Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj… - Joanna Paczkowska-Szczygieł - ebook

Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj… ebook

Joanna Paczkowska-Szczygieł

0,0

Opis

Czasem warto zatrzymać się i przemyśleć swoje życie na spokojnie. Selena, Róża i Natalia podjęły próbę zrealizowania własnych marzeń, ale czy wytrwają w swoich postanowieniach? Róża stanęła na rozstaju dróg uczuciowych, ale najpierw potrzebuje poukładać swoje życie wewnętrzne. Selena zrozumiała coś, co wiedziała podświadomie od lat, ale czy da temu szansę? Natalia stanęła przed kolejnym problemem — czy jej związek przejdzie serię prób? „Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj…” to 3. część serii

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 440

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Joanna Paczkowska-Szczygieł

Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj…

Projektant okładkiJoanna Paczkowska-Szczygieł

KorektorEwelina Rząśnicka

© Joanna Paczkowska-Szczygieł, 2022

© Joanna Paczkowska-Szczygieł, projekt okładki, 2022

Czasem warto zatrzymać się i przemyśleć swoje życie na spokojnie. Selena, Róża i Natalia podjęły próbę zrealizowania własnych marzeń, ale czy wytrwają w swoich postanowieniach? Róża stanęła na rozstaju dróg uczuciowych, ale najpierw potrzebuje poukładać swoje życie wewnętrzne. Selena zrozumiała coś, co wiedziała podświadomie od lat, ale czy da temu szansę? Natalia stanęła przed kolejnym problemem — czy jej związek przejdzie serię prób?

„Czas na cappuccino. Zatrzymaj się i żyj…” to 3. część serii

ISBN 978-83-8324-486-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział 1

Kula śniegu spadła z niskiego parapetu pracowni Róży, co natychmiast zwróciło jej uwagę. Otwierała właśnie drzwi, a tego ranka sprawiało jej to nie lada trudność. Już nocą mróz pokazał swoje złowrogie oblicze. Z wysiłkiem wyciągnęła dłonią, odzianą w grubą rękawiczkę, klucze do pracowni i z równym trudem przekręcała je w zamku.

Wtedy właśnie zauważyła między płatkami śniegu białą kulkę, która stoczyła się z jej parapetu. Zmarszczyła brwi i pochyliła się nad nią. Spojrzały na nią dwa zielone migdały, szeroko otwarte, a z gardełka wydobył się cichy pisk.

— Kiciusiu! — Zawołała Róża, lekko przerażona, że kotek spędził minioną zimną noc w tym miejscu. — Co ty tu robisz, bidulo?! — Chwyciła maleństwo w dłonie i już wiedziała, że jej serce zostało skradzione.

Nie miała pojęcia, w jakim stanie był kotek, ani czy był to chłopiec czy dziewczynka. To, czego była pewna, to tego, że potrzebował się ogrzać i najeść. Od razu dostała energii, czując w sobie misję pomocy biedakowi, z impetem więc otworzyła drzwi wejściowe do pracowni.

— Od razu lepiej — powiedziała do kotka, którego natychmiast położyła na jednej z poduszek, leżących na niskim parapecie, i włączyła farelkę.

Niby grzejniki ogrzewały ten lokal, jednak spore okna sprawiały, że było tu dużo chłodniej niż zapewne w mieszkaniu piętro wyżej. Dzięki farelce, która świetnie sprawdzała się w takie dni, jak ten, po chwili w pomieszczeniu zrobiło się naprawdę ciepło.

Róża szybko się rozebrała, starła wodę z podłogi w miejscu, gdzie zostawiła swoje buty i natychmiast wróciła do kotka. Uklęknęła przed nim i pochyliła się nad zmarzniętą białą kulą z zielonymi ślepiami. Kotek miauczał przeraźliwie, ale nie ruszał się z poduszki. Pobliska farelka dawała mu ogrom ciepła.

— Głuptaku ty… — Szepnęła Róża, z rozrzewnieniem wpatrując się w kotka. — Gdzie podziała się twoja mama? To ona cię zostawiła, czy ty sam się oddaliłeś? Jeśli jest tak biała jak ty, to wcale się nie dziwię, że zginęła ci w tym śniegu, kiedy straciłeś na chwilę czujność…

Kotek dostał ciepłą wodę do picia i kawałek mięsa, które Róża przygotowała sobie do pracy. Zjadł ze smakiem, a kiedy jego brzuszek był już pełny, a ciało wreszcie się ogrzało, zasnął, zwijając się w białą kulkę.

Uśmiechnęła się na ten widok. Łapał za serce.

— I co ja mam teraz z tobą zrobić? — Powiedziała ni to do niego, ni do siebie. — Przydałoby się, żeby obejrzał cię jakiś weterynarz.

Kiedy tylko to powiedziała, przed jej oczami stanął Artur — wysoki, szeroko uśmiechnięty, żyjący w zgodzie ze sobą mężczyzna, którego poznała na wystawie jej prac w ubiegłym miesiącu. Serce zabiło jej mocniej. Chyba właśnie znalazła powód, aby się z nim skontaktować, choć szukała go przez ostatnie dwa tygodnie niemal non stop.

Pamiętała jednak, jak bardzo nachalna była wobec Marka, nie chciała więc, aby sytuacja się powtórzyła. Nie byłoby to dobre, gdyby odstraszyła od siebie mężczyznę, który tak bardzo ją zauroczył i na którego myśl robiło się jej natychmiast gorąco.

— Ale teraz mam pretekst, aby do niego zadzwonić — Wytłumaczyła się sama przed sobą i spojrzała na wizytówkę, którą jej wręczył na wystawie, szeroko się uśmiechając.

Nie czekała ani chwili dłużej. Nie zadzwoniła do niego, tylko zapakowała kotka do plastikowego pudełka, do którego włożyła tymczasowe poduszkowe legowisko zwierzaka, i ruszyła w drogę.

Trasa z Wrocławia do Bagna nie była łatwa. Śnieg cały czas sypał, wycieraczki pracowały na najwyższych obrotach, a mimo to musiała mrużyć oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Wszędzie było biało, jakby ktoś pozbawił świat kolorów, i trzeba było być bardzo uważnym, aby nie zjechać z drogi na pola albo, co gorsza, do rowu.

Bardzo zmęczyła ją ta trasa, kiedy więc po godzinie wielkiego skupienia dotarła wreszcie pod dom Artura, wyłączyła silnik i na moment oparła głowę o kierownicę, nie wypuszczając jej z dłoni. Pooddychała tak chwilę, a gdy wreszcie serce się uspokoiło, a w aucie zaczęło robić się chłodno, założyła czapkę i wyszła na ośnieżony teren.

Tu, na wiosce, śnieg był jakby bielszy i większą ilością zasp otaczał drzewa i budynki. Przez moment zastanawiała się, jak dotrze do domu Artura przez te trzydziestocentymetrowe puchowe połacie, była jednak zbyt zdeterminowana, żeby zrezygnować.

Wtedy zauważyła wysoką postać, ubraną w wielką czapkę i gruby polar, stojącą na werandzie domu Artura. Dopiero po chwili zorientowała się, że to był on sam, mocno zaskoczony jej obecnością. Uśmiechnęła się nieśmiało i wyjęła pudełko z kotkiem. Okrywając go własnym ciałem pobiegła w stronę werandy, robiąc wielkie kroki, jakby brodziła w błocie.

— Dzień dobry! — Zawołała, wskakując na werandę. — Nie przeszkadzam?

— Dzień dobry — odpowiedział Artur i, choć był zdumiony, jego oczy wciąż się uśmiechały. — Co cię tutaj sprowadza w taką pogodę?

— Przepraszam, ale potrzebowałam skontaktować się z weterynarzem…

— I jechałaś taki kawał drogi? — Otworzył drzwi do domu i ją przepuścił.

Róża zarumieniła się i niepewnie spojrzała na niego. Nie pomyślała, że mógłby zadać jej akurat to pytanie.

— Jakoś pomyślałam od razu o tobie… — Wyjaśniła pokrętnie, na co Artur głośno się roześmiał.

— Miło mi to słyszeć, ale sądzę, że bez problemu znalazłabyś dobrego lekarza nieco bliżej! — Powiedział, wciąż się uśmiechając, i zamknął za nimi drzwi.

— Ale pomożesz? — Posłała mu ciepłe spojrzenie i uśmiechnęła się delikatnie.

Artur pokręcił ze śmiechem głową i rzekł:

— Oczywiście, że pomogę.

— To potrzymaj — podała mu pojemnik z kotkiem, który z ciekawością rozglądał się wokół, po czym zdjęła z siebie czapkę i buty, a potem uwolniła się od grubego płaszcza. — Od razu lepiej.

Roztrzepała w końcu wcześniej uwięzione włosy, na co Artur uniósł z ciekawości brwi, ale nic nie powiedział. Obserwował ją i delikatnie się uśmiechał, a wokół jego ust tworzyły się lekkie kręgi. Róża odwiesiła swoje ubrania i odwróciła się do niego.

To, co zobaczyła, mocno ją rozczuliło. Artur w międzyczasie nawiązał kontakt z kotkiem. Biała kulka siedziała na jego dłoni i ocierała się o nią. Róża roześmiała się.

— To bez wątpienia kobieta! — Zawołała.

— Bardzo możliwe — zawtórował jej Artur i gestem zaprosił do salonu, nie próbując zajrzeć kotkowi pod ogon.

To dosyć spore pomieszczenie było widoczne już z przedpokoju, ponieważ sam dom skonstruowany był tak, aby większa jego część była widoczna z każdego zakątka. Ciepły odcień drewna, z którego zbudowany był dom, sprawiał niezwykle przytulne wrażenie. Róża dyskretnie rozejrzała się i z salonu dostrzegła przestronną kuchnię oraz kawałek toalety, które znajdowały się po drugiej stronie przedpokoju.

— Bardzo tu przytulnie — uśmiechnęła się, siadając na miękkiej sofie, na której spał pies.

Rozpoznała go, to on bawił się ze swoim panem, kiedy w grudniu podjechała pod dom Artura i obserwowała go z auta. Pogłaskała go po łbie, a on jedynie uniósł jedno oko, po czym zaraz je opuścił.

— Widziałam schody, śpisz na górze? — Rzuciła, aby przełamać ciszę, która wprawiła ją nieco w zakłopotanie, a kiedy Artur uniósł brwi z zaskoczeniem i roześmiał się, mówiąc:

— Pytasz mnie o moją sypialnię?

…zrobiło się jej tak głupio, że poczuła mocne wypieki na policzkach. Usiadła na sofie, jakby uszło z niej powietrze. Błądziła wzrokiem, ale nic nie powiedziała, obawiając się, że znów palnie coś niemądrego.

Kątem oka zauważyła, że Artur dokładnie oglądał kotka i w końcu na nim skupiła swoją uwagę.

— Wszystko z nim dobrze?

— Tak, wygląda, że jest cała i zdrowa — stwierdził Artur i schował kotka do pudełka, położył pudełko obok Róży i usiadł nieopodal.

— Czyli to kotka, nie kocur? — Zawołała i klasnęła w dłonie. — Cudownie!

Jej radość była taka prawdziwa, że Artur wybuchnął śmiechem.

— Zrobię ci ciepłą herbatę, bo widzę, że zaczyna ci być zimno. — Spojrzał na jej dłonie, które schowała w rękawy.

— Dzięki, z chęcią skorzystam. — Patrzyła, jak kierował się do kuchni i przeniosła się bliżej kominka. — Skorzystam z twojego koca, nie masz nic przeciwko?

— Nie, częstuj się. — Artur uśmiechnął się do niej z kuchni, nie przerywając przygotowywania herbaty. — Czyli jesteś zadowolona, że to kotka a nie kocur? — Zerknął na nią.

— Szczerze mówiąc, tak — Róża podkurczyła nogi i szczelnie okryła się kocem. — Ale gdyby to był kocur, to też nie miałabym z tym problemów.

— Prawdziwa kocia mama — roześmiał się Artur i przyniósł do stolika dwie parujące herbaty. — Malinowa, z miodem, cytryną, goździkami i imbirem. Na rozgrzanie i dobrą energię — spojrzał na nią i usiadł obok na sofie.

— Dziękuję… Musi być bardzo dobra — ostrożnie wzięła kubek do rąk i upiła łyk. — I faktycznie jest pyszna.

— Moja mama zawsze mi taką robiła, kiedy byłem dzieckiem.

— Teraz to ty robisz taką innym kobietom?

— Właściwie to jesteś drugą kobietą, której zrobiłem tą herbatę — uśmiechnął się.

Róża pokiwała głową, wpatrując się w niego uważnie. Kto był tą pierwszą? Może on był w związku, ale czy wtedy tak ochoczo zapraszałby ją do siebie? Zdecydowanie nie chciał, aby wychodziła, a to oznaczało, że nie pojawi się u niego ktoś trzeci.

Artur uśmiechał się do niej, głaskał psa i popijał swoją herbatę, kiedy nagle rozkrzyczał się piekarnik.

— Przepraszam, robiłem obiad — rzekł, wstając. — Może masz ochotę zjeść ze mną? — Poszedł do kuchni. — To nic szczególnego, warzywa pieczone z udkami kurczaka, ale może miałabyś ochotę się poczęstować?

Róża uśmiechnęła się. Całą sobą czuła, że w jego życiu nie było innej kobiety. Czy gdyby była, Artur sam przygotowywałby sobie posiłek? Wszystko wskazywało na to, że mieszkał w tym uroczym domku jedynie z psem.

Z radością zasiedli do małego stołu, mieszczącego się w drewnianej kuchni. Byli bardzo blisko siebie, co na początku nieco ją krępowało, ale rozmowa z Arturem była tak swobodna, że szybko poczuła się jak u siebie. Bardzo go polubiła i odniosła wrażenie, że i on pałał do niej sympatią. Rzeczywiście tak było, czy tylko miała takie wrażenie…?

Rozdział 2

Róża dawno nie czuła się tak dobrze, jak w jego towarzystwie. Czas mijał tak szybko, że aż ją to przerażało. Nie chciała wyjeżdżać z tego miejsca, gdzie czas się zatrzymał. Stanęła przed jednym z okien, wychodzących z salonu na posesję i podjazd, gdzie zostawiła auto. Śnieg całkowicie go zasypał, ale na szczęście już nie padał i mogła w miarę bezpiecznie wrócić do domu. Tak bardzo tego nie chciała…

— Dopiero szesnasta, a wygląda, jakby zapadła noc… — Usłyszała nagle tuż nad uchem.

Odwróciła się gwałtownie i znalazła się blisko uśmiechniętego Artura. Zadarła głowę, by móc spojrzeć w jego uśmiechnięte oczy.

— Jakby co, na górze mam, poza własną sypialnią, jeszcze jeden pokój — roześmiał się, ewidentnie nawiązując do jej wcześniejszego pytania, które tak bardzo ją skrępowało.

— Ha ha — zawołała, przedrzeźniając go, i posłała mu sceptyczne spojrzenie. — Zastanawiałam się, po co są te schody na górę i jedyna opcja, jaka przyszła mi do głowy, to sypialnia. To było pytanie bez żadnych podtekstów — zerknęła na niego i przeszła w głąb salonu, choć nogi odmawiały jej posłuszeństwa, stając się miękkie, jakby nagle zamieniły się w plastelinę.

— Moja propozycja też jest bez podtekstów — roześmiał się Artur.

— Mimo to, dziękuję, wrócę do domu — skierowała się w stronę pudełka, w którym jeszcze niedawno spał kociak, a teraz buszował pod poduszką. — Obsikał poduszkę… — Skomentowała Róża i zdała sobie sprawę, że trochę czasu już minęło, odkąd tu przyjechała.

— Poczekaj, mam jakiś żwirek — rzekł Artur i od razu udał się do łazienki. — Poduszkę wyrzucimy, a nasypiemy jej tam piasku, żeby mogła normalnie skorzystać z toalety. A potem zapakujesz ją do transporterka, pożyczę ci — uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła go, wiedząc, że oznaczało to, iż znajdzie nowy pretekst do spotkania.

— Dziękuję, bardzo mi pomogłeś. Widzę, że naprawdę lubisz to, co robisz.

— To prawda, natura jest mi bardzo bliska…

Przez moment wpatrywała się w jego jasne radosne oczy, ale kiedy powoli zaczęły się w niej pojawiać zawroty głowy, uznała, że czas się ewakuować. Róża zapakowała kotka do innego pudełka po tym, jak skorzystał z nowej toalety i ubrała się. Artur wziął do ręki nową kuwetę, a Róża tuliła do siebie pudełko z kotkiem i wyszła przed dom.

Ziąb owinął ją od razu, aż wstrząsnęło jej ciałem.

— Brrr… Zima mogłaby się już skończyć… — Szepnęła i skierowała się do auta.

— Stań z boku, usunę ten śnieg — rzekł Artur i zabrał się za zrzucanie śniegu z dachu za pomocą sporej szczotki.

Obserwowała, jak pracował i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś widziała te sytuację. Czyżby deja-vu? A może znała go już z poprzedniego wcielenia? A może po prostu przyśnił się jej którejś nocy w takiej właśnie sytuacji?

Kiedy skończył i pożegnała się, było jej bardzo żal, że musiała wyjeżdżać. Ten teren wiosną na pewno był czarującym miejscem. Bardzo chciała je wtedy zobaczyć, a jednocześnie obawiała się, że wpraszając się zostanie odebrana jako ktoś nachalny. A to byłaby najgorsza rzecz, jaka mogłaby ją spotkać…

Uśmiechnęła się, kiedy pochylił się, zbliżając twarz do okna od strony kierowcy, i spuściła szybę.

— Uważaj na siebie — powiedział. — Daj znać, jak dojedziesz. Masz mój numer?

— Tak, dałeś mi wizytówkę — uśmiechnęła się lekko i pożegnała.

Do domu dotarła dosyć późno, bo wracała dużo wolniej. Góry śniegu leżały na poboczach w wielu miejscach, zepchnięte przez spycharki, ale spora część trasy była mimo wszystko mocno ośnieżona, jakby zapomniana. Jechało jej się trudno, ale kiedy wreszcie podjechała na Ostrów Tumski we Wrocławiu, gdzie znajdowało się jej mieszkanie, odetchnęła z ulgą.

Wzięła kotka pod pachę i pudełko z prowizoryczną kuwetą, po czym pędem wróciła do domu. Przygotowała kotkowi miskę z ciepłą wodą i suchą karmę, którą dostała od Artura, napisała do niego, że jest już w domu i że dziękuje za wspaniałe popołudnie, a potem, okrywszy się kocem, zabezpieczona gorącą parującą herbatą, usiadła do komputera, żeby zamówić wszystkie potrzebne kotu akcesoria. Nie zajęło jej to dużo czasu, a jednak, gdy zamykała komputer, poczuła się bardzo zmęczona.

— To był bardzo intensywny dzień, prawda, kiciu? — Pochyliła się nad białą kulką i podrapała ją pod bródką, na co kotka zaczęła się ocierać o jej palce.

Zdecydowała się wziąć szybki prysznic, na więcej nie miała siły, i położyć się z książką do łóżka. Z książką i kotkiem u boku, bo że biała kulka będzie z nią spała, nie miała wątpliwości. Położyła kotkę na piersi i przez chwilę spoglądały na siebie uważnie, nawiązując ze sobą bliższy kontakt.

— Wiesz, że to teraz będzie twój dom? — Zapytała kotkę, na co kulka przechyliła lekko głowę, jakby zastanawiała się nad tym, co usłyszała. — Jakby cię nazwać…? — Zaczęła się zastanawiać i nagle poczuła, że chce porozmawiać z Seleną o tym, co się działo tego dnia.

Spojrzała na zegarek. Zbliżała się godzina dwudziesta druga, ale była pewna, że jej przyjaciółka jeszcze nie spała. Odebrała po drugim sygnale.

— Co tam, kochana? Właśnie o tobie myślałam — uśmiechnęła się do słuchawki.

— Tak? — Zdziwiła się Róża, choć właściwie takie rzeczy już nie powinny jej dziwić. — A co myślałaś?

— Coś się u ciebie zmienia, tak czuję.

— To prawda… — Rozmarzyła się Róża i przypomniała sobie dzisiejsze przed i popołudnie. — Właśnie wróciłam od Artura.

— Jakiego Artura? — W pierwszym odruchu zapytała Selena, ale zaraz potem przypomniała sobie, jak po wystawie prac Róży przyjaciółka opowiadała jej o wysokim, szczupłym mężczyźnie. — To ten od śmiejących się oczu?

— Tak — roześmiała się Róża. — Jego oczy wiecznie są uśmiechnięte, naprawdę.

— Ale co ty u niego robiłaś? Z tego, co pamiętam, to on mieszka gdzieś daleko na wsi, a dziś pogoda nie była najlepsza do podróżowania w takie tereny.

— Pojechałam do niego, bo znalazłam pod swoją pracownią kotka i potrzebowałam weterynarza. To była godzina dziesiąta, a jeśli on spędził tam całą noc? — wyjaśniła, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Za rogiem mamy weterynarza, wiesz o tym, prawda? — Roześmiała się Selena.

— Zapomniałam! Naprawdę!

— To się nazywa wyparcie — nadal śmiała się Selena. — No więc dotarłaś do niego i co? Rozpoznał cię?

— Tak, od razu wiedział, kim jestem. Przynajmniej tak mi się wydaje. W każdym razie także skomentował, że weterynarzy na pewno mamy też we Wrocławiu i nie było potrzeby jechać aż do niego w taką pogodę. Ale cały czas się uśmiechał i zaprosił mnie do środka.

— Pomógł ci z tym kotem?

— Tak. Dał mi nawet żwirek i trochę jedzenia dla kociąt.

— Ale domyślam się, że nie wyglądało to tak, że weszłaś do jego domu z kotem, on go obejrzał, a potem cię odprawił, jak zwykłą klientkę?

— Oczywiście, że nie — roześmiała się Róża i położyła się, kładąc obok swojego ciała koteczkę, która natychmiast zwinęła się w kulkę. — Zrobił mi herbaty, potem zjadłam z nim obiad.

— No proszę, w pełni cię ugościł — Selena cały czas się uśmiechała, co było mocno wyczuwalne w tonie jej głosu. — Sam zrobił ten obiad?

— Tak, mieszka sam.

— Spytałaś, czy się domyślasz?

— Domyślam się, ale wiesz, skoro zaprosił mnie, bym została na noc, to…

— Słucham?! Tak od razu? — Zawołała Selena.

— Nie o to chodzi! — Sprostowała roześmiana Róża. — Zaproponował, że mogę zostać do rana, bo powrót w mroku w taką pogodę nie jest zbyt bezpieczny, a zanim się zorientowaliśmy, zrobiło się ciemno.

— A, rozumiem… Całe szczęście, ale wiesz, kochana, ty na siebie uważaj…

— Tak, wiem, ale zauważ, że wybieram coraz lepszych partnerów.

— Można tak powiedzieć — roześmiała się Selena, a Róża po chwili zrobiła to samo.

— Robert to była fatalna pomyłka, wtedy byłam kimś zupełnie innym.

— A to było zaledwie pół roku temu…

— Aż trudno w to uwierzyć… — Zamyśliła się Róża. — Nie chcę nawet wracać do tamtych czasów.

— Z Markiem też nie było zbyt dobrze.

— Ale przynajmniej mnie nie bił, a wręcz przeciwnie — nadal się przyjaźnimy.

— Tak, wiem… Ale właśnie przez wzgląd na swoje przeżycia i na to, że jesteś w trakcie procesu przemiany, dbaj o siebie — poprosiła Selena.

Porozmawiały jeszcze chwilę, po czym się pożegnały. Róża czuła, że to będzie cudowna noc. I rzeczywiście taka była. Przez kolejne godziny tuliła się z kotką, a jej gorące małe ciałko ogrzewało młodą kobietę. Róża zasnęła z uśmiechem na ustach i tak też zbudziła się następnego ranka, w pełni wypoczęta i gotowa do działania.

Rozdział 3

Selena miała nadzieję na równie spokojną noc, ale czuła w sobie dziwny niepokój połączony z czymś na kształt podniecenia. Od Sylwestra rosło w niej coś, czego do końca do siebie nie dopuszczała. Minęło kilka dni od tamtego dnia, a ona odnosiła wrażenie, jakby ten ciężar stawał się coraz większy. Przygniatał ją chwilami do tego stopnia, że brakowało jej tchu. Coś miażdżyło jej płuca, aż musiała się zatrzymać i uspokoić swoje zaniepokojone serce i pozwolić płucom na nowo wchłonąć garść powietrza.

Coś ją niepokoiło i z jednej strony zdawała sobie sprawę, co to mogło być, z drugiej jednak zupełnie tego do siebie nie dopuszczała. Nie chciała, bo mogłoby to spowodować zawalenie się jej dotychczasowego życia, które tak skrupulatnie, cegiełka po cegiełce, budowała.

Marszcząc brwi, zapatrzyła się przed siebie. W tym samym momencie jasny blask światła przedarł się przez rolety w przestronnym pokoju, pomalowanym na biało i urządzonym w stylu minimalistycznym, zarówno kolorystycznie, jak i pod względem ilości przedmiotów. Czuła się tam doskonale, jakby znała to miejsce od zawsze. Stała przed grupą kobiet, opierając się o jakiś mebel, a one wszystkie siedziały na miękkim dywanie z naturalnego jasnego włosia. Bez wątpienia przeprowadzała jakiś warsztat, bo każda z kobiet miała coś do powiedzenia.

Po kilku minutach rozstały się, a ona wyszła przed dom. Białe i szare płaskie kamienie tworzyły ścieżkę, którą zeszła w stronę zbliżającego się do niej Damiana. Uśmiechał się, jak zawsze, gdy ją widział, a gdy stanęli naprzeciw siebie, pochylił się i pocałował ją na powitanie, mocno do siebie przytulając. Jego usta były niezwykle miękkie i chłodne, idealnie dopasowały się do jej warg.

Selena zerwała się ze snu z ciężkim oddechem i szeroko otwartymi oczami.

— Co to było?! — Zawołała do siebie, choć wiedziała, że jest sama.

Jej mama miała wprowadzić się do niej dopiero tego wieczoru, kiedy Damian wreszcie zabierze się za remont w mieszkaniu, w którym się wychowywała. Miał to zrobić w miniony weekend, ale jakieś prace na budowie jego kliniki, która lada moment będzie miała odbiory, opóźniły się i przesunęli remont o tydzień.

Selena schowała twarz w dłoniach. Wciąż czuła na ustach smak ust Damiana, choć świadomość już zarejestrowała, że to był tylko sen. Czy jego usta rzeczywiście tak smakują? Cały czas cmokał ją w policzek, to jednak coś zupełnie innego. Nie miała pojęcia, jak by się czuła, gdyby jego wargi przylgnęły do jej ust. Nigdy dotąd nie miało to miejsca.

Dotknęła palcem własne usta, ale zaraz potem potrząsnęła głową. Nie chciała skupiać się na tym, od czego próbowała ostatnio uciec. Przeniosła uwagę na dom, w którym prowadziła swój warsztat i od razu zmarszczyła brwi.

Zupełnie nie kojarzyła budynku, który jej się przyśnił, ale czuła całą sobą, że to miejsce tylko na nią czekało. Każdą komórką własnego ciała czuła, jak ją woła do siebie. Postanowiła je odnaleźć i stworzyć w nim miejsce dla kobiet, o jakim od dawien marzyła, a na co nigdy dotąd nie miała odwagi.

Selena poczuła, że oto nadszedł ten moment, że to czas, aby otworzyła się na własne umiejętności i zaczęła pełniej służyć potrzebującym kobietom. Uśmiechnęła się do siebie, a jej serce wypełniło tak nagłe szczęście, że odniosła wrażenie, jakby zaraz miało od niego pęknąć.

Wyskoczyła z łóżka, choć była dopiero godzina piąta i mogła spokojnie pospać jeszcze z godzinkę, wzięła szybki prysznic, ubrała się i usiadła do komputera, aby sprawdzić, czy w najbliższej okolicy został wystawiony na sprzedaż dom, jaki widziała we śnie. Po ponad godzinie poszukiwań zamknęła komputer nieco zrezygnowana, ale jako skorpionica nie zamierzała się poddawać.

Założyła na siebie ciepły płaszcz w czerwonym kolorze i brązowe ciepłe kozaki, po czym pojechała do Damiana. Wciąż miała w pamięci sen z jego udziałem, ale emocje dotyczące ich pocałunku nieco już przycichły, zapewne wyparte przez te związane z lokalem dla kobiet. Ponieważ miała swoje klucze, nie musiała pukać ani dzwonić. Weszła do jego domu, jak do siebie, zdjęła buty i wpadła do salonu, rozglądając się.

Damian właśnie schodził z piętra, a kiedy zobaczył swoją przyjaciółkę z roziskrzonymi oczami, w płaszczu, głośno oddychającą, jakby biegła z wrocławskiego Psiego Pola, gdzie mieszkała, do podwrocławskiego Kiełczowa, zatrzymał się na schodach.

— Coś się stało? — Zapytał niepewnie, choć zapewne przeczucie mówiło mu, że to, co się działo, nie było niczym złym.

— Tak… Zaczynam nowe życie…! — Selena roześmiała się, na co Damian zareagował natychmiast.

— Ciiii… — Szepnął i podbiegł do niej, ciągnąc ją do kuchni za ramię. — Nicola jeszcze śpi.

Stali tak blisko siebie, ale w tej chwili umysł Seleny zaprzątały zupełnie inne myśli. Damian badał jej rozognioną twarz i tylko jedna możliwość przychodziła mu do głowy.

— Poznałaś kogoś? — Zapytał niepewnie.

— Nie, głuptasie, faceci mi teraz nie w głowie — znów się roześmiała. — Otwieram swoje Centrum! — Otworzyła szeroko oczy, z których wylewały się tony szczęścia.

— Czekaj… chyba nie nadążam. Jakie centrum?

— Moje. Dla kobiet. To, do którego wciąż mnie namawiałeś!

— Aaaa! — Nagle zrozumiał i też się roześmiał. — To, gdzie będziesz używać wszystkich pozostałych umiejętności, które nabyłaś?

— Tak — znów się roześmiała. — Jestem taka szczęśliwa! — Klasnęła w dłonie kilka razy, jak mała dziewczynka.

— Właśnie widzę — Damian uśmiechnął się szeroko. — Nie potrzebujesz nawet kawy.

— O nie, w ogóle — wciąż się śmiała.

— Chyba nigdy cię w takim stanie nie widziałem… — Zamyślił się Damian, przyglądając się z zainteresowaniem swojej przyjaciółce, chwytając w dłonie kubek z kawą, która, zrobiona już wcześniej, czekała na niego w kuchni, i opierając się tradycyjnie o meble plecami.

Przełożył nogę na nogę w swoich długich luźnych spodniach i przez krótką chwilę serce Seleny zabiło mocniej, ale odchrząknęła, poprawiła włosy i wróciła myślami do domu, który się jej przyśnił.

— Skąd ta nagła zmiana? — Zapytał przyjaciel.

— Przyśniło mi się — uśmiechnęła się do niego. — W moim śnie prowadziłam jakieś warsztaty w pięknym przestronnym pokoju — opowiadała, wracając oczami wyobraźni do sennej wizji. — Kobiety siedziały na jasnym dywanie z czegoś naturalnego i dyskutowałyśmy na jakiś ważny temat, ale ewidentnie ja trzymałam to wszystko w jakichś… ryzach — machała dłońmi zaaferowana, a on się tylko uśmiechał, przyglądając się, z jaką pasją mówiła ta zazwyczaj spokojna kobieta. — Dom był spory, biały, parterowy. I miał szprosy w oknach.

— A nie mówisz przypadkiem o moim domu? — Roześmiał się Damian, a ona odpowiedziała mu tym samym.

— Nie — pokręciła głową. — Otoczenie było zupełnie inne.

— Może jednak? Otoczenie można zmienić. Nie było nas przypadkiem w twoim śnie? — Ponownie się roześmiał.

— Byłeś ty — zaczęła Selena, ale przerwała, wpatrując się w niego.

Damian uniósł brwi i wyciągnął do niej rękę z kubkiem kawy.

— Widzisz, mówiłem ci.

— Nie — uśmiechnęła się delikatnie, potrząsając głową. — Przyszedłeś się ze mną przywitać. To był zdecydowanie zupełnie niezależny dom.

— W trakcie twoich warsztatów? — Zdziwił się. — Nie wiem, czy w rzeczywistości zrobiłbym coś podobnego. Podejrzewam, że nie chciałbym ci przeszkadzać.

Nic na to nie odpowiedziała. Cóż mogła powiedzieć? Że we śnie byli najprawdopodobniej parą i on po prostu chciał się z nią spotkać, bo się stęsknił za swoją ukochaną? Zdecydowanie nie mogła mu tego powiedzieć. Zaczęła natomiast zastanawiać się, jak Damian zareagowałby, gdyby wyznała mu prawdę…

Zawsze traktował ją jak przyjaciółkę, jak siostrę. Żadne z nich, nie licząc ostatnich tygodni, nie czuło skrępowania przed tą drugą osobą. Mogli spacerować przy sobie w samej bieliźnie i żadne z nich nie zwracało na to uwagi. Takie przynajmniej odnosiła wrażenie.

Po powrocie Damiana ze Stanów niespodziewanie wszystko zaczęło się zmieniać… Nagle momentami dostrzegała w nim po prostu mężczyznę i przestała czuć się tak swobodnie.

Czy wpłynie to na ich przyjaźń?

Czy i on zaczął dostrzegać w niej kobietę, a nie tylko bezpłciową przyjaciółkę?

Przez cały dzień, który z nimi spędziła, wydawało się, że nic między nimi się nie zmieniło. Po południu Nicola chwyciła Selenę za dłoń i obie wymieniły się ciepłymi spojrzeniami.

Damian powoli szykował się do remontu u jej mamy. Zastanawiali się, jak rozwiązać to logistycznie, aby Nicola nie musiała jechać do dzielnicy, w której kiedyś oni oboje się wychowywali.

— Pojadę po twoją mamę i przywiozę ją tutaj, a ty poczekasz z Niki — zaproponował Damian podczas obiadu, który Selena przygotowała z tego, co było w lodówce. — A potem pojadę do kliniki i zgarnę chłopaków, którzy zajmą się mieszkaniem.

Selena pokiwała głową. Także nie wyobrażała sobie, że miałaby zabrać Nicolę do dzielnicy, która obecnie przerażała wszystkich, którzy tam nie mieszkali, a i zapewne wśród mieszkańców znalazłby się niejeden, którego oblatywał strach na myśl o wieczornym spacerze.

— Tak zrobimy — przytaknęła. — O której wyjeżdżasz?

— Myślę, że dam im jeszcze z dwie godziny, niech skończą w klinice to, co mają skończyć.

— Napiszę mamie, żeby powoli się szykowała.

— Na szczęście nie ma zbyt wielu rzeczy, więc szybko się spakuje — Damian wstał od stołu i pozbierał puste naczynia.

— To prawda… Chciałabym, aby wyprowadziła się stamtąd na dobre… — Selena spojrzała na Damiana.

— Dlaczego? — zapytała Nicola, która z zainteresowaniem przysłuchiwała się tej rozmowie. — Aż tak tam strasznie?

— Lepiej, żebyś nie sprawdzała — Damian puścił jej oczko i wyszedł do kuchni.

Nicola przeniosła spojrzenie na Selenę, która tylko pokiwała głową. Obie zabrały się za sprzątanie po obiedzie i nie poruszały więcej tego tematu. Po porządkach wszyscy wybrali się na spacer po okolicy. Nicola nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Nosiło ją po całym domu, aż Damian zdecydował, że czas wyjść się przewietrzyć.

Wyszli z domu ze śmiechem. Dorośli trzymali ją za dłonie, a ona podskakiwała najwyżej, jak mogła. Miała w sobie tak dużo energii, że ojciec tylko kręcił głową z niedowierzaniem, gdy w końcu puściła się biegiem przed siebie, zostawiając dorosłych z tyłu.

— Jest nie do poznania — skomentowała z uśmiechem Selena. — Zupełnie inne dziecko niż to, które odbierałam z lotniska trzy miesiące temu.

— To prawda! — Roześmiał się Damian. — Zmienia się z tygodnia na tydzień. — Zbliżył się do Seleny i objął ją ramieniem, jak często zwykł to robić.

Selena wciągnęła głośno powietrze, chociaż nigdy nie robiło to na niej wrażenia. Teraz chciała trzymać się od niego nieco z daleka, aby w spokoju poobserwować swoje emocje z nim związane.

Nagle zatrzymała się w pół kroku i otworzyła szeroko oczy. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła…

— To jest ten dom… I jest na sprzedaż… — Szepnęła, a Damian podążył wzrokiem za jej spojrzeniem.

Biały parterowy dom ze szprosami w oknach stał sobie na rogu skrzyżowania dwóch ulic, schowany nieco za zimozielonymi kilkuletnimi drzewami. Prowadziła do niego zakręcająca, wysadzana białymi kamykami ścieżka, dokładnie taka sama, jaką Selena widziała w swoim snie. Podeszła do bramki powoli, jakby z namaszczeniem, i niemal namacalnie czuła, jak mury tego domu mówią do niej:

— Wreszcie do nas dotarłaś…

Pokręciła głową i spojrzała na uśmiechniętego Damiana. Nicola, nie do końca orientując się, co się działo, biegała wokół nich i wzdłuż ulicy po jasnym, kamiennym chodniku, skacząc raz na jednej, raz na drugiej nodze.

— Znalazłam ten dom…

— Czekał tylko na ciebie… — Dodał Damian.

Selena z radości rzuciła mu się w ramiona, a on okręcił się wokół własnej osi, unosząc jej lekką postać w powietrzu.

— Co się dzieje? — Zapytała zaintrygowana Nicola, podbiegając do nich.

— Seri otwiera nowe miejsce swojej pracy, tutaj, w tym domu — wyjaśnił Damian, wskazując głową biały budynek.

— Bardzo ładny — Nicola uśmiechnęła się do Seleny i przytuliła do jej boku. — Możemy tam wejść i zobaczyć, jak wygląda w środku?

— Jeszcze nie, ale od razu zadzwonię do właściciela. — Selena zerknęła na tablicę z ogłoszeniem i numerem telefonu i wyciągnęła komórkę.

Podczas rozmowy Damian bacznie ją obserwował. Jej entuzjazm jakby odrobinę osłabł, ale wiedział, że Selena tak łatwo się nie poddawała. Była uparta, a to miało swoje plusy i minusy. W tym przypadku zdecydowanie było to zaletą.

— Czego się dowiedziałaś? — Zapytał, kiedy się rozłączyła.

— Spotkamy się w poniedziałek po południu, aby obejrzeć dom.

— Ale…?

Selena się roześmiała i westchnęła.

— Ale chce go sprzedać za sześćset pięćdziesiąt tysięcy. Ja mam w oszczędnościach około dwustu. Mam nadzieję, że dostanę kredyt na te czterysta bez problemu…

— Pożyczę ci dwieście, nie będziesz musiała się stresować rozmowami z bankami — zaoferował się Damian.

— Nie, nie chcę od ciebie pożyczać żadnych pieniędzy — pokręciła głową Selena i zamachała przez nim rękoma. — Masz teraz swoją własną inwestycję, w którą wkładasz masę pieniędzy.

— Tylko że ja w klinikę wkładam pieniądze na współkę z Maćkiem, a ty kupowałabyś ten dom sama. To jednak różnica. Dla mnie nie jest problemem pożyczyć ci te pieniądze, bo je mam, a na klinikę też dostaliśmy spory kredyt. Jak wolisz nie po przyjacielsku, to możemy spisać umowę, żebyś była spokojna. Chociaż ja wiem, że ty jesteś słowna i jak coś mówisz, to tak właśnie będzie — patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i akurat w tym momencie nie podobał mu się jej upór.

— Poradzę sobie, ale dziękuję ci za propozycję — odpowiedziała, a on pokręcił głową.

— Na jakich zasadach pożyczyłabyś ode mnie te pieniądze? — Zapytał Damian, nie pozwalając jej odejść.

— Na żadnych, jesteś moim przyjacielem, wystarczająco mi pomogłeś.

— Ty mi także, gdybyś tego nie zauważyła.

— Damian, dajmy z tym spokój, w poniedziałek obejrzę dom, ale jestem pewna, że w środku będzie tak samo zachwycający. Podpiszę wstępną umowę, a potem umówię się do jakiegoś specjalisty, który znajdzie mi odpowiedni dla mnie kredyt na te czterysta tysięcy.

— Plus wykończenie albo remont.

— No tak… Plus wykończenie — Przytaknęła i zacisnęła usta.

— Na wykończenie możesz pożyczyć ode mnie. — Damian uśmiechnął się do niej, ale ona tylko się roześmiała.

To był piękny dzień i nie zamierzała go sobie psuć. Póki co chciała cieszyć się tym, że wstępnie, mimo że bardzo niezobowiązująco, ten dom należał do niej.

Rozdział 4

Kiedy późnym popołudniem Damian przyjechał z mamą Seleny do domu w Kiełczowie, nie miał za dużo czasu. Chciał jak najszybciej pojechać po pracowników, którzy zajmą się mieszkaniem pani Driny, by móc też w miarę szybko wrócić do własnego domu. Zatrzymał się jednak na chwilę, aby poobserwować swoją córkę, która przywitała mamę Seleny z zainteresowaniem, ale i szerokim uśmiechem, jakby znały się od dawna.

Selena stanęła obok Damiana i uśmiechała się delikatnie, Damian poszedł w jej ślady. Pani Drina, po rozebraniu się w wiatrołapie, weszła niepewnie do salonu. Okryła się szczelniej swoim wielkim swetrem, który skrywał równie chudą jak jej córki postać, i od razu się zatrzymała.

Nicola wstała od stołu w jadalni i podeszła do przybyłej. Wyciągnęła dłoń i, nie spuszczając kobiety z oczu, uśmiechnęła się szeroko.

— Dzień dobry — powiedziała, a pani Drina uścisnęła wyciągniętą drobną dłoń. — Jestem Nicola, ale niektórzy mówią do mnie Niki.

— Dzień dobry, Niki — odpowiedziała przybyła i uśmiechnęła się do niej.

Nicola pociągnęła ją do stołu, gdzie w miseczce leżały orzechy i inne bakalie, i poczęstowała ją. Damian zerknął na Selenę i uniósł brwi, wciąż się uśmiechając.

— Z moją mamą nigdy się tak nie witała — szepnął i wszedł głębiej do wiatrołapu.

— Widać, że złapały kontakt.

— Będę jakoś za dwie godziny, chcę im szczegółowo opowiedzieć, co ma być zrobione. — Powiedział, zanim cmoknął ją w czoło, i dodał — dziękuję.

Selena patrzyła za nim, jak odjeżdżał i dopiero, gdy zniknął z jej pola widzenia, weszła z powrotem do salonu. Zastała dwie kobiece postaci, siedzące na podłodze pod drzwiami tarasowymi z miską orzechów obok nóg, z fascynacją wpatrujące się w niebo. Podeszła do nich cicho i dosiadła się.

— A tam widać Wenus — mama wskazała palcem wschodnią część nieba.

— Gdzie? — Zainteresowała się Nicola i przykleiła nos do szyby.

— Nie dzisiaj, jest zbyt pochmurno. Ale w letnie dni będzie ją wyraźnie widać — pani Drina uśmiechnęła się do Nicoli i przeniosła wzrok na córkę. — Kiedyś oglądałyśmy ją razem z Seleną.

— To prawda… — Seri uśmiechnęła się rzewnie na to wspomnienie.

Pomimo bólu, jaki wtedy odczuwała, jej mama potrafiła zainteresować ją tak wieloma rzeczami, że obie choć na moment zapominały o głodzie albo niepokojach.

Nicola przenosiła spojrzenie raz na starszą, raz na młodszą kobietę i w końcu rzekła z fascynacją:

— Twoja skóra jest ciemniejsza od skóry Seri.

Obie kobiety roześmiały się na to stwierdzenie.

— Bo ja jestem czarną kawą, a Selena to kawa z mlekiem — wyjaśniła pani Drina, ale Nicola tylko zmarszczyła brwi. — Moi rodzice oboje mają tak ciemną skórę, jak ja, ale Selena ma mieszanych rodziców. Moja skóra ma ciemniejszy odcień, a jej tata jest biały jak ty.

— Aha! — Zawołała dziewczynka i już o nic nie pytała.

Wyglądało na to, że taka odpowiedź jej wystarczyła. Wszystkie trzy przeniosły się do stołu, kiedy Selena oznajmiła, że zrobi lekką kolację. Skierowała się do kuchni, ale kątem oka cały czas obserwowała jadalnię. Z jednej strony wiedziała, czuła to, że te dwie istoty złapały ze sobą niesamowity kontakt, z drugiej wciąż miała z tyłu głowy słowa matki Damiana i jej opinię o rodzinie przyjaciółki syna.

Zrobiła szybką sałatkę i grzanki z czosnkiem oraz kawę zbożową z roślinnym mlekiem, po czym zaraz dołączyła do pozostałych. Kiedy siadała do stołu, jej mama wpatrywała się w wewnętrzną część dłoni Nicoli.

— I co tam widzisz? — Zapytała dziewczynka, a pani Drina spojrzała na córkę.

Selena, mimo że bardzo tego nie chciała, zerknęła na linie na dłoni dziewczynki, i nic nie powiedziała.

— Widzę, że jesteś bardzo silną panienką i że poradzisz sobie w każdej sytuacji — powiedziała matka Seleny, za co ta była jej bardzo wdzięczna. — Cokolwiek będzie działo się w twoim życiu, ty masz w sobie moc, aby pokonać przeciwności.

Nicola uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na Selenę, która posłała jej ciepły uśmiech. Zawsze będzie przy tej dziewczynce. W razie czego jej pomoże.

Gdy wrócił Damian, Nicola rzuciła się w jego ramiona, wyraźnie stęskniona. Zaczęła opowiadać mu o wszystkim, czego dowiedziała się od kobiety, która nie skończyła nawet szkoły podstawowej, a wiedza ta była wyjątkowo obszerna.

— Naprawdę? — Zdziwił się Damian, śmiejąc się razem z córką, wciąż trzymając ją w ramionach, i co chwilę zerkał na stojącą w przejściu do kuchni Selenę.

— A latem będziemy oglądać Wenus!

— Jaką Wenus? Z Milo?

— Nie! — Roześmiała się Nicola. — Planetę! Ją naprawdę widać i nie trzeba mieć lunety! — Otworzyła szeroko oczy.

— Coś takiego! Musisz mi to potem pokazać — zawołał Damian i postawił na podłogę córkę.

— Dobra! A Drina może ze mną dzisiaj spać? — Spojrzała błagalnie na ojca.

— Oczywiście, że może — odpowiedział, nawet nie patrząc na przyjaciółkę, bo spodziewał się, że zacznie oponować, widząc prostujące się ciało tam, gdzie chwilę temu Selena opierała się luźno o framugę szerokiego przejścia z jadalni do kuchni.

— Nicol, jutro was odwiedzimy, dziś pewnie jesteś zmęczona tym intensywnym dniem — rzekła Selena, ale zaraz została objęta przez dziewczynkę.

— Proszę, proszę, proszę, proszę… — Wołała bez przerwy Nicola, wpatrując się w nią szeroko otwartymi, błagającymi oczkami swojego taty.

Selena westchnęła i spojrzała na mamę, a potem przeniosła wzrok na roześmianego Damiana, który natychmiast uciekł spojrzeniem.

— No dobrze, skoro tata się zgadza…

— Dziękuję! — Zawołała dziewczynka i podbiegła do pani Driny, złapała ją za dłoń, po czym pociągnęła na piętro. — Chodź, pokażę ci mój pokój!

Damian podszedł do Seleny i objął ją ramieniem, wpatrując się w dwie wchodzące po schodach istoty. Uśmiechał się szeroko, bardzo szczęśliwy. Selena oparła odruchowo głowę na jego ramieniu, ale wtedy właśnie jej mama odwróciła się. Widząc młodych tak blisko siebie, uniosła znacząco brwi i posłała Selenie radosne spojrzenie.

Selena poczuła, jak po plecach przebiegły jej ciarki i odsunęła się od Damiana. Nagle zakręciło się jej w głowie, a żeby ukryć własne zmieszanie, poszła od razu do kuchni.

— Chcesz coś zjeść?

— Tak, jestem straszliwie głodny.

Nie patrząc na niego zabrała się za doprawianie sałatki, którą zostawiła dla niego, przekroiła na pół obrane wcześniej jajka, dosypała uprażonego słonecznika i przygotowała tosty z czosnkiem. Cały czas unikała jego wzroku, choć sama nie wiedziała, dlaczego.

— Co cię gryzie? Obecność twojej mamy w naszym życiu? Czy coś jeszcze? — Damian podszedł do niej i oparł się, jak zwykł to robić, o meble tuż obok miejsca, przy którym pracowała, nakładając jedną wyprostowaną nogę na drugą.

— Zastanawiam się, czy ten ich kontakt wyjdzie im na dobre. Twoja matka nie ma o nas zbyt dobrego zdania…

— Zdanie mojej matki nie jest tutaj ważne, wiesz przecież — Damian zmarszczył brwi.

Selena wzięła jego talerz z sałatką, on zabrał kubek z gorącą zimową herbatą, pachnącą na całe pomieszczenie, i przeszli powoli do jadalni.

— Wiem, ale mimo wszystko nie czuję się zbyt pewnie, pamiętając, co mówiła…

— Widzisz, jak Nicola cieszy się, że twoja mama tu jest — Damian zabrał się za jedzenie z wielką ochotą, ale nie mógł powstrzymać się przed zaprezentowaniem swojego zdania. — Ja się cieszę, że znalazła kolejną bratnią duszę — uśmiechnął się.

Selena oparła się o krzesło, lekko wzdychając. Przez moment obserwowała Damiana i zdała sobie sprawę, że czuła się w tym domu, jak u siebie, a jego rodzinę zawsze traktowała, jak swoją własną. Mocno ścisnęło ją w splocie słonecznym i ponownie zakręciło się jej w głowie.

— Nie wyglądasz dziś dobrze — skomentował Damian, obserwując ją uważnie. — Co jeszcze cię gryzie? Zrzuć to z siebie, będzie ci lżej.

— Mojej mamie marzy się, że jesteśmy razem — wyrwało się jej i natychmiast poczuła, jakby spadała w przepaść.

W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, a ponieważ była to Natalia, dziękowała wszechświatowi za to, że uratowała ją od tej krępującej sytuacji. Odebrała połączenie, rzucając tylko Damianowi, że zaraz wraca, po czym skierowała się do kuchni, aby mógł w spokoju zjeść swój posiłek.

Damian jednak zastygł w bezruchu po tym, co usłyszał i wodził jedynie spojrzeniem za Seleną z ustami pełnymi jedzenia. Analizował te kilka słów, mierząc Selenę z góry na dół i tylko on był świadom tego, co działo się w jego sercu i głowie.

Powoli odwrócił głowę i spojrzał na swój talerz. Zjadł resztę posiłku w spokoju, odniósł puste naczynia do kuchni, kiedy to ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, po czym zostawił ją z telefonem, udając się na górę do córki i jej nowej „koleżanki”.

Tego wieczoru Selena poszła spać bardzo szybko. Damian jeszcze przez jakiś czas siedział w ciemnym salonie, niby oglądając film, ale tak naprawdę jego myśli błądziły po zupełnie innych obszarach. To była dla niego przełomowa noc, w czasie której podjął decyzję i zamierzał trzymać się jej bez wyjątków.

Następnego dnia wydawało się, że Selena ochłonęła i na nowo widziała w nim swojego przyjaciela, co mocno go ucieszyło. Najgorsze dla nich obojga byłoby, gdyby ich relacje nagle się popsuły.

Na pożegnanie przytuliła się do niego.

— Jutro, kiedy będziesz rozmawiała ze sprzedawcą domu, spodziewaj się tam mnie — uśmiechnął się do niej. — Nie zostawię cię sam na sam z obcym mężczyzną.

Selena się roześmiała, jej mama uśmiechnęła i spojrzała w słońce, które wynurzyło się po raz pierwszy tej zimy między chmurami, a Damian cmoknął ją w czoło.

— Do jutra.

— Do jutra w takim razie.

— Jak będziecie miały ochotę u nas spać, to zapraszamy! — Zawołała Nicola, z fascynacją patrząc na panią Drinę.

— Dziękujemy, Nicolka — Selena przytuliła ją mocno.

Wracały z mamą do mieszkania Seleny w ciszy, choć młoda kobieta czuła całą sobą tą otoczkę, złożoną z niemal namacalnych myśli matki. Gdy weszły do mieszkania, nie wytrzymała już i rzekła:

— Co chcesz mi powiedzieć o mnie i Damianie, mamo? Bo widzę, że mocno chcesz.

Pani Drina uśmiechnęła się do niej lekko i rzekła:

— Nic ci nie muszę mówić, wszystko wiesz sama.

Selena pokręciła głową i przymknęła na moment oczy. Zaprosiła mamę do swojej sypialni, wniosła tam jej bagaże i pozwoliła jej się rozpakować.

— Nie ma potrzeby rozpakowywać się, mam bardzo mało rzeczy. Mam nadzieję, kochanie, że nie będę ci przeszkadzać?

— Mamo, absolutnie — Selena usiadła obok matki na łóżku i położyła dłoń na jej kolanie. — Chciałabym, abyś została tutaj na zawsze. Twoje mieszkanie sprzedałybyśmy albo wynajęły, jak byś wolała.

— Nie, Selenko, tam jest moje miejsce — matka posłała córce ciepłe spojrzenie.

— Tutaj byłybyśmy razem… Nie musiałabyś sama radzić sobie z problemami. Tutaj nawet nie ma takich problemów, jakie są tam… — Selena próbowała ją przekonać, ale mama nie poddawała się temu.

Tego wieczoru razem siedziały w salonie, ramię obok ramienia, głowa przy głowie. Wpatrywały się w świeczkę, którą Selena zapaliła w intencji oczyszczenia atmosfery i powodzenia wszelkich planów. Mama objęła ją i nie spuszczając oczu ze świeczki, rzekła:

— Jestem z ciebie bardzo dumna…

Selena uśmiechnęła się i spojrzała na mamę. Ich czarne spojrzenia zetknęły się i obie poczuły ogrom miłości, jaki nosiły w swoich duszach i sercach. Jej mama, pomimo że popełniła wiele błędów, wychowała ją najlepiej, jak umiała w sytuacji, w jakiej się znalazła. Oczywiście, duży wpływ na Selenę miał Damian, ale to mama sprawowała pieczę nad swoją córką. Zrobiła wszystko, pomimo biedy, pomimo szykan, totalnego niezrozumienia ich rodu, aby jej córka wyrosła na wspaniałego człowieka.

Dziś pani Drina mogła spojrzeć na córkę z dumą.

— Dobrze, że Damian wciąż jest przy tobie… — Dodała, a Selena lekko się spięła, spodziewając się, że zostanie poruszony temat, którego nie chciała.

Temat, który dotąd zarówno ją, jak i jego śmieszył, ale ostatnio wprawiał w lekkie zakłopotanie. Ale mama tylko się uśmiechnęła i nic więcej nie powiedziała. Swoje przecież wiedziała.

Rozdział 5

Drzwi po ostatnim kliencie wreszcie się zamknęły i Natalia mogła opaść na krzesło oraz zażyć chwilowej ulgi. Czasem miała wrażenie, że żyła w kołowrotku, który ktoś dla niej ustawił i teraz śmiał się widząc, jak wspaniale ona wypełniała jego wolę. Każdy jej dzień wyglądał tak samo. Została zaprogramowana i miała wypełniać konkretną rolę, bez możliwości wybicia się z tego niezależnego od niej planu.

Pobudka, śniadanie, szybkie zebranie się do restauracji. Pragnęła jej, zdawała sobie sprawę, że to było jej i nikogo innego marzenie, jednak opieka nad czymś tak ogromnym momentami ją przerastała.

„To wina ciąży” — pomyślała, ale zaraz się poprawiła. „Nie wina. Ciąża niczemu nie jest winna, ona tylko sprawia, że czuję się zmęczona noszeniem dodatkowych kilogramów.”

Pogłaskała swój wypukły już brzuch, co dało jej tak bardzo potrzebną energię, aby wstać i wykonać codzienny rytuał zamykania lokalu. I znów to samo… Po niemal identycznym jak poprzednie dniu w pracy, czekało ją wykonanie tych samym co zwykle czynności. A potem w miarę szybki powrót do domu, przygotowanie do spania i zebranie sił, aby przeżyć kolejny identyczny dzień.

Natalia westchnęła. Jak to możliwe, że marzenia, które nosiła w sobie przed ślubem, nagle prysnęły, jak bańka mydlana i zniknęły z jej oczu? Jak to się stało, że mając teoretycznie wszystko, czego tak bardzo pragnęła — męża, dziecko w drodze i restaurację w stylu włoskim — nie czuła się szczęśliwa??

Gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy nagle zdała sobie sprawę z czegoś, czego dotąd do siebie nie dopuszczała.

Nie czuła się szczęśliwa…

Piękna, klimatyczna restauracja rozmyła się niespodziewanie, a po policzku Natalii spłynęła ciepła łza. Nie tego pragnęła całe życie — ani dla siebie, ani dla swojej córki.

Nagle poczuła na plecach delikatny dotyk.

— W porządku? — Zapytał cicho kobiecy głos.

Natalia odwróciła się do swojej najbardziej zaufanej pracownicy. Na Wiktorię zawsze mogła liczyć, była jak jej drugi umysł, co w obecnym stanie właścicielki restauracji stało się koniecznością. Natalii zdarzało się o czymś zapomnieć, Wiktoria natomiast trzymała zawsze rękę na pulsie.

Uśmiechnęła się do dziewczyny.

— Tak, jestem tylko zmęczona — odpowiedziała, z westchnieniem podnosząc się od stołu.

— Nie sądzisz, że powinnaś zostać w domu i nabrać sił? — Wiktoria uniosła brwi, dając jej do zrozumienia, że nie porzuci tego wałkującego się od kilku tygodni tematu, dopóki nie osiągnie celu.

— Nie, Wiki. Dziękuję ci za troskę, ale jestem dopiero w dwudziestym czwartym tygodniu. Za wcześnie na wolne. — Głos Natalii był twardy, jak zawsze, gdy prowadziły tego typu rozmowy.

Nie spojrzała na swoją pracownicę. Czuła, że gdyby ich spojrzenia się spotkały, poddałaby się. Od wielu dni marzyła bowiem o tym, aby wreszcie nie musieć zrywać się rano z łóżka i wypocząć. Poczucie obowiązku jednak sprawiało, że natychmiast odsuwała od siebie tę myśl. W przenośni, a bywało, że także dosłownie, zaciskała zęby, po czym szła do łazienki, aby przygotować się do kolejnego dnia pracy.

Teraz, kiedy ważyły się losy jej restauracji, nie mogła sobie pozwolić na lenistwo. Będzie miała na to czas, kiedy niejako z przymusu będzie musiała zostać w domu zaraz po porodzie. Nawet ona nie wyobrażała sobie, że z miesięcznym dzieckiem miałaby pojawiać się w restauracji każdego dnia.

Zwłaszcza w poniedziałki, w które restauracja była zamknięta dla klientów, ale przez właścicieli i kierowniczkę ten jeden dzień traktowany był jako czas na organizację, podsumowanie minionego tygodnia i plany na kolejny tydzień lub miesiąc. Ten czas był tak ważny, że spotykali się w trójkę — Natalia, Maciek, jej mąż, oraz Wiktoria, kierowniczka lokalu — i przez kilka godzin dyskutowali.

— Natalia, co myślisz o mojej pracy? — Spytała nagle Wiktoria.

Właścicielka „Czasu na Cappuccino” zatrzymała się i odwróciła w stronę kierowniczki, która szła tuż za nią. Poczuła lekki niepokój, zdawała sobie bowiem sprawę, że w ten sposób Wiki chciała ją sprawdzić.

Wiktoria zapracowała sobie na stanowisko kierownika restauracji i sprawdzała się w tej roli bez zarzutu. Natalia nie mogła sobie przypomnieć ani jednej sytuacji, w której jej prawa ręka ją zawiodła, a jednak zawsze czuła w sobie niepokój, kiedy Wiktoria poruszała takie tematy. Co mogła jej powiedzieć? Że ufa jej, ale chce wszystkiego dopilnować sama? Skoro jej ufała, dlaczego nie mogła zostawić Wiktorii wielu decyzji, zamiast próbować kierować wszystkim?

Natalia podejrzewała, co mogło być tego powodem. Lubiła, kiedy wszystko było tak, jak chciała, a to oznaczało, że koniecznie musiała mieć wszystko pod kontrolą.

— Wiesz, Wiki, że bardzo doceniam twoją pracę — westchnęła Natalia, patrząc jej prosto w oczy. — Ale ta restauracja jest moim dzieckiem zaledwie od kilku miesięcy. Wierzę w to, że dałabyś sobie radę sama, z pomocą mojego męża, ale trudno jest mi siedzieć w domu i zastanawiać się, co się tutaj dzieje tak krótko po otwarciu…

— Natalia, ja to rozumiem, ale jeśli na kilka dni zostawisz restaurację pod moim nadzorem, uwierz, że nic złego tu się nie stanie. A tobie przyda się te kilka dni, abyś w końcu nabrała sił.

— Wiem, Wiktoria. Wiem, że tak by było… Tylko że trudno mi to zrobić… Za wcześnie na to.

— Zdajesz sobie sprawę, że zadzwoniłabym do ciebie, gdyby sytuacja była inna niż te, z którymi stykamy się codziennie? — Zapytała dziewczyna, marszcząc brwi i z uwagą przyglądając się szefowej.

— Tak, wiem o tym… — Przytaknęła Natalia, po czym westchnęła po raz już kolejny i dodała. — Któregoś dnia przyjdzie taki moment, że nie będę w stanie tutaj przyjeżdżać, a Maciek będzie prowadził te swoje szkolenia i nie pozostanie mi nic innego, jak zdać się tylko na ciebie. Wiem, że świetnie sobie poradzisz. Ale daj mi jeszcze trochę czasu.

— Mówię to tylko dlatego, że się o ciebie martwię — stwierdziła kwaśno Wiktoria. — Patrzę, jak cię wykańcza to, że musisz tu siedzieć do wieczora, a Maciek przebywa tu coraz rzadziej.

Natalia pokiwała głową. Tak, Maciej, po tym, jak ustalili, że potrzebują więcej pieniędzy, zatem on wróci do swojej dawnej pracy szkoleniowca, zostawił Natalię z restauracją praktycznie samą. To właśnie wtedy Wiktoria stopniowo zamieniała się z kelnerki w menadżera, aż ostatecznie została kierownikiem restauracji, tak jak kiedyś ona sama, Natalia, w restauracji, w której zaczynała swoją karierę restauratora.

— Wiem i jestem ci bardzo wdzięczna. Gdyby nie ty, nie dałabym rady sama…

— Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć i jeśli tylko poczujesz, że chcesz zrobić sobie kilka dni wolnego, wystarczy, że mnie o tym poinformujesz — rzekła rzeczowo Wiktoria i zabrała się za pomaganie kelnerom w sprzątnięciu lokalu, zanim zgasną w nim światła na całą noc.

Tej nocy Natalia wracała do domu sama. Maciek dał jej znać, że szkolenie w Krakowie, do którego został wysłany tego dnia, przedłużyło się, więc będzie w domu koło północy. Ona planowała już wtedy smacznie spać. Ostatnio wystarczyło, by przyłożyła głowę do poduszki, żeby odpłynąć kilka sekund później.

Rzeczywiście, kiedy Maciek, wziąwszy wcześniej szybki prysznic, położył się do łóżka niewiele po północy, Natalia nawet nie zareagowała. Spała twardo i nie wiedziałaby, że jej mąż wrócił do domu, gdyby jej o tym nie powiadomił. Pochylił się nad jej leżącym w pozycji embrionalnej ciałem i delikatnie odwrócił w swoją stronę.

Natalia lekko się przebudziła, a kiedy zobaczyła nad swoją twarzą szeroko otwarte oczy Maćka, które zbliżały się bardzo szybko, rozbudziła się już zupełnie.

— Co robisz? — Szepnęła i wyciągnęła błyskawicznie przed siebie rękę, aby zatrzymać opadające na nią ciało.

— Chcę się kochać ze swoją żoną — rzekł po prostu i chwycił dłoń Natalii, odsuwając od siebie przeszkodę.

Jej oczy otworzyły się jeszcze bardziej. W głowie tłukł się ból, który wzmacniał się zawsze, gdy istniało ryzyko, że się nie wyśpi przed kolejnym dniem pracy. Sobota i niedziela to były dwa najbardziej oblegane dni w jej restauracji i Natalia marzyła, żeby tę weekendową noc porządnie przespać. Tymczasem jej męża ogarnęły nagłe amory.

Nie dotykał jej może z miesiąc, jeszcze zanim pokłócili się w sylwestrową noc, i szczerze mówiąc Natalia cieszyła się z tego. Jej zmęczenie sięgało zenitu, dlatego każda noc przespana w spokoju była jej na rękę. Ta też taka miała być, zwłaszcza że Natalia ledwo dotarła do domu, tak bardzo kleiły się jej powieki.

— Ale ja nie chcę, jestem zmęczona — odpowiedziała mu cicho, choć twardym tonem.

— Kiedy stałaś się taka zimna…? — Zapytał ją Maciek i zmrużył oczy, tak wyraźnie widoczne w świetle pełnego księżyca, zaglądającego im do pokoju.

Natalię zatkało. Ona zimna? Tyle emocji gromadziło się w jej sercu, a jej mąż śmie powiedzieć jej coś takiego? Usiadła gwałtownie, wciągając głośno powietrze. Przez moment mierzyli się wzrokiem, zanim zdecydowała się mu odpowiedzieć.

— Cały dzisiejszy dzień byłam bez ciebie — wycedziła w końcu. — Gdyby nie Wiktoria, nie dałabym rady. Przypominam ci, że jestem w ciąży i to nie na początku, a wielkimi krokami zbliżam się ku końcowi. — Jej głos był zimny, co powodowało, że Maciek jeszcze bardziej mrużył swoje jasne oczy. — Więc wybacz, że nie spełnię twojej nagłej zachcianki, ale jutro czeka mnie równie intensywny dzień, bo jak wiesz, niedziele są u nas mocno oblegane.

Powiedziawszy to, odwróciła się do niego tyłem i położyła wygodnie, próbując na nowo zasnąć. Maciek tkwił w swojej pozycji przez chwilę, zaraz potem jednak Natalia poczuła, jak wstaje z łóżka i otwiera drzwi pokoju. Zamknął je za sobą z trzaskiem, co jedynie jeszcze mocniej zdenerwowało Natalię.

Teraz wiedziała już, że nie zaśnie tak szybko. Ciśnienie jej skoczyło tak wysoko, że z trudem oddychała, zwłaszcza że brzuch coraz bardziej uciskał jej przeponę. Odwracała się w łóżku kilka razy, w końcu jednak musiała się zdrzemnąć, bo z trudem otwierała oczy, kiedy drastyczny w jej mniemaniu tego ranka budzik, brutalnie wyrwał ją ze snu.

Maćka w domu nie było.

— Powiedział, że jedzie załatwić jakąś sprawę i że ustaliliście, że nie potrzebujesz dzisiaj pomocy — rzekła babcia, kiedy Natalia zeszła na dół do kuchni.

Zagotowało się w niej, ale nie skomentowała tego. Babcia, choć to oni mieszkali u niej, a nie ona u nich, nie musiała znać szczegółów ich związku, tym bardziej, że coraz większy brak zdrowia mocno ją nadwyrężał. Wciągnęła głęboko powietrze, nie zwracając uwagi na baczne spojrzenie staruszki. Żwawo podeszła do elektrycznego czajnika i włączyła go.

— Trzeba dolać wody… — rzuciła niby od niechcenia babcia.

Natalia jedynie zerknęła na nią i wciąż milcząc, dolała wody, po czym ponownie włączyła czajnik. Czuła, jak bardzo drżały jej ręce, dlatego szybko rozejrzała się, czym jeszcze mogłaby się zająć.

— Możesz opróżnić zmywarkę… — usłyszała znudzony głos staruszki.

Gwałtownie odwróciła się do niej, a kiedy zauważyła, że babcia odjeżdża na swoim wózku inwalidzkim, na którym jakiś czas temu została posadzona, nie dając rady samodzielnie się poruszać, usiadła przy kuchennym stole zrezygnowana.

Do jej jasnych, zwykle tak bardzo przejrzystych i czystych oczu, napłynęły łzy, które w końcu spłynęły strumieniem po rozpalonych policzkach. Natalia odprowadzała spojrzeniem babcię, która zaraz zniknęła za drzwiami swojego pokoju, nie zdradziła się jednak z tym, jak bardzo źle się czuła.

Po co martwić babcię?

Jakoś sobie poradzi z tymi emocjami, które od kilku miesięcy w niej narastały, wraz z rosnącym brzuchem.

Pogłaskała wypukłość pod biustem i od razu dostała kopniaka od rosnącej w nim istoty. To był dwudziesty czwarty tydzień ciąży, jej córeczka była już dosyć duża. Kilka razy dziennie prostowała nóżki, tworząc miejscami małe wybrzuszenia na brzuchu Natalii. Te chwile pomagały jej w trudnych sytuacjach, które zdarzały się coraz częściej.

W tej chwili teraz wystarczyło, aby pogładziła swój brzuch i spokój zaczął ją wypełniać. Zamknęła oczy i odetchnęła kilka razy nieco głębiej, aby dotlenić swoje ciało.

— Potrzebujemy miejsca, w którym taki spokój jest czymś naturalnym, Agusiu. — Natalia zwróciła się do swojego brzucha, wciąż go gładząc, po czym natychmiast chwyciła telefon komórkowy. — Ciekawe, czy w Wołowie są jakieś miejsca dla ciężarnych. Sprawdźmy…

Przez kilka chwil przeglądała mapę Wołowa, ale nic ciekawego nie znalazła. Postanowiła rozszerzyć obszar wyszukiwania i z zaciekawieniem stwierdziła, że w Brzegu Dolnym, miejscowości znajdującej się dosyć blisko jej własnej, odbywały się zajęcia w ramach szkoły rodzenia.

— Ciekawe… — Zainteresowała się.

Kilkanaście minut później miała ustalony pierwszy termin spotkania w grupie przyszłych mam. Czuła w sobie taką ekscytację, jakiej dawno nie odczuwała. Niemal na skrzydłach pobiegła do auta i pojechała do restauracji. Tam jednak jej entuzjazm lekko przygasł, kiedy stanęła twarzą w twarz z przyziemnymi problemami…

Rozdział 6

Róża, jadąc windą na trzecie piętro redakcji, czuła, że mogła spędzić tu chwilę, ale na pewno nie mogłaby pracować w takim miejscu. Rozejrzała się po stalowych ścianach windy i zrobiło się jej chłodno. Na trzecim piętrze wcale nie było przytulniej. Jasno szare ściany, na których nie znalazła nawet kawałka obrazka, białe płytki podłogowe z białą fugą, że aż strach było po nich chodzić, i te czarne drzwi…

Szukała takich, na których napisane było „Kalejdoskop”. W końcu, w tym dusznym długim korytarzu trafiła na odpowiednie. Zapukała, bo nie wiedziała, czy mogła tak po prostu wejść. Nie czuła się tam komfortowo. Rozejrzała się wokół, ale wciąż była sama. A drzwi nikt jej nie otworzył.

Postanowiła sprawdzić, czy w ogóle były otwarte. Nacisnęła klamkę, która uchyliła rąbka tajemniczego pomieszczenia. W środku w małych boksach siedziały osoby, które pracowały jak mrówki. Niektórzy wykonywali jakieś telefony, inni zawzięcie pisali coś na swoich komputerach.

Patrzyła tak, aż ktoś zwrócił na nią uwagę.

— Pani do kogo?

Otrząsnęła się z zamyślenia i wyprostowała.

— Szukam Mai Wieczorkowskiej — oznajmiła i chrząknęła.

Nie czuła się pewnie w takich sytuacjach, zwłaszcza w tak chłodnych miejscach. Najlepiej jej było na łonie natury, a redakcja przyjaciółki kompletnie nie miała z nią nic wspólnego.

— Tam, za tymi szklanymi drzwiami — wskazała ręką pracownica i uśmiechnęła się do Róży.

Brunetka odwzajemniła uśmiech i niepewnie weszła do środka. Nikt więcej nie zwrócił na nią uwagi, kiedy szła powoli bocznym przejściem ogromnej sali, podzielonej na boksy.

Na samym końcu znajdowało się biuro szefowej, Mai. Siedziała przy biurku i nie zwracając na nic uwagi niezmordowanie coś pisała.

Dopiero, kiedy Róża zapukała i otworzyła szklane drzwi, Maja zerwała się z krzesła i szybko do niej podeszła.

— Witaj, kochana! — Zawołała i przytuliła ją. — Chodź, usiądź.

Maja spodziewała się Róży, bo umówiły się dokładnie na ten dzień. W jej pracy niewiele spraw pojawiało się spontanicznie. Wszystko miało być zorganizowane profesjonalnie i perfekcyjnie. Maja doskonale czuła się w takim układzie od linijki. Róża już nie do końca.

Przycupnęła naprzeciw pani redaktor i wyciągnęła swoje szkice oraz notatki. Maja usiadła na swoim krześle, ale przesunęła się tak, aby siedzieć bardziej obok niż naprzeciwko odwiedzającej.

— Czyli potrzebujesz strony internetowej — stwierdziła redaktorka.

— Tak, chcę założyć firmę i skoro rozkręcam swój interes, to chciałabym mieć stronę z prawdziwego zdarzenia.

— Masz swoje portfolio w mediach społecznościowych?

— Mam, ale chciałabym mieć takie miejsce, przez które można by było składać zamówienia z konkretną datą realizacji i opcją płatności za to zamówienie.

— Rozumiem. — Maja zanotowała wszystko na kartce. — Widzę, że masz szkice strony, tak?

— Tak. — Róża wyciągnęła rękę do przyjaciółki i pokazała jej swoją wizję strony internetowej.

Dominowały kolory drewna, zieleni, szarych kamieni. Było bardzo naturalnie i bardzo ciepło. Maja uśmiechnęła się i spojrzała na Różę.

— Piękna. Ale czego się spodziewać po artystce? — Roześmiała się, na co Róża uśmiechnęła się z wdzięcznością. — Zatem przekazuję twoje szkice znajomemu, który ją wyceni, oczywiście ze zniżką po znajomości, i zabierze się do pracy.

— Próbuję jeszcze założyć przez Internet swoją firmę, ale idzie mi to opornie. — Pokręciła głową Róża. — Znasz się na tym?

— Szczerze, nigdy tego nie robiłam, ale mogę popytać wśród znajomych, czy ktoś będzie w stanie ci pomóc. A ten twój nowy obiekt westchnień? — Zmarszczyła brwi. — Jak mu na imię…? Artur? Może on ci pomoże? Będziesz miała pretekst, żeby się z nim zobaczyć — ponownie roześmiała się Maja, ale Róża pokręciła głową.

— Nie, to byłoby zbyt nachalne. Wystarczy, że z chorym kotem pojechałam do niego na wizytę, mając masę weterynarzy pod ręką…

— No tak, ale możesz to tak rozegrać, żeby wyglądało, jakby los zadecydował za was — puściła przyjaciółce oczko.

— Ty tak robisz z Konradem? — Zdziwiła się Róża.

— Czasem tak. I wszyscy są szczęśliwi — uśmiechnęła się.

Różę to niezbyt przekonywało, wolała być wobec Artura uczciwa. Trzeba będzie przemyśleć całą tę sytuację, choć wydawało się, że była zbyt trudna, aby bez problemu dało się ją rozwiązać.

Wyszła od Mai z poczuciem dobrze wykonanej pracy i od razu skierowała się do pobliskiego parku, który dzielił redakcję przyjaciółki i drewniany lokal Róży. Czuła olbrzymią potrzebę uziemienia się, kontaktu z naturą. Szklano betonowy budynek, który właśnie opuściła, pozbawił ją poczucia harmonii, którą czuła w sobie tego ranka.

Usiadła na ławce wśród drzew i postawiła stopy na ziemi, mocno je dociskając do podłoża. Zamknęła oczy i wsłuchała się w dźwięki tego miejskiego, ale zielonego parku. Gdzieś zatrąbił samochód, a towarzyszył mu śpiew ptaków. Powoli wyłączała się na dźwięki miasta, a wyłapywała tylko szum liści, przekomarzanie ptaków, delikatny śpiew wiatru.

Nie miała pojęcia, ile tak tkwiła, zanim dotarło do niej, że dzwonił jej telefon. Zamrugała oczami i zerknęła na ekran komórki.

— Artur? — Zdziwiła się i odebrała połączenie. — Cześć — powiedziała dosyć niepewnie do słuchawki.

— Cześć. Nie przeszkadzam? — Usłyszała jego uśmiechnięty głos.

— Nie, właśnie się relaksowałam w parku.

— O, to u mnie miałabyś gdzie się relaksować! — Roześmiał się.

— Czy to zaproszenie? — Róża rozluźniła się, jak zawsze, kiedy chwilę już z nim rozmawiała.

— Jak najbardziej, jeśli tylko masz ochotę! A tak serio, to dzwonię, bo pomyślałem, że może masz ochotę wyskoczyć w ten weekend na wystawę artystyczną w naszej wsi? Przyjechałbym po ciebie oczywiście.

Róża oniemiała. Liczyła na kontakt z Arturem, ale pragnienie to pozostawało w przestrzeni jej serca. A może właśnie dlatego wszechświat od razu wyciągnął do niej ramiona?

Postanowiła wykorzystać to spotkanie i zapytać go o pomoc w założeniu firmy. Z uśmiechem wypytała o szczegóły wystawy, a gdy uzyskała wystarczającą ilość informacji, zgodziła się towarzyszyć Arturowi w najbliższy weekend.