Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Syreny to historia sióstr, których losy dzielą wieki, ale w tajemniczy sposób łączy magia snów i morza.
2019: Lucy budzi się w pokoju swojego byłego chłopaka z rękami zaciśniętymi na jego gardle. Przerażona, ucieka do domu swojej starszej siostry w nadmorskiej Nowej Południowej Walii. I ma nadzieję, że Jess pomoże wyjaśnić jej sugestywne sny, które poprzedziły napaść na Bena – ale siostry nigdzie nie ma. A powinna być, bo szykuje autorską wystawę obrazów przedstawiających tajemnicze kobieco-syrenie postacie i statek z figurą syreny na dziobie. Te same motywy śnią się Lucy.
W oczekiwaniu na powrót siostry, do Lucy dochodzą podejrzane plotki z pobliskiego Comber Bay. Ośmiu zaginionych na przestrzeni dziesięcioleci mężczyzn. Niemowlę porzucone w morskiej jaskini. Echo kobiecych głosów dobiegające spośród fal. Czym więcej wie, tym bardziej realistyczne stają się jej sny…
1800: Mary i Eliza, młode Irlandki, zostają wysłane do kolonii karnej w Australii. Płyną statkiem z syreną na dziobie. W miarę oddalania się od lądu, zaczynają zauważać w swoich ciałach zmiany, których nie potrafią wyjaśnić.
Ta opowieść o kobiecej sile na długo pozostaje w pamięci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
Data ważności licencji: 2/13/2030
Tytuł oryginału: The Sirens
Redaktorka inicjująca: Katarzyna Lipnicka-Kołtuniak
Redaktorka prowadząca: Aleksandra Janecka
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Kamil Kowalski, Katarzyna Głowińska (Lingventa)
Grafika w tekście: pl.freepik.com
Copyright © 2025 by Emilia Hart Limited. All rights reserved.
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Dorota Stadnik
ISBN 978-83-287-3571-2
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz
Katie, która zainspirowała mnie do napisania tej książki, i Jackowi, który wierzył, że ją napiszę.
Ocean ma swoje ciche jaskinie.
NATHANIEL HAWTHORNE, Ocean
W roku 1788 brytyjskie statki dotarły do wybrzeża oddalonego o prawie dziesięć tysięcy mil od Anglii. Przywiozły skazańców, których przeciążony brytyjski system więzienny nie był już w stanie wchłonąć. Część nowo przybyłych pochodziła z Irlandii, kraju od stuleci zdominowanego przez Brytyjczyków. Zesłani z ojczyzny ludzie mieli stworzyć kolonię karną o nazwie Nowa Południowa Walia. W ciągu następnych osiemdziesięciu lat Brytyjczycy przetransportowali tysiące skazańców do Nowej Południowej Walii oraz pobliskich kolonii, nazwanych Ziemią van Diemena, Brisbane oraz kolonią Swan River. W roku 1901 połączyły się one z sąsiednimi koloniami i tak powstała Australia.
Rdzenni Australijczycy – Aborygeni oraz wyspiarze z Cieśniny Torresa – żyli na tych ziemiach od tysiącleci. Szacuje się, że przed rokiem 1788 na obszarze dzisiejszej Australii istniało ponad dwieście pięćdziesiąt języków rodzimych, będących odbiciem mnogości grup etnicznych reprezentujących różnorodne kultury. Brytyjska inwazja okazała się zabójcza dla Aborygenów i mieszkańców wysp Cieśniny Torresa. Odebrano im ziemię. Wielu straciło życie z rąk kolonizatorów i na skutek przywleczonych chorób zakaźnych. Po roku 1788 przedstawiciele ludów tubylczych stali się obiektem rasistowskiej polityki, mającej na celu ich „asymilację” ze społecznością białych Australijczyków. Stopniowo starano się pozbawić ich języka, kultury, ziemi. Efekty tych działań są odczuwalne do dzisiaj.
To bolesne dziedzictwo, o którym nie czuję się powołana pisać. Nie czuję się też uprawniona, by pisać o konsekwentnych i wytrwałych staraniach przedstawicieli rdzennych mieszkańców Australii usiłujących zachować swój język i własną kulturę. Zachęcam czytelników, aby sami zainteresowali się ich działalnością. Na początek polecam stronę Australijskiego Instytutu Studiów nad Aborygenami i wyspiarzami z Cieśniny Torresa (www.aiatsis.gov.au).
Comber Bay to miejsce fikcyjne. Do jego wykreowania zainspirowały mnie bezcenne wspomnienia z wizyt u rodziny w Batemans Bay na południowym wybrzeżu Nowej Południowej Walii. Pragnę także złożyć wyrazy szacunku ludowi Walbunja, pierwotnemu gospodarzowi tych ziem, oraz starszyźnie minionej i teraźniejszej.
Oddycha w rytm falowania morza.
Wdech.
Fale rozbijają się o skały, spienione wdzierają się do jaskini. Lodowata woda omywa palce jej stóp, drżące uda.
Wydech.
Przypływ cofa się, pozostawiając swoje dary. Lśniącą wstążkę wodorostów. Kawałki muszli perłowych jak kość.
Zaciska zęby, ale ból przeszywa ją na wskroś – intensywny, rozdzierający – i następny oddech jest krzykiem.
Kolejny skurcz. Krzyk ginie w ryku fal. Wie, że w tej ciemnej jaskini, otoczona śliskimi skałami, z których skapuje sól, jest bezpieczna, ale nienasycone morze wciąż trzeba karmić.
Trzęsącą się dłoń wkłada między nogi; wyczuwa pod palcami główkę dziecka pokrytą śliskim czepkiem.
Teraz.
Zadziera sukienkę, wsuwa rąbek tkaniny do ust i zaciska na niej zęby, zbiera siły. Prze ostatni raz, jej ciało pęka na pół i opróżnia się utrudzone, a ona bierze dziecko w ramiona. Dotyka maleńkich dłoni przypominających rozgwiazdy, półprzymkniętych powiek, jasnoróżowych ust.
Daje sobie tę jedną bezcenną chwilę. Potem wstaje, dygocząc na całym ciele, z kwilącym dzieckiem u piersi.
Poniżej wejścia do jaskini rozkołysane morze przelewa się przez skały i czeka.
PONIEDZIAŁEK, 11 LUTEGO 2019 ROKU UNIWERSYTET HAMILTONA HUME’A BROKEN HILL, NOWA POŁUDNIOWA WALIA AUSTRALIA, 900 KILOMETRÓW W GŁĘBI LĄDU
Budzi ją krzyk.
W pokoju wisi zapach stęchlizny i snu. Czuje przyspieszone tętno, delikatne włókna szyi. Paznokcie wbite w jej ręce.
Szary świt przesącza się przez listwy żaluzji. W słabym świetle Lucy widzi pod sobą Bena z oczami rozszerzonymi strachem. Pęknięte naczynko twardówki jego lewego oka przypomina czerwoną gwiazdę. Lucy zrywa się i cofa na chwiejnych nogach.
– Lucy – charczy Ben, trzymając się dłonią za szyję – co ty rob…?
Słowa więzną mu w gardle, ma zduszony głos.
Zduszony. Jej dłonie na jego szyi, jego wytrzeszczone oczy.
Dusiła go.
Ben siada i zapala lampkę. Lucy odskakuje od niej jak spłoszone zwierzę. Na korytarzu słychać kroki. Pukanie do drzwi.
– Ej, Ben! Wszystko w porządku? Słyszałem jakieś…
Lucy porusza się wolno jak w wodzie. Puls jej szaleje, czuje go w gardle. Ben kaszle. Wzywa pomocy.
Ktoś napiera na drzwi od zewnątrz. Lucy chwyta gałkę spoconymi palcami, żeby się na niej wesprzeć. Uszkodzony rygiel ustępuje. Gwałtownym szarpnięciem Lucy otwiera drzwi na oścież, przeciska się obok Nicka, współlokatora Bena, wypada na korytarz i pędzi po schodach na górę do swojego pokoju.
Wpada do środka, opiera się plecami o drzwi i dyszy ciężko, usiłując zrozumieć, co zaszło. W jej pokoju jak zawsze panuje porządek, książki ułożone w staranny stos leżą na biurku i nocnym stoliku, ale pościel jest zmiętoszona, a powietrze nieświeże. Wilgotne prześcieradło wydaje się nasiąknięte jej potem.
Lucy próbuje odtworzyć w pamięci wczorajszy wieczór. Chcąc uniknąć spotkania z ludźmi w stołówce, opuściła kolację. Żołądek oszukała herbatą imbirową z ulubionego kubka, który przywiozła z domu. Włączyła podcast i położyła się do łóżka z nadzieją, że słuchanie odwróci jej myśli od Bena i jego postępku.
Miała sen. Teraz go sobie przypomina. Lodowata woda omywa jej ciało, kamienie wbijają się w podeszwy stóp, pod głową skała. Gorący oddech jakiegoś mężczyzny na jej twarzy, jego palce wbite w jej skórę – strach pomieszany z rozpaczliwą potrzebą walki o przetrwanie…
Wyrwana ze snu zorientowała się, że siedzi okrakiem na Benie z dłońmi zaciśniętymi na jego szyi. Z przerażenia drętwieją jej palce i wargi.
Lunatykowała. Pierwszy raz w życiu.
Przygląda się swoim dłoniom. Obserwuje, jak drżą. Czyżby chciała skrzywdzić Bena – może nawet zabić – za to, co jej zrobił? Czy to był tylko sen, który wciąż trwa jak nieprzyjemny posmak w ustach – dławiący strach, instynktowna chęć walki o przetrwanie? Zupełnie jakby układ limbiczny mózgu pchnął ją do pokoju Bena niczym marionetkę poruszaną przez lalkarza.
W przypływie paniki zerka w stronę okna i widzi wschodzące słońce, które barwi niebo na różowo. Dostrzega ruch. Zarys munduru z odblaskowym napisem. Pracownik ochrony kampusu. Ben albo jego współlokator Nick musieli go wezwać po jej ucieczce.
Wyobraża sobie relację Bena: „Obudziłem się, a ona mnie dusiła. Próbowała mnie zabić”. Myśli jej się mącą. Usiłuje uspokoić oddech, ale nie może. Panika narasta, gorąca krew pulsuje w ciele.
Na pewno przeprowadzą dochodzenie. Zawieszą ją, może nawet wydalą ze studiów. Czy wezwą policję? Aresztują ją pod zarzutem napaści?
Wszystko, na co ciężko pracowała i o czym marzyła, przepadnie. Wyobraźnia podsuwa Lucy obraz Bena: sińce na szyi, ślady paznokci na skórze. To jej sprawka. Nawet jeśli tego nie pamięta, nawet jeśli wtedy spała.
Tylko kto w to uwierzy, zwłaszcza po tym, co zaszło?
Przecież wszyscy już i tak stanęli po jego stronie.
Pot spływa jej spod pach. Ogarnia ją przemożna chęć ucieczki.
Uciec, ale dokąd? Do rodziców nie pojedzie. Musiałaby przyznać, że ona, ich dobra córka, kogoś zaatakowała. Co gorsza, musiałaby wyjaśnić powód, powiedzieć, co zrobił Ben. Nie, wykluczone. A jeśli nie do rodziców, to do kogo? Kto pomoże, zapewni schronienie, póki sama nie wymyśli, co dalej, jak wszystko naprawić?
I wtedy pojawia się odpowiedź. Lucy szybko się przebiera, wyjmuje z szafy niedużą torbę. Bielizna. Ubranie. Chusteczki nawilżane. Balsam do ciała. Laptop. Ładowarka. Notes. Wrzuca to wszystko do torby trzęsącymi się rękami.
Otwiera szufladę biurka, wyjmuje zniszczoną pocztówkę, przeciąga palcem po adresie na odwrocie.
Cliff House, 1 Malua Street, Comber Bay.
Jest tylko jedno miejsce, dokąd może pojechać. Tylko jedna osoba, która ją zrozumie.
Droga ciągnie się bez końca, zlewając się z horyzontem. Za oknem pusty busz, kilometry pustego buszu. Stado kakadu różowych – ulubione ptaki matki – podrywa się z uschniętego drzewa, gdy samochód przejeżdża obok.
Jak okiem sięgnąć, nie widać innych aut. Jest sama.
Sięga po iPhone’a leżącego na siedzeniu pasażera i przytrzymuje go udami, żeby wybrać numer siostry. Po kilkunastu sygnałach – Lucy wstrzymuje oddech w przerwie między nimi – w telefonie rozlega się kliknięcie.
– Jess? – rzuca Lucy z nadzieją, przez ściśnięte gardło. Wtedy na linii słychać jasny i stonowany głos jej siostry. Nagrany na sekretarkę.
– „Cześć, tu Jess Martin. Nie mogę teraz rozmawiać…”
– Cholera – szepcze Lucy i się rozłącza.
Powtarza w myślach, że nic nie szkodzi. Że Jess w końcu odbierze i będzie wiedziała, jak pomóc.
Tylko czy na pewno?
PONIEDZIAŁEK, 11 LUTEGO 2019 ROKU
Telefon dzwoni kilka godzin później. Lucy zjeżdża na pobocze. Czuje ulgę. Przez chwilę jest przekonana, że to Jess oddzwania.
Tymczasem dzwoni jej przyjaciółka. Em. Em, dziewczyna o sianowatych włosach i zawsze zrobionych paznokciach, która czekała na nią przed zajęciami o dziewiątej rano. Em, która napisała do niej już pięć wiadomości.
Lol zaspałaś?
Nie wierzę, że zostawiłaś mnie samą na wykładzie w poniedziałek rano. To okrutne
tak serio, wszystko w porządku?
Hej, właśnie spotkałam Nicka. Mówi, że zaatakowałaś Bena! Lucy, co się dzieje?
Zadzwoń.
Lucy ociera oczy wierzchem dłoni. Bierze głęboki wdech, żeby się uspokoić.
To na nic. Twarz pali ją na samo wspomnienie, jak ufna się okazała, jak naiwna.
Przespała się z Benem tuż przed letnimi wakacjami. W grudniu, ostatniej nocy przed wyjazdem wszystkich studentów z kampusu. Od razu się zorientowała, że dla niej to więcej znaczy niż dla niego. Zdradziła go wprawa, z jaką rozpiął i zdjął jej stanik, łatwość, z jaką w nią wszedł. Wciąż pamiętała najdrobniejsze wrażenie, każde westchnienie. Jakby wiedziała już wtedy, że to się więcej nie powtórzy. Przecież jak ktoś taki jak Ben – Ben o pięknie umięśnionych ramionach i ciemnych lśniących włosach – mógł zwrócić uwagę na kogoś takiego jak ona?
A jednak ją zaskoczył. Pisał do niej w trakcie przerwy wakacyjnej, wysyłając linki do filmików z kotkami i memów na Twitterze. Raz nawet rozmawiali przez telefon, wymieniali wrażenia na temat czytanych książek (on po jej rekomendacji kupił Z zimną krwią, a sam polecił jej Joe Cinque’s Consolation). Wszystko szło tak gładko i naturalnie, że Lucy zaczęła się obawiać, czy przypadkiem ich relacja nie dryfuje w stronę przyjaźni. Wtedy już nigdy nie poczuje jego palców na swoich udach, warg muskających ucho.
Aż raz, kilka dni przed początkiem ostatniego roku studiów, zebrała się na odwagę i zapytała Bena, czy chce zdjęcie.
Nigdy przedtem nie dała nikomu swojej fotografii. Przede wszystkim dlatego, że nikt jej o to nie prosił. Niby po co miałby prosić? Kto chciałby zobaczyć ją bez ubrania?
Przypomniała sobie westchnienie Bena, gdy w nią wchodził, sposób, w jaki całował delikatną skórę nad obojczykiem. Jakby nie dostrzegał rysunku spękanej skóry między jej piersiami. Był inny. Czuła to. Przy nim była bezpieczna.
Serce w niej zamarło, gdy czekała na odpowiedź. Minuty zdawały się wiecznością. Najpierw niebieskie kropki, potem ekscytujący komunikat: „Ben pisze”.
„Zależy” – odpowiedział. „Jeśli to będzie twoje zdjęcie, to tak”.
Wytrwale ustawiała światło z nadzieją, że miękka poświata lampki nocnej skryje mankamenty skóry. Zrobiła dziesiątki ujęć. Tak bardzo pragnęła wyglądać dla niego pięknie.
Była zadowolona ze zdjęcia, które ostatecznie wybrała. Promienny blask oczu, wilgotne usta. Sposób, w jaki światło lampki złociło piersi. Reszta ciała spowita miękkim cieniem.
„Rany” – napisał. „Jesteś piękna”.
Przyjrzała się fotografii świeżym okiem i pomyślała, że Ben może mieć rację.
Z utęsknieniem wyczekiwała powrotu na uczelnię, tak bardzo chciała go już zobaczyć, kontynuować tę znajomość od punktu, w którym ją przerwali. Ale on konsekwentnie unikał jej wzroku na popołudniowym wykładzie we wtorek i pognał na następne zajęcia, zanim zdążyła się z nim przywitać. Co dziwniejsze, inni też wyraźnie jej unikali. Koledzy i koleżanki z grupy rozstępowali się, szepcząc do siebie nawzajem, gdy przechodziła obok. Morze Czerwone plotek.
Pomyślała, że wszyscy już wiedzą o niej i Benie i dlatego tyle o niej gadają. To jej nawet schlebiało.
Jak bardzo się myliła.
Em pierwsza zobaczyła filmik na TikToku i przysłała jej link.
„Bardzo mi przykro”, napisała, „ale gdyby chodziło o mnie, wolałabym wiedzieć”.
Wstrząs doznany na widok własnego ciała na ekranie spotęgowała piosenka Monster Mash wykorzystana jako podkład muzyczny. Wszystko było widoczne, mimo filtra. Pobrużdżona biel skóry na tułowiu, srebrzyste smugi na piersiach, na wewnętrznej stronie nadgarstków.
Najgorszy był wyraz jej twarzy – opromienionej zaufaniem.
Lucy włącza kierunkowskaz przed powrotem na drogę, chociaż w zasięgu wzroku widzi tylko jedną furgonetkę daleko przed nią. Zaciska na kierownicy dłonie lepkie od potu.
Dlatego musi uciec. Dlatego nikt nie uwierzy, że nie zamierzała zrobić krzywdy Benowi; że lunatykowała, gdy przyśnił się jej nocny koszmar; że nie wiedziała, co robi.
Ben wcale tego nie chciał. Tak odpowiedział, gdy zapytała wprost. Owszem, udostępnił jej zdjęcie niektórym znajomym na WhatsAppie, ale przecież zawsze jakieś fotki sobie przesyłali. Nie spodziewał się – nie wierzył! – że ktoś okaże się okrutny i wrzuci to na TikToka.
Bardzo żałował i było mu przykro.
Lucy z trudem przełyka ślinę, gdy przypomina sobie podpis i komentarze.
To uczucie, gdy twoja dziewczyna jest prawdziwą gorgoną
Ohyda
Strach się bać
W swojej naiwności była zaskoczona, jak niewiele uniwersytet chciał zrobić w tej sprawie, jak ją zlekceważyli.
– To przecież przestępstwo, prawda? – zapytała prorektorkę do spraw studenckich, kobietę po czterdziestce z wieloma kółkami w każdym uchu. – Rozsyłanie intymnych zdjęć bez czyjejś zgody. Sprawdziłam. Zamierzam iść z tym na policję.
Kobieta skrzywiła się i podsunęła jej pudełko chusteczek, chociaż Lucy wcale nie płakała.
– Proszę, żebyś najpierw dobrze to przemyślała – odparła. – Rozumiem twoją złość… naprawdę rozumiem, ale wszyscy popełniamy błędy. Coś takiego może zniszczyć Benowi życie. Sama mam syna i…
Lucy wściekła wstała z krzesła i wyszła z gabinetu.
Czy Ben nie zniszczył jej życia? Od chwili, gdy się dowiedziała o tym filmiku, prawie cały tydzień nie wychodziła z pokoju. Na wykładach siadała jak najbliżej wyjścia, opuszczała salę, kiedy inni dopiero podnosili się z miejsc, zanim setka głów zwróci się w jej stronę. Materiał został wprawdzie usunięty za naruszenie regulaminu TikToka, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że ludzie zrobili zrzuty ekranu i że jej zdjęcie wciąż krąży za pośrednictwem Facebooka, WhatsAppa i Snapchata. Dzień wcześniej, kiedy zamówiła kawę w kampusowej kawiarni, chłopak, który podawał jej kubek, spojrzał na nią znacząco, a potem poczerwieniał.
Zupełnie jakby cały świat to widział. Jakby to miało się ciągnąć za nią już zawsze.
Dwa lata temu, na inauguracji, rektor zasugerował, żeby przyjrzeli się kolegom i koleżankom siedzącym obok.
– To najlepszy kierunek dziennikarski w kraju – oznajmił. – Nasi absolwenci pracują wszędzie, od Sky News po „New York Timesa”. Większość dziennikarzy w „Sydney Morning Herald” i „The Age” studiowała w Hamilton Hume. Pamiętajcie o tym w trakcie studiów. Młody mężczyzna i młoda kobieta obok was są nie tylko waszymi znajomymi ze studiów, ale także przyszłym kolegą i przyszłą koleżanką po fachu.
Słowa rektora wciąż dźwięczały w głowie Lucy. Przyszli koledzy i przyszłe koleżanki byli świadkami jej hańby. Czy po tej historii mogła jeszcze myśleć o karierze dziennikarskiej?
Mimo wściekłości wciąż rozpamiętywała swoje spotkanie z prorektorką do spraw studenckich, która zasiała w niej wątpliwości. A jeśli policja też podejdzie do tego lekceważąco? Wtedy wyczerpią się jej możliwości. Poza tym ojciec Bena, prawnik z zakresu prawa pracy, był zatrudniony w renomowanej kancelarii w Melbourne. Jeden z tych, którzy reprezentują pracodawców zamiast pracowników – podsumował go szyderczo Ben. Nienawidził ojca za – jak to ujął – „oliwienie machiny kapitalizmu”. Lucy jednak wątpiła, czy ta nienawiść powstrzyma Bena przed prośbą o pomoc w razie potrzeby. Z takim człowiekiem miałaby do czynienia, gdyby zgłosiła sprawę na policję.
Przez trzy dni zachodziła w głowę, co zrobić. A dzisiaj nad ranem ocknęła się z rękami zaciśniętymi na szyi Bena, zupełnie jakby jej ciało podjęło decyzję za nią.
Cóż… Teraz nie może powiedzieć policjantom o nagraniu. Nie po tym, co zrobiła.
Musi się skupić, żeby dotrzeć do Jess. Nie może zasnąć. Przed nią jeszcze dwanaście godzin jazdy. Siostra przeprowadziła się ostatnio do Comber Bay na południowym wybrzeżu. Lucy nigdy tam nie była. Ma tylko adres Jess, która we wrześniu przysłała jej życzenia na urodziny. Ta pocztówka leży teraz na desce rozdzielczej auta. Przedstawia wysoki klif wyrastający z morza, oblany światłem zachodzącego słońca i pobrużdżony zagłębieniami spowitymi cieniem. Napis ozdobną czcionką informuje, że to Devil’s Lookout w Comber Bay. Kiczowaty widoczek Diabelskiego Urwiska dla turystów. Dziwne, zupełnie nie w stylu Jess. Zwykle kartki robi sama, o ile pamięta, żeby je w ogóle wysłać.
Tekst na odwrocie brzmi:
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Lucy. Przepraszam, że nie odzywałam się przez tyle miesięcy. Bardzo chcę się z tobą zobaczyć i nadrobić zaległości. Daj znać, jeśli będziesz miała ochotę kiedyś mnie odwiedzić. Tu jest pięknie. Mam nadzieję, że urodziny będą udane. Ściskam cię mocno. Jess
Dla Lucy to było za mało i za późno. Wciąż robiło się jej przykro na wspomnienie, jak chłodno potraktowała ją siostra, kiedy ostatni raz się widziały – ponad rok temu, w Boże Narodzenie 2017 roku.
Wtedy liczyła na to, że odbudują siostrzaną więź osłabioną latami rozłąki. Przyjechała do Sydney na weekend podczas przerwy świątecznej. To był pomysł Jess. Lucy bardzo to przeżywała. Na siedzeniu pasażera w aucie siostry czuła się jak dziecko. Nerwowo przyciskała do piersi plecak trzymany na kolanach i cicho odpowiadała na ostrożne pytania Jess. W szkole wszystko w porządku? Wciąż śpiewasz w chórze? Nadal planujesz zostać dziennikarką?
Jesteś szczęśliwa?
Kiedy dotarły do ciasnawej kawalerki Jess w Marrickville, Lucy była kompletnie wyczerpana i czuła szarpiącą tęsknotę za domem. Ale siostra najwyraźniej starała się przygotować mieszkanie na jej przyjazd. Na sofie leżała świeża pościel, a sfatygowany dywan nosił ślady niedawnego odkurzania. Jess przygotowała nawet ulubione danie Lucy: wegetariańskie chili, w którym dominował smak przypalonego czosnku.
Skrępowanie Lucy ustąpiło dopiero po kolacji, gdy siostra zaczęła przeglądać kolekcję płyt i jej wybór padł na album Nicka Cave’a The Good Son.
– Tata to uwielbia – powiedziała Lucy, kiedy pokój wypełniły melancholijne dźwięki pianina w utworze The Ship Song.
– Wiem. – Jess uśmiechnęła się szeroko. – Ja też lubię ten kawałek.
Naśladując afektowany sposób śpiewania ich ojca, wskoczyły na sofę i rozłożywszy szeroko ramiona, zaczęły wykrzykiwać słowa piosenki. Kilka chwil później śpiewały już na serio – obie miały piękne głosy, głębokie i dźwięczne mimo drobnej postury – i tańczyły walca. Sunęły w obrotach po małej przestrzeni, taranując stosy książek i rozrzucając wkoło przybory do rękodzieła artystycznego. Lucy poczuła, że cofa się w czasie; znowu miała pięć lat i balansowała na stopach starszej siostry przy piosenkach zespołu The Wiggles.
Sąsiad Jess upomniał się o ciszę wściekłym waleniem w ścianę. Kiedy piosenka dobiegła końca, Lucy nie mogła złapać tchu. Oczy Jess błyszczały i przez chwilę Lucy miała wrażenie, że siostra się rozpłacze. Może wspomnienie ojca było dla niej bolesne. Przez lata Lucy czuła niezrozumiałe dla siebie napięcie między ojcem a siostrą.
Kiedy zapytała, czy wszystko w porządku, Jess jedynie się uśmiechnęła i oznajmiła, że przygotuje im gorącą pitną czekoladę „z odrobiną Baileysa, tylko nie mów mamie”.
Przez resztę weekendu wędrowały po ulubionych sklepach i galeriach Jess. Obśmiewały pijanych turystów w Circular Quay i żartowały, że zrobią sobie podobne tatuaże, gdy Lucy będzie starsza. Zdawało się, że ich specjalny język z dzieciństwa Lucy – która uwielbiała wspominać, jak starsza siostra śpiewała z nią i rysowała – powraca.
Po wizycie Lucy w Sydney Jess zaczęła nawet dzwonić – raz w tygodniu na komórkę – zamiast jak przedtem ograniczać się do lakonicznej wymiany zdań z młodszą siostrą po nieregularnych telefonach do matki. Potem nagle kontakt ustał, a podczas ostatniego Bożego Narodzenia Jess prawie nie odzywała się do Lucy, przez co ta łykała łzy przy kolacji wigilijnej.
Dlatego kiedy dostała pocztówkę urodzinową ze zdawkowymi przeprosinami, odpowiedziała krótko i chłodno.
„Dzięki za kartkę” – napisała. „Urodziny były udane”.
Zaproszenie zignorowała. Nie zniosłaby kolejnego odrzucenia.
Teraz musi jednak odłożyć wszystko na bok. Jess to jedyna znana jej osoba, która lunatykuje i może wyjaśnić, co się dzieje i jak sobie z tym radzić.
Kiedy Lucy miała pięć, może sześć lat, widziała lunatykującą siostrę podczas jednej z jej rzadkich wizyt w domu w czasach studiów na uczelni artystycznej. Tamtej nocy obudził ją jakiś przeraźliwy dźwięk, który w pierwszej chwili wzięła za głos potwora. Po chwili zorientowała się, że to głuchy pomruk kranu w kuchni.
Przytrzymując się poręczy obiema rękami, ostrożnie zeszła po schodach na parter, do kuchni. Pulchnymi ramionami nie sięgała przełącznika i nie mogła zapalić światła.
Jess stała nieruchomo przy zlewie. Z kranu lała się woda. Na widok szeroko otwartych niewidzących oczu siostry Lucy obleciał strach, mimo to podkradła się do niej i pociągnęła ją za rękę. Jess nie zareagowała. Z jej oczu wyzierała taka pustka, że Lucy pobiegła z powrotem do pokoju, wskoczyła do łóżka i schowała się pod kołdrę.
Później, już po powrocie Jess do Sydney, zapytała tatę o to, co widziała. Wciąż pamięta wyraz jego twarzy, nagłe napięcie, jakby opadła kurtyna. Drżenie rąk, gdy wsypywał do miseczki płatki śniadaniowe. Pokrył to śmiechem, zwichrzył jej włosy.
– Nikt jej nie zaczarował, gąsiorku. Niektórzy ludzie, tak jak Jess, chodzą we śnie. Nie ma się czego bać, naprawdę.
W połowie drogi do Comber Bay Lucy zatrzymuje się w przydrożnym motelu. Mrugający neon WOLNE MIEJSCA nasuwa jej skojarzenia z Psychozą. Kobieta w recepcji unosi brwi. Spodziewałaby się raczej kierowcy ciężarówki w długiej trasie niż dziewczyny metr pięćdziesiąt pięć obciętej na jeża. Bierze od Lucy gotówkę i rzuca na kontuar mosiężny klucz. Sądząc po gąszczu kluczy na tablicy za plecami recepcjonistki, Lucy jest jednym z nielicznych gości.
Korytarze w motelu śmierdzą zleżałą wykładziną i papierosami. Na ścianach wiszą stare reklamy herbaty Bushells i piwa Victoria Bitter. Stoi automat, w którym Lucy kupuje paczkę chipsów i dwa KitKaty; postanawia nie sprawdzać terminu przydatności. Obok automatu wisi śpiewająca ryba z gumowymi płetwami i zielonkawą łuską. Lucy wzdryga się na wspomnienie snu towarzyszącego jej lunatykowaniu poprzedniej nocy. To tylko strzępki, ale wystarczą. Słona woda w nozdrzach, palce wbite w skórę, kamień pod głową. Nie chce pamiętać więcej.
W pokoju panuje zaduch. Zasłony pełne pajęczyn są zaciągnięte – ich kwiatowy wzór pasuje do narzuty na łóżku. Lucy rozsuwa je i widzi autostradę. Zasnuty kurzem horyzont barwi się na różowo. Ciężarówki mkną drogą z wizgiem opon. Na myśl o godzinach za kierownicą czekających ją jutro czuje strach. Wyobraża sobie ciężkie powieki, niepewne dłonie na kierownicy. Zgrzyt metalu, dźwięk tłuczonego szkła.
Nie może być rano zmęczona.
Musi spać.
Nie opuszcza jej wspomnienie szyi Bena w uścisku jej dłoni, obawy o to, co mogłaby zrobić – kogo skrzywdzić – w stanie nieświadomości.
Nie wolno jej zasnąć.
Opada na łóżko i krzywi się, czując sprężyny przez cienki materac. Posłucha czegoś, potrzebuje rozpraszacza. Podcast. Najbardziej lubi podcasty kryminalne oparte na faktach, ale sprawdza się wszystko, co dotyczy przestępstw i śledztw. Kojące brzmienie znajomego głosu, łamigłówka dla mózgu, aż myśli się uspokoją, spowolnią i wyczerpanie weźmie górę.
Miała czternaście lat, gdy pierwszy raz wysłuchała podcastu Seryjny. Głos Sarah Koenig coś w niej rozbudził, ukształtował plastyczny młody umysł. Zafascynowana pytaniem o winę i niewinność śledziła kolejne odcinki, zżerana ciekawością i coraz bardziej łaknąca odpowiedzi. To było upajające, zupełnie jak pierwszy łyk napoju gazowanego z domieszką alkoholu. Niebezpieczna słodycz nafaszerowana chemią.
Wtedy postanowiła zostać dziennikarką. Chciała mówić do mikrofonu, rozwikływać historię jak kłębek splątanej wełny. Chciała walczyć z niesprawiedliwością jedyną liczącą się bronią: prawdą.
Taki przynajmniej miała plan.
Czy po tym, co zrobiła, pozwolą jej skończyć studia?
A jeśli jakimś cudem pozwolą, to czy ona zdecyduje się tam wrócić?
Nie wie, czy zniesie to upokorzenie. Wystarczająco boli ją świadomość, że wszyscy w sali wykładowej, na stołówce czy w uniwersyteckim barze widzieli ją taką obnażoną i wyuzdaną. Co powiedzą na wieść, że zaatakowała Bena? Nawet jeśli zgodnie z prawdą przyzna, że wtedy lunatykowała, w ich oczach pozostanie nienormalna. Niezrównoważona.
Jest jeszcze coś. Coś, co postawiło pod znakiem zapytania jej mniemanie o sobie, cały plan na życie. Powód, dla którego w ogóle postanowiła studiować dziennikarstwo.
Po spotkaniu z prorektorką do spraw studenckich zaczęła mieć wątpliwości. Kobieta zniechęcała ją do kontaktu z policją, do powiedzenia prawdy. Lucy czuła się jak fanatyczka religijna w kryzysie wiary. Jaki pożytek z broni, której ludzie boją się użyć?
Teraz przewija aplikację z podcastami, nie bardzo wiedząc, czy potrzebuje jakiegoś nowego rozpraszacza czy czegoś dobrze znanego i krzepiącego. I wtedy o czymś sobie przypomina.
Ściągnęła ten odcinek kilka miesięcy temu, kiedy usłyszała od rodziców, dokąd przeprowadza się Jess. Comber Bay. Znała tę nazwę. Każdy Australijczyk interesujący się choćby przelotnie prawdziwymi przestępstwami czy kryminalnymi tajemnicami słyszał o tym miejscu. Comber Bay ma złą sławę, tę nazwę wypowiada się na jednym oddechu ze wspomnieniem niezidentyfikowanego mężczyzny z plaży Somerton czy ze wzmianką o zniknięciu rodzeństwa Beaumont. Senne miasteczko na południowym wybrzeżu przypomina prawdziwą Wiszącą Skałę.
Dziwne, że niektóre sprawy popadają w zapomnienie, a inne żyją w zbiorowej świadomości, unieśmiertelniając ofiary. Oczywiście, sama tajemnica – nierozwiązana zagadka, mylne tropy i praca detektywów – to istotny element tego zjawiska. Według Lucy w przypadku Comber Bay chodzi o coś więcej. To jedna z tych rzadkich sytuacji, w których zaginionymi (lub ofiarami – o ile hipoteza o seryjnym zabójcy jest słuszna) są mężczyźni.
Cykl jest częścią lubianego przez Lucy podcastu. Prowadzi go anonimowy Australijczyk o kojąco monotonnym głosie i godnej podziwu skrupulatności. Comber Bay – australijski Trójkąt Bermudzki. Chwytliwy tytuł. Nic dziwnego, że przyciągnął wielu słuchaczy.
Lucy wybiera Część 1 – Devil’s Lookout. Kiedy w słuchawkach rozbrzmiewa złowieszczy motyw muzyczny, znowu zadaje sobie pytanie, dlaczego Jess przeprowadziła się do miejsca o tak złej sławie. Wątpi, żeby siostrę interesowały prawdziwe historie kryminalne – Jess jest w końcu artystką zanurzoną w emocjach, wrażeniach, pięknie. Nie czyta bieżących wiadomości.
Malownicze nadmorskie miasteczko położone dwieście kilometrów od Sydney kryje w sobie niewyjaśnioną tajemnicę… Między rokiem tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym a tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym na tym piaszczystym wybrzeżu zaginęło ośmiu mężczyzn: Samuel Hall, Pete Lawson, Bob Ruddock, William Goldhill, Daniel Smith, Alex Thorgood, David Watts i Malcolm Biddy. Różni ich wiek, zawód, pochodzenie społeczne, a łączy jedno: wszyscy zniknęli bez śladu.
W trakcie słuchania Lucy wyjmuje z plecaka tubkę leczniczej maści, odkręca ją i krzywi się na znienawidzoną chemiczną woń. Wciera maść w srebrzyste spękania i zawijasy na goleniach.
Czy ci mężczyźni utonęli jak dwudziestu pływaków, których pochłonął nurt zdradliwego Babinda Creek w Queensland? A może padli ofiarą zabójcy, który od przeszło trzydziestu lat pozostaje nieuchwytny i unika sprawiedliwości?
Lucy zamyka okno – szyby są na tyle cienkie, że jej uszu wciąż dobiega rytmiczny szum autostrady. Rygluje drzwi.
Czy za zniknięciem mężczyzn stoi jakieś niewyjaśnione zjawisko naturalne? Co z dziwnym przypadkiem Baby Hope znalezionego przy Devil’s Lookout w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym drugim roku?
Zajmiemy się tymi tematami w dwuczęściowym cyklu Comber Bay – australijski Trójkąt Bermudzki.
Przed pójściem spać Lucy przestawia krzesło stojące przy porysowanym biurku i klinuje nim gałkę w drzwiach. Ma nadzieję, że to wystarczy.
koniec darmowego fragmentu zapraszamy do zakupu pełnej wersji
