Spotkamy się w blasku słońca - Stankewitz Sarah - ebook + książka

Spotkamy się w blasku słońca ebook

Stankewitz Sarah

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Niektóre marzenia pękają cichutko jak bańki mydlane. Ale nie moje. Moje właśnie umarły z głośnym hukiem.”

Aron nie powiedział Lilly, że jego serce może przestać bić. Skłamał. I to wystarczyło, żeby Lilly zaczęła wątpić we wszystko, co zdążyli zbudować. Spakowała walizkę i wróciła do Niemiec. Próbowała o nim zapomnieć - do dnia, w którym odebrała telefon od jego przyjaciółki…

Stan Arona się pogorszył. Lekarze mówią o przeszczepie, ale zanim pojawi się dawca, chłopaka czeka trudna rozmowa z Lilly. Nie wie, czy będzie chciała go wysłuchać. Nie wie nawet, czy zdoła naprawić to, co się między nimi zepsuło.

Ich drogi przecinają się znów na Islandii – w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. Ale tym razem Aron i Lilly nie mają już przed sobą nieskończoności. Mają jedno lato. Jedną szansę. I uczucie, które może okazać się silniejsze niż niepewność.

„Spotkamy się w blasku słońca”to opowieść o powrotach, które bolą bardziej niż rozstania. O miłości, która wciąż tli się pod warstwą żalu. Poznajcie poruszający finał dylogii, która podbiła serca czytelniczek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 259

Data ważności licencji: 7/2/2029

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Shine Like Midnight Sun

© by Ullstein Buchverlage GmbH, Berlin. Published in 2024 by Forever

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025

Copyright © for the translation by Ewa Spirydowicz

Opieka wydawnicza: Ewelina Tondys

Opieka redakcyjna: Anna Małocha, Dagmara Małysza

Przyjęcie tłumaczenia: Justyna Sarna

Adiustacja i korekta: d2d.pl

Promocja i marketing: Magdalena Wojtanowska

Projekt okładki: Agnieszka Gontarz

Fotografia na spodzie okładki: Cole Freeman / Unsplash

ISBN 978-83-8135-563-6

www.moondrive.pl

www.otwarte.eu

Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o.,

ul. Smolki 5/302, 30-513 Kraków

Wydanie I, 2025

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

I nagle „Przed” zmieniło się w „Po”

PROLOG | ARON

Przeszłość

Uwaga do siebie: Marzenia nie tylko pękają. Czasami także umierają

Moje serce przestało bić.

Tak po prostu.

W jednej chwili szalało pełne adrenaliny w mojej klatce piersiowej, w następnej… cisza. Nie wiem, jak długo trwała, nie wspominając o tym, że nie wiem, co się stało. Wiem tylko, że to cholernie przerażające zorientować się, jak szybko może być po wszystkim. W jednej chwili czujesz się jak król świata, w następnej leżysz w niewygodnym szpitalnym łóżku i nie jesteś w stanie drgnąć, bo każdy ruch sprawia ból.

Od wypadku minął tydzień, a ja nadal nie do końca pojmuję, co tak naprawdę wydarzyło się tamtego ranka. Moje wspomnienia przesłania gęsta mgła. Wiem jedynie to, co powiedziała mi Elva. Jeżeli wierzyć mojej najlepszej przyjaciółce, nagle straciłem przytomność, uderzyłem barkiem o bryłę lodu i osunąłem się do wody. To ona wyciągnęła mnie na brzeg i przywróciła do życia. Bez niej nie byłoby mnie tutaj, bez niej po prostu bym nie żył.

Po operacji zranionego barku przeprowadzono dalsze badania, ale na razie nikt mi nie powiedział, co wykazały. Mina lekarza po drugiej stronie uporządkowanego biurka mówi jednak aż za wiele. Najwyraźniej skończył się okres ochronny.

Dzisiaj rano zaprosił mnie do swojego gabinetu, bo musi ze mną porozmawiać. Już teraz wiem, że to nie będzie przyjemna pogawędka. Po mojej lewej stronie siedzi mama, nerwowo zaplata dłonie i wbija wzrok w blat biurka. Po mojej prawej – Jóhanna, moja dziewczyna, która od wypadku nie odstępuje mnie na krok, bo panicznie się boi, że serce znowu odmówi mi posłuszeństwa, tym razem na dobre. Zachowuję dla siebie, jak bardzo przeraża mnie ta myśl.

– No dobra, doktorze. Kiedy mogę wrócić na wodę? – Chociaż tkwię w szpitalu zaledwie od kilku dni, już cholernie brakuje mi deski. Kiedy mówię, że ten sport jest dla mnie jak powietrze, wydaje się to egzaltowane, ale, powiedzmy sobie szczerze, taka jest prawda.

– Prawdopodobnie niełatwo będzie ci przyjąć to do wiadomości, a ja nie znoszę udzielać takich informacji, zwłaszcza komuś tak młodemu jak ty. – Chrząka, jakby coś utkwiło mu w gardle. A przecież to mnie lada chwila ten obcy czterdziestolatek zwali cały świat na głowę.

– Proszę powiedzieć nam szczerze – błaga moja matka. – Co dolega mojemu synowi?

Pod stołem na udzie czuję ciepłą dłoń Jóhanny, ale nie jestem w stanie jej dotknąć. Za bardzo pochłania mnie świdrowanie wzrokiem doktorka z niewinną minką. Za moment zrujnuje mi życie, czuję to. Od jego odpowiedzi zależy, w jakim stanie wyjdę z tego gabinetu. Jako zdrowy młody mężczyzna czy ktoś, kogo życie już nigdy nie będzie takie samo.

– Jeszcze zanim przeprowadziliśmy badania, mieliśmy pewne hipotezy co do powodu twojego omdlenia. – Dramatycznie zawiesza głos, co totalnie działa mi na nerwy. Nie trzeba mi więcej dramatu. – Problemem jest twoje serce, Aronie.

– Moje serce. – Te dwa słowa padają z moich ust jak kamienie, których ciężar ciągnie mnie w przepaść.

– Stwierdziliśmy u ciebie niepokojące zakłócenia rytmu serca. Niestety, koronografia potwierdziła nasze podejrzenia. Cierpisz na arytmogenną kardiomiopatię prawej ­komory.

Moje pieprzone serce, które w ciągu ostatnich tygodni tyle razy prosiło o pomoc, a które ja konsekwentnie ignorowałem, znowu niespokojnie wierci się w klatce piersiowej. Teraz muszę zapłacić rachunek.

Przez te kilka miesięcy często kiepsko się czułem, ale zwalałem to na stres. Teraz wiem, że lekceważyłem sygnały ostrzegawcze. Za każdym razem, gdy serce niemal wyskoczyło mi z piersi, za każdym razem, gdy musiałem się podeprzeć, żeby nie upaść.

Arytmogennakardiomiopatia.

Nie rozumiem lekarskiego bełkotu, ale te dwa słowa są tak cholernie przerażające, że najchętniej natychmiast bym je zapomniał.

– Co dokładnie robi mi ta kardiomiopatia?

– Medycyna do dzisiaj nie zna dokładnych przyczyn tej choroby. Zakłada się, że przede wszystkim jest za nią odpowiedzialna mutacja genetyczna. Zdrowy mięsień sercowy z czasem zanika, a jego miejsce zajmuje tkanka tłuszczowa i łączna. – Lekarz mówi dalej, tłumaczy, co się dzieje z moim ciałem, ale nie do końca nadążam.

Mama zakrywa usta dłonią, żeby stłumić szloch, i chociaż bardzo chciałbym ją pocieszyć, nie mogę. Potrząsa energicznie głową, jakby w ten sposób próbowała sprawić, że słowa lekarza okażą się nieprawdziwe. Ale są prawdziwe, czytam to z jego niebieskich oczu. Także Jóhanna zaczęła płakać. Tylko ja siedzę między nimi nieruchomo i nie ronię ani jednej łzy. Jeszcze nie. Bo mam wrażenie, że mnie tam nie ma, że wcale nie jestem częścią tej sceny.

– Oczywiście trudno coś takiego przyswoić, ale tym ważniejsze będą kolejne kroki. Tę formę choroby najczęściej się dziedziczy. Czy w rodzinie były podobne przypadki?

– Nie – odpowiada mama, wzdychając. – Nic mi o tym nie wiadomo.

– A od strony ojca?

Przy wzmiance o ojcu zaciskam pięści i mam ochotę w coś uderzyć. Chociaż w życiu go nie widziałem, gardzę nim. Bo zostawił matkę, jeszcze zanim się urodziłem, i ze wszystkim musiała radzić sobie sama.

– Ja… Ja nie wiem – odpowiada mama.

– Co to dla mnie oznacza? – Te słowa padają z moich ust na zimno, jakbym cały czas uważał to wszystko za kiepski żart. Jestem zdrowy. Uprawiam sport. To po prostu nie ma sensu! Do cholery, mam dopiero dwadzieścia jeden lat!

– Mam tu parę ulotek, żebyś mógł się zapoznać z różnymi możliwościami. Poza tym musimy przeprowadzić dalsze badania, żeby ustalić, jak bardzo uszkodzone jest twoje serce.

– Nie odpowiedział pan na moje pytanie – mamroczę, nieobecny myślami. – Kiedy będę mógł wrócić na wodę?

– Skarbie, przecież teraz to nie ma najmniejszego znaczenia – zauważa przerażona Jóhanna i chwyta mnie za rękę, która znów bezwładnie spoczywa na moim udzie.

– Dla mnie ma ogromne. – Wracam spojrzeniem do lekarza. – No więc?

– Trzeba jak najdokładniej zbadać twoje serce, a ty musisz je oszczędzać. Diagnoza nie oznacza jeszcze najgorszego, ale należy traktować ją poważnie. Bardzo poważnie. Może się okazać, że w najbliższych latach poczujesz się lepiej i symptomy nasilą się dopiero z wiekiem, ale w każdym wypadku musisz na siebie uważać, mój chłopcze. A to niestety oznacza, że sporty ekstremalne nie wchodzą w grę.

– Fuck! – Zrywam się z krzesła, jakby mnie parzyło, ale tak naprawdę ostateczny cios zadały mi słowa lekarza.

Jóhanna nie rozumie, ile dla mnie znaczy ten sport. Że kite­surfing to coś o wiele więcej niż hobby, które można zmieniać beztrosko jak bieliznę. Że jest całym moimżyciem.

– No już, Aronie, siadaj. – Mama chce mnie złapać za rękę, ale ja nie wytrzymam ani sekundy dłużej w tym pomieszczeniu. W pomieszczeniu, które od dzisiaj już na zawsze będzie mi się kojarzyło ze śmiercią mojej pasji. Tak samo jak ten szpital. I Diamentowa Plaża.

Nie patrząc na matkę i Jóhannę, wypadam z gabinetu i puszczam się biegiem przed siebie. Nie wiem, dokąd, nie wiem, jak daleko. Wiem tylko, że muszę uciec. Przełykam łzy, gdy biegnę po zimnej szpitalnej posadzce.

W innej sytuacji spakowałbym teraz sprzęt, odpalił pick-upa i ruszył nad morze, żeby wskoczyć na deskę i na wodzie uporać się z emocjami.

W innej sytuacji.

Tylko że dla mnie innej nie będzie.

Niektóre marzenia pękają cichutko jak bańki mydlane. Ale nie moje. Moje właśnie umarły z głośnym hukiem.

Faza I Szok

ROZDZIAŁ 1 | LILLY

Dziś

Uwaga do siebie: Niszczenie jest szybsze niż leczenie

Ogród zimowy babci zawsze wydawał mi się najbardziej przytulnym miejscem na świecie. Ze wszystkich stron otaczają mnie rośliny. Nasycona zieleń liści sprawia, że czuję się jak w dżungli. Na drewnianej podłodze leżą miękkie dywaniki w różnych pastelowych kolorach, a liczne łapacze snów zwieszające się z sufitu zatrzymują całe zło. W każdym razie tak do tej pory myślałam. Ale teraz wszystko się zmieniło.

Bo po raz pierwszy, kiedy siedzę w tym idyllicznym zakątku, na widok fal, które kilka metrów dalej obmywają plażę wyspy Sylt, czuję tylko pustkę. Bo Luca nie siedzi obok mnie, a wszystkie postępy, które zrobiłam od jego śmierci, zostały na Islandii. Tak samo jak Aron, gdy trzy tygodnie temu wsiadłam do samolotu. Cząstka mojego serca została z nim na tamtej wyspie.

– Czyżby ktoś domagał się mojej słynnej herbatki jeżynowej? – Babcia wchodzi do ogrodu zimowego z brązową tacą, na której widzę jasnoniebieski ceramiczny imbryk i dwie filiżanki w kwiatki.

– Poproszę, odwyk mam za sobą – żartuję, ale głos mi się łamie.

Bo mam wyrzuty sumienia i od tamtego nagłego wyjazdu zadaję sobie pytanie, czy dokonałam właściwego wyboru. Musiałam wyjechać, to wiem. Musiałam nabrać dystansu, by zrozumieć, że do mojego małego, kruchego świata wrzucono tykającą bombę zegarową. I to po raz drugi!

Brakuje mi Arona. Brakuje mi go tak bardzo, że nocami nie mogę zasnąć, a za dnia myślę tylko o wyrazie jego twarzy. O niemym błaganiu, bym została.

Kilka razy usiłował się ze mną skontaktować, ale nie mogłam z nim rozmawiać. Nie mogłam słuchać jego głosu, udawać, że nie ma między nami ogromnej przepaści.

– Och, dziecko. – Babcia siada obok mnie w wiklinowym fotelu i nalewa gorącej herbatki owocowej najpierw mnie, potem sobie. – Serce mi pęka, gdy widzę cię taką smutną. Zawsze byłaś bardzo pogodnym dzieckiem. – Wzdycha i na moim przedramieniu kładzie dłoń naznaczoną zmarszczkami i starczymi plamami. – I nie chodzi mi o to, że nie masz prawa się smucić. Oczywiście, że masz. Możesz się pieklić. Ba, musisz, jeżeli chcesz znać moje zdanie. Bo to zdrowe. Pod warunkiem, że na koniec dnia jesteś w stanie wyrzucić z siebie te emocje.

– Wyrzucić? Dokąd? – szepczę i powoli upijam łyk herbatki, wciąż bardzo gorącej.

Zapach świeżych jeżyn uderza mnie w nos, a wraz z nim powracają wspomnienia dzieciństwa.Naszego dzieciństwa. Dawniej każde lato spędzaliśmy z Lucą w tym domku na plaży, który wydawał się nam naszym prawdziwym domem, chociaż przez resztę roku mieszkaliśmy w Berlinie. W przeciwieństwie do mieszkania na Kreuzbergu w tych czterech ścianach czekały nas wyłącznie miłość i czułość. Nie tylko mojego brata, lecz nas oboje.

– W fale – odpowiada babcia ze śmiechem. – W niebo. Albo, choć to już zupełne szaleństwo, we mnie?

Gładzi mnie po policzku. Wtulam twarz w jej ciepłe palce, które już wtedy miały uzdrowicielskie działanie. Czasami dotyk ukochanej osoby wystarczy, by wypowiedzieć wojnę wewnętrznej samotności.

– Nie chcę cię obciążać swoimi dramatami, babciu. Powinnaś odpoczywać na emeryturze.

– Bzdury, ot co. Kto nie pracuje, szybko gnuśnieje. Chcę znowu zobaczyć uśmiech na tej słodkiej buzi. – Szczypie mnie w policzek jak kiedyś. Z tą różnicą, że już nie jestem małym dzieckiem. Mimo tego w tej chwili najchętniej rzuciłabym się w jej opiekuńcze ramiona, wtuliła twarz w kwiecisty fartuch i zapomniała, że zdążyłam dorosnąć i powinnam się mierzyć z własnymi wyborami bez względu na to, czy są dobre, czy bolesne. A odejście od Arona było nie tylko bolesne, było druzgoczące.

– Czy popełniłam błąd, odchodząc? – Moje oczy wypełniają się łzami, mrugam do babci, w której spojrzeniu nawet w tak szary dzień jak dzisiaj czai się słońce.

Kiedy przyjechałam, musiałam jej opowiedzieć o Aronie. O jego kłamstwie. O moim złamanym sercu. A ona wysłuchiwała mnie godzinami, jak zawsze.

– Ja ci na to nie odpowiem, dziecino. A ty uważasz, że postąpiłaś słusznie? Ze względu na siebie?

– Chyba tak – mamroczę. – Ale wydaje mi się, że jednak nie. Aron jest chory. Bardzo chory. A ja zostawiłam go na lodzie.

– Wiesz co, Lilly. Czasami musimy na chwilę zostawić kogoś na lodzie, żeby ocalić siebie. Dopiero co straciłaś brata. To zrozumiałe, że twoje serce chce za wszelką cenę chronić się przed kolejną utratą i zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie ma w tym nic złego. A po tym wszystkim, co w ciągu ostatnich tygodni opowiedziałaś mi o tym chłopaku z Islandii, zakładam, że zrozumie i zaakceptuje twoją decyzję.

Zalewam się łzami i w tej samej chwili chmury ulegają i zsyłają na nas ulewny deszcz. Odgłos kropli uderzających w przeszklony dach ogrodu zimowego jakimś cudem przynosi pocieszenie. Już w dzieciństwie uwielbiałam obserwować stąd deszczową magię. Siedzieć w ­suchym wnętrzu i jednocześnie mieć wrażenie, że jestem w środku ulewy.

– Tęsknisz za nim? – Babcia tymczasem skombinowała skądś kłębek czerwonej włóczki. Druty w jej dłoniach poruszają się tak szybko, że niemal za nimi nie nadążam.

– W każdej sekundzie.

Za nim i za jego beztroskim, zaraźliwym uśmiechem. Za jego ciemnozielonymi oczami, w odcieniu jeszcze piękniejszym niż liście babcinej monstery. Za jego pocałunkami, objęciami, jego optymizmem, i zastanawiam się, jakim cudem zdołał go tak długo utrzymać. Mimo diagnozy nie stracił swojego uśmiechu.

– Przypomina mi go – szepczę i jednocześnie patrzę, jak dłonie babci tworzą coś na wieczność. Wełna, która pewnego dnia stanie się ubraniem. Ubraniem, które kogoś ogrzeje, da mu poczucie bliskości. – W sensie Lukę. Obaj byli do siebie bardzo podobni, a do tego jeszcze ta cholerna choroba… Nie wiem, czy jestem w stanie na niego spojrzeć, nie rozpadając się na kawałki.

– Czasami musimy rozpaść się na kawałki, Lilly. Po to, żeby później ponownie stanąć na nogi. Być może staniemy się innymi ludźmi, ale za to silniejszymi i prawdziwszymi. Nie powiem ci, co masz zrobić. Jesteś wystarczająco dorosła, by decydować sama. Ale radzę ci zajrzeć w głąb siebie i posłuchać, co podpowiada ci serce. Ono zawsze znajdzie właściwą drogę.

– Dzięki – szepczę i opieram się o jej czoło.

Przez dłuższy czas siedzimy w milczeniu w zimowym ogrodzie. Ten dom, ten kawałek przestrzeni, to wszystko przesycone jest Lucą i jego nieobecnością. A ja tak rozpaczliwie szukam każdego skrawka ziemi, przy którym znowu poczuję jego bliskość.

– Wyjdę na chwilę, dobrze?

– Oczywiście, dziecino. Ale zabierz parasol, bo jeszcze mi się rozchorujesz.

– Dobrze, babciu.

Po drodze biorę ze stojaka czarno-czerwony parasol w groszki, otwieram drzwi do ogrodu zimowego i wychodzę na wiosenny deszcz. Wygrywa smutne melodie. Rozkoszuję się dotykiem nielicznych kropli, które pieszczą moją skórę mimo parasolki. Chciałabym, żeby tak po prostu zmyły ze mnie wszelkie wątpliwości, niczym woda, która rozcieńcza akwarele. Gdy się dowiedziałam o Aronie, miałam wrażenie, że oblano mnie czarnym atramentem.

Ziemia chlupie mi pod stopami, gdy idę do niewielkiej szopy koło domu, w której tak często bawiliśmy się z Lucą w dzieciństwie. Kiedy ponownie znajduję się w suchym pomieszczeniu, zamykam za sobą drzwi i zapalam światło. Dawniej to była nasza twierdza, nasza ukochana kryjówka. W tych czterech ścianach snuliśmy wielkie plany, na długo przed tym, zanim mój brat poznał diagnozę. Tutaj się śmialiśmy podczas zabaw, tutaj płakaliśmy, gdy się pokłóciliśmy. Tutaj żyliśmy. Razem. Jako bliźnięta i jako najlepsi przyjaciele. Osuwam się na podłogę niewielkiej szopy i opieram plecami o zimną kamienną ścianę.

– Tak strasznie za tobą tęsknię – szepczę i rozglądam się po słabo oświetlonym wnętrzu.

Zatrzymując wzrok na ścianie po prawej, kładę sobie dłoń na sercu. Luca traktował ten skrawek muru jako swoisty pamiętnik, w którym zapisywał, co akurat chodziło mu po głowie.

Przesuwam się bliżej, wędruję dłonią po jego dziecinnym piśmie i rysunkach, które po nim zostały. Ze śmiercią mojego brata świat z pewnością nie stracił drugiego van ­Gogha, ale to nie ma znaczenia. Bo każdy obrazek jest bezcenny, choćby dlatego, że właśnie on go narysował. W którymś momencie zaczął także spisywać swoje marzenia. Jedno z nich przyciąga moją uwagę jak magnes.

Kiedy dorośniemy, uratujemy cały świat!

Kąciki moich ust wędrują w górę, bo to marzenie to kwintesencja całego życia mojego brata. Zawsze chciał, by świat stał się lepszym miejscem, pragnął pomóc każdemu człowiekowi, każdemu zwierzęciu w potrzebie. Przesuwam palcem po rysunku ślimaka i cofam się myślami do czasu, do którego tak bardzo chciałabym wrócić.

– Luca!

Pociągam nosem i wbiegam do naszej szopy z malutkim zwierzątkiem na otwartej dłoni. Po policzkach spływają mi łzy, jest ich coraz więcej, a mój brat zrywa się na równe nogi.

– Co jest, Lilly? – Jego złote loki podskakują przy każdym kroku, wyglądają strasznie komicznie. Ale dzisiaj naprawdę nie jest mi do śmiechu, teraz na pewno nie.

– We… Weszłam na niego… – szlocham i pokazuję ślimaka, którego skorupę przecina długa rysa. – Nie chciałam, chciałam tylko pobiec przez ogród, żeby pokazać babci motyla! I wtedy… Usłyszałam trzask i… Nie chciałam zrobić mu krzywdy!

– Ej, siostrzyczko. – Luca mierzwi mi włosy. – Możemy go uratować.

– Możemy? – Zaskoczona, podnoszę na niego wzrok. Na mojego brata, który jest starszy tylko o kilka minut, ale już teraz przerasta mnie o pół głowy.

– Oczywiście. Wiedziałaś, że ślimaki potrzebują wapnia, by reperować skorupki? – Ostrożnie bierze ode mnie małego, rannego ślimaka i na półkach przy drzwiach szuka odpowiedniego pojemnika. Gdy tylko go znajduje, podaje mi. – Musimy pozbierać trochę liści, żeby ślimakowi było wygodnie. A babcia załatwi nam troszeczkę wapnia i wtedy go uratujemy!

– Uda się? – pytam zaciekawiona. – Nasz ślimak wyzdrowieje?

– Pewnie. Jestem ekspertem od ślimaków – dorzuca Luca i przewraca oczami, jakby to nie była żadna nowość.

Razem budujemy ślimakowi przytulne gniazdko i Luca ma rację. Już kilka dni później widzimy, jak szczelina stopniowo zanika, a ślimak czuje się coraz lepiej.

– A nie mówiłem? – Luca szturcha mnie łokciem w bok i uśmiecha się od ucha do ucha.

Tym uśmiechem za każdym razem na nowo owija sobie babcię wokół palca i sprawia, że także po kolacji dostajemy czekoladę.

– Powinniśmy to robić, kiedy dorośniemy – stwierdza Luca po chwili namysłu, podchodzi do ściany, chwyta czarny marker, który od kilku tygodni zawsze ma przy sobie.

– Niby co? – pytam zaintrygowana i staję obok niego.

– Właśnie to! – Wzrusza ramionami i zaczyna coś pisać.

„Kiedy dorośniemy, uratujemy cały świat!” Pisze dużymi, niestarannymi literami. A potem rysuje strasznie śmiesznego ślimaka.

– Wygląda jak Gary ze Sponge Boba! – mówię ze śmiechem.

– Tak właśnie nazwiemy naszego małego przyjaciela.

Luca dodaje jeszcze serduszko do rysunku. W tej sekundzie wiem, że dokładnie to chcę robić, kiedy dorosnę. Razem z bratem ratować świat.

ROZDZIAŁ 2 | LILLY

Uwaga do siebie: Także półksiężyc rozjaśnia mrok

Dawniej szum fal przy domu babci zawsze mnie usypiał, dzisiaj przez całą noc nie daje mi zmrużyć oka. Wszystko, co dawniej działało, chyba straciło swoją magię. Nawet morze.

Zakrywam twarz poduszką i bezgłośnie krzyczę, wcis­kając usta w tkaninę pachnącą tym samym proszkiem do prania używanym przez babcię, odkąd sięgam pamięcią. Nie mam pojęcia, która jest godzina, bo gdy człowiek ciągle przewraca się z boku na bok, w pewnym momencie traci poczucie czasu. Ostatnie noce przypominają mi pierwsze tygodnie bez Luki, gdy jeszcze mieszkałam w Berlinie i zakradałam się do jego pokoju, by czuć jego bliskość.

W gruncie rzeczy teraz, wiele miesięcy później, znowu jestem na początku drogi. Jakbym zaledwie wczoraj trzymała go za rękę, gdy spokojnie zasypiał u mego boku.

W pewnym momencie, gdy przez cienkie bladoróżowe zasłony przenikają pierwsze promienie słońca, z niższego piętra domu dobiega dudnienie i wraz z nim stłumiony głos babci, zazwyczaj spokojny, teraz podszyty ostrymi nutami. Co się tam na dole dzieje? Gwałtownie zrywam się z pościeli i wciągam na siebie pierwsze lepsze ciuchy, które wpadają mi w ręce.

Na korytarzu, na schodach, głosy stają się coraz głośniejsze. Ku mojemu przerażeniu w jednym z nich rozpoznaję głos matki.

Przeskakuję po dwa stopnie i wbiegam do przedpokoju. Gdy po raz pierwszy od miesięcy staję naprzeciwko matki, wyrywa mi się ochrypłe:

– Co ty tutaj robisz?

– Liliano – szepcze matka.

Odkąd uciekłam z Berlina, postarzała się, przynajmniej wizualnie, o całe lata. Cienie pod oczami wżarły się w jej skórę do tego stopnia, że chyba już nigdy nie znikną. Jest blada jak ściana.

– Lepiej będzie, jeżeli wyjedziesz – odzywa się babcia i krzyżuje ręce na piersi.

Staje między nami jak żywa tarcza. Babcia zawsze usiłowała chronić Lucę i mnie przed takimi awanturami. Z mniejszym lub większym powodzeniem.

Trzy pokolenia tej samej rodziny stoją naprzeciwko siebie, ale mam wrażenie, że dzielą nas odległości nie do pokonania.

– Mamo, chciałabym porozmawiać z moją córką.

– O czymś chyba zapomniałaś. To jestmój dom i obowiązują tumoje zasady. Wasza córka ma sporo do przepracowania i nie pozwolę, żeby…

Wtrącam się i ku własnemu zdumieniu przerywam babci w połowie zdania. Chce wyrzucić mamę za drzwi, bo wie, jak bardzo mnie zraniła, zanim wyjechałam na Islandię. Powinnam ją w tym poprzeć, ale mam dosyć ciągłego uciekania, bo nigdzie nie udaje mi się dotrzeć. Ciągła ucieczka jest męcząca. Prędzej czy później muszę w końcu zmierzyć się z tym konfliktem w moim życiu, a o śnie i tak mogę zapomnieć. Równie dobrze mogę od razu mieć tę rozmowę za sobą.

– Tata nie przyjechał? – Już samo to, że nazywam go „tatą”, wydaje mi się dziwne.

Mama oczywiście zaprzecza ruchem głowy.

– Ktoś musiał zająć się sklepem.

Dlaczego wcale mnie nie dziwi nieobecność ojca? Odkąd poznaliśmy diagnozę Luki, rzucił się w wir pracy i spędzał w kwiaciarni więcej czasu niż w domu.

– Możemy się przejść, Liliano?

Mama przesuwa wzrokiem po starej bluzie Luki, w której sypiam. Ale nic nie mówi, daruje sobie komentarz. Czyżby jej pretensje naprawdę zostały w Berlinie? Nie do końca mogę jeszcze uwierzyć w zawieszenie broni.

Babcia kładzie mi dłoń na ramieniu i wzrokiem pyta, czy sobie poradzę. Kiwam głową i pozwalam jej odejść. Gdy tylko znika w kuchni, przenoszę spojrzenie na matkę.

– Chodźmy na plażę.

Szumiące fale pachną solą i morzem, a my w milczeniu idziemy obok siebie. Oplatam się ramionami i gorączkowo pilnuję, żeby za bardzo się do niej nie zbliżyć. Boli mnie jej widok tutaj, w świętym dla mnie miejscu.

– Skąd wiedziałaś, że wróciłam do Niemiec?

– Liliano, prędzej czy później babcia musiała powiedzieć mi prawdę. Nie mogła bez końca cię przed nami ukrywać.

Czyli to babcia powiedziała jej, że wróciłam, ale nie mogę mieć do niej o to pretensji. I tak wiele od niej oczekiwałam, prosząc, by dała mi alibi.

– Byłaś na Islandii?

W pierwszym odruchu mam ochotę powiedzieć, że to nie jej sprawa, ale gryzę się w język. Ta rozmowa do niczego nie doprowadzi, jeżeli będę się zachowywać jak zbuntowana nastolatka.

Mama wbija ręce głęboko w kieszenie kurtki.

– Wiedziałaś, że Luca zawsze chciał tam pojechać?

Nieświadomie wytrzeszczam oczy. Moja matka, która na początku roku nie mogła znieść dźwięku jego imienia, wspomina o nim z własnej woli? Co tu się dzieje, do diabła?

– Oczywiście, że wiedziałam – odpowiadam, trochę zbyt szorstko. – To Luca powiedział mi, że mam tam jechać. Że muszę się wyrwać z Berlina. – Z tego smutnego miasta i jeszcze smutniejszego mieszkania.

Spojrzenie z ukosa na mamę wystarczy, bym dostrzegła, że rozmowa o moim bracie nadal przychodzi jej z wielkim trudem. Fakt, że w ogóle próbuje, oznacza dla mnie więcej, niż potrafię wyrazić słowami. Więcej, niż potrafię jej przyznać. Jeszcze nie. Na to moje rany są zbyt świeże.

– Nie wrócisz, prawda? W sensie do domu.

– Mamo, Berlin nie jest moim domem. Nigdy nie był. Wiedziałabyś o tym, gdybyś w ciągu ostatnich lat kiedykolwiek mnie wysłuchała.

Gwałtownie wciąga świeże powietrze, jakby moja szczerość zabolała ją niczym policzek.

– Słuchałam cię, Liliano. Ale dopiero co pochowałam syna.

– Lilly – poprawiam. – Chcę, żeby nazywano mnie Lilly. I na wypadek, gdybyś zapomniała, ja także kogoś straciłam. Luca był moim bratem bliźniakiem, nieważne, jak bardzo chcieliście mieć go tylko dla siebie.

– Nigdy nie chcieliśmy mieć go tylko dla siebie.

– Nie? A takie właśnie wrażenie odnosiłam. Byłam jak piąte koło u wozu, w każdym razie w waszych oczach. – Dla Luki zawsze byłam kimś więcej.

– Zdaję sobie sprawę, że popełniłam wiele błędów, podobnie jak twój ojciec. Ale czy ucieczka to właściwe rozwiązanie? Jak ty to sobie dalej wyobrażasz? Co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?

– Właśnie to usiłuję ustalić. Może to dziecinne, może nieodpowiedzialne, ale śmierć Luki pokazała mi, jak krótkie może być życie. Że trzeba się nim cieszyć, a nie marnować je. I dlatego nie wrócę do Berlina. Ostatnie miesiące pokazały mi, że mam prawo być ważna dla siebie.

Moje buty zapadają się w jasnym piasku, zostawiają ślady, które wkrótce zmaże woda.

Po raz pierwszy mówię na głos to, co powinno było paść wiele lat temu. Gdy jeszcze żył Luca, a tym samym ja byłam kompletna. Z Lucą u boku byłam księżycem w pełni, bez niego do końca życia pozostanę półksiężycem. Ale w porządku, półksiężyc także jest piękny, także rozjaśnia noc.

– Prawdopodobnie nic, co powiem, nie zmieni twojego postrzegania tej sytuacji? – W ten rześki, wiosenny poranek mama po raz pierwszy mówi jak ktoś, kto ma prawdziwe uczucia. Jak ktoś, kto ma serce, które może pęknąć. Oczy zachodzą jej łzami, jednak to nie robi na mnie wrażenia. Gdy usłyszeliśmy diagnozę Luki, desperacko starałam się osuszyć jej łzy, nie mogłam patrzeć, jak płacze. Teraz nie czuję się za to odpowiedzialna. Zostawiam jej ten ciężar, bo nie jest mój, nigdy nie był. – Mimo wszystko, nasze drzwi zawsze stoją przed tobą otworem.

Mama z trudem przełyka ślinę, podchodzi do mnie i trochę niezdarnie kładzie mi dłoń na ramieniu, ale ten gest nie wpłynie na moją decyzję. Nie odpycham jej, ze stoic­kim spokojem pozwalam, by mnie objęła, a potem zostawiła samą na plaży.

Dużo wody musiało upłynąć od chwili, kiedy odeszła, żeby dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło. Moje nogi ożywają, niosą coraz bliżej fal, jakby niewidzialna więź łączyła mnie z morzem, jakby mnie prowadziła. Wiatr chłosta mnie po twarzy, moje włosy wirują w powietrzu niczym jasne węże. I wtedy płaczę. Płaczę tak głośno, że zagłuszam nawet wycie wiatru. Bo czuję w sobie dziwną wolność i tak bardzo chciałabym podzielić się tym uczuciem z Lucą. Wiem, że byłby ze mnie cholernie dumny. Że jest ze mnie dumny. Tam, na górze, wśród chmur.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Faza II Wiara

Dostępne w wersji pełnej

Faza IIIAkceptacja

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

SARAH STANKEWITZ

mieszka ze swoim chłopakiem w małym miasteczku w Brandenburgii. Od debiutu literackiego w 2015 roku wciąż poszukuje nowych źródeł inspiracji. Muzyka, świece i wygodne miejsce do pracy są jej równie niezbędne jak filiżanka pysznej kawy. Książki Sarah zawierają to, czego sama oczekuje od dobrej powieści: miłość, pasję i odrobinę humoru.