Sztuka kochania po włosku. Jak czerpać przyjemność z seksu - Loffredi Nada - ebook

Sztuka kochania po włosku. Jak czerpać przyjemność z seksu ebook

Loffredi Nada

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Najpopularniejsza włoska seksuolożka otwiera drzwi do swojego gabinetu

Jak w pełni czerpać przyjemność z seksu?

Pozbywając się ograniczeń!

Nada Loffredi, ekspertka w dziedzinie seksuologii i psychologii, od lat pomaga kobietom i mężczyznom odnajdować drogę do satysfakcji seksualnej. Uświadamia, edukuje, uczy samoakceptacji. Opierając się na własnych doświadczeniach oraz historiach swoich pacjentów, a także czerpiąc z popkultury, tworzy niezwykły słownik mitów krążących wokół seksualności. Wszystko po to, aby raz na zawsze rozprawić się z krzywdzącymi przekonaniami.

Czy zdrada zawsze oznacza koniec?

Co robić, kiedy wygasło pożądanie?

Czym jest „mit męskości”?

Czy w łóżku trzeba być egoistą?

Czy mężczyźni są mniej romantyczni niż kobiety?

Sztuka kochania po włosku przeprowadzi cię przez pole minowe stereotypów dotyczących seksualności i podpowie, jak kochać się pełniej, szczęśliwiej i w zgodzie ze sobą.

Nada Loffredi – psycholożka, seksuolożka, psychoterapeutka. Ekspertka włoskiej edycji programu Ślub od pierwszego wejrzenia. Wykładowczyni na prestiżowym Uniwersytecie La Sapienza w zi blog „D – la Repubblica”, gdzie odpowiada na pytania internautów dotyczące seksu, intymności i związków.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 501

Data ważności licencji: 6/23/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karta tytułowa

NIESTEREOTYPOWY WSTĘP

Zawsze próbowałam trzymać się z dala od stereotypów, szczególnie tych dotyczących seksualności. Stereotypy upraszczają, banalizują i rozleniwiają mózg. A czasem wręcz usprawiedliwiają zachowania nieprzystające do życia w związku.

Jednak stereotypy, podobnie jak vox populi, jeśli się rodzą, mają zawsze rację bytu, a te odnoszące się do seksualności mają ją w dwójnasób: po pierwsze, uwypuklają często występujące wśród ludzi zachowania; po drugie, w nieuchronny sposób włączają nas w błędne koło, seksualność bowiem sięga korzeni kultury, poprzez którą się wyraża, a która pozostaje pod wpływem wszystkich samoafirmujących się i potwierdzających stereotypów, z rzadka poddawanych procesom krytycznym.

Należy również zauważyć, że mimo zastosowania mniej lub bardziej naukowych metod stereotypy znajdują też oparcie w statystykach. Niemniej jednak słynne pojęcie średniej statystycznej, zgodnie z którym jeśli jedna osoba zjada całego kurczaka, a druga nie je go wcale, to każda z nich zjadła po połowie, nie oddaje sprawiedliwości ani temu, kto zjadł dwa kurczaki, ani temu, kto nie zjadł nawet ćwiartki. Innymi słowy, opisywanie ludzkich zachowań, w tym seksualnych, przy użyciu terminologii statystycznej oznacza brak możliwości szczegółowego wyjaśnienia licznych indywidualnych różnic w naszym funkcjonowaniu.

Pamiętam dobrze jeden z pierwszych tekstów z psychologii osobowości czytanych na studiach, zatytułowany właśnie Trattato di psicologia della personalità e delle differenze individuali (Traktat o psychologii osobowości i o indywidualnych różnicach), autorstwa Alda Carotenuta1.

Już na wstępie zaciekawiły mnie powody, które skłoniły autora do uwypuklenia w tytule, czyniąc go przez to zbyt długim, owych „indywidualnych różnic”.

Tekst ten niezwykle mnie zafascynował, przede wszystkim z uwagi na podstawowe założenie, zgodnie z którym mogłoby istnieć tak wiele różnych osobowości, jak wielu jest ludzi zamieszkujących naszą planetę, a zatem tyleż samo sposobów myślenia i przeżywania świata. Lecz również dlatego, że pozwolił mi zrozumieć, iż indywidualne różnice dotyczą integralności człowieka, niemożliwości podzielenia go na kategorie i podkategorie, jeśli nie chce się utracić wyjątkowości każdej osoby.

Dlatego też w mojej pracy klinicznej szukam bardziej różnic niż podobieństw między jednostkami, przede wszystkim w sferze seksualnej, choćby miały ten sam problem lub należały do tej samej typologii osobowościowej.

Poczyniwszy ten wstęp do wstępu, czuję się w obowiązku odpowiedzieć czytelniczkom i czytelnikom na następujące pytania: Czemu ma zatem dziś służyć słownik stereotypów? I jaką powinien mieć formę?

Pierwsza kwestia jest prosta: Czy w epoce Tindera, YouPorn, viagry i różnych odcieni szarości mamy jakieś jaśniejsze pojęcie o seksie w porównaniu z naszymi rodzicami czy dziadkami? Niestety, rosnąca złożoność społeczeństwa, zanikanie wzorców i punktów odniesienia dla osób w wieku dorastania, nadmiar informacji czynią nas niepewnymi i bardziej wrażliwymi. Kobiety stały się bardziej niezależne i asertywne, ale nie wiedzą, czy pragną „księcia z bajki”, czy „prawdziwego mężczyzny”. A tymczasem związki się rozpadają z powodu braku komunikacji, błędnego rozumienia własnej roli, co jest wynikiem funkcjonowania stereotypów na temat dziewictwa, orgazmu, perwersji, zdrady czy strachu przed utratą partnera.

Dlatego też, również opierając się na moich doświadczeniach klinicznych, wykorzystanych w tej książce w formie przywołanych przykładów, uznałam, że przyda się sprofilowany słownik, który odpowiedziałby na owe niewyartykułowane pytania – powstałe na bazie stereotypów – jakie wciąż jeszcze dręczą młodych, pary w średnim lub starszym wieku, singli, osoby niepełnosprawne, osoby o najróżniejszych orientacjach seksualnych, a także romantyków i erotomanów.

Jaką zatem powinien mieć formę?

Wybrałam podróż po wyobrażonym świecie popkultury i kina naszych czasów właśnie dlatego, że żaden środek artystycznego wyrazu nie odzwierciedla i nie opisuje zbiorowych odczuć lepiej niż kino, które się nimi żywi i które samo z kolei tworzy różne klisze i stereotypy dotyczące stosunków między kobietami i mężczyznami. Uzgodniłam też z wydawcą możliwość omówienia tych samych tematów, ale w dwóch oddzielnych częściach: z punktu widzenia jej i jego, wykorzystując jako wprowadzenie do każdej z tych części analizę jakiegoś znanego filmu zwracającego uwagę na wiele aspektów, nad którymi warto się zastanowić.

Dwadzieścia jeden wielkich tematów – tyle, ile liter włoskiego alfabetu – odmienianych w rodzaju żeńskim i męskim, wyodrębnionych zostało przeze mnie w kluczu jak najbardziej uniwersalnych stereotypów. Stereotypów, które zostają rozłożone na czynniki pierwsze, poddane dyskusji, a czasem potwierdzone dzięki przywołaniu rzeczywistych przypadków (z którymi można się utożsamić) oraz naukowej argumentacji, pomagającej zrozumieć fizyczną, psychiczną i kulturową naturę ewentualnego problemu. Ufam, że czytelniczki i czytelnicy, podobnie jak ja, będą zafascynowani tą podróżą w głąb kultury przynależności, bliskiej i dalekiej. Chciałabym, żeby na koniec czytelnicy zrozumieli, że mężczyźni i kobiety pod względem ściśle fizycznym i rozumianym seksualnie aż tak bardzo się nie różnią. Różnice płci, które uznajemy i które wydają się nam ogromne, są zasadniczo różnicami kulturowymi. Kultura przynależności formuje jednostkę, żywi ją i warunkuje, czasem bardzo mocno w opiniach i wyborach, również tych seksualnych. To wtedy właśnie rodzą się stereotypy.

Gdy prześledzicie stereotypy, odkryjecie, że niektóre z nich są nowe – jak te z portali społecznościowych czy dotyczące pornografii w wydaniu kobiecym – inne zaś stare i nieśmiertelne – jak te dotyczące orgazmu i oziębłości, ejakulacji i masturbacji.

Wszystkie jednak są osadzone na naszej sferze seksualnej i uczuciowej i często nie pozwalają realizować się w niej w sposób harmonijny oraz satysfakcjonujący. A dzieje się tak, gdyż stereotypy – co musimy przyznać – są powszechne, dlatego że częste odwoływanie się do nich uwiarygodnia je, a przynajmniej czyni bezkrytycznie akceptowanymi, zamieniając je nierzadko we wstęp do rozważań, które w końcu je potwierdzają i podnoszą do rangi „fundamentów powszechnego myślenia”. W gruncie rzeczy stereotypy, na równi z przesądami, oszczędzają wysiłku krytycznego myślenia i stwarzają złudne poczucie oszczędności czasu.

Tymczasem zapewniam was, że zabawne i stymulujące jest przejście odwrotnej drogi, to znaczy poszukanie korzeni stereotypów, zrozumienie, w jaki sposób kultura ukształtowała te męskie i żeńskie schematy, i sprawdzenie, czy są one przydatne w naszym poszukiwaniu prawdy (przynajmniej tej części, którą będziemy w stanie odkryć) i szczęścia (też tej części, którą dane nam było osiągnąć).

Aby przejść tę drogę, poza odwołaniami do filmu i popkultury, będę też celowo używać zwykłego języka, to znaczy terminów odrzuconych przez świat akademicki, na które moi koledzy po fachu będą kręcić nosem, ale którymi ludzie wciąż powszechnie się posługują.

Przepraszam czytelniczki i czytelników mojego bloga na D.Repubblica.it, a także moje pacjentki i moich pacjentów, że nie mogłam ich zacytować w końcowej bibliografii książki, mimo że to właśnie oni są najważniejszymi autorami mojej pracy. Jednak wymagają tego oczywiste przepisy dotyczące prywatności.

Pragnę ponadto podziękować mojemu niezwykle cennemu konsultantowi wydawniczemu Salvatoremu Vitellinowi, bez którego zachęty nigdy nie zaczęłabym pisać tej książki, a bez jego pamięci filmowej nie potrafiłabym zrekonstruować odniesień do cytowanych obrazów.

Być może właśnie dzięki jego celnym cytatom filmowym odkryjemy w końcu – jak Bridget Jones – iż to nieprawda, że grzeczni chłopcy nie umieją całować ani że kobiety muszą koniecznie zakochiwać się od pierwszego wejrzenia.

1 Aldo Carotenuto (1933–2005) – włoski psychoanalityk, pisarz i wykładowca akademicki, jeden z najważniejszych przedstawicieli jungowskiej szkoły psychoanalizy. (Wszystkie przypisy – jeśli nie zaznaczono inaczej – pochodzą od tłumaczek).

A jak ANSIA DA PRESTAZIONE czyli LĘK PRZED ZBLIŻENIEM

dla niego

– Mhm!

– Masz benzynę?

– Mhm!

– Oddech, jaki masz oddech?

– Jest okej, wziąłem miętówki.

– Dobra, jesteś prawie gotowy. Teraz idź odetkać rurkę i do dzieła!

– Co? – pyta niepewnie absztyfikant.

– Idź odetkać rurkę.

– Co to znaczy: idź odetkać rurkę?

Przyjaciel podchodzi bliżej.

– Trzeba pomasować szyję kurczaka przed ważną randką… no nie?

Chłopak jest zakłopotany.

– Powiedz, że dusisz węgorza przed ważną randką. No powiedz…

Chłopak rozkłada ręce.

– O mój Boże, ten nie chłoszcze węża przed ważną randką! – wybucha przyjaciel. – Czyś ty oszalał?! To tak, jakbyś chodził po mieście z nabitą bronią! No jasne, właśnie dlatego jesteś niespokojny!

Większość kinomanów rozpoznała zapewne w tym dialogu scenę z przezabawnej komedii Sposób na blondynkę z 1998 roku. Film zamieszkał w wyobraźni całego pokolenia z powodu pikantnych tekstów i szalonego komizmu. Następna scena – w której bardzo zdenerwowany Ben Stiller „rozładowuje swój pistolet”, ale nie znajduje galaretowatego i białawego „naboju”, który zwisa mu z ucha, a Cameron Diaz bierze go za żel do włosów – jest jedną z najlepszych w całym filmie. Lecz dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że obraz ten doprowadza do przesady jeden z najbardziej uniwersalnych w męskim kręgu stereotypów: poprzedzający zbliżenie strach przed nim.

Wiadomo, że niektórzy mężczyźni obawiają się porażki przed spotkaniem seksualnym, ale niepokój, jak zobaczymy, jest odczuwany przed stosunkiem seksualnym, podczas niego, a także po nim.

Podobnie jak lampka kontrolna w samochodzie ostrzega nas, że brakuje oleju, także niepokój ostrzega, że czegoś brakuje: ale czego?

Ogólnie rzecz ujmując, lęk przed zbliżeniem może być uznany za nieświadomą strategię unikania, którą jednostka uruchamia, by nie musieć konfrontować się z dużo poważniejszymi niepokojami.

W tym rozdziale zobaczymy, jakie one są i w jaki sposób się z nimi mierzyć.

CZY „ROZŁADOWANIE PISTOLETU” POMAGA

Rada, jaka została udzielona Benowi Stillerowi przed spotkaniem z Mary, wiele mówi na temat forteli stosowanych przez mężczyzn, gdy mają w planach miłosne spotkanie i obawiają się, że mogą nie stanąć na wysokości zadania.

W mojej praktyce klinicznej słyszałam o wielu „chybionych rozwiązaniach” tego problemu, które prowadzą do kolejnych trudności.

Są mężczyźni, którzy przez kilka dni przed planowanym spotkaniem praktykują przymusową abstynencję, sądząc niesłusznie, że jeśli nie „wyładują” podniecenia, to się skumuluje i pojawi we właściwym momencie.

Są też tacy, którzy przestają wręcz pragnąć czegoś, co nigdy nie nadchodzi, sprowadzając problem na poziom obniżenia libido. W tym momencie sytuacja staje się poważniejsza, bo jeśli nie działa centrum dowodzenia, sam start okaże się trudny albo wręcz niemożliwy.

W każdym razie odczarujmy natychmiast pierwszy stereotyp: „rozładowanie pistoletu”, by natychmiast nie eksplodować, niczemu nie służy, bo problem znajduje się w głowie.

Kłopot w tym, że nie jest wcale łatwo z mężczyzną o tym rozmawiać.

A że jest to trudne, mówi mi osoba, którą mam przed sobą i którą pytam, dlaczego nigdy z nikim o tym nie porozmawiała. W rzeczywistości stereotyp ten opiera się na pewnej prawdzie: o seksualności trzeba umieć rozmawiać, ale uświadamia też, że dziś mówi się o tym bardzo dużo, za dużo, a jednak problemy się nie zmniejszają.

Odczuwanie lęku przed zbliżeniem traktowane jest jako wstydliwe, jako oznaka niezdolności sprostania standardom, które społeczeństwo narzuca od zawsze, a dziś bardziej niż kiedykolwiek.

Właśnie tak jak w filmie Piękny Antonio z Marcellem Mastroiannim – obrazie, w którym bohater, aby bronić honoru swojego i rodziny, ukrywa przed wszystkimi swój problem, aż w końcu rok po nieskonsumowanym małżeństwie zmuszony jest zwierzyć się kuzynowi – dziś wciąż jeszcze cierpienie z powodu lęku przed zbliżeniem nie jest tematem, którym można się podzielić. Żaden potencjalny pacjent nie pyta swoich przyjaciół, czy znają dobrego seksuologa, jak byłoby to w przypadku na przykład bólu zębów.

Kultura przynależności zawsze miała i wciąż ma potężną moc determinowania lub zaostrzania negatywnych przekonań psychologicznych ludzi na temat samych siebie.

Dlatego kiedy jakiś mężczyzna zaczyna przyznawać sam przed sobą, że problem istnieje, jest to bardzo ważny moment – chwila, w której postanowił spojrzeć w twarz temu potworowi, powodującemu, że czuje się niewystarczający najpierw w środku, a dopiero potem na zewnątrz.

Następnym krokiem jest uwierzenie w to, że problem może leżeć tylko w głowie, i zrozumienie, iż emocja tak abstrakcyjna jak lęk może wpłynąć w sposób bardzo wyraźny na konkretne zjawisko, jakim jest erekcja.

Większość mężczyzn pojawia się u mnie w rozpaczy i dopiero wtedy, gdy – po skrupulatnym i obsesyjnym kontrolowaniu trwania i częstotliwości występowania świądu albo bólu narządów płciowych – zmuszeni zostali do przyznania, że nie mają problemu fizycznego. Uczucie, jakby własny penis odłączony był od ciała i niezdolny do reakcji na żadną stymulację, uświadomienie sobie, że wszystko dzieje się bez możliwości najmniejszej kontroli, jest formą impotencji równie frustrującą jak niemoc płciowa.

Mężczyznom jest zazwyczaj bardzo trudno zrozumieć, że w rzeczywistości penis odpowiada na inne rodzaje negatywnych bodźców, które docierają z najgłębszych i niedostępnych dla rozumu obszarów, również dlatego, że większość z nich ma trudności z odczytywaniem i rozumieniem własnych emocji.

LĘK PRZED ZBLIŻENIEM JEST ZAWSZE WROGIEM

Mówiliśmy, że lęk jest niczym kontrolka na desce rozdzielczej wskazująca na jakieś wyparcie.

No dobrze, ale kontrolka pomaga nam zapobiec uszkodzeniu auta. A zatem również lęk może być uznany za nieocenioną korzyść dla kogoś, kto go odczuwa, jako że zazwyczaj jest bodźcem do prawdziwej zmiany dla mężczyzn, którzy postanawiają się z nim zmierzyć.

Nie jest to oczywiście łatwe. Lęk przed zbliżeniem uznawany jest za wroga numer jeden męskiej seksualności, bo w konsekwencji wywołuje nieuchronne problemy z erekcją. Jeszcze nie tak dawno – jak zobaczymy w rozdziale o impotencji – w samej terminologii medycznej następstwo lęku przed zbliżeniem nazywano impotencją, dopiero później zaczęto używać pojęcia „zaburzenia erekcji”. Nie chodzi tu tylko o kwestię elegancji, lecz o istotę rzeczy. Dla osoby odczuwającej lęk przed zbliżeniem określenie siebie jako impotenta oznacza ucieleśnienie wszystkich przeżyć towarzyszących temu niedostatkowi na każdym poziomie.

Na poziomie osobistej tożsamości ten, kto cierpi na lęk przed zbliżeniem, nie czuje się „prawdziwym mężczyzną”, jego samoocena jest zagrożona, bo myśli, że nie jest wystarczająco wartościowy. W związkach obawia się porzucenia i odnosi wrażenie, że jest oskarżany i upominany, a na samą myśl, iż mógłby zostać zdemaskowany, czuje głęboki wstyd przed rodziną, z której pochodzi, i przed społeczeństwem w szerszym rozumieniu.

W rzeczywistości najczęściej nie istnieje żaden związek między lękiem przed stosunkami seksualnymi a powodzeniem w życiu. Jak zobaczymy w rozdziale na temat pieniędzy i seksu, istnieją również takie przypadki mężczyzn posiadających władzę, którzy w obliczu niemożności zaakceptowania braku kontroli nad własnym członkiem uciekają się do innych form władzy, chociażby do płatnych stosunków pozamałżeńskich, w nadziei, że w taki sposób rozwiążą problem.

We wszystkich przypadkach lęk może stać się swoistym przyjacielem, bo pozwala oświetlić ukryte do tej pory miejsce, gdzie mężczyzna opancerzył (to znaczy myśli, że tak zrobił) wszystkie swoje obawy, jak na przykład strach przed odepchnięciem, posądzeniem go o brak doświadczenia albo niezręczność, porzuceniem lub przeciwnie – przed uczuciowym przywiązaniem.

Przypadek Giovanniego znakomicie unaocznia wszystkie wymienione dotąd aspekty.

Związany uczuciowo, a także prawnie z kobietą ciepiącą na pochwicę2, przez około dziesięć lat nie miał stosunków seksualnych, bo w sposób uzasadniony myślał, że u podstaw problemu niemożliwej penetracji leży upośledzona seksualność.

Jak można było przewidzieć, gdy rozwiązany został problem jego żony, z którą miał potem dwoje wspaniałych dzieci, musiał się zmierzyć bezpośrednio z wielką trudnością. Problem erekcji ujawnił się z pełną mocą i dopiero po terapii zrozumiał, jak bardzo dolegliwość jego żony służyła ukryciu i zamaskowaniu jego przypadłości.

Byle tylko jego bolączka nie wyszła na jaw w miejscowości, w której mieszka, Giovanni schował się za parawanem związku z „niesprawną” seksualnie kobietą, z miłości do której od lat znosił białe małżeństwo.

W ten sposób uniknął większych lęków, kryjąc się za murem wstydu. Wolał przywdziać maskę męża męczennika, niż zmierzyć się ze strachem, że nie jest „prawdziwym mężczyzną”.

Jest to skrajny przypadek „strategii unikania”: gdyby Giovanni nie zdecydował się „poznać” natury swojego strachu, to znaczy, gdyby kontynuował wojnę przeciwko niemu, nigdy nie zdołałby zrzucić pancerza osłaniającego wszystkie jego stare lęki związane z relacją z narcystyczną matką, uznającą go za godnego uczucia tylko pod określonymi warunkami. Narcystyczna matka nie potrafi w istocie kochać w sposób bezwarunkowy i nieuchronnie buduje we własnym synu wyobrażenie, że „nie jest on nigdy wystarczający”. Przy takiej postawie nie jest w stanie dać swoim dzieciom poczucia bezpieczeństwa, traktując je jako przedmioty zadowalające jej własne ja. W konsekwencji Giovanni musiał zawsze ukrywać swoje niedoskonałości, by go akceptowano i kochano, lecz przede wszystkim musiał za prawdziwą zbroją ukrywać swój głęboki brak pewności siebie.

BRZYDKI MĘŻCZYZNA MA SILNIEJSZY LĘK PRZED ZBLIŻENIEM

Do tej pory zajmowaliśmy się problemem lęku przed zbliżeniem, który charakteryzuje pierwsze podejście do seksu. Jednak wielu mężczyzn przeżywa podobny lęk także w sytuacji, kiedy nie są w stanie mieć drugiej albo trzeciej erekcji po ejakulacji. A to dlatego, że wielu z nich nie bierze pod uwagę okresu odprężenia (refrakcji)3 i traktuje go jak kurtynę, która opada po przedstawieniu, a nie jak zjawisko całkowicie fizjologiczne.

Erekcja – ten dziwny odruch występujący tylko u zwierząt, którego jedyną funkcją jest umożliwienie stosunku penetracyjnego i zapłodnienie samicy i który kiedyś miał taki sam cel u naszych przodków – dziś jest obciążona całą serią innych kwestii społecznych i zbiorowych wyobrażeń, które ukształtowały osobiste przeżycie. Dziś penis w stanie erekcji uznawany jest za totem, dla wielu kobiet jedyny sposób na osiągnięcie przyjemności – choć, jak zobaczymy w dalszej części, jest to warunek bezpodstawny! – lub bożka, którego można sfotografować i wysłać przez WhatsAppa z dedykacją albo bez niej. Penis jest także termometrem miłości, ceną katalogową mężczyzny. Powiedziałabym, że wszystkie te obciążenia są wystarczające, by żaden ptak nie wzbił się do lotu…

Istnieje jeszcze inny stereotyp, który należałoby obalić, a mianowicie dotyczący tego, jak bardzo nad naszymi lękami ciąży wygląd fizyczny. Prawdą jest, że aspekt estetyczny liczy się zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet, ale równie prawdziwe jest to, że zdolność wyrażenia siebie poprzez seks oraz przyjemność z niego czerpana nie są pozytywnie powiązane z estetyką ani dla mężczyzn, ani dla kobiet.

A to dlatego, że w rzeczywistości lęk nie zależy od urody, lecz od świadomego poczucia własnej wartości oraz od ideału, jaki według danej osoby powinna ona osiągnąć. Są mężczyźni estetycznie nieskazitelni, którzy pragną jednak niemożliwego ideału, a zatem nigdy nie czują się na właściwym poziomie. I vice versa: niezbyt urodziwi mężczyźni potrafią, ze świadomością i ironią, nadać dużą wartość swoim cechom fizycznym i psychologicznym.

W mojej praktyce klinicznej, i nie tylko, zauważałam często, że bardzo atrakcyjne kobiety, mające za sobą wiele doświadczeń z równie atrakcyjnymi mężczyznami, nierzadko przeżywają orgazm z mężczyznami, którzy pod względem fizycznym nie mają w sobie nic specjalnie pociągającego.

Bardzo prawdopodobne, że zjawisko to zdeterminowane jest przez dwa zasadnicze czynniki: jego „kompleks niższości” i jej podniesienie fizycznej samooceny.

Świadomość braku atrakcyjności może pchnąć z czasem pewnych mężczyzn do kompensowania tego, co uważają za niedostatek, poprzez doskonalenie pewnych zwycięskich zalet w relacji seksualnej, jak na przykład lepszą znajomość – w połączeniu ze zręcznością manualną – żeńskich genitaliów, większą seksualną pomysłowość i pewną „zwierzęcość”, która prowadzi stosunek seksualny bez nadmiaru zbędnych dodatków.

Z kolei kobieta nie czuje się oceniana fizycznie przez nieatrakcyjnego mężczyznę, a to powoduje, że nie przytłacza jej skłonność do samoobserwacji, która pojawia się w innych przypadkach.

KOBIETY BUDZĄ LĘK… MOŻE…

No cóż, kobiety odgrywają poważną rolę w budowaniu lęku przed zbliżeniem u dzisiejszych mężczyzn. Najczęściej, kiedy lęk się objawia i powoduje niewydolność, kobieta natychmiast jest skłonna myśleć, że partner nie czuje do niej fizycznego pociągu. Od reakcji kobiety zależy też bardzo reakcja mężczyzny. Panie proszone są o przeczytanie dotyczącego ich fragmentu tekstu.

Wróćmy do początku rozdziału. Pomysł, by „wyładować pistolet”, zmniejszając tym samym napięcie, opiera się na przekonaniu wielu mężczyzn, że jeśli unika się nadmiernego myślenia o problemie, członek spełni swój obowiązek. To sposób, aby nie zgłębić problemu, gdy tymczasem, jeśli niewydolność nie jest okazjonalna, należałoby dociec źródła lęku.

Jeżeli konsekwencje takiego lęku powtarzają się wielokrotnie w ramach stałego związku, uznanie przez mężczyznę, że problem jest całkowicie osobisty i nie ma nic wspólnego z relacją, może być bardzo niebezpieczne. Problem staje się jeszcze poważniejszy, jeśli partnerka takiego mężczyzny myśli w ten sam sposób, komunikat bowiem, jaki mu wysyła, brzmi następująco: „To jest twój problem, mój drogi, a więc się lecz”. Wysyłanie partnera na terapię przekłada się wtedy na zdjęcie odpowiedzialności z kobiety.

Sytuacja staje się krytyczna, gdy kobieta reaguje rozczarowaniem, frustracją albo gniewem. W ten sposób niszczy i tak już niską samoocenę partnera, jej postawa jest formą negatywnego egocentryzmu, który nie pozwala jej zastanowić się głębiej nad tym, że problem nie dotyczy jej, ale przeżyć i poprzednich doświadczeń mężczyzny.

Jeśli do tego kobieta jest bardzo pociągająca w oczach partnera, sprawa jeszcze się komplikuje. U mężczyzny, który jest niepewny albo po prostu doświadczył w przeszłości problemów z wydolnością, wywołanych zmęczeniem lub nadmiarem alkoholu, przy kobiecie, którą uważa za bardzo piękną, jego lęk się potęguje, ponieważ przyjmuje za oczywiste odrzucenie, z góry wyobrażając sobie rozczarowanie oraz mając poczucie własnej niższości. W ten sposób tworzy się doskonałe błędne koło.

Nieuzasadniony lęk przed zbliżeniem ma korzenie w stereotypowym modelu samca, do którego wielu mężczyzn w swoim wyobrażeniu nie dorasta. Jest to wzorzec, który w sposób ambiwalentny odrzucany zostaje jako agresywny przez kobiety nieceniące mężczyzn egoistycznych, nieokrzesanych i zachowujących się w łóżku trochę jak małpiszony. Ambiwalentny, bo same kobiety oczekują, że „zostaną przyparte do muru” z wielkim zapałem, i noszą w sobie złość i żal, jeśli tak się nie dzieje z powodu lęku partnera. W praktyce klinicznej poznałam o wiele więcej kobiet sfrustrowanych i wściekłych w obliczu problemu lęku mężczyzny niż kobiet kochających i wyrozumiałych. Rodzi się jednak podejrzenie, że ich agresywność nie jest przyczyną męskiego lęku, lecz raczej skutkiem, i – choć może się wydawać, że są antypatyczne, a ich postawa ma działanie blokujące i kastrujące – należałoby je zrozumieć. W istocie bowiem lęk przed zbliżeniem skłania mężczyzn do reagowania równie agresywnie na kobiecą odpowiedź: buntują się przeciw domyślnemu szantażowi kobiet, które oczekują (albo wymagają?) współżycia z pozycji biernej, nie podejmując najmniejszego wysiłku, by przejąć inicjatywę, obarczając partnera zadaniem doprowadzenia do rozkoszy, czasem przy całkowitej nieznajomości funkcjonowania własnego ciała, w tym narządów płciowych. Takie kobiety przeżywają seksualność „przez pełnomocnika”, być może nigdy się nie masturbowały, bo – jak często twierdzą – „nigdy nie czuły takiej potrzeby”. Nie uważają tego za problem, bo „w przypadku kobiety jest inaczej niż u mężczyzny” i tak dalej – stereotyp na stereotypie i stereotypem pogania…

Powiedzmy sobie zatem, że lęk przed zbliżeniem jest bardziej wrogiem kobiet niż mężczyzn, a mężczyzna znajduje w nim nieświadomie broń, by uderzyć w kobietę.

Czy nie lepiej by było uprawiać miłość, a nie wojnę?

W JAKI SPOSÓB ZMIERZYĆ SIĘ Z LĘKIEM PRZED ZBLIŻENIEM U MĘŻCZYZNY

Kiedy nie było wyjścia, wobec mężczyzny z lękiem przed zbliżeniem, niezdolnym w konsekwencji do erekcji, stosowano środki fantazyjne, ale też drastyczne. Poczynając od modlitw kobiety skierowanych do Isztar (bogini miłości i płodności u Babilończyków), po używanie w średniowieczu cuchnących maści, pozyskiwanych z jąder jakichś zwierząt, zmieszanych z piołunem lub czymś innym. Traktowano zatem problem na równi z demonem, którego należało zwalczać różnymi formami egzorcyzmów.

Wszystko poparte było i potwierdzone tym, że uniemożliwiający współżycie stan impotentia coeundi łączy się nieuchronnie ze stanem impotentia generandi i – w konsekwencji – z bezpłodnością. Problem, jaki w ten sposób powstawał, wiązał się z relacją między płodnością a potencją seksualną, biorąc pod uwagę, że funkcja seksualności łączyła się z reprodukcją.

Dziś seksualność obejmuje różne funkcje, jak rola ludyczna albo uwzględniająca głęboką wymianę uczuciową, czy można zatem sądzić, że do problemu „lęku przed współżyciem” podchodzi się lepiej niż w przeszłości? Niestety, nie, radykalne przemiany społeczne stworzyły bowiem takie egzystencjalne kategorie jak przyjemność i dobrostan, co doprowadziło do narodzin medycyny dobrostanu, psychologii dobrostanu, niekończącej się bibliografii na temat dobrostanu, złożonej z programów telewizyjnych, tysięcy stron internetowych, a przede wszystkim całej gamy komercyjnych produktów mających na celu poprawę naszego samopoczucia.

A seksualność, która przyjęła w rezultacie główną funkcję zaspokajania przyjemności własnej i drugiej osoby, obciążona została dodatkowymi lękami i potraktowana na równi z jakimkolwiek innym przedmiotem służącym do poszukiwania szczęścia i dobrostanu. Ale jeśli seksualność odpowiada bardziej zasadzie obowiązku dawania przyjemności aniżeli samej przyjemności – to znaczy sprowadza się do mechanizmu, który musi doprowadzić do orgazmu, kiedy penis ma być w stanie gotowości, zanim jeszcze rozpocznie się stosunek, a mężczyzna poddawany jest wyczerpującemu napięciu dotyczącemu wykonania, trwania i porównywania – staje się ona nieuchronnie działaniem tracącym całą swoją spontaniczność, zamieniając się w kolejny środek do uzyskania satysfakcji, taki jak wiele innych, które zwykliśmy kupować błyskawicznie i bez żadnego wysiłku na Amazonie.

Czy zatem mężczyzna nie ma żadnego wyjścia?

Tego bym nie powiedziała. Błędne koło lęku przed zbliżeniem można zmodyfikować dzięki drobnym wskazówkom. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Przed:

ważne, by mężczyzna był w pełni przekonany i świadomy tego, że nie ma żadnej dolegliwości organicznej;podjąć stosunek tylko wtedy, gdy czuje prawdziwe pożądanie seksualne, a nie po to, by poddać się sprawdzianowi;rozpocząć stosunek z myślą, że nie ma konieczności uzyskania erekcji, ale ciesząc się grą wstępną, która nie musi być pospieszna;korzystać ze spontanicznych erekcji porannych, by podjąć stosunek seksualny;nie przeżywać tego stanu jako czegoś wstydliwego: bardzo często partnerka jest bardziej wyrozumiała, niż można by się było spodziewać, szczególnie jeśli mężczyzna uprzedzi ją o przeżywanych lękach.

Podczas:

pamiętajcie, że macie w lufie więcej niż jeden strzał i że erekcja jest zjawiskiem, które „odchodzi i przychodzi”, dlatego, nawet jeśli ją tracicie, dzięki nowemu pobudzaniu możecie ją odzyskać;używajcie manewru start stop lub ucisku (zob. uwagi dotyczące współżycia, str. 74); to ćwiczenie pozwala mężczyźnie dostrzec, że erekcja, nawet jeśli odchodzi, może zostać przywrócona, ponadto można je wykonywać indywidualnie albo podczas stosunku, a jeśli robi je partnerka, wpływa to na bliskość;wspomagajcie rozluźniające fantazje erotyczne, uciekając w ulubione wyobrażenia bez poczucia winy;eliminujcie nadmierną troskę o partnerkę, aby zapobiec lękowi i sprzyjać autonomii obydwojga, przy okazji pamiętajcie, że dobrostan partnerki nie zależy tylko i wyłącznie od penisa w stanie wzwodu.

Po:

rozmawiajcie o tym, co się dzieje, ale po to, by poznać swoje emocje i emocje partnerki, a nie w celu oceny współżycia;stwórzcie przestrzeń dla czułości.

dla niej

Stoją w progu drzwi do jej salonu. On chce ją pocałować. Ona – choć od samego początku czekała na tę chwilę – nie jest przygotowana na improwizację, nie ma właściwego „mundurka” na miłosną noc, jaką planuje ze swoim księciem. Kiedy on całuje ją w szyję, ona: „Poczekaj chwilę, poczytaj coś. Mam tu stosy czasopism pełnych rad w sprawach mody i uczuć. Zaraz wrócę”.

Ona wbiega na górę do sypialni i uradowana otwiera szufladę z bielizną: „Zdecydowanie jest to okazja na bardzo małe majtki”. Jest w siódmym niebie. Po nonszalanckiej przygodzie ze swoim seksownym i wolnym szefem, zabójczą machiną seksualną, ale skurwielem, zrozumiała, że ten, którego uważała za sztywniaka i nudziarza, choć poczciwego chłopaka, w rzeczywistości jest mężczyzną jej życia. A ona, która uważała się za pechową i skazaną na staropanieństwo, na śmierć w samotności i pożarcie przez owczarki alzackie, nie może go utracić.

Szkoda że on, siedząc na dole, odkrył jej dziennik, w którym ona nazywa go „niegrzecznym, niemiłym, nudnym”. Wychodzi. Kiedy ona się orientuje, co się stało, zyskuje pewność, że nie może wciąż płacić za konsekwencje wszystkich swoich strachów, lęków i niezręczności, więc biegnie za nim w grudniowym śniegu w swoich majteczkach w zebrę, w sportowych butach i w kardiganie, który nie zasłania jej nóg zdrowej dziewczyny, trochę niezdarnej, ale też nieświadomej swojego uroku.

I w końcu, kiedy go dogania, a on jej mówi, że czas zacząć nowy rozdział i dlatego kupił jej nowy dziennik… nie może zabraknąć końcowego pocałunku w śniegu. Otulają ich miękko dźwięki Someone Like You Vana Morrisona. Aż do chwili gdy ona, zaskoczona, odrywa się nagle od pocałunku i mówi: „Zaczekaj chwilę! Grzeczni chłopcy tak nie całują”.

Jest to końcowa scena romantycznej komedii, która naznaczyła epokę, historii najsympatyczniejszej i najbardziej roztrzepanej singielki kina: Bridget Jones.

Sukces tej postaci polega na tym, że skupiła w sobie i zdemistyfikowała całą niepewność seksualną i niepowodzenia uczuciowe, jakie przeżywają miliony kobiet. Bo powiedzmy to wyraźnie, choć tak zwany lęk przed zbliżeniem kojarzy się zasadniczo z mężczyznami i jest podstawowym wytłumaczeniem problemów z erekcją, prawda jest taka, że dotyka on też bardzo wielu kobiet, mimo że wyraża się inaczej i wpływa w odmienny sposób na ich reakcję seksualną.

Należałoby użyć raczej określenia „trema przed występem” albo zjawisko spectatoringu4, co jest prawidłowym terminem używanym w seksuologii, gdy stawia się diagnozę różnicową między zaburzeniami seksualnymi dotykającymi kobiet. Również tu postaram się przeanalizować stereotypy, które potwierdzają i/lub potęgują rozpowszechnianie się tego zjawiska.

LĘK PRZED ZBLIŻENIEM JEST PROBLEMEM MĘŻCZYZN

Powiedzmy od razu, że to nieprawda. Właśnie z tego powodu uśmiechałyśmy się wszystkie na widok niezdarności Bridget Jones, identyfikując się z nią. Duża część kobiet czuje, że nie odpowiada męskim oczekiwaniom. Zresztą jakby mogła, skoro wzorce estetyczne proponowane i narzucane na poziomie medialno-społecznym są odległe o lata świetlne od przykładów rzeczywistych kobiet?

Uroda kobieca była zawsze opiewana we wszystkich dziedzinach sztuki, poza tym postrzegana jako symbol zdrowia fizycznego i płodności.

Z czasem wzorce uległy zmianie. Jeśli wcześniej, przynajmniej do okresu powojennego, duże znaczenie miały cechy osobiste, takie jak bycie dobrą matką albo oddaną żoną, kiedy seksualność spełniała funkcję wyłącznie reprodukcyjną, w ciągu ostatnich trzydziestu–czterdziestu lat wzrastające znaczenie wyglądu estetycznego przyczyniło się bardziej niż cokolwiek innego do rozłączenia diady uroda-zdrowie i płodność, przechylając szalę na rzecz estetyki. To wszystko skłoniło kobiety, by nakierować lęki na własne ciało w nieustannym poszukiwaniu urody i wiecznej młodości, a zatem uczyniło je bardziej kruchymi. Ciało stało się przedmiotem, który ma przyciągać, a w przypadku „uprzedmiotowionego” ciała bardziej niż wrażliwość czy funkcjonalność liczy się atrakcyjność.

Efektem jest homologacja kobiecej urody. Kobiety coraz bardziej się do siebie upodabniają, a szczególnie ich cechy fizyczne są poprawiane, bo uznaje się je za niezgodne z kanonami piękna i mody. Drugorzędne cechy seksualne, takie jak włosy, wargi, skóra, są nieustannie modyfikowane, a oznaki wieku ukrywane, bo uznawane za niedopuszczalne w sferze seksualności.

To obsesyjne poszukiwanie tylko podsyca lęk w kobietach, które wciąż nie rozumieją, że zanim zadba się o urodę fizyczną, należy przede wszystkim pielęgnować własne poczucie wartości.

Większość kobiet, chcąc wyjaśnić powody tej nadmiernej dbałości o własne ciało, wmawia sobie, że robi to wyłącznie dla siebie. A jest to być może największe niewinne kłamstwo, jakie kobieta wypowiada, kiedy próbuje wytłumaczyć powody wizyt w klinikach estetycznych, w klubach fitness czy też stosowanie diety. Zadbane ciało, a zatem przygotowane też do utrzymywania w dobrym zdrowiu fizycznym i psychicznym, najczęściej jest tylko ciałem do pokazywania.

W istocie bowiem potrzeba popisania się przeważa nad poszukiwaniem prawdziwej bliskości: kobieta czyni się coraz piękniejszą, żeby podobać się bardziej poza domem niż w domu, a to oznacza, że pojawianie się jest ważniejsze od postrzegania i odczuwania siebie, a nawet od odczuwania przyjemności.

Za tą pozorną powierzchownością kryje się podstawowa potrzeba kobiety: być pożądaną, a więc kochaną. Chodzi o źle pojmowaną potrzebę miłości, która skłania wiele kobiet do uporczywego depilowania najmniejszego włoska, stosowania niekończących się masaży, będących próbą poprawienia ciała, które nigdy nie jest w pełni akceptowane, czemu towarzyszy błędne przeświadczenie, że inne osoby mogą naprawdę docenić to, co my jako pierwsze krytykujemy.

Trzeba powiedzieć, że wielu mężczyzn zaczyna podzielać tę kobiecą obsesję, to oni są pierwszymi ofiarami kulturowego wzorca urody dyktowanego przez telewizję, muzykę, reklamę i często nie wydają się wiarygodni w swoich próbach uspokojenia własnej partnerki, jeśli chodzi o jej walory fizyczne.

Cały ten wywód jest po to, by powiedzieć, że niepewność dotycząca własnego wyglądu to wspólna cecha prawie wszystkich kobiet. A obsesyjna samoobserwacja ma nieuchronny wpływ na życie seksualne. Wiele listów, które dostaję na moim blogu na D.Repubblica.it od kobiet niedoznających orgazmu, opisuje bolesną sytuację seksualną, kiedy kobieta czuje się „poza”, myśli o swoich nadmiernych kilogramach, wyobraża sobie bezlitosną ocenę partnera jej fizycznego wyglądu albo uważa, że partnerowi może się nie podobać jej zapach. A myśląc o tym, żałuje, że nie zgasiła wszystkich świateł, by ukryć swoje ciało, i jednocześnie spodziewa się, że osiągnie rozkosz! Ale która z nas jest zdolna doświadczyć dwóch uczuć w tym samym momencie? Która potrafi poczuć strach i przyjemność w tej samej chwili? Nasze systemy neuronowe są niczym naprzemienne jednokierunkowe autostrady, gdzie za jednym razem może przejechać tylko jeden pojazd, i dlatego, jeśli w momencie, w którym powinniśmy poddać się odczuciom przyjemnym, myślimy o skórce pomarańczowej na udach, jest mało prawdopodobne, że przyjdzie podniecenie i w rezultacie orgazm.

KOBIETY SPEŁNIONE NIE ODCZUWAJĄ LĘKU PRZED ZBLIŻENIEM

Jeśli łatwo jest rozpoznać w przedstawionej typologii kobiet z trudnościami orgazmicznymi te najbardziej niepewne i poddające się lękowi przed zbliżeniem, to trudniej zrozumieć, dlaczego również kobiety bardzo wykształcone, spełnione i piękne stają przed tym samym problemem.

W przeciwieństwie do tego, co się myśli, lęk przed zbliżeniem dotyka kobiet w sposób przekrojowy i demokratyczny, niezależnie od ich wyglądu fizycznego i „powodzenia” w innych dziedzinach życia.

Kobiety asertywne, wiedzące, czego chcą, które otrzymały od życia bardzo wiele, mają często trudności z osiągnięciem orgazmu i często kończy się na tym, że udają.

U tego typu kobiet działa silny lęk kontrolowania: przywykłe od zawsze, by dążyć nieustępliwie do celu, tak samo albo bardziej niż mężczyźni, przyzwyczajone do wielkiego ducha rywalizacji i mierzenia się z dużym stresem w pracy, traktują przyjemność i odczucia fizyczne jak kolejny cel do zrealizowania, by czuć się doskonałymi i zdobyć władzę nad własnym partnerem. Przy takich założeniach orgazm nie może się pojawić, bo jest odruchem absolutnie bezwarunkowym. Przypadek F. jest charakterystyczny dla tego typu kobiet.

Młoda, ale już uznana prawniczka F. jest kobietą szczególnej urody, nie ostentacyjnej, ale też nie maskowanej; jest wysoka, ciemnowłosa, ubrana na czerwono, w butach na obcasach, zachowuje się na pierwszej sesji z pewną swobodą, ale też niepewnością, czy potrzebuje pomocy.

Rzeczywiście muszę przyznać, że wydała mi się bardzo pewna siebie, świadoma tego, że chwilami w środowisku zawodowym mogła uchodzić za agresywną, lecz przekonana (co też podzielam), że pewna asertywność w tej sferze jest konieczna.

Jeśli początkowo uważałam, że u podstaw jej problemów w związkach z mężczyznami leży słaba świadomość własnej urody i typ edukacji trochę nazbyt sztywnej i mało doceniającej, szybko zdałam sobie sprawę, że jej trudności wynikały przede wszystkim ze znaczenia, jakie nadawała seksualności, oraz z jej niezdolności do rezygnacji z kontroli nad sytuacją ogólnie, w tym nad zdarzeniami w sferze seksualnej.

Zachowanie kontroli nad skomplikowanymi sytuacjami, konieczność konkurowania w świecie zawodowym z wieloma, zbyt wieloma mężczyznami i – przede wszystkim – jej rywalizacja z figurą męską par excellence, czyli z własnym ojcem, czyniły ją mało zmysłową i kobiecą.

Również dla niej było odkryciem to, że jej podejście do seksualności i do erotycznej przyjemności było kontrolowane z dystansu, a oddawanie się mężczyźnie – niemal wykalkulowane.

Seksualność nie była na pewno przeżywana jako wyzwalanie się, ale jako przypieczętowanie związku.

Oddawała się seksualnie dopiero wtedy, gdy sprawdziła, że partner zagwarantuje trwałość i zaangażowanie w związek. Z tego wynikała niezdolność do łatwego osiągania orgazmu, i to tylko z niektórymi partnerami, oraz „zmęczenie” w relacjach, które zawsze pojawiało się u niej po upływie jakiegoś czasu.

Strach przed tym, by dać się ponieść, obsesja kontroli nie przejawiały się jedynie w życiu seksualnym F., ale też w sferze emocji. Nie ufała mi, bo się bała – podobnie jak w przypadku seksu – tego, co odsłonią przed nią jej emocje.

Mogłam pomóc F. dopiero w momencie, kiedy zdołała rozpoznać i pokonać swój brak zaufania do terapii. Dopiero gdy uwolniła emocje, siedząc na kanapie naprzeciw mnie, a nie tylko wtedy gdy przebywała sama w domu, zrozumiała swoją wielką trudność w obdarzaniu zaufaniem mężczyzn, z którymi wchodziła w powierzchowne związki, przyprawiające ją w krótkim czasie o nudę.

Dlatego poza psychoterapią sprawą podstawową było skojarzenie ćwiczeń seksualnych nacelowanych na wspieranie jej potencjału orgazmicznego, by przyzwyczaić ją do poddawania się swoim reakcjom fizycznym, akceptowania utraty kontroli, co zobaczymy lepiej w rozdziale poświęconym orgazmowi.

KOBIETY UDAJĄ, BO NIE UMIEJĄ CZERPAĆ PRZYJEMNOŚCI

Jest to bardziej przesąd niż stereotyp, mający swoje podstawy, ale też nietrudny do obalenia. Kobiety i mężczyźni są dużo bardziej do siebie podobni, niżby się mogło wydawać, w istocie bowiem zarówno one, jak i oni doświadczają w pierwszej fazie podniecenia, a następnie orgazmu. U mężczyzny pożądanie aktywuje się przede wszystkim przez kanał wzrokowy, u kobiety zaś lepiej funkcjonuje kanał dotyku. Podniecenie u mężczyzny charakteryzuje się erekcją, a u kobiety obrzmieniem i lubrykacją waginy. U obydwojga pojawia się również wiele innych, mniej widocznych objawów.

Lęk przed zbliżeniem u kobiet ujawnia się, podobnie jak u mężczyzn, w fazie podniecenia seksualnego wraz z poczuciem, że nie jest w stanie „być mokra”: to zjawisko słabiej widoczne niż u mężczyzn, lecz nie mniej ważne z punktu widzenia seksualności. Brak lubrykacji waginalnej odpowiada w istocie brakowi erekcji i bardzo trudno jest osiągnąć bez niej orgazm, a przede wszystkim stosunki stają się boleśniejsze i mniej atrakcyjne. Poza tym, w odróżnieniu od mężczyzny, dla kobiety podniecenie fizyczne musi być intensywne i przedłużone, aby zagwarantować orgazm, w istocie bowiem kobieta poddaje się całkowicie orgazmowi, jeśli czuje, że może „zaufać”, a zatem powierzyć się mężczyźnie, który naprawdę się o nią zatroszczy i nie będzie się przy tym oszczędzał.

Stereotyp kobiety udającej kojarzony jest zazwyczaj z wyobrażeniem jej jako mało zainteresowanej seksem – wyłączając klasyczny przykład kobiety, która zupełnie nie czuje pociągu do partnera.

Te „obojętne” i zahamowane kobiety chętnie obyłyby się bez przyjemności seksualnej, przed którą uciekają, co jest formą obrony przed czymś nieznanym lub, co gorsza, budzącym strach. Często nabawiają się lęku przed zbliżeniem, bo boją się, że ich brak przyjemności może zranić partnera, który mógłby je opuścić.

Generalnie doświadczenia seksualne tych kobiet są bardzo ograniczone i prawie zawsze stanowią rezultat braku edukacji seksualnej albo sztywnego i bigoteryjnego wychowania.

Brakuje im świadomości seksualnych reakcji swojego ciała, ich narządy płciowe były dotykane tylko w celach higienicznych, a wyobrażenie o nich mają bardzo wypaczone. To kobiety, które nigdy nie czuły potrzeby masturbacji ani nawet ciekawości tego: to jasne, że miały ogólnie problemy, jeśli chodzi o seksualność. Innym ważnym czynnikiem skłaniającym te kobiety do udawania jest wielki zamęt pojęciowy dotyczący orgazmu łechtaczkowego i orgazmu pochwowego, co każe im myśleć, że „normalnością” jest osiąganie orgazmu przez penetrację, gdy w rzeczywistości statystycznie o wiele więcej kobiet, by dojść, potrzebuje bezpośredniej stymulacji łechtaczki (oralnej lub manualnej).

W tym przypadku przeważa lęk, że zostaną ocenione jako nieodpowiednie albo „patologiczne” przez partnera, który z kolei z niewiedzy potwierdza to przekonanie.

Jak zobaczymy lepiej w rozdziale poświęconym orgazmowi, chodzi o odruch, który wynika zawsze z bezpośredniej lub pośredniej stymulacji łechtaczki i objawia się rytmicznymi skurczami mięśni pochwy. To rozróżnienie, które wywołuje lęk u ogromnej większości zdrowych kobiet, jest owocem kulturowej spuścizny XX wieku, odczarowanym przez ostatnie badania dotyczące seksualności, a jednak wciąż mocno się trzymającym…

JAK ZMIERZYĆ SIĘ Z LĘKIEM PRZED ZBLIŻENIEM U KOBIETY

Bardziej niż na lęk przed zbliżeniem, jak zobaczymy w kolejnych rozdziałach, kobiety cierpią na lęk przed pokazaniem własnego ciała, co często doprowadza je do unikania stosunku jeszcze przed jego rozpoczęciem albo do odcięcia się od odczuć cielesnych podczas zbliżenia. Efekt takiego „oderwania” powoduje u kobiet, podobnie jak u mężczyzn, niezdolność do podniecenia.

Choć cały ten proces nie jest widoczny, jak w przypadku penisa bez wzwodu, kobieta doświadcza takiej samej frustracji i poczucia rozczarowania jak mężczyzna, który nie ma erekcji. Łatwo jest ustalić związek między lękiem przed pokazywaniem się albo zjawiskiem spectatoringu (jak jest to określane w seksuologii) a urodą fizyczną, trudniej przekonać kobiety, że dobry seks nie potrzebuje pięknego ciała. Albo że, co jest do udowodnienia, piękniejsze kobiety nie mają lepszego życia seksualnego od tych mniej pięknych. Albo jeszcze, że mężczyźni, jeśli są naprawdę zaangażowani w stosunek seksualny, nie mają tak naprawdę możliwości „patrzenia” na coś innego (również to zjawisko jest potwierdzone przez badania neurofizjologiczne), a gdyby to robili, byliby najgorszymi kochankami.

Jeśli to wszystko jest bezsporne, pozwólcie, że powiem kilka słów na temat różnicy między urodą a urokiem. Pamiętacie ludowe powiedzenie: Sei bella ma non balli (Jesteś piękna, ale nie tańczysz)? Mówi się tak właśnie o tych wszystkich kobietach, które są piękne, lecz pozbawione uroku. To znaczy, że istnieje dysonans między tym, co widać na zewnątrz, a tym, co pewne kobiety mają w środku. Nie należy skupiać się na tym, jaką chciałoby się być, aby dojść do stereotypowych wzorców piękna, ale poszukać „typu” kobiety, jaką już się jest, i pokazać go, może nawet poprawiając jego obraz. Wszystkie kobiety są jakimś „typem” i wszystkie mają potencjalny urok, składający się z postawy, spojrzenia, głosu, gestykulacji, zapachu, inteligencji, dbałości o siebie, werwy, ciekawości.

Większość kobiet tego nie docenia i nie wykorzystuje w związku, uważając błędnie, że partner jest zainteresowany głównie pięknem zewnętrznym.

Zobaczmy teraz, w jaki sposób zachowywać się podczas stosunku, by złagodzić kobiecy lęk.

Przed:

przygotujcie się fizycznie, na przykład ćwicząc, uprawiając sport;przygotujcie z dbałością otoczenie – wszystkie szczegóły pozwalające czuć się wam swobodnie są drobnymi darami, które ofiarowujecie samym sobie;fantazjujcie o tym, jaki mógłby być stosunek, gdyby pozbyć się ograniczeń narzuconych przez wasz brak pewności siebie; jeśli wydaje się wam, że nie macie fantazji, zacznijcie czytać książki erotyczne dla kobiet albo oglądać filmy, by zrozumieć, co was najbardziej podnieca.

Podczas:

jeśli lubicie grę wstępną, poproście o nią; zatrzymajcie się długo nad ciałem partnera i powstrzymujcie go delikatnie, jeśli on będzie chciał przejść od razu do sedna;jeśli wolicie zgasić światło, zróbcie to; zabierzecie mu odrobinę przyjemności wzrokowej, ale zyska na waszym zaangażowaniu;wykorzystajcie wasze ulubione fantazje seksualne podczas zbliżenia;próbujcie być egoistkami i nie przejmować się jego przyjemnością ani tym, że może się zmęczyć; gdy przyjdzie kolej na was, zajmiecie się nim ze znacznie większym przekonaniem;próbujcie podniecać się jak najbardziej podczas gry wstępnej i przejść do penetracji, kiedy jesteście już gotowe; odwlekanie tego momentu staje się dużo bardziej podniecające także dla niego.

Po:

wynagradzajcie się w każdej sytuacji: nieważne, jak poszło, ale jak się czujecie;zróbcie przestrzeń dla czułości.

2 Pochwica – problem seksualny polegający na niezależnym od woli skurczu mięśni wokół wejścia do pochwy, który może powodować zamknięcie wejścia i niemożność penetracji, gdyż powoduje silny ból przy próbach wprowadzania do pochwy penisa, palca albo przedmiotu (przyp. red. meryt.).

3 Refrakcja – jedna z faz modelu cyklu reakcji seksualnych człowieka stworzonego przez badaczy W. Mastersa i V. Johnson w 1966 r. Oznacza fizjologiczną sekwencję pojawiania się różnych reakcji seksualnych podczas interakcji seksualnej. Klasyczny schemat obejmuje fazę pożądania – podniecenia – orgazmu – odprężenia (refrakcji) (przyp. red. meryt.).

4 Spectactoring – uczucie „wychodzenia z siebie” i obserwowania tego, co się dzieje z moim ciałem, jak ono wygląda, jak się porusza, i krytyczne ocenianie tego, co się widzi (przyp. red. meryt.).

B jak BACIO, czyli POCAŁUNEK

dla niego

„Maria, kiedy nauczysz się zachowywać jak mężczyzna? Maria. Pocałunki w usta nie!”

Tylko fantazja Roberta Begniniego i pióro Vincenza Ceramiego mogły stworzyć ten obrazoburczy paradoks mężczyzny par excellence, Sycylijczyka, ucieleśnionego przez Johnny’ego Wykałaczkę, który nie chce pocałunków od pociągającej żony, bo to w stylu „homo niewiadomo”. Seks – tak, bo to synonim posiadania5 kobiecego ciała i potwierdzenie męskiej władzy, lecz pocałunek, czułość – nie, bo to synonim słabości. Inny głośny, wręcz ikoniczny, film z lat dziewięćdziesiątych znakomicie pokazuje, jak ten stary stereotyp jest zakorzeniony. On jest bezwzględnym biznesmenem, który kupuje firmy i je dzieli, żeby na tym zarobić. Ona jest prostytutką w Los Angeles, gdzie wszyscy marzą, ale życie jest okrutne wobec tych, którzy nie realizują swoich snów. On – na pewno domyśliliście się, że to Richard Gere z Pretty Woman – wynajmuje na jedną noc dziewczynę o anielskiej twarzy (gra ją prześliczna Julia Roberts) i gdy ją pyta, co robi, słyszy w odpowiedzi: „Robię wszystko, poza całowaniem w usta”. A to dlatego, że pod każdą szerokością geograficzną pocałunek jest czymś zdecydowanie więcej niż proste zetknięcie ust, mężczyzna może wejść nawet gwałtowanie w kobietę, ale gdy ta poda mu usta, otwiera się jego serce. A jednak świadomość, że pocałunek jest drzwiami do miłości i że w jego obliczu mężczyźni i kobiety są naprawdę równi, niezależnie od wszystkich przesądów na temat płci, jest być może jedynym pozytywnym stereotypem, któremu należałoby dać wiarę. Jeden z najpiękniejszych obrazów włoskiego kina, Cinema Paradiso Giuseppe Tornatorego, kończy się sceną ofiarowania po latach przez kinooperatora Alfreda daru dorosłemu już Totò: to montaż wszystkich scen pocałunków wyciętych przez katolicką cenzurę, który staje się hołdem dla historii kina, od Charliego, przez Rodolfa Valentino, po Mastroianniego. Jednak przede wszystkim pokazuje wszystkie znaczenia pocałunku: gwałtownego, niezdarnego, wstydliwego, namiętnego i romantycznego, niekończącego się pocałunku, pocałunku, o którym każde z nas marzy i który przywraca nas do stanu zakochania, uwiecznia intensywność uczucia, kiedy powierzamy się drugiej osobie i uwznioślamy to, co w nas najlepsze.

Spróbujmy się zatem przyjrzeć kilku męskim wersjom pocałunku i jego znaczeniu w wyobrażonej wizji seksualnych ról.

MĘŻCZYŹNI CAŁUJĄ MAŁO

Podobnie jak istoty ludzkie, wszystkie zwierzęta się całują, ale żadne, poza szympansem karłowatym, tak jak my… W istocie zwierzęta całują się, kiedy karmią swoje małe, przekazując im dosłownie jedzenie z ust do ust, czasem pożywienie jest wręcz wcześniej przeżute, jak w przypadku ptaków. Wiemy z pewnością, że wśród naszych najbardziej bezpośrednich przodków, naczelnych, szympansy całują w taki sam sposób jak my i mniej więcej w tym samym celu. Inne naczelne i inne zwierzęta obwąchują się, liżą, muskają też sobie wargi, ale nie całują się z językiem.

Jeśli chodzi o ludzi, zacznijmy od tego, że akt całowania nie może być uznany za zachowanie jednostronne. W głębokim pocałunku nie ma jednej osoby całowanej przez drugą, lecz wymiana, która odbywa się równolegle. Pocałunek jest kontaktem dwóch sfer erogennych, czyli ust dwojga kochanków, i z tego powodu uznawany był przez Freuda za akt perwersyjny, jak wszystkie inne, których celem nie było współżycie. Dziś takie twierdzenie wydaje się absurdalne, a jednak wciąż się zastanawiamy, dlaczego duża część istot ludzkich praktykuje od zawsze ten zwyczaj, choć w różnych celach i nadając mu odmienne znaczenie.

„Gdyby dziecko mogło, na pewno by siebie całowało”, tak twierdził Freud, ale nie mogąc siebie całować, instynkt doprowadza je do odkrycia, że może całować kogoś innego. Takie zachowanie jest zazwyczaj pozytywnie wspierane, a wsparcie sprzyja powtarzaniu. Mimo wieloletniej i trudnej debaty dotyczącej natury i kultury, genetyki i uczenia się nie udało się jeszcze uzgodnić, czy instynkt całowania jest wrodzony, a zatem zapisany w kodzie genetycznym, czy też jest zachowaniem wyuczonym podobnie jak wiele innych.

Teoria Freuda wyjaśnia też częściowo odmienną postawę dwóch płci wobec pocałunków. Małe dziecko, chłopiec czy dziewczynka, używa ust, aby odkrywać świat poprzez przedmioty, by odżywiać się przez ssanie, by pocieszać się, ssąc swój obiekt przejściowy w chwilach przygnębienia albo nudy. Nadchodzi taki moment w dorastaniu – dotyczy to bardziej chłopców niż dziewczynek – kiedy pocałunek nabiera niemal negatywnej konotacji, jako zachowanie kobiece, jest zatem odrzucany, by potem powrócić na nowo w sposób fizjologiczny w okresie dojrzewania i później, pod warunkiem że rozwój psychoseksualny oraz budowanie więzi z figurami przywiązania przebiegały we właściwy sposób.

Możemy zatem powiedzieć, że mężczyźni w porównaniu z kobietami muszą pokonać trochę więcej przeszkód, aby osiągnąć pełną ekspresję zachowania związanego z pocałunkiem.

Mężczyzna za pośrednictwem pocałunku rozważa początkową gotowość kobiety, potem, kiedy znajomość partnerki pogłębia się, pocałunek przestaje spełniać tę funkcję i jest praktykowany rzadziej, ku niezadowoleniu kobiet, które uważają, że mężczyźni są mniej chętni do całowania. Po początkowej fazie zalecania się i zakochania mężczyźni sądzą, że romantyczne gesty mogą być postrzegane jako zbędne, by potem na nowo pojawić się w sposób niemal gwałtowny na początku nowej historii miłosnej albo na przykład w ramach związku pozamałżeńskiego.

Nie zapomnę łatwo opowieści snutych podczas sesji terapeutycznych przez partnerkę Tommasa, a dotyczących pewnych sytuacji, zazwyczaj przy stole w towarzystwie przyjaciół. Pamiętam jej pełne zdziwienia oczy, gdy opisywała mi zakłopotanie, jakie odczuwała, kiedy jej mąż próbował pocałować ją w obecności innych osób. Mimo zadowolonych spojrzeń przyjaciół i życzliwej zazdrości przyjaciółek dla niej takie zachowanie było niedopuszczalne. Scenki te były też jednak komiczne, bo obydwoje, koniec końców, traktowali je z pewną ironią.

Tak się działo aż do chwili, kiedy ona odkryła jego zdradę. Od tamtej pory wspomnienie tych samych scen, które wcześniej wywoływały uśmiech, stało się bolesne i nie do zniesienia. Przed odkryciem zdrady pocałunki te traktowane były po prostu jako nie na miejscu i żona była też gotowa uznać pewne swoje zahamowania w sferze seksualności. Po zdradzie stały się pocałunkami Judasza.

Potrzeba było wielu spotkań, żeby przepracować zdradę i znów przeżywać pocałunek w radosny sposób.

Czasem brak pocałunków wynika z prawdziwej męskiej niezdolności do rozluźnienia się, bo akt całowania uznawany jest za oznakę słabości: zazwyczaj chodzi o mężczyzn bardzo racjonalnych i niezbyt czułych, którzy mieli tego typu wzorzec rodzicielski.

Dla niektórych mężczyzn, odczuwających prawdziwy strach przed intymnością, unikanie pocałunku staje się jedynym dostępnym sposobem, aby kontynuować relację seksualną. W tym przypadku stereotyp ma swoją podstawę, mężczyźni całują mało i na pewno nie jest to dobre.

„POCAŁUJ MNIE MALEŃKA W MAŁE USTECZKA…”6

Ale nie tylko. Do tej pory pisałam o pocałunkach głębokich, to znaczy o pocałunkach francuskich, które są często preludium do stosunku seksualnego, aby potem zamienić się w pocałunki eksplorujące cielesną planetę z wszystkimi jej satelitami, takimi jak narządy płciowe…

Ileż to razy znajduję się naprzeciw mężczyzn, którzy z zakłopotaniem przyznają, że muszą zrezygnować z myśli o stosunkach oralnych, bo nie mają przystających na to partnerek. Stwierdzają to, przyjmując postawę zrozumienia dla kobiety, która nie przepada za tego typu praktykami. Całowanie genitaliów dla niektórych par stanowi wciąż jeszcze bardziej transgresję niż sposób dawania sobie przyjemności, bo odsyła do sposobu dopuszczalnego tylko w seksie bez miłości.

Zazwyczaj wyjaśnienia tej odmowy przytaczane przez kobiety są natury higienicznej, choć dobrze, by mężczyźni wiedzieli, że kobiety odmawiające stosunku oralnego mają skłonność do traktowania go w kategoriach władzy, traktując prośbę o fellatio7 na równi z prośbą o posłuszeństwo. W istocie fellatio, z wyjątkiem starożytnej Grecji, gdzie określane było jako przejaw aktywności i pasywności, bez obciążania go szczególnymi formami oceny, w pogańskim Rzymie uznawane było za prawdziwy akt podporządkowania, a zatem za coś nagannego. Wraz z nastaniem chrześcijaństwa niemal we wszystkich społeczeństwach zachodnich zaczęło być traktowane jako wręcz akt perwersji, nie miało bowiem na celu prokreacji. Począwszy od lat trzydziestych XX wieku, wraz z rozpowszechnieniem się pornografii stosunek oralny stał się raczej przyjętą praktyką gry wstępnej przed stosunkiem kompletnym albo zastępującym go dla uniknięcia niepożądanej ciąży. Dzisiaj coraz większa liczba młodych dziewcząt zachowuje długo dziewictwo, ale uprawia regularnie seks oralny i analny.

Jest też wiele kobiet, które chciałyby praktykować stosunki oralne ze swoimi partnerami, zadowolone, że mogą ich zaspokoić, bo świadome tego, że zazwyczaj jest to dla mężczyzn bardzo podniecające, lecz nie wiedzą, jak to robić, i czują się nieprzygotowane. W takich przypadkach dobrym sposobem, jaki sugeruję, jest wspólna intymna i zabawna lektura poradników, z których można się tego nauczyć.

Jeśli chodzi o podejście mężczyzn do kobiet, rzeczywistość stosunków oralnych jest odmienna. Z uwagi na powody, które przytoczę, praktyka cunnilingusu8 pojawia się o wiele później i wciąż jest trochę przez mężczyzn zaniedbywana.

Przyznam, że nie jestem w pełni przekonana wyjaśnieniami, jakie podają mi partnerzy kobiet mających trudności z osiąganiem orgazmu, kiedy są zachęcani do praktykowania wobec ich partnerek cunnilingusu. Zazwyczaj odpowiadają mi, że kobieta nie chce o tym słyszeć.

Bardzo prawdopodobne, że mężczyźni ci wciąż przywiązani są do pojęcia posłuszeństwa.

Natomiast w innych przypadkach obecne jest wypaczone i odpychające wyobrażenie dotyczące kobiecych narządów płciowych. Słyszałam opis waginy przyrównujący ją do oślizłego ślimaka albo do krwawiącej rany, naturalnie z precyzyjnym odniesieniem do krwi menstruacyjnej.

W rzeczywistości dla kobiety praktykowanie przez mężczyznę cunnilingusu oznacza też, że partner zajmuje się nią, nie oczekując jednocześnie niczego w zamian. Dla wielu kobiet pozwolenie sobie na tego rodzaju prośbę, nie myśląc przy tym, że wyjdzie się na egoistkę, może być trudne, w przeciwieństwie do mężczyzn. Często czas poświęcony przez partnera tej praktyce oralnej przeżywany jest przez same kobiety jako nadmierny.

Dla kobiety ważne jest poczucie, że mężczyznę bardzo podnieca dostarczanie jej przyjemności ustami, może nawet doprowadzające ją do orgazmu. Z męskiego punktu widzenia oznacza to, że początkowy gest podporządkowania się doprowadza potem do pozycji władzy nad orgazmem partnerki.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

5 wł. sesso – seks, płeć; possesso – posiadanie

6Baciami piccina sulla bocca piccolina… – popularna włoska piosenka z 1940 roku, po raz pierwszy wykonana przez Alberta Rabagliatiego w filmie Una famiglia impossibile (Niemożliwa rodzina) Antona Giulia Bragaglego. W późniejszych latach doczekała się wielu różnych interpretacji.

7Fellatio – określenie pochodzące z języka łacińskiego. Stanowi finezyjny sposób nazywania seksu oralnego, w którym odbiorcą oralnej aktywności seksualnej jest osoba z fallusem (penisem). Potocznie: robić loda (przyp. red. meryt.).

8Cunnilingus – określenie pochodzące z języka łacińskiego. Stanowi finezyjny sposób nazywania seksu oralnego, w którym odbiorczynią oralnej aktywności seksualnej jest osoba z cipką. Potocznie: robić minetkę (przyp. red. meryt.).

C jak COITO, czyli WSPÓŁŻYCIE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

D jak DESIDERIO, czyli POŻĄDANIE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

E jak EIACULAZIONE, czyli EJAKULACJA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

F jak FRIGIDITÀ, czyli OZIĘBŁOŚĆ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

G jak GENDER, czyli PŁEĆ SPOŁECZNO-KULTUROWA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

H jak HANDICAP, czyli NIEPEŁNOSPRAWNOŚĆ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

I jak IMPOTENZA, czyli IMPOTENCJA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

L jak LIBIDO, czyli POPĘD SEKSUALNY

Rozdział dostępny w pełnej wersji

M jak MASTURBAZIONE, czyli MASTURBACJA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

N jak NINFOMANIA, czyli NIMFOMANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

O jak ORGASMO, czyli ORGAZM

Rozdział dostępny w pełnej wersji

P jak PERVERSIONI, czyli PERWERSJE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Q jak QUATTRINI E SESSO, czyli PIENIĄDZE I SEKS

Rozdział dostępny w pełnej wersji

R jak ROMANTICISMO, czyli ROMANTYZM

Rozdział dostępny w pełnej wersji

S jak SESSO, SOCIAL E SCOPAMICI, czyli SEKS, MEDIA SPOŁECZNOŚCIOWE I FRIENDS WITH BENEFITS

Rozdział dostępny w pełnej wersji

T jak TRADIMENTO, czyli ZDRADA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

U jak UOMO VERO, czyli PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

V jak VERGINITÀ, czyli DZIEWICTWO

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Z jak ZONE EROGENE, czyli STREFY EROGENNE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

BIBLIOGRAFIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

NIETYPOWE PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Tytuł oryginału

Le dimensioni non contano. Dizionario pop dei luoghi comuni sul sesso per lui e per lei

Copyright © 2020 by Giunti Editore S.p.A., Firenze-Milano www.giunti.it

Realizzazione editoriale a cura di: Salvatore Vitellino e Marilena Giammarrusti

Projekt okładki i stron tytułowych

Joanna Ambroz

www.joannaambroz.pl

Fotografia na skrzydełku

archiwum prywatne autorki

Redakcja merytoryczna

dr Agata Loewe-Kurilla

Redaktorka prowadząca

Sylwia Ciuła

Opieka redakcyjna

Katarzyna Mach

Adiustacja

Bogusława Wójcikowska

Korekta

Barbara Gąsiorowska

Copyright © for the translation by Anna Osmólska-Mętrak & Natalia Mętrak-Ruda

Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2022

ISBN 978-83-240-6464-9

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik