Meksyk - Piotrowska Barbara - ebook

Meksyk ebook

Piotrowska Barbara

4,4

Opis



Do Meksyku zaprasza Barbara Piotrowska - wiolonczelistka, autorka bloga Polka w Meksyku, która nie bała się postawić wszystkiego na jedną kartę. Pozostawiwszy stateczne życie w Warszawie, wyruszyła za ocean, by spełnić swoje marzenie o zamieszkaniu pod palmami.

W Meksyku funkcjonuje 68 rdzennych języków, jada się ponad 100 gatunków chili, a okazji do zorganizowania hucznych festiwali jest niemal dwa razy tyle, co dni w roku. Kraj z dostępem do dwóch oceanów, Morza Karaibskiego, niezliczonej ilości cenotes, egzotycznych wysp i wysepek, bujnych lasów oraz majestatycznych wulkanów jest jednym z najbardziej różnorodnych pod względem biologicznym miejsc na Ziemi. W tym zaczarowanym świecie słowo punktualność nabiera nowego znaczenia, a każdy Meksykanin z dumą powie, że jedzenie i rodzina to dwie świętości, bez których życie straciłoby sens.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (54 oceny)
28
18
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
miraessen

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka,godna polecenia zwłaszcza osobom planującym podróż do Meksyku…Autorka o wielkiej kulturze osobistej i wrażliwości pokazuje nam uroki tego kraju jak i jego braki i niedostatek…
10
toes1

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, wciągająca lektura. Dobrze napisana, polecam
00
kowalskaelzieta

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawie napisana książka, z pasją, pokazuje plusy i minusy tego kraju
00
gosia10001

Nie oderwiesz się od lektury

Extra!
00
evicia49a

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka. super się czyta.. byłam w Meksyku ale zbyt krótko, może kiedyś wrócę... książkę polecam każdemu, jest bardzo interesująco napisana od początku do końca.
00

Popularność




Au­tor­ka: Bar­ba­ra Pio­trow­ska
Re­dak­cja: Mag­da­le­na Bin­kow­ska
Ko­rek­ta: Jo­lan­ta Bąk
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ju­sty­na Ju­cha
Pro­jekt ma­kie­ty: Iza­be­la Kru­źlak
Mapa: Ewa Lo­dzi­ńska
Skład i re­dak­cja tech­nicz­na: Ane­ta Kacz­ma­rek
Zdjęcia: Shut­ter­stock.com: so­ft_li­ght (4-5), er­lu­cho (23), On­drej Pro­sic­ky (45), ale­x_wol­f_mx (72), An­twon McMul­len (137), dar­ko m (173), Vil­la­fa­ne Ani­bal Ro­lan­do (179), Octa­vio Hoy­os (190), Kar­la Fa­jar­do (195), Ale­jan­dro­_Mu­noz (199), Die­go Gran­di (202), Da­nielCz (213), Ca­ro­li­na Ar­royo (229), Mar­cos Ca­stil­lo (245), Riic­car­do­pe­rez (270), Gu­ajil­lo stu­dio (275), io­dra­kon (280),
Po­zo­sta­łe: z ar­chi­wum Au­tor­ki
Re­dak­tor pro­wa­dzący: Agniesz­ka Kna­pek
Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka
© Co­py­ri­ght by Bar­ba­ra Pio­trow­ska © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej ksi­ążki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.
Biel­sko-Bia­ła 2022
Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o. ul. Za­po­ra 25 43-382 Biel­sko-Bia­ła tel. 338282828, fax 338282829pas­cal@pas­cal.plwww.pas­cal.pl
ISBN 978-83-8317-036-7
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Wstęp

Kie­dy po 18 go­dzi­nach sa­mo­lot pod­cho­dził do lądo­wa­nia na lot­ni­sku Be­ni­to Ju­áre­za w Mie­ście Mek­syk, by­łam zbyt zmęczo­na, by od­czu­wać pod­eks­cy­to­wa­nie, mimo że od za­wsze ma­rzy­łam, aby wła­śnie tam się zna­le­źć. Była noc, kosz­mar­na pod­róż z po­nad­trzy­go­dzin­nym opó­źnie­niem dała mi w kość, a sie­dem go­dzin ró­żni­cy cza­su i brak snu spra­wi­ły, że by­łam nie­przy­tom­na i okrop­nie bo­la­ła mnie gło­wa. Spoj­rza­łam w okno i za­ma­rłam. Zo­ba­czy­łam mo­rze świa­te­łek, któ­re mie­ni­ły się ni­czym dia­men­ty i ci­ągnęły się po ho­ry­zont: wła­ści­wie nie było wi­dać ani po­cząt­ku, ani ko­ńca. Ni­g­dy nie wi­dzia­łam cze­goś po­dob­ne­go. To mia­sto to ko­los! Na­tych­miast ock­nęłam się z ma­ra­zmu i po­my­śla­łam: „No, ko­cha­na, żar­ty się sko­ńczy­ły”. Czy wszyst­ko w Mek­sy­ku jest ta­kie wiel­kie? Ko­lej­ka do kon­tro­li pasz­por­to­wej na pew­no. Lu­dzie stło­cze­ni jak śle­dzie, ja­kieś trzy go­dzi­ny sta­nia. Nikt nie wie­dział, jak wy­pe­łnić te głu­pie drucz­ki, ja na szczęście zro­bi­łam to już w sa­mo­lo­cie, więc mo­głam ob­ser­wo­wać lu­dzi i słu­chać wie­lo­języcz­ne­go szu­mu. Jak mia­ło się wkrót­ce oka­zać, były to ostat­nie chwi­le z języ­kiem an­giel­skim na kil­ka ko­lej­nych mie­si­ęcy.

Przy­szła wresz­cie moja ko­lej. Mia­łam lek­ką tre­mę, bo mek­sy­ka­ńscy urzęd­ni­cy imi­gra­cyj­ni – a ra­czej ich mun­du­ry – bu­dzą re­spekt; mój hisz­pa­ński był w mia­rę do­bry, ale jesz­cze ni­g­dy nie mia­łam oka­zji po­słu­gi­wać się nim poza Pol­ską i nie wie­dzia­łam, czy ktoś mnie tu w ogó­le zro­zu­mie. Po­de­szłam do okien­ka, po­da­łam pasz­port. Urzęd­nicz­ka spraw­dza­ła coś w kom­pu­te­rze, więc bez­wied­nie spoj­rza­łam na jej ręce: mia­ła zło­te czte­ro­cen­ty­me­tro­we hy­bry­dy ozdo­bio­ne bro­ka­tem, z wiel­kim bry­lan­ci­kiem po­środ­ku ka­żde­go pa­znok­cia. Pierw­szy od­ruch: wy­jąć te­le­fon i zro­bić zdjęcie! Nie, nie, le­piej nie, pew­nie by mnie de­por­to­wa­li... Prze­nio­słam wzrok wy­żej. Jej fry­zu­ra! Gład­ko ze­bra­ne wło­sy po­kry­te że­lem nie­na­tu­ral­nie błysz­cza­ły w świe­tle ja­rze­nió­wek, do tego na­ta­pi­ro­wa­na grzyw­ka pod­wi­ni­ęta lo­ków­ką i ró­żo­we spi­necz­ki z mo­tyl­ka­mi. Boże... Mój eu­ro­pej­ski umy­sł pró­bo­wał po­ra­dzić so­bie z tym wi­do­kiem, kie­dy pani na­gle po­da­ła mi pasz­port i po­wie­dzia­ła: „Bie­nve­ni­da a Méxi­co!”. Wi­ta­my w Mek­sy­ku!

Od tam­tej pa­mi­ęt­nej pod­ró­ży mi­nęło już sie­dem lat i dziś prze­ka­zu­ję w two­je ręce, dro­gi czy­tel­ni­ku, tę oto ksi­ążkę, w któ­rej opi­su­ję Mek­syk ta­kim, ja­kim go wi­dzę i ko­cham. Nie jest to ty­po­wy prze­wod­nik. Na moim in­sta­gra­mo­wym blo­gu @po­lka.w.mek­sy­ku opi­su­ję mek­sy­ka­ńską co­dzien­no­ść, miej­sca i lu­dzi, ich zwy­cza­je, jest też odro­bi­na hi­sto­rii i tro­chę po­rad dla tu­ry­stów. Wła­śnie na ba­zie py­tań, któ­re otrzy­mu­ję ka­żde­go dnia od osób pra­gnących Mek­syk od­wie­dzić, stwo­rzy­łam tę opo­wie­ść o kra­ju, któ­ry od za­wsze mnie fa­scy­no­wał i przy­ci­ągał jak ma­gnes, a te­raz jest moim dru­gim do­mem. Nie je­stem pod­ró­żnicz­ką, pi­sar­ką ani dzien­ni­kar­ką: 20 lat temu na­pi­sa­łam pra­cę ma­gi­ster­ką o kwar­te­tach smycz­ko­wych Beetho­ve­na i to by było na tyle, je­śli cho­dzi o moje do­świad­cze­nie w za­kre­sie prze­le­wa­nia my­śli na pa­pier. Je­stem wio­lon­cze­list­ką, ma­gi­strem sztu­ki, co na ogół ko­ja­rzy się z dłu­go i mo­zol­nie bu­do­wa­ną ka­rie­rą i ży­ciem w nędzy, tu­dzież śmier­cią z po­wo­du su­chot. Pa­trząc na to z tej per­spek­ty­wy, po­my­sł wy­jaz­du do Mek­sy­ku wy­da­je się ge­nial­ny. Dużo go­rzej prze­cież nie będzie. Szcze­gól­nie że od za­wsze chcia­łam tu być. Od pierw­sze­go mo­men­tu, kie­dy bab­cia na­mó­wi­ła mnie na wspól­ne ogląda­nie te­le­no­we­li „Ma­ria z przed­mie­ścia”, czu­łam, że chcę po­znać ten nie­zna­ny świat, w któ­rym wszy­scy są pi­ęk­ni, miesz­ka­ją w wiel­kich luk­su­so­wych do­mach, co­dzien­nie prze­ży­wa­ją tyle dra­ma­tów i emo­cji no i mó­wią naj­pi­ęk­niej­szym języ­kiem, jaki w ży­ciu sły­sza­łam. Oczy­wi­ście te­raz już wiem, że te­le­no­we­le kła­mią, a Mek­syk tak nie wy­gląda. Pro­gra­my na­ucza­nia w pol­skich szko­łach sku­pia­ją się na Eu­ro­pie, ewen­tu­al­nie USA, i coś tam tyl­ko wspo­mi­na­ją o ko­lo­niach. Je­śli ktoś miał szczęście, na­uczył się, ja­kie te­ry­to­ria zo­sta­ły pod­bi­te przez Hisz­pa­nów, a ja­kie przez An­gli­ków i Ho­len­drów. I to by było na tyle. Co się dzia­ło przed kon­kwi­stą, o tym pol­skie pod­ręcz­ni­ki do hi­sto­rii mil­czą. Nic więc dziw­ne­go, że kie­dy pierw­szy raz zde­cy­do­wa­łam się na wa­ka­cje w Mie­ście Mek­syk, nie mia­łam po­jęcia, co mnie tam cze­ka (ani że kil­ka lat pó­źniej otrzy­mam no­wiut­ką zie­lo­ną kar­tę sta­łe­go po­by­tu).

Od cza­sów li­ce­al­nych miesz­ka­łam w War­sza­wie i pro­wa­dzi­łam w mia­rę nor­mal­ne ży­cie naj­pierw jako stu­dent­ka, a pó­źniej mu­zyk eta­to­wy i se­syj­ny. Uda­ło mi się na­wet wzi­ąć kre­dyt i ku­pić małe miesz­kan­ko oraz bar­dzo sta­re audi, mimo że bank miał pew­ne wąt­pli­wo­ści do­ty­czące sta­bil­no­ści mo­ich do­cho­dów. Z bie­giem lat za­częłam czuć, że sto­ję w miej­scu; bra­ko­wa­ło mi no­wych wy­zwań, per­spek­tyw, sama nie wiem: być może kie­dy czło­wiek wszyst­ko ma już w mia­rę po­ukła­da­ne, za­czy­na szu­kać dziu­ry w ca­łym. Może z nu­dów, może z no­stal­gii za te­le­no­we­la­mi, a może za spra­wą in­tu­icji po­wzi­ęłam w ko­ńcu po­sta­no­wie­nie, że na­uczę się hisz­pa­ńskie­go. Ale nie tak, jak ro­bią to nor­mal­ni lu­dzie – w szko­le języ­ko­wej czy z na­ti­ve spe­ake­rem z Ma­dry­tu. Ja chcia­łam mó­wić jak Mek­sy­ka­nie! I wte­dy na mo­jej dro­dze po­ja­wił się anioł – Do­ro­ta, Po­lka miesz­ka­jąca od kil­ku lat w Mek­sy­ku, któ­ra od­mie­ni­ła moje ży­cie i prze­wró­ci­ła je do góry no­ga­mi. Mło­da, pi­ęk­na, cha­ry­zma­tycz­na, szyb­ko sta­ła się przy­ja­ció­łką od ser­ca. Uczy­ła mnie nie tyl­ko języ­ka, lecz rów­nież opo­wia­da­ła, jaki jest Mek­syk, lu­dzie, jak się tam żyje. Słu­cha­łam tego z wy­pie­ka­mi na twa­rzy i na ka­żde wir­tu­al­ne spo­tka­nie cze­ka­łam jak dziec­ko na wie­czo­ryn­kę. No i w ko­ńcu pa­dły pa­mi­ęt­ne sło­wa: „Ba­siu, mu­sisz za­cząć spo­ty­kać się z kimś na po­zio­mie. Mam ko­goś dla cie­bie...”.

I tak się za­częło: tak po­zna­łam mo­je­go męża Ja­ime. To dla nie­go po­rzu­ci­łam moje po­ukła­da­ne ży­cie, sprze­da­łam auto, wy­na­jęłam miesz­ka­nie i po­le­cia­łam w nie­zna­ne, z ko­tem, dwie­ma wiel­ki­mi wa­liz­ka­mi i wio­lon­cze­lą. Nie my­śl­cie, że je­stem wa­riat­ką. Nie prze­pro­wa­dzi­łam się tak zu­pe­łnie w nie­zna­ne i bła­gam, wy też tego nie rób­cie. Sta­ra­łam się być w tym ca­łym sza­le­ństwie roz­sąd­na: po­le­cia­łam do Ve­ra­cruz na kil­ka ty­go­dni, żeby tam po­miesz­kać, spraw­dzić na wła­snej skó­rze, czy to jest to, czy czu­ję się tu do­brze, czy ta od­le­gło­ść mnie nie przy­tło­czy i czy szok kul­tu­ro­wy nie za­bi­je mi­ło­ści. Te wa­ka­cje to był mój dru­gi po­byt w Mek­sy­ku; pierw­szy był czy­sto tu­ry­stycz­ny, więc na­wet go nie li­czę. By­cie tu­ry­stą a po­ten­cjal­nym miesz­ka­ńcem to dwie zu­pe­łnie ró­żne spra­wy. Tu­ry­sta wpa­da tu prze­lo­tem, fo­to­gra­fu­je, co się da, zja­da wszyst­kie ta­cos, ja­kie na­po­tka na swo­jej dro­dze, ku­pu­je kil­ka bu­te­lek te­qu­ili na pre­zent (lub sam je wy­pi­ja) i wra­ca do domu. Nie ob­cho­dzi go język, wiza, szu­ka­nie pra­cy czy kosz­mar­na biu­ro­kra­cja.

Ni­niej­sza ksi­ążka jest zbio­rem mo­ich do­świad­czeń, aneg­dot i oso­bi­stych prze­my­śleń na te­mat Mek­sy­ku, wiel­kie­go i zró­żni­co­wa­ne­go kra­ju, i nie ma nic wspól­ne­go z pod­ręcz­ni­ka­mi hi­sto­rii czy geo­gra­fii. Jest to wi­zja su­biek­tyw­na: opi­su­ję to, co znam z au­top­sji, czy­li kraj wi­dzia­ny ocza­mi pra­cu­jącej ko­bie­ty z kla­sy śred­niej miesz­ka­jącej w du­żym mie­ście. Za­pra­szam was do mo­je­go Mek­sy­ku, a kto wie, może nie­dłu­go się tu spo­tka­my?

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki