59,99 zł
Szwajcaria to kraj pełen niespodzianek. Chociaż mieszka tu zaledwie 9 milionów ludzi, ma cztery języki urzędowe, a do tego w powszechnym użyciu są dziesiątki dialektów, z których mieszkańcy są niezwykle dumni. Wysyłanie i dostawanie listów to niemal sport narodowy, a uczniowie od najmłodszych lat samodzielnie wbijają gwoździe, piłują drewno, szyją i pieką. I choć Szwajcaria słynie ze swojej neutralności, w ostatnich latach stoczyła dwie wojny – tyle że serowe.
Wybierz się w szwajcarską podróż przez wszystkie cztery pory roku. Poczuj klimat bożonarodzeniowego jarmarku w Zurychu i karnawału w Bazylei. Przejedź pociągiem od lodowców do palm, zwiedź muzeum sera oraz muzeum czekolady, a potem wybierz się do szwajcarskiego Beverly Hills nad Jeziorem Genewskim. Spróbuj szwajcarskich specjałów, takich raclette, rösti i Älplermagronen. Poznaj nietypowe formy aktywności ruchowej: alpejskie zapasy, rzut kamieniem czy wymachiwanie flagą. D
Szwajcaria od wieków podąża własną drogą, nie zważając na utarte schematy. Pozostaje niezależna, oryginalna i inna – na pewno wiele razy cię zaskoczy!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 220
Rok wydania: 2025
Autorka: Olga Dyrda
Redakcja: Dagmara Benzar
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Panczakiewicz Art.design
Projekt graficzny makiety i skład: Mariusz Kurkowski
Zdjęcia: Shutterstock (s. 4, 32, 209, 221), archiwum prywatne autorki
Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright by Olga Dyrda© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2025
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała tel. 338282828, fax [email protected]
ISBN 978-83-8317-644-4
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.
Wszystkie treści zawarte w tej publikacji, w tym teksty, ilustracje, zdjęcia i grafiki, podlegają ochronie prawnoautorskiej. Zabrania się ich wykorzystywania do trenowania modeli sztucznej inteligencji, w tym dużych modeli językowych (LLM), tworzenia zbiorów danych, eksploracji tekstów i danych (text and data mining) oraz jakichkolwiek innych form automatycznego przetwarzania treści w celach komercyjnych, analitycznych lub badawczych bez uprzedniej, pisemnej zgody wydawcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Mojej kochanej rodzinie, dzięki której
wiem, gdzie jest mój dom.
Nigdy nie planowałam życia za granicą.
Owszem, wielokrotnie o tym myślałam, ale taki scenariusz nigdy nie był dla mnie realny. Nie było mi to potrzebne do szczęścia. Znałam gorzki smak emigracji – przez wiele lat moja babcia Danka mieszkała poza Polską. Wiedziałam, z jak wielką tęsknotą się to wiąże.
Z języków znałam tylko angielski. No i oczywiście polski, który darzę ogromną miłością. Przez krótki czas myślałam nawet o tym, by zostać polonistką. A że jestem raczej gadatliwa, nie bardzo wyobrażałam sobie nie mieć „końca języka za przewodnika” i żyć w kraju, w którym nie rozumiałabym, co ludzie do mnie mówią.
Może więc dziwić to, jak szybko zdecydowałam się na wyprowadzkę do Szwajcarii. Była mi zupełnie obca – podobnie jak języki, którymi się tam posługuje.
Całe trzy dni. Tyle to trwało. I bach – decyzja została podjęta. Decyzja ważna, zmieniająca życie.
– Olga, zwariowałaś? – pytali niektórzy, pukając się w czoło. Inni gratulowali. Ja sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Mam dwójkę dzieci i męża – fakt istotny w tej historii. Okazja do wyjazdu pojawiła się dzięki temu, że Bartek, mój małżonek, od kilku już lat pracował dla szwajcarskiego banku. Ja rozkręcałam własną firmę, ale pandemia dała jej popalić i nie wszystko szło zgodnie z planem. Gdy usłyszałam, że mój mąż dostał propozycję przeniesienia się wewnątrz firmy do innego kraju, pomyślałam, że zwariował, nawet mówiąc mi o tym. Szczerze? Wyśmiałam go. Myślałam, że traktuje to bardziej jak ciekawostkę niż poważną propozycję. Obraził się. Mówił mniej niż zwykle i był markotny. Uznałam więc, że musi mu na tym zależeć, bo rzadko kłócimy się o cokolwiek.
– Dobra, zapytaj się ich tam, co proponują – rzuciłam w końcu.
Trzy dni po usłyszeniu konkretów na ten temat zdecydowaliśmy, że opuszczamy Polskę. Wkrótce mieliśmy zamieszkać pod Zurychem – w miejscu, którego nie znałam i w którym nigdy wcześniej nie byłam.
Mam wrażenie, że człowiek zdaje sobie sprawę, z jak ogromną odpowiedzialnością wiąże się posiadanie dzieci, dopiero wtedy, kiedy już je ma. Wiedziałam, że skoro nie są już niemowlakami, które nie widzą świata poza rodzicami, a całkowicie odrębnymi, samodzielnie myślącymi bytami, to wcale nie będzie im łatwo. Zdawałam sobie sprawę, że taka decyzja zmieni ich życie na zawsze. Czy aby na pewno na lepsze?
Później pamiętam głównie chaos. Próbę ogarnięcia wszystkiego, w tym organizacji wyjazdu, którego przecież nie planowaliśmy latami, a zaledwie tygodniami. Szukanie informacji, kontaktów, mieszkania. A wszystko to w środku pandemii. Odnosiłam wrażenie, że mamy pod górkę z każdą najdrobniejszą sprawą. Ze względu na COVID nie można było wjechać do Szwajcarii, nie odbywszy wcześniej kwarantanny. Chcieliśmy sprzedać mieszkanie – okazało się, że musimy zapłacić podatek, bo zbyt krótko je użytkowaliśmy. Szukanie lokum w Szwajcarii zdalnie też było szalenie skomplikowane i wydawało się na początku wręcz niemożliwe. Należało jeszcze znaleźć notariusza, firmę transportową, spakować rzeczy, wymeldować się.
Mój mąż, zgodnie z kontraktem, miał rozpocząć pracę w czerwcu. Ja, wraz z dziećmi, przeprowadziłam się na chwilę do mamy, by przez ten czas domknąć wszystkie formalności w Polsce i po dwóch tygodniach dołączyć do niego już w kompletnym składzie.
To był najbardziej stresujący okres w moim życiu. Miałam wrażenie, że nie ogarniam, a wokół ciągle się coś działo. Spóźnieni panowie z firmy przeprowadzkowej znosili meble i tuziny pudeł z naszymi rzeczami aż do drugiej nad ranem, tłukąc się niemiłosiernie na klatce schodowej. Nowa właścicielka naszego mieszkania wydzwaniała z pretensjami, krzycząc, że znalazła majtki w szafie i żądając zwiększenia budżetu na sprzątanie z tego właśnie powodu. Pewnego dnia dostałam tak silnego skurczu żołądka, że zwijałam się z bólu, a mama wezwała pogotowie. Czułam się samotna i bardzo smutna. Zostawiałam we Wrocławiu rodzinę, marzenie o własnej firmie, przyjaciół. Czułam, że tonę.
Ten dzień przyszedł tak nagle, że nawet nie zauważyłam, kiedy. Dzień spakowania wielkich walizek i lotu do nowego domu. Mama zgodziła się nam towarzyszyć – miała pomóc przy rozpakowywaniu i zająć się w razie potrzeby dziećmi. Zaczęły się już wakacje, a loty bezpośrednie z Wrocławia do Zurychu były zawieszone, więc musieliśmy zadowolić się lotem z przesiadką we Frankfurcie. Pech chciał, że o ile do Niemiec dotarliśmy bez przeszkód, o tyle kolejny lot – do Szwajcarii – został odwołany. Następny był za dwanaście godzin.
Targi rękodzieła organizowane przez polonijne stowarzyszenie Blisko.„Czy ciągle musi być pod górkę? Czy nie mogę się po prostu przeprowadzić?” – myślałam. W ramach pocieszenia, na lotnisku dostałam voucher w wysokości 20 euro na jedzenie, ale wiedziałam, że nie wysiedzę tyle godzin ze znudzonymi dziećmi i lekko panikującą mamą. Odebraliśmy nasze bagaże – cztery ogromne walizki, plecaki, jakieś torby. Raz pchając, raz ciągnąc i co rusz podnosząc to, co właśnie spadło, przedzieraliśmy się przez zatłoczone lotnisko, żeby dostać się na dworzec kolejowy. Tak oto z Frankfurtu do Zurychu przyjechaliśmy pociągiem. Z czasem zaczęłam myśleć, że właśnie tak chciała mnie przywitać Szwajcaria – przez okno pociągu. Bo przecież to właśnie z kolei Szwajcaria słynie, prawda?
Gdy opowiadam, jak mi było wtedy ciężko, często słyszę pytanie: „To po co w ogóle wyprowadzałaś się z Polski?”. W końcu rozpaczałam po firmie, bolała mnie rozłąka z bliskimi, a w kraju przecież wiodło nam się dobrze i nie narzekaliśmy na finanse. Mieliśmy swoje mieszkanie, auto i dziadków w tym samym mieście, co w dzisiejszych czasach jest luksusem.
Ale człowiek ma w życiu wiele marzeń. Przynajmniej ja mam. I oprócz tego, że zawsze chciałam mieć coś swojego, rozwijać pasje i czuć, że pracuję na siebie, wiedziałam, że jest coś, czego pragnę jeszcze bardziej. Pragnęłam świata. Wiedziałam, że życie w Szwajcarii sprawi, że odkryję coś nowego.
Pasja do podróży od zawsze była tym, co mnie nakręcało. Do dziś żyję od wyjazdu do wyjazdu, a wszystkie większe wydatki przeliczam na liczbę biletów lotniczych. Szwajcaria dawała mi zarobki we frankach, bliskość wielu ukochanych krajów takich jak Francja czy Włochy i życie na co dzień w jednym z najpiękniejszych miejsc w Europie. Jedynym warunkiem, jaki postawiłam przed wyjazdem, było: „Dobrze, ale będziemy podróżować więcej i intensywniej”. Tak więc zostało ustalone i wiedziałam, że będziemy się tego planu trzymać. Bo podróże to nie tylko moja pasja, ale i mojego męża.
Początki na miejscu nie były łatwe. Irytowało mnie mnóstwo rzeczy, nawet tych drobnych. Puste mieszkanie, do którego przytachaliśmy nasze meble z Polski, wydawało mi się obce. Płytki w okropnym, szarym kolorze, wyposażenie kuchni nie w moim stylu, na ścianach brzydki tynk, zwany barankiem. Mieliśmy duży taras z ogródkiem, ale w ogródku na początku nie było zasianej trawy. Posadzono ją dopiero jesienią, więc przez całe lato, które pech chciał, było mokre, brudna deszczówka spływała nam pod okna po gliniastej ziemi. Woda w kranach jest tu twarda, więc wszędzie notorycznie osadzał się kamień. W dodatku okazało się, że moja skóra też jej nie znosi. A do tego wszystkiego język, którego nie znałam. Otaczał mnie z każdej strony: w sklepie, na plakatach, w gazetach. Pytania przy kasie, urzędnik w okienku, komunikaty w tramwaju. Nie rozumiałam nic, mimo że od trzech miesięcy intensywnie uczyłam się niemieckiego.
Po dwóch, może trzech tygodniach euforii i adrenaliny, emocje opadły. Poczułam, że mam ochotę uciec. Tylko że już nie było odwrotu.
To wtedy postanowiłam, że będę regularnie korzystać z pomocy psychologa i że spróbuję jakoś zaakceptować tę ogromną zmianę. Tym bardziej że najbliższe tygodnie malowały się dla mnie mało ekscytująco i zapowiadały raczej stagnację. A przynajmniej tak w tamtej chwili o tym myślałam.
Franio w momencie przeprowadzki był rozbrykanym trzylatkiem. W Polsce chodził na cały etat do żłobka – inaczej nie byłabym w stanie zajmować się rozwojem firmy. Wiedziałam, że w Szwajcarii wysłanie go do placówki działającej pięć dni w tygodniu, od rana do późnego popołudnia, nie wchodzi w grę.
Ceny żłobków są tu powalające. Zwłaszcza, gdy jest to jedna z pierwszych rzeczy, której szukasz zaraz po przeprowadzce, opłaty wydają ci się kosmiczne. 2500–3000 franków – grubo ponad 10 tysięcy złotych – tyle miesięcznie kosztuje przyjemność powierzenia dziecka prywatnej placówce. Na państwową nie ma szans, bo coś takiego w ogóle w Szwajcarii nie funkcjonuje. Obowiązek szkolno-przedszkolny zaczyna się tu późno. A wcześniej – rodzicu, radź sobie sam.
W moim życiu następowała w tamtej chwili rewolucja. Z osoby wiecznie zalatanej, budującej własny biznes, kobiety pracującej, miałam się przeistoczyć w „po prostu mamę”, Hausfrau – jak tu mówią. Pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy musiałam to wyrażenie wpisać w jakimś formularzu szkolnym, w rubrykę „zawód wykonywany”. Czułam się, jakby całe moje życie było całkowicie bezcelowe. Dwa kierunki studiów, kursy, praktyki, wiele lat pracy w korporacjach, wreszcie budowanie swojego biznesu. Wszystko to miało sprowadzać się do tego, by w wieku 34 lat napisać, że jestem... Hausfrau?
Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, zdaję sobie sprawę, że brzmi to bardziej dramatycznie, niż naprawdę było. Nasze życie składa się z różnych etapów – wzlotów i upadków, zatrzymań i przyspieszeń. Czasem trzeba zrobić krok w tył, by móc zrobić dwa kroki do przodu. Ale wtedy nie było mi łatwo. Tak samo jak nie jest łatwo wielu kobietom w Szwajcarii, które są w podobnej sytuacji jak moja.
Ekspatki w Szwajcarii to – można powiedzieć – cała kategoria osób, które są naprawdę wyjątkowe. Wiele z nas wyjechało do Szwajcarii z miłości, ale nie miłości do kraju, tylko do partnera lub rodziny. Szwajcaria jest specyficznym miejscem, bo duża część osób, które do niej wyemigrowały, to osoby z wyższym wykształceniem czy specjaliści z wieloletnim doświadczeniem. Takie osoby często mają już rodziny, więc gdy zapada decyzja o wyjeździe, przywożą ze sobą także dzieci i partnerów. Jestem jedną z wielu kobiet, które przybyły do Szwajcarii w ten sposób. W większości jesteśmy dobrze wykształcone, często znamy przynajmniej jeden język obcy, nierzadko jesteśmy też specjalistkami w swojej dziedzinie. A jednak w ogromniej części nie podejmujemy pracy. A jeśli już – to często jest to praca poniżej naszych kwalifikacji.
Dlaczego tak jest?
Po pierwsze: język. A raczej – jego brak. Owszem, emigrantki często znają języki, ale prawie równie często nie jest to żaden z oficjalnych języków Szwajcarii. Najczęściej mówią po angielsku, ale język ten może być niewystarczający. W pracy przeważnie używa się tu dialektu szwajcarskiego (61%). Na drugim miejscu jest niemiecki (35%). Trzecie miejsce na podium zajmuje francuski, który jest również jednym z oficjalnych języków Szwajcarii (28%). Dopiero następny w kolejce jest angielski (23%)1. Koniec końców wszystko sprowadza się do tego, że emigrantki mają problem ze znajomością języka, a bez tego bardzo trudno znaleźć dobrze płatną pracę na wysokim stanowisku. Trzeba także pamiętać, że na takich pozycjach zazwyczaj nie wystarczy komunikatywny poziom języka – często wymagany jest poziom C1 czy C2, czyli praktycznie taki jak u miejscowych.
Po drugie: uznanie wykształcenia w Szwajcarii. Oczywiście sam dyplom, a raczej jego brak, nie jest przeszkodą, jeśli jesteśmy pożądanymi ekspertkami w jakiejś wąskiej dziedzinie. Ale jeśli mamy konkurować o to samo miejsce pracy z miejscowymi, wykształcenie zdobyte w obcym kraju może być problemem. Dyplom ze szwajcarskiego uniwersytetu jest przeważnie więcej warty niż taki uzyskany gdzieś indziej, na uczelni, o której nikt wcześniej nie słyszał.
Nasze mieszkanie ma ogromny, nieogrodzony taras, który uwielbiam, jednak na początku zamiast trawy była przy nim góra gliniastej ziemi.Po trzecie: opieka nad dziećmi. Wysokie koszty placówek, brak systemu wsparcia czy pomocy w postaci rodziny – to wszystko sprawia, że kobiety zostają w domu. Szczególnie jeśli ktoś posiada więcej niż jedno dziecko, całe dnie w Kita czy Krippe2 są ogromnym wydatkiem, który często pochłania lwią część, jeśli nie całą wypłatę.
Pracodawcy, patrząc na kandydatkę, jaką jest emigrantką, mogą ocenić ją – i często to robią – jako mało atrakcyjną. Osoba z pozwoleniem na pobyt typu B lub gorszym (a takie właśnie pozwolenia ma na początku zdecydowana większość emigrantów), z definicji jest w Szwajcarii tylko czasowo. Ma dzieci, które prawdopodobnie będą chorować, ale nie może liczyć na pomoc rodziny. Z nieznajomością języka miejscowego i na dodatek z wykształceniem zdobytym w innym kraju, taka osoba już w przedbiegach jest stracona i ma nikłe szanse na dostanie dobrej, wysokopłatnej pracy, o którą pewnie starałaby się we własnym kraju.
Dlatego emigrantki często podejmują pracę poniżej swoich kwalifikacji. Dla wielu będzie to dobre, tymczasowe rozwiązanie, ale na dłuższą metę taka sytuacja może prowadzić do wypalenia czy nawet depresji. Emigrantki nieraz podejmują się prac fizycznych lub tych związanych z opieką nad dziećmi czy osobami starszymi, a także prac związanych z emigrantami. Część kobiet decyduje się na otworzenie działalności gospodarczej, ale z powodu małej ilości czasu, powadzi ją raczej hobbystycznie, dodatkowo.
Tak było i ze mną.
Podczas sesji psychoterapeutycznych wiele się o sobie dowiedziałam. Zrozumiałam, jak wielką wagę przykładam do tego, by mieć coś swojego, coś więcej niż tylko dzieci. Oczywiście kocham swoje dzieciaki, ale to nie była kwestia miłości. Poczucie braku zajęcia i niemożność określenia siebie w inny sposób niż ta nieszczęsna Hausfrau, wpędzały mnie w poczucie beznadziei.
Był jeszcze Instagram. Prowadziłam tam konto już dość długo, ale w formie osobistego pamiętnika. Po przeprowadzce zauważyłam, że brakuje w sieci informacji o życiu w Szwajcarii z dziećmi. Pomyślałam: „Będę się dzielić tym, czego dowiem się sama”. Później odezwała się nasza pasja do podróżowania i tak powstał profil „Szwajcaria z dziećmi”, gdzie do dziś pokazuję nasze życie za granicą. Ale na tamten moment to mi nie wystarczało.
Tak oto po raz pierwszy w życiu zajęłam się rękodziełem. Zaczęłam od robienia świec sojowych. Myślę, że mało kto zdaje sobie sprawę, jak niewiele wiedziałam o świecach, kiedy zaczęłam je sprzedawać. Obejrzałam kilka filmików, nic więcej. Dopiero później dokupiłam jakiś kurs online, który, prawdę mówiąc, również przerobiłam tylko częściowo. Tworzenie świec to jednak przede wszystkim praktyka, więc z czasem zaczęły wychodzić mi coraz lepiej. Zaczęłam robić też podkładki, świeczniki, czy tacki na biżuterię. Wszystko to tworzyłam w mojej pracowni.
Pracownia ta mieści się na parterze naszego budynku i prowadzi do niej osobne wejście. Ma ponad 20 metrów kwadratowych, a przez okna wpada do niej światło dzienne. Wynajęliśmy ją przypadkiem. Zauważyłam małą wzmiankę w ogłoszeniu mieszkaniowym na temat dodatkowego pomieszczenia dostępnego do wynajęcia. Myślę, że nikt inny nie zwrócił na nie do tej pory uwagi. Oficjalnie to Bastelraum, czyli pokój do majsterkowania.
Mimo że niewiele na tym zarabiałam, dla mojej głowy był to bardzo dobrze spędzony czas. Miałam poczucie sprawczości, czułam, że coś robię. Dzięki działalności w Internecie oraz rękodziełu poznałam wiele wspaniałych osób, które mnie wspierały i mi kibicowały. W ogóle uważam, że w Szwajcarii napotkałam na swojej drodze niesamowite dusze, które w większości dawały mi siłę i odwagę do działania. Mimo to, w wielu kwestiach wciąż czułam się zagubiona i samotna.
Przyjazd do obcego kraju bez znajomości języka sprawia, że człowiek czuje się trochę tak, jakby się dopiero urodził. Niby się wie, jak funkcjonuje świat, ale w nowym miejscu jest się jak dziecko – bez pojęcia o tym, co i jak działa.
Pierwszą rzeczą, która uderzyła mnie po przyjeździe, był uśmiech innych. Wcale nie twierdzę, że każdy w Polsce jest zrzędzącym marudą, jednak uważam, że uśmiechów na ulicach częściej brakuje, niż jest ich pod dostatkiem. Tutaj każdy się do mnie szczerzył. Pani przy kasie w supermarkecie, ktoś w okienku w urzędzie czy starsza kobieta na ulicy. No i wszechobecne Grüezi – powitanie, które słyszy się nawet od obcych. „Tu chyba nie może być tak źle, skoro ludzie są zadowoleni”. W końcu Zurych od lat pozostaje w czołówce najlepszych miejsc do życia3. Postanowiłam więc dać mu szansę. Zamieszkaliśmy w Adliswil – niewielkim miasteczku graniczącym z Zurychem.
Druga rzecz, która mnie zaskoczyła, to ukształtowanie terenu. Wiedziałam, że Szwajcaria to góry, góry i jeszcze raz góry. Ale ja nie miałam zamieszkać w górach – miasteczko pod Zurychem to nie alpejskie szczyty. A jednak, teren okazał się górzysty. Nawet głupia wyprawa do sklepu to schodzenie w dół, a później podchodzenie pod strome zbocze. Co więcej, pięć minut spacerem od naszego mieszkania znajduje się stacja kolejki linowej – takiej prawdziwej gondoli – która zabiera chętnych na pobliski szczyt, na wysokość 800 m n.p.m. Chociaż na warunki szwajcarskie to bardziej pagórek, to zapewne nie powstydziłyby się go niejedne polskie góry.
A trzecia rzecz to natura. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że widok może aż tak wzruszyć. Za każdym razem, gdy z naszego miasteczka wyjeżdżamy na autostradę, a za szybą widzę piękne ośnieżone zbocza, czuję ogromną wdzięczność i radość. Człowiek przy tym ogromie wspaniałości wydaje się taki mały, a jego problemy – błahe. Przynajmniej ja się tak czuję, patrząc na ten widok. Zawsze.
Ponad 60% emigrantów, którzy przeprowadzili się do Szwajcarii, deklaruje chęć pozostania tu przez całe życie4. My też tak założyliśmy. Przeprowadzka była dla nas ogromnym stresem i nie chciałabym, za żadne skarby, fundować naszej rodzinie kolejnego takiego przeżycia.
Nasze dzieci – Pola i Franek – zaskakująco dobrze przyjęły wiadomość o wyprowadzce. Fanek był mały, więc można założyć, że trzyletni berbeć nie bardzo rozumiał, z czym to się wiąże. Trochę inaczej było z Polą. Miała prawie siedem lat i tutaj miała rozpocząć pierwszą klasę, co dla takiej małej osóbki jest ważnym wydarzeniem w życiu. Jak mieliśmy wytłumaczyć jej, że zacznie szkołę w obcym miejscu, gdzie nikt nie mówi jej językiem, a my – rodzice, którzy też nie znają niemieckiego – nie będziemy potrafili jej pomóc?
W trakcie początkowych tygodni w Szwajcarii najpierw zatopiliśmy się w urządzaniu mieszkania i pierwszych nieśmiałych podróżach, a następnie w ogarnianiu rzeczywistości. Umówiliśmy termin, by formalnie zameldować się w urzędzie. Zadzwoniono do nas w sprawie przydziału Poli do szkoły i zaplanowaliśmy w tej kwestii spotkanie z pracownikiem socjalnym. Zdziwiło mnie to, jak gładko idzie ustalanie terminów w urzędach, jak każdy jest zainteresowany naszą sprawą i jak dobrze każdy mówi po angielsku, mimo że zapytany, czy ten język zna, skromnie odpowiadał: „Just a little bit, but I can try”5.
Uznano, że moja córka jest na tyle mała, a przy tym ma na tyle duże możliwości adaptacyjne, że może pójść bezpośrednio do szkoły. Stwierdzono, że wciąż jest w stanie nauczyć się języka tak po prostu, przebywając w otoczeniu, które się nim posługuje. Gdyby była starsza, skierowano by ją na specjalny kurs przygotowawczy. Ale nie miała jeszcze siedmiu lat, więc trafiła do pierwszej klasy bez znajomości języka. Można powiedzieć, że wrzucono ją na głęboką wodę.
Franka zapisaliśmy do Kity. Na początku na dwa dni w tygodniu, potem już na trzy. Na tyle pozwalał nasz budżet. W czasie, gdy Franio był w placówce, ja zajmowałam się rękodziełem. Moje zarobki nie były w stanie choćby częściowo pokryć kosztów żłobka, ale zajęcie to, w moim przypadku, miało też funkcję terapeutyczną.
Życie zaczęło płynąć własnym rytmem. Powoli oswajaliśmy się z tym małym krajem, który mieliśmy wkrótce nazwać naszym domem. Zaczęliśmy go odkrywać i próbowaliśmy zrozumieć jego różne zawiłości.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
Ten rozdział jest dostępnytylko w pełnej wersji książki.
Zapraszamy do zakupu
1Languages usually spoken at work (2025), Szwajcarskie Federalne Biuro Statystyk, badanie dostępne pod: https://www.bfs.admin.ch/bfs/en/home.assetdetail.34247519.html ↩
2 Odpowiedniki żłobka, jednak w związku z tym, że darmowa edukacja w Szwajcarii zaczyna się później niż w Polsce, dzieci chodzą do tego typu placówek do czwartego, a czasem nawet piątego roku życia. ↩
3 Według najbardziej popularnych tego typu rankingów, Zurych plasuje się na miejscach: pierwszym (Mercer’s Quality of Living Ranking, 2024), drugim (Happy City Index, 2024). trzecim (EIU’s Global Liveability Ranking, 2024 oraz Monocle’s Quality of Life Survey, 2024), czy szóstym (Movingto Global Liveability Index, 2024) ↩
4 Według badań Szwajcarskiego Federalnego Biura Statystyk z 2021 roku 63% stałych rezydentów, którzy urodzili się za granicą i wyemigrowali do Szwajcarii, zadeklarowało, że chce zostać w tym kraju na stałe. 9% planowało pozostać przez co najmniej pięć lat, a jedynie 2% zamierzało wyjechać w ciągu najbliższych pięciu lat. Pozostałe 25% było niezdecydowanych. Dostęp do badań: https://www.bfs.admin.ch/bfs/en/home/statistics/population/migration-integration/international-migration/reasons-migration.html ↩
5 „Tylko trochę, ale mogę spróbować”. ↩
