Sztuka wybaczania - Gosia Lisińska - ebook

Sztuka wybaczania ebook

Gosia Lisińska

4,8

Opis

Chłopaki z Radości, tom 3

Antek przez dwa lata leczył złamane serce. Teraz wraca do Warszawy, żeby ponownie pracować z przyjaciółmi z Radości. Jeszcze nie wie, że dzięki nim pozna kobietę, dla której zaryzykuje wszystko.

Zosia ucieka przed przeszłością do rodzinnego domu. Niestety przeszłość podąża za nią. I już wkrótce zagrozi nie tylko jej bezpieczeństwu, ale i życiu ukochanego.

Simon ciężko pracuje, żeby odbudować reputację najlepszego płatnego zabójcy. Kiedy ktoś porywa jego rodzinę musi zmienić priorytety.

Czy Antkowi uda się uchronić Zośkę? Czy chłopaki z Radości zdołają ocalić tę dwójkę? Jaką rolę odegra tym razem Simon Trenton?


Kontynuacja bestsellerowych: "Sztuki zabijania" i "Sztuka zemsty"

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (130 ocen)
108
16
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
beatka1313

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna , czekam na 4 część.
20
Madado13

Nie oderwiesz się od lektury

Masakra,polubiłam płatnego zabójcę 😂🤘
20
fiona83

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna ,jak każda poprzednia. Nie mogę się, doczekać kolejnej części.
10
Jolanta1w

Nie oderwiesz się od lektury

super kiedy następny tom
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Świetna trylogia i chyba będzie dalszy ciąg, na który czekam niecierpliwie.
00

Popularność




Banankom,

za opowieść o drewnianym domu wPrzerwankach.

I za wszystko inne też

Prolog

Dwa lata temu Simon Trenton był mistrzem w swoim fachu. Dostawał najlepsze zlecenia i zawsze, zawsze się z nich wywiązywał. Nawet przy takiej skuteczności pozostawał niewidzialny. Nikt nie znał jego twarzy, nazwiska czy choćby ogólnego zarysu sylwetki. Był duchem. W jego profesji bycie duchem nie należało do łatwych. Morderstwo doskonałe nie istnieje nawet w filmach, a co dopiero w rzeczywistości. A jednak Simon Trenton potrafił go dokonać. Przez długie lata parał się właśnie takim zawodem. Zabijał na zlecenie. Sprawnie, terminowo, acz nie zawsze szybko. Simon Trenton uznawał się bowiem za artystę. Praca nie tyle przynosiła mu kolosalny dochód, ile – przede wszystkim – ogromną satysfakcję. Bawił się nią. Z obrzydzeniem myślał o barbarzyńskich cynglach, którzy po prostu strzelali do niczego niespodziewającej się ofiary. Nie. On nigdy nie zniżył się do tak nieokrzesanego działania. On planował, tworzył, pozwalał ofiarom poczuć bliskość śmierci, a nawet dawał im nadzieję. Poczucie, że mogą z nim stanąć, jak równy z równym, do walki. Złudne poczucie, alejednak.

Tak, dwa lata temu Simon Trenton był mistrzem i duchem jednocześnie. Policje różnych krajów bezskutecznie próbowały go złapać czy chociażby stworzyć jego portret, by wysłać za nim list gończy. To również go bawiło. Taniec na wysoko zawieszonej linie. Niby mógł spaść, ale jakąż frajdę dawało obserwowanie z tej wysokości nieudolnych poczynań stróżówprawa.

To wszystko, cała zabawa, niewidzialność, nieuchwytność, skończyło się dwa lata temu na skutek bandy warszawskich gówniarzy. Rozemocjonowanych dzieciaków, bo tak o nich myślał. To właśnie oni przerwali jego idealnie zaplanowaną scenę, postrzelili go, a później aresztowali. Jego twarz pojawiła się w mediach, dane DNA, odciski palców, nazwisko, adres… wszystko, co dotychczas ukrywał przed światem, trafiło do policyjnych kartotek. Stał się nagi. Odsłonięty. Podatny naciosy.

Inny zapewne szukałby zemsty albo może pogrążył się w depresji. A już z całą pewnością uznałby, że należy zakończyć tak świetnie rozwijającą się karierę. Zwłaszcza że lekarze nie dawali szans na odzyskanie pełnej władzy w prawej dłoni. Simon jednak za bardzo kochał swoją pracę. Nikt nie będzie mu mówił, że czegoś nie może. Nikt. Lina, na której tańczył, stała się nieco cieńsza, wysokość jakby wzrosła, ale Simon nie zamierzałodpuszczać.

Z tejże przyczyny tego słonecznego poranka szedł przez terminal na Heathrow, dokąd przyleciał z Nowego Jorku. Do niewielkiej walizki na kółkach, którą ciągnął prawą ręką, spakował dwie koszule, spodnie i bieliznę. To, czego potrzebował, żeby wykonać zlecenie, zamierzał nabyć na miejscu. Nikt, kto by go obserwował, nie rozpoznałby w nieco zbyt pulchnym, łysiejącym mężczyźnie w więcej niż średnim wieku poszukiwanego na całym świecie listami gończymi Simona Trentona. A już na pewno nie domyśliłby się, że zaciska on dłoń tylko dzięki nieprawdopodobnie drogiej, zrobionej na zamówienie rękawiczce, która zastępuje uszkodzoneunerwienie.

Drobiazg pokroju częściowego kalectwa nie mógł przecież przeszkodzić Simonowi w realizacjiplanów.

Mężczyzna poprawił okulary będące częścią kamuflażu i rozejrzał się za tablicą informacyjną, żeby ocenić, ile mu zostało do startu kolejnegosamolotu.

I właśnie wtedy potrącił go wysoki blondyn biegnący w stronę bramki z numeremtrzydzieści.

– Przepraszam! – Zatrzymał się tylko na moment. Omiótł Simona szybkim spojrzeniem i dodał: – Nic się panu nie stało? Samolot mi ucieknie…

– Nic. – Trenton uśmiechnął się jowialnie. – Niech pan biegnie. Poradzęsobie.

– Jeszcze raz… – zaczął młody mężczyzna, ale że Simon machnął ręką, nie skończył i ruszyłdalej.

Gdyby się odwrócił, zauważyłby, jak dobrotliwy uśmiech starszego grubaska zmienia się w coś pomiędzy zaskoczeniem azłością.

Przez sekundę, może dwie, Simon stał rozdarty i patrzył za oddalającym się chłopakiem. To nie tak, że nie ufał w swój kamuflaż, jednak nieco zaskoczył go fakt, że nie został rozpoznany przez dzieciaka, któremu zawdzięczał największą porażkę w życiu. Trenton nie miał tego problemu. Wiedział, że biegnący do odprawy mężczyzna z całą pewnością nazywał się Anthony Paul i był policjantem z Interpolu. Minęło co prawda półtora roku, odkąd przesłuchiwał Simona w polskim areszcie, ale pewnych osób się nie zapomina. Dlatego Trenton stał niepewny na środku ruchliwego terminalu. Z jednej strony nadarzała się fantastyczna okazja, żeby wyrównać rachunki. Wystarczyło, by ruszył za chłopakiem. Znał setki sposobów, by zabić przeciwnika bez użycia broni. Nawet teraz, kiedy za skuteczność prawej ręki odpowiadał skomplikowany system elektronicznych połączeń, Simon bez trudu mógł się pozbyćpolicjanta.

Tyle że Simon niezmiennie uważał się za artystę. Szybkie, przypadkowe zabójstwo nie licowało z jegosztuką.

Odetchnął zatem i odwrócił się, po czym powolutku ruszył w stronę własnej bramki. Nie, nie zamierzał rezygnować. Nade wszystko bowiem Simon Trenton doceniał równowagę. Z tej przyczyny wiedział, że w końcu jego losy muszą ponownie skrzyżować się z bandą dzieciaków z Warszawy. Ostatecznie sprawa pozostawałaotwarta.

A on zawsze zamykał swojesprawy.

Rozdział 1

Antek właściwie nie wiedział, czy bardziej się ekscytuje, czy stresuje, kiedy wychodził z samolotu na lotnisku Chopina. Wyjechał z Warszawy ponad rok temu, gdy stało się jasne, że nie odnajdą zawodowego zabójcy, któremu udało się zbiec ze stołecznego aresztu. Szefostwo dało wówczas Antkowi wybór: mógł zostać w polskiej stolicy jako przedstawiciel Interpolu albo przenieść się na inną placówkę. W oczach przełożonych pozostał tym, który złapał nieuchwytnego Trentona. To ci nieudolni Polacy nie zdołali utrzymać zbrodniarza zakratkami.

Otrzymawszy taką ofertę, Paul nie zastanawiał się długo. Jeszcze dwa miesiące wcześniej podjąłby inną decyzję. Wówczas jego znajomość z Kasią Wojas zdawała się świetnie rokować. Wydawało mu się, że jego uczucie ma szanse na wzajemność. O tak, zanim Trenton uciekł, Antek był zdecydowany pozostać w kraju przodków. Może nawet osiąść w nim nastałe.

Niestety potem wszystko sięspieprzyło.

Wyjechał z Warszawy ze złamanym sercem. Wybrał Australię. Jakby Interpol miał oddział na Księżycu, to zapewne on stałby się ostateczną destynacją młodego policjanta. Byle dalej od obiektu zranionych uczuć. Skoro jednak na Księżycu jak dotąd nie postawiono placówki międzynarodowej policji, Sidney wydało mu się wystarczającooddalone.

Potężna metropolia pomogła mu zapomnieć. Metropolia i całe mnóstwo kobiet ogrzewających łóżko atrakcyjnego Brytyjczyka. Bez przesady mógłby teraz licytować się z Piekarczykiem na ilość podrywów. Zwłaszcza że Rysiek, odkąd związał się z Kasią, przestał robić kolejne wpisy do czarnego notesu… jeśli taki miał. Bolesne ukłucie na myśl o Wojasównie towarzyszące Antkowi, gdy opuszczał Warszawę, zmieniało się w coraz lżejsze, by ostatecznie zupełniezniknąć.

I właśnie wtedy w Interpolu nastąpiły roszady na wyższych stanowiskach, a jego nowy szef uznał, że ze względu na pochodzenie, znajomość języka oraz kontakty, które Paul nawiązał, powinien wrócić do Polski. W obliczu konfliktu na wschodniej flance Unii Europejskiej Interpol chciał mieć w tym kraju więcej dobrych ludzi. W ten sposób Antek otrzymał awans, podwyżkę i przeniesienie. Jednocześnie.

Odebrał bagaż i razem z tłumem przyjezdnych ruszył do wyjścia. Ekscytacja narastała, chociaż właściwie nie myślał o Kasi. Emocje wynikały bardziej z samej zmiany i powrotu do kraju, w którym na świat przyszli jego dziadkowie. Lubił klimat, który tu panował, i mieszkających tu ludzi. Zwłaszcza ludzi. Zaraz po rozmowie z przełożonymi zadzwonił do Pawła Deczkowskiego. Przyjaciel szczerze się ucieszyłi zażądał, by Antek zamieszkał u niego, przynajmniej póki nie znajdzie czegoś sensownego. Paul krygował się przez chwilę, ale ostatecznie przyjął propozycję. Ostatni lokal, który wynajęła mu firma, miał koszmarną lokalizację, a wielkością przypominał toaletę w domu jego rodziców. Paweł zaś miał czteropokojowe mieszkanie w centrum Warszawy, odziedziczone po dziadkach. Odkąd rozstał się z dziewczyną, a jego siostra wyjechała za granicę z nowym chłopakiem, zajmował je sam. Dlatego bardzo się ucieszył z wizyty Paula. Zwłaszcza że zapewne przyjdzie im pracować nad niektórymi sprawamiwspólnie.

– Cholera, odebrałbym cię, ale akurat będę wtedy w Łodzi – przypomniał sobie, kiedy Antek podał mu datęprzylotu.

– Nie wygłupiaj się. Wezmętaksówkę.

– To ty się nie wygłupiaj. Pogadam z chłopakami. Któryś po ciebie przyjedzie z kluczami dodomu.

Któryś… Antek uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie Ryśka Piekarczyka pędzącego po niego na lotnisko. Taaa, to zupełnie możliwe. Przyjechałby, żeby go wsadzić w najbliższy powrotny samolot do Londynu. Ewentualnie do jakiegoś innego miasta, byle dalej odKasi.

Rozbawiony Paul wyszedł do hali i odruchowo zaczął się rozglądać. Spodziewał się Zbyszka Nowaka albo jakiegoś policjanta z komendy, w której pracował Deczkowski. Jakie więc było jego zdumienie, kiedy dojrzał machającą do niegoKaśkę.

Cholera. Nie zmieniła się. Wciąż była piękna i dzika. Po równo. Kiedy ją spotkał pierwszy raz, pracowała jako ochroniarz córki jakiegoś bogatego Brytyjczyka na balu debiutantek. Kazano jej włożyć sukienkę, żeby się nie wyróżniała. Pamiętał, że właśnie dlatego od razu zwrócił na nią uwagę. Diabelnie nie pasowała do pastelowych tiuli i koronek. Z tą burzą rudych włosów, zadziornym spojrzeniem i smukłym, umięśnionym ciałem, wyglądała na to, kim była: walkirię wciśniętą wmuśliny.

Teraz miała na sobie czarne bojówki i opinający top w tym samym kolorze. Kaśka Wojas, one andonly.

– Cześć, Antek – przywitała się. Nie podała mu ręki, nie cmoknęła w policzek. Pamiętał, że nie przepadała za tego rodzaju bliskością, i w tym temacie nic się nie zmieniło. Mimo to nie była zdystansowana. Przeciwnie. Uśmiechała sięserdecznie.

– Cześć, Katie. – Też się uśmiechnął. Nie próbował zmniejszyć odległości między nimi. Kiedyś pewnie by to zrobił, lecz kilkanaście miesięcy rozłąki wyleczyło go w miarę skutecznie. – Nie spodziewałem się tuciebie.

Odgarnęła włosy zczoła.

– Deczko prosił, żeby cię zebrać i oddać klucze. – Wyciągnęła z kieszeni pobrzękujący pęk. – Zbyszek siedzi w szpitalu, więc nie mógł. A my i tak odprowadzaliśmy klienta nasamolot.

– Jak to w szpitalu? – zaniepokoił się. – Co mu sięstało?

– Nic. – Wyszczerzyła się. – Będzie tatusiem. Olkarodzi.

Wydawała się zachwycona. Nic w tym dziwnego. Uwielbiała Zbyszka Nowaka. Wychowywała się z nim i traktowała go jak brata. Był jedynym mężczyzną, oprócz jej ojca, którego by przytuliła napowitanie.

A nie. Pewnie już niejedynym.

– Wspaniale! – Antek też się rozpromienił. On również miał bardzo osobisty stosunek do Nowaków. – Paweł niewspominał…

– Paweł ostatnio jest zakręcony. – Nie przestawała się śmiać. – Znowu zeszli się z Martą. – Zmarszczyła brwi. – PamiętaszMartę?

– Jasne.

– No tak. Nie jesteś zgrzybiałym staruszkiem, a to ledwie rok. – Spoważniała.

– Ciutwięcej.

– Ano. Ciut więcej – przyznała. Potrząsnęła kluczami. – Bierz, bo potemzapomnimy.

Kiedy mu je podawała, dostrzegł pierścionek na palcu. Nigdy nie nosiła biżuterii, więc od razu zwrócił na niego uwagę. Elegancki, prosty, z białego złota. Zdobiący go brylant rozbłysnął w sztucznym świetle. Antek gapił się na niego o kilka sekund za długo. Nie skomentował, ale Kaśka uznała, że należy mu sięwytłumaczenie.

– Ślub w styczniu – przyznałamiękko.

Minęło kolejnych kilka sekund, nimzareagował:

– Gratuluję.

Uśmiechnęła się nieśmiało. Zupełnie jak nieona.

– Dzięki.

Przez chwilę przyglądał się dziewczynie. Zważywszy na to, co kiedyś czuł, teraz powinien być zdruzgotany. Dziwne. Patrząc na uszczęśliwioną minę Kasi Wojas, nie potrafił żałować. Uznał, że zastanowi się nad tym później. Teraz zaś westchnął z udawanąrozpaczą.

– Czyli to wstyczniu?

– Co wstyczniu?

– W styczniu przyjdzie mi skoczyć z mostu do Wisły – oświadczył zemfazą.

Parsknęłaśmiechem.

– Po co czekać? – zapytała. – Zatrzymamy się po drodze. Tylko klucze mi oddaj, bo jak pójdą na dno razem z tobą, Deczko będzie musiał zmienićzamki.

Tym razem on sięroześmiał.

– Kobieta bezserca.

Wzruszyła ramionami, a on dopiero wtedy sobie przypomniał, co wcześniejpowiedziała.

– Odprowadzaliście klienta? Ty ikto?

Kaśka się odwróciła. W jej oczach błyskawicznie pojawił się taki ogrom uczucia, że Antek wiedział, kogo tam zobaczy. I faktycznie, Piekarczyk stał oparty o filar i przyglądał się im z ponurą miną. On też się nie zmienił. Wciąż miał ten magnetyzm, który żadnej kobiecie nie pozwalał przejść obok niego obojętnie. Niektóre przyglądały mu się ukradkiem, inne obcesowo. Rysiek nie zwracał uwagi na żadną, oprócz tej jedynej. Gdy zauważył, że Antek na niego patrzy, skinął niechętnie głową. Paul odwzajemnił gest, jak zawsze z lekkim poczuciemwiny.

W dzieciństwie spędzał wakacje u dziadków, razem z braćmi i kuzynami. Babcia piekła najlepsze ciastka na świecie. Wszyscy je uwielbiali. Zwłaszcza jeśli polała je czekoladą. Zwykle jednak dekorowała w ten sposób tylko niewielką partię, więc zawsze toczyli bój o to, komu się trafią te najsmaczniejsze łakocie. Pewnego dnia, kiedy jak zwykle szaleli przed domem, Antka przycisnęła potrzeba i wpadł do środka. Akurat, kiedy wychodził z toalety, babcia skończyła polewę. Zobaczyła go i z uśmiechem poprosiła, żeby zawołał resztę dzieciaków. Zgodził sięochoczo.

Gdy jednak wybiegł przed budynek i zobaczył gromadę szalejącą z piłką, wrócił obraz patery z ciastkami. Małej patery. Z niewielką, bardzo malutką liczbą ciastek zczekoladą…

Z racji tego, że został wychowany na uczciwego młodzieńca, a tata od najmłodszych lat powtarzał, że kłamstwo jest złe i ma krótkie nogi, przez chwilę zastanawiał się, jak to zrobić, żeby nie musieć się przekonywać o długości kończyn łgarstwa. A że bystre było z niego dziecko, chwila się nieprzeciągnęła.

Stanął przy drzwiach iwyszeptał:

– Babcia woła naciastka.

Żaden z rozbawionych chłopców nie zwrócił na niego uwagi, bo i przecież nie mógł usłyszeć w ogólnym jazgocie owego „wołania”. Zadowolony z siebie Antek zawrócił, po czym oświadczył babci zgodnie z prawdą:

– Bawią się. I nikt mnie niesłucha.

Nieco zaskoczona seniorka rodu przyglądała się wnukowi z zastanowieniem. Nie znalazłszy śladu kłamstwa w niewinnych błękitnych oczętach, podsunęła mu talerz z ciastkami podnos.

– Masz, nazdrowie.

I w ten oto sposób pierwszy raz w życiu Antek mógł łasuchować bez przepychającej się konkurencji. Znając braci i kuzynów, wiedział jednak, że czas działa na jego niekorzyść, więc wpychał ciastka do buzi z zawrotną prędkością. W pewnym momencie poczuł, że połknięte słodkości szykują się do drogi powrotnej, mimo to wsuwał dalej. Opróżnił w ten sposób całąpaterę.

Oczywiście pochłonięcie takiej ilości słodyczy i to w tak krótkim czasie nie pozostało bez echa. Antek odchorowywał je przez całe popołudnie, wieczór, noc i jeszcze poranek. Stracił też, przynajmniej na kilka dni, sympatię braci i kuzynostwa. Gdy następnego przedpołudnia snuł się blady po domu dziadków, nestor rodu przeprowadziłz nim rozmowę. Zamiast jednak opowiedzieć chłopcu o zgubnych skutkach obżarstwa, postanowił zaistniałą sytuację wykorzystać w – przynajmniej jego zdaniem – ważniejszymcelu.

– I zapamiętaj sobie, mój chłopcze, że nic, co osiągniesz w nieuczciwy sposób, na dłuższą metę ani ci smakować, ani cieszyć cię nie będzie – podsumował długi wywód na temat uczciwości, pozornej szczerości, oszukiwania bliskich i innych równie ważnychtematów.

Antek zapamiętał. Czasami zbaczał z wytyczonej przez dziadka ścieżki, ale zawsze miał przy tym wyrzuty sumienia. Tak jak w przypadku Piekarczyka. Gdzieś w głębi duszy wierzył, że nie zdobył Kasi, gdyż walczył o nią nie do końca uczciwie. Niemal widział poważną, rozczarowaną minę dziadka i smutne szare oczybabci.

Ano, dał dupy po całości, więc nie ma się co dziwić, że dziewczyna nosi brylant od tego tam, a nie któryś z rodowych pierścieni Pawlikowskich, aktualniePaul.

Ruszyli w kierunku Piekarczyka. Rysiek oderwał się od filara, by wyjść im naprzeciw. Przygarnął Kaśkę i Antek miał odpowiedź, czy dziewczyna by się przytuliła tylko do ojca albo Zbyszka. Do narzeczonego przylgnęła tak naturalnie, jakby robiła to od zawsze. Jakby niecałe dwa lata wcześniej nie całowała się z Antkiem w swoimpokoju.

– Cześć. – Nastrój Piekarczyka błyskawicznie się poprawił. – Nie powiem, że miło cię widzieć, bo bym zełgał. – Mimo słów wyciągnął rękę napowitanie.

– Z wzajemnością. – Antek uścisnął prawicę mężczyzny. – I gratulujęzaręczyn.

Dobry humor Ryśka przerodził się w znakomity. Błysnął szerokim uśmiechem, sprawiając, że mijająca ich kobieta wpadła na walizki jakiegośpasażera.

– Pochwaliłaś się? – Piekarczyk popatrzył z czułością nanarzeczoną.

– Aha. Na wszelki wypadek, żeby nie próbował jakichś sztuczek. – Kaśka zgromiła kobietę spojrzeniem, by zaraz znów się uśmiechnąć do ukochanego. – Bo jeszcze mogłabym ulec i przepadłaby nam zaliczka za domweselny.

– Straszny się z ciebie dusigrosz zrobił, mała. – Rysiek nie przejął się jej wypowiedzią. Pocałował dziewczynę w skroń, po czym zwrócił się do Antka: – Dzięki. Zaproszenia się nie spodziewaj. Wystarczy, że pan Janek będzie. Z wami oboma nie chcę siębić.

– Spoko, Antek. Ja cię zaproszę. – Kaśka zachichotała. – Chętnie popatrzę, jak łoisz skórę panuŚlicznemu.

– Mała! – ostrzegł Piekarczyk. Zrobił to jednak miękkim, pełnym uczuciatonem.

Dziewczyna przewróciłaoczami.

– Dobra, zbierajmy się – burknął Piekarczyk – bo jak tak dalej pójdzie, zapłacimy krocie zaparking.

– I to ja jestem dusigroszem, co? – Dziewczyna wyszczerzyłazęby.

– Aha. – Mężczyzna znów ją pocałował. – Ja się tylko uczę odnajlepszych.

W odpowiedzi otrzymał kuksańca i to bynajmniej nie łagodnego. Syknął cicho, ale i tak uśmiech nie schodził mu z warg, kiedy ruszył w kierunkuwyjścia.

Antek podążał za nimi, obserwując, jak się droczą. Kolejny raz pomyślał, że powinien chyba czuć większy żal czy zazdrość. Tymczasem patrzenie na nich w pewnym sensie sprawiało mu przyjemność. Jakby po długiej nieobecności wreszcie wrócił do rodziny. Co prawda ta przyjemność miała nieco słodko-gorzki posmak, zaprawiony nutą smutku, że to nie on droczy się z rudowłosą wojowniczką, jednak nadal więcej w niej byłospokoju.

– Co słychać u twojego taty? – zapytał wkońcu.

Kasia skrzywiła się z nieukrywanąniechęcią.

– Zgłupiał na stare lata – podsumowałaszybko.

Piekarczyk parsknął cicho, ale zgromiony spojrzeniem narzeczonej, zagryzłusta.

– Jak to zgłupiał? – zainteresował sięAntek.

– Zdaje się, że tylko czekał, aż się wyprowadzę, żeby znaleźć mi macochę, cholera jasna – wyburczała dziewczyna. – Coś ostatnio przebąkuje, że nie może żyć na kocią łapę, więc nawet chyba szykuje się jakieś wesele. Wariat. Przecież mówię, nie? Żeby jeszcze jakąś stateczną starszą babkę, to nie. Monisia ma trzydzieści osiem lat. – Wściekała się. – Rozumiesz?! Trzydzieści osiem! Cholera! Jeszcze się postarają o jakiegoś braciszka dla mnie, kur…

– Kaśka – ostrożnie wszedł jej w słowoRysiek.

– No przecież nie przeklęłam – warknęła. – Poza tym Nowaka tu nie ma. A ty klniesz tak, że Geralt z Rivii mógłby ci butyczyścić.

– Po pierwsze: łżesz. A po drugie: jak się oboje nie oduczymy, Zbyszek nie pozwoli nam się zbliżyć do dzieciaka na dwa metry. Już teraz zrzędził, żebyśmy nie bluzgali, bo czytał, że małe słyszy wbrzuchu.

– Pozwoli, pozwoli. – Dziewczyna ponownie się rozpromieniła. – Mam obietnicę paniNowakowej.

– Czyli twój tata ma kogoś? – wrócił do tematuAntek.

– No. Wesołą wdówkę. Jej dzieciak chodzi do ojca na treningi. Ponoć najpierw coś tam iskrzyło, a teraz się tak fajczy, że ojciec zaczął chodzić do kościoła na nauki przedmałżeńskie. – Prychnęła. – Od śmierci mamy nie przekroczył progu świątyni i nagle zrobił się pobożniutki. Eeech! – Machnęła ręką. – Szkoda gadać. Sam się przekonaj. Odwiedź go. Ucieszysię.

– O tak. Z całą pewnością – burknął pod nosemPiekarczyk.

Tym razem cała trójka się uśmiechnęła, chociaż każde z innego powodu. Ostatecznie ojciec Kasi bardzo starał się wyswatać ją z Antkiem. Tak bardzo, że w efekcie jego działań dziewczyna nie rozmawiała z nim całymimiesiącami.

– Nie marudź. – Kasia nieporadnie poczochrała przydługie włosy narzeczonego. – Wreszcie się pogodził z tym, że będziesz jego zięciem. I nawet cięprzeprosił.

– Aha. – Rysiek nie wydawał się przekonany. – Kiedy go ostrzegłaś, że się nie odezwiesz, póki tego nie zrobi. Akceptacja poprzezszantaż.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nie kontynuowali dyskusji, bo dotarli do samochodu. Zapakowali bagaże Antka, po czym wsiedli do wozu. Rysiek i Kasia z przodu, Paul z tyłu. Kiedy ruszyli, mężczyznę ponownie nawiedziło to dziwne uczucie, że wrócił do domu. Patrzył na mijane biurowce, na napisy na dachach, samochody, ludzi, Pałac Kultury, Wisłę… Cały ten niezwykle mu bliski krajobraz. Patrzył i czuł, że jest tam, gdziepowinien.

*

Ciało Marty tężało w zapowiedzi orgazmu. To był ten moment, który Paweł uwielbiał. Chwilę, w której jej mięśnie się zwierały, kiedy wstrzymywała oddech, a rumieniec błyskawicznie wypływał na jej skórę. Nigdy nie krzyczała. Po prostu spinała się, zaciskała palce, mrużyła oczy i dochodziła w kompletnej ciszy. Ten jej wyraz twarzy, ekstatyczny i na kilka uderzeń serca totalnie bezbronny, niósł Pawła na szczyt. Sprawiał mu rozkosz na równi z samą motorykąseksu.

Ten moment, a zaraz po nim to, gdy dziewczyna opadała na jego pierś i przytulała się do niego, słaba i słodka. Zupełnie inna niż zazwyczaj. Lubił sobie wmawiać, że to właśnie jest prawdziwa Marta Brzozowska. Nie tamta, z którą pracuje, która trzyma go na dystans i o której właściwie nic nie wie, ale ta niewinna, bezbronna dziewczyna, naga i drżąca tuż po ekstazie. Kochał je obie, ale szczerze mówiąc, ta delikatna zdawała mu się nieco bliższa. Prawdziwsza. Może jednak tylko tak sobie wmawiał? Co on właściwie wiedział oMarcie?

Nie zamierzał nad tym rozmyślać. Nie wtedy, kiedy zmęczona i spełniona leżała przy jego boku. Wówczas dumał o czymś zgoła innym. Chciał ją zatrzymać taką na zawsze. Kochać się z nią każdego dnia. Nie ukrywać związku. Chciał, żeby z nim była. Nie tylko na wyjazdach służbowych, gdyż takich w sumie nie mieli zbyt wiele. Wyobrażał sobie, jak by to było budzić się przy niej co rano, zasypiać co wieczór. W jego wyobraźni żadne z nich nie pracowało nocą. A co? Marzyć miłarzecz.

Tak często o tym myślał, że tego popołudnia, kiedy w przerwie między wykładami wybrał się sam na zwiedzanie słynnej ulicy Piotrkowskiej i przechodził obok jubilera, coś kazało mu tam wstąpić. Teraz w kieszeni marynarki leżało czerwone aksamitne pudełko. Cholera! Wiedział, że to za wcześnie. Gdyby Kaśka albo któryś z chłopaków przy tym byli, zapewne próbowali mu przypomnieć, że zszedł się z Martą ledwie kilka tygodni wcześniej, a ona nie chciała nawet słyszeć o wspólnym mieszkaniu. Ba! Nie chciała również wychodzić z nim w miasto. Żadnego kina czy restauracji. A gdy zaproponował spacer, rzuciła, że nie jest dobermanem i nie trzeba jejwyprowadzać.

A on, kretyn jeden, kupiłpierścionek!

Nie potrzebował wizyty u psychologa, żeby zrozumieć, że to presja otoczenia. Najlepsi przyjaciele trwali w związkach. Zbyszek ożenił się w ubiegłym roku, Piekarczyk i Kaśka wyznaczyli datę ślubu. On też tak chciał. Z trójki przyjaźniących się od dwudziestu lat chłopaków to jego uważano za tego stabilnego i normalnego. Wywodził się z dobrej rodziny, nie sprawiał nigdy problemów wychowawczych, nie broił, nie wdawał się w bójki… i przede wszystkim nie ciągał do łóżka dziewcząt dla samego seksu. Nigdy. Nie zdarzyło mu się przespać z taką, do której by czegoś nie czuł. Z tej przyczyny fakt, że pozostali, delikatnie mówiąc, rozrywkowi panowie żyli w stadłach, a on nadal nie potrafił wymóc na kobiecie swojego życia deklaracji, cholernie goirytował.

– Spinasz się – zauważyła Marta. Podniosła głowę i popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek. – Cojest?

Odpowiedział bezzastanowienia:

– Wprowadź się domnie.

Zareagowała natychmiast. Usiadła z niezadowolonąminą.

– Rozmawialiśmy o tym – przypomniała chłodno. – To się nie sprawdzi.

– Skąd wiesz? – Starał się użyć łagodnego tonu, wiedząc, że zwykle rozmowa na ten temat kończy siękłótnią.

– Bo już to przerabialiśmy. – Westchnęłapoirytowana.

– To było wtedy. – Upierał się, chociaż czuł, żedziewczyna sięzamyka.

– Wtedy, teraz… – Pokręciła głową i wstała z łóżka. – Jest dobrze, jak jest. Po cholerę chcesz topsuć?

Bo moi przyjaciele się żenią, bo jestem samotny, bo cię kocham, wybierz sobie – zapragnął jej wykrzyczeć, ale milczał. Wiedział, że dwa pierwsze powody by ją dodatkowo zdenerwowały, a przy trzecim prychnęłaby niechętnie… albo i gorzej. Ostatnio, gdy jej wyznał miłość, spakowała się i wyprowadziła bezsłowa.

– Odpuść, Paweł. – Machnęła ręką i podeszła do łazienki. Przez jakiś czas przyglądała mu się, jakby zamierzała coś powiedzieć. Coś ważnego. Ostatecznie zmieniła zdanie. Uśmiechnęła się i otworzywszy drzwi, dodała zachęcająco: – Idę pod prysznic. Dotrzymasz mi towarzystwa?

Miał ochotę burknąć, że nie. Niestety był dorosłym człowiekiem, a nie pięciolatkiem obrażającym się na koleżankę, bo nie pozwoliła mu się bawić w swojej piaskownicy. Dlatego podniósł się z łóżka i pomaszerował w milczeniu zadziewczyną.

Może i był dorosły, ale do takiego minimalnego focha miał prawo, prawda? Niech Marta wie, że nie jest aż takłatwy.

*

Barwy i kontury świata zdecydowanie wyostrzały się przez wizjer celownika. Kratka w koszuli mężczyzny miała wyrazistszy deseń, niż kiedy Simon minął go rano w hotelowym foyer, a rysy twarzy nabrały niespotykanej wcześniej głębi. Magia drogiego karabinu, który Trenton nabył poprzedniego wieczoru. Nabył za kwotę nieadekwatną do wartości. Nie, to nie tak, że broń nie kosztowała tyle, ile mógł zapłacić. Nie kosztowała tyle, ile powinien zapłacić. Trzy lata wcześniej ten sam sprzedawca, czy to z obawy, czy z szacunku, wycenił podobne narzędzie znacznie taniej. Teraz jednak za Simonem wlókł się odór schwytania w pipidówie na końcu świata. To, i kalectwo. Nie rzucało się co prawda w oczy, ale światek, w którym działał Trenton, mimo wszystko nie należał do specjalnie rozległych. Wszyscy o wszystkich i wszystko wiedzieli. I jak kiedyś każdy handlarz bronią, bez względu na kraj, znał renomę Simona, tak teraz każdy wiedział, że jest onawspomnieniem.

Trenton zacisnął pięść, po czym powoli ją rozprostował. Impulsy przesłane do rękawiczki zadziały z minimalnym opóźnieniem. Tak krótkim, że dla przeciętnego Smitha byłoby niedostrzegalne, lecz nie dla takiego mistrza w swojej profesji jak Simon. Wszakże nawet nanosekunda w tym zawodzie decydowała o życiu czy śmierci, o wolności czy małej celi w zapadłej dziurze, gdzieś w Polsce lub innym zapomnianym przez Boga kraju. Simon nie mógł sobie pozwolić na spowolnienie reakcji, tak jak nie mógł pozwolić byle handlarzowi bronią, by naciągał go na tysiąc dolarów. Reputacja była w jego zawodzie równie ważna, jak szybkość działania. Może nawetważniejsza.

Odetchnął głęboko i ponownie spojrzał przez wizjer. Potężny blondyn w kraciastej koszuli z napięciem obserwował wyścigi. Simon widział wcześniej, jak któryś z ludzi mężczyzny obstawiał u bukmacherów. Cel Trentona miał problem z hazardem. Przy jego dochodach z prostytucji czy handlu żywym towarem nie zauważał zapewne ubywania kasy, którą tracił za każdym razem w kasynach czy na wyścigach konnych. Komuś to jednak przeszkadzało, skoro postanowił wynająć Simona. Zleceniodawca nie był ważny, ale po polskiej wpadce zabójca sprawdzał za każdym razem, kto mu płaci. Teraz był to teść. Potężny blondyn nie tylko trwonił pieniądze na wyścigach, w kasynach i na kobiety różnego autoramentu, lecz także miał brzydki zwyczaj odreagowywania swoich porażek na cieleżony.

Simon uśmiechnął się nieprzyjemnie. Takie zlecenie mógłby w sumie wykonać za pół ceny. Nienawidził damskich bokserów. Niestety musiał zażądać całego wynagrodzenia. Teraz nie mógł sobie pozwolić na rabaty czy okazywanie serca. Walczył o utrzymanierenomy.

Odetchnął niechętnie. Nie przywykł do niepokoju o opinię. To akurat dotychczas pozostawało niezmienne. A tutaj jakiś wypierdek mamuta, gnojek działający na rynku broni ledwie od trzech czy czterech lat, stawia mu się z bezczelnym uśmiechem. Chociaż więc nie lubił się rozpraszać, wiedział, co musi zrobić. Nikt nie będzie psuł dobrego imienia SimonaTrentona.

Goryl blondyna pochylił się, żeby mu coś powiedzieć do ucha. I to były jego ostatnie słowa. Sekundę potem czaszka ochroniarza eksplodowała, opryskując krwią i mózgiem zaszokowanego blondyna. A po kolejnej sekundzie na torze wyścigowym rozpętało siępiekło.

Tego jednak Simon Trenton już nie widział. Rozpoczął nową sztukę z powodzeniem, zatem spakował broń i niespiesznie opuścił budynek, z któregostrzelał.

Miał do załatwienia kwestię swojejreputacji.

Sztuka wybaczania

Copyright © Gosia Lisińska

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by Deagreez/Adobe Stock

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2023r.

książka ISBN 978-83-7995-714-9

ebook ISBN 978-83-7995-715-6

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Iga Wisniewska

Korekta: Joanna Błakita

Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Marcin A. Dobkowski

Skład i typografia: www.proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książkę i ebook najtaniej kupisz na www.inanna.pl