbując przerwać niezręczną chwilę.

Odezwała się do nieznajomego siedzącego obok Hannah, tego, który powiedział, że koniec przedstawienia. Był to krępy chłopak z szerokimi ramionami, o śródziemnomorskiej karnacji, ubrany w koszulkę piłkarską Sheffield Wednesday.

– To jest Ryan Coates – powiedział Will. – Studiuje ekonomię, tak jak ja.

– Cześć – odezwał się Ryan i wyszczerzył zęby.

Miał typowy akcent z Sheffield i w otoczeniu tych wszystkich eleganckich, południowych wypowiedzi jego wymowa była wręcz agresywnie północna. Hannah nagle poczuła z nim jakieś pokrewieństwo, mimo że Dodsworth znajdowało się na dalekim południu Wielkiej Brytanii. Był to ktoś normalny jak ona, ktoś, kto nie pochodził z majętnego środowiska prywatnych szkół, które Will i April zdawali się traktować jak oczywistość.

– Wszyscy mieszkamy na tym samym piętrze w Cloade – dodał Will.

Z ulotki Hannah wiedziała, że Cloade jest dużym, nowoczesnym skrzydłem na tyłach New Quad, gdzie lądowała większość pierwszorocznych. Budynek był kwadratowy i wzniesiony z brutalistycznego betonu, ale za to pokoje miały łazienki, a ogrzewanie naprawdę działało. Mimo wszystko Hannah nie potrafiła zdusić poczucia wdzięczności za to, że one z April zostały ulokowane w malowniczym, staroświeckim aneksie. W końcu, czy nie po to właśnie przyjechała do Oxfordu? Chciała chodzić po śladach uczonych z ostatnich czterystu lat, a nie po wykładzinach sprzed paru dekad.

– Usłyszałem przez ścianę, jak puszcza Stone Roses. – Ryan wskazał widelcem Willa. – Poszedłem się przedstawić i okazało się, że robimy te same kursy. A potem poznał mnie z tym gościem. – Skinął na Hugh.

– Chodziliśmy razem z Willem do szkoły – odparł Hugh, a potem znowu się zarumienił. – Oj, czekaj, no raczej, Will już ci to powiedział. Przepraszam. Jestem tępakiem.

– Nawet go nie słuchaj – zaprzeczył Will, szturchając serdecznie kolegę w żebra. – Hugh był najmądrzejszym chłopakiem w naszej klasie.

– Cóż za zbieg okoliczności. – Ryan mówił z tortellini w ustach, wyglądał dość pociesznie. – Ja byłem najmądrzejszym chłopakiem w mojej klasie. Wygląda na to, że coś nas łączy.

– Przecież my wszyscy jesteśmy najmądrzejsi z naszych klas – powiedziała dziewczyna siedząca koło Ryana, która odezwała się po raz pierwszy. Miała niski głos, brzmiał dość szorstko i niecierpliwie. – Nie o to w tym wszystkim chodzi? Przecież dlatego się tutaj znaleźliśmy.

– A ty to kto? – spytał Ryan, mierząc ją z góry na dół.

Miała ciemne włosy, poważną, trochę końską twarz i czarne prostokątne okulary; patrzyła Ryanowi prosto w oczy bez krzty nieśmiałości, którą Hannah czułaby, gdyby była tak strasznie taksowana.

– Emily Lippman. – Dziewczyna wepchnęła sobie pełen widelec makaronu do ust, przeżuła dokładnie, a potem przełknęła. – Matematyka. Możecie do mnie mówić Emily Lippman.

– Podobasz mi się, Emily Lippman – odparł Ryan z szerokim uśmiechem, a Emily uniosła jedną brew.

– Co powinnam na to odpowiedzieć?

– Co chcesz – odparł Ryan. – Nie musisz wcale odpowiadać. – Nadal się szczerzył, a Emily przewróciła oczami.

– W każdym razie – wtrąciła April – to nie jest prawda.

– Co nie jest prawdą? – spytał Hugh.

– To, że jesteśmy wszyscy najmądrzejsi ze swoich klas. Ja nie byłam.

– To jak się tu w takim razie dostałaś? – spytała Emily.

Ta uwaga mogłaby zabrzmieć nieuprzejmie, ale z jakiegoś powodu w jej ustach taka nie była. Po prostu Emily brzmiała na nadnaturalnie bezpośrednią.

– Chyba za sprawą wrodzonego uroku – odparła April z uśmiechem, a na jej złotych policzkach pokazały się głębokie, miękkie dołeczki. – Albo może pieniędzy taty.

Zapadła długa cisza, tak jakby nikt nie był pewien, jak to przyjąć. Potem Ryan zaśmiał się krótko i szczekliwie, jakby April opowiedziała dowcip.

– No to masz szczęście – oznajmiła Emily. – W obu wypadkach. – Włożyła sobie do ust ostatni widelec makaronu, a potem wstała i się otrzepała. – Dobra. To co, do cholery, trzeba tu zrobić, żeby się czegoś napić?

– Możemy pójść do tej świetlicy – powiedział Ryan. Też wstał. Hannah zauważyła, że był dużo wyższy, niż przypuszczała. – Jak ona się nazywa, JCB?

– JCR – poprawiła April. Jej usta ułożyły się w uśmiech, który Hannah zaczęła rozpoznawać jako typowy dla April: urzekający, a jednocześnie odrobinę drwiący. – Junior Common Room, co oczywiste, jeśli ktoś przeczytał przewodnik, czego najwyraźniej nie zrobiłeś. A koło Wielkiej Sali jest też bar. Ale pieprzyć to. Nie jesteśmy byle kim. I kto by potrzebował baru, kiedy możemy mieć absolutnie wspaniały apartament, a w nim lodówkę pełną szampana?

Odsunęła swój nadal pełen tortellini talerz, rozejrzała się po twarzach znajomych i wyciągnęła z kieszeni klucz do pokoju, a dyndając nim na palcu, uniosła jedną piękną, ciemną brew.

– Mam rację?

 

 

 

 

PO

 

 

 

Przeszłość wisi nad nimi, kiedy Will przygotowuje kolację, siekając bakłażana i chorizo w milczeniu, które staje się jakoś bardziej przytłaczające przy gadaniu spikera z Radia 4. Hannah bez powodzenia próbuje wymyślić, co powiedzieć, aż w końcu wycofuje się do salonu, gdzie wyciąga swój laptop i otwiera skrzynkę mejlową.

W panice po telefonie matki usunęła aplikację Gmaila z telefonu, bo nie chciała zostać zasypana pikającymi powiadomieniami, a teraz naprawdę boi się, co tam zobaczy, choć wie, że jeśli to odłoży, będzie tylko gorzej. Przed zaśnięciem, gdy nic innego nie będzie jej rozpraszać, będzie leżała, zastanawiając się, co czyha na nią w skrzynce odbiorczej, aż w końcu się złamie i zaloguje z powrotem na telefonie. A potem, cokolwiek tam zobaczy – jakieś nowe odkrycia, splątane tropy lub próby zmuszenia jej do odpowiedzi – przyspieszy to jej puls i spowoduje taki wyrzut adrenaliny, odsuwając daleko wszelkie perspektywy zaśnięcia, że całą noc przeleży bezsennie, będzie jej niedobrze ze strachu, zacznie odświeżać skrzynkę i odświeżać, i w jakimś chorym przerażeniu wpisywać w Google imię April.

Wie, że tak się stanie, ponieważ tak było już wcześniej. Każdego dnia, kilka razy dziennie, w pierwszych kilku miesiącach i latach po śmierci April. Nieustanna, otępiająca powódź błagań, natrętnych próśb, które szokowały ją i raniły tą narodową obsesją wywołaną śmiercią April.

Gdy zakończyła się sprawa sądowa, próśb było mniej. Początkowo pojawiały się co tydzień, a potem, kiedy udało im się z Willem wślizgnąć pod powierzchnię codzienności, zakamuflować się w kojąco nudnych drobiazgach kursów księgowości, kupowania domu, finansowych trosk oraz całym tym przyziemnym bałaganie codziennego życia, takie wiadomości stawały się coraz bardziej sporadyczne.

Obecnie rzadko się z nią kontaktowano i prawie nigdy przez telefon, przynajmniej odkąd pozbyli się stacjonarnego i Hannah zmieniła numer komórki. Chociaż ludzie nadal próbują – za każdym razem, gdy nazwisko Johna Neville’a znów pojawia się w prasie, za każdym razem, gdy jego prawnicy składają apelację albo ktoś publikuje książkę na ten temat lub wypuszcza podcast. Długo jej zajęło nauczenie się, że unikanie tych wiadomości nie jest dobrym sposobem, by sobie z nimi poradzić.

Nie, najlepiej zrobić to od razu, pozbyć się ich, zapewnić sobie spokój przed pójściem spać.

Jednak ku jej zaskoczeniu i uldze ma wyłącznie trzy nieprzeczytane mejle. Jeden od mamy, wysłany wcześniej tego popołudnia, z tematem „Zadzwoń do mnie”. To było, jeszcze zanim zadzwoniła, więc Hannah go usuwa.

Drugi to tylko powiadomienie o przetrzymanych książkach z biblioteki, więc oznacza go jako nieprzeczytany.

Trzeci pochodzi z jakiegoś obcego adresu mejlowego, a w tytule ma „Zapytanie”.

Serce przyspiesza jej, jeszcze zanim w niego kliknie, a już pierwsza linijka wiadomości potwierdza obawy.

 

Szanowna Pani Hannah, nie znamy się, ale chciałbym się przedstawić. Nazywam się Geraint Williams i jestem dziennikarzem „Daily”…

 

Wystarczy. Nie potrzebuje więcej. Hannah zdejmuje okulary – ekran staje się zamglony i nieczytelny – potem klika „Przenieś do Próśb” i patrzy, jak mejl znika.

Później siedzi tak jeszcze, trzymając w jednej ręce okulary, w drugiej telefon, wpatruje się w pusty ekran. Palce ma nagle lodowato zimne i naciąga sobie sweter na dłonie, żeby trochę je ogrzać. Czuje, że jej puls jest niezdrowo przyspieszony i płytki, i zastanawia się, co taki stres robi z dzieckiem. „One są bardzo silne” – słyszy w głowie uspokajająco pewny głos swojej matki. „Rany boskie, kobiety przecież rodzą dzieci na wojnie”.

– Dobrze się czujesz?

Głos dobiega zza niej, Hannah aż podskakuje, mimo że jej świadomy mózg odnotowuje obecność Willa. Wciska się on na fotel obok niej, obejmuje ją, a ona się przesuwa i mości mu na kolanach.

– Przepraszam – odzywa się cicho mąż. – Nie chciałem cię tak chłodno potraktować. Po prostu… potrzebowałem chwili, żeby to przetrawić.

Ona opiera się o jego pierś, czując, jak jego ramię się napina, kiedy ją nim obejmuje. W jego posturze i sile jest coś niewymownie kojącego, w taki nierozsądny sposób. To nie powinno mieć znaczenia, że Will jest od niej wyższy, szerszy w ramionach i silniejszy – ona dawno już nie uważa Johna Neville’a za fizyczne zagrożenie, było tak nawet jeszcze przed tym telefonem od matki – ale z jakiegoś powodu ma to znaczenie i jego fizyczna obecność jest bardziej pocieszająca od dowolnej liczby pocieszających słów.

Wtula się w niego, opiera czoło na jego piersi, czując jego oddech na swoim przedziałku oraz jego ciepło ogrzewające jej wciąż zmarznięte palce. On się odzywa, jakby czytał jej w myślach.

– Boże, masz dłonie jak z lodu. Daj je tutaj.

Obejmuje jej dłonie swoimi i wkłada je sobie zdecydowanie pod koszulę. Drży przez sekundę, gdy jej zimne palce stykają się z ciepłą, nagą skórą nad jego żebrami, ale potem rozluźnia się pod jej dotykiem, a pierwszy chłód ustępuje.

– Jak ty to robisz, że zawsze jesteś taki gorący? – udaje jej się powiedzieć z drżącym śmiechem, a on opiera sobie brodę na czubku jej głowy, gładząc ją jedną dłonią po włosach.

– Nie wiem. Może to przez te lata gównianego ogrzewania w Carne. Och, kochanie. Tak mi przykro, że to musiało się stać teraz. Wiem, jakie to dla ciebie trudne.

Ona kiwa głową, przyciskając czoło do jego obojczyka i patrząc w ciepłą ciemność pustki pomiędzy ich ciałami.

On wie. Być może jest jedyną osobą, która naprawdę wie, która rozumie skomplikowane odmęty uczuć, wzburzone przez śmierć Neville’a.

To powinna być dobra wiadomość. John Neville odszedł – na zawsze. Na dłuższą metę zapewne tak jest lepiej. Jednak w tej chwili oznacza to także wzbudzenie zainteresowania, zburzenie ich ciężko wypracowanej iluzji normalności, właśnie wtedy, gdy powinna z Willem skupiać się na nowym życiu, które sprowadzą na świat, a nie na myśleniu o tym, które zgasło. Pamięta dni i miesiące po śmierci April – te palące, nieustępliwe światła reflektorów medialnej obsesji – to uczucie, że stało się coś potwornego, i że chciała tylko schować się w cieniu, aby bujać się do przodu i do tyłu, próbując się pogodzić z tym, co zobaczyła, ale gdziekolwiek uciekała, cokolwiek robiła, te światła wciąż jej szukały. „Pani Jones, proszę o krótki komentarz! Hannah, czy możemy prosić o wywiad? Pięć minut, obiecuję”.

Przez dziesięć długich lat, właściwie od procesu, ukrywała się przed tym zainteresowaniem. Od dziesięciu lat śmierć April jest pierwszą rzeczą, o której myśli po przebudzeniu, i ostatnią wieczorem. I wie, że Will ma tak samo – cały ich związek kryje się w wiszącym nad nimi wspomnieniu o April. Ale w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy, z dzieckiem i tak dalej, pozwoliła sobie… nie tak do końca zapomnieć, bo tego nie była w stanie zrobić. Ale poczuć, że śmierć April nie jest już tą częścią życia, która je definiuje. I chociaż nigdy nie mówili o tym zbyt dużo z Willem, była pewna, że on czuje tak samo.

Teraz, w związku ze śmiercią Neville’a i nieuniknienie wzmożonym zainteresowaniem mediów, wszystko zacznie się od nowa: zmienianie numerów telefonów i przeglądanie otrzymanych wiadomości. Hannah złapie się na tym, że będzie uważnie przyglądać się przychodzącym do księgarni klientom. W Carter and Price, biurze rachunkowym, w którym Will jest młodszym partnerem, nowa recepcjonistka zostanie poinformowana o sytuacji i poleci się jej zadawanie kilku dodatkowych pytań, nim przekaże połączenia i umówi spotkania.

Jemu też jest trudno. Pod pewnymi względami trudniej, chociaż nigdy by tego nie przyznał. Jednak to nie przypadek, że przyjechał tu za nią, do Szkocji, do kraju z własnym systemem prawnym, własnymi gazetami, tak bardzo oddalonego od Oxfordu, jak tylko się da bez opuszczania Wielkiej Brytanii. Hannah pamięta tamten szary, wrześniowy dzień przed ośmioma laty, kiedy wszedł do księgarni. Pomagała właśnie klientce wybrać prezent urodzinowy, porównując nowego Michaela Palina z ostatnim Billem Brysonem. Coś, jakiś hałas lub ruch za nią, sprawiło, że się odwróciła – i wtedy go zobaczyła.

Na chwilę odjęło jej mowę. Po prostu stała, klientka radoś­nie paplała na temat Ricka Steina, podczas gdy serce Hannah waliło, waliło i waliło z gwałtowną radością.

Trzy miesiące później zamieszkali razem.

Dwa lata później wzięli ślub.

To dziwne – Will jest najlepszą rzeczą, jaka ją spotkała, a jednak połączyły ich najgorsze wydarzenia jej życia. To nie powinno działać. A jednak. Hannah wie, że bez niego nie przeżyłaby tego wszystkiego.

Teraz podnosi głowę, patrzy mu w oczy i przebiega palcami po jego policzku, próbując odczytać jego uczucia kryjące się pod troską o nią.

– Dobrze się czujesz?

– Okej – odpowiada odruchowo, a potem dodaje: – To znaczy… nie do końca dobrze.

Jest mu trudno, ona to dostrzega. To kość niezgody w całym ich związku, jego tendencja do odcinania się od niej, do udawania, że wszystko w porządku, podczas gdy tak naprawdę jest o krok od załamania. Najgorsze, że im bardziej denerwuje się w pracy, im bardziej martwi się o pieniądze, tym mniej mówi. „Porozmawiaj ze mną” – krzyczała od prawie dziesięciu lat, a on nadal nie wiedział, jak sobie poradzić z włas­ną bezbronnością, gdy się otworzy, bo całe jego dzieciństwo polegało na tym, by nie okazać słabości.

– Dobrze się czuję – mówi w końcu. – A przynajmniej będę. Kiedy już przyswoję tę wiadomość. Ale ja nie muszę się z tym mierzyć w taki sam sposób jak ty. Ja nie widziałem… – Urywa i zaczyna znowu: – Ja nie musiałem przechodzić przez to wszystko co ty.

Ona kiwa głową. Bo to prawda. Tak, Will tam był, i tak, April znaczyła dla niego tyle samo, a może nawet więcej. Ale nie widział tego, co tamtego wieczoru zobaczyła Hannah. I nie musiał spędzić kolejnych tygodni, miesięcy, nawet lat, analizując w kółko, co się wydarzyło. Najpierw z policją. Potem z prokuratorami. I ostatecznie w sądzie, na miejscu dla świadka. Ale to nie minęło, nawet po wyroku. Ponieważ prawda była taka, że sprawa przeciwko Johnowi Neville’owi opierała się na jej zeznaniach – i tego nikt nie pozwalał jej zapomnieć.

Will znów mówi, jego głos brzmi łagodniej i jest niższy niż zwykle, kiedy ona trzyma głowę na jego piersi.

– Może… Cóż, może tak jest lepiej?

Hannah początkowo się nie odzywa. „Dlaczego teraz?” – myśli. Dlaczego teraz, kiedy powinni być tacy szczęśliwi, tacy pochłonięci sobą nawzajem oraz dzieckiem, które spłodzili? W ogóle nie powinna się zajmować takimi wspomnieniami ani specjalnymi wydaniami wiadomości – ale już zwłaszcza teraz.

Jednak potem myśli o latach pełnych niekończących się strumieni kolejnych artykułów prasowych, apelacji i próśb o komentarz i czuje, że Will ma rację. A jednak… dlaczego nie wydaje jej się to właściwe?

– W BBC powiedzieli, że szykował kolejną apelację – mówi. Apelację. To słowo sprawia, że robi jej się niedobrze ze strachu. – Nie wydaje mi się, żebym to zniosła. Nie chcę po prostu ponownego zainteresowania, ale masz rację. Skoro to się skończyło…

Urywa, niemal się boi powiedzieć to na głos.

To Will wypowiada te słowa pewnym głosem i ciasno otacza ją ramieniem.

– Skoro to się wydarzyło, naprawdę to będzie wreszcie koniec.

I po raz pierwszy Hannah pozwala sobie pomyśleć, że to może być prawda.

 

 

 

 

PRZED

 

 

 

– Zdejmuj, zdejmuj! – skandowała April, rzucając znaczące spojrzenie reszcie grupy, by namówić ich do dołączenia.

Hannah popatrzyła na siebie, a potem na karty w swojej dłoni.

To był pomysł April, żeby zagrać w rozbieranego pokera, i początkowo Hannah czuła się dość pewnie. Była właściwie dość dobra w pokera i tak czy inaczej miała na sobie kilka warstw odzieży, jeśli wliczyć w to dodatki. Ale czy to z powodu pecha, czy ilości wypitego szampana przegrywała już od kilku kolejek i właśnie miała zdjąć albo dżinsy, albo bluzkę. Próbowała sobie przypomnieć, czy ogoliła rano nogi pod prysznicem, ale nie mogła. To musiała być bluzka. Dziwnie się czuła z tą myślą – to było coś pomiędzy nerwowymi mdłościami a motylkami w brzuchu z przejęcia. Czy naprawdę zamierzała to zrobić? Czy rozbierze się do stanika przed piątką ludzi, których dopiero co tego dnia poznała?

– Zdejmuj! – dołączył Ryan, a potem Emily.

Hannah rozejrzała się po grupce, po ich roześmianych, pijanych twarzach. Tylko Hugh wyglądał tak niezręcznie, jak ona się czuła. Właściwie to nawet próbował się wywinąć od gry, wymawiając się późną porą i zmęczeniem. Jednak April nie przyjęła tych wymówek. „Zamknij się, Hugh. Nikogo to nie obchodzi. Grasz, i tyle”, powiedziała. A Hugh, ku zaskoczeniu Hannah, usiadł, mimo że z każdego jego mięśnia emanowały napięcie i złość.

Teraz siedział żałośnie skulony pomiędzy Willem a Ryanem, podświadomie obejmując ramionami swoje nagie, kościste żebra – a jedynym powodem, dla którego siedział w dżinsach, nie bieliźnie, było to, że April łaskawie pozwoliła mu policzyć każdą skarpetkę jako osobne ubranie. Hannah znów przeklinała fakt, że miała na sobie sandały.

– Hej… – zaczął Will.

Pochylił się w przód, jego czarne włosy wpadały mu w oczy w taki sposób, że coś w samym środku Hannah skręcało się z pożądania. Miał nagą pierś, jego tors był szczupły i umięś­niony, zupełnie odwrotnie niż u Hugh, tak jakby pochodzili z dwóch zupełnie różnych gatunków. Zauważyła, że zaczęła się gapić, i zmusiła wzrok, by powędrował wyżej, na jego twarz. Will uśmiechał się, ale nie prześmiewczo.

– Hej, nie daj się zastraszyć.

– Och, do cholery – rzuciła Hannah, ale teraz ona też się śmiała, trochę z siebie, a trochę z niedowierzania, że naprawdę zamierza to zrobić.

Jednak zamierzała to zrobić. Wiedziała to w głębi ducha. Mogłaby stamtąd wybiec, ale tylko do swojego pokoju, zaraz obok miejsca, w którym oni wszyscy pili – mogłaby słyszeć ich drwiny, śmiech i muzykę z iPoda April przez ścianę. Ale nie mogła zacząć swoich trzech lat w Pelham od tego, że ujawni się jako zwyczajny przegryw bez poczucia humoru.

Jednak nie tylko o to chodziło. Po części chciała tego. Chciała być taka fajna, odważna i seksowna jak April, która rozglądała się teraz po ludziach z szelmowskim uśmieszkiem. Chciała być w tamtej chwili siedzącą naprzeciwko Emily, bezczelną, sardoniczną i nic nierobiącą sobie z tego, że straciła już sweter, spódnicę, pasek i buty, a została tylko w odsłaniającej uda koszuli i prawie niczym więcej.

Chciała być jedną z tych osób, była jedną z tych osób, więc zamierzała się odpowiednio zachować.

– Zdejmuj! – zawołała znowu April i z dziwnym uczuciem, jakby skakała z klifu, Hannah zatrzymała się, ściągnęła koszulkę i wykonała ironiczny obrót, podczas gdy reszta zapiała i biła jej brawo.

Policzki miała szkarłatne, w żołądku jej jeździło i nie była pewna, czy się śmiać, czy wyć, więc zrobiła jedno i drugie, obronnie krzyżując ręce na piersi, gdy zajęła miejsce w kole. Celowo odwracała wzrok od Willa.

Ryan zagwizdał długo i przeszywająco, po czym objął ramieniem siedzącą obok niego Emily.

– Proszę – powiedział, wyciągając do niej jointa, którego sobie podawali. – Zasłużyłaś.

– Ona nie chce tego twojego rozmiękłego obrzydlistwa – odezwała się April.

Oczy miała szeroko otwarte i roześmiane, a twarz równie zarumienioną co Hannah, choć nie ze wstydu. Sama miała na sobie tylko plisowaną atłasową spódniczkę i stanik, choć zdecydowanie nie taki, który został zakupiony w M&S w pięciopaku. Był to push-up z turkusowego jedwabiu, haftowany w maleńkie purpurowe i różowe motylki, które podkreślały jej opaloną skórę.

– Napij się, kochana – dodała.

Wyciągnęła do niej butelkę. Był to szampan z najwyraźniej niewyczerpywalnych zasobów minilodówki, która z pewnością nie należała do standardowego wyposażenia akademika. Etykieta w stylu art deco