Czas na cappuccino. Marzenia - Joanna Paczkowska-Szczygieł - ebook

Czas na cappuccino. Marzenia ebook

Joanna Paczkowska-Szczygieł

0,0

Opis

Druga część trylogii. Selena, Róża, Natalia, Maja oraz Patrycja podejmują decyzję, aby zacząć spełniać swoje marzenia. Wydawałoby się, że otwarcie restauracji w dobrej lokalizacji i odniesienie sukcesu, to tylko kwestia czasu. Czy aby na pewno? I czy rzeczywiście można przekonać drugą osobę do pokochania nas? Co się stanie, gdy odkryjesz w sobie uczucia, których się nie spodziewałaś? Przed bohaterkami los stawia wyzwania, które mogą pokonać tylko działając razem i w zgodzie ze sobą samą…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Joanna Paczkowska-Szczygieł

Czas na cappuccino. Marzenia

KorektorMaria Łuczaj

Projektant okładkiJoanna Paczkowska-Szczygieł

IlustratorJoanna Paczkowska-Szczygieł

RedaktorMichał Szczygieł

© Joanna Paczkowska-Szczygieł, 2021

© Joanna Paczkowska-Szczygieł, projekt okładki, 2021

© Joanna Paczkowska-Szczygieł, ilustracje, 2021

Druga część trylogii.

Selena, Róża, Natalia, Maja oraz Patrycja podejmują decyzję, aby zacząć spełniać swoje marzenia. Wydawałoby się, że otwarcie restauracji w dobrej lokalizacji i odniesienie sukcesu, to tylko kwestia czasu. Czy aby na pewno? I czy rzeczywiście można przekonać drugą osobę do pokochania nas? Co się stanie, gdy odkryjesz w sobie uczucia, których się nie spodziewałaś? Przed bohaterkami los stawia wyzwania, które mogą pokonać tylko działając razem i w zgodzie ze sobą samą…

ISBN 978-83-8245-662-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

PAŹDZIERNIK

Rozdział 1

— Co za szalony dzień! — powiedziała do siebie Natalia i stanęła na środku restauracji, podpierając dłonie na biodrach.

Miała na sobie dopasowaną błękitną sukienkę z gładkiego materiału, kupioną specjalnie na ten dzień, chociaż ostatnio im się nie przelewało. Jasne włosy, zawsze pięknie wypielęgnowane, rozsypywały się na jej ramionach. Dużo czasu dziś spędziła w łazience, aby uzyskać zdrowy efekt. To był ważny dzień. Czuła to całym swoim ciałem. Zmęczonym okropnie…

Była żoną Maćka już dwa miesiące, a mimo to odnosiła wrażenie, że z każdym dniem była coraz bardziej zmęczona.

— Minie trzeci miesiąc ciąży, to odzyskasz siły — zapewniała jedna z pracownic w jej restauracji, która odchowała już trójkę dzieci, ale Natalia w tej chwili nie bardzo w to wierzyła.

Tak naprawdę liczyło się tylko tu i teraz. To, co będzie za miesiąc, to były zbyt odległe sprawy, by potrafiła się na nich skupić. A tego dnia miało się wydarzyć w jej życiu ponownie coś wielkiego, coś, co diametralnie je zmieni, a ona wierzyła, że na lepsze.

Dziś otwierali swoją restaurację z kącikiem kawiarnianym. Wiele miesięcy wyrzeczeń w końcu ziściło się w tym oto miejscu, przestronnym i przygotowanym na tłumy. Kiedy tylko Natalia zobaczyła ten teren, wiedziała, że właśnie tutaj powstanie ich wymarzone miejsce na ziemi. Projekt powstał tak szybko, że mogłaby podejrzewać Selenę o jakieś czary, ale nigdy z nią na ten temat nie rozmawiała. Przyjęła, że to jest jej czas i że powinna kuć żelazo, póki gorące.

O odpowiedni Public Relations zadbała już Maja, przyjaciółka Natalii, pracująca w pobliskiej redakcji jako redaktor naczelna dodatku dla kobiet. Natalia jedynie słyszała o PR na kursie, na którym poznała Maćka, szczegółami jednak nigdy nie miała okazji się zainteresować. Maja sama się zaoferowała z pomocą, jak tylko dowiedziała się o restauracji. Natalia była jej bardzo wdzięczna, potrzebowała dodatkowego wsparcia i miała poczucie, że Bóg dał jej ten czas właśnie teraz, zsyłając jej dobre okoliczności i dobrych ludzi.

Podczas przygotowań do otwarcia restauracji Natalia i Maja w czasie licznych spotkań ustalały wszelkie zadania, mające na celu wypromowanie „Czasu na Cappuccino” jako jednego z nielicznych punktów gastronomicznych, oddających urok i niepowtarzalny klimat Woch. Wypisywały wszystkie dobre i mocne strony restauracji, by je wzmocnić najbardziej, jak się da, bo w tym wszystkim zawsze chodziło o to, by klient wychodził zadowolony i miał ochotę wracać.

— Klient nasz pan, pamiętaj o tym — przypominała Maja podczas każdego ze spotkań.

I w związku z tym Natalia i Maciej zatrudnili prawdziwego włoskiego kucharza, by goście mogli naprawdę poznać smak włoskich potraw. Maja podsunęła też pomysł, by nie tylko używać makaronu z pszenicy durum, ale i bezglutenowe, aby klient mógł zdecydować, który rodzaj makaronu preferuje. W dzisiejszych czasach ludzie dbają o jakość, a mając do wyboru spożywanie zdrowego lub zdrowszego makaronu, będą w pełni usatysfakcjonowani. Natalia podeszła do tego entuzjastycznie i od razu wpisała to na listę zadań.

Lista ta powiększała się co spotkanie, ale jednocześnie na każdym z nich wykreślała jakiś punkt, który został już dopracowany i zrealizowany. Nie miały czasu na pogaduszki o głupotach, mimo że spotykały się w porze lunchu Mai, która w czasie spotkań jednocześnie jadła posiłek i opracowywała z blondynką najważniejsze punkty, zmierzające ku zadowoleniu klienta.

— Pamiętaj, żeby każdy z pracowników traktował klienta jak VIP-a — ciągnęła Maja podczas któregoś ze spotkań. — Uśmiech, miłe słowo, profesjonalizm. Tym ujmuje się człowieka. Twój sukces będzie zależał od zadowolenia klienta.

— Ale jak mogę sprawdzić, czy klient był zadowolony? — dopytywała się Natalia, siedząc nad niezliczoną liczbą kartek i trzymając długopis w pogotowiu.

— Możesz na stronie internetowej stworzyć ankietę badającą zadowolenie i taką, która daje możliwość klientom zasugerowania, co można zmienić na korzyść. Będziesz miała pogląd, gdzie tkwi problem w razie czego. Możesz też to wszystko ująć w jednej ankiecie. Twój wybór. Poza tym są różne fora, z których na pewno dowiesz się prawdy, co o twojej restauracji mówią inni.

Natalii głowa robiła się coraz bardziej kwadratowa, gdy słuchała wywodów Mai na temat punktów, które powinna wziąć pod uwagę, by zadowolić swojego gościa — że musi być zadowolony z serwowanych dań; że powinien mieć możliwość zamówienia dania przez Internet lub telefon; że ważne jest, aby telefony były odbierane w miarę szybko, a już na pewno nie ignorowane; że gość siedzący przy stoliku powinien być natychmiast obsłużony lub od razu powinien dostać kartę dań, a kelnerzy powinni umieć odpowiedzieć na każde pytanie gościa (w związku z tym Natalia jeszcze przed oficjalnym otwarciem restauracji zwołała zebranie z kelnerami i kucharzem oraz jego włoskimi pomocnikami, by omówić każde danie ze sporządzonej jakiś czas temu karty dań).

Dowiedziała się, że każdy musi być pewien tego, co mówi, bo dobrze i fachowo obsłużony klient to zadowolony klient; że musi dbać o wizerunek zewnętrzny personelu, w związku z czym krzykliwe paznokcie czy gotycki makijaż były wykluczone, a każdy pracownik powinien mieć firmowe, neutralne ubranie (Natalia zapisała sobie, by porozmawiać ze znajomą krawcową o propozycji ubrań dla poszczególnych grup pracowników z logo firmy); że uśmiech i uprzejmość nic nie kosztują, a dużo mogą zdziałać.

W związku z działaniami PR Maja przekazała Natalii jedno kluczowe zdanie:

— Do well and say about it. To kwintesencja tego, co robimy.

I tą kwestią głównie zajęła się Maja, opisując w swojej gazecie plany otwarcia lokalu na konkretny dzień, wychwalając pomysł, sugerując, że znajdą się na otwarciu sławy telewizji i nie tylko. Nie było to kłamstwem, a jedynie naciągniętą prawdą, bo w rzeczywistości zaprosiła mniej sławnych celebrytów z obietnicą upublicznienia ich u siebie w gazecie i zaserwowania wszystkiego na koszt redakcji. Dysponowała pewną pulą pieniędzy na tego okazje, dlatego nie miała skrupułów, aby wykorzystać je właśnie teraz.

Ogłosiła otwarcie restauracji na różnych stronach internetowych i nakazała Natalii wydrukowanie ulotek z tą informacją oraz zatrudnienie jakiegoś studenta lub dwóch, którzy mieliby te ulotki porozdawać, a także popowieszać na różnych słupach i ścianach w newralgicznych punktach Wrocławia.

Nad dopracowaniem PR-u Maja siedziała kilka dni w tej porze lunchu, gdy nie spotykała się z Natalią. Było tak dużo punktów do opracowania, że godzina w zupełności nie wystarczyła.

I dzięki tym wszystkim działaniom na dzień otwarcia restauracji wszystko wydawało się zapięte na ostatni guzik.

Zbliżała się godzina „zero”, kiedy drzwi wejściowe zaproszą do środka gości, a Maćka wciąż nie było. Natalia z niepokojem co jakiś czas sprawdzała parking przez duże okno, ale ciągle pozostawał pusty. Została zdana na siebie i ich pracowników.

— Natalia, brakuje sztućców! — z zaplecza wybiegła kelnerka, młoda dziewczyna o wielkich oczach.

— Jak to brakuje?! — zawołała Natalia z przerażeniem i podbiegła do niej.

— Były jeszcze niedawno, ale teraz brakuje! Sprawdzałam cztery razy! — załkała dziewczyna i obie skierowały się na zaplecze do kuchni.

Natalię nagle opuściły siły. Poczuła się jak napompowany balon, który właśnie został przekłuty. Już miała katastroficzną wizję porażki w pierwszym dniu otwarcia restauracji. Z takim początkiem przecież nic nie mogło się udać! Dokładnie tak samo, jak zepsuty poniedziałek psujący cały tydzień… Tak… Dziś właśnie był poniedziałek. Pięknie. Natalia załamała się już zupełnie i nawet odnalezione sztućce nie poprawiły jej pesymistycznego nastroju, który wpił się w jej skórę jak rzep w psi ogon.

Zadzwoniła do Maćka, ale nie odebrał. Najprawdopodobniej siedział w samochodzie i właśnie do niej jechał, ale pewności mieć nie mogła.

W ogóle wszystkiego była coraz mniej pewna.

Na parking zajechało jakieś auto. Miała pojawić się najbliższa rodzina oraz kilkoro przyjaciół, by uczcić ten wielki dzień.

Wyjrzała przez okno i zobaczyła swoją przyjaciółkę, wysiadającą z czerwonej Toyoty Yaris. Selena nie mogła mieć na sobie niczego innego, niż czerwone odcienie. Natalia uśmiechnęła się na ten znajomy widok. Przyjechała do niej, by podtrzymać ją na duchu w tej najważniejszej chwili, jak zawsze. Ciepła, słona łza zakołysała się na jej dolnych powiekach. To właśnie była przyjaźń.

— Cieszę się, że dotarłaś — uściskała czarnowłosą przyjaciółkę. — Myślałam już, że zostanę z tym wszystkim sama.

— Natala, przecież zawsze możesz na mnie liczyć. Skoczę jeszcze do domu przebrać się i przyjeżdżam do was — Selena pobłażliwie uśmiechnęła się. — A gdzie Maciek?

— No, właśnie, Maćka nie ma — blondynka załamała ręce.

— Spokojnie, ma jeszcze czas — Selena położyła dłoń na jej ramieniu. — Nie denerwuj się, bo to niewskazane w twoim stanie.

— Nie potrafię, wiesz o tym — rozłożyła ręce Natalia.

— Wiem — roześmiała się Selena i poprowadziła przyjaciółkę do pierwszego krzesła w ciepłym odcieniu szarości. — Usiądź i nie przejmuj się tak. Jakby co, dasz radę bez Maćka. Ja mogę ci pomóc, jeśli mi powiesz, co mam robić.

— Właściwie tylko być — stwierdziła Natalia. — Mam ekipę. Na razie skromną, ale kiedy staniemy na nogi, finansowo oczywiście, to zatrudnimy większą grupę.

— No, to jestem — Selena rozłożyła ręce i roześmiała się, jak zwykle chętna do pomocy Natalii. — Zaraz przyjdę.

Podeszła do drzwi prowadzących do kuchni i zapukała. Pracownicy znali ją, wpadała tu często podczas budowania i dekorowania restauracji, więc nie musiała się nawet przedstawiać. Poprosiła o herbatę z melisą dla ich szefowej i wróciła na miejsce.

— Jak myślisz, uda się? — zapytała Natalia; to wszystko było ponad jej siły, a na dodatek zaczął boleć ją brzuch.

— Zobaczysz, uda się. Wszystko zależy od nastawienia. Pamiętaj, po co właściwie powstało to miejsce.

— Masz rację — przytaknęła Natalia, ale mars z jej czoła nie zniknął, a pełne na co dzień usta wciąż były zaciśnięte w prostą kreskę.

Po chwili do środka wszedł Maciej, zdyszany i przegrzany od ogrzewania samochodowego.

— Jezu, ale ziąb na dworze! — zawołał od wejścia, ściskając poły bluzy polarowej, pod którą do ciała przylegała koszula w kolorze ecru.

— Gdzie byłeś? — zapytała Natalia z wyrzutem, ale Selena położyła dłoń na jej dłoni, sugerując, by dała sobie spokój.

— Korki — wyjaśnił Maciej i zdjął bluzę, po czym przywitał się cmoknięciem z przyjaciółką żony. — Myślałem, że nie dojadę.

— Prosiłam cię, żebyś skończył z prowadzeniem szkoleń — Natalia pokręciła głową. — W ogóle mnie nie słuchasz.

— Słucham cię, ale musiałem to jakoś zakończyć — Maciek usiadł na trzecim krześle przy ich stoliku. — Uzgodniliśmy, że zakończę te kursy, które trwają i odejdę.

— Ale, Maciek, ja potrzebuję cię tutaj teraz! — Natalia w panice rozejrzała się wokół, po czym spojrzała na zegarek, by mieć czas pod kontrolą. — Nie możesz zostawiać mnie tu samej!

— Natka, będę przy tobie — przekonywał mężczyzna, prawą rękę przesunąwszy po włosach, jakby ten gest miał przekonać ją do jego słów. — Mam zaległe grupy, powoli kończą się kursy, a pomiędzy nimi będę z tobą.

Natalia pokiwała głową z rezygnacją. Nie tak to wszystko miało wyglądać, ale mimo tego, jak bardzo Maciej zjednoczył się z jej marzeniem posiadania takiego miejsca, jakie w końcu oboje stworzyli, tak naprawdę to wciąż było tylko jej marzenie.

Przekręciła zamek w szklanych drzwiach wejściowych, zapraszając ewentualnych gości i poddała się losowi. Zrobiła wszystko, co mogła zrobić. Zareklamowała swoją oazę w gazecie Mai, zleciła założenie strony internetowej. Ogłosiła restaurację na wielu stronach, promujących tego typu miejsca. Wystarczyło czekać na efekty.

— Boję się, że to będzie klapa — opadła bez sił na oparcie krzesła.

— Jeśli będziesz tak myśleć, to rzeczywiście będzie — sucho stwierdziła Selena, na co Natalia zareagowała tak, jak zawsze w takiej sytuacji — po prostu zaczęła się śmiać.

— Czasem, jak coś powiesz, to już nie wiem, jak mam się zachować — stwierdziła blondynka, śmiejąc się, ale w środku odczuła kiełkujący zalążek ulgi.

— Ale ma rację — przyznał Maciej. — Pozytywne nastawienie to połowa sukcesu.

— Właśnie — Selena szeroko się uśmiechnęła. — Wiem coś na ten temat, w końcu sama też prowadzę własną działalność.

— Ale ty wierzysz w siebie bardziej niż ja — podsumowała te dywagacje Natalia i zmieniła temat, nie zainteresowawszy się uniesioną pobłażliwie jedną, wyregulowaną brwią Seleny. — Będziecie wieczorem na przyjęciu?

Natalia planowała w dniu otwarcia restauracji pod koniec dnia spotkać się z przyjaciółmi, kiedy o godzinie dwudziestej pierwszej wszyscy goście znikną, a ona zamknie drzwi wejściowe do następnego dnia. Poinformowała o tym pomyśle swoje bliskie koleżanki i każda obiecała pojawić się z partnerem, ale do tej chwili wszystko mogło się zmienić.

— Oczywiście — Selena uśmiechnęła się. — To znaczy ja będę na pewno — dodała szybko. — Marco zniknął gdzieś na cały dzień.

— Aha — Natalia delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, pochylając twarz, by jej przyjaciółka tego nie zauważyła.

— Obiecał, że pojawi się tutaj, ale obawiam się, że się spóźni — z kwaśną miną stwierdziła Selena.

— Spokojnie — Natalia uspokoiła ją. — Nikt nie musi być tutaj dokładnie na wyznaczoną godzinę.

Maciej odwrócił plakietkę informującą, że oto restauracja została otwarta. Do środka wdarł się chłodny podmuch październikowego wiatru.

— No, to zaczynamy! — zawołał z uśmiechem i ułożył dłonie na biodrach w pozie gotowej do podjęcia tego ogromnego zadania.

Rozdział 2

— Kochanie, musimy się pospieszyć — Grzegorz uśmiechnął się pod nosem, poprawiając krawat przy dużym lustrze w przedpokoju mieszkania Patrycji.

Blondynka stanęła w progu łazienki i przyjrzała się swojemu mężczyźnie. Dokładnie dwa dni temu została jego narzeczoną i od razu rozpoczęli planowanie ślubu, a to było najcudowniejsze przeżycie w jej życiu, odkąd sięgała pamięcią. Przez te dwa poranki, od kiedy nosiła na swoim palcu serdecznym pierścionek zaręczynowy, budziła się z uśmiechem na twarzy, jakby właśnie osiadła na puchatych chmurach własnego, małego nieba.

— Jestem gotowa, Grzesiu — posłała mu zadziorny uśmiech zakochanej kobiety i podeszła do niego tanecznym krokiem, który zawsze wywoływał w Grzegorzu pożądanie.

Patrycja doskonale zdawała sobie sprawę, jak wyglądała. Założyła tę kusą spódniczkę z premedytacją wiedząc, jaką furorę wywołują jej długie, kształtne nogi. Specjalnie upięła włosy, aby opadały delikatnymi kędziorami na kark, niby niesfornie umykające dzieci. Stała przed lustrem trzy godziny, by uzyskać efekt, jaki w końcu osiągnęła. I była z niego bardzo zadowolona.

— Jesteś przepiękna… — szepnął Grzegorz, pożerając jej bijącą po oczach urodę.

— Wiem, kochanie — Pati roześmiała się.

Oczywiście, wiedziała doskonale, że była piękna, ale tak przyjemnych słów nigdy nie było za wiele. Patrycja nie dopuszczała oczywiście do siebie, że jej uroda mogłaby mieć jakiekolwiek mankamenty, a to owocowało efektem, w jaki sposób była odbierana. Zbierała wszystkie komplementy w złotej szkatułce samodoskonalenia, a kiedy odczuwała ich brak, sięgała do niej i wspominała, napawając się ich prostotą i niesamowitym blaskiem zarazem.

— Co jest w tobie takiego, że kocham cię aż tak bardzo? — Grzegorz objął swoją narzeczoną i przycisnął ją do siebie mocno, spoglądając jej głęboko w oczy.

— Może po prostu mnie sobie wyśniłeś? — zapytała tonem nie oczekującym odpowiedzi, a raczej wskazującym, że było to zdecydowanie stwierdzenie niezaprzeczalnego faktu.

— Może rzeczywiście — roześmiał się mężczyzna, po czym złapał Patrycję za rękę i tłumacząc, że powinni już wychodzić z domu, zabrał ją do swojego auta.

Pati usiadła z gracją na miejscu pasażera i, czekając, aż Grzegorz usiądzie za kierownicą, zaczęła zastanawiać się nad kolejnym punktem zorganizowania wesela. Grzegorz zostawił jej wolną rękę — mogła podejmować wszystkie decyzje sama, nie prosił nawet o możliwość ich zaakceptowania. Pragnął jedynie, by opowiadała mu o swoich pomysłach i w razie, gdyby potrzebowała jego pomocy, dała mu po prostu znać.

Szybko dotarli na miejsce. Już z daleka zauważyli oświetlony budynek i podświetlony olbrzymi szyld „Czas na Cappuccino”.

— O, popatrz! — zawołała Pati. — Coś się tam rozkręca. Ciekawe, czy ktoś z naszej ekipy już przyszedł.

— Nawet jeśli, to my jesteśmy na czas.

— Tylko dzięki tobie, bo ja akurat strasznie się guzdrałam — blondynka posłała mu swój uśmiech numer jeden — zawadiacki uśmiech sugerujący „taka już jestem”.

— Nie omieszkam przyznać ci racji, skarbie, bo rzeczywiście, gdybym cię nie poganiał, spędziłabyś przed lustrem cały wieczór — Grzegorz uśmiechnął się ciepło do swojej narzeczonej.

— Jak będziemy mieli dom, chciałabym mieć w sypialni toaletkę, przy której będę mogła siedzieć i wygodnie się pomalować — oparła się o oparcie miękkiego siedzenia w aucie Grzegorza, przymknęła oczy i zaczęła marzyć.

Nie rozmawiali wcześniej o tym, jak będzie wyglądało ich życie po ślubie — czy będą mieli własne lokum, czy jednak będą zmuszeni zamieszkać u któregoś z rodziców, ale Patrycja zawsze marzyła o dużym domu z tarasem wychodzącym na mały, przytulny ogródek, gdzie będzie przesiadywała wieczorami i porankami, popijając cappuccino lub wino. Miała nadzieję, że to zdanie, te kilka pozornie nic nie znaczących słów wbije się w umysł Grzegorza, zakorzeni i któregoś dnia wyda dorodne owoce, a ona będzie mogła zrealizować marzenia.

Zrobiła to z premedytacją, zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie była w stanie, zanim zostanie oficjalnie żoną tego mężczyzny wyznać mu, że po prostu c h c e zamieszkać w domku i kropka!

Grzegorz nic nie mówił i przez dłuższą chwilę wjeżdżali na parking restauracji w milczeniu, później jednak Patrycja, która uwielbiała mówić, zaczęła opowiadać o tym, co działo się w pracy i w takim wesołym tonie weszli do restauracji Natalii.

Właścicielka „Czasu na Cappuccino” od razu ich zauważyła.

— Och, jak dobrze, że jesteście! — zawołała, idąc szybko w ich kierunku.

Rzadko się zdarzało, by Natalia aż tak emocjonowała się czymkolwiek, musiała zatem mocno przeżywać otwarcie swojej restauracji. Nikogo ze znajomych jeszcze nie było, tylko Marco pomykał czasem za barem.

— Selena nie przyjechała z Marco? — zapytał Grzegorz, obserwując Włocha, doskonale czującego się za barem.

— Nie, wpadła na chwilę i pojechała się przebrać. A Marco chce zrobić Selenie niespodziankę — Natalia uśmiechnęła się promiennie. — W ostatnim czasie narzekała trochę na niego, że nie potrafi znaleźć sobie pracy.

— I ty go zatrudniłaś — Patrycja trochę ironicznie przesunęła wzrok po giętkiej posturze Włocha i podążyła za Natalią, która zaprowadziła swoich pierwszych prywatnych gości do specjalnej loży, gdzie tej nocy mieli się bawić jedynie jej przyjaciele.

Patrycja zauważyła kątem oka kilku mężczyzn z aparatami fotograficznymi, popijających spokojnie cappuccino i rozmawiających z Maćkiem. Stwierdziła, że skoro prasa zainteresowała się otwarciem nowej restauracji, czekał ich wielki sukces.

— Wiesz, on potrzebował pracy, ja pracownika — ciągnęła Natala, wskazując im miejsca, na których mieli usiąść.

— Ale nie chodzi chyba o to, żeby mieć pracownika, ale żeby mieć d o b r e g o pracownika — stwierdził Grzegorz.

— Wydaje się być pracowity — Natalia spojrzała na Marco. — Maciek z nim rozmawiał i taką właśnie decyzję podjął.

Patrycja była innego zdania. Z jej własnych obserwacji wynikało, że Marco mamił otoczenie swoim czarem, uśmiechał się do wszystkich, wyolbrzymiał jakieś wyimaginowane pozytywne cechy, a tak naprawdę był perfidnym oszustem, karmiącym się duszami otaczających go osób. Nie powiedziała tego na głos. I tak nikt by nie wziął jej słów na poważnie sądząc, iż żywiła do niego osobistą urazę. Tylko ona jednak wiedziała, jak próbował ją oczarować, gdy byli w Karpaczu z resztą znajomych.

Od tamtej pory Pati przestała go lubić, a o szacunku nawet nie było mowy. Dziwiło ją, że Selena, wydawałoby się taka niezależna, przebojowa kobieta, godziła się na przyprawianie sobie rogów.

— No, cóż, skoro uważacie, że jest dobry — stwierdziła ironicznie i usiadła na wyznaczonym przez Natalię miejscu. — Nam nic do tego.

Zdecydowanie wolała zająć się sobą i swoim szczęściem. Rozpromieniła więc twarz w szerokim uśmiechu i zwróciła się z entuzjazmem do Natalii:

— Natalusiu, chcielibyśmy podzielić się z tobą nowiną — wyciągnęła przed siebie prawą dłoń z błyszczącym brylantem na palcu serdecznym, po czym na moment zerknęła na narzeczonego.

— Bierzecie ślub? — Natalia wydawała się zaskoczona, co Pati nie bardzo się spodobało, ale nie dała tego po sobie poznać, jedynie uśmiechnęła się promiennie.

— Tak, chcielibyśmy wziąć ślub w Sylwestra — odpowiedział Grzegorz, przytulając do siebie swoją śliczną narzeczoną.

— U ciebie — dodała Patrycja, zanim Natalia zdołała cokolwiek odpowiedzieć, wpatrując się w zdumioną koleżankę.

— Jak to u mnie? — blondynka otworzyła szeroko oczy. — To znaczy tutaj? — upewniła się.

— No, tak — Pati uniosła wysoko brwi, dając do zrozumienia, że to było raczej oczywiste

Patrycja w ciągu ostatnich dwóch dni przeszukała Internet, mając nadzieję, że uda się jej znaleźć jakąś ciekawą salę, kiedy jednak zwierzyła się narzeczonemu, że nic nie wpadło jej w oczy, Grzegorz zaproponował restaurację Natalii.

— Chyba zamierzasz tu organizować różne imprezy okolicznościowe? — zapytał Grzegorz tonem raczej sugerującym świetne rozwiązanie, niż zwykłe pytanie.

— Tak, tak, oczywiście! — Natalia roześmiała się. — Naturalnie, jest tu bardzo dużo miejsca, a dodatkowo mamy na tyłach małą salę okolicznościową. Wpiszę was na Sylwestra do naszego kalendarza — dodała śmiejąc się. — Tylko zaskoczyliście mnie po prostu!

— Czym? — zdziwił się Grzegorz. — Że chcemy zorganizować wesele u was?

— Nie — zaprzeczyła. — Tym, że bierzecie ślub tak szybko. Znacie się… ile? Trzy miesiące?

— Wiesz, my akurat jesteśmy pewni, że chcemy być razem — ton głosu Pati już nie brzmiał jak melodia, ale jak tarka zgrzytająca zardzewiałymi oczkami.

Natalia widocznie wyczuła to natychmiast, ponieważ uśmiechnęła się szeroko i zawołała:

— To co? Czas na cappuccino?

Rozdział 3

Selena wyjrzała przez okno. Przez cały dzień pogoda nie przypominała ostatnich ciepłych i słonecznych dni. Niebo przesiąkło szarością, jakby niedawny błękit wyblakł od deszczu. Grube krople spadły kaskadą na suchą ziemię, ale trwało to zaledwie dwadzieścia minut.

— Całe szczęście, że zrobiło się cieplej — powiedziała do wylegującej się na czerwonej sofie czarnej kotki, która uniosła jedną powiekę, dając do zrozumienia, że usłyszała i przyjęła do wiadomości słowa swojej pani, ale zaraz ją zamknęła, oznajmiając tym samym, iż mało ją to obeszło. — Ty to masz sielskie życie — uśmiechnęła się do swojej kotki i otworzyła szafę.

Uderzył ją czerwony koloryt, znacznie przeważający nad resztą odcieni, na co Selena uśmiechnęła się szeroko i pomyślała o tamtej pamiętnej dla niej chwili, kiedy Natalia w żartobliwej rozmowie zakomunikowała przyjaciółce:

— W tych czerwieniach bardziej przypominasz Hiszpankę, niż Cygankę.

Selena uradowała się tym wówczas, wiedząc doskonale, że z każdym rokiem swojego życia coraz mniej przypominała ten potępiany w Polsce romski naród, a coraz bardziej południową piękność. Tak, wstydziła się swojego pochodzenia, chociaż do końca nie potrafiła przyznać się do tego nawet sama przed sobą. Jednak jej zdeterminowane nieafiszowanie swojego ciała, odzianego w kolorowe sukienki sięgające ziemi, już dawno dało Natalii dużo do myślenia.

— Lena, wiesz, że dla mnie nie ma znaczenia, jaka krew w tobie płynie — powiedziała jej któregoś dnia, gdy już wyfrunęły z rodzinnych gniazd i Selena była po kolejnej wizycie u matki w brudnej, śmierdzącej dzielnicy, w której mówiło się niemal jedynie po romsku.

— Wiem, ale kiedy wchodzę między te bloki, szczerze ci powiem, że robi mi się niedobrze i wstyd mi, że z takiego bagna się wynurzyłam.

— Ale popatrz na to, kim jesteś teraz. Nikt nie skojarzyłby ciebie z tą dzielnicą. Jesteś elegancka, masz czysty, polski akcent, jesteś inteligentna. Masz talent, który wykorzystujesz uczciwie. Jaki znany tobie cygan postąpiłby tak?

— Nie znam takiego — przyznała Selena. — Wszyscy, których znam, kradną. Łącznie z moją mamą.

— Już pewnie tego nie robi, przecież dajesz jej część pieniędzy, które zarabiasz, wróżąc w swoim salonie.

— Nigdy do końca tego wiedzieć nie będę…

Tamten wieczór co jakiś czas przypominał się Selenie jako dowód na to, że rzeczywiście nie jest taka, jak jej rodzina. Odcięła się od nich całkowicie, utrzymując sporadyczny kontakt jedynie z matką, starą, biedną kobietą.

Uśmiechnęła się do siebie. Natalia miała rację. Ona była prawdziwą Europejką, po prostu. Założyła na siebie swoją ulubioną sukienkę, idealnie podkreślającą jej szczupłą figurę, nad którą tak intensywnie pracowała każdego dnia, później drobne dodatki, czekoladowo-bordowe kozaczki, poprawiła makijaż i związała włosy w długi, gruby koński ogon. Była gotowa.

Jedynie Marco jej brakowało. Nie emocjonalnie, tylko fizycznie. Mieli razem pójść na otwarcie restauracji Natalii i Maćka, tymczasem kilkadziesiąt minut temu Selena dostała sms od Marco, że on dołączy do niej jak najszybciej, ponieważ ma poważną ofertę pracy i nie chce jej zmarnować.

— No, dobrze — odpowiedziała mu, oddzwaniając do niego, z jednej strony czując żal, z drugiej radość, że jej facetowi w końcu udało się znaleźć coś ciekawego, jak deklarował. — A co to za praca?

— Barmana, oczywiście — roześmiał się Marco.

— No, tak, nic innego nie bierzesz pod uwagę — skomentowała i zaraz ugryzła się w język, ale swoje dodatkowo pomyślała:

„bo do niczego innego się w końcu nie nadajesz”.

— Dobra, kończę — Marco nie miał najwyraźniej ochoty dłużej rozmawiać, podobnie zresztą jak Selena.

Coś się między nimi psuło, z każdym tygodniem było coraz gorzej. Patrzyła na swojego faceta i zastanawiała się, co ich w ogóle ze sobą łączyło.

Łóżko. Tylko i wyłącznie seks był tą elementarną cząstką w ich wspólnym życiu, która ich łączyła w jakąś w miarę nierozpadającą się całość. Kiedy jej dotykał, zapominała o całym świecie. Kiedy błądził dłońmi po jej ciele, z każdym dotykiem chciała więcej. Znał się na tym, jak sprawić jej przyjemność, nie mogła temu zaprzeczyć.

— Porażka — szepnęła do siebie Selena i pokręciła głową, po czym zabrała torebkę, płaszcz i wyszła z mieszkania. — Coś z tym trzeba będzie zrobić.

Zerknęła jeszcze ostatni raz do lustra. Obcisła sukienka z obniżonym, niemal opadającym na biodra grubym paskiem, wyglądała spod rozpiętego, jesiennego płaszcza w kolorze bordowo-brązowym, a włosy wykwintnie związane czerwoną tasiemką z aksamitu opadały grubym ogonem na plecy. Natalia stwierdziła kiedyś, że, nawet gdyby Selena lubiła obwieszać się biżuterią, nie wyglądałaby piękniej niż na co dzień, całkowicie naturalna. Wystarczyło to, co sobą prezentowała — tajemniczość, pewność siebie, erotyzm, siłę…

Zawołała taksówkę, zamierzała dziś wypić wino za powodzenie funkcjonowania restauracji jak najdłużej, dlatego nawet nie spojrzała na swoje małe czerwone autko, stojące w boksie blisko jej mieszkania.

— Jakąś nową restaurację otworzono w centrum? — zdziwił się taksówkarz, gdy podała mu adres.

— Tak, we włoskim stylu.

— Nic o tym nie słyszałem — zdziwił się taksówkarz, a Selena pomyślała, że trzeba będzie bardziej popracować nad reklamą, ponieważ artykuł w gazecie Mai najwyraźniej nie dotarł do wszystkich.

W końcu „Kalejdoskop” czytają głównie kobiety…

Rozdział 4

Róża szykowała się na otwarcie restauracji od kilku godzin, a wciąż miała wrażenie, że nie wyglądała wystarczająco dobrze. Patrzyła na siebie oczami Roberta i za nic nie mogła się przekonać do żadnego ubrania. Przerzuciła całą szafę do góry nogami, łączyła ze sobą bluzki różnego rodzaju ze spodniami o różnym fasonie, ale nic jej nie pasowało.

— Cholera… — przeklęła i z rozpaczą opadła na podłogę, na rozrzucone ubrania.

Garderoba przedstawiała się tragicznie. Właściwie nie było wolnego miejsca na ciepłym i puszystym dywanie, jak po bojowisku, jak po wojnie, która toczyła się w niej samej, a później wyszła poza ramy ciała.

— Cholerny palant… — szepnęła do siebie, załamując się jeszcze bardziej, oparła się plecami o ścianę ciasnej garderoby, podkurczyła nogi i oparła łokcie na kolanach, obejmując ramionami głowę.

Tego dnia miała już wszystkiego dosyć. Najchętniej wzięłaby jakieś tabletki uspokajające i porządnie przespała tę noc. Pragnęła zatopić się w ciepłą kołdrę, która otuliłaby ją, jak łono matki, ciasno i przyjemnie. Wtedy już nic nie byłoby ważne.

Zerwała się więc z miejsca i pobiegła do sypialni w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Zanim wybrała numer Natalii, spojrzała, czy przypadkiem jej chłopak nie próbował się do niej dodzwonić, ale nic takiego nie miało miejsca. Ogarniała ją coraz większa pustka, a ona miała wrażenie, że zapadała się coraz bardziej w bagno z każdą kolejną milczącą godziną.

— Natalia, przepraszam cię, ale nie przyjdę dziś — powiedziała do słuchawki po przywitaniu się.

— Stało się coś? — zaniepokoiła się przyjaciółka, a Róża widziała oczami wyobraźni, jak blondynka zmarszczyła brwi i otworzyła szeroko swoje jasne, czyste oczy.

— Źle się czuję — powiedziała zgodnie z prawdą, choć nie wyznała powodu swojego złego samopoczucia.

— Zatrułaś się, czy coś?

— Nie… — zająknęła się. — Hmm… Głowa mnie strasznie boli i z chęcią wzięłabym tabletki na sen i przespała tą noc.

— Róża… Co się dzieje? — zapytała łagodnie Natalia, wyczuwając zapewne, że koleżanka nie do końca była z nią szczera.

— Robert mnie wyrolował — wyznała niskim, beznamiętnym głosem.

Jak zwykle. To było do niego podobne — umawianie się, a później całkowicie obojętne zajmowanie się czymś zupełnie innym. Róża, odkąd pamiętała, nie mogła liczyć na tego mężczyznę. I do dziś nie nauczyła się tego, żeby nie przywiązywać uwagi do jego obietnic. Po prostu żyć obok niego, a nie z nim.

— Róża, czy on ci naprawdę jest potrzebny, żebyś się świetnie bawiła? — cichy, stanowczy głos Natalii działał niezwykle kojąco.

— No, nie, niekoniecznie…

— Tak też myślałam — uśmiechnęła się blondynka. — Więc zbieraj się i przyjeżdżaj do nas, zobaczysz, że to będzie jedna z najlepszych nocy w twoim życiu.

Uśmiechnęła się. Takich słów właśnie potrzebowała, takiego zastrzyku z endorfin, by z radością i chęcią ubrać się w pierwsze lepsze ubranie, bo przecież nie chodziło o to, by dobrze wyglądać, ale by dobrze się bawić, i w podskokach niemal udać się do restauracji Natalii.

Wszystko zrobiła w miarę szybko. Pochowała ubrania do garderoby, jako że nie chciała wrócić nad ranem do mieszkania, w którym panował taki bałagan.

Robert mógł sobie pić z kumplami, bo była pewna, że dla nich ją wyrolował — kompani nałogu zawsze zwyciężali — ona go nie potrzebowała. Już dawno odcięła tę pępowinę emocjonalnego przywiązania do tego mężczyzny, chociaż w jej sercu czasem odgrywały się wojny między sercem a rozumem, nie pozwalające na całkowite wyrzucenie z pamięci.

Po raz ostatni spojrzała na telefon komórkowy, milczący jak zaklęty w żabę książę, po czym wrzuciła go do torebki i wyszła z mieszkania. Jako że do „Czasu na Cappuccino” miała stosunkowo blisko, w dwadzieścia minut spacerkiem była na miejscu.

Śmietankowo-kawowy parterowy budynek o nieregularnym kształcie z wysokimi oknami wpuszczającymi za dnia bardzo dużo światła od razu rzucał się w oczy. Tym razem, o tej późnej październikowej porze, przez okno biło ciepłe światło wnętrza oraz licznie pozapalanych świec. Wszystko to zapraszało do środka, jakby wyciągało matczyne ramiona, w które przechodzień pragnął się wtulić i ogrzać w ich wnętrzu.

Róża minęła rabaty jesiennych kwiatów i krzewów niczym strażników, pilnujących wybetonowanej ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych i szepnęła pod nosem:

— Aster amellus, tagetes patula, rhododendron, betula pendula.

Weszła do środka. Z zewnątrz było widać kilka siedzących przy oknach osób, jej bliscy natomiast zajmowali miejsce dla vip’ów, niejako buduar oddzielony od reszty sali, jakby chował w kącie swoje tajemnice, niegodne spojrzeń innych gości.

Z uśmiechem skierowała się do Seleny, jak zwykle bijącej czerwienią ubrania, i do Patrycji, która w swej biało-różowej bluzeczce z odciętym stanem oraz rozkloszowanej, falbaniastej białej spódnicy wyglądała wyjątkowo dziecinnie, mimo że obok niej siedział Grzegorz, nagła miłość jej życia.

Zaraz podeszła do nich Natalia w swojej błękitnej sukience z gładkiego materiału, co sprawiało, że wyglądała jeszcze niewinniej niż zwykle. Jedynie rumieńce na policzkach ujawniały emocje, jakie pęczniały w niej, jak nadmuchiwany balon.

— Przyszła nasza zguba — roześmiała się Selena, wyciągając do niej ramiona.

W tej chwili Róża w ogóle nie żałowała, że zdecydowała się przyjść na otwarcie restauracji Natalii i Maćka. Potrzebowała towarzystwa tych ludzi. Gdzieś tam w środku przy nich czuła się najlepiej, najpewniej, najbezpieczniej.

— Jeszcze Mai nie ma — stwierdziła, siadając obok czarnowłosej przyjaciółki.

— Musi coś skończyć w pracy i przyjedzie najszybciej, jak jej się uda — odpowiedziała Natalia.

— To ona siedzi w pracy tak długo? — zdziwiła się Róża.

— Płaca zobowiązuje — Patrycja puściła jej oczko.

Róży akurat nie mieściło się w głowie, aby wyrzec się siebie i zarywać własne życie dla spełniania żądań innych osób. Od dawien dawna wiedziała, że nie będzie nigdy pracować dla kogoś, a jedynie dla siebie samej i tak też żyła, aby realizować swoje prawdziwe ja. Ponieważ ukończyła Akademię Rolniczą na kierunku ogrodniczym, zajmowała się niegdyś ogrodami innych osób. Obecnie jednak czuła w sobie bardzo intensywny głos, który wołał ją ku rękodziełom i to one zabierały jej czas w ostatnich miesiącach. Nie zarabiała na nich kokosów, ale była wolna. Dziś mogła zupełnie nie ruszyć pracy, kiedy emocje sięgały tak niskich wibracji, Maja natomiast nie mogła tego o sobie powiedzieć.

Ale zdawała sobie sprawę, że każda z nich miała inne priorytety, inne potrzeby, inne wartości. Dlatego nie skomentowała tego, tylko zawołała:

— No, to co? Czas na Cappuccino?

Rozdział 5

Po raz kolejny w telefonie Mai rozbrzmiał dźwięk, przypominający jej o tym, że już dawno nadszedł czas, by wrócić do domu i zacząć przygotowywać się do imprezy w restauracji Natalii.

— Cicho już bądź… — szepnęła Maja, nie patrząc nawet na mały ekranik telefonu i odruchowo kliknęła na drzemkę, co oznaczało, że dokładnie za dziesięć minut jej telefon ponownie zagra muzyczkę z filmu „Czasem słońce, czasem deszcz”, która to niepostrzeżenie wkradła się do jej serca, gdy pewnego wieczoru Konrad przygotował romantyczną kolację dla nich dwojga i wypożyczył ten pierwszy, najsłynniejszy bollywoodzki film.

Ten dzień, trzynastego października, mógł być dniem sądnym w jej karierze. Mogło się okazać, że zasłużyła na coś więcej, niż stanowisko dziennikarki w dodatku popularnej gazety. Ten dzień, a dokładnie praca, jaką włożyła w artykuł i sprawozdanie dzisiejszego dnia, mogły stać się początkiem rozwoju jej kariery. A ponieważ Mai bardzo zależało na rozwoju, ponieważ należała do ambitnych osób, nie chciała stracić tej okazji.

Telefon przypominał się co chwilę, a ona cały czas przesuwała godzinę wyjścia z pracy, jednak telefonu od Konrada nie mogła już zignorować. Wbijał się dźwiękiem w jej umysł sprawiając, że zaczynała czuć się winna.

— Gdzie ty jesteś, kochanie? — zapytał, nawet się nie witając. — O dwudziestej miałem cię zgarnąć z domu, a ciebie tu nie ma — dodał z wyrzutem.

— Jesteś pod moim blokiem? — zapytała lekko zdezorientowana, a po chwili zerknęła na zegar, migający na monitorze przed jej twarzą. — Już dwudziesta?! — zawołała, otwierając szeroko oczy.

— Tak, kocie, dwudziesta — rzekł Konrad, któremu nerwy już przeszły, ponieważ wiedział, że jego ukochanej nic złego się nie stało. — Nie mów mi, że jesteś w pracy…

— Czyli mam cię okłamać? — zapytała, delikatnie uśmiechając się, żeby udobruchać trochę swojego mężczyznę.

Nie zdarzyło się to pierwszy raz i Maja doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że krzywdziła w ten sposób Konrada. Jednak kiedy zasiadała przy swoim biurku w małym, wydzielonym kątku, otoczonym jedynie drewnianymi, niskimi ściankami od innych boksów, zapominała o całym świecie. Praca stanowiła dla niej zawsze, odkąd pamiętała, niesamowitą inspirację, spełniała się w niej i nigdy w życiu nie chciałaby pracować w innym zawodzie, ta pasja jednakże owocowała w pracoholizmie, którego Maja była w pełni świadoma.

— Skarbie… — jęknął Konrad, a Maja oczami wyobraźni widziała, jak opadły mu ręce.

— Już kończę, kocie. Właśnie się zbieram — rzekła szybko, żeby nie denerwować dodatkowo swojego lubego.

— Całe szczęście, że cię kocham… — Konrad uśmiechnął się do niej w tych słowach. — Przyjeżdżaj prędko, ale uważaj na siebie.

— Wiesz co, nie ma sensu, żebym wracała do domu, skoro restaurację mam pod nosem — stwierdziła Maja rezolutnie. — Przyjedź tutaj, ja zaraz wychodzę z redakcji i spotkamy się pod restauracją.

Konrad przystał na to bez zastrzeżeń. Maja także. Jednak, kiedy zobaczyła swoje przyjaciółki wyszykowane, jakby szły na bal sylwestrowy, zaczęła wątpić, czy nie lepiej było wrócić do domu i jakoś się ogarnąć.

— Przestań, dobrze wyglądasz — oburzyła się Selena, przytulając do siebie spóźnialską. — Zawsze jesteś taka elegancka, że nie widać, kiedy masz wolną sobotę, a kiedy dzień wypełniony służbowymi spotkaniami.

Maja miała na sobie dopasowane czarne spodnie z bawełny z odrobiną elastanu, włożone w wysokie czarne kozaczki na sześciocentymetrowym obcasie oraz idealnie dopasowaną bluzkę w kolorze fuksji, z rękawami trzy-czwarte z głębokim wycięciem w dosyć obfitym biuście, który, zdawałoby się, był jej największym i jedynym zmartwieniem. Rzeczywiście, strój jak najbardziej nadawał się na wypad na imprezę.

— Ależ mi kadzisz — roześmiała się jednak Maja i od razu poczuła się lepiej.

Coś było w tej kobiecie, że mogła powierzyć jej tajemnicę i wiedziała, że pozostanie to tajemnicą. Selena tego wieczoru nie wyglądała na szczęśliwą, ale nie dawała tego odczuć nikomu. Cały czas uśmiechnięte usta zdobiły jej twarz, mimo że oczy tchnęły jakąś niepewnością i smutkiem.

— Wszystko u ciebie dobrze? — zapytała Maja, siadając obok czarnuli.

— Tak — odpowiedziała odruchowo Selena, ale Maja jej nie uwierzyła, co pokazała unosząc jedną brew. — No, nie do końca. Miał tu być ze mną Marco, ale, jak zwykle, zawiódł.

— Może niekoniecznie specjalnie… — podsunęła Maja, myśląc o tym, ile razy ona zawiodła Konrada. — Może wypadło mu coś ważnego.

— Podobno sprawa związana z pracą — sprostowała Selena z wyczuwalnym niesmakiem.

— To źle? — zdziwiła się Maja.

— Powiem ci, że mam dość tego jego szukania pracy. Niby chodzi na te rozmowy kwalifikacyjne, niby są zadowoleni, niby mają go przyjąć, a potem okazuje się, że nawet nie zadzwonią, by go poinformować, że przyjęli kogoś innego — Selena wyrzuciła to jednym tchem i Maja widziała, że właśnie tego potrzebowała — wygadania się, zrzucenia z siebie tego stresu.

— Może tym razem będzie lepiej, nie ma co się na zapas martwić — Maja poklepała Selenę po ramieniu, a ta uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, po czym nagle wyraz jej twarzy całkowicie się zmienił.

Maja podążyła wzrokiem za koleżanką i to, co zobaczyła, ją także zaskoczyło, ponieważ akurat tego się nie spodziewała. Oto w ich kierunku szedł nie kto inny, jak Marco, w firmowym ubraniu barmana restauracji „Czas na Cappuccino”, z tacą uniesioną ponad jego barkiem, tacą, która nawet nie drgnęła. Mężczyzna uśmiechał się szeroko i patrzył z dumą na swoją kobietę, która nie mogła uwierzyć własnym oczom, że to, co widziała, działo się naprawdę.

Maja zerkała na wszystkich po kolei i reszta była tak samo zdziwiona, jak Selena. Jedynie Natalia uśmiechała się równie szeroko, jak jej pracownik i, kiedy Marco doszedł do ich stołu, rzekła z emfazą:

— Oto nasz nowy pracownik, którego, jak widać, znacie. A to drinki wykonane przez niego specjalnie dla was, oczywiście wszystko dzisiaj dla was na koszt firmy.

Natalia wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną, Marco podobnie, Maja jednak spoglądała cały czas na zaskoczoną Selenę, która jakby nie mogła przekonać się do tego wszystkiego.

— Widzisz, jednak tym razem mu się udało — szepnęła czarnuli do ucha, żeby przypadkiem ani Natalia, ani jej pracownik nie usłyszeli, że rozmawiają właśnie o nich.

— Tak, tylko szkoda, że nikt mnie o tym nie poinformował — Selena odszepnęła jej, schylając głowę konspiracyjnie.

— Jak ci się podoba niespodzianka, skarbie? — zapytał Marco, ucieszony zapewne zaskoczeniem swojej dziewczyny.

— Rzeczywiście, niespodzianka — Selena uśmiechnęła się niepewnie, ale wydawało się, że nikt nie widział tej niepewności, poza wtajemniczoną Mają.

W tym momencie dziękowała losowi, że postawił na jej drodze takiego cudownego mężczyznę, jakim był Konrad…

Rozdział 6

To już był szczyt wszystkiego. Ile razy można znosić takie ignorowanie ze strony faceta, który deklarował, że chce mieć z nią dziecko, wspomniał raz czy dwa o ślubie, a nie pomyślał nawet o tym, by poprosić ją o rękę?!

Selena rzuciła się na łóżko i okryła kołdrą. Wróciła do domu od razu po tym, jak spotkanie przyjaciół się skończyło. Marco został, by pomóc innym pracownikom ogarnąć to wszystko po inauguracji i miał zaraz wrócić do mieszkania, w którym pomieszkiwał razem z Seleną.

Tak naprawdę było to mieszkanie Seleny. Marco przeniósł swoje rzeczy z wynajmowanego z innymi kumplami z Włoch mieszkania jakiś czas temu, gdy wraz z Seleną ustalili, że chcą spędzać ze sobą więcej czasu. Ostatnimi czasy jednak częściej go nie było, niż był…

— Ile czasu może zająć zamknięcie restauracji? — szepnęła do kotki, która naturalnie zajmowała się swoimi myślami i z lubością oddawała się spaniu na kołdrze swojej pani.

Selenie przeszło przez myśl, by zadzwonić do Natalii z pytaniem, o której Marco wyszedł z restauracji, bo przecież ona i jej Maciek musieli zostać do samego końca, ale zwątpiła, jak tylko przypomniała sobie swoje podejrzenia odnośnie romansu Natalii i Marco oraz wynik, jaki w rezultacie przybrała ta sprawa. Ciągle było jej głupio, że zrobiła taką scenę dwa miesiące temu, jednak poczucie „wystrychnięcia na dudka”, „zrobienia w balona”, czy jakkolwiek by to nazwać, okazało się dużo bardziej godzące w serce niż się tego spodziewała.

I dlatego właśnie, zamiast się cieszyć sukcesem swojego faceta, w głębi duszy była zła, że uknuł to wszystko za jej plecami.

Postanowiła zająć się sobą i przestać myśleć o Marco. Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, a podczas płukania płynem antybakteryjnym swojej jamy ustnej zmyła dokładnie makijaż, po czym nałożyła kwas hialuronowy w serum pod oczy i skondensowaną witaminę C na całą twarz.

Wszystkie produkty były oczywiście ekologiczne i wegetariańskie. Innych kosmetyków nie stosowała, podobnie jak nie jadła niczego, co nie było sprawdzone i ekologiczne. Miała swój ulubiony targ, na którym kupowała warzywa i owoce od jednej pani, ale najpierw sprawdziła, czy rzeczywiście jej produkty są ekologiczne. Zdrowie to podstawa.

W końcu położyła się spać.

Obudził ją intensywny zapach perfum. Dotarł do nozdrzy, przedzierając się do jej umysłu i wywołując niepotrzebne skojarzenia, wzbudzające nerwówkę i uogólniony stres.

— Która godzina? — jęknęła, odwracając się w stronę mężczyzny, kładącego się obok niej.

W pokoju było ciemno, nie widziała nawet konturów jego ciała, jednak zapach jego skóry był jej tak znajomy, że nawet będąc w półśnie mogła bez problemów go rozpoznać.

— Czwarta trzy — odpowiedział zaspanym głosem i runął na łóżko w ubraniu, co Selena z niesmakiem stwierdziła po tym, jak wyciągnęła dłoń, by go dotknąć.

— Nie idziesz się wykąpać? — zapytała już bardziej przytomnym głosem i nie czekając na odpowiedź na to retoryczne pytanie, w końcu nie zdarzyło się to pierwszy raz, rzekła — Co robiłeś do tej pory?

— Zamykaliśmy restaurację — wymamrotał, będąc już jedną nogą w półśnie.

— Trzy godziny?! — zawołała Selena i usiadła, by doprowadzić swój umysł do większej trzeźwości.

— Kochanie, nie cieszysz się, że znalazłem pracę? — zapytał Marco resztkami sił.

— Co to za zapach? — Selena zmarszczyła brwi i pochyliła się nad mężczyzną. Czuła papierosy, o które wiecznie się kłócili, ale też coś więcej, jakąś ledwo wyczuwalną nutę…

— Jaki zapach? — otworzył jedno oko, ale ona tego zobaczyć nie mogła.

— Zapach kobiety… — szepnęła zdezorientowana i odsunęła się od niego.

— To twój zapach, kobieto — odpowiedział jej Marco trochę jakby zły i odwrócił się do niej tyłem. — Idź już spać, bo zaczynasz bredzić — dodał, po czym Selena usłyszała donośne chrapanie.

Jej zapach… Niemożliwe. To nie był jej zapach. A może wymieszał się z jego zapachem? Nie. Przecież oni się dziś nie przytulali! Jakim cudem ich zapachy miałyby się wymieszać???

Selena odsunęła się od Marco najdalej, jak tylko mogła, ale i tak nie wyleżała w łóżku zbyt długo. W jej głowie znów roiło się tysiące pytań i wątpliwości. Zaczęła zastanawiać się na poważnie, czy wszystko jest z nią w porządku.

Bo może znów odezwała się jej zaborcza zazdrość, a tak naprawdę nie było do niej powodów…? Myślała o tym bardzo intensywnie przez kolejne dwie godziny, niejedna łza spłynęła z jej oczu, a nadmiar złych emocji sprawił, że nie była już w stanie zasnąć, aż o szóstej Marco nagle wstał i poszedł pod prysznic.

Nie odzywała się do niego, udawała, że śpi, nawet wtedy, gdy wrócił do łóżka z wilgotnymi włosami, całkiem nago. Przytulił się do jej pleców, a ona nie zareagowała nawet drgnięciem. Nie reagowała też, kiedy zaczął składać na jej karku delikatne pocałunki, choć musiała mocno się powstrzymywać. Serce zabiło jej szybciej, mocniej zacisnęła oczy, ale nie ruszyła się, ani nie dała po sobie poznać, że sprawiało jej to coraz większą przyjemność. Jak zawsze zresztą…

Marco przesuwał dłoń po całym jej ciele, wsuwał ją pod jej koszulę nocną, sunął po nodze od kolan do biodra, a ona czuła, jak przenika ją dreszcz, aż do samego środka. Mimowolnie jęknęła, ale od razu szepnęła:

— Przestań…

— Podoba ci się, czuję to… — odszepnął jej i spróbował odwrócić ją w swoją stronę.

Przez chwilę szarpali się w łóżku, on nie przestawał jej całować, ona opierała mu się, ale z każdym dotykiem miękła i coraz więcej dawała z siebie. Marco szybko zdjął z niej koszulę nocną i przywarł do jej gorącego i chętnego ciała swoim. Jak zwykle, kiedy ich ciała się łączyły, mieli wrażenie, że cały świat eksploduje i nic, poza nimi, nie zostaje…

Rozdział 7

Róża czuła, jak szumiało jej w głowie od nadmiaru alkoholu — miała niezwykle słabą głowę i wystarczyło jedno piwo, by odnosiła wrażenie, że jest pijana — ale wciąż popijała wino, które dostała od Natalii, mimo że była coraz bliżej swojego mieszkania. Gdzieś po drodze zgubiła korek, który został wyciągnięty przez jakiegoś żartownisia na imprezie, pomimo że Róża wolała otworzyć to wino na jakąś specjalną okazję, a teraz zmuszona była nieść butelkę tak, by nic się nie wylało.

Wiedziała, że powinna sobie odpuścić podpijanie, zwłaszcza, że już nie czuła się dobrze, ponieważ przyjęte procenty dawno zaczęły działać, ale rozmowa na temat rozstania z Robertem, którą przeprowadziła z dziewczynami, nie nastroiła jej pozytywnie i wolała zapić smutki, tym bardziej, że otrzymała od Natalii prezent w postaci tego przesmacznego wina.

Noc była ciepła jak na październik mimo chłodnego dnia, dlatego zdjęła szal z cienkiego, kolorowego materiału, przy okazji roztrzepując swoje długie, ciemne włosy z kasztanowym połyskiem. Wszyscy jej ich zazdrościli, zwłaszcza Patrycja, która z kolei wiecznie miała problemy ze swoimi. Włosy Róży były niezwykle grube i błyszczące. Zawirowały na ciepłym wietrze, owijając się wokół jej twarzy, a ona nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jak seksowne wydawało się to otoczeniu.

Szła dalej wolnym, niepewnym krokiem, myśląc o tym, co właściwie powie Robertowi, wiedząc doskonale, że on spokoju na pewno jej nie da, gdy nagle poczuła za sobą zapach alkoholu. W pierwszym momencie pomyślała, że wylała wino, ale po chwili zdała sobie sprawę, że był to zapach wódki.

Gwałtownie odwróciła się, by zobaczyć, kto szedł tak blisko niej i otworzyła szeroko oczy. Tuż za nią kroczył menel, wyraźnie naćpany i pijany, jak stwierdziła Róża. Nie byłoby tak źle, gdyby był tylko on, ale za nim kroczyło jeszcze kilku innych chwiejnie poruszających się, chichoczących młodych mężczyzn, przypominających zombie. Róża była skłonna przysiąc, że młodszych od niej. Chciała rzucić im kilka kwiecistych słów, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, mężczyzna tuż za nią złapał ją wpół i przy akompaniamencie śmiechu jego towarzyszy, zbliżył lubieżnie swoją twarz do jej odkrytej teraz szyi. Uderzyła go łokciem w brzuch, a on zwinął się z bólu, lecz jej nie wypuścił.

Zaczęła się szarpać, ale on był silniejszy, a za chwilę dołączyli inni i musiała zdać się na swój głos. Krzyczała, ile tylko sił w płucach jej starczyło, mając nadzieję, że ktoś o tej tragicznie późnej godzinie w ogóle ją usłyszy. Cisza panująca wokół jednak nie wróżyła nic dobrego. Rzucała się, rozbiła wino na głowie jednego z nich, ale i tak wciąż przegrywała.

Usłyszała w oddali silnik samochodu i w duchu miała nadzieję, że będzie przejeżdżał obok nich i się zatrzyma. Kiedy silnik nagle zamilkł, pomyślała, że to musiało być tylko złudzenie w tym szale szamotaniny. Poczuła powietrze w dolnej części brzucha i zdała sobie sprawę, że jej spodnie zostały rozpięte, a czarna, gorsetowa bluzka podciągnięta. Zwiększyła siły, by odgonić się od wydawałoby się tysiąca rąk, gdy nagle wszystko ucichło.

Zobaczyła uciekających chłopców i mierzącego do nich z pistoletu mężczyznę. Starała się podnieść, ale zawroty głowy nie pozwoliły jej na to. Mężczyzna przeniósł na nią wzrok, a wtedy właśnie zza ciemnych chmur wyłoniła się srebrna tarcza księżyca, rzucając błyszczące światło na twarz kobiety. Poraziły ją te promienie, więc spuściła głowę.

Zaraz poczuła silne ramiona, unoszące ją ku górze. Niepewnie stanęła na nogach, opierając się dłońmi o tors mężczyzny, odziany w kraciastą koszulę i skórzaną kamizelkę, po czym spojrzała mu w oczy. Stał tyłem do promieniującego, wydawałoby się pulsującego srebrem księżyca, więc nie widziała dokładnie jego twarzy, ona natomiast została cała zalana srebrem. Coś dziwnego, naelektryzowanego przeszyło jej ciało i miała nieodparte wrażenie, że i on to poczuł.

— Dziękuję — wyszeptała, wciąż wpatrując się w niego.

Mężczyzna zmarszczył brwi i rzucił spojrzenie na rozbitą butelkę po winie, wokół której unosił się zapach alkoholu.

— Wiesz, że picie w miejscu publicznym jest karalne? — rzekł nagle głośno, a dźwięk jego głosu wydał się Róży niezwykle męski w zaistniałej sytuacji, lecz wyrwała mu się i rzuciła równie głośno:

— A ty to kto? Glina? — roześmiała się ironicznie i zabrała za poprawianie niedoskonałości swojego ubrania, których dokonali młodzi gniewni i pijani.

— Komisarz Marek Skierniewski — odpowiedział jej mężczyzna i chwycił ją za ramię.

Róża zszokowana zrobiła krok w tył, ale zaraz się zatrzymała.

— Nie jadę na żaden komisariat — zawołała, wyrywając się mu, ale on trzymał ją mocno.

— Zawiozę cię do domu — odpowiedział spokojnie Marek, nie zwracając w ogóle uwagi na jej wrogie nastawienie. — Wsiadaj — otworzył jej drzwi pasażera.

— Sama sobie poradę — prychnęła mu prosto w twarz. — Nie potrzebuję pomocy jakiegoś gliniarza — zmierzyła go ponurym wzrokiem, ale poddała się jego dłoniom, które trzymały jej ramiona i wprowadzały zgrabnie do czarnego, nowiutkiego bmw.

— Wątpię — rzekł jeszcze Marek z powątpiewaniem, zanim zamknął za nią drzwi, blokując je rezolutnie, by nie przyszło jej przypadkiem do głowy wysiąść z auta, a kiedy usiadł za kierownicą, dodał, nie patrząc na nią — Jesteś zbyt pijana.

Róża, zanim się zorientowała, co robi, zwinęła w pół swój satynowy szal i trzepnęła nim swojego policjanta — obrońcę. Marek odwrócił się do niej gwałtownie i chwycił w mocny uścisk jej nadgarstki. Zmrużone oczy błyskały gniewem, a ton głosu był suchy i twardy, kiedy powiedział:

— Nigdy więcej tego nie rób. Zrozumieliśmy się?

Coś w tym głosie, Róża sama do końca nie była pewna, co takiego, kazało jej posłuchać. Spojrzała przed siebie, a kiedy zapytał o adres, podała mu go, po czym poddała się lekkiej i płynnej jeździe. Uwielbiała samochody marki bmw. Były ciche i poruszały się, jak koty, z delikatnym pomrukiem. Przymknęła oczy, przypominając sobie swoje stare, czarne bmw i lekko się uśmiechnęła.

Kiedy uniosła powieki, zobaczyła nad sobą znany, bordowy baldachim i zdała sobie sprawę, że znajdowała się w swojej sypialni.

— Jak to?! — zawołała, siadając gwałtownie na łóżku i rozglądając się wokół.

Przypomniała sobie nowe bmw i mężczyznę, który uratował ją przed zgrają pijanych młodzików. Jakimś cudem udało mu się znaleźć klucze do jej mieszkania w torebce i położyć do łóżka. Róża nie pamiętała niczego, co zdarzyło się po tym, jak uderzyła policjanta swoim szalem, a on zapowiedział jej, by więcej tego nie robiła.

Serce zabiło jej mocniej, ale zaraz skarciła się za to. To nie był mężczyzna dla niej, miała przecież Roberta. Póki co. Bo już niedługo się z nim pożegna na zawsze. Nie zmieniło to jednak faktu, że ten dziki, obcy jej człowiek nie chciał zniknąć z umysłu Róży.

Myślała o nim, kiedy udała się do łazienki, by zdjąć z siebie wczorajszą bieliznę i wziąć orzeźwiającą kąpiel. Był w jej myślach, kiedy stanęła na wadze, by sprawdzić, czy coś jej ubyło od poprzedniego dnia. Wspominała wczorajszą noc, kiedy parzyła kawę na śniadanie.

I wtedy zadzwonił telefon komórkowy. Spojrzała na ekran i zmarszczyła brwi.

— Co się stało, Selena? — zapytała od razu i wyciągnęła filiżankę, swoja ulubioną.

— Dzięki Bogu, odebrałaś! — zawołała, a Róża zmarszczyła brwi, po raz kolejny nie bardzo wiedząc, skąd w głosie koleżanki pojawił się niepokój. — Próbuję się z tobą skontaktować od wczoraj! Wszystko dobrze? — zarzuciła ją słowami.

— Tak… — odpowiedziała niepewnie. — A o co chodzi?

— Jakiś niepokój mnie wczoraj ścisnął, kiedy wyszłaś z kawiarenki i mówię sobie, że muszę zadzwonić, żeby się upewnić, że wszystko jest dobrze. Cały czas dzwoniłam, a ty nie odbierałaś tej cholernej komórki i chyba sama przyjdę i zamontuję ci ten telefon stacjonarny! — wyrzuciła z siebie jednym tchem.

— Przepraszam… — wydukała Róża, zszokowana tym wywodem. — Nie słyszałam, że dzwoniłaś — zalała kawę, gdy w końcu automat przestał pluć i charczeć.

— To dobrze, że jesteś cała — stwierdziła z wyraźną ulgą Selena. — Nie wiem, skąd wziął się ten niepokój — ciągnęła, a Róża milczała, nie chcąc jej dodatkowo martwić. — Co robisz?

— Właśnie sobie kawę zaparzyłam — odpowiedziała ucieszona zmianą tematu. — Pić mi się chce.

— No, tak, wczoraj trochę zabalowałyśmy — stwierdziła Selena. — A co będziesz jadła na śniadanie? Może wpadniesz do mnie?

— Niee… Mam kaca, nie chce mi się teraz jeść, ale to dobry pomysł, wpadnę któregoś dnia na pewno — odpowiedziała ochoczo.

— Uhm — usłyszała tylko mruknięcie i nastała cisza.

Róża widziała, jak poprzedniego dnia Selena obserwowała ją, kiedy ta zamówiła sobie owoce i tony kawy, podczas gdy reszta kobiet i ich towarzysze zjedli coś normalnego i pożywnego. Selena patrzyła na nią, siedząc naprzeciw, ale milczała i swoje myślała.

Tego ranka już nie poruszyły tematu odżywiania. Róża poopowiadała przyjaciółce o swojej działalności hand made, o pomysłach na rozwinięcie tego i pożegnały się. Stanęła przy oknie kuchennym z ciepłą filiżanką kawy i zapatrzyła się na widok, który rozpościerał się przed nią.

Ostrów Tumski zawsze był miejscem uwielbianym przez rzesze mieszkańców Wrocławia, a Róża miała naprawdę ogromne szczęście, że odziedziczyła to mieszkanie po zmarłej babci. Lubiły kiedyś, jeszcze za czasów, kiedy odwiedzała babcię jako mała dziewczynka, a później nastolatka, siedzieć razem na balkonie wśród kwitnących surfinii i obserwować zakochane pary, przechadzające się wolno między starymi kościołami. Marzyła wtedy o tym, by pewnego dnia z ukochanym człowiekiem przespacerować się po Moście Zakochanych, usiąść na ławeczce na Bulwarze i wdychać zapach kwiatów. Ale Robert wolał spędzać z nią czas w łóżku, a nie na spacerach.

Robert… Przymknęła oczy. Czekała ją nie lada przeprawa do rozumu jej chłopaka, co na pewno będzie ją dużo kosztowało.

Rozdział 8

Ostatnie przekręcenie klucza i restauracja została zamknięta na kilka godzin do następnego otwarcia. Natalia uśmiechała się, kiedy wracali autem do mieszkania teściów, Maciej z ulgą trzymał swą prawą dłoń na dłoni żony, którą ona z kolei trzymała na jego udzie.

— Zadowolona? — zapytał, chociaż zdawał sobie sprawę, że Natalia była wielce usatysfakcjonowana tym, jak minął im pierwszy dzień istnienia „Czasu Na Cappuccino”.

— Jak na początek, lepiej być nie mogło — stwierdziła szeptem, bardzo już zmęczona całym tym dniem zarówno fizycznie, jak i psychicznie.

Ludzie wchodzili do środka restauracji z ciekawości, a widząc różnorodność wyboru i niższe, niewiele, ale jednak, ceny, zostawali na dłużej, zwłaszcza, że tego konkretnego wieczoru wszystkie napoje były o dwadzieścia procent tańsze.

Wszystko zaczęło się, jak w zegarku. Inni widząc przez duże okna bez żadnej osłony, ozdobione jedynie egzotycznymi kwiatami, radosnych ludzi, popijających w ten chłodny dzień parujące czekolady lub kawy, wchodzili, by się ogrzać. Niektórzy zamawiali typowo włoskie dania, w których specjalizowali się kucharze.

Natalia nie spodziewała się tłumów, wystarczyło jej, że chociaż kilka stolików zostało zajętych. Jej pracownicy spisywali się bardzo dobrze, kelnerki uśmiechały się do każdego klienta, barman używał magii, bawiąc się shaker’ami. Natalia nie przypuszczała, że Marco jest w tym tak dobry. Nie miała w tej chwili żadnych wątpliwości, że zatrudnienie chłopaka przyjaciółki było doskonałym pomysłem.

Fotoreporterzy dawali z siebie, co mogli. Nagrywali popisy barmanów, przeprowadzali wywiady z szefostwem, robili zdjęcia rozbawionym i zadowolonym klientom. To oni stanowili dla Natalii i Maćka najlepszą reklamę.

Tej nocy, pomimo zmęczenia, nie mogła spać. Emocje wypełniały ją głęboko od wewnątrz i rozpływały się wokół niej, tworząc kolorową, buchającą aurę. Tuż obok drzemał jej mąż, jakby nie patrzeć — mężczyzna jej życia.

Położył dłoń na brzuchu Natalii, odwracając się ku niej i westchnął głośno. Uśmiechnęła się. Tyle wspólnych nocy spędzili już ze sobą od tamtej pamiętnej nocy poślubnej, że zdążyła się przyzwyczaić do jego czasem gwałtownych ruchów i westchnień, których świadom nawet nie był.

Noc poślubna… Natalia poczuła na policzkach rumieniec nawet teraz, gdy pomyślała o tamtym dotyku swojego męża, o błądzeniu jego dłoni po jej rozpalonej skórze, o tańcu języka w każdym zakamarku jej ciała. To był przełomowy moment w życiu Natalii. Oto oddała swoje serce, a potem ciało jedynemu mężczyźnie swojego życia.

Podczas przyjęcia weselnego zastanawiała się nad tym, jak właściwie będzie wyglądał jej pierwszy raz. Na samą myśl o tym czuła podniecenie, a kiedy znalazła się w pokoju hotelowym, do którego udali się na noc poślubną, cała płonęła. Każdy fragment jej ciała żył własnym pulsującym życiem i kiedy Maciej zostawił w niej najcenniejszą część siebie, wiedziała, że oto stworzyli nowe, odrębne życie.

Dwa tygodnie później kupiła test ciążowy i jej przeczucia zamieniły się w realne dwa paski. Teraz czekała tylko na badanie USG, w czasie którego mieli się dowiedzieć, czy spodziewali się dziewczynki czy chłopczyka.

Zawsze marzyła o dziewczynce, o miniaturce siebie samej, ale takiej, która zostanie wychowana zupełnie inaczej, niż ona sama była. Jej własna rodzina była duża, przez co zarabiający na godne życie rodzice nie poświęcali swoim pociechom wystarczającej uwagi. To ona, Natalia, była najstarsza z rodzeństwa, i kiedy tylko mogła, była oparciem i pomocą dla ciężko pracujących rodziców.

Tak naprawdę nie miała normalnego dzieciństwa, być może właśnie dlatego tak doskonale rozumiała się z Seleną. Obie bardzo dobrze wiedziały, co znaczy zapracować sobie na coś. Natalia chciałaby, aby jej własne dziecko było spełnieniem marzeń jego rodziców, by żyło w warunkach lepszych niż ona żyła.

Natalia poczuła na sobie zimne palce przeszłych wizji, a każda z nich była chłodniejsza od pozostałej. Zwinęła się w kłębek, jak dziecko w łonie swojej matki, ale to nie pomogło. Widocznie tylko embriony miały prawo do tej pozycji.

Pomyślała zatem o domu, do którego wprowadzą się prawdopodobnie już niedługo, o dużym, pachnącym radością domu, gdzie z każdego kąta pokoi wydobywać się będzie śmiech zmarłego męża babci, a na komodach na fotografiach osiądzie po raz kolejny kurz małymi drobinkami jako świadkowie szczęśliwego pożycia dziadków.

Natalia poczuła dreszcz emocji, przebiegający tysiącem stóp po jej ciele. Ten dom miał duszę, miał w sobie głęboko zakopaną tajemniczość, które ceniła w budynkach. Nie lubiła nowobogackiego stylu teściowej, choć w tej chwili mieszkanie u kobiety, dzięki której miała obrączkę na palcu i spodziewała się dziecka, jako że to jej ciało sprowadziło na świat Macieja, było jedynym wyjściem.

Ale już niedługo zapewne zajmie z mężem całe piętro domu babci, która wyprowadziła się z głównej sypialni na piętrze na dół przez wzgląd na chore nogi, coraz mniej sprawne. Te kilka pokoi na poddaszu będzie należało tylko do nich.

Natalia już wybrała pokój, który zajmie ich maleństwo. Chciała urządzić je w pastelowych kolorach, Selena bowiem kiedyś przepowiedziała jej, że urodzi dziewczynkę, malutką, słodziutką blondyneczkę, a Natalia zawsze wierzyła w przepowiednie Seleny. Maćkowi było to obojętne, czy zostanie ojcem chłopca czy dziewczynki, cieszył się po prostu swoim przyszłym ojcostwem, chociaż na wieść, że nie będzie miał syna w pierwszym odruchu zmroził spojrzeniem Selenę.

Przyszła mama położyła obie dłonie na brzuchu i uśmiechnęła się. Już nie mogła się doczekać porodu i tej magicznej chwili, kiedy dwa spojrzenia zetkną się, buchając do siebie odwieczną miłością.

Rozdział 9

Następnego dnia Selena niewiele zdążyła ruszyć w swoim magicznym gabinecie. Właściwie zupełnie nic, ponieważ natychmiast po tym, jak położyła na fotelu torebkę, zapaliła świece i kadzidełka o jej ulubionym zapachu opium, otrzymała telefon od Marco, że znalazł się w szpitalu i znajdował się na izbie przyjęć. Mówił do niej, a ona zrozumiała tylko jedno zdanie.

„Jestem na izbie przyjęć na Brochowie…” — te słowa brzmiały w jej uszach przez najbliższe dwadzieścia pięć minut.

— Dlaczego wywieźli go na sam koniec świata? — mówiła do siebie, chwytając torebkę i zamykając salonik.

Jako szefowa samej siebie nie musiała zwalniać się u nikogo, mimo że przygotowała już swój salon do spotkań z klientami. Bez zastanowienia zostawiła zapalone świeczki i kadzidełka przy kartach tarota. Teraz liczyło się dla niej jedynie to, by jak najszybciej dotrzeć do Marco.

Wyskoczyła przed drzwi wejściowe i od razu obmacało ją ciepłe, październikowe powietrze tak gęste, że Selena miała wrażenie, jakby znalazła się w jakiejś parnej mazi. Przedzierała się przez nią do postoju taksówek, znajdujących się nieopodal za zakrętem, będąc pewną, że własnym samochodem nie dotrze na miejsce, gdzieś po drodze powodując wypadek.

— Dzień dobry — wsiadła szybko do pierwszej taksówki. — Proszę do szpitala na Brochowie, zdaje się to jest ulica Warszawska.

W tej samej chwili zadzwonił jej telefon.

— Cześć, mała — usłyszała głos Róży. — Masz dziś czas?

— Cześć, Różyczko — Selena zdziwiła się, że jej głos drżał, choć wydawało się jej zawsze, że była niezwykle opanowaną osobą. — Jadę właśnie do szpitala. Marco jest na izbie przyjęć.

— Co się stało? — zaniepokoiła się Róża, a Selena już sobie wyobraziła, jak jej przyjaciółka zmarszczyła brwi.

— Właściwie nie wiem — Selena roześmiała się przez łzy, które dopiero teraz, gdy rozmawiała o tym na głos, zaczęły płynąć. — Marco coś mówił przez telefon, ale nie pamiętam.

— Bo się zdenerwowałaś…

— Na pewno. Na początku nawet zapomniałam natychmiast, gdzie w ogóle leży, musiałam go zapytać jeszcze raz — wytarła spocone czoło.

— Ale skoro z tobą rozmawiał, oznacza, że nie jest tak źle — stwierdziła Róża, pocieszając przyjaciółkę.

— Tak właśnie myślę. Ale dopóki go nie zobaczę, nie uwierzę.

— Naturalnie, to zrozumiałe — potwierdziła brunetka. — Chciałam się z tobą umówić na wieczór, ale skoro tak wyszło, spotkamy się w „...cappuccino”. Daj mi tylko znać, czy wszystko w porządku.

— Jasne, trzymaj się kochana — Selena odłączyła się, ale nie zdążyła schować telefonu do torebki, ponieważ otrzymała sms’a.