Szloch - Marek Waszkiewicz - ebook

Szloch ebook

Marek Waszkiewicz

0,0

Opis

Życie jest starsze od Śmierci!

Zanim nastała Śmierć, Życie już było!

Kiedy nie będzie już Śmierci, pozostanie Życie!



Szloch Czyli rzecz o ucieczce z ciemności to kolejna pozycja moja pozycja. Trochę, a raczej zupełnie inna niż dotychczas wydane.

To próba wędrówki w siebie, rozdrapania siebie, zrozumienia siebie…, aby BYĆ.

Żeby tego dokonać, konieczna jest ucieczka fizyczna lub duchowa ze świata, w którym pogrążamy się coraz bardziej, coraz bardziej czujemy się zagubieni i coraz bardziej wyalienowani.

Każdy musi znaleźć w sobie siłę, żeby posłuchać siebie, wsłuchać się w swoje rozterki i wytłumaczyć sobie absurdalność niektórych pragnień czy planów, nie zawsze racjonalnych i niezbędnych nam do życia.

Często bywa tak, że życie najbardziej smakuje i cieszy, gdy jest proste i jednoznaczne. Żeby to jednak zrozumieć, trzeba wyciszenia, rozmowy ze sobą, otaczającą nas naturą, Bogiem…

Po takim oddaleniu się od świata, spojrzeniu na siebie z dystansu, rozmarzeniu o prostym i szczęśliwym życiu… można próbować odnaleźć swoją drogę.



Życie jest piękne!

Życie jest starsze niż Śmierć!

Jesteśmy stworzeni dla Życia, nie dla Śmierci!



Można nauczyć się żyć!

Każdy musi nauczyć się tego sam!

Trzeba chcieć!



Bohater Szlochu… uczył się tego w Szopie, którą każdy może sobie zbudować, na miarę własnych możliwości i potrzeb.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 192

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marek Waszkiewicz

Szloch

© Copyright by Marek Waszkiewicz

http://waszkiewiczmarek.blogspot.com

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży.

ISBN 978-83-7859-696-7

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Pamięci mojej Siostry Barbary

Wstęp

Wszystko zaczyna się wewnątrz, ukryte przed światem.

To, co widoczne, zdaje się nie istnieć!

To, co ukryte, wydaje się być prawdą!

Nieważny jest czas.

Nieważne jest miejsce.

Nieważna jest przyczyna.

Nieważne jest pochodzenie, stan majątkowy, elokwencja, przebojowość, twarde łokcie czy inne przymioty hołubione i jakże pożądane w płytkim świecie blichtru, w którym pod cienką maską wątpliwego makijażu kryje się co najwyżej rozczarowanie.

Ważne jest, żeby zaczęło się wewnątrz nas.

Trzeba stanąć na skraju rozpaczy i zadać sobie pytanie – skaczę bez możliwości powrotu czy też zatrzymuję się; zagłębiam w siebie, rozdrapuję siebie na kawałki, rozbieram na czynniki proste i smakuję siebie krok po kroku, słowo po słowie, chwila po chwili?

Ważne, żeby tak strasznie w sobie rozliczyć przeszłość albo dotknąć jej, spróbować zrozumieć i odrzucić, zapomnieć, zatracić w otchłaniach przemijania.

Ważne, żeby biec w siebie i odkrywać; zostawiać Bogu to, co już tylko On może rozliczyć. Zostawiać Bogu to, na co nie mamy żadnego wpływu. Zostawić Bogu to, co w ludzkiej słabości dopada nas, katuje, rzuca na kolana, przestrasza, zniewala.

Ważne, żeby zrzucić z siebie, wyrzucić z siebie krępujące przeszłość i przyszłość. Przywdziać szaty teraźniejszości. Myśleć teraz! Czuć teraz! Widzieć teraz! Słyszeć teraz! Być!

Wtedy każdy jest gotowy. Wtedy każdy potrafi widzieć. Wtedy każdy potrafi czuć. Wtedy każdy potrafi słyszeć. Wtedy każdy potrafi myśleć. Wtedy każdy wie, że jest.

Każdego ogarnia przemożne pragnienie życia bez czasu.

Nie ma czasu teraz. Nie ma czasu dla kogoś zanurzonego w teraz. Jest doznanie chwili. Dotykanie życia chwila za chwilą. Od nowa. Na nowo. Teraz! Ciągle i ciągle teraz!

Kiedy człowiek staje twarzą w twarz z samym sobą w teraźniejszości, wyzbywszy się przeszłości i przyszłości. Kiedy człowiek staje przed sobą, naprzeciwko siebie, w sobie teraz. Kiedy rozumie, że przeszłość i przyszłość nie mają dla jakości życia, poza szkodliwym, żadnego znaczenia, żadnej wartości. Kiedy do człowieka dociera, że przeszłość i przyszłość to tylko zbędny balast podsuwany nam przez Księcia tego świata, a myślenie o nich, oddawanie się im, kłanianie się im, okrada człowieka z teraźniejszości, wyrzuca go z chwili, pozbawia przeżywania chwili teraz, rozmywa człowieka na wczoraj i jutro, nie daje szans zanurzenia się w dzisiaj, w teraz, w siebie naprawdę.

Kiedy wreszcie człowiek to sobie uświadamia, jest prawdziwie u siebie. Jest z sobą! Jest z Bogiem! Jest dla siebie! Jest dla Boga! Jest dla innych! Jest dla całego otaczającego go świata!

Wtedy właśnie niezauważenie nadchodzi moment, że można wreszcie…

Lato…

1.

Samotność w świecie barw twarzy i miejskiego chaosu bywa groteskowa. Nierzadko jednak albo jeszcze częściej jest faktem, jak widziane światło wygasłych gwiazd lub próba ubierania myśli w Słowo.

Samotność w tłumie ludzi zwiastuje czas prawdy, spokoju, ale też i rozpaczy. Jestem gotowy na wszystko, rozpoczynając spisywanie kroniki fałszu i złudnego szczęścia.

Wiara, Miłość i czysta Naiwność – utracone przyjaciółki dzieciństwa upominały się o należne im miejsce w dorosłym świecie hipokryzji i nienawiści – chcą wrócić ogniem, aby spalić Dotychczasowe i wytyczyć drogę w Nieznane.

W takiej sytuacji ratunkiem wydawała się tylko ucieczka do Szopy – samotni niezmiernie skromnej, ale w zupełności wystarczającej dla myśli i starganych nerwów: stół, kuchenka, łóżko, kominek, Biblia, kilka książek i spory zapas papieru, aby nie stracić z oczu celu nowej wędrówki.

Jak w życiu, tak i tu jestem tylko gościem. Szopa jest bowiem azylem mojego Zwariowanego Przyjaciela, który postanowił użyczyć mi swojej pustelni, a sam wyruszył szukać własnego Eldorado.

2.

Przyglądam się z oddali ceremonii rozpoczęcia roku szkolnego w położonym niedaleko Szopy Ciemnogrodzie.

Dobrze im tak, myślę, patrząc na uczniów i nauczycieli. Niech walą głową w mur. Muszą się przecież w jakiś sposób przekonać, że nie ma dla człowieka niemożliwego!

Pot spływa po plecach, ale stoję w miejscu. Nie mogę nacieszyć się widokiem młodych ludzi. Są wszędzie tak bardzo do siebie podobni. Do pewnego czasu, do pewnego etapu swojej naiwności, do jej granicy wytyczonej przez brutalizm życia – łatwowierne baranki prowadzone na rzeź.

A później obierają swoją drogę wojownika lub ofiary.

Trzeba koniecznie kochać tych nieuformowanych jeszcze do świadomego grzechu potomków Adama i Ewy; protoplastów dotykania Nieznanego, Zakazanego, Pożądanego. Trzeba kochać i szanować tę ich bolesną szybkość podejmowania decyzji, aby zrozumieć, że właśnie w ten sposób na naszych oczach potwierdza się nieustannie fakt powielania błędów poprzednich pokoleń.

Kimże są nauczyciele bez uczniów? Ciałem bez krwiobiegu? Bezuczuciową namiętnością? Destrukcją? Pustym naczyniem wypełnionym po brzegi oddaniem? Zapomnieniem rzeczywistości?

Sam byłem tym, kim oni wszyscy są!

Teraz przebywam w Szopie!

3.

Polski Ciemnogród ze swoimi moralnymi skrzywieniami: okrutną pobożnością i takąż niewiernością; miłością i jednaką nienawiścią; tępą trzeźwością i okrutnym w tragicznych skutkach pijaństwem.

Polski Ciemnogród to Królestwo Ambiwalencji, gdzie jedynym azylem jest obłęd. Ten udawany, na niby, dla ratunku. Ale i ten jakże prawdziwy, będący konsekwencją wrażliwości i poszukiwania siebie Tu i Teraz, tak prawdziwie odegrany na scenie życia, że wydaje się być napisanym specjalnie dla danej jednostki.

4. Wspomnienia

Walczę Słowem! Traktuję Słowo jak oręż! Uderzam Słowem! Kocham Słowem! Słowem nienawidzę! Słowem leczę! Proszę Słowem i Słowem przeklinam! W końcu Słowo prowadzi mnie nad przepaść! Kiedy tracę najbliższych, milknę! Dociera do mnie niewidzialna siła Słowa! Zaczynam wierzyć przez chwilę, że dzięki Słowu potrafię odnaleźć siebie. Czuję jak otula mnie w tamten zapomniany spokój dzieciństwa; zbroi w tamtą wiarę nieskażoną; pozwala czerpać do woli z czary mądrości dotyku, smaku, niczym nieskrępowanego spojrzenia, naiwnego przeżywania każdej chwili. Jestem Słowem, przez Słowo i dzięki Słowu się stałem! Zaiste, solidny budulec!

5.

Spotkałem młodego nauczyciela. Nie pytam, jak się nazywa, tylko nadaję mu imię Hubert. Od razu wiem, że nigdy nie będzie myśliwym. Przeciwnie – może nigdy nie przestać być zwierzyną.

Wszyscy myślący i pragnący zmian w Ciemnogrodzie są samotni, ale Hubert nie poddaje się rozpaczy. Chwyta się Wodza i nie pozwala dostąpić do siebie pustce – nie godzi się z faktem oczywistym jak śmierć – pisana jest mu tutaj udręka osamotnienia.

Każdy w chwilach samotności chwyta się kogoś na oślep!

Siedzimy w barze i rozweselamy się na miejscowy sposób.

Siedzimy w barze i rozdrapujemy świat wokół nas.

Mimo różnicy zdań, rozstajemy się z pozdrowieniem pokoju.

Szopa i surowość miejsca ukrytego wśród zieleni drzew i trawy koją skołatane nerwy. Słów żadnych tu nie trzeba, żeby zatonąć w ciemności.

6.

Odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem pracę, mówi Hubert i kontempluje metalowy kubek z zaparzoną herbatą. Ostatni miesiąc wakacji nadwyrężył moje nerwy i siły. Już traciłem nadzieję, że cokolwiek znajdę.

Nigdy nie przestaniesz być tułaczem, stwierdzam i od razu zdaję sobie sprawę, że zapachniało sloganem, aż miło.

Jestem dumny, że zostałem nauczycielem!

Życzę ci, oby jak najdłużej!

Po chwili odchodzi, a za nim wydłużony cień.

Patrzę prosto w zachodzące słońce.

Pamiętam tamten wrzesień. Też byłem dumny, że zostałem nauczycielem. System szkolny szybko jednak wyprowadził mnie z błędu. Część nauczycieli będących elementem tego systemu skutecznie pomogło mi wyleczyć się z tej dumy. Nie zauważyłem nawet, kiedy poczułem, że jestem wyzuty z marzeń oddania tego, co wiem i czuję, uczniom. Zawsze coś boli! Niech będą nauczycielami ci, którzy są zupełnie przekonani o racji wyboru. Co do mnie, gdybym nie odszedł, krzywdziłbym niewinnych!

7.

Zostawiłem po sobie kilka przykrych wspomnień i drobiazgi, które zawsze należały do Klaudii i Marka. Zabrałem nadzieję, że jutro musi być lepsze!

Hubert zwiózł swoje studenckie gospodarstwo. Jest szczęśliwy. Ma swój kąt. Poznał dziewczynę. Iza jest młodą mamą. Hubertowi to nie przeszkadza. Nie boi się ciemnogrodzkich języków. Na dzisiaj, na teraz, imponuje mi swoją postawą.

Kiedy był ostatnio, opowiadał o przeprowadzce.

Spakowałem wszystko, wykrzykiwał, i po chwili mknęliśmy z Lechem w stronę mojego nowego miejsca zamieszkania. Padało jak cholera, w dodatku samochód zaczął nawalać. Wiesz, jakie są te polskie żuki! W końcu znaleźliśmy warsztat. Mechanik po pięćdziesiątce skasował najpierw równowartość piwa, a później przepchał wężyk wychodzący z chłodnicy.

Cholera, przecież sami mogliśmy to zrobić z palcem w nosie. Obaj w końcu byliśmy mechanikami z zawodu. Dopiero potem przyszły studia humanistyczne.

Wtedy jednak najważniejsze było to, aby droga w ciemność stała przed nami otworem.

8.

Ilu z nas nosi wymalowany na twarzy obraz duszy?

Żadnych masek dla świata!

Żadnego teatru!

Życie!

Tylko działanie zgodne z prawami wszechświata prowadzi do osiągnięcia pożądanego celu – to jest szczęście! Mówi Księga...

Jeżeli nasze działania są w opozycji do praw wszechświata, podążamy ku niepowodzeniu – to jest nieszczęście! Znów Księga.

Dawno przeczytane słowa nie giną w przepaściach umysłu.

Jak podporządkować swoje działania prawom wciąż zmieniającego się Wszechświata, który niesie nas oszalałych niczym zbędny balast?

Gubienie rzeczy, myśli i siebie, myślę, może być podsumowaniem mojej wędrówki po zaułkach fizycznego i duchowego Ciemnogrodu.

Daleka jest droga do zrozumienia, że człowiek, rzeczy i myśli są na ziemi tylko zapalającymi się na chwilę w pamięci innych punkcikami światła.

9.

Dwoje wędrowców błądzących wśród zieloności łąk i lasów.

Patrzyłem na nich z ukrycia. Wydali mi się ludźmi poszukującymi znanych, ale utraconych krajobrazów. Jakby za czymś tęsknili.

Nostalgia za minionymi chwilami czyni nas lepszymi, niż w istocie jesteśmy. Pomyślałem.

Zawołałem ich do siebie.

Podjąłem wodą.

Dziwnie mieszkasz, zauważył On.

Dlaczego?

Bez radia, telewizji, prądu..., zaczęła wymieniać Ona.

Po co mi radio i telewizor, skoro nie mam prądu? Już żałowałem, że wyszedłem z ukrycia, zawołałem ich i tej nieukrywanej przed chwilą ironii w stosunku do gości.

Chcesz powiedzieć, że bez tego można żyć? Zapytał On. Zrobił to jednak tak, jakby mnie tu nie było. A może mi się tylko wydało, że jakoś tak to powiedział.

Byłem już na całego uprzedzony. O, ludzka niedoskonałości!

Chcę powiedzieć, że to kara, odpowiedziałem. Już nie starałem się nawet ukryć irytacji.

Kara? Za co? Dziwiła się Ona.

Zamilkłem. Na szczęście On chyba zrozumiał. Wstał i zaczął się żegnać, dziękując za gościnę.

Ona ociągała się, najwyraźniej niezadowolona z mojego milczenia.

Patrzyłem za odchodzącymi i myślałem: Nie znam waszych imion! Zapomniałem zapytać o imiona! Zapomniałem się przestawić!

Nie sprawiło mi to jednak najmniejszej przykrości. Może nawet byłem zadowolony.

Tak, to kara! Kara za to, że zgubiłem się w świecie książek, gazet, radia, telewizji. Zachłysnąłem złudną wiedzą. Kara za coś, co kiedyś tam zrobiłem, a czego w żaden sposób nie mogę sobie dziś przypomnieć.

Dokończyłem poprzednią myśl, patrząc na plecy oddalających się wędrowców. Jakbym chciał zrobić to na złość kobiecie. Proszę, odpowiadam na twoje natrętne pytania, a ty nie możesz tego usłyszeć!

Odetchnąłem głęboko.

Może taki właśnie jest porządek wszechświata – pędzić przed siebie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy! Pomyślałem, ale dlaczego, nie widziałem.

10. Sny

Klaudia płacze. Ma zranioną łzami twarz, jak Madonna z obrazu w wiejskim, drewnianym kościółku, do którego uczęszczałem na nabożeństwa, będąc dzieckiem. Przed chwilą Podała mi kwiaty i wódkę. Kwiatom pozwoliłem upaść w pył ziemi. Później próbuję zerwać z twarzy maskę. Kiedy wreszcie mam to za sobą, spostrzegam, że Klaudii już nie ma. Zostaję sam. Nie mogę się poruszyć. Tak bardzo pragnę wyjść na zewnątrz siebie. Na zewnątrz swojego snu.

Zapomniałem język snów. Zapomniałem słów modlitwy, czystych uczuć i gestów. Wszystko zastąpione zostało wyuczoną etykietą sztuczności i zniewolenia.

Dawny, zapomniany, zagubiony porządek rzeczy czeka na swoją kolej.

11.

Nie mogę usiedzieć w miejscu. Muszę poznać tę ziemię. Deptać ją własnymi nogami. Oddychać jej zapachem. Tulić się do jej dzieci – drzew, trawy i ziela wszelakiego.

Wyszedłem wczesnym rankiem. Na skraju lasu spotkałem staruszka. Siedział na kamieniu wsparty o drewniany kostur.

Niech będzie pochwalony! Pozdrowił mnie z daleka.

Na wieki wieków! Odpowiedziałem.

Ta ziemia jest święta. Pan o tym nie wiesz, bo i skąd, ale kiedy Niemcy tu weszli, moc Żydów zginęła. Niemal wszystkich Żydów stąd zabili. Tak, panie!

Niemcy? Zapytałem i siadłem obok.

Niemcy, Niemcy, ale i nasi też. Oj, co tu będę mówił.

Wy, młodzi, macie własne życie, ale ta ziemia jest święta.

Wstał i ruszył w stronę lasu.

Po chwili zniknął mi z oczu.

Zostałem sam i wyobrażałem sobie, że jestem Mojżeszem słuchającym Głosu z samego serca ognia.

Potrzebuję Głosu!

12.

Hubert opowiada o swojej pierwszej lekcji. Ja z Izą wybuchamy co chwila głośnym śmiechem.

Chrzest bojowy mam za sobą! Krzyczy. Po piętnastu minutach skończyłem temat i nie wiedziałem, co dalej robić.

Strach, trema, niepewność i nieśmiałość – to wszystko, co zapamiętałem ze swojej pierwszej lekcji z pozycji nauczyciela. Nie byłem wtedy jeszcze przygotowany do zrzucenia z siebie studenckiego kubraczka i wdziania belferskiego uniformu. Już najwidoczniej wtedy byłem kiepskim nauczycielem – nie pasowałem do schematu, ale nie chciałem tego faktu przyjąć do wiadomości. Tak to oceniam teraz! Wtedy już z pewnością zaczął się skuteczny rozkład moich marzeń i pragnień.

Iza wstała i zaczęła się żegnać. Nie nalegałem, aby została.

Hubert szepnął: Martwi się o dziecko, i wyciągnął rękę.

Uścisnąłem jego dłoń!

Jacy oni szczęśliwi! Ona biegnie do dziecka, wyrwana nagle z radości śmiechu. On pragnie być przy niej w chwili rozterki.

Wraz z zapadającym mrokiem smutek kładł się na moim sercu. Myśli o Klaudii i Marku napływały jedna za drugą.

Dlaczego tak pragnęła, aby wszystkobyło jednostajnie trwałe? Nie możemy rościć sobie prawa do wieczności w świecie przemijania.

Chwyciłem leżącą na stole Biblię i zacząłem głośno czytać: Bądź odważny i silny, i działaj. Nie bój się ani się nie przerażaj, bo Bóg, mój Bóg jest z tobą. On cię nie porzuci ani nie opuści...

Jeszcze nie obumarłem jak ziarno i nie zacząłem kiełkować, a cóż dopiero działać i wydawać plon!

Spojrzałem na niebo i spostrzegłem kilka gwiazd.

Nie, wujku, to nie są gwiazdy, to oczy Boga! Usłyszałem wyraźnie głos mojej małej siostrzenicy, choć tyle lat upłynęło od chwili, kiedy to powiedziała.

Kiedy to było? Rzuciłem w mrok. I znów ten ciężar na piersiach. Pragnąłem spokoju. Położyłem się na twardym posłaniu.

Widziałem jeszcze przez chwilę w małym oknie Szopy oczy Boga, który, wierzę, patrzył na mnie nawet wtedy, gdy znikałem w czeluściach snu.

13.

Podglądam ludzi. jedni chodzą ciężko, bez wyrazu, jakby nie mogli unieść brzemienia życia. Inni skaczą jak zwinne, drapieżne zwierzęta, gotowe w każdej chwili rzucić się współplemieńcom do gardła.

Kiedy popełniłem błąd i zszedłem z własnej drogi, zgodnej z prawami wszechświata? Co było przyczyną upadku – niedbałość, lekceważenie? Niech ktoś się zatrzyma i spróbuje pomóc mi znaleźć odpowiedź! Niech ktoś się zatrzyma i stanie u mojego boku!

Wszyscy pędzą w przestrzeni!

Samotność w takich chwilach jest pewna jak śmierć!

14.

Ciemność w samotności tryumfuje! Szukam w przeszłości ciepłych chwil, aby przetrwać wrześniowe, deszczowe popołudnia i wieczory. Jestem głodny – nie kupiłem chleba, ale nie zanurzę się za nic w Ciemnogrodzie. Tam jest z pewnością jeszcze zimniej i ciemniej.

Obmywam twarz, ręce i nogi lodowatą wodą. Próba mobilizacji ducha do większego wysiłku.

Muszę rozpalić ogień. Potrzebuję ognia!

15. Wspomnienia

Jedenastoletni chłopiec opatulony po uszy pierzyną leży w ciemnym pokoju. Zaledwie dzień wcześniej pośrodku izby stała trumna z ciałem jego dziadka. Chłopiec z całych sił pragnie wstać i uchylić drzwi, aby lepiej słyszeć odgłosy rozmów dorosłych w sąsiednim pokoju. Boi się przy tym spojrzeć w kierunku, gdzie leżało spokojne – dla niego za spokojne – ludzkie ciało. Jeśli jednak zdecyduje się uchylić drzwi, musi spojrzeć właśnie w tamtym kierunku. Zaciska z całych sił powieki i przylega wargami do poduszki. Nie może ich rozgrzać. Ciągle czuje na wargach chłód całowanej na pożegnanie zimnej ręki dziadka. Trwa w bezruchu długie minuty. Wierzy, że gdy otworzy oczy, zobaczy smugę światła sączącą się z sąsiedniego pokoju. Ta myśl chroni go przed krzykiem. Wreszcie dopada go sen – brat śmierci.

16.

Nie można się do końca i na całego izolować! Trafiłem wreszcie do baru. Po drodze kupiłem chleb i zapas cebuli. Ta ostatnia będzie mi nie tylko pożywieniem, ale i lekarstwem.

W spelunce postanowiłem opić piwem ostanie pracowite dni. Zgromadziłem w tym czasie spory zapas drewna.

Chciałem już wstać i wyjść, gdy zjawił się Hubert. Miał nietęgą minę. Zanim do mnie podszedł, zamówił dwa piwa. Siedliśmy przy oknie i bez zbędnego wstępu zaczął skarżyć się na bezużyteczność wiedzy zdobytej na studiach, której nie może wykorzystać w swojej pracy.

O, beznadziejo, pracuje kilkanaście dni, a już zdążył zaliczyć całą przestrzeń między uniesieniem i rozpaczą! Co będzie za rok?

A na co liczyłeś? Na katedrę i słuchaczy pragnących całej twojej wiedzy?

Nic nie odpowiedział. W milczeniu piliśmy piwo i z pewnością w milczeniu byśmy je dopili, gdyby do baru nie wpadł nagle mężczyzna. Trzymając się za usta, podbiegł do kontuaru, na chwilę się zatrzymał, a później siadł na jednym ze stołków. Wystraszona barmanka zaczęła krzyczeć. Mężczyzna chciał coś tłumaczyć, kiedy jednak odsłonił usta, plunął obficie krwią i zabrudził cały kontuar. Barmanka rzuciła się do wycierania lady i nieszczęśnika.

Z kim się biłeś? Pytała drżącym głosem.

Nie wiem, wybełkotał pijany w sztok mężczyzna, ale nieźle mu dałem!

Przecież ty nie masz zębów, jęknęła kobieta.

Wtedy stała się rzecz niesłychana. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni spodni trzy zęby, pokazał wokół i ryknął na cały bar:

O, kurka, to moje zęby! I wybiegł pędem na zewnątrz, plując krwią na lewo i prawo, jak przystało na wściekłe zwierzę.

Wykładaj tu literaturę, szepnąłem do Huberta. Ja wracam do Szopy!

I wyszedłem w zapadający się w nocy dzień.

17. Wspomnienia

Śmieję się cały dzień na myśl o zajściu w barze. Powinienem zapłakać. Ale jak płakać nad kimś, kto nie wie, że zęby, które nosi w kieszeni, należą do niego, a nie do rywala? Płakali już nad nimi Sokrates, Zaratustra, Chrystus i inni męczennicy za Prawdę. Wystarczy! Cieszę się, że jestem w Szopie, gdzie mam spory zapas drewna i jeszcze większy zapas ciszy. Ciemnogród zostaje coraz dalej...

Cieszę się, że jestem tutaj.

18.

Odwiedził mnie mój Zwariowany Przyjaciel.

Przyjechałem cię zaopatrzyć. Rzucił od progu.

W worku były ciepła odzież i buty, suszone owoce i sterta gazet. Tych ostatnich nie przyjąłem, a że nie chciał ich zabrać z powrotem, bez namysłu rozpaliłem nimi w kominku i zanim wypiliśmy herbatę, wieści z kraju i ze świata poszły z dymem, jak cała przeszłość.

Byłem u Klaudii i Marka, powiedział mimochodem.

I co jej powiedziałeś?

Żeby cię nie szukała, bo musisz mieć czas.

Co jeszcze?

Oddałem jej część twoich oszczędności.

Wystarczy im?

Do mojego następnego przyjazdu na pewno, odpowiedział i dodał: Trzymaj się!

Już wychodził, gdy zapytałem:

Powiedz mi, jak ty tu żyłeś?

Tu się jest! W takich miejscach, gdzie można kontemplować chwilę, człowiek naprawdę JEST!

I tyle go widziałem!

19. Sny

Tańczę z dziewczyną. Nie widzę jej twarzy, ale z całych sił pragnę, aby była piękna. Wyczarowuję z niewiadomego Afrodytę i czuję, że ziemia ucieka mi spod nóg. Pożądam jej warg i już mamy wzlecieć w miłosnym uścisku, kiedy pojawia się mnóstwo twarzy i głosów. Natarczywie przyglądają się nam i... czar pryska.

Przebudzenie i próba określenia czasoprzestrzeni.

Dopiero oczy Boga w oknie Szopy wszystko wyjaśniają.

Przed ponownym zaśnięciem jeszcze raz dziękuję mojemu Zwariowanemu Przyjacielowi za ciepłe ubranie i buty.

Na zewnątrz coraz zimniejsze noce.

20.

Nocą przychodzą żywi i umarli. Wczoraj znalazłem w pobliskiej kępie drzew kamienne żydowskie nagrobki, macewy. Dlaczego staruszek nie powiedział mi czegoś więcej? Czyżbyśmy mieli jeszcze się spotkać?

O zmroku poszedłem na miejsce naszego spotkania i rozpaliłem ogień na ziemi uświęconej krwią.

21.

Cały dzień spędziłem z Aleksym Zorbą i jego porażającą naturalnością. To jeszcze jedna cecha, której tak bardzo brakuje mieszkańcom Ciemnogrodu, a którą zwalczają z godną podziwu konsekwencją u każdej wolnej jednostki, jaka stanie im na drodze.

Najbardziej męczący był brak rozmów o książkach. Klaudia ciągle wyrzucała mi pracoholizm i zapijanie rozpaczy. A ja tak bardzo chciałem się śmiać, rozmawiać o książkach, muzyce, filmach, miłych chwilach z przeszłości. Nic jednak z tego nie wychodziło. Uciekałem więc, a po drodze zawsze zjawiał się ktoś, z kim można było wstąpić do baru. Uciekałem przed jej praktycznością! Nie mogłem tak dłużej i wyjechałem, wyemigrowałem, umarłem. Tkwię pogrzebany w Szopie. Leżę zatopiony w krajobrazie Krety, a wokół pełno życia, tańca, wina, kobiet i wszędzie tak pełno szalonego szczęściem, nawet w nieszczęściu, Zorby.