Sylwester bez fajerwerków? - Karolina Wilczyńska - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Sylwester bez fajerwerków? ebook i audiobook

Karolina Wilczyńska

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Sylwestrowa noc, to czas świętowania i szampańskiej zabawy. Ale czy dla wszystkich?

W ostatnią noc roku wielu próbuje zostawić za sobą to, co złe i zacząć od nowa. Czy to może się udać?

 

Co łączy młodego pracownika korporacji, dziewczynę wychowywaną przez samotną matkę, elegancką panią prezes, chłopaka z blokowiska i studentkę, która swoje serce oddała zwierzętom? I czy sylwestrowa noc zmieni coś w ich życiu? Będą strzelać korki szampanów? A może tym razem nie będzie fajerwerków?

Tak czy inaczej, nowy rok to przecież zawsze dobra okazja na nowy początek. A od nas zależy, co będzie dalej…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 5 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kim Sayar

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Światło poranka było blade i chłodne, jakby ktoś przykrył słońce srebrzystą, półprzezroczystą tkaniną. Przenikało przez firankę w pokoju Kasi, rozlewając się po ścianach o barwie rozmytego błękitu. Dziewczyna leżała jeszcze pod kołdrą, skulona na boku, z dłonią podłożoną pod policzek.

Otworzyła oczy powoli, jakby walczyła z ciężarem snu. Wokół panowała cisza, którą przerywało jedynie ciche tykanie zegarka stojącego na półce z książkami. Przez chwilę patrzyła w sufit, na cienkie pęknięcie biegnące od rogu. Dobrze je znała, często śledziła je wzrokiem, gdy wieczorami rozmyślała o swoim życiu.

Westchnęła cicho, odrzuciła kołdrę i usiadła na brzegu łóżka. Czując chłód drewnianej podłogi, od razu wsunęła stopy w ciepłe kapcie w renifery, które dostała od babci dwa lata temu. Nie były szczególnie ładne, ale lubiła je, bo zapewniały ciepło. Odgarnęła niesforne jasne włosy, których kosmyki przykleiły się jej do twarzy podczas snu.

Na stoliku nocnym leżał jej telefon. Sięgnęła po niego z nadzieją – choć sama przed sobą udawała, że jej nie ma. Ekran był uporczywie pusty. Żadnej wiadomości, żadnego powiadomienia. W sumie nie spodziewała się niczego innego, a jednak zawsze w takiej chwili odczuwała ukłucie zawodu. Koleżanki z klasy żyły innym rytmem: planowały stroje na sylwestrowe imprezy, rezerwowały stoliki w klubach, umawiały się na wspólne zakupy. Ona tak nie potrafiła, nie umiała odnaleźć się wśród rówieśników. Miała tylko swoje koty.

Podniosła się i stanęła przed lustrzanymi drzwiami szafy. To, co zobaczyła, nie było dla niej zaskoczeniem – wysoka szczupła sylwetka, blada twarz z dużymi szarymi oczami – nic nadzwyczajnego, uosobienie przeciętności. Czuła się przezroczysta, niewarta nawet spojrzenia. Przejechała dłonią po policzku, potem po ustach, suchych i lekko popękanych od zimowego powietrza. Westchnęła cicho i odwróciła wzrok.

Pod oknem stały torba z suchą karmą i kilka pudełek z mięsnymi saszetkami dla kotów. Kasia odparu tygodni myślała tylko o czarnej kotce i jej małym kociaku. To one wypełniały jej każdą wolną chwilę. Kilka razy dziennie szła na pobliskie osiedle, ciesząc się, że znów je zobaczy. Kotka była nieufna, ale pozwalała już podejść na odległość kilku kroków. A kociak – maleńki, trzęsący się jak osika – czasem próbował naśladować matkę i syczał, wystawiając łebek zza krzaków.

Uśmiechnęła się na tę myśl. Uśmiech jednak szybko zgasł, gdy przypomniała sobie, że kolejny raz będzie musiała tłumaczyć się matce – chłodnej, zawsze zajętej, krytycznej. Niby nie była przeciwniczką kotów, ale też nie rozumiała, dlaczego córka codziennie biega po osiedlu za jakimiś bezdomnymi zwierzętami. „Masz za dużo wolnego czasu – powtarzała. – Zajmij się czymś konstruktywnym”.

Po szybkiej porannej toalecie Kasia otworzyła szafę i wyjęła gruby zielony sweter z szerokimi rękawami. Na moment wtuliła w niego twarz – pachniał płynem do płukania. Wciągnęła go przez głowę i od razu poczuła ciepło. Następnie włożyła grube rajstopy, a na nie czarne dżinsy.

Cicho zeszła na dół i przy drzwiach bezszelestnie wsunęła stopy w buty. Potem sięgnęła po kurtkę, szalik i czapkę – niebieską, wełnianą, z dużym pomponem.

W kuchni panował półmrok. Na stole stała filiżanka z zaschniętymi resztkami kawy, zostawiona wieczorem przez matkę. Kasia otworzyła szafkę i wyjęła czekoladowy batonik. Wsadziła go do kieszeni kurtki i wyszła.

Ostre zimowe powietrze uderzyło ją w twarz. Zaciągnęła się nim głęboko i zakaszlała lekko, czując, jak drapie ją w gardło. Miasto budziło się do życia: starszy mężczyzna w brązowym płaszczu i czarnym kaszkiecie odgarniał łopatą śnieg z chodnika, sapiąc przy tym ciężko. Gdy go mijała, rzucił jej krótkie spojrzenie spod czapki.

Szła powoli, wsłuchując się w skrzypienie zmrożonych zasp pod swoimi butami. Mijając blok za blokiem, doszła do skraju osiedla. Pomyślała, że cały świat dziś szykuje się do zabawy, do świętowania. Wszyscy, tylko nie ona. Jej sylwester miał wyglądać tak samo jak wszystkie poprzednie wieczory: cichy, samotny, z książką lub muzyką w słuchawkach. Jedyną różnicą będzie huk petard, którego nie lubiła, bo wiedziała, że boją się go ptaki i inne zwierzęta.

Dotarła do altanki śmietnikowej między garażami a placem zabaw. To było ich miejsce. Kucała tam codziennie, rozkładała jedzenie, a potem obserwowała, jak kotka wychodzi ostrożnie z krzaków, a małe drepcze za nią. Teraz jednak było tu pusto. Śnieg tworzył gładką powierzchnię, nie było na niej żadnych śladów łapek.

– Kici, kici… – zawołała cicho, wyciągając saszetkę.

Otworzyła ją i wyłożyła pachnącą zawartość do miseczki. Czekała chwilę, nasłuchując, ale nie słyszała nic poza odległym trzaśnięciem drzwi i szczekaniem psa wyprowadzonego na poranny spacer.

Poczuła niepokój. Zacisnęła dłonie w rękawach swetra i odwróciła wzrok, by powstrzymać łzy.

Może się spóźnią, pomyślała. Może znalazły coś lepszego do jedzenia?

Ale w sercu czuła, że coś jest nie tak.

Stała jeszcze chwilę, drżąc z zimna, a potem odwróciła się i ruszyła powoli z powrotem. Śnieg skrzypiał głośno, a wiatr wciskał się pod szalik. Minęła starszą panią w długim granatowym płaszczu i berecie obszytym sztucznym futerkiem. Kobieta niosła siatkę pełną zakupów, ciężko posapując. Gdy przechodziła obok dziewczyny, obrzuciła ją zmęczonym spojrzeniem i poszła dalej.

Kasia stanęła przed furtką swojego domu i przetarła nos rękawiczką. Dzień dopiero się zaczynał, ale ona miała wrażenie, że już wydarzyło się coś złego. Coś, co zaburzyło jej codzienność i sprawiło, że rzeczywistość wydała się trudniejsza niż zwykle.

Otworzyła drzwi i weszła do środka. Ciepło domu nie niosło ukojenia ani spokoju. Zamknęła na chwilę oczy, a w jej głowie zabrzmiało echo daremnego wołania: kici, kici…

*

Łazienka na piętrze domu Ziółkowskich lśniła chłodnym blaskiem. Na ścianach połyskiwały szare kafle z metalicznym refleksem, a duże lustro nad umywalką odbijało obraz kobiety pochylonej nad blatem. Magdalena stała w białym szlafroku przewiązanym paskiem, z włosami owiniętymi w ręcznik. Smugi pary jeszcze unosiły się w powietrzu po gorącym prysznicu, osiadając gęstą powłoką na lustrze.

Przesunęła dłonią po tafli szkła, zostawiając pasmo przejrzystości, w którym zobaczyła swoje odbicie. Patrzyła na siebie krytycznie, marszcząc brwi. Skóra była gładka, zadbana, ale ona dostrzegała każdy szczegół: cień zmarszczki przy oku, lekkie zaczerwienienie pod nosem. Sięgnęła po słoiczek z kremem i starannie wklepała preparat w skórę, wykonując krótkie, szybkie ruchy.

Jej twarz o wyrazistych rysach wyglądała surowo, gdy nie przykrywał jej makijaż. Magdalena była kobietą, która dbała o siebie wręcz z żelazną dyscypliną – nie dlatego, że czerpała z tego przyjemność, ale ponieważ wiedziała, że musi utrzymać formę, aby wciąż pasować do świata, w którym żyła. Dyrektorka działu marketingu w wielkiej korporacji nie mogła sobie pozwolić na słabość ani na oznaki przemijania.

Na półce obok w precyzyjnych odstępach stały kosmetyki: szminki w odcieniach czerwieni, paleta cieni, tusz do rzęs. Dzisiaj postawiła na delikatniejszy makijaż – wystarczający, aby dodać twarzy świeżości, ale nie przesadny, bo rano czekało ją kilka wideokonferencji. Zorganizowała pracę tak, aby w sylwestrowe przedpołudnie nie jechać do biura. Jako szefowa mogła sobie na to pozwolić.

Ostatni raz przeciągnęła pędzelkiem po powiece, a potem pochyliła się nad umywalką i rozpuściła włosy. Z ręcznika wysypała się kaskada kasztanowych pasm, lekko falujących, pachnących szamponem. Suszarka zaszumiała jednostajnie, ciepły podmuch unosił pojedyncze kosmyki.

Nagle zawibrował leżący na blacie szafki telefon. Magdalena spojrzała kątem oka. Rafał. Na ekranie pokazała się wiadomość.

Dzień dobry, piękna. Odliczam godziny do wieczora.

Uśmiechnęła się lekko i odpisała:

Szykuj się. Wieczór będzie wyjątkowy.

Gdy skończyła modelować włosy, przeszła do garderoby, która przypominała mały butik – równe rzędy sukienek, żakietów, płaszczy, szpilki równo poukładane na półkach. Sięgnęła po grafitowy komplet – spodnie z wełny i marynarkę. Pod spód włożyła jedwabną bluzkę w kolorze kości słoniowej. Na przegubie zapięła zegarek – złota bransoleta błysnęła w świetle. Jeszcze tylko odrobina perfum na szyję i nadgarstki. Zapach był intensywny, kwiatowo-drzewny, luksusowy.

W końcu zeszła na dół. Jej kroki odbijały się echem na schodach. Kuchnia była przestronna i nowoczesna – białe fronty szafek na wysoki połysk, stalowe uchwyty, duży stół z kamiennym blatem. Na podłodze zobaczyła pojedynczą rękawiczkę. Zmarszczyła brwi.

– Znowu wyszła… – mruknęła pod nosem, włączając ekspres do kawy. – I na dodatek ciągle nie potrafi się zorganizować. Po kim ona jest taka roztrzepana…

Wsypała świeżo zmielone ziarna do ekspresu, nalała wody i nacisnęła przycisk. Maszyna zaczęła pracować, wydając cichy pomruk. W powietrze uniósł się zapach kawy – mocny, intensywny, dla niej niezbędny, by rozpocząć dzień.

W tym momencie do kuchni weszła Kasia, jeszcze w kurtce i czapce. Policzki miała zaróżowione od zimna, oddech przyspieszony. Westchnęła z ulgą na widok rękawiczki.

– Ufff, już myślałam, że ją zgubiłam.

– Gdzie byłaś? – spytała Magdalena, nawet nie odwracając głowy.

– Nakarmić koty – odpowiedziała dziewczyna cicho, wyciągając z kieszeni pustą saszetkę.

Magdalena pokręciła głową, sięgając po filiżankę.

– W sylwestrowy poranek? – Jej głos był zabarwiony lekkim szyderstwem. – Inni szykują się do imprez, a ty biegasz za bezdomnymi zwierzętami?

Kasia wzruszyła ramionami i spuściła wzrok.

– To ważne. One czekają.

Matka spojrzała na nią chłodno.

– Koty zawsze znajdą coś do jedzenia. A ty powinnaś zadbać raczej o siebie.

Kasia nie odpowiedziała. Zdjęła kurtkę i odwiesiła ją na oparcie krzesła. Ręce miała zmarznięte, czerwone. Usiadła przy stole i oparła brodę na dłoniach.

Magdalena nalała kawę do filiżanki i zajęła miejsce naprzeciw córki. Jej plecy były wyprostowane, dłoń pewnie obejmowała uszko porcelanowego naczynia. Pociągnęła łyk i zamknęła oczy, rozkoszując się smakiem.

– Wiesz, Kasiu, naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie masz żadnych planów na wieczór – zaczęła spokojnie, ale w jej tonie wybrzmiała nuta niezadowolenia. – Masz osiemnaście lat. Twoje koleżanki idą na imprezy, a ty…?

Kasia odwróciła głowę w stronę okna, za którym w powietrzu wirowały drobne płatki śniegu.

– Nie mam ochoty – odparła sucho. – Wolę zostać w domu.

Magdalena pokręciła głową z dezaprobatą.

– To nie jest normalne. Powinnaś wyjść do ludzi, a nie siedzieć sama. Albo z kotami.

Dziewczyna przygryzła wargę, w oczach miała błysk sprzeciwu, ale milczała. Matka odłożyła filiżankę i przesunęła dłońmi po włosach.

– Kasiu, naprawdę nie da się spędzić życia wyłącznie ze zwierzętami – powiedziała stanowczo. – Trzeba dbać o relacje, budować przyszłość. Masz być kimś. I dobrze żyć.

Kasia wstała gwałtownie, krzesło zaskrzypiało.

 – Koty też powinny dobrze żyć – rzuciła i wybiegła z kuchni.

Po chwili trzasnęły drzwi pokoju na górze.

Magdalena została sama. Spojrzała w ciemną zawartość filiżanki, jakby szukała tam odpowiedzi. Westchnęła i wzięła telefon. Na ekranie wciąż widniała wiadomość od Rafała. Uśmiechnęła się do niej, choć raczej z satysfakcją niż z radością. Przynajmniej nad tym miała kontrolę.

Podniosła się i ruszyła do swojego gabinetu, w którym czekały na nią komputer i pierwsza tego dnia wideokonferencja.

*

Pokój Elizy był niewielki, ale uporządkowany tak jak lubiła – książki poustawiane równo na półkach, zeszyty ułożone w stosik, długopisy w kubku z logo szkolnego konkursu recytatorskiego, w którym kiedyś zdobyła wyróżnienie. Jednak mimo tego porządku czuła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli.

Siedziała na brzegu łóżka w spodniach dresowych i bordowej bluzie, której rękawy naciągnęła aż po koniuszki palców. Wpatrywała się w mały plastikowy test ciążowy leżący na stoliku nocnym. Białe tworzywo, a na środku pole z dwiema różowymi kreskami – cała jej przyszłość sprowadzona do tej jednej, dodatkowej linii.

Jej dłonie drżały. Podciągnęła kolana pod brodę, jakby próbowała skulić się i zniknąć.

– To niemożliwe… – wyszeptała, a jej głos zabrzmiał obco, jakby nie należał do niej. – Ale teraz to już na pewno…

Ten test był trzecim, który zrobiła w ciągu ostatniego tygodnia. Dwa pierwsze wykonała dzień po dniu, a ten dziś rano, chwytając się ostatniej głupiej nadziei, że może tamte dwa były pomyłką. Niestety.

W głowie miała galopadę myśli. W przyszłym roku matura. Marzyła o studiach, chciała zostać pielęgniarką. A teraz… Teraz nagle całe jej życie skurczyło się do pytania: co zrobię z dzieckiem?

Próbowała wyobrazić sobie siebie w sali gimnastycznej w trakcie matury. Ławki ustawione w rzędy, cisza przerywana tylko szelestem kartek, nauczyciel chodzący wzdłuż ścian. I ona – z brzuchem, który wszyscy widzą.

Jak będą na mnie patrzeć? Co powiedzą? Koleżanki będą szeptać, nauczyciele zerkać z politowaniem. Już teraz czuję na sobie te spojrzenia.

Piekące łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Wytarła je rękawem bluzy, ale natychmiast pojawiły się kolejne.

Sięgnęła po telefon. Weszła w komunikator, gdzie wciąż widniała ostatnia wiadomość wysłana do Kamila.

Musimy pogadać. To ważne.

Napisała to trzy dni temu. Jednak pod spodem było pusto. Żadnej odpowiedzi. A numer, pod który dzwoniła, milczał jak zaklęty.

– Dlaczego…? – szepnęła. Jej usta zadrżały, a głos się załamał. – Dlaczego zostawiłeś mnie akurat teraz?

Ścisnęła telefon w dłoni, aż zbielały jej knykcie. Czuła, że zawiódł ją ktoś, na kogo najbardziej liczyła. Jeszcze tydzień temu wierzyła, że razem sobie poradzą. Może będzie trudno, ale on ją wesprze, pomyśli o pracy, o przyszłości. Teraz została sama – dziewczyna z osiedla, z problemem większym, niż jest w stanie udźwignąć.

Zaczęła chodzić po pokoju, krążyła w kółko. Podeszła do biurka, dotknęła podręcznika do biologii, ale czuła, że nauka nie ma teraz sensu, a wiedza o fotosyntezie czy mitozie jest śmiesznie nieistotna wobec tego, że w jej ciele rozwija się życie.

– Nie dam rady… Nie mogę.

Zerknęła do lustra wiszącego nad biurkiem. W odbiciu zobaczyła bladą dziewczynę z zaczerwienionymi oczami i włosami w nieładzie. Widać było, że prawie nie spała od kilku dni. Położyła rękę na brzuchu. Jeszcze płaski, nic się nie zmieniło. A jednak wiedziała, że w środku dzieje się coś nieodwracalnego.

Pomyślała o matce. Jej głos sprzed miesięcy zabrzmiał dziewczynie w uszach: „Nie wiąż się z Kamilem, Elizo. Nie chcę, żebyś popełniła ten sam błąd co ja”.

Wtedy zignorowała ostrzeżenie. A teraz bała się spojrzeć jej w oczy. Bała się, że usłyszy słowa, które i tak brzmiały już w jej głowie: Zawiodłaś mnie.

Osunęła się z powrotem na łóżko, przyciągnęła do siebie poduszkę i wtuliła twarz w chłodny materiał. Jej ramiona zaczęły drżeć od płaczu.

Myśli stawały się coraz mroczniejsze.

Może lepiej byłoby zniknąć. Po prostu wyjść z domu i już nie wrócić. Uciec przed szkołą, przed matką, przed całym światem. Nie być ciężarem dla nikogo, kołatało jej w głowie.

Serce biło szybko, oddech stał się nierówny.

Nagle komórka wydała krótki dźwięk. Chwyciła ją z nadzieją – może to Kamil? Ale na ekranie widniał tylko komunikat o promocji od operatora. Skryła twarz w dłoniach i załkała głośniej.

– Boże… co ja zrobię…?

Spojrzała raz jeszcze na test ciążowy. Dodatkowa różowa kreska wbijała się w jej świadomość jak nóż.

Chciała do kogoś zadzwonić – do przyjaciółki, koleżanki, kogokolwiek. Ale wiedziała, że nie może. Nikt nie zrozumie, wszyscy będą oceniać. W tej chwili była całkiem sama.

Padła na plecy, wpatrując się w sufit. Zauważyła, że na girlandzie z lampek osiadła gruba warstwa kurzu. Ale było jej to zupełnie obojętne.

Jeszcze niedawno byłam dzieckiem, pomyślała. Jeszcze niedawno śmiałam się z dziewczyn, które przeżywały takie dramaty. Uważałam je za głupie, nieodpowiedzialne, naiwne. A teraz wpadłam w tę samą pułapkę. Bez wyjścia.

Ścisnęła poduszkę tak mocno, że materiał zatrzeszczał pod jej palcami.

– Kamil… – wyszeptała. – Czemu mnie zostawiłeś?

*

W mieszkaniu Królów unosiła się woń potu i starego tłuszczu. Z kuchni, ciasnej jak pudełko po butach, ciągnęła się smużka pary znad garnka z wodą, która ledwo pyrkała na najmniejszym ogniu. Okno miało porysowaną szybę, na parapecie stał słoik po ogórkach, w którym rachityczny koperek zwisał bez życia. Na stole, przykrytym ceratą we wzór czerwonych jabłek, ktoś zostawił otwarty worek z chlebem, a tuż obok w wyszczerbionej ceramicznej misce leżały trzy jajka.

Kamil stał przy kuchence w szarej bluzie z kapturem i czarnych dresach, na policzkach miał kilkudniowy zarost, pod oczami cienie. Przeciągnął dłonią po karku, jakby chciał strząsnąć z niego napięcie. Ręce miał przemarznięte, skórę popękaną na knykciach – efekt chodzenia bez rękawiczek, nawet przy najniższych temperaturach.

Z przedpokoju czuć było chłodny powiew – to zimne powietrze wdzierało się do mieszkania przez szparę pod drzwiami wejściowymi. Z klatki schodowej dochodziło do wnętrza echo kroków i stukania – ktoś właśnie wynosił śmieci, ktoś inny krzyczał do dziecka, żeby nie wychodziło z domu bez czapki.

– Kuba, Milena, ile razy mam was wołać?! – warknął, odwracając się gwałtownie. – Siadajcie do stołu, zaraz będzie śniadanie!

Dziewięciolatek w za dużym swetrze i przykrótkich spodniach dresowych stanął w drzwiach kuchni, ocierając dłonią nos. Tuż za nim drobna siedmiolatka, z włosami związanymi gumką w niezbyt udany kucyk, przyciskała do piersi pluszowego słonika.

– Kuba robił mi kucyka i… – zaczęła dziewczynka cicho, ale Kamil machnął ręką.

– Siadać. Chleb macie. Margaryna jest w lodówce, o ile jeszcze coś zostało – syknął i szarpnął za drzwiczki chłodziarki. W środku oprócz resztki smarowidła był tylko słoiczek z przecierem pomidorowym i talerzyk z kilkoma ziemniakami z wczorajszego obiadu. – Super, na bogato – mruknął ze złością.

Woda w garnku zabulgotała, więc Kamil wrzucił do niej jajka, westchnął i zerknął na stary zegar wiszący nad drzwiami. Miał za sobą długą, bezsenną noc, przerywaną wrzaskami za ścianą. Ojciec wrócił o trzeciej, trzasnął drzwiami tak, że lustro w przedpokoju zadzwoniło, potem tłukł się po kuchni, bełkotał coś do nieistniejących rozmówców, aż wreszcie swoim zwyczajem zaczął krzyczeć na matkę i rzucać czym popadnie.

– Nie denerwuj się, Kamil. – Głos mamy przywołał go do rzeczywistości. Kobieta wsunęła się do kuchni z ostrożnością kogoś, kto w każdej chwili spodziewa się ciosu. Była ubrana w grubą wyblakłą koszulę nocną i sweter o trudnym do określenia kolorze. Włosy miała w nieładzie, a jej szczupła twarz poszarzała ze zmęczenia. – Późno już, dzieci spóźnią się do świetlicy…

– Serio? – Kamil uniósł brwi i prychnął. – Myślisz, że nie znam się na zegarku? Naprawdę? Może jeszcze powiesz, że mam je zaprowadzić, bo tatuś musi odespać?

Matka skuliła ramiona.

– Tata… tata śpi. Źle się czuje.

– Źle się czuje?! – Kamil parsknął krótkim śmiechem, a dziewczynka przy stole drgnęła gwałtownie. – A kto przez pół nocy się awanturował? Kto wywalił kosz i rozlał zupę? No kto?! – Zaciśnięte mięśnie szczęki poruszyły się pod skórą. – Nie mów mi, że źle się czuje. Jest pijany. Jak co noc!

Kubie zadrżała broda. Patrzył to na brata, to na matkę, jakby próbował zgadnąć, po której stronie powinien stanąć. Milenka mocniej ścisnęła maskotkę i przysunęła się do stołu, siadając na krześle tak cicho, jakby się bała, że jakikolwiek dźwięk wywoła burzę.

– Daj spokój, Kamilku, proszę… – Matka uniosła rękę w uspokajającym geście. Miała zniszczone, wysuszone dłonie, krótkie paznokcie bez lakieru. – Jest sylwester. Chociaż dziś postarajmy się…

– Co?! – przerwał jej ostro. – Mamy udawać, że jest normalnie? Że jesteśmy rodziną jak z reklamy? Czekaj, może jeszcze powiesimy baloniki i zrobimy zdjęcie na fejsa? – Odwrócił się, by wyciągnąć jajka. Woda prysnęła mu na dłoń; syknął, kiedy wrzątek dotknął skóry. – Kurwa mać!

– Nie przeklinaj przy dzieciach – szepnęła matka i przygryzła nerwowo wargę. – Mogę… mogę je obrać. – Wskazała na jajka.

– Nie trzeba. – Uderzył łyżką o blat, zbyt głośno. Maluchy zadrżały. – Lepiej byś przypilnowała, żeby dzieciaki się umyły. I uczesz Milenę porządnie.

Matka skinęła i ruszyła do łazienki po grzebień. Wracając, minęła uchylone drzwi do pokoju. Ze środka dochodziło ciężkie, nierówne chrapanie. Kobieta odruchowo przymknęła drzwi łokciem, bojąc się, że dźwięki z kuchni obudzą męża.

Kamil szybko obrał i rozkroił jajka – wyjął je z wrzątku zbyt wcześnie i żółtka rozlały się na talerzu. Rozsmarował margarynę na chlebie, dał po kromce dzieciom, położył każdemu na talerzyki po połowie jajka i podał kubki z herbatą. Była słaba, jak zawsze, gdy woreczki parzyło się drugi raz.

– Jedzcie. Raz-dwa – zarządził stanowczo. – I nie marudź, Kuba. Nie mamy nic innego.

– Przecież nie marudzę… – Chłopiec wbił wzrok w stół, międląc w ustach skórkę chleba tak długo, aż Kamil lekko pacnął go w plecy.

– Mówiłem: jedz.

– Ja zjem bez jajka – pisnęła Milenka, odsuwając talerz. – Nie lubię, jak się rozlewa.

– Zjesz jajko. – Kamil opadł na krzesło naprzeciwko, oparł łokcie na ceracie i nachylił się do niej z determinacją w oczach, która zwykle działała. – Nie możesz iść bez śniadania.

Matka kucnęła przy dziewczynce, dotknęła jej karku ciepłą dłonią.

– Ja ci pomogę, kochanie. Zjemy na pół, dobrze? – Uśmiechnęła się łagodnie i podniosła na Kamila błagalne spojrzenie. – Daj spokój, synku. Nie zmuszaj jej.

– Przestań mówić do mnie „synku”, jak do pięciolatka – warknął, odsuwając krzesło tak gwałtownie, że aż zgrzytnęło po płytkach. – A najlepiej nic do mnie nie mów. – Wziął głębszy oddech i zgarbił się, jakby coś ciężkiego opadło mu na barki. – Wczoraj obiecałaś, że z nim pogadasz. Że nie wróci już nawalony jak stonka. I co? – Skinął głową w stronę sypialni. – Wrócił. Jak zawsze.

Matka usiadła na taborecie przy kuchence, splatając dłonie na kolanach.

– Rozmawiałam. Przysięgam, rozmawiałam. Obiecał, że będzie inaczej. I co ja mam zrobić…

Kamil roześmiał się krótko, bez radości.

– Nie wyszło. Nigdy nie wychodzi. I dobrze o tym wiesz. Od lat.

Zapadła gęsta, ciężka cisza.

Po chwili z sypialni dobiegło stłumione kaszlnięcie. Matka znieruchomiała, nasłuchując. Kamil też zerknął na drzwi, a jego szczęka poruszyła się nerwowo.

– Zjedzcie to wreszcie – syknął do rodzeństwa, sięgając po kubek z herbatą. – Zaraz was odprowadzę. – Spojrzał na matkę. – A ty ogarnij tu trochę. Jak wstanie i zobaczy ten bajzel, znów zrobi aferę.

– Ogarnę – zapewniła szybko. – Jak wstanie, będzie czysto.

– I pewnie będziesz płakać, a potem znowu obiecasz sobie i Bogu, i wszystkim świętym, że to ostatni raz. – Skrzywił się, odstawiając kubek. – A w nocy potulnie otworzysz mu drzwi.

Matka przełknęła ślinę. W kącikach jej oczu zalśniły łzy, ale otarła je jednym krótkim ruchem. Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć jego ramienia, lecz zatrzymała dłoń w połowie drogi, zawstydzona tą odwagą.

– On jest… twoim ojcem, Kamil. Mimo wszystko…

– Ja nie mam ojca – powiedział cicho. – Za to muszę mieszkać z facetem, który chleje.

Kuba zamrugał szybko, a Milena popatrzyła na starszego brata z mieszaniną strachu i podziwu. Kamil złapał ich spojrzenia i natychmiast się uspokoił. Zapiął bluzę pod szyję, a potem naciągnął kaptur, jakby taki pancerz mógł ochronić go przed wszystkim – przed zimnem, przed gniewem, przed bezsilnością.

– Wkładajcie buty. – Wskazał podbródkiem na przedpokój. – Rękawiczki, czapki… Szybko, do cholery!

Dzieci się zerwały, krzesła zaszurały.

Kamil poszedł do pokoju, skąd przyniósł zeszyty Mileny

– Masz. Poproś panią w świetlicy, żeby ci sprawdziła, co trzeba. Nie wiem, jak ty się w ogóle uczysz w tym syfie. I pamiętaj: jak dostaniesz uwagę, stary znów będzie darł ryja… – Ugryzł się w język. – To znaczy: będzie miał powód do krzyku, rozumiesz?

– Tak – szepnęła dziewczynka, patrząc w podłogę.

W sypialni zatrzeszczały sprężyny. Ojciec zakaszlał i rzucił ochrypłym głosem:

– Kryśka… daj no coś do picia!

Matka zareagowała odruchowo – już zrobiła krok w tamtą stronę. Kamil jednak zagrodził jej drogę ramieniem.

– Nie. – Jego oczy pociemniały. – Nie teraz. Najpierw wyjdziemy.

– Ale on… – Matka przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, jakby szukała pozwolenia. – Jak nie dam zaraz, będzie krzyczał.

– Niech krzyczy. – Kamil odwrócił się do dzieci. – Idziemy.

Przedpokój był zimny, z linoleum popękanym jak wyschnięte dno jeziora. Na ścianie wisiał wieszak z trzema haczykami. Kamil wcisnął na nogi znoszone adidasy, włożył kurtkę, poprawił kaptur. Dzieci stały już gotowe, z nosami wystającymi znad szalików.

– Szybko! – Otworzył drzwi. Z klatki buchnęło zimne powietrze. Zapach mokrej szmaty i płynu do mycia szczypał w nos.

Zeszli na dół po betonowych stopniach. Na parterze spotkali sąsiada z drugiego piętra – mężczyznę z czerwonym nosem i siwymi włosami, ubranego w za mały płaszcz i dziurawe rękawiczki. Niósł worek ze śmieciami, a na ich widok uśmiechnął się krzywo.

– Uciekacie, co? – mruknął, zerkając na Kamila. – Zimno dziś jak w psiarni.

Kamil skinął mu tylko głową, naciągając mocniej kaptur. Nie miał ochoty na rozmowy, a tym bardziej na udawanie, że wszystko jest w porządku. Z trudem powstrzymał odruch, by skręcić nie w stronę szkoły, a pod śmietnik – tam zwykle kręcili się koledzy, tam można było „zorganizować” szybką kasę.

– Kamil… – odezwała się nagle Milena, podnosząc na niego wzrok. Spod szalika wysunął się koniuszek brody zaróżowiony od zimna. – A ty… pójdziesz dziś wieczorem na fajerwerki?

– Zobaczymy – odburknął, nie zwalniając kroku. – Nie masz innych zmartwień?

– Wszyscy idą… – dodał Kuba, czepiając się jego rękawa. – Może nas zabierzesz? Będziemy grzeczni.

– Grzeczni, grzeczni… – Kamil prychnął, ale w jego głosie zabrzmiały miękkie tony. – Patrz lepiej pod nogi, bo się wyłożysz.

Przeszli przez podwórko, gdzie wydeptany śnieg zmienił się już w siną breję. Wiatr wiał z północy, był przenikliwy, szczypał w uszy mimo kaptura. Przy śmietnikach stali dwaj młodzi mężczyźni w puchówkach, palili papierosy i obserwowali okolicę. Jeden z nich, wysoki, o pociągłej twarzy, skinął Kamilowi z daleka i uniósł pytająco brwi. Kamil odwzajemnił gest, ale się nie zatrzymał. Dziś rano nie miał siły nikomu niczego tłumaczyć.

– Idziemy, idziemy – ponaglił tylko dzieci i przyspieszył.

Szli jeszcze kilka minut w milczeniu, a z ich ust wydobywały się białe obłoczki pary. Minęli witrynę sklepu z używaną odzieżą, w której na manekinie wisiała dawno już niemodna suknia wieczorowa z cekinami. Obok ktoś przystroił plastikową choinkę.

– Słuchajcie – powiedział nagle Kamil, zatrzymując się i odwracając do rodzeństwa. – Po zajęciach czekacie na mnie pod bramą. Nigdzie się nie włóczycie, jasne?

Kuba skinął szybko, Milenka także.

– I nic nie gadacie, jakby ktoś was pytał o dom. – Spojrzał im prosto w oczy. – Macie mówić, że wszystko gra. – Zawahał się na ułamek sekundy, po czym dodał ciszej: – Nie potrzebujemy, żeby ktoś wtrącał się w nasze życie.

– Dobrze – wyszeptała dziewczynka, ściskając mocniej pasek plecaka.

– A jeśli będzie bardzo zimno, wejdźcie do sklepu obok. – Kamil wskazał brodą żółtą witrynę piekarni, z której właśnie wyszła staruszka w futrzanej czapce. – Pani Ela was zna. Kupcie bułkę, powiem jej, że zapłacę później.

– Dobrze – powtórzył Kuba.

Kamil skinął głową. Przez moment, krótki jak uderzenie serca, poczuł, że jest zmęczony, że boi się o nich, że nienawidzi ich mieszkania, zapachu brudnej klatki schodowej i wstydu, który czuł nieustannie. Zamiast tego jednak ściągnął usta w wąską linię.

– Idźcie już – mruknął. – Bo się spóźnicie.

Odprowadził ich wzrokiem pod sam budynek osiedlowej świetlicy, aż zniknęli za szklanymi drzwiami. Stał jeszcze chwilę nieruchomo, wciągając głęboko zimne powietrze. Z daleka dobiegł dźwięk petardy – ktoś mimo wczesnej pory testował sylwestrowy arsenał. Odgłos zabrzmiał jak zły śmiech. Kamil drgnął, instynktownie zaciskając pięści w kieszeniach.

Telefon zawibrował. Wyciągnął go szybko. Ekran rozświetlił się niebieskawym światłem. Wiadomość od kolegi.

Wpadniesz wieczorem? Temat do ogarnięcia. Szybko, czysto.

Pod spodem emotikon płomienia.

Przez kilka sekund trzymał kciuk nad wyświetlaczem. W głowie przeliczał szybko: ile trzeba na rachunek za prąd, ile na zeszyty dla Mileny, ile na buty dla Kuby, ile na jedzenie. Zęby zacisnęły się same. Napięcie wróciło.

Schował komórkę bez odpisywania. Zrobił kilka kroków, po czym kopnął zmarzniętą bryłę śniegu, tak mocno, że rozpadła się na kawałki.

– Niech ten pierdolony rok już się skończy – mruknął pod nosem, choć nie wierzył, że kolejny będzie lepszy.

Odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem.

W klatce schodowej wciąż unosił się zapach detergentów. W mieszkaniu czekały bałagan, zlew pełen naczyń, matka próbująca to ogarnąć – i drzwi sypialni, za którymi spał potwór. Kamil zacisnął dłonie w pięści jeszcze raz, tak mocno, aż chrupnęły mu stawy.

Czuł złość i bezradność. I choć wszystko w nim krzyczało, twarz, zacięta i kamienna, nie zdradzała nic poza gotowością do następnej potyczki. Zatrzasnął za sobą drzwi mieszkania z hukiem, który odbił się echem po klatce, i zanurzył się w znany, ciasny świat, w którym trzeba przetrwać.

*

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

 

Korekta

Joanna Rodkiewicz

 

Skład i łamanie wersji do druku

Łukasz Slotorsz

 

Projekt graficzny okładki

Anna Slotorsz

 

Zdjęcie wykorzystane na okładce

©AdobeStock

 

© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025

© Copyright by Karolina Wilczyńska, Warszawa 2025

 

Wydanie pierwsze

ISBN: 9788384300961

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

 

 

WYDAWCA

Agencja Wydawniczo-Reklamowa

Skarpa Warszawska Sp. z o.o.

ul. K.K. Baczyńskiego 1 lok. 2

00-036 Warszawa

tel. 22 416 15 81

[email protected]

www.skarpawarszawska.pl

@skarpawarszawska

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Punkty orientacyjne

Spis treści