Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
114 osoby interesują się tą książką
Śmiertelna rozgrywka trwa.
Rysiek ledwie uchodzi z życiem po spotkaniu z seryjnym zabójcą, a już czeka na niego nowe wyzwanie. Tym razem ktoś poluje na jego ukochaną. I chociaż Piekarczyk nie zamierza się przyznać do swoich uczuć nawet przed sobą, dla kobiety, którą kocha zrobi wszystko. Tylko czy to wystarczy?
Tymczasem Simon Trenton wcale nie zamierza pozostać w więzieniu. Plany zabójcy sięgają dalekiej przyszłości. Rozpisuje już nową sztukę. Sztukę zemsty.
Czy tym razem Chłopaki z Radości zdołają go pokonać?
I czy Rysiek zdoła ocalić kobietę, którą kocha?
Nowa, trzymająca w napięciu, książka Gosi Lisińskiej przenosi czytelnika do stolicy, do świata pełnego niebezpieczeństw i namiętności, gdzie miłość i przyjaźń potrafią pokonać każdą przeszkodę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bohaterowie, których już znamy, jeśli czytaliśmy Sztukę zabijania
Zbyszek Nowak – jeden z trójki Chłopaków z Radości. Ochroniarz uchodzący w środowisku za jednego z najlepszych. Zakochany w Oli Jasiak, córce miliardera, którą miał tylko chronić… Ale to tylko mu nie wyszło.
Paweł Deczkowski – drugi z trójki Chłopaków z Radości. Gliniarz. Potężny, najspokojniejszy i najgroźniejszy jednocześnie.
Rysiek Piekarczyk – trzeci z trójki Chłopaków z Radości. Właściciel firmy ochroniarskiej. Zawsze chętny lowelas. Od lat zakochany w jednej kobiecie, co nie przeszkadza mu zdobywać innych.
Kasia Wojas – córka właściciela sekcji, w której Chłopaki z Radości się poznały. Silna, inteligentna, wysportowana i groźniejsza niż niejeden facet. Od dziecka kocha jednego mężczyznę. I czeka na niego. Nieustannie, chociaż bezskutecznie.
Antek (Anthony) Paul – policjant z Interpolu. Polak z pochodzenia, którego losy po trzech latach znowu skrzyżowały się z Kasią. Delegowany do Warszawy, by wytropić jednego z najniebezpieczniejszych zawodowych zabójców, postrzelił go, ratując życie przyjaciół z Radości. I Olki, acz nie do końca.
Olka Jasiak – córka miliardera i wnuczka brytyjskiego księcia, która nad bogactwo przedłożyła mały domek Zbyszka Nowaka. Zaraz po tym, jak prawie dla niego zginęła.
Simon Trenton – zło wcielone. Psychopatyczny killer, który uwielbia swoją pracę. Szczególnie całą fabułę, którą tworzy, zmierzając do celu. Człowiek zemsty i śmierci. Pozbawiony możliwości wykonywania ukochanego zawodu przez niedocenianych przez siebie Chłopaków z Radości, a raczej współpracującego z nimi Antka.
Osiem lat wcześniej
Dziewczyna na pewno miała jakieś imię. Rysiek zwyczajnie go nie pamiętał. Za to tatuaż na jej lewym pośladku utkwił mu w pamięci ze szczegółami, chociaż podrywający się do lotu motyl mienił się całą feerią barw. Na szczęście Piekarczyk miał pół nocy, by oglądać go na wszelkie możliwe sposoby, z różnym napięciem mięśni pod skórą, na której go umieszczono, i z każdej możliwej odległości. Cholera, niesamowite pół nocy!
Nieznajoma przeciągnęła się i kompletnie naga wstała z łóżka, prezentując perfekcyjne ciało, w którym jedynym dysonansem były ewidentnie sztuczne piersi. O tym też Rysiek mógł się przekonać, badając ich fakturę pół nocy. Niestety z rozczarowaniem uznał ostatecznie, że to nie natura odpowiadała za uniesione, niemałe cacka. Nie żeby w jakikolwiek sposób wpłynęło to na umiejętności łóżkowe właścicielki czy przyjemność, jaką mu sprawiła. Po prostu Rysiek lubił naturalność. Taka schiza, ot co.
– Idę pod prysznic – oświadczyła, zerkając przez ramię. Wydęła usta i zachęcająco opuściła długie rzęsy. – Przyłączysz się?
Popatrzył na zegarek na hotelowej ścianie. Siódma trzydzieści. Powinno wystarczyć na szybki numerek. Uśmiechnął się więc w odpowiedzi i również wstał. Dziewczyna przemknęła wzrokiem po jego ciele, jakby niezupełnie pamiętała, jak wyglądało. Cóż, zdaje się, że trochę alkoholu w siebie wlali, zatem mogło jej coś umknąć. Mężczyzna odruchowo naprężył mięśnie. Nie miał się czego wstydzić. Lata intensywnych treningów zrobiły swoje. Najwyraźniej ona też tak pomyślała, ponieważ na ładnej twarzy pojawiło się coś między zachwytem a podziwem. Skinęła głową, następnie odwróciła się i weszła do łazienki.
Rysiek miał zrobić to samo, gdy zadzwoniła komórka. Zaklął cicho, ale sięgnął po telefon. Od lat nie ignorował tego dźwięku.
Spojrzał na wyświetlacz i zmarszczył brwi.
– Cześć, Paweł – przywitał się. – Co się stało?
– Jak szybko możesz być w Szpitalu Czerniakowskim?
Profesjonalne, chłodne nuty w głosie przyjaciela błyskawicznie starły uśmiech z twarzy Piekarczyka.
– Co się stało? – powtórzył nerwowo.
– Pan Janek miał wypadek. Jak szybko możesz tu być?
W łazience właśnie rozszumiała się woda, ale dla Ryśka to już nie miało znaczenia. Przeliczył odległość i odpowiedział:
– Piętnaście minut.
– Czekam. – Deczkowski rozłączył się bez dalszych tłumaczeń.
Dwie minuty później dziewczyna pod prysznicem usłyszała ciche trzaśnięcie drzwi. Westchnęła rozczarowana, a potem przekręciła kurek. Zimna woda popłynęła wartkim strumieniem.
Paweł czekał przed głównym wejściem. Nietrudno było go dostrzec, bo potężna sylwetka i szopa jasnych włosów, nieodmiennie przywołujące na myśl wikinga, zwracały uwagę każdego przechodnia. Rysiek podbiegł do niego i wystraszony zapytał:
– Jak?
Paweł ruszył do budynku. Piekarczyk dotrzymywał mu kroku, czekając na odpowiedź.
– On jest połamany – mówił cicho Deczkowski. – Obie nogi i kilka żeber. Ogólne stłuczenia i w ogóle – zawiesił głos, by po chwili dodać: – Gorzej z panią Wojas. Lekarze mówią, że rokowania nie są najlepsze.
– Kurwa.
– No – potaknął Paweł.
Rysiek przygryzł wargę.
– Kasia?
– Na Mazurach z koleżankami.
– Ktoś do niej dzwonił?
– Ja nie i nie sądzę, żeby zrobił to ktoś z personelu.
Dotarli do sali, w której leżał ich mentor, przyjaciel i opiekun, człowiek, który przez lata stanowił ich opokę, nauczyciela i namiastkę rodzica. Stanęli przed wejściem, bo jakoś żaden nie potrafił ot tak, po prostu go minąć. Sekunda, potem druga i w końcu przekroczyli próg.
Ranny popatrzył na nich zaniepokojony. Odkąd jakiś młody i wrażliwy lekarz drżącym głosem powiedział mu o stanie żony, bał się, że kolejne otwarcie tych drzwi może oznaczać następną, jeszcze gorszą informację. Gdy więc Wojas zobaczył swoich uczniów, odetchnął z ulgą.
– Dzień dobry, panie Janku. – Rysiek pochylił głowę, a jego oczy rozjaśniła czułość, jaką zwykle dzieci darzą rodziców. – Jak się pan czuje?
– Gówniano – burknął Janek, powstrzymując w ostatniej chwili dosadniejsze słowo, które cisnęło mu się na usta. Co prawda chłopcy dawno byli dorośli i zapewne używali wulgaryzmów, dla niego jednak pozostali tymi pryszczatymi nastolatkami, którzy lata temu pojawili się w jego sekcji.
– Boli? – dopytywał Piekarczyk.
– Już nie. Jestem naćpany jak jakiś rockman przed koncertem. – Uśmiechnął się krzywo, ale zaraz spoważniał. – Musicie pojechać po młodą.
– Zadzwonię… – zaczął Paweł, lecz Wojas machnął niecierpliwie ręką.
– To takie totalne zadupie. Agroturystyka w środku lasu. Wciąż nie rozumiem, co te dziewczyny tam ciągnęło. Dziewiętnastolatki to chyba powinny wybierać jakiś Kraków, Wrocław czy Gdańsk, gdzie można poszaleć w nocnych klubach, potańczyć na dyskotekach czy coś… – Wojas mówił szybko, a oczy mu nienaturalnie błyszczały. Chłopcy wymienili spojrzenia, bo nienawykli do takiej wylewności u opiekuna. – A im się zachciało agroturystyki. Młoda coś tam marudziła o naturze, zdrowym odżywianiu i takich tam bzdurach. – Popatrzył z wyrzutem na Ryśka, dając mu do zrozumienia, że to jego fascynacja zdrowym odżywianiem jest przyczyną zachowania jedynaczki Wojasów. – No i wybrały koniec świata w lesie, bez telefonu i zasięgu. Musicie po nią pojechać.
Paweł zacisnął usta i pokręcił głową.
– Nie dam rady – powiedział przepraszającym tonem. – Mam służbę.
Ranny utkwił wzrok w drugim z przyjaciół. Rysiek spiął się i nie odpowiedział.
– Zbyszek jest w Neapolu. – Wojas wspomniał o trzecim z chłopców, tym, którego pomagał wychowywać i który poniekąd należał do rodziny. – Przyleci najszybciej, jak się da,. Tyle że to i tak długo. Nie prosiłbym cię, ale Ninka… – Nagle brakło mu tchu, więc nie dokończył. Rysiek westchnął. Doskonale rozumiał, co Wojas chciał powiedzieć. Nina Wojas umierała. Jeśli Kasia będzie gdzieś tam bawić się z koleżankami, kiedy jej matka umrze, nigdy sobie tego nie wybaczy. On o tym wiedział najlepiej.
– Pojadę – obiecał cicho.
– Ryśku…
– Pojadę. Niech pan poda adres.
Kilkanaście minut później, jadąc w kierunku małej wiochy gdzieś na Mazurach, Rysiek starał się nie myśleć, że przyjdzie mu spędzić parę godzin w samochodzie z zauroczoną nim dziewczyną, której ojcu dwa lata wcześniej obiecał, że postara się, by o nim zapomniała.
Agroturystyka na Mazurach, w internecie wyglądająca jak marzenie mieszczucha chcącego odpocząć na łonie natury, w rzeczywistości okazała się rozległym poniemieckim dworkiem pełnym ludzi. Faktycznie budynek stał pośród lasu, daleko od cywilizacji. Na komórce nie zamigotała nawet kreska zasięgu. Mimo to trudno było uznać, że jest to idealne miejsce do wypoczynku. Dziesięć pokoi wypełnionych gośćmi, kilkoro dzieci, a do tego wszystkiego psy, koty, kozy, krowy, cztery konie… Kiedy tylko Kaśka unosiła o poranku powieki, cały ten harmider wyciągał ją z błogostanu. Ciszej było w Warszawie, gdy po przebudzeniu otwierała okno.
No i jeszcze Baśka, która obiecywała tani wypoczynek, a tak naprawdę przywiozła je tu do roboty. Właściciel dworku obiecał trzy dni pobytu za darmo i dodatkowo sporą kasę pod warunkiem, że najpierw przepracują za darmo cały tydzień. Sprzątały, gotowały i generalnie dbały o gości. Nie podobało się to Kaśce, lecz koleżanka błagała prawie na kolanach, skuszona przyszłym wynagrodzeniem. Wojasówna jakoś wytrzymywała przez pierwsze dwa dni, ale poprzedniego wieczoru do gości dołączył facet, którego wszędobylskie łapy już zdążyły zawędrować w miejsca, których zdecydowanie nie chciała, by dotykał.
Kasia Wojas ćwiczyła w sekcji swojego ojca, odkąd skończyła sześć lat. Nie należała do kruchych dziewuszek, które można zastraszyć czy bezkarnie molestować. Miała sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu i ciało, pod którego skórą grały mięśnie. Ojciec jednak uczył ją, tak jak całą swoją grupę, że atak jest ostatecznością. Dlatego gdy zeszłego wieczoru, w trakcie podawania kolacji, poczuła na tyłku rękę nowego gościa, odwróciła się, spojrzała mu w oczy i ładnie poprosiła, żeby ją zabrał. Naprawdę ładnie, zupełnie bez przekleństw czy rękoczynów, chociaż palce aż ją swędziały.
Facet miał z dziesięć centymetrów i z trzydzieści kilogramów więcej niż ona. Kiedy poprosiła, by przestał, zsunął dłoń na miejsce, w którym pośladek styka się z udem, i jeszcze sekundę czy dwie łagodnie go masował. Uśmiechał się przy tym zachęcająco.
– Niezła dupa, ruda – wyszeptał. – Mała, twarda i zwarta. Lubię takie. Ile bierzesz?
– Słucham?!
– Nie czaruj, Staszek zawsze ściąga chętne suczki, gdy przyjeżdżam. Ile, żebym cię mógł zerżnąć tej nocy? Cholera, już mi stoi…
Przez jedną, diabelnie długą sekundę Kasia zastanawiała się, czy jednak nie olać nauk tatusia i nie złożyć gościa wpół, sprawiając przy okazji, by to, co mu już stało, przestało być użyteczne na kilka ładnych dni. Przez sekundę, bo potem wspomniała pouczenia senseia i odetchnęła powoli.
– Polecam masturbację – wyszeptała – powinno pomóc.
Odwróciła się od zdumionego gościa i poszła dalej. Do końca dnia unikała kontaktu z nim, bo w przeciwieństwie do wiecznie opanowanego ojca ona miała problem z samokontrolą. Mogła sukinsyna uszkodzić i potem Deczko musiałby kombinować, jak nie dopuścić, żeby ją zamknęli, ojciec byłby rozczarowany, a mama załamana. I to przez jednego dupka, który ma problemy z utrzymaniem ptaka w spodniach.
To było poprzedniego dnia. Tego poranka dupek nie pojawił się na śniadaniu, więc Kasia odetchnęła z ulgą. Niestety nie na długo. Gdzieś po dwunastej, kiedy już posprzątały po posiłku i miały czas dla siebie, wybrała się do stajni. Od pierwszego momentu polubiła konie, chociaż na początku trochę ją przerażały. Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z tymi zwierzętami, więc najpierw obserwowała je ze sporej odległości. Tak nauczył ją ojciec… no i chłopcy. Zawsze z dystansem do nieznanego. Dystans dystansem, ale konie były takie cudne, potężne z tymi mięśniami grającymi tuż pod skórą i lśniącymi ciemnymi grzywami. Przypominały jej Ryśka: pozornie oswojone, choć niebezpieczne…
Wspomnienie Piekarczyka jak zwykle przyniosło mieszane uczucia i cień uśmiechu przemykający przez ściągnięte rysy dziewczyny. Tak, cholera, bywa, kiedy się człowiek głupio zakocha i jakoś nie może mu przejść.
Była już przy drzwiach stajni, wciąż dumając o przystojniaku z zielonymi oczami, gdy zza budynku wyszedł dupek. Najwyraźniej nie szukał jej, bo też wyglądał na zaskoczonego. Zaraz jednak wyszczerzył się i przyspieszył kroku. Kaśka westchnęła. Nie uciekała, bo nie zwykła tego robić, a i nie wierzyła w powodzenie ucieczki.
– Rudy kociak. – Najwyraźniej nie udało jej się go zniechęcić. – Co za miłe spotkanie.
Sięgnęła do zasuwy, ale złapał jej rękę i szarpnął do siebie. Nie spodziewała się tego, więc straciła równowagę i uderzyła w potężne ciało mężczyzny. Gość błyskawicznie zacisnął ramię wokół talii Kaśki, a potem położył dłoń na jej tyłku.
– Cudo – wysapał do ucha dziewczyny. – Pięć stów wystarczy? Dobra, dołożę jeszcze dwie i wezmę cię od tyłu, tam w stodole.
Kaśka skrzywiła się z obrzydzeniem. Policzyła do pięciu, bo ręce znów cholernie ją swędziały. A później, bo facet nie trzymał jej zbyt mocno, bez trudu się uwolniła.
– Odpieprz się – wysyczała.
– Wolę pieprzyć ciebie, ruda – oświadczył i ponownie po nią sięgnął.
Tym razem nie liczyła. Odbiła jego rękę. Zablokowała drugą. Podcięła gościa, a gdy upadał, zadała dwa ciosy. W tym jeden, z którego ojciec nie byłby dumny, chyba również w tych okolicznościach. Facet nawet nie wrzasnął. Zwykle, kiedy mężczyzna otrzymuje uderzenie z taką siłą w to miejsce, nie jest w stanie krzyknąć.
– Ostrzegałam. – Kasia otrzepała spodnie i odwróciła się, żeby mimo wszystko pójść popatrzeć na konie. Niestety nie doceniła siły potężnego faceta. Wciąż leżał, ale i tak złapał ją za nogę. Wbił palce w łydkę dziewczyny i pociągnął gwałtownie.
Tracąc równowagę, złapała zasuwę stodoły. Belka ustąpiła, więc Kaśka grzmotnęła na ziemię tuż obok gościa, którego powaliła. Po drodze trafiła na jakiś wystający metal. Ból w szczęce rozbłysnął jaskrawym światłem. Na chwilę straciła dech. Zaraz jednak szarpnęła wściekle nogą raz i drugi. Mężczyzna trzymał mocno. Najwyraźniej u niego ból ustępował, bo męskie palce wbijały się w skórę dziewczyny z niesamowitą siłą.
– Ty kurwo! – wysapał. – Ty durna kurwo! Pożałujesz, głupia suko!
Tak, z całą pewnością ból mijał. Mężczyzna ciągnął dziewczynę do siebie. Jeszcze moment i trafiłaby pod zwaliste cielsko bez możliwości uwolnienia się.
Cholera! Jasna cholera! Szczęka ją bolała, noga też. Gdzieś całkiem blisko rozbrzmiał dźwięk nadjeżdżającego samochodu, ale nie dotarł do jej mózgu.
Dobra, kiedy trzeba…
Zebrała siły. Usiadła błyskawicznie. Przekręciła ciało. Poderwała wolną stopę i wymierzyła napastnikowi potężny cios. Usłyszała głuche chrupnięcie, lecz była tak spanikowana, że kopnęła ponownie. Palce zaciśnięte na nodze puściły, więc poderwała się z klepiska. Odskoczyła od leżącego. Oddychała gwałtownie, wciąż wystraszona. Chciała biec, uciekać… ale musiała sprawdzić. Cholera, musiała.
Facet się nie ruszał. Czy ona? Czy ona…? Serce niemal stanęło jej w piersi.
– Rany boskie, Kaśka! – usłyszała głos Ryśka.
Nawigacja poinformowała Piekarczyka, że dotarł do celu. Faktycznie to ubite coś, szumnie zwane drogą, kończyło się całkiem przyjemnym dworkiem, którego nie powstydziłby się żaden zamożniejszy Warszawiak. Rysiek nie miał jednak czasu, by podziwiać piękno budynku, bo jego uwagę przyciągnęła kotłowanina przy dużej drewnianej stodole. Normalnie pewnie zanotowałby taką szarpaninę w myślach i przeniósł wzrok gdzie indziej, ale tym razem dostrzegł szopę kręconych rudych włosów w kurzu. A tych włosów nie potrafiłby zignorować. Nigdy.
Zahamował gwałtownie. Zanim wyskoczył z samochodu, dostrzegł, jak Kasia wymierzyła kopniaka, a potem jeszcze jednego. Znalazł się przy niej ułamek sekundy po tym, jak wstała.
– Rany boskie, Kaśka! – wykrzyknął i złapał ją za ramię. Błąd. Pojął go w chwili, gdy jej pięść wylądowała na jego brodzie. Ćwiczonemu latami refleksowi zawdzięczał to, że zdążył się lekko uchylić, dlatego cios ledwie go musnął. – To ja, mała, to ja. No, już!
Spojrzała na niego przestraszona, by zaraz go rozpoznać. Widział, jak się zawahała, jak zapragnęła do niego przylgnąć i jak to pragnienie zgasło. I to wszystko w kilka sekund. Cofnęła się, zesztywniała, a następnie wpatrzyła w nieprzytomnego mężczyznę.
– Zabiłam go? – zapytała cicho.
Żadnego: cześć, tęskniłam, cieszę się… Nie widzieli się prawie osiem miesięcy, więc nie takiej reakcji oczekiwał. Rozczarowanie setkami igieł wbiło się w skórę. Patrzył na profil dziewczyny, na pobladłą twarz, skołtunione zakurzone włosy i pomyślał, że jeśli ten skurwiel żyje, to nie na długo. Potem kucnął, żeby sprawdzić.
– Żyje – stwierdził, zupełnie niepotrzebnie, bo właśnie wtedy rzęsy faceta zadrżały. – Chyba złamałaś mu nos i tyle. – Podniósł wzrok na dziewczynę i zapytał absolutnie poważnie: – Mam dokończyć?
– Bardzo śmieszne – prychnęła, po czym skrzywiła się z bólu.
Rysiek wstał i bez pytania chwycił jej twarz, by odwrócić w kierunku słońca. Szarpnęła się, ale bezskutecznie.
– Kurwa! – warknął chłopak, widząc potężne zaczerwienienie i rozcięcie na policzku. Cofnął ręce, bo czerwona plama przesłoniła mu nagle świat. Wściekłość rozgrzała krew, zwarła mięśnie. Dotychczas tylko raz czuł taką złość. Tylko raz… – Zabiję skurwysyna – powiedział cicho.
Miał coś takiego w oczach, że dziewczyna uwierzyła. Dlatego złapała go za rękę, a kiedy nie zareagował, przylgnęła do niego, zatrzymując w pół kroku. Zamrugał zaskoczony.
– Co ty robisz?– Powstrzymuję jednego idiotę przed zrobieniem krzywdy drugiemu – burknęła niepewnie, bo gdy tak stała, oparta o mocne ciało chłopaka, w którym kochała się od dwunastego roku życia, gdy czuła jego ciepło i siłę, jakoś cała buta umykała z niej jak młody kociak przed starym kundlem. – Poradziłam sobie, nie widzisz? Przez dłuższy czas facet nie tknie żadnej panny.
Rysiek widział. Widział też, że Kasia, która od zawsze unikała jego dotyku, stała w niego wtulona. Pachniała jak sam grzech, a kiedy zadarła głowę, jej usta znalazły się na idealnej wysokości…
O Jezu, na idealnej.
Wyciągnął rękę i delikatnie przesunął po zranionym policzku dziewczyny. Zapragnął, cholernie jej zapragnął… Ale to Kasia. A Kasia była nietykalna.
Cofnął się, oddychając głęboko.
– Dobra, może jednak nie zabiję – oznajmił. – Pakuj się. Twoi rodzice mieli wypadek.
Ledwie przebrzmiały te słowa, a już ich pożałował, bo blask w oczach dziewczyny zgasł jak zdmuchnięta świeca. Maska zuchwałej Kasi opadła, odsłaniając wystraszoną nastolatkę, zranioną i niepewną. Piekarczyk sklął się w duchu. Wiedział, że powinien być delikatniejszy, ale ogarnęła go taka złość na tego dupka i na siebie, że ostatecznie wyżył się na niej.
– Przepraszam, mała – próbował naprawić błąd.
– Jak to wypadek? – zapytała wystraszona.
– Samochodowy. – Tym razem jego głos pełen był łagodnych nut. – Weź swoje rzeczy. Zawiozę cię do szpitala.
Kiwnęła głową. Nie pytała więcej, odwróciła się i pobiegła do dworku. Rysiek patrzył za nią przez chwilę, a potem przeniósł wzrok na gościa, z którym walczyła. Mężczyzna odzyskał już przytomność i właśnie próbował usiąść, pojękując i stękając. Piekarczyk kucnął przy nim i przez kilka sekund przyglądał się zakrwawionemu obliczu.
– Ta suka… – zaczął nieznajomy gulgoczącym tonem.
– Uważaj – ostrzegł nienaturalnie spokojnie Piekarczyk. – Gdyby nie ona, tłukłbym twoim łbem o ziemię tak długo, aż mózg upieprzyłby mi buty. A może i wtedy bym nie przestał.
Facet cofnął się przerażony, bo w wypranym z emocji głosie wysokiego chłopaka brzmiała szczera obietnica. Rysiek uśmiechnął się lodowato i dodał:
– Gdyby mnie nie powstrzymała, zabiłbym cię bez wahania. Zraniłeś ją. Skrzywdziłeś w dniu, w którym być może straci kogoś, kogo kocha. Złamany nos to zdecydowanie za mało dla takiego skurwysyna. – Chłopak wstał powoli. – Jeśli zobaczę cię kiedykolwiek w jej pobliżu, zabiję. Rozumiesz? – Kiedy mężczyzna nie odpowiedział, Rysiek pochylił się i powtórzył bardzo cicho: – Rozumiesz?
Gość pokiwał głową. Nie odezwał się więcej, nie próbował wstać. Wciąż siedział, wbijając przerażone spojrzenie w Piekarczyka. Ten jednak odwrócił się i ruszył za Kasią.
Mama Kasi umarła trzy godziny po przyjeździe córki. Rysiek stał przy drzwiach szpitalnej sali i bezradnie patrzył na cierpienie dziewczyny. Nie płakała. Siedziała przy łóżku matki niczym ogłuszona i ściskała jej dłoń. Deczkowski użył wszystkich znanych mu policyjnych sztuczek, żeby pozwolili jej tam dłużej zostać i żeby wpuścili Piekarczyka. Paweł nie mógł trwać przy przyjaciółce, bo miał służbę, pan Janek nie był w stanie, Zbyszek zaś wciąż czekał na samolot w Neapolu, więc ciężar towarzyszenia Kasi spadł na Ryśka. Ciążył mu podwójnie, ponieważ przywoływał najboleśniejsze wspomnienia, a patrzenie na ból bliskiej mu osoby łamał serce. Mimo to mężczyzna trwał aż do momentu, w którym Kasia wyszła z pokoju.
Podążała długim jasnym korytarzem, wyprostowana jak struna, sztywnym krokiem jak android, a Rysiek szedł dwa kroki za nią. Dopiero gdy stanęła na schodach przed szpitalem, wodząc nieprzytomnym wzrokiem, podszedł, łagodnie wziął ją za rękę i pociągnął do samochodu. Nie kłóciła się, w ogóle nic nie mówiła.
Długo zastanawiał się, dokąd ją zabrać. Sam był co prawda głodny, ale wiedział, że ona teraz niczego nie przełknie. Dochodziła dwudziesta, powoli zapadał mrok, więc uznał, że zabierze ją do domu. Pomyślał o swoim, chcąc jej oszczędzić bólu, jednak ostatecznie doszedł do wniosku, że to zły pomysł.
– Chcesz coś zjeść? – zapytał, kiedy weszli do mieszkania Wojasów. Znał to miejsce tak dobrze jak własne. Przychodził tutaj, odkąd skończył szesnaście lat. Nie był co prawda tak blisko z Wojasami jak Zbyszek, ale razem z Pawłem należeli do najbliższych przyjaciół Kasi i jej rodziny. Pan Janek pomagał wychować każdego z nich.
Dziewczyna stanęła przed drzwiami kuchni, jakby nie miała sił, by wejść do środka. Rozumiał ją. Czuł to samo po śmierci swojej matki. Zawsze, kiedy wpadał do domu Wojasów, pani Nina coś pichciła. Uwielbiała tę kuchnię, zupełnie jak mama Ryśka swoją. On też nie potrafił wejść do tego pomieszczenia przez wiele miesięcy po śmierci mamy, a gdy ojciec przyprowadził nową żonę, znienawidził ją od razu tylko z tego powodu, że kazała przemeblować kuchnię.
– Kasiu? – zapytał łagodnie.
Odwróciła wzrok od kuchni i spojrzała na niego, jakby dopiero go zauważyła.
– Możesz wracać do domu – powiedziała chłodno.
– Mogę – przytaknął. – To chcesz coś zjeść czy wolisz się położyć?
Zmarszczyła brwi, a potem westchnęła, minęła Ryśka i skierowała się do swojego pokoju. Chłopak poszedł za nią. Zamknęła mu drzwi przed nosem, ale otworzył je bez zastanowienia. Zawahał się, stając w wejściu, bo nigdy wcześniej go nie przekroczył. Sypialnia Kasi różniła się od pokojów innych nastolatek. Trochę ich zwiedził, więc wiedział, że powinien oczekiwać maskotek albo lalek, a już na pewno plakatów ulubionych aktorów czy piosenkarzy. W tym pokoju jednak ściany pozostały białe, a jedyną ich ozdobą były dyplomy z różnych zawodów karate. Zamiast sterty maskotek na łóżku leżał olbrzymi misiek, którego dostała na szesnaste urodziny od chłopców z sekcji.
– Nie powinieneś tu wchodzić – burknęła cicho Kasia, siadając na brzegu łóżka.
Usiadł obok niej, a ona zesztywniała.
– Myślę, że tym razem twój tata nie miałby nic przeciwko temu.
– Może ja mam?
Nie odpowiedział. Oboje wiedzieli, że to nieprawda. Dziewczyna uwielbiała go, odkąd pojawił się w klubie siedem lat wcześniej. To on odrzucał jej umizgi, bo… No bo to była Kasia.
– Rysiek… słuchaj… – Patrzyła tymi szaroniebieskimi oczami pełnymi tak niewysłowionego smutku, że chłopak nagle zapragnął przychylić jej nieba, byle tylko znów roziskrzył je śmiech czy choćby złość na niego. Czegokolwiek by chciała, o co by poprosiła… – Serio możesz sobie pójść. Nic mi nie jest. Idź.
Zrobiłby cokolwiek, byle nie to.
Podniósł się, zdjął kurtkę, rzucił ją na fotel, a potem zzuł buty.
– Co ty robisz? – zainteresowała się Kasia, patrząc zafascynowana, jak duże sportowe sneakersy lądują pod ścianą.
– Rozbieram się. To był ciężki dzień. Położymy się i spróbujemy zasnąć. – Wszedł na łóżko za dziewczyną, po czym wyciągnął do niej rękę.
– Chcesz ze mną spać? – zapytała obojętnie. Zawsze sądziła, że jeśli kiedyś Rysiek znajdzie się z nią w łóżku, braknie jej tchu, serce wyskoczy z piersi i takie tam. Była pewna, że usłyszy muzykę, poczuje zapach kwiatów, a świat rozkołysze cudowne uczucie spełnienia.
Tymczasem nie czuła nic. Absolutną pustkę.
– Nie zostawię cię, mała. – Wzruszył ramionami, nie opuszczając ręki. – Nie ma mowy. No już, chodź.
Nie przyjęła dłoni, ale posłusznie opadła w pościel. Rysiek przyciągnął ją do siebie, sztywną i odległą. Przez chwilę głaskał jej włosy, tę szaloną rudą gmatwaninę, od której tak ciężko było mu oderwać wzrok. Leżeli tak, w milczeniu, aż w końcu chłopak powiedział bardzo cicho:
– Kiedy moja mama umarła, płakałem dwa dni. Nie chciałem jeść ani pić, nie wychodziłem z pokoju, leżałem jedynie w łóżku, ściskałem poduszkę i płakałem.
Zaskoczona dziewczyna odwróciła się do niego i poderwała głowę, by móc patrzeć mu w oczy. Rysiek z czułością musnął jej policzek.
– Płacz po stracie to nie słabość, mała – wyszeptał.
– Miałeś piętnaście lat – przypomniała mu równie cicho.
– To nie ma znaczenia. – Objął ją mocno i przyciągnął tak, że położyła głowę na jego piersi. Słyszała bicie serca, szybkie, ale regularne. Mocne jak cały Piekarczyk. Siła jego ramion, ciepło ciała, cichy szmer oddechu, a może po prostu słowa mężczyzny, którego nie tylko kochała niewinną, wciąż po trosze nastoletnią miłością, lecz którego zwyczajnie podziwiała, wszystko to razem i każde z osobna wyrwało w końcu szloch z jej ust. Płakała rozpaczliwie, zanosząc się niczym dziecko, wtulona w tors chłopaka, z palcami zaciśniętymi na jego bluzie.
Rysiek trzymał ją, aż zasnęła, a i wtedy nie wypuścił z objęć. Tej nocy nie zasnął. Leżał i patrzył na rozsypane miedziane loki, liczył piegi śpiącej dziewczyny i słuchał jej oddechu, trochę ciężkiego przez zapchany od płaczu nos. Miał dwadzieścia cztery lata i nigdy wcześniej nie czuł się tak spełniony.
Wysoki, szczupły mężczyzna w kefiji i dżalabiji wyszedł na codzienny spacer w obstawie dwóch potężnych arabskich żołnierzy. Szli powoli, jak każdego popołudnia, między maluteńkimi białymi domkami, a słońce odbijało się od luf karabinów Kałasznikowa przewieszonych przez ramiona. Ogorzałą twarz Araba jak zwykle częściowo zasłaniały wielkie ciemne okulary, założone zapewne bardziej dla osłony przed ostrym światłem niż z obawy przed rozpoznaniem. Paciorki subhy z błyszczącej białej kości słoniowej przesuwały się niespiesznie między palcami prawej dłoni w tym samym rytmie, w którym poruszały się pełne wargi mężczyzny. Modlił się jak zawsze.
Ciekawe, czy modlił się naprawdę, czy też jedynie klepał pacierze z przyzwyczajenia. Taaa, ciekawe, czy człowiek, który kazał podkładać bomby w szkołach, zabijał kobiety i dzieci bez najmniejszego drgnienia powieki, odczuwa potrzebę rozmowy z Bogiem?
Rozmyślając nad tym, Simon przyciskał oko do celownika snajperskiego karabinka. Obserwował ruchy Araba, czytał z ust powtarzaną modlitwę. To był ten czas, tych kilka minut łączących go z ofiarą. Kilkaset uderzeń serc oddalonych od siebie o dziesięć tysięcy stóp. W tej chwili tylko to się liczyło. Nie jego mundur, nie obowiązek czy rozkaz, nawet nie narodowość. Tylko połączenie, nieświadome dla celu, ale dla Simona odczuwalne w każdej komórce ciała. Tylko ono.
Leżący obok niego obserwator milczał. Nie poganiał go i nie próbował z nim rozmawiać. Czekał. Wiedział, że kiedy przyjdzie czas, Simon zwróci się do niego o koordynaty. Kiedy przyjdzie czas, naciśnie spust.
Był w końcu najlepszym snajperem w oddziale.
Trzy lata wcześniej
– Popatrz! No, Jezu, Katie! Popatrz! Widziałaś coś tak pysznego? Normalnie ciacho do schrupania. No, weź! Nie krzyw się! Facet idealnie dla ciebie. Dla mnie trochę za stary, ale dla ciebie… Przygląda ci się przez cały wieczór!
Kasia nie zdołała się powstrzymać i przewróciła oczami. Mała Hannah, hrabianka Walinska od pół roku nie przestawała jej swatać. Każdy facet, który chociażby zerknął na Kaśkę, był dla niej idealny.
Wojas parsknęła cicho, a później strzepnęła niewidoczny paproch z sukienki, w którą wbiła się specjalnie na debiut swojej podopiecznej. Ta, to też ją cholernie wkurzało. Sukienka! Kazali jej założyć to zwiewne coś, bo niby nie mogła na bal debiutantek pójść w bojówkach. Do cholery, to nie ona była jedną z szesnastoletnich panienek z dobrego domu. Ona jedną z nich ochraniała! Dodatkowo nie mogła wziąć broni, bo na balu miała być jakaś piąta woda po kisielu z królewskiego domu, więc tylko policjanci i Secret Service mieli prawo wejść na salę uzbrojeni. I nieważne, że miała licencję i prawo do noszenia broni w trakcie pracy.
Cholera, nieważne!
– Katie! No chociaż popatrz! – upierała się dziewczyna.
Kasia lubiła hrabiankę. W sumie trudno było jej nie lubić. Była jak żywe srebro: radosna, niecierpliwa i zawsze pełna dobrych chęci. W dodatku taka diabelnie ładna, drobniutka, eteryczna i, mimo domieszki brytyjskiej krwi z najwyższej półki, wyraźnie słowiańska. Jej ojciec nalegał, żeby nauczyła się języka przodków, i z tego powodu od urodzenia Hannah zatrudniał polskie opiekunki, nauczycieli, a teraz ochroniarzy, a konkretnie jednego: Kasię. Przyjął ją głównie dlatego, że była młoda, bystra i ładna. Nie bez znaczenia było też to, że widział, jak dwoma ruchami unieszkodliwiła zaczepiającego ją potężnego draba. I fakt, że dziewczyny polubiły się od pierwszego spotkania.
– Katie!!!
– Jezu, uspokój się – burknęła dziewczyna. – Już patrzę. Gdzie masz to cudo?
– Na twojej jedenastej – ściszyła głos. Ostatnio fascynowało ją lotnictwo za sprawą młodziutkiego studenta szkoły wojskowej, więc uwielbiała popisywać się słownictwem z nim związanym.
Kasia zerknęła we wskazanym kierunku, żeby z przyjemnością stwierdzić, że tym razem hrabianka miała rację. Ciacho w ciemnym garniturze zdecydowanie się jej przyglądało. I równie zdecydowanie było do schrupania. Nieco starszy od niej mężczyzna złapał jej spojrzenie, po czym uśmiechnął się zachęcająco. Sporo od niej wyższy – co nie zdarzało się często – o ładnych, dziwnie znajomych rysach twarzy, pełnych ustach i ciemnoblond włosach, nieco za długich i kręcących się tuż nad kołnierzem, przyciągał uwagę wielu kobiet w ogromnej sali. Te loczki proszące się o przystrzyżenie sprawiły, że chłopak błyskawicznie spodobał się Kasi. Zbyszek nosił takie uczesanie. Wiecznie zapominał o wizycie u fryzjera, przez co grzywka opadała mu na oczy. Włosy Nowaka co prawda nie kręciły się jak u wpatrzonego w Kasię faceta i były zdecydowanie ciemniejsze, ale ona tęskniła za przyszywanym bratem, więc i tak doceniła podobieństwo.
– Prawda, że śliczny? – Podniecona Hannah podskakiwała w tej cacuśnej białej sukience, w której wyglądała jak porcelanowa laleczka.
– Aha – potaknęła szczerze Kasia. – Prawdziwa szkoda, że jestem w pracy.
– Zgłupiałaś?! W tej sali jest z pięćdziesięciu agentów, jestem tu bezpieczniejsza niż na herbatce u królowej. Zabaw się. – Hannah się rozmarzyła. – Zatańcz z ciachem, poprzytulaj się… może nawet daj się przelecieć. Założę się, że gość jest zajebisty w łóżku. I pewnie wielki, nie?
– Hannah, na litość boską – warknęła Kaśka.
– Co Hannah? – Uśmiechnęła się dziewczyna. – Bzykanko by ci się przydało. Kto to widział, żeby taka stara laska wciąż była dziewicą?!
Po raz milionowy i pierwszy Kaśka pożałowała, że w przypływie ciężkiej chandry przyznała się podopiecznej do własnej niewinności. Trochę usprawiedliwiało ją to, że na jakimś plotkarskim portalu zobaczyła wtedy fotkę młodej gwiazdeczki w towarzystwie nie kogo innego jak Ryśka. I że tenże Piekarczyk wsadzał nos w spory biust śliczniutkiej celebrytki z miną miśka łasuchującego w pełnej najsłodszego miodu barci. Taaa, to ją nieco usprawiedliwiało, ale i tak powiedzenie szesnastolatce, że jest bardziej „w tym temacie” doświadczona niż jej dwudziestoczteroletnia opiekunka, nie było dobrym pomysłem.
– Hannah! Cholera jasna! – podniosła głos, by zaraz go ściszyć. Pochyliła się nad blondyneczką i wyszeptała: – Może idź i powiedz przystojniakowi, że jestem tak wygłodzona, że może mnie mieć gdzie i kiedy chce, co? W sumie powiedz to wszystkim… Właściwie już to prawie zrobiłaś.
Dziewczyna nie wyglądała na przejętą, przeciwnie: uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na łajania opiekunki.
– Robię ci reklamę, Katie – przesłała jej całusa – bo faceci lubią cnotki.
– Cholera! Przełożę cię przez kolano, złośliwy gnomie!
Złośliwy gnom rozpromienił się i w danym momencie wyglądał jak prawdziwy anioł, co bynajmniej nie ostudziło gniewu rudej bogini zemsty. Pochyliła się nad nastolatką z mordem w oczach i już miała ponownie na nią nawrzeszczeć, gdy orkiestra znów zagrała, tłumiąc wszelkie inne dźwięki. Hannah zawirowała w rytm muzyki i zmieniła na chwilę białą sukienkę w mgłę świateł i tiulu. Potem, jakby nagle przypomniała sobie łajania ojca, zamarła, wyprostowała się, uniosła głowę i przez kilka sekund udawała, że bal jej nie interesuje, a ona jest dobrze wychowaną panienką, zupełnie obojętną na uroki tych wszystkich młodych mężczyzn, którzy nieustannie zapraszali ją do tańca.
Kasia po raz kolejny tego wieczoru przewróciła oczami, nie potrafiąc zapanować nad rozbawieniem. Nie trwało to długo, bo właśnie jeden z tych rozlicznych adoratorów zbliżył się do jej podopiecznej. Niewysoki, ale mocno zbudowany, miał nie więcej niż dwadzieścia lat i odpowiednie urodzenie, by znaleźć się na balu debiutantek wraz z londyńską śmietanką i piątą wodą po kisielu z królewskiej rodziny. Jego smoking kosztował zapewne więcej, niż Kasia zarabiała w pół roku, a Walinscy płacili jej całkiem nieźle. To nie ubranie jednak spowodowało, że dziewczyna poczuła do niego niechęć, zanim jeszcze otworzył usta. Przywykła do bogatych ludzi i do swojego statusu, który stawiał ją ledwie stopień wyżej od służącego. Taka kolej rzeczy i nigdy jej to nie przeszkadzało. Ale ten chłopak… sposób, w jaki się poruszał, w jaki spojrzał najpierw na nią, a potem na hrabiankę… Pracowała w zawodzie od dwóch lat, wciąż się uczyła, lecz Zbyszek jej powtarzał, że zawsze powinna słuchać instynktu. On zaś podpowiadał jej, że ten chłopak to nic dobrego.
– Zatańczysz? – zapytał Hannah, ignorując Wojasównę. To akurat Kasi nie przeszkadzało, ale hrabianka była wyjątkowo lojalna względem opiekunki. Drobniutka i niziutka, kiedy chciała, zmieniała się w swojego ojca. Zadzierała podbródek, opuszczała rzęsy, krzywiła usta i naciągała na śliczną buzię maskę kim ty jesteś, że odważyłeś się do mnie odezwać.
– Katie, chodźmy się napić – powiedziała po polsku, wskazując pokój, w którym stały stoły z przekąskami i napojami. Po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w tamtym kierunku. Szła z zadartą brodą i wyniosłym wyrazem twarzy, a kiedy mijała nowego adoratora, nieco ostentacyjnie odwróciła głowę.
– Suka – warknął chłopak pod nosem tak cicho, że tylko mijająca go akurat Kasia usłyszała. Rzuciła mu szybkie lodowate spojrzenie, ale nie zrobiło to na nim wrażenia. Zapewne od dziecka uczył się, kto jest kim, więc doskonale wiedział, że akurat ta kobieta jest w jego świecie nikim. Zacisnął szczęki i z nieukrywaną wściekłością wrócił do grupy mężczyzn.
Hannah tymczasem zmierzała do jadalni… nieco okrężną drogą. Najwyraźniej uznała, że należy trochę pomóc szczęściu i opiekunce, bo zamiast pójść prosto, zatoczyła łuk, żeby przespacerować się obok młodego przystojniaka, niespuszczającego wzroku z Kasi. Wojasówna zacisnęła usta, kryjąc rozbawienie. Mała spryciara nie tylko przeszła obok, ale całkiem przypadkiem potknęła się tuż obok mężczyzny.
– Katie! – sapnęła głośno. Tak głośno, by zainteresowany usłyszał jej imię. – Cholera, obcas!
– Jasne – burknęła Kasia po polsku, podchodząc do dziewczyny – obcas. Już byś nie udawała. I nie klnij, bo gorszysz te wszystkie matrony. Doniosą twojemu tacie i obie będziemy się miały przerąbane.
– Ale serio! – W udawane obruszenie hrabianki trudno było nie uwierzyć, lecz Kasia znała ją wystarczająco dobrze, żeby się nie nabrać. – I chyba skręciłam kostkę. – Zatrzepotała niewinnie długimi rzęsami, a Wojasówna ponownie przygryzła wargi, powtarzając w myślach: nie parsknij, nie parsknij.
– Mogę jakoś pomóc? – zainteresował się przystojniak.
Cóż, kiedy Hannah szła na całość, zwykle osiągała cel. Tak jak tym razem. Mężczyzna postąpił w ich kierunku, nim to jednak zrobił, Kasia dostrzegła w jego uchu słuchawkę, a pod pachą dyskretne wybrzuszenie. Gliniarz albo Secret Service, tylko oni mieli prawo wejść tu uzbrojeni, a to, co wypychało marynarkę, z całą pewnością nie było ukrytym w kieszeni królikiem.
– Poradzimy sobie – zaprzeczyła. Dojrzała rozczarowanie w jasnych oczach mężczyzny, ale je zignorowała. Nieważne, jak bardzo małej zależało na wyswataniu opiekunki, ona była profesjonalistką i nie flirtowała w pracy. Mimo to rodzice dobrze ją wychowali… no i facet był całkiem przyjemny dla oka, więc dodała: – Dziękuję.
– Na pewno? – dopytał z uśmiechem.
Cholera, naprawdę był przystojny. Może mała miała rację? Może trzymanie cnoty dla gościa, którego przez ostatnie pięć lat widziała piętnaście razy… Liczyła! A co! Liczyła każde spotkanie, każdą minutę spędzoną z Ryśkiem Piekarczykiem, bo była pieprzoną masochistką! Idiotką do kwadratu…!
Nie, nie będzie o tym myśleć. Nie tu i nie teraz.
Dlatego może powinna przespać się z przystojnym brytyjskim gliniarzem? Ot tak, dla przyjemności i żeby pozbyć się dziewictwa, którego, jak już ustaliła sama z sobą, w sumie nie ma dla kogo trzymać.
Myśl o seksie z nieznajomym wywołała lekki rumieniec na policzkach Kasi. Większość kobiet, zwłaszcza rudowłosych, czerwieni się w brzydki, plackowaty sposób. Plamy wypływają im na dekolt, nos i policzki, co raczej nie wygląda apetycznie. U Kasi jedynie zaróżowiły się kości policzkowe, rozświetlając oczy i pogłębiając ich błękit. Przez krótką chwilę, nim zdołała zapanować nad zmieszaniem, wyglądała młodo, niewinnie i tak ślicznie, że mężczyzna zagapił się na nią z zachwytem.
– Na pewno – potaknęła niechętnie.
– Szkoda – przyznał, ale nie ruszył się z miejsca.
– Katie… – zaczęła błagalnie Hannah, przestępując z nogi na nogę.
Kasia uniosła brew, wpatrując się uporczywie w nagle ozdrowiałą kończynę podopiecznej. A że hrabianka była wyjątkowo bystrą panienką, błyskawicznie pojęła, że się odsłoniła. Przygryzła więc wargę, tłumiąc chichot, gdyż złapana na kłamstwie nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.
– Zdaje się, że miałaś ochotę na napój? – zapytała chłodno Kasia.
– Wytrzymam bez – dziewczyna przeszła na polski – jeśli to ma pomóc w rozdziewiczeniu pani cnotki. Mogę nie pić przez tydzień dla bzykanka mojej ukochanej Katie. Nie wiem, co prawda, czy można żyć tydzień bez picia, to może trzy dni, co? Ja nie piję trzy dni, a ty idziesz na całość z przystojniakiem. Właściwie mogę wytrzymać nawet cztery dni, żebyś tylko w końcu straciła dziewictwo.
Wojasówna zerknęła nerwowo na mężczyznę, lecz jego twarz pozostała niezmieniona.
– Hannah! – warknęła wściekle. – Opanuj się!
– Ale co? Popatrz na niego. Ma na ciebie ochotę.
– Jezu, ja przez ciebie oszaleję! Marsz do kąta!
– Co?!
– Do kąta! Tam! – Wskazała rozległą sofę pod ścianą. – Usiądziesz i przemyślisz swoje zachowanie. Już!
Przez sekundę, może dwie, dziewczyna wyglądała na niezdecydowaną, jednak w końcu, wyjątkowo niechętnie ruszyła w kierunku mebla. Zrobiła przy tym minę skrzywdzonej niewinności, co wyrwało ciężkie westchnienie z ust Kasi. Stojący obok chłopak wciąż jej się przyglądał, z taką samą fascynacją. To było naprawdę miłe. Oczywiście zdarzało się wcześniej. Po prostu zwykła nie zauważać zainteresowania mężczyzn, bo gdzieś w głębi duszy wiedziała, że liczy się tylko Rysiek.
Pieprzony Piekarczyk, ignorujący ją od tamtej nocy, którą spędzili razem. Jakby przekroczyli jakąś granicę, która nie pozwalała już na przyjaźń. On zaś ni cholery nie chciał niczego więcej. Bronił się na wszelkie sposoby, głównie zapominając o Kasinym istnieniu. Odwiedzał ojca Kasi tylko wtedy, gdy wychodziła z domu, do chłopaków też wpadał, gdy wiedział, że jej tam nie będzie. Kiedy zaś przypadkiem się spotykali, jeśli akurat nie był w towarzystwie kobiety, błyskawicznie starał się to zmienić. A że to Piekarczyk, z tym jego pieprzonym urokiem osobistym, któremu żadna kobieta nie potrafiła odmówić, zawsze jakaś chętna się znalazła.
Pieprzony, pieprzony Piekarczyk.
Myśl o Ryśku momentalnie usunęła wszystkie inne z głowy Kasi, łącznie z tą, jak przyjemnie jest widzieć zachwyt w oczach mężczyzny. Minęła wpatrzonego w nią policjanta bez słowa, by po chwili usiąść obok obrażonej podopiecznej.
Przesiedziała tam większość przyjęcia z ponurym wyrazem twarzy i nie spuszczała oka z Hannah.
Copyright © Małgorzata Lisińska
Wydawnictwo COM-NET-FOX
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Tychy 2025
Redakcja: Wydawnictwo COM-NET-FOX
Korekta: D. B. Foryś www.dbforys.pl
Skład, łamanie i przygotowanie e-booka: D. B. Foryś www.dbforys.pl
Okładka: Małgorzata Lisińska, D. B. Foryś www.dbforys.pl
Grafiki: pixabay.com
www.lisinska.com.pl
e-mail [email protected]
ISBN: 978-83-975332-0-2
Powieść jest wyłącznie fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.