Spróbuj mi zaufać - Agata Polte - ebook + audiobook + książka

Spróbuj mi zaufać ebook i audiobook

Agata Polte

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

45 osób interesuje się tą książką

Opis

Historia przyjaciela bohaterów Prostego zakładu i Prostej zemsty!

Dennis Wright to wiecznie uśmiechnięty chłopak, który skrywa parę sekretów i lubi wyzwania. Gdy podczas nocnego joggingu po kampusie spotyka nieznajomą studentkę, od razu postanawia ją zdobyć. Nie spodziewa się, że zostanie odrzucony i to bardzo dosadnie.

Elizabeth Galvin nie zamierza wikłać się w żadne związki. Przez to, że w liceum była prześladowana, woli nie przyciągać niczyjej uwagi i skupić się jedynie na nauce. Tyle że Dennis nie daje się łatwo zniechęcić i małymi krokami stara się przekonać dziewczynę do siebie.

Wkrótce okaże się, że ta dwójka ma tak naprawdę wiele wspólnego i oboje potrzebują się nawzajem bardziej, niż przypuszczali. Mogliby razem zmierzyć się ze wszystkimi problemami stojącymi im na drodze…

Wystarczy tylko, że spróbują sobie zaufać.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 698

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 15 godz. 3 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
4,6 (620 ocen)
443
128
35
10
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kingakamionek

Nie oderwiesz się od lektury

Fenomenalna !!!!! cudowna historia , zabawna , wzruszająca , wciągająca. Autorka wspaniałe przygotowała całą fabułę .Pani Agato jest pani Mistrzynią w swoim fachu !!! czekam na więcej i dziękuję z całego serducha 🎁❤️😘🥰
92
Morri1305

Nie oderwiesz się od lektury

Słodko gorzka opowieść o walce z demonami które rozgościły się w sercach i głowach bohaterów. Dennis i Elsie walczą o siebie i swoją miłość, która zaledwie kiełkuje. Historia wciąga, porywa...można się w niej zatracić. Zdecydowanie dla czytelników którzy nie boją się uronić łezki.
94
alexvbooks

Nie oderwiesz się od lektury

- Oboje jesteśmy popieprzeni i roztrzaskani od środka, prawda? – Więc pomóżmy sobie i złóżmy się na nowo, Els. Ten fragment jest jednym z moich ulubionych w całej historii bo pokazuje prawdziwość ich relacji. Słodka, zabawna ale pełna bólu historia o walce i przezwyciężeniu własnych słabości. Polecam historie Dennisa i Elsie, ponieważ jest bardzo wartościowa i niesie ze sobą wiele życiowych przesłanek. Historia piękna lecz nasączona bólem, przy czym roztrzaska wasze serca na kawałki żeby je później poskładać.
61
kas1292

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała historia o trudnych relacjach i ponownym zaufaniu po tym, gdy zostało się skrzywdzonym.
51
mini-mini

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa książka ! polecam
51

Popularność




Copyright ©

Agata Polte

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2023

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Kamila Recław

Korekta:

Monika Nowowiejska

Karolina Piekarska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-013-8

Ostrzeżenie

Spróbuj mi zaufać to historia Dennisa, przyjaciela Caleba i Octavii z Prostego zakładu i Prostej zemsty. Pojawia się tutaj bardzo dużo spojlerów z tych książek, więc jeśli masz je w planach, sięgnij najpierw po nie. Dla pełnego zrozumienia całej historii najlepiej jest czytać te powieści w kolejności, jaką wskazuję: Prosty zakład, Prosta zemsta i Spróbuj mi zaufać.

Dodatkowo pamiętaj, że w książce poruszane będą wątki dotyczące żałoby, nękania, przemocy psychicznej, próby napaści na tle seksualnym, próby samobójczej oraz ataków paniki. Jeśli jesteś wrażliwym czytelnikiem i którykolwiek z tych tematów może być dla ciebie wyjątkowo trudny, zachowaj ostrożność i nie sięgaj po książkę lub odłóż ją na inny czas dla własnego komfortu psychicznego.

Wszystkim osobom rozbitym w środku,

a uśmiechniętym na zewnątrz

Rozdział 1

DENNIS

Budzę się, oddychając płytko. Moje serce wybija coraz szybszy rytm. W uszach wciąż rozbrzmiewa mi wysoki krzyk.

A przecież ona nie krzyczała.

To mój pokręcony umysł coś sobie dodaje, żeby jeszcze bardziej mnie zgnębić. Jakby samo śnienie o martwym, zakrwawionym ciele starszej siostry było za małym ciosem. Jakby wracające koszmary za mało męczyły. Jakby odtwarzanie wciąż i wciąż jej cichego, ledwo wypowiedzianego: To boli, Den. To tak boli, nim straciła przytomność, paliło zbyt słabo. Jakby bezsilność, którą czułem, reanimując Dianę bez końca, chociaż mdlały mi ramiona, nie wystarczała.

Odrzucam pościel i przechodzę cicho do łazienki, gdzie przemywam twarz zimną wodą, choć przecież już całkowicie się rozbudziłem. Chłodne krople spływają po mojej bladej skórze, na której bardziej od piegów odznaczają się teraz cienie. Krzywię się do swojego odbicia w lustrze, po czym wracam ze złością do pokoju. Upewniam się, że nie obudziłem śpiącego po drugiej stronie Caleba, przebieram się w spodnie dresowe oraz koszulkę, a następnie łapię słuchawki i po chwili biegnę przez pogrążony w ciemności kampus, próbując wyrzucić z głowy kolejne obrazy.

Nie udaje się.

Podgłaśniam więc muzykę i przyspieszam. Biegnę tak szybko, jakbym uciekał przed pędzącymi za mną wspomnieniami, które nie zamierzają odpuścić. W końcu jednak, gdy mój oddech zaczyna się rwać, wokalista wrzeszczy tak głośno, że nie słyszę już niczego innego, a po ciele rozchodzi się piekący ból, wszystko wraca do normy.

Jej krzyk cichnie.

Zatrzymuję się. Koszulka lepi mi się do pleców, czuję kropelki potu zebrane na skroniach. Uda i łydki palą mnie po tym szaleńczym sprincie. To dobrze. Właśnie o to chodziło. Dlatego uśmiecham się do siebie, unoszę głowę i próbuję wyrównać oddech. Wtedy napotykam spojrzenie szeroko otwartych oczu jakiejś ciemnowłosej dziewczyny, która siedzi na mostku znajdującym się zaledwie parę kroków dalej, z nogami przewieszonymi przez krawędź. Pokonałem cały kampus i znalazłem się nad sztucznym jeziorem otoczonym drzewami.

Nieznajoma podrywa się z miejsca na mój widok, jak gdyby planowała zacząć uciekać. Marszczę brwi na to dziwaczne zachowanie, wyjmuję słuchawki z uszu, a później wybucham śmiechem, gdy brunetka przez ten gwałtowny ruch ślizga się na metalowej części mostu i opada ponownie na deski. Mina rzednie mi dopiero w momencie, gdy dziewczyna zsuwa się dalej i piszczy, łapiąc się w ostatniej sekundzie barierki, by nie wylądować w wodzie.

Klnę pod nosem, zmuszam się do zrobienia kolejnych kroków, mimo przemęczenia, i docieram szybko na niewielki pomost łączący dwa przeciwstawne brzegi zbiornika. Chcę wyciągnąć dłoń do nieznajomej, ale nim w ogóle się nachylam, ta puszcza rurkę i rozlega się głośny plusk. Zerkam więc w dół, gdzie widzę, jak brunetka wydostaje się na powierzchnię, łapczywie wciągając powietrze w płuca. Następnie spogląda w moim kierunku, a dzięki temu, że dziś pełnia, mogę bez problemu dostrzec błyszczącą w jej oczach złość. Nie wiem, jak głęboko tu jest, jednak woda na sto procent musi być lodowata.

– Wszystko okay? – pytam.

Nie odpowiada. Po prostu zaczyna płynąć, aż po kilku sekundach dociera do brzegu i wychodzi z jeziora na piasek. Obserwuję krople spływające po jej ciele – skapują z krótkich włosów na plecy i zgrabny tyłek, na którym skupiam się dłużej, dopóki dziewczyna się nie odwraca. Wtedy widzę, jak obszerna koszulka przylega do jej płaskiego brzucha i krągłych piersi.

– Halo? – wołam. – Jesteś niema? Wszystko w porządku?

– Jak najlepszym – odpowiada, zaciskając pięści. Patrzy przy tym gdzieś w dal, dlatego podążam za jej spojrzeniem. Kawałek ode mnie, na deskach, leży ciemny plecak, który nieznajoma musiała zostawić, nim postanowiła zażyć dzisiaj nocnej kąpieli. – To moje.

Podnoszę właśnie plecak.

– Oddam ci to, jeśli coś dla mnie zrobisz.

Prostuje się.

– Nie. To moje rzeczy, oddaj mi je od razu bez żadnej głupiej gadki.

Wyzwanie.

Idealnie, żeby zająć myśli.

– Skąd mam wiedzieć, czy to serio twój plecak? Znalazłem go, więc teraz należy do mnie – stwierdzam, obserwując, jak dziewczyna obejmuje się ramionami. Noc nie jest chłodna, ale po kąpieli w jeziorze brunetka pewnie zmarzła. Dlatego ruszam pewnie w jej stronę, jednak zwalniam, gdy cofa się o dwa kroki. Przystaję, po czym posyłam jej rozbawione spojrzenie. – Boisz się mnie?

– Wpadłeś tu jak jakiś psychol – warczy, mrużąc oczy. – I jeszcze chcesz mnie okraść. Nie, zakochałam się od pierwszego wejrzenia.

Czuję, jak na moje usta wypływa uśmiech.

– No to jest nas dwoje. Możemy to uczcić i znaleźć sobie jakieś odosobnione miejsce.

Dziewczyna prycha z niedowierzaniem. Cholera, jest naprawdę śliczna. Zgrabna. Wygląda słodko z tym małym, piegowatym nosem i wydętymi w złości pełnymi wargami. A wściekłość błyszcząca w jej oczach podpowiada, że ma charakterek. Powinniśmy się naprawdę dobrze bawić, jeśli będzie chciała.

– Możesz pójść do diabła – rzuca, a potem szybko do mnie podchodzi. – Oddawaj to.

Wyrywa mi plecak z dłoni, nim ją powstrzymuję, po czym odwraca się i niemal puszcza biegiem przed siebie. Mam ochotę podążyć za nią, bo nie podała mi swojego imienia, ale nie robię nawet kroku, ponieważ dostrzegam jakiś błysk na deskach. Zmieniam więc kierunek i po kilku sekundach podnoszę telefon, który musiał wypaść jej z plecaka.

Uśmiecham się pod nosem, widząc prośbę o wprowadzenie hasła. Na tapecie ekranu blokady mała brunetka ma jakiegoś futrzaka. Wpatruję się przez chwilę w urządzenie, a później spoglądam za oddalającą się dziewczyną i chowam komórkę do kieszeni dresów. W końcu będzie jej szukać, prawda? I będzie musiała mi podziękować za to, że ją zabrałem, a nie zostawiłem, by ktoś ukradł.

Odwracam się więc spokojnie i wracam do akademika w o wiele lepszym humorze, niż go opuszczałem. Lubię takie nierozwiązane zagadki. Lubię wyzwania. Coś w tej dziewczynie podpowiada mi, że ona nim będzie.

A przynajmniej mam taką cholerną nadzieję.

***

– Nie mogę w ten weekend – mówi Caleb następnego ranka.

Chowam twarz w poduszce i uderzam o nią kilka razy głową, by podkreślić dramatyzm sytuacji.

– Nieee móóów tegooo.

– …jadę już w piątek do O i…

– Ugh – przerywam ponownie, a potem siadam. – Pantoflarz jebany.

Przyjaciel uśmiecha się krzywo i wzrusza ramionami, podchodząc do dużej, ciemnej szafy stojącej po lewej. Dzielimy ją ze sobą, ale właściwie głównie on z niej korzysta, bo moje rzeczy znajdują sobie lepsze miejsca. Zwykle wszędzie indziej, tylko nie na półkach.

– A ty siedziałbyś ze mną, gdyby chociaż w połowie tak genialna dziewczyna jak Octavia czekała na ciebie w mieście jakieś czterdzieści mil stąd?

No, ma rację, ale nie o to w tej chwili chodzi.

– Oczywiście. Nasza przyjaźń jest dla mnie ważniejsza – mówię z udawaną powagą. – Ty i ja, Caleb. Tylko my się nie rozdzieliliśmy po wyjeździe na studia. Em wywiało do Nowego Jorku, Lara i Liam ruszyli w jakąś cholerną podróż po Europie, Doug został w Sunnyvale, a O studiuje w San Jose, więc zostaliśmy we dwóch.

Cal parska, dobrze odczytując moją grę, po czym wyjmuje ubrania. Ma dzisiaj poranne zajęcia, na których musi się pojawić za pół godziny, z czego zawsze się nabijam, bo ja mogę jeszcze poleżeć przez ponad godzinę.

– Znajdź sobie dziewczynę, Den – rzuca przyjaciel. – Może wtedy dasz mi wreszcie spokój.

– A spieprzaj.

– Lepiej powiedz, o co chodziło w nocy – mówi powoli. – Znowu…

Nie kończy, bo właśnie rozlega się dzwonek telefonu. Nie rozpoznaję go, dlatego od razu wiem, co to oznacza. Sięgam po komórkę na szafkę nocną.

– Wiesz co? Może i znajdę sobie dziewczynę. A raczej ona znajdzie mnie – stwierdzam. Potem przesuwam palcem po ekranie i odbieram, nie czekając na reakcję Cala. – Tak?

Po drugiej stronie przez parę sekund nikt się nie odzywa.

– Halo? Niema dziewczyno? – dodaję. – Chciałabyś coś powiedzieć?

Słyszę odchrząknięcie.

– Wypadł mi z plecaka, prawda? – mamrocze w końcu nieznajoma. – Jesteś tym psycholem znad jeziora.

O tak, to ja.

– Jestem chłopakiem, wobec którego zachowałaś się bardzo niegrzecznie. Dlatego nie wiem, czy mogę ci oddać zgubę.

– Słuchaj… Naprawdę nie bawią mnie takie gierki – odpowiada. – Możesz mi po prostu oddać telefon, proszę? Mam tam sporo ważnych rzeczy.

Caleb unosi brwi, obserwując mnie przez jakiś czas, ale odwracam się do niego plecami.

– Jak masz na imię? – pytam dziewczynę.

Chwila ciszy.

– A ty?

– Dennis.

– Okay, słuchaj, Dennis…

– Nie dosłyszałem twojego – wchodzę jej w słowo.

– Elizabeth – warczy dziewczyna, chyba już porządnie wkurzona. – Jestem Elizabeth. I chcę odzyskać swój telefon. Więc powiedz, co głupiego wymyśliłeś, i jak mogę odebrać komórkę.

– Dzisiaj w południe będę w Little Drop of Tea. Kojarzysz?

– Tak.

W jej głosie słychać niezadowolenie, jednak się nie zrażam.

– Świetnie. Wpadnij. Jeśli będziesz uprzejma i nie nazwiesz mnie więcej psycholem, zwrócę ci telefon. Tylko wiesz, że należy mi się znaleźne, prawda?

– Będę tam – ucina Elizabeth i się rozłącza.

Uśmiecham się, a później próbuję na wszelki wypadek wprowadzić kod blokady. Cztery jedynki nie działają, wpisywanie cyfr po kolei też nie. Cholera. Będę musiał ją w jakiś sposób przekonać, by sama podała mi swój numer.

– Wyjaśnisz? – odzywa się Caleb.

Odwracam się więc do niego i unoszę nieco komórkę.

– Na nocnym joggingu spotkałem dziewczynę. Próbowała przede mną zwiać – mówię z rozbawieniem. – Biedna.

Cal wzdycha.

– Bardzo biedna. Teraz już nie dasz jej uciec, co?

Kręcę głową.

– Nie. I wiesz co? Możesz sobie jechać na swój romantyczny weekend z Octavią. Pozdrów jędzę przy okazji. Ja zajmę się tą małą brunetką.

– Wpadła ci w oko?

Śmieję się lekko.

– Wygląda na wyzwanie.

Caleb się krzywi.

– Den…

– Nie odzywaj się – rzucam. – Mam ci przypomnieć, co powiedziałeś o Octavii pierwszego dnia? „Śliczna, ostra i na pewno rzuci mi wyzwanie”.

Macha dłonią.

– A mam ci przypomnieć, jakie piekło mi później urządziła?

– Teraz oboje ogrzewacie się w jego ciepełku, więc skończ pierdolić.

Przechodzę przez pokój do małej lodówki ustawionej w rogu, obok niewielkiego aneksu, i wyjmuję ze środka energetyka. Przyda się po nieprzespanej nocy, bo już czuję, jak zaczyna mnie ogarniać lekkie otępienie.

– A czemu byłeś w nocy biegać? – pyta Cal. – Mogłeś mnie obudzić.

– Nie będę cię budził za każdym razem, gdy mam zły sen, kochanie – odpieram, mrugając szybko, na co zaczyna się śmiać. – To słodkie, ale przyda ci się twój sen dla urody, bo inaczej wstaniesz z jeszcze gorszym ryjem i co wtedy zrobię?

Cal ubiera się szybko, a ja padam znów na pościel i wgapiam się w sufit. Nasz pokój nie jest duży ani też bardzo nowoczesny, brakuje mi tutaj przestrzeni, tyle że dopiero w przyszłym roku będziemy mogli pomyśleć o mieszkaniu poza akademikiem przez te głupie regulaminy dla pierwszoroczniaków. Do tego czasu musimy się przyzwyczaić.

– Dlaczego ja się zgodziłem, żebyśmy razem studiowali? – zastanawia się Caleb.

– Bo mnie uwielbiasz – stwierdzam, poprawiając się, by móc wziąć łyk napoju. – I też dlatego, że masz u mnie dług za wszystko, co się stało w ostatniej klasie.

Przesuwa dłonią po twarzy.

– Nie wracaj do tego. O i ja już zapominamy.

Wzruszam ramionami.

– Ale ja nie zapominam. Musiałem cię niańczyć, znosić twoje humorki, a potem jeszcze pilnować jej. A nawet mi, kurwa, nie zapłaciliście, chociaż to dzięki mnie mieliśmy dowód.

– Jeśli potrzebujesz kasy, to powiedz – odgryza się. – A dowód mieliśmy dzięki O. Ty wpadłeś na plan, który ją naraził, więc…

– Potrzebuję wolnego pokoju na weekend – przerywam. – Mam dość twojego jęczenia. Dobrze, że w piątki nie masz zajęć. Więc wynocha do twojej dziewczyny.

Przyjaciel uśmiecha się lekko.

– A może to ona powinna przyjechać tu?

Kręcę głową.

– Nawet nie próbuj. Nie będę cały weekend oglądał, jak się pieprzycie.

– To był jeden raz, Dennis! I mówiłeś, że wrócisz dopiero wieczorem!

Prycham.

– Wtedy ominęłaby mnie cała zabawa. Nadal nie chcecie trójkąta?

– Spieprzaj – rzuca Caleb. W jego oczach błyszczy jednak nie złość, a rozbawienie. – Dobrze wiesz, że się nie dzielę. Octavia jest moja.

– Ta, ta, ta. Już to słyszałem. Wspominałem, że jesteś…

– Wychodzę.

– …pantoflarzem?

– Ogarnij się i skup na swojej nowej dziewczynie – odpowiada kpiąco. – Mam nadzieję, że jest tak samo stuknięta jak ty. Chociaż, Boże, miej mnie wtedy w opiece.

Łapie plecak, wrzuca do niego jakieś książki, po czym kieruje się do wyjścia, a ja popijam napój, uśmiechając się pod nosem. Też mam nadzieję, że Elizabeth jest tak samo stuknięta jak ja, bo może dzięki temu ze mną wytrzyma.

Rozdział 2

LIZA

Po krótkiej rozmowie oddaję telefon Keirze, zaciskając wargi. Co za dupek. A ja będę musiała się z nim spotkać. Na samą myśl czuję większą irytację, a gdy przypominam sobie jego propozycję z nocy, nieznacznie się wzdrygam. Kolejny pewny siebie kretyn, który sądzi, że cały świat leży u jego stóp, w dodatku wszystkie dziewczyny czekają z utęsknieniem, aż na nie spojrzy.

Nie cierpię. Nienawidzę tego typu osób.

– I co? – pyta moja współlokatorka.

– Ktoś znalazł komórkę. Odda mi ją dzisiaj w kawiarni. Dzięki za pożyczkę.

Dziewczyna kiwa głową, po czym łapie swoją cienką kurtkę, poprawia długie, sięgające tyłka brązowe włosy i kieruje się do wyjścia.

– To spoko.

Nie dodaje niczego więcej, po prostu wychodzi, a ja przez chwilę wpatruję się w zamykające się za nią drzwi. Później wzdycham, czując ukłucie w sercu. Keira wydaje się naprawdę w porządku, ale w końcu, po czterech tygodniach dzielenia pokoju, nawet ona przestała próbować nawiązać ze mną kontakt. Trafiła jej się współlokatorka, do której wypowiada ledwie dwa zdania dziennie. I która patrzy na nią, jakby chciała, by jej tam nie było.

No bo chcę.

Niestety pierwszoroczniacy muszą mieszkać w akademiku, i to w dwuosobowych pokojach, więc nie miałam większego wyboru, jeśli chciałam studiować na Sanlar University. A bardzo chciałam, bo przez ostatnie miesiące walczyłam o to ze wszystkich sił, nadrabiając zaległości w szkole. Było naprawdę trudno, jednak stanęłam na wysokości zadania. Nie poddałam się. Nigdy więcej nie zamierzam się poddawać, chować głowy ani się bać.

Nigdy więcej.

Podskakuję na łóżku, kiedy drzwi nagle się otwierają. Keira wraca w pośpiechu, nie zwracając na mnie uwagi, i przeszukuje biurko po swojej stronie pokoju. Nie jestem pewna, co chce znaleźć, ale dostrzegam pod jej łóżkiem kartki, dlatego rzucam:

– Eee… pod twoim łóżkiem coś leży.

Współlokatorka się zatrzymuje, a później zerka w tamtym kierunku i schyla się szybko. Wyjmuje notatki, oddychając z ulgą.

– Uff. Profesor Willson by mnie zabił. Dzięki.

– Nie ma sprawy.

Keira zatrzymuje się w progu i odwraca do mnie z jakąś niepewnością widoczną w oczach.

– Mówiłaś, że masz odebrać komórkę w kawiarni? Chodzi o LDOT?

Przytakuję powoli.

– Mhm.

– To jeśli wpadniesz, dam ci ciastko gratis za pomoc – mówi. – I mogłybyśmy zjeść razem lunch…?

Waham się parę sekund. Keira znów wyciąga do mnie dłoń, której nie powinnam odtrącać. Dlaczego ciągle to robię? Nie mogę się izolować od kogoś, z kim będę mieszkać jeszcze przez kolejne miesiące, no i miałam nie tchórzyć. Nie chcę tchórzyć. Chcę mieć znajomych i wierzyć, że są jeszcze osoby, którym mogę zaufać. Bo przecież są. Może Keira okaże się jedną z nich? To przecież tylko lunch.

– Dzięki – odpieram w końcu. – Ciastku nie można odmówić.

Współlokatorka uśmiecha się szeroko, a w jej brązowych oczach pojawia się radość, bo to pierwszy raz, gdy zgadzam się na propozycję spędzenia wspólnie czasu.

– To do zobaczenia – żegna się.

Potem wybiega z pokoju, a ja zaczynam nerwowo ugniatać palce. Gdybym miała telefon, zadzwoniłabym do mojego brata, Andy’ego. Albo do mamy. Oboje są w stanie odebrać komórkę, niemal jeszcze zanim wykonam połączenie. Gdyby nie ich wsparcie, pewnie dawno byłoby po mnie.

Biorę kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Następnie powoli wyjmuję ubrania z szafy, pakuję torbę i sprawdzam pocztę na laptopie. Kiedy dostrzegam przy okazji powiadomienie z innej aplikacji, przygryzam wargę. Przez kilka chwil pragnę je zignorować, jednak daję sobie moment na ochłonięcie i w końcu się przełamuję. Odpisuję na wiadomość przyjaciółki z dzieciństwa. W ciągu ostatniego roku wymieniałyśmy się nimi regularnie, ale nie widziałyśmy się od bardzo dawna, choć wiem, że studiujemy na uczelniach oddalonych od siebie o pięćdziesiąt minut drogi samochodem. Na razie… Nie wiem. Chyba boję się, że zobaczenie Octavii tylko niepotrzebnie otworzy stare rany. Nie chcę jej dłużej odpychać, bo rozumiem, dlaczego nie mogła przy mnie być, w dodatku próbuje pomóc i za mną tęskni, podobnie jak ja za nią, lecz… Nie jestem już tą samą osobą, którą znała. I obawiam się, że ta nowa ja się jej nie spodoba.

Czasami sama nie mam pojęcia, kim jestem.

Na pewno nie tą małą, potulną Lizą, którą zawsze byłam. Ani tą skuloną, przerażoną i bezradną, która pojawiła się przez Simona. Teraz… teraz jestem w jakiś sposób słabsza i silniejsza jednocześnie. Każdy kolejny dzień, który udaje mi się przeżyć bez pogrążania się we wspomnieniach, wydaje się małym sukcesem.

Moja terapeutka mówi jeszcze, że byłoby fajnie, gdybym zaczęła się też otwierać na innych ludzi, no ale stosujemy metodę małych kroczków. Obiecałam jej, że dam radę na uczelni i że w końcu wykonam jakiś kolejny, więc proszę – wreszcie zgodziłam się na propozycję Keiry. Zamieniłam z nią więcej słów niż kiedykolwiek.

Małe kroczki.

Wzdycham, a potem ogarniam się szybko w łazience. Za dwadzieścia minut zaczynają się ciekawe wykłady, po których odzyskam komórkę i spotkam się ze współlokatorką. Uśmiecham się pod nosem na myśl, że już dawno nie miałam tak wielu planów, po czym ruszam na zewnątrz.

***

Po trzech godzinach zajęć opuszczam uczelnię, zaciskając mocniej dłoń na pasku torby. Przechodzę pozornie spokojnym krokiem przez kampus, bo denerwuję się spotkaniem. Przynajmniej dokładnie wiem, dokąd iść, bo wpadałam wielokrotnie do Little Drop of Tea, którą mijam codziennie w drodze do akademika. Tutaj zresztą pracuje też Keira.

Na miejsce docieram po kilku minutach. Przystaję niedaleko wejścia i rozglądam się po osłonecznionej okolicy. Kawiarnia znajduje się między kilkoma wyższymi budynkami, stoi w pobliżu głównego gmachu uniwersytetu, więc kręci się tutaj mnóstwo osób. Studenci spieszą się na zajęcia albo spędzają czas na ławkach ustawionych przy alejkach i chodniku. Korzystają z dobrej pogody lub się uczą. Przez to jednak robię się bardziej nerwowa, bo mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią; że dostrzegają to, co było na zdjęciach, co wypisywali o mnie Simon i jego koledzy, co…

– Hej, Elsie – odzywa się nagle ktoś za mną.

Nie wzdrygam się, chociaż chłopak mnie zaskakuje. Przede wszystkim: Elsie? Co za idiotyczne zdrobnienie. Nie komentuję tego, tylko odwracam się i napotykam spojrzenie tego gościa znad jeziora. Dennisa. W świetle dnia nie wygląda już tak przerażająco jak w nocy. Gdy wparował na piasek na pełnym pędzie z tym dziwnym wyrazem twarzy… Serio wyglądał jak psychol. I patrzył prosto na mnie, jakby zamierzał mnie za chwilę zabić. Ostatni raz byłam tak przerażona chyba wtedy, kiedy Simon…

Zaciskam pięści.

Wdech i wydech, Liza. On nie może ci nic zrobić.

– Halo? Ty naprawdę masz problemy z mówieniem?

Otrząsam się z myśli i posyłam Dennisowi pełne złości spojrzenie. Ma nie do końca rude, ale też nie blond włosy. Coś pomiędzy. W blasku słońca wyglądają jak złoto z połyskiem miedzi. A te piegi na jego twarzy mogłyby być nawet słodkie. Mogłyby, lecz nie są.

– Nie – odpowiadam w końcu. – Oddaj mi mój telefon, proszę. Ile chcesz kasy za „znalezienie go”? Mam przy sobie tylko…

– Kawę – przerywa gładko chłopak. – Postaw mi kawę i będziemy kwita.

Patrzę na niego przez chwilę, próbując wybadać, czy kryje się za tym coś więcej.

– Jasne – zgadzam się w końcu, a później wskazuję głową na budynek. – Chodźmy.

Dennis uśmiecha się tak szeroko, że prawie to odwzajemniam. Jego uśmiech jest zaraźliwy. Przez niego twarz chłopaka nieznacznie jaśnieje, wydaje się taka przyjazna… Tyle że bardzo dobrze znam takich przystojnych, czarujących dupków. I mam ich po dziurki w nosie.

Dlatego gdy odbieram nasze kawy, wyciągam dłoń po telefon, a po tym, jak Dennis mi go wręcza, ja podaję mu kubek i odwracam się na pięcie.

– Hej!

Nie zatrzymuję się.

– No tak – rzucam przez ramię. – Dzięki, Dennis. Postawiłam ci kawę, jesteśmy kwita, tak?

Dogania mnie po sekundzie.

– Ale miałaś ją ze mną wypić.

– No widzisz, tego nie powiedziałeś – stwierdzam, udając zdziwienie. Spoglądam na niego, a gdy widzę uśmieszek błąkający się po jego wargach, zadzieram podbródek. – Cóż, mój błąd. Źle zrozumiałam.

Chłopak śmieje się cicho.

– Niezła jesteś, Elsie. Chcesz, żebym się dla ciebie bardziej postarał, tak?

Marszczę nos.

– Po pierwsze nie mów tak do mnie. – To zdrobnienie jest zbyt słodkie, głupie i… no, zbyt. W jego ustach brzmi jak komplement. A ja nie potrzebuję niczyich komplementów. – I po drugie nie chcę, żebyś robił cokolwiek. Nie szukam faceta ani do zabawy, ani na dłużej. Znajdź sobie kogoś innego, kogo będziesz męczył, okay? Ja nie jestem zainteresowana.

Przechyla nieznacznie głowę.

– Wiesz, że właśnie rzuciłaś mi cholernie ciekawe wyzwanie?

Zalewa mnie wściekłość.

Wyzwanie.

– Nie jestem żadnym wyzwaniem – oznajmiam zimno. – Nie jestem jakąś jebaną zabawką. Daj mi spokój i się do mnie nie zbliżaj.

– Poczekaj, ja wcale nie…

Łapie mnie za łokieć, próbując zatrzymać, kiedy się odwracam, na co moje żyły skuwa lód, a przed oczami pojawia się czerń. Nie panuję nad odruchami. Nie myślę. Od razu się wyrywam i w kolejnej sekundzie wylewam Dennisowi kawę prosto na twarz.

– Kurwa!

Dopiero to głośne przekleństwo przywraca mnie do rzeczywistości i zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłam. Jezu, gdyby to nie była mrożona… Dobrze, że nigdy nie pijam gorącej. Przecież mogłam mu zrobić coś poważnego tylko za to, że mnie dotknął. Pewnie nawet nie miał złych zamiarów, ale to był instynkt. Po prostu chciałam się uwolnić i go powstrzymać.

– Przepraszam! – mówię szybko. Dokoła rozlegają się śmiechy, przez które tężeję. – Ja nie… – Zaczynam się wycofywać, czując, jak drżą mi dłonie, które zaciskam znów na pasku torby. W którejś chwili musiałam wypuścić kubek, jednak nie mam głowy do tego, by go podnosić. – Po prostu daj mi spokój, Dennis.

Po tej prośbie odwracam się i jak najszybciej odchodzę, by nikt na mnie dłużej nie patrzył.

Rozdział 3

DENNIS

Ocieram twarz dłonią, nie do końca pewny tego, co się, kurwa, stało. To znaczy mniej więcej wiem. Po moich słowach w oczach Elizabeth zapaliła się taka wściekłość, że mogłem przewidzieć coś podobnego. Moje przyjaciółki, O i Em, często przybierają taką morderczą minę na ułamek sekundy przed atakiem. W te wakacje, gdy pojechaliśmy całą paczką na kilka dni do Huntington Beach, obie rzuciły się na mnie po tym, jak zabrałem ostatni kawałek lodowego tortu. Ale byłem szybszy, to nie moja wina, no nie? Mimo to po głębszym zastanowieniu im go oddałem, bo zdecydowanie nie lubię momentów, kiedy te dwie się ze sobą sprzysięgają. To gorsze niż chwile, w których Caleb ciągle nawija o Octavii i o tym, że planuje dla niej kolejną niespodziankę.

Tak, Cal, wszyscy wiemy, że zajebiście się wam układa. Nie musicie tym tak nam, singlom, rzucać w twarz.

Przeszukuję plecak, jednak nie znajduję chusteczek, dlatego po prostu zbieram kubki po kawie, wyrzucam je do pobliskiego kosza, po czym ruszam do kawiarenki. Po dwóch krokach staję już przy drzwiach i dostrzegam brązowowłosą dziewczynę, która sięga ku klamce. Rozmawiałem z nią wielokrotnie, bo zawsze między zajęciami przychodzę do LDOT, mało kto tu zresztą nie zagląda. To najpopularniejsza kawiarnia na kampusie. Równie fajne jest tylko (N)icePenguins, tyle że znajduje się nieco dalej, więc częściej wpadam tutaj. Parę razy dostałem nawet zniżki, raz opierdol, a innym razem podziękowania, bo pomogłem Keirze przy zamknięciu. To fajna dziewczyna. Miła, życzliwa, tylko trochę wredna. Przypomina mi moją przyjaciółkę Larę. No i jest też śliczna.

Tyle że nie chciała mnie zabić przy pierwszym spotkaniu, więc chyba nic z tego nie będzie.

– Hej, Keira – witam się, a potem przyspieszam, by otworzyć jej drzwi.

Dziewczyna unosi głowę i posyła mi słodki uśmiech, który zmienia się w pełen zaskoczenia i rozbawienia.

– Eee… dzięki. Masz coś na… wszędzie.

Przytakuję.

– Właśnie zostałem odrzucony – wyjaśniam z powagą.

Keira przybiera współczującą minę.

– O, nie. Chyba zasłużyłeś na kawę na pocieszenie. Ale tym razem ją wypij, nie wylewaj na siebie, co?

Przyda się, skoro poprzednią wypuściłem z dłoni, gdy Elizabeth wylała na mnie własną.

– Tak, chyba kupię sobie taką, której się nie wylewa.

Wchodzimy do kawiarenki, w której panuje zwyczajowy gwar. Mimo to słyszę dobrze głos dziewczyny, gdy ponownie się odzywa:

– Mamy specjalną mieszankę z podwójną ilością czekolady. Poprawia humor jak nic innego, więc dostaniesz zniżkę.

Unoszę brwi.

– Ostatnio mówiłaś, że nie dasz mi więcej żadnej zniżki na ładne oczy.

Keira przechodzi za ladę, macha stojącej tam już innej pracownicy, a potem wzrusza ramionami.

– Ale dzisiaj mi cię szkoda.

Śmieję się cicho.

– Dobrze wiedzieć.

Wskazuje wejście do toalety w rogu.

– Ogarnij się, a ja się przebiorę i zrobię tę kawę, dobra?

Salutuję jej, po czym przechodzę do małego pomieszczenia. Jest puste, więc staję przed umywalką, przemywam twarz i opłukuję włosy. Moja koszulka oraz spodnie są w fatalnym stanie, co będę musiał przeżyć, bo nie zdążę wrócić przed ostatnimi zajęciami do akademika. Mam tylko dziesięć minut, dlatego liczyłem na to, że wyciągnę od Elsie jej numer, a później może da się gdzieś zaprosić wieczorem.

Ale chyba źle to rozegrałem. Chyba cholernie źle, sądząc po jej reakcji. W oczach dziewczyny pojawiło się coś takiego… Marszczę brwi. Sam nie wiem. Strach? Wściekłość? A na końcu nienawiść. Tylko dlaczego miałaby mnie nienawidzić? Nigdy wcześniej jej nie spotkałem. Okay, najwidoczniej nie bawił jej mój sposób flirtowania, jednak czy musiała mi od razu wylewać kawę na twarz? Chciałem przeprosić, kiedy zaczęła się wydzierać, bo coś było wyraźnie nie tak.

Dziewczyny.

Właśnie dlatego się nie umawiam. Za cholerę nie da się ich zrozumieć przez większość czasu. Zwykle Diana tłumaczyła mi, o co im chodzi albo jaką głupotę zrobiłem. Odkąd jej zabrakło, jakoś nie czułem potrzeby rozmawiania z kimkolwiek innym na takie tematy. Tylko ona zawsze znała mnie całego, od początku do końca. Cal i Liam to moi bracia z wyboru, Em, Lara i O są dla mnie jak siostry, ale tak naprawdę tylko Diana znała każdą moją myśl. Czasami miałem wrażenie, jakbyśmy byli bliźniakami dzielącymi jakąś specjalną więź, bo rozumieliśmy się idealnie.

A potem odeszła.

To boli, Den. To tak boli.

Ponownie ochlapuję twarz zimną wodą, wycieram ją i próbuję ogarnąć choć trochę ubrania, po czym wychodzę z łazienki, przywołując na wargi uśmiech dla miłej kelnerki. I dla każdego, kto będzie patrzył. Niemal słyszę w głowie głos ojca, który napomina mnie, bym zachowywał się jak facet, a nie jak cipa. On jest prawdziwym mężczyzną, bo nigdy nie rozpamiętuje. Bo nie tęskni. Bo nie pamięta już o Dianie. Cholera, nawet matka to potrafi. Tylko ze mną jest coś nie tak, ponieważ tak strasznie chciałbym, żeby Dee żyła. Gdybym mógł, zamieniłbym się z nią bez mrugnięcia okiem.

Tyle że nie mogę, więc biorę się w garść i siadam przy najbliższym stoliku. Zazwyczaj zajmuję właśnie ten, w rogu lokalu, kawałek za ladą, skąd mam dość dobry widok na wnętrze, po którym się rozglądam. Pozornie niedopasowane do siebie meble tworzą tutaj całkiem interesującą całość, a w kawiarni jest kolorowo i przytulnie. Choć miejscówka absolutnie nie pasuje do otaczających ją przeszklonych, nowoczesnych gmachów, tak naprawdę w jakiś dziwny sposób idealnie się z nimi komponuje i stanowi swego rodzaju azyl wśród tych chłodnych, niedostępnych budynków. Dzięki temu, no i lokalizacji, cieszy się popularnością, dlatego jedynie kilka stolików nie zostało jeszcze zajętych.

– Słodka mieszanka dla odrzuconego faceta. – Keira nagle stawia kubek na blacie, wyrywając mnie z zamyślenia, a później, mimo że ma na sobie już fartuszek z LDOT, czyli zaczęła zmianę, siada naprzeciwko i dodaje: – No dobra, a teraz mów. Jestem ciekawa, jaka historia się za tym kryje.

Spoglądam na nią krótko i upijam łyk kawy. Jest tak słodka, że momentalnie się krzywię.

– Cholera, co ty tu wrzuciłaś? – pytam, odstawiając ją.

Keira mruży oczy.

– No wiesz? Ale jesteś niewdzięczny. Każę ci zapłacić.

– Za to coś? Bez urazy, Keira, ale za to sama powinnaś mi dopłacić. – Kręcę głową. – Tu jest sam cukier. Chcesz mnie zabić? Najpierw ona, teraz ty. Co jest z wami wszystkimi dziś nie tak?

Dziewczyna zaczyna się śmiać, jednak zabiera kubek.

– Dobra. Może mi się za dużo słodzika sypnęło. Nie jęcz jak baba.

Jakbym słyszał ojca.

Prostuję się mimowolnie, nim dociera do mnie w pełni, że to nie była reprymenda. Ona żartuje. Mimo to nie potrafię powstrzymać odruchu, zawsze tak mam. Dlatego usilnie staram się go zwalczać i od lat robię wszystko, by wywoływać u rodziców złość. Lepsza złość niż kompletna ignorancja. Lepsza wściekłość niż ten beznamiętny spokój, który zwykle dostaję.

– To weź się przyłóż do pracy – odpowiadam lekko.

Dodatkowo robię wymowną minę, dzięki której Keira chichocze. Potem w końcu odchodzi, by po minucie wrócić z nową kawą.

– No. To się da pić – komentuję po spróbowaniu napoju.

Dziewczyna wystawia mi język.

– Płacisz dwadzieścia dolców.

Dobrze wiem, że żartuje, bo kawa tutaj kosztuje tyle, ile w Starbucksie, ale patrzę na nią z oburzeniem.

– Puścisz mnie z torbami dzięki takim zniżkom.

Przytakuje.

– Taki jest plan. – Poprawia się na krześle. – A teraz mów. Nie mam dużo czasu.

Przechylam głowę w lewo.

– Dlaczego cię to tak interesuje?

– Bo lubię słuchać, jak faceci o twoim wyglądzie dostają kosza. To zabawne.

Unoszę brwi.

– Faceci o moim wyglądzie?

Macha dłonią.

– Dobrze wiesz, jak wyglądasz, Dennis, nie każ mi się komplementować.

Jak wyglądam? Jak jebany przegryw, na którego rodzice nie potrafią patrzeć przez większość czasu?

– No fakt. Jestem całkiem zajebisty, prawda? – Rozsiadam się wygodniej i posyłam Keirze rozbawione spojrzenie. – Ale nie wiem, czy jesteśmy już na tyle blisko, żebym ci się zwierzał.

– Przyłazisz tu codziennie od kilku tygodni. Widuję cię niemal częściej niż współlokatorkę.

– Jakim cudem? Przecież ze sobą mieszkacie.

– Ale ona jest dziwna. Gdy przychodzę do pokoju, odwraca się plecami i włącza muzykę, udając, że mnie tam nie ma. Znaczy wiesz, ja rozumiem chęć prywatności i w ogóle, szanuję to, daję jej przestrzeń, tylko czasami nie mówi mi nawet głupiego dzień dobry. – Wzdycha cicho.

– Może się boi? Jesteś całkiem przerażająca.

Keira przewraca oczami.

– Pewnie. I nie wykręcaj się dłużej, kto…

Urywa, ponieważ drzwi do kawiarenki się otwierają, więc oboje odwracamy się mimowolnie w tamtą stronę. Do LDOT wchodzi niepewnie Elizabeth, na widok której unoszę wyżej brwi. Wróciła, bo zrobiło jej się głupio? A może miała nadzieję, że ja już zniknąłem?

Po tym, jakie spojrzenie mi posyła, przystając po postawieniu zaledwie kroku, rozumiem od razu, że to drugie.

– O, Elizabeth! Naprawdę przyszłaś – rzuca wesoło Keira, wstając. Potem wskazuje mój stolik. – Dosiądziesz się? To jest Dennis. Dennis, a to jest…

– Dziewczyna, która zafundowała mi dzisiaj kawę na twarzy – kończę za nią z przekąsem. – Tak, chyba się trochę znamy.

Keira milknie, a Elizabeth wpatruje się we mnie bez słowa, wykręcając palce. Dociera do mnie, że czuje się niepewnie i głupio, więc odchrząkuję, po czym się podnoszę. I tak powinienem się zbierać, dlatego wyciągam z portfela dwudziestkę, którą zostawiam na stoliku.

– Mną się nie przejmujcie – mówię. – Mam zaraz zajęcia, więc znikam.

Keira patrzy między nami niepewnie, a Elizabeth ściska pasek torby przewieszonej przez ramię.

– Nie musisz… wychodzić przeze mnie – odzywa się. – Ja… serio przepraszam za tę kawę. Trochę mnie poniosło i…

Macham dłonią, posyłając jej szeroki uśmiech.

– Daj spokój. Nie ty pierwsza chlusnęłaś mi czymś w twarz. Taki mój urok. – Spoglądam na Keirę. – Wpadnę jeszcze kiedyś po kolejną zniżkę. Trzymaj się.

Ruszam do wyjścia, nie planując dodawać niczego więcej. Dopiero w ostatniej chwili przystaję i odwracam się do Elizabeth, która cały czas mnie obserwuje. Wygląda na… bezbronną. Wystraszoną. Nie wiem czemu, ale mam ochotę ją teraz po prostu przytulić, bo wydaje się, jakby właśnie tego potrzebowała.

Nie wykonuję jednak żadnego gestu, a po prostu zwracam się do niej cicho:

– Nie o to mi chodziło, wiesz? Nie chciałem sobie z ciebie zrobić zabawki. Ja… – Kręcę głową. – Przepraszam. Myślałem, że będziesz chciała podjąć grę, ale skoro nie jesteś zainteresowana, to dam ci spokój. Tylko tyle chciałem powiedzieć.

Marszczy brwi, lecz nie odpowiada, dlatego zwyczajnie poprawiam plecak na ramieniu i wciskam dłonie w kieszenie, nie zwracając uwagi na to, że wciąż mam mokre i poplamione ubrania.

– Miłego dnia czy coś – dodaję.

Elizabeth wydaje się zdziwiona, jednak kiwa głową.

– Miłego dnia, Dennis – odpowiada.

Patrzę na nią przez chwilę, zastanawiając się, co kryje się za tymi jasnymi oczami, a następnie wychodzę z kawiarni i ruszam na zajęcia.

Nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą. Wystarczy mi niechęć rodziców, innej sam na siebie nie będę sprowadzał.

***

Cal: Jak randka?

Ja: Skąd mam wiedzieć, nie zabrałeś mnie ze sobą.

Cal: Bardzo śmieszne. Pytam o twoją, nie o moją randkę.

Ja: Typowo. Pogadaliśmy, wylała na mnie kawę, powiedziała, że mam dać jej spokój… Chyba się zakochała, jak sądzisz?

Cal: Szykuj obrączki.

Uśmiecham się pod nosem, unosząc puszkę piwa i rozglądając się po salonie domu jakiegoś bractwa. Nawet nie wiem jakiego, chyba coś z „Phi” w nazwie. Nie bardzo mnie to obchodzi. Usłyszałem po prostu o imprezie, przyszedłem tutaj, a ze środka coś krzyczało do mnie: „Dennis, to czas, żeby się najebać”, więc wkręciłem się między jakieś wchodzące do środka dziewczyny, które przygarnęły mnie pod swoje skrzydła bardziej niż chętnie, a potem znalazłem alkohol.

Zapowiada się świetny piątkowy wieczór.

Bawiący się dokoła ludzie hałasują tak bardzo, że wrzawa niesie się jeszcze spory kawałek za teren domu, a muzyka jest tak głośna, że ledwo słyszę własne myśli. Ale to dobrze. Przynajmniej mam okazję na rozluźnienie i zamierzam z niej skorzystać, bo po kolejnym tygodniu zajęć i kolejnym tygodniu bez kontaktu ze strony rodziców coś takiego mi się przyda.

– Cześć, przystojniaku.

Gdy słyszę za plecami jakiś dziewczęcy głos, odwracam się powoli, zastanawiając, czy będę miał dziś większą zabawę, niż sądziłem. Tyle że chociaż stojąca teraz przede mną blondynka uśmiecha się seksownie, nie czuję przyjemnego dreszczu, który powinien się pojawić. Ładna buzia, zgrabna sylwetka, śliczny uśmiech. I błysk w oku sugerujący, że liczy na szybki numerek, po którym zapomni, jak mam na imię. O ile w ogóle o nie spyta.

– Jakiś pokój czy łazienka? – rzucam, nie bawiąc się w subtelności.

– Zobaczymy, jakie są opcje.

Łapie moją dłoń, więc odstawiam puszkę, a potem podążam za nią schodami na piętro. Nawet tutaj jest sporo ludzi, przestrzeń wypełniają tańczące już w najprzeróżniejszych kombinacjach ciała, migają mi roześmiane i rozluźnione twarze, widzę kilka obściskujących się par, a w następnej chwili zostaję wepchnięty przez blondynkę do najbliższego pomieszczenia. Zamyka za nami drzwi.

Czyli łazienka.

Dziewczyna nie czeka na żadną zachętę, przysuwa się i całuje mnie ostro, a ja przyciągam ją do siebie, po czym przejmuję inicjatywę. Podoba jej się to, bo od razu opiera się o ścianę i mięknie, czekając na mój kolejny ruch. Zamierzam go wykonać. Potrzebuję odskoczni, nieznajoma najwyraźniej też, bo rozbiera mnie samym spojrzeniem. Nawet jeśli to nie to spojrzenie, które chciałbym teraz widzieć, to…

– Jestem Diana. A ty? – rzuca.

Na te słowa czuję, jakbym dostał w głowę łopatą. Albo młotem. Albo czymś równie ciężkim i twardym, ponieważ moja czaszka eksploduje bólem, w dodatku mam wrażenie, jakby to coś rozerwało ją właśnie od środka i powoli rozdrabniało na jeszcze mniejsze kawałki, by nic już nie zostało.

Ja pierdolę.

Ze wszystkich damskich imion na świecie.

To jakaś kpina.

Pobudzenie, które zaczynałem powoli odczuwać, od razu gaśnie. Nic z tego nie będzie. Po jaką cholerę powiedziała, jak ma na imię? Jakby samo to, że nie jest dziewczyną, którą pragnąłbym tu mieć, to za mało. Musiała mnie jeszcze dobić.

Odsuwam się ze złością, a blondynka unosi głowę. Jest zaskoczona i marszczy brwi, pewnie nie mając pojęcia, co się dzieje.

To witaj w klubie. Ja nie wiem, co się dzieje, przez większą część mojego życia.

– A ja muszę iść się napić – odpowiadam.

– Co?

Robię krok do tyłu i sięgam ku klamce, niemal czując parujące z niej zdezorientowanie.

– O co ci, kurwa, chodzi? – warczy.

– Ratuję cię od seksu z przypadkowym facetem na imprezie. Nie dziękuj.

– Ale ja chciałam tego seksu, nie ratunku od niego – odpiera z frustracją.

– To znajdź sobie kogoś innego.

Prycha z pogardą, mierząc mnie wzrokiem. W jej oczach widzę, że zaczyna się zastanawiać, czy jestem gejem, impotentem czy świrem.

To trzecie, Diana. Zdecydowanie.

Nie mówię tego jednak, po prostu wychodzę na korytarz i zgarniam kilka spojrzeń znajdujących się w pobliżu osób. No tak, widzieli, jak wchodziłem przed minutą do środka. Szybka akcja, co?

Naprawdę potrzebuję więcej alkoholu.

Rozdział 4

LIZA

– O co chodziło z Dennisem?

Keira powtarza to pytanie chyba już trzeci raz, a ja zaczynam żałować, że zgodziłam się zjeść z nią lunch. Naprawdę nie mam ochoty w tej chwili wdawać się w szczegóły dotyczące tego idiotyzmu, który dzisiaj popełniłam. Może Dennis zachował się jak kretyn, jednak powinnam była się powstrzymać. Przesadziłam.

– To on znalazł mój telefon – rzucam w końcu, mając nadzieję, że współlokatorce to wystarczy. – Oddał mi go, ale robił głupie uwagi.

Unosi brwi.

– To znaczy?

Wzdycham cicho. Nie wystarcza.

– Po prostu głupie. Więc się wściekłam. I wylałam na niego kawę. Możemy do tego nie wracać?

Keira uśmiecha się krzywo.

– Czy ja wiem? To pierwsza ciekawa rzecz, jaką zrobiłaś, odkąd zamieszkałyśmy w jednym pokoju. Wybacz, że się trochę ekscytuję.

Te słowa sprawiają, że kąciki moich ust także lekko się unoszą.

– Mogę wylać kawę też na ciebie, jak chcesz się poekscytować bardziej.

Zaczyna chichotać, a ja zjadam resztę zamówionej tarty i zerkam na telefon. Mama i brat pisali do mnie rano, dlatego wyjaśniłam, że zgubiłam komórkę, którą dopiero odzyskałam. Andy w odpowiedzi przesłał mi porcję memów ze śmiesznymi zwierzakami. Przysięgam, że gdyby nie on, bywałyby dni, w których wyraz mojej twarzy by się nie zmieniał. To brat pomógł mi najbardziej po tym, co przeszłam. Dzięki niemu i najbliższym odważyłam się w ogóle dokończyć naukę w liceum i pójść na studia, więc teraz żaden Dennis ani inny dupek tego nie zmienią.

Chociaż… gdy mnie dzisiaj przeprosił, miałam wrażenie, że mówił szczerze.

Ale Simon też wydawał się szczery, prawda?

– Nie, dzięki – mówi Keira, podnosząc się z miejsca. – I dzięki za lunch, ale moja przerwa i tak nie powinna była się jeszcze zacząć, więc muszę lecieć. Może to powtórzymy?

Spoglądam na nią.

– Pewnie – odpieram powoli, starając się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu.

– Następnym razem to ty będziesz mówić, dobra? Bo ja streściłam ci połowę przedszkola i szkoły, a ty nawet nie odpowiedziałaś mi dokładnie na pytanie o tę kawę.

– Nie jestem zbyt otwartą i rozgadaną osobą.

Zaczyna się głośno śmiać.

– No nie mów! Naprawdę? Nigdy bym nie zgadła.

W brązowych oczach współlokatorki pojawia się jakiś błysk, a ton jej głosu tak mnie rozbawia, że nie wytrzymuję i sama zaczynam chichotać.

– To jesteś mało spostrzegawcza.

– Coś w tym jest – stwierdza. – Ale, Elizabeth… Mogę mówić jakoś krócej? Czy nie lubisz?

– Liza – odpowiadam. – Możesz mówić po prostu Liza, jeśli Elizabeth to zbyt wiele liter do wypowiedzenia.

Uśmiecha się szeroko.

– Jesteś całkiem zabawna, gdy już się odzywasz, Liza! – oznajmia. – Tak trzymaj. I naprawdę nie zdradzisz, co takiego powiedział Dennis? Chciał się z tobą umówić? Podoba ci się?

Niemal się wzdrygam na masę pytań, które zaczyna zadawać. Nie lubię tego. Przypominają mi się wtedy wielogodzinne przesłuchania, na które na początku nie byłam gotowa. Nie byłam gotowa na ataki policjantów ani prawników Simona, którzy chcieli mnie zmusić do wycofania się. Prawie wybiegłam z płaczem z pokoju, gdy kolejny raz mówili, że przecież spotykałam się z chłopakiem kilka miesięcy, wysyłałam mu jasne sygnały, a potem kłamałam na temat wydarzeń z tamtego wieczoru, bo zostałam odrzucona.

Mówili, że go prowokowałam.

– Nie. – Wstaję gwałtownie i zaczynam zbierać rzeczy. – Nie podoba mi się. Nie szukam nikogo, okay? Po prostu mnie wkurzył. – Zawieszam torbę na ramieniu, odgarniam kosmyki z twarzy, po czym patrzę na Keirę. – To do zobaczenia w akademiku czy coś. Dzięki za darmowe ciastko.

Dziewczyna wydaje się nieco zaskoczona moim zachowaniem.

– Do zobaczenia – rzuca.

Próbuję się uśmiechnąć, ale nie wiem, co z tego wychodzi. Nie chcę się przekonywać, więc po prostu wychodzę i ruszam w kierunku biblioteki uniwersyteckiej. Muszę się dzisiaj pouczyć, a atmosfera, która tam panuje, naprawdę pomaga. No i nikt mnie nie zaczepia, bo trzeba zachowywać w środku ciszę.

Dlatego już po dwudziestu minutach po prostu siadam przy moim ulubionym stanowisku, które na szczęście okazuje się wolne. Nie jestem tu zasłonięta tak, jak bym chciała, ale nie mam nikogo za plecami.

To wystarcza.

***

Ziewam po raz kolejny, przerzucając stronę podręcznika, a później rozglądam się powoli. Biblioteka jest duża, nowoczesna, co nawet mi się podoba. Jestem fanką tych starych, pachnących rozlatującymi się księgami, ale to miejsce przemawia do mnie tak samo. Przede wszystkim atmosfery, która tu panuje, nie dałoby się podrobić. Nie odnoszę wrażenia, że to puste i bezosobowe miejsce, chociaż proste korytarze, schludne i nieco surowe wnętrza, równe regały, na których zawsze panuje porządek, mogą w pierwszej chwili coś takiego przywodzić na myśl. Później jednak, kiedy siada się przy jednym z wielu stanowisk, kiedy można rozłożyć swoje rzeczy i przez chwilę wsłuchać się w ciszę panującą dokoła… Tak, to świetne.

Tylko teraz orientuję się, że cisza jest nawet zbyt przejmująca, bo nikogo dokoła już nie ma. Pali się jedynie lampka przy moim stanowisku.

Marszczę nos i zerkam w kierunku okna po prawej stronie. Dopiero wtedy dociera do mnie, że zapada zmrok. Spoglądam na zegarek, który wskazuje ósmą dwadzieścia, więc mam dziesięć minut do zamknięcia.

Szlag.

Zaczynam zbierać rzeczy w pośpiechu, po czym żegnam się z bibliotekarką, którą mijam w wyjściu. Zamieniłam z nią zaledwie kilka słów, ale chyba mam słabość do tego zawodu, bo w swoim krótkim życiu zawsze trafiałam na te miłe, pomocne panie, które wiedziały za każdym razem, jakiej książki szukam, w dodatku określały mnie słodkimi ksywkami. Ta bibliotekarka taka nie jest, pozostaje profesjonalna i nieco zdystansowana, lecz wciąż miła, dzięki czemu nie odnoszę wrażenia, że jeśli do niej podejdę, zabije mnie wzrokiem. Doceniam to, dlatego zawsze serwuję jej uśmiech.

Po chwili wychodzę na zewnątrz i rozglądam się uważnie po dobrze oświetlonym kampusie. Wieczór jest ciepły, choć czuję już chłodne muśnięcie wiatru na twarzy. Podoba mi się, że jest rześko i cicho. Lubię zresztą atmosferę, która panuje w całym miasteczku akademickim. Trzymam się tylko z dala od domów bractw, a w weekendy od większej części akademika, i jakoś leci.

Teraz ruszam w kierunku Stardall Hall, w którym mieszkam. To niedaleko, akademik znajduje się tylko kilka lub kilkanaście minut pieszo od większości budynków, w których mam zajęcia, dzięki czemu nie potrzebuję nawet samochodu, by poruszać się po kampusie. To zresztą dobrze, skoro nie mam prawka.

Gorzej bywa tylko w momentach, jak ten, kiedy słyszę za sobą czyjeś kroki. Oglądam się przez ramię, a moje serce przyspiesza, nawet jeśli dociera do mnie, że to grupka dziewczyn. Nie uspokaja mnie to, dopóki nie zaczynam powtarzać sobie w myślach, że nieznajome nawet nie zwracają na mnie uwagi. Śmieją się i rozmawiają głośno, są ubrane jak na imprezę, więc pewnie idą na jakąś domówkę.

W końcu przekonuję siebie na tyle, że zwalniam. Nie jestem małą, strachliwą dziewczynką. A skoro nie jestem, to nie będę wiać jak wariatka tylko dlatego, że niedaleko znajdują się inni ludzie. Prostuję się, biorę dwa głębokie wdechy, po czym postanawiam udowodnić sobie, że to prawda, i zawracam. Mijam tę grupkę bez słowa i ruszam okrężną drogą do akademika.

To właściwie dobry pomysł, bo mam ochotę na spacer. Kiedyś lubiłam po prostu chodzić bez celu, krążyć po ulicach ze słuchawkami na uszach, w bluzie, mając przed sobą tylko chodnik. Czasami towarzyszyłam O, która brała ze sobą deskę, choć to zdarzało się sporadycznie. Zwykle wolała jeździć sama. Jesteśmy w tym do siebie podobne, zawsze wiedziałyśmy, kiedy ta druga potrzebuje przestrzeni, i po prostu ją sobie dawałyśmy. Dlatego doceniam, że Octavia nie naciska. Że wciąż daje mi czas i czeka, chociaż minęło już tyle miesięcy. Może uda nam się odbudować to, co miałyśmy, gdy w końcu odważę się z nią spotkać?

Docieram do jeziora, które obchodzę powoli, zastanawiając się nad tym, czy nie zadzwonić do Octavii. Mogłabym tak po prostu spytać, co u niej, skoro pisała rano jako pierwsza. To chyba byłoby w porządku? Tak mi się wydaje, lecz w ostatniej chwili dopada mnie zwątpienie.

Idę dalej, rozważając jak zwykle zbyt długo wszystkie za i przeciw, aż docieram do kolejnych zabudowań i nagle dobiega mnie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Po nim słyszę jęknięcie i chichot, więc momentalnie odwracam się na pięcie i ruszam z powrotem o wiele szybszym krokiem.

Jest piątkowy wieczór, a ja zawędrowałam między inne akademiki. Niby czego się spodziewałam? Idiotka. Powinnam odpuścić spacer i po prostu wrócić do pokoju.

Tak też zamierzam zrobić, dlatego tym razem kieruję się na mostek, żeby szybciej pokonać jezioro, tyle że gdy tam docieram, ktoś akurat na niego wchodzi, zataczając się. Zatrzymuję się gwałtownie, moja dłoń wędruje mimowolnie do torebki po gaz pieprzowy, a wtedy chłopak, który jest zwrócony do mnie bokiem, klnie, potyka się i pada na deski.

Okay, to zdecydowanie moment, by się wycofać, bo nie mam zamiaru zbliżać się do pijanego faceta. Robię jednak tylko dwa kroki w tył, kiedy uświadamiam sobie, że odkąd nieznajomy się wywrócił, nie ruszył się nawet o cal. Moje serce zaczyna wybijać niespokojny rytm z zupełnie innych powodów niż wcześniej.

Boję się, ale jeśli mu się coś stało, jeśli go tutaj zostawię, bez pomocy, a on wpadnie do wody i w tym stanie nie wypłynie… A jutro przeczytam w gazetce uniwersyteckiej o studencie, który się utopił…

Klnę cicho, po czym zaciskam pięści i ruszam w jego stronę. Ma na sobie ciemną bluzę, przez którą niemal zlewa się z otoczeniem, bo latarnie znajdują się dopiero kilkanaście stóp za nami.

– Halo? – pytam, zbliżając się ostrożnie.

Po raz kolejny rozlega się śmiech, na co przystaję. Okay, chłopak żyje. Nic mu nie jest. Mogę go tu zostawić. A przynajmniej tak myślę, tyle że gdy podnosi głowę, rozpoznaję jego twarz. To Dennis. Rozszerzam oczy w zdumieniu i przez kilka chwil nie wiem nawet, co powiedzieć. Znowu go tu spotykam. I z jakiegoś powodu nie uciekam.

– Przyszłaś wylać na mnie coś nowego? – rzuca bełkotliwie. – Nie przejmuj się. I tak nie mam siły cię gonić.

Potem ponownie parska, a ja przestępuję niepewnie z nogi na nogę. Ale to nie moja sprawa, że jest pijany i właśnie próbuje zebrać się na nogi; robi to tak chwiejnie, że zaraz przechyli się przez barierkę i wpadnie do jeziora. Co mnie to obchodzi? Nie znam go. Wystraszył mnie i to kolejny raz.

– Potrzebujesz pomocy? – pytam cicho, nie potrafiąc mimo wszystko go zignorować. – Może po kogoś zadzwonię i zabierze cię stąd, żebyś…

– Zadzwoń po Dianę.

– Dianę? – powtarzam.

Nie odpowiada, tylko kładzie się płasko na plecach. Zamyka oczy i oddycha głośno, a później znowu zaczyna się histerycznie śmiać. To mnie już przeraża, więc wycofuję się, co mu nie umyka.

– Idziesz sobie? – odzywa się, próbując usiąść. – No tak. No tak. – Otwiera usta, jakby chciał coś dodać, i nagle poważnieje, potrząsając głową. – W końcu jestem psycholem. A ty…

Nie kończy, bo gdy powoli zbiera się na nogi, zatacza się nagle do tyłu i przechyla niebezpiecznie przez barierkę. Reaguję instynktownie, zrywam się do biegu, a po sekundzie łapię go za dłoń i ciągnę do siebie. Udaje mi się, jakimś cudem chłopak nie wpada do wody – co serio nie jest przyjemne – za to nachyla się w moim kierunku. Odskakuję w ostatniej chwili, nim zwala się ponownie na deski. Gdybym tego nie zrobiła, przygniótłby mnie do nich.

Moje serce wybija coraz bardziej nerwowy rytm. Chyba dostałabym zawału, gdybym została pod nim uwięziona. Na szczęście tak się nie stało. Koncentruję się więc na Dennisie, który siada ponownie i łapie się barierki, wypuszczając głośno powietrze przez usta.

– Wow. Uratowałaś mnie przed nocną kąpielą – mówi, już nie aż tak bełkotliwie jak wcześniej. – Mam u ciebie dług.

Marszczę brwi.

– Co? Nie, nie masz, ja… ja już muszę iść.

Wpatruje się we mnie uważnie, nim przytakuje i znowu wstaje. Tym razem wychodzi nieco lepiej, choć chłopak wciąż chwieje się na boki.

– Okay, chodźmy.

Mrugam.

– Co?

– Odprowadzę cię. Nie powinnaś chodzić sama tak późno. Nie słyszałaś, że w okolicy grasują psychole?

Spoglądam na niego niepewnie, ale gdy dostrzegam rozbawienie w jego oczach, rozumiem, że po prostu żartował, więc uśmiecham się lekko.

– Sprytnie – stwierdzam, próbując rozładować nieco napięcie, bo mam wrażenie, że właśnie czegoś takiego potrzebuje. Jakby… wyczuwam, że coś jest nie tak, i mimowolnie chcę to naprawić. – W razie czego rzucę im ciebie na pożarcie, a sama ucieknę, tak?

Jego ramiona drżą nieznacznie z tłumionego śmiechu.

– Tak. Właśnie o tym…

Opiera się mocno o barierkę, a ja wyciągam dłonie przed siebie. Zaciskam zęby, zmuszając się do kolejnego kontaktu, jednak daję radę. Dennis potrzebuje pomocy i nic mi z jego strony nie grozi. Nie zrobi nic w tym stanie. Tak mi się wydaje. Dlatego podtrzymuję go, wmawiając sobie, że to Andy. Mój brat też jest tak wysoki, chociaż młodszy od nas. I też mu pomagałam, kiedy był pijany.

– Słuchaj, może zejdźmy z tego mostu, co? – proponuję.

Dennis opuszcza ramiona.

– Ta. Pewnie.

Docieramy na trawę, a gdy tylko znajdujemy się już kilka kroków od wody, odsuwam się, na co Dennis posyła mi krótkie spojrzenie. W jego oczach pojawia się jakiś błysk, a ja spinam się cała, bo mam wrażenie, że prześwietla mnie na wylot.

– Nie lubisz być tak blisko.

To nie pytanie, więc nie odpowiadam. Zamiast tego wyciągam dłoń.

– Daj komórkę. Zadzwonię po twojego współlokatora albo tę Dianę, o której mówiłeś. Pomogą ci, tak?

Otwiera usta, nagle jego twarz jakby zapada się w sobie, oczy tracą ten blask, którym wcześniej się rozjaśniły. Dennis wsuwa dłonie do kieszeni i cofa się o krok.

– Nie trzeba. Dzięki za pomoc czy coś. – Potem wskazuje na ścieżkę. – W którą stronę do ciebie?

Milczę, a on od razu uzupełnia:

– Bez żadnych podtekstów. Odprowadzę cię i więcej mnie nie zobaczysz.

Przełykam z trudem ślinę i przypatruję mu się przez kilka sekund. Nie wydaje mi się, by był w stanie tak po prostu spacerować, ponieważ wygląda, jak gdyby nadal ledwo stał na nogach. Nie zatacza się już, może to niemal wpadnięcie do wody go lekko otrzeźwiło, lecz wciąż nie jest w pełni sił.

– Nie przejmuj się mną. Trafię. To nie pierwszy raz, gdy wracam sama.

– Możemy tu jeszcze o tym podskut… posyku… – Marszczy czoło.

– Pogadać? – podpowiadam.

Przytakuje i uśmiecha się szeroko, co dodaje mu uroku.

– No właśnie, pogadać – rzuca. – Albo mogę cię po prostu odprowadzić, bo naprawdę nie dam ci kolejny raz uciekać przeze mnie po ciemku do akademika samotnie.

Chcę ponownie podziękować i po prostu ruszyć przed siebie, ale wtedy dostrzegam w jego oczach coś, co nie pozwala mi tego zrobić. Jakby… jakby Dennis desperacko bał się teraz zostać sam. Znam to uczucie. Znam je tak dobrze… Moment, gdy chcesz mieć kogoś obok, choć jednocześnie boisz się go do siebie dopuścić, żeby cię nie zranił. Chwila, w której marzysz, by ktoś po prostu pomógł ci wydostać się z ciemności, w której zabłądziłeś, odwrócił twoje myśli czymś innym, byś mogła choć na sekundę zapomnieć o swoich problemach. Przerabiałam to tak wiele razy w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, że nie mogłabym nie rozpoznać tego spojrzenia.

Coś się stało i to dlatego Dennis się tak zachowuje. Jeśli go zostawię…

To nie moja sprawa, lecz nie potrafię tak po prostu udawać, że nic się nie dzieje, bo dokładnie wiem, jak to jest. Kiedy ja potrzebowałam pomocy, pierwszych sygnałów też nikt nie zauważył. Później dostałam wsparcie, dzięki któremu stanęłam na nogi, i jest coraz lepiej, ale na początku…

– No to chodźmy – mówię cicho do Dennisa.

W jego spojrzeniu przebłyskuje tak wielka ulga, że coś ściska mnie w sercu. Nie mam pojęcia, kim właściwie jest ten chłopak, jednak w tej chwili uświadamiam sobie, że chyba wcale aż tak bardzo się nie różnimy.

Rozdział 5

DENNIS

Skupiam się na stawianiu równych kroków i utrzymaniu równowagi. W głowie nieco mi wiruje, ale nie jest to już tak uciążliwe, jak chwilę wcześniej, gdy niemal zwaliłem się do wody, bo ta cholerna barierka okazała się być jednak dalej, niż sądziłem. Miałem się jej złapać, a wyszło dziwnie i gdyby nie Elizabeth, pewnie wytrzeźwiałbym całkowicie po nocnej kąpieli.

Hm, może powinienem był ją sobie zafundować?

Nie jestem pewny. Wiem tylko, że kiedy piłem kolejnego shota, a w zasięgu wzroku pojawiła się tamta dziewczyna, Diana, coś we mnie ponownie pękło i musiałem się wydostać z domu bractwa. Musiałem wybiec na zewnątrz, zaczerpnąć powietrza i uwolnić się od ucisku w klatce piersiowej, który ponownie się pojawił. Biegłem więc, potem szedłem, potem już zataczałem coraz mocniej, aż dotarłem nad to cholerne jezioro. Gdyby Caleb mnie zobaczył, pewnie opierdoliłby mnie od góry do dołu, bo kazał mi trzymać się z daleka od wody i mostów, zwłaszcza gdy jestem pijany.

Ale nie zamierzałem skakać. Chciałem tylko… Nie wiem. Chciałem tylko znaleźć się blisko Diany, bo ona przecież tak kochała pływanie. Moim życiem była siatkówka, ona nie umiała wytrzymać dnia bez wizyty na basenie albo nad Pastings Lake. To miejsce nieco mi je przypomina.

– To jakaś okazja czy po prostu… piątkowa impreza? – pyta cicho Elizabeth, wyrywając mnie z tych myśli.

Ma naprawdę przyjemny, delikatny głos. W ogóle wydaje się taka miękka i krucha, a przede wszystkim cholernie strachliwa. Kiedy zaczęła się wycofywać z mostku i zamierzała odejść, momentalnie zacząłem trzeźwieć. Nie chciałem, żeby nasze kolejne spotkanie wyglądało w ten sposób. Miałem ochotę walnąć się porządnie w łeb za to, że znowu coś takiego odwaliłem. Dee pewnie już dawno strzeliłaby mi z liścia. Gdy przyszło mi to do głowy, uświadomiłem sobie, że jeśli Elizabeth zniknie, znowu zostanę sam i znowu pogrążę się w kolejnych myślach…

Jednak ona została.

– Urządzali domówkę u… no, gdzieś tam. – Wskazuję bezwiednie byle jaki kierunek, a potem koncentruję się, by się nie zachwiać. – I za dużo wypiłem. Ale nie robię tego często. To znaczy nie w takim stopniu… – Marszczę brwi. – Czasami mi się zdarza, ale nie żeby tak dużo i… – Zaczynam się plątać. – Może ja się zamknę, co?

Ku mojemu zdumieniu, Elsie zaczyna chichotać. To taki słodki, dziewczęcy chichot, że zatrzymuję się na środku chodnika i zaczynam się w nią wpatrywać, dopóki nie odwraca się przez ramię. Nie chcę znowu wyjść na psychola, więc udaję, że rozwiązał mi się but, i szybko kucam, co okazuje się cholernie złym pomysłem. Tracę równowagę chwilę później i padam na tyłek, ale zostaję nagrodzony kolejnym wybuchem śmiechu Elizabeth, która przystaje kawałek dalej.

– Zdecydowanie wydajesz się mniej przerażający, gdy jesteś pijany – rzuca lekko.

Poprawia przy tym swoją torbę na ramieniu, którą uparła się, że będzie niosła, chociaż proponowałem, że ją zabiorę. Nie wiem, czy to dlatego, że ma tam coś cennego i mi nie ufa, czy po prostu widzi, że ledwo utrzymuję się na nogach bez zbędnego ciężaru.

– Przerażający? – pytam ze zdziwieniem. – Ja? Jestem całkowicie niegroźny, Elsie. Czasami tylko kradnę jedno czy dwa kobiece serca, ale oprócz tego…

Znowu parska, jej twarz się rozjaśnia, a w niebieskich oczach pojawia się błysk, którego wcześniej na pewno tam nie było. Podoba mi się to. Tak kurewsko mi się podoba, że gorączkowo zastanawiam się nad tym, co mogę jeszcze zrobić, by ją rozbawić i zobaczyć to ponownie.

– Jedno czy dwa, co? Jaki skromny – komentuje. Potem marszczy nos i wskazuje na mnie. – Zamierzasz tak siedzieć?

Szczerze mówiąc, nie jestem pewny, czy jeśli spróbuję wstać, nie padnę znów spektakularnie na beton, więc przybieram wygodniejszą pozycję i kiwam głową, po czym klepię miejsce obok siebie.

– Zmęczyłem się. Odpoczniemy chwilę?

Elizabeth – to znaczy Elsie, bo to imię jest dla niej zbyt poważne, dlatego przyszło mi do głowy zdrobnienie – otwiera usta w zaskoczeniu, zerka przez ramię i znów kieruje na mnie wzrok.

– Ale tutaj? – pyta.

– A kto nam zabroni?

Przygryza wargę.

– To chyba nie jest… dobry pomysł – mówi cicho.

Patrzy na miejsce, które wskazałem, przez co zaczynam przeczuwać, że ona po prostu nie chce być tak blisko. Boi się mnie.

– Okay, sprawa wygląda tak – zaczynam, decydując się na szczerość. – Nie mogę jednocześnie iść i z tobą rozmawiać, bo nie starcza mi sił na kontrolowanie jednego i drugiego. – I znowu jest, ten błysk w oku wraca. – A nie puszczę cię dalej samej, czyli musisz zostać tutaj ze mną. Dwie minuty.

Waha się, jednak w końcu na jej twarzy pojawia się zdecydowanie. Elsie siada naprzeciwko mnie na chodniku.

– Dobra. Ale jeśli wpadniemy na patrol i policjanci skapną się, że jesteś pijany, postanowią nas zgarnąć, a wtedy ty wpłacasz kaucję.

– Jaką kaucję? Trochę wiary. Akurat uciekanie przed policją mam opanowane nawet po pijaku, Elsie.

Unosi brew, obejmując kolana ramionami.

– Ach tak?

Kręcę gwałtownie głową.

– To znaczy nie. Ja? Taki przykładny obywatel?

Zakłada kosmyk ciemnych włosów za ucho.

– No fakt, gdzie tam – rzuca.

Przez kilka chwil żadne z nas się nie odzywa. Ja próbuję szybko wytrzeźwieć, choć nie wiem, czy powtarzanie w myślach „trzeźwiej, idioto” cokolwiek daje, a ona po prostu wpatruje się niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt za mną. Gdy się poruszam, drga nagle gwałtownie i wygląda, jakby miała zerwać się do biegu, na co mrugam z zaskoczenia.

– Myślałam, że już słyszę syrenę – stwierdza lekko.

Nie nabiera mnie tym, widzę, że coś jest nie tak. Naprawdę nie lubi, kiedy ktoś jest blisko, a to dla mnie nieco dziwne. Do tej pory zazwyczaj spotykałem dziewczyny, które uważały, że zawsze znajduję się wręcz za daleko. Pakowały mi się na kolana, rzucały na szyję, kazały nosić na rękach… Elsie wygląda, jakby prędzej wolała połknąć kwas, niż się do mnie przysunąć. A to nieco frustrujące, zaskakujące i przede wszystkim kurewsko nieprzyjemne. Bo ja chcę być bliżej niej.

– To może jednak chodźmy – odzywam się, próbując zebrać się na nogi, tyle że wolniej niż wcześniej. – Nie będę sprowadzał cię na złą drogę.

Udaje mi się, nieco chwiejnie, wstać. Elsie za to podnosi się bez problemu i odsuwa o krok, gdy ruszam do przodu. Idziemy obok siebie, choć w nieznacznym oddaleniu, mijamy kilka kolejnych budynków, a ja coraz bardziej zaczynam się zastanawiać nad słowami, które rzuciła nad jeziorem, ale kiedy chcę zapytać, wskazuje na akademik, niedaleko którego właśnie jesteśmy.

– To tutaj.

Cholera.

Odchrząkuję i zamierzam się po prostu pożegnać, jednak krążące po głowie myśli nie dają mi spokoju. Muszę wiedzieć. Nie wytrzymuję i wyrzucam z siebie:

– Naprawdę uważasz, że jestem przerażający? Boisz się mnie?

Dziewczyna spogląda na mnie z zaskoczeniem.

– Ja… Wystraszyłeś mnie kilka razy, Dennis.

– Wiem. I głupio mi z tego powodu. Przepraszam. Ale ja naprawdę… ja naprawdę nie jestem taki zły, Elsie – zapewniam cicho.

Wygląda, jakby nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Albo próbowała ustalić, jakich słów użyć, by mnie nie zranić przy spławianiu. Dlatego zaczynam się wycofywać, czując, że robię z siebie tylko coraz większego kretyna. Skoro nie chce mieć ze mną nic wspólnego, nie powinienem był w ogóle proponować jej tego odprowadzenia ani niczego takiego. Po co to robię?

– Dennis – zatrzymuje mnie dziewczyna. – Ja cię po prostu nie znam, okay? Też nie zachowałam się najlepiej. Poniosło mnie, bo… Jestem trochę popieprzona.

Uśmiecham się niepewnie.

– Więc tym bardziej moglibyśmy się dogadać, Elsie. Ja jestem popieprzony bardziej niż trochę.

Zaczyna się cicho śmiać.

– Cóż…

– Ale nie jestem takim psycholem, jakim ci się wydaje – dodaję. – Spytaj mojego współlokatora.

Kącik jej ust wędruje w górę.

– Wystawi ci referencje?

Przytakuję.

– Pewnie. Tylko teraz go nie ma, pojechał do dziewczyny, ale możemy do niego zadzwonić i…

Przerywa mi kolejny chichot.

– Myślę, że potrzebujesz dużo snu, Dennis – mówi z rozbawieniem Elsie.

Wzdycham cicho.

– Czyli jednak mnie spławiasz.

– Ja… – Waha się chwilę, po czym potrząsa głową i zerka w kierunku drzwi. – Powinnam już iść. Dziękuję za odprowadzenie i rozmowę. Możesz… mi napisać, że dotarłeś bezpiecznie do siebie? – pyta nieśmiało.

Unoszę z zaskoczeniem brwi, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Może mnie nie spławia?

– Znam bardzo wiele sposobów na zaproponowanie podania komuś swojego numeru, ale twój zdecydowanie podoba mi się najbardziej – stwierdzam.

Dziewczyna marszczy czoło.