Świąteczne marzenie Clary - Joanna Paczkowska-Szczygieł - ebook

Świąteczne marzenie Clary ebook

Joanna Paczkowska-Szczygieł

3,0

Opis

Od urodzenia Clara ma jedno marzenie świąteczne — żeby jej mama i tata znów byli razem. Mijają lata, a marzenie się nie spełnia, ale przychodzi taki dzień, kiedy tata na nowo pojawia się w ich życiu. Czy marzenie Clary będzie możliwe do zrealizowania? Co na to jej rodzice? Ta historia to przepiękna świąteczna opowieść, która daje nadzieję na przyszłość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 78

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joanna Paczkowska-Szczygieł

Świąteczne marzenie Clary

© Joanna Paczkowska-Szczygieł, 2020

Od urodzenia Clara ma jedno marzenie świąteczne — żeby jej mama i tata znów byli razem. Mijają lata, a marzenie się nie spełnia, ale przychodzi taki dzień, kiedy tata na nowo pojawia się w ich życiu. Czy marzenie Clary będzie możliwe do zrealizowania? Co na to jej rodzice? Ta historia to przepiękna świąteczna opowieść, która daje nadzieję na przyszłość.

ISBN 978-83-8221-814-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

1

Hałas był tak duży, że miałam nieodparte wrażenie, jakby moja głowa pękała na drobne kawałki i liczyłam, że przy odrobinie szczęścia poskłada się na nowo. Marzyłam o tym, aby wyjść z tego głośnego miejsca jak najszybciej, jednak to był wieczór mojej przyjaciółki… W końcu niezbyt często dostaje się awans w redakcji w Carcassonne, a ona zdecydowanie na niego zasłużyła.

Znajomi śmiali się, żartowali, byli jakby w zupełnie innym świecie niż ja. Marie to zauważyła i choć widziałam, że nie chciała skupiać się na mnie, w końcu pochyliła się nade mną i zawołała:

— Co jest, kochana? Jakiś problem?

Poznałam Marie na studiach dziennikarskich, które realizowałyśmy jednocześnie. Jej mama, Francuzka, wyszła na mąż za Polaka i przeniosła się do Wrocławia. Marie urodziła się w Polsce, ale wiecznie, odkąd pamiętam, ciągnęło ją do tego magicznego kraju o śpiewnym języku. Nie raz zabierała mnie tam do swoich krewnych, siłą rzeczy w końcu opanowałam język francuski na takim poziomie, aby się dogadać.

Była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. To ona, starsza ode mnie niemal o rok, nauczyła mnie gracji, stylu Francuzek i sztuczek tych najbardziej sensualnych kobiet na świecie. Chwilami chciałam być taka, jak ona, do momentu, kiedy zdałam sobie sprawę, że jestem sobą i to jest najpiękniejsze. Brałam od niej to, co uważałam za dobre, a resztę obserwowałam u niej.

Tej nocy byłam całkiem sobą — nigdy nie przepadałam za głośnymi imprezami i chodziłam na nie tylko w wyjątkowej sytuacji. Marie patrzyła na mnie swoimi szaroniebieskimi oczami pytająco.

— Nie, trochę za głośno jak dla mnie po prostu — odpowiedziałam na jej pytanie.

— Chodź, pójdziemy na chwilę na balkon — zaproponowała i chwyciła mnie pod ramię, rzucając reszcie towarzystwa krótką informację, że zaraz wracamy.

Taka właśnie była Marie. Ludzie przyszli do klubu dla niej, a ona zgarnia mnie na bok, żebym to ja poczuła się tu komfortowo. Usiadłyśmy przy jednym z wolnych stolików przy samej barierce i chwilę patrzyłyśmy na tłum ludzi, gnieżdżący się na dole. Panienka owinięta w bandaż, odsłaniający więcej niż zasłaniający cokolwiek, przecisnęła się do baru i posłała uwodzicielski uśmiech ubranemu na czarno mężczyźnie. Siedział tyłem, więc nie widziałam wyrazu jego twarzy, podejrzewam jednak, że nie zrobiło to na nim wrażenia, ponieważ wzruszyła gołymi ramionami, wzięła swojego drinka, którego podał jej barman, i już machała radośnie do kogoś innego, przeciskając się przez tłum.

Mężczyzna odwrócił się na chwilę. Czarne oczy zaświeciły w lampach dyskoteki, kiedy przeczesał palcami swoje falowane półdługie czarne włosy. Odruchowo uniosłam brew, co nie umknęło uwadze Marie.

— Trzymaj się od niego z daleka. To łamacz serc. Zostawił bez słowa moją znajomą.

Spojrzałam tylko na nią i nic nie powiedziałam. Łamacz serc odwrócił się znów tyłem, lecz zanim to zrobił, na ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały. Miałam wrażenie, że sięgnął spojrzeniem dna mojej duszy…

Wiedziałam, że jeszcze kiedyś na pewno nasze drogi się zetkną.

2

W ciągu kolejnych dwóch miesięcy całe moje życie obróciło się do góry nogami, jakby ktoś pociągnął mnie w zupełni inną stronę niż wcześniej planowałam.

Tamtego wieczoru usiadłam do komputera w moim pokoju w domu rodziców, z którymi nadal mieszkałam. To był grudzień, za oknem lekko sypały płatki śniegu, błyszcząc w lampach ulicznych niczym świetliki. Podobno nie ma dwóch takich samych płatków…

Stanęłam przy oknie kuchni i patrzyłam na ulicę, gdy poczułam nagłą potrzebę napisania czegoś. Czegokolwiek — opowiadania, powieści, obojętnie. Nie miało to żadnego znaczenia. Zaparzyłam sobie zielonej herbaty i poszłam do swojego pokoju. Byłam wtedy sama. Rodzice pojechali do znajomych na kolędowanie — taki ich coroczny rytuał.

To był idealny moment, aby w pełni oddać się pisaniu. Od dziecka marzyłam, by wydać książkę, ale dotąd nie wierzyłam, że jakakolwiek napisana przeze mnie historia mogłaby wzbudzić zainteresowanie kogokolwiek. Szczerze mówiąc, nawet tamtego dnia w to nie wierzyłam.

Moje życie było tak bardzo typowe, żeby nie powiedzieć — nudne. Dobre relacje z rodzicami, którzy do dziś byli dla mnie wzorem, czerwony pasek na świadectwach w szkole i studia ukończone z wyróżnieniem. Miałam dwadzieścia cztery lata i żadnych problemów na horyzoncie.

Jak taka osoba — bez nałogów, bez przykrych doświadczeń, bez wielkiej rozpaczy po rozstaniach, mogłaby napisać cokolwiek wartościowego? Dlatego pisałam romanse, pełne magii i mało realnych tak zwanych zbiegów okoliczności.

Moja bohaterka w dniu swoich dwudziestych urodzin miała odkryć dar, którym została obdarzona. Tym darem była umiejętność uszczęśliwiania innych. Problem polegał na tym, że kiedy poznała cudownego mężczyznę, w którym się zakochała, okazało się, że to, co było dla niej szczęściem, nie było szczęściem dla niego. Moja bohaterka Mija miała szukać sposobu, jak pogodzić szczęścia ich obojga, aby te dwie różne drogi wreszcie się spotkały.

Bardzo wkręciłam się w pisanie — szło mi, jak nigdy wcześniej, dlatego nie usłyszałam dźwięku telefonu, kiedy Marie zadzwoniła po raz pierwszy. Gdy dzwoniła ponownie, gdzieś — jakby z zaświatów — dobiegł do mnie w końcu dźwięk telefonu.

— Tak? — zapytałam nieprzytomnie.

— Hej! Przyjęłaś tę pracę w Oleśnicy? — zawołała tak głośno, jakby była na jakiejś imprezie i próbowała przekrzyczeć hałas.

— Jeszcze nie dałam im odpowiedzi, ale raczej ją przyjmę. Nie mam za bardzo innej alternatywy.

Marzyłam, by założyć swoją własną niezależną redakcję i pisać o wartościowych tematach dla kobiet, ale przecież od czegoś trzeba było zacząć, a Oleśnica jako pierwsza zareagowała na moje licznie wysyłane CV.

— No to już masz — uradowała się Marie i oczom wyobraźni widziałam jej wisielczy uśmiech.

Marie miała nietypową urodę. Czarne długie włosy, z którymi właściwie nic nie robiła, zachwycały zarówno kobiety, jak i mężczyzn, a stalowe oczy, schowane za okularami, przewiercały człowieka na wylot. Miało się wrażenie, że czyta w oczach, w które spogląda.

— Co mam? — zapytałam ją, nie bardzo rozumiejąc.

— Alternatywę. Co robisz? W ogóle mnie nie słuchasz — roześmiała się.

— Pisałam, wybacz! — również się roześmiałam. — Słucham cię, ale wciąż nie wiem, co to za alternatywa.

— Osoba, która zajęła moje miejsce po moim awansie, nie sprawdziła się i Adrien szuka kogoś do naszej filii w Perpignan.

— I… — zaczęłam, ale to, co chciałam powiedzieć na głos, było zbyt nierealne, aby mogło być prawdziwe.

— Tak — skwitowała po prostu Marie. — Znasz francuski, jesteś dziennikarką, marzyłaś, by zamieszkać we Francji. To jest idealna okazja dla ciebie.

Długo wpatrywałam się przed siebie na płatki padające za oknem, zanim podjęłam ostateczną decyzję.

— Ok, jadę.

— Za dwa tygodnie wskakuj do samolotu! — zawołała radośnie Marie.

3

Tydzień później znajoma, której zwierzyłam się ze spełnionego marzenia, zaprosiła mnie na domową imprezę. Jej rodzice wyjechali na kilka dni, zostawiając ich ogromny dom pod jej opieką. Kiedyś zazdrościłam jej tego domu, w którym można było się zgubić. W zacisznych uliczkach Zgorzeliska, z olbrzymim ogrodem, sprawiał wrażenie rezydencji.

Nigdy nie byłam w tym domu — nie było ku temu okazji, ale wiele razy zastanawiałam się, jak może wyglądać w środku tak duży dom. Czy zrobiony był na styl siedemnastowiecznych lub osiemnastowiecznych pałaców? Czy raczej totalna nowoczesność w nim się zadomowiła?

Moja dziennikarska ciekawość koniecznie chciała to odkryć, dlatego bez wahania przyjęłam zaproszenie tej nawet przecież niezbyt bliskiej koleżanki, choć postanowiłam nigdy więcej nie pojawiać się na żadnej imprezie, której nie organizowali bliscy mi ludzie.

Gości było naprawdę dużo, ale w tej ogromnej przestrzeni nie było to aż tak męczące. Przynajmniej na początku. Rozglądałam się po tym wnętrzu trochę zawiedziona, że niemal wszystko wykonane było ze szkła, i popijałam wino. Specjalnie dotarłam do znajomej autobusem, by móc świętować swój awans przy odrobinie procentów.

— Nie obawiasz się tej pracy we Francji? — zagadnęła mnie Emilia, mieszkanka domu i organizatorka imprezy, gdy przyglądałam się abstrakcyjnemu obrazowi, zajmującemu całą ścianę, zastanawiając się, co właściwie może przedstawiać.

Roześmiałam się.

— Dlaczego miałabym się bać?

— Znasz na tyle język? W końcu to praca w gazecie, nie na poczcie.

— Znam na tyle, by się nie obawiać, że sobie nie poradzę — uśmiechnęłam się do niej.

Z natury byłam raczej ostrożna, tam jednak miałam wsparcie, dobrego duszka w osobie Marie. Nie miałam podstaw do obaw.

— Dobra — uśmiechnęła się Emilia i uniosła swoją lampkę wina. — W takim razie trzymam za ciebie kciuki.

Podniosłam lampkę w ramach podzięki i upiłam łyk. To było naprawdę dobre wino, ale nie mogłam się spodziewać czegoś innego. Tutaj wszystko było na najwyższym poziomie. Choć na przyjęciu obecni byli sami młodzi ludzie w wieku podobnym do mojego, Emilia stanęła na wysokości zadania i zamówiła catering łącznie z obsługą.

Wszyscy zachowywali się na poziomie, choć wraz z ilością osób przybywało też hałasu. Po trzech godzinach zaczęłam marzyć o ulotnieniu się z imprezy w stylu angielskim, dlatego zabrałam torebkę i powoli zmierzałam w stronę holu i wiatrołapu, gdzie zostawiłam swój zimowy płaszcz. Starając się nie robić hałasu obcasami moich kozaków, trzymałam się ściany.

Nagle ktoś pociągnął mnie za ramię i przycisnął do siebie, po czym oparł o drzwi do jakiegoś pomieszczenia. A kiedy spojrzałam w górę w czarną czeluść błyszczących oczu, odniosłam wrażenie, że spadam w przepaść i odradzam się w zupełnie innej rzeczywistości, w której istniałam tylko ja i on.

— Pamiętam cię… — szepnął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

— Też cię pamiętam…

To jego właśnie zobaczyłam dwa miesiące temu w klubie. To od niego Marie kazała mi się trzymać z daleka i gdy w tym momencie rozum doszedł do głosu, naprawdę chciałam wysunąć się z jego objęć, ale ciało reagowało zupełnie inaczej.

Nie wiem, jak to się stało, że znaleźliśmy się po drugiej stronie drzwi, w pokoju gościnnym, w łóżku całkowicie nadzy… Jak przez mgłę pamiętam jego dotyk, który pobudzał wszystkie komórki mojego ciała i wyłączał myślenie. Poddawałam się miękkim pocałunkom jego pełnych, namiętnych ust, zagłębiając palce w czarnych lekko falowanych włosach.

Jego zarost na brodzie i elegancko przystrzyżona wokół ust bródka muskały moją skórę, zostawiając na niej zaognione ślady. Miał naprawdę piękne ciało, jakby wyrzeźbione przez profesjonalnego artystę. I doskonale znał się na kobietach…

Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd przyciągnął mnie do siebie w holu, wiedziałam natomiast, że jeśli nie ruszę się z łóżka, odjedzie mój ostatni autobus. W tamtej chwili żałowałam, że nie zdecydowałam się jednak przyjechać autem.

Leżałam w jego ramionach, zastanawiając się jednocześnie, jak w ogóle do tego doszło, kiedy przypomniało mi się, co powiedziała mi kiedyś Marie.

— Moja przyjaciółka kazała mi trzymać się od ciebie z daleka… — wyrwało mi się, na co on zareagował śmiechem.

— Która to twoja przyjaciółka? — zapytał i spojrzał w dół na mnie.

W oknach nie było rolet, a lampy uliczne i pełny księżyc rzucały do pokoju blask. Widziałam dosyć wyraźnie zarys jego mięśni, usta, kiedy mówił, i ten przeszywający mnie wzrok.

— To Marie. Nie ma jej dziś tutaj — obserwowałam jego reakcję, zastanawiając się, czy przypadkiem to z nią coś go kiedyś nie łączyło, ale on zmarszczył brwi, jakby zupełnie jej nie kojarzył.

— Skąd zna mnie twoja przyjaciółka?

— Rzuciłeś jej znajomą — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Roześmiał się. Miał w sobie tyle luzu…

— To możliwe. Z kilkoma dziewczynami musiałem się rozstać, bo były nie do wytrzymania — wciąż się uśmiechał, jakby oczekiwał, że mu przytaknę i będę biła brawo.

Przez chwilę patrzyłam mu prosto w oczy, w końcu jednak podniosłam się, spojrzałam na leżącą nieopodal komórkę i zakomunikowałam:

— Zbieram się, zaraz mam ostatni autobus.

Zaczęłam się ubierać, a on usiadł na łóżku.

— Przyjechałaś autobusem? Poczekaj, odwiozę cię, przecież nie będziesz o północy chodzić sama po mieście w taką pogodę.

Pogoda rzeczywiście nie napawała optymizmem. Nie uśmiechało mi się stać na przystanku w chmurze śniegu, ale rzekłam:

— Dziękuję, ale poradzę sobie.

— Nie ma mowy — ubrał się szybciej niż ja i kiedy zasuwałam zamek drugiego kozaka, on stał już przy drzwiach i obserwował mnie.

Otworzył mi drzwi do przedpokoju, pomógł założyć płaszcz i zaprowadził do swojego hyundaia. Powinnam była uparcie skierować się na przystanek, ale ciepło auta okazało się wtedy dużo bardziej kuszące.

Ze Zgorzeliska na Pawłowice, gdzie wówczas mieszkałam, nie było daleko. Przez te pięć minut drogi nie odzywaliśmy się do siebie w ogóle, dopiero kiedy zatrzymał auto przed domem, który mu wskazałam, wyciągnął rękę i rzekł:

— Tak przy okazji, jestem Kevin.

Spojrzałam na jego wyciągniętą dłoń, tą samą, która chwilę wcześniej dotykała mnie w tak różnych miejscach… Uścisnęłam ją i przedstawiłam się:

— Magda.

A potem po prostu otworzyłam drzwi i wyszłam z auta.

— Dzięki za podwózkę — rzuciłam.

— Dasz mi swój numer? -zapytał jeszcze, zanim zdążyłam zatrzasnąć drzwi.

Wyszedł z auta i spojrzał na mnie ponad nim. Zaskoczyło mnie to pytanie, a jeszcze bardziej to, że w pierwszym odruchu chciałam zostawić mu namiary do siebie. Za tydzień jednak wyjeżdżałam do Francji, gdzie chciałam ułożyć sobie życie, nie był to zatem dobry czas na rozpoczynanie jakiejkolwiek relacji.

Uśmiechnęłam się i powiedziałam:

— Jeśli będziemy mieli jeszcze kiedykolwiek się spotkać, to się spotkamy. Nie potrzebujesz mojego numeru.

Lekko się uśmiechnął i pokiwał głową. Porozglądał się wokół, aż wreszcie przyznał:

— Ok, skoro tak twierdzisz…

Posłałam mu przyjacielski uśmiech i skierowałam się do domu. Przy drzwiach wejściowych odwróciłam się jeszcze. Wciąż stał przy aucie, a na jego głowę padał śnieg. Patrzył na mnie. Był taki przystojny, że w ogromnym trudem weszłam do domu…

4

Włączyłam czajnik, by zaparzyć wodę na herbatę. Po tej nocy bolała mnie głowa, może od wina, a może od nadmiaru emocji. To nie była typowa noc. Nie była to nawet jedna z rzadkich nocy. To była noc, jakiej nigdy w życiu nie przeżyłam.

Wcześniej miałam jednego chłopaka, ale to był bardziej platoniczny niż przyszłościowy związek. Ja mieszkałam u swoich rodziców, on u swoich, kilka domów dalej. Wychodziliśmy razem na spacery, do kina, odwiedzaliśmy się w domach nawzajem. Jego rodzice traktowali mnie, jak córkę, której nie mieli, i prawdopodobnie liczyli, że ja i Karol kiedyś weźmiemy ślub, aż ich syn oznajmił, że wyjeżdża do Londynu i bierze na studiach rok dziekanki.