Skarb Chrobrego. Przygody tysiąclecia. - Magdalena Zelmańska-Recław - ebook + audiobook

Skarb Chrobrego. Przygody tysiąclecia. ebook i audiobook

Magdalena Zelmańska-Recław

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Czy odważysz się wyruszyć w podróż pełną tajemnic, śmiechu i niespodzianek? Kasia, Piotrek i rezolutna Dorotka wpadają na trop zagadkowej blaszki, która może kryć w sobie ślad skarbu sprzed tysiąca lat! Lednickie jeziora, Noc Kupały, festyn pełen ognia i magii oraz wplątany w historię ornitolog o podejrzanych zamiarach – to dopiero początek niezwykłej przygody. „Skarb Chrobrego” to wciągająca opowieść pełna emocji, humoru i historycznych ciekawostek. Idealna dla młodych fanów detektywistycznych zagadek i rodzinnych przygód.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 97

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 40 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Kim Sayar

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
przyga1

Nie oderwiesz się od lektury

Jakie to jest dobre😍
10
Agattta7

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, dobrze się bawiłam
00
magzelmanska

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
00



Przygody tysiąclecia

SKARB CHROBREGO

Redakcja: Magdalena Pagińska

Ilustracje: Piotr Recław, Magdalena Zelmańska-Recław we współpracy z Chatem GPT

@Copyright by Magdalena Zelmańska-Recław

ISBN 9788397659612

Gdańsk 2025

Spis treści

Rozdział 1. Żywioły5

Rozdział 2. Wianki12

Rozdział 3. Skarb w szuwarach18

Rozdział 4. Śmieci czy skarby24

Rozdział 5. Tajemnicze kształty28

Rozdział 6. Tajemnicze zniknięcie34

Rozdział 7. Gdzie jest nasz skarb?39

Rozdział 8. Detektywi na tropie43

Rozdział 9. Odkrycie i zagadka47

Rozdział 10. Zagadka zjazdu54

Rozdział 11. Nasz główny podejrzany62

Rozdział 12. Szukanie odpowiedzi69

Rozdział 13. Orzeł czy paw?75

Rozdział 14. Niespodziewane zakończenie śniadania81

Rozdział 15. Dwa zaskakujące nagrania87

Rozdział 16. Podsłuchana rozmowa97

Rozdział 17. My na komisariat?102

Rozdział 18. Podsłuchane szczegóły109

Rozdział 19. Kraina olbrzymów czy liliputów117

Rozdział 20. Maniery Kowala126

Rozdział 21. Suknia z biblioteki130

Rozdział 22. Próba generalna136

Rozdział 23. Przyjeżdża cesarz144

Rozdział 24. Miętowa ofiara150

Rozdział 25. Praska mafia153

Rozdział 26. Obrazkowe drzwi157

Rozdział 27. Tour de Gniezno162

Rozdział 28. Policja u Prusów167

Rozdział 29. Symbole naszej władzy175

Rozdział 30. Ornitologiczne śniadanie180

Rozdział 31. Nowy olbrzym187

Rozdział 32. Piastowskie pyszności192

Rozdział 33. Czy skarby zmieszczą się w tym garnku?202

Rozdział 34. Spokojny koniec dnia212

Rozdział 35. Sen i ucieczka214

Rozdział 36. Wyłowieni219

Rozdział 37. Wyjaśnienia222

Rozdział 38. Jeziorna archeologia229

Rozdział 39. Gliniane garnki i srebrne monety232

Rozdział 40. Psy, pomarańcze i sukienki w kwiaty239

Rozdział 41. A może 1.246

Rozdział 1. Żywioły

Gwałtowny rozbłysk ognia przestraszył wszystkich. Płomienie wystrzeliły w górę, rozświetlając nocne niebo i wywołując piski przestraszonych dzieci, które natychmiast schowały się za plecami swoich opiekunów. Dorotka prawie wpadła na brata i kurczowo chwyciła się jego rękawa.

– Spokojnie, nic ci się nie stanie – powiedział Piotrek, próbując dodać jej odwagi, choć sam wydawał się zaniepokojony. I nic dziwnego. Ogień wydawał się niebezpiecznie bliski, jakby zaraz miał pochłonąć wszystkich wokół.

Dzieci, jedno po drugim, wychylały się zza pleców rodziców i opiekunów, nieśmiało zerkając na rozpoczynające się widowisko. Płomienie się uspokoiły, a wtedy dostrzegliśmy postacie z pochodniami oraz płonące kaganki rozstawione w idealnym kręgu. W powietrzu unosił się zapach dymu i ziemi, mieszając się z powiewami wiatru znad jeziora.

– Zaczyna się pokaz – szepnął Piotrek z ekscytacją. – Patrz! Tam! Tam z lewej, z płonącym kijem – to Kasia.

Skierowałam wzrok w tamtą stronę i wpatrzyłam się w postać, która poruszała się z niesamowitą pewnością siebie. Kasia tańczyła z kijem z taką gracją, jakby była jednością z ogniem, jakby płomienie były przedłużeniem jej rąk. Zatrzymywała się na moment, a potem nagle przyspieszała, kreśląc w powietrzu ogniste ścieżki.

– Wow... – wymknęło mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Trudno było się nie zachwycać. Umiejętności Kasi i reszty zespołu były imponujące, a widok płomieni tańczących w ciemności na tle jeziora miał w sobie coś magicznego.

Piotrek stał wyprostowany z dumą, a jego młodsza siostra, Dorotka, patrzyła z szeroko otwartymi oczami, całkowicie pochłonięta rozgrywającymi się scenami. Z jednej strony bała się ognia, a z drugiej – nie mogła oderwać od niego wzroku.

Gdy pokaz dobiegł końca, tłum rozdzielił się na dwie grupy. Jedna skierowała się w stronę stoisk z jedzeniem, skąd dobiegały aromaty pieczonego chleba i grillowanych kiełbasek. Druga, mniej głodna, ale bardziej odważna, postanowiła zostać, by pod okiem instruktorów poznać podstawy tańca z ogniem.

– Lena, dlaczego tu jest tylu ludzi? – zapytała Dorotka, ciągnąc mnie za rękaw. – I co to w ogóle za święto?

Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to pytanie padnie prędzej czy później. Dorotka lubi wiedzieć, gdzie jest i jakie atrakcje na nią czekają.

– To festyn z okazji nocy kupały – zaczęłam tłumaczyć, nachylając się do niej, żeby mogła lepiej usłyszeć mimo szumu i gwaru dookoła. – Święto przesilenia słonecznego, najkrótsza noc w roku. To stara, pogańska tradycja z okresu, kiedy ludzie czcili żywioły – ogień i wodę. To też czas magicznych rytuałów związanych z płodnością, miłością i siłami natury.

Dorotka zmarszczyła brwi, jakby próbowała to wszystko zrozumieć.

– To dlatego jest tyle ognia? – spytała, patrząc w kierunku gasnących pochodni.

– Właśnie tak. Ogień symbolizuje oczyszczenie, energię i pasję. Jest jednym z najważniejszych elementów nocy kupały. Ale nie zapominajmy o wodzie – dodałam, wskazując na jezioro, na którego powierzchni połyskiwały srebrzyste refleksy księżyca.

Dorotka pokiwała głową, choć nie byłam pewna, czy w pełni zrozumiała. Jednak widok płonących kaganków i pochodni wystarczył, by poczuła magię tej nocy.

– Może później puścimy wianki na wodę? – zaproponowałam, a Dorotka natychmiast się rozpromieniła.

– Tak! Chcę! – zawołała entuzjastycznie, zapominając na chwilę o wcześniejszym strachu przed ogniem.

Noc kupały dopiero się zaczynała, a magia, która unosiła się w powietrzu, stawała się coraz bardziej namacalna.

Rozdział 2. Wianki

Po pokazie dołączyła do nas Kasia, która wciąż ocierała pot z czoła i próbowała pozbyć się sadzy z ubrania po tańcu z ogniem. Oczy jej błyszczały, a na twarzy malował się uśmiech pełen satysfakcji.– Super występ! – powiedziałam, szturchając ją lekko w ramię.– Dzięki! – Kasia rozpromieniła się jeszcze bardziej. – Macie już przygotowane wianki?Kiwnęłam głową, wskazując na nasz kącik z wiankami. Wszystkie dobrze się prezentowały, ale wianek Dorotki, ozdobiony jasnopomarańczowymi kwiatami, przypominał małe dzieło sztuki.– Gotowe? – zapytała Kasia z uśmiechem, ruszając w stronę jeziora. – Chodźmy puścić je na wodę!Stanęłyśmy na brzegu i delikatnie umieściłyśmy wianki na tafli jeziora. Wianek Dorotki od razu ruszył w dal. Płynął tak, aż zniknął w ciemności. Kasia i ja obserwowałyśmy nasze, które uparcie wirowały przy brzegu.– No świetnie – westchnęłam, kopiąc lekko kamyk. – Nasze wianki chyba wolą zostać na miejscu.Kasia roześmiała się, ale w jej oczach widać było lekkie rozczarowanie.– Dorotka, twój popłynął najdalej – powiedziała, zerkając na nią.Dorotka jednak nie wyglądała na szczęśliwą. Patrzyła szeroko otwartymi oczami w stronę jeziora, a jej dolna warga lekko zadrżała.– Ale... ja już nie odzyskam swojego wianka – wyszeptała bliska łez. – Był taki ładny.Jedna z organizatorek festynu, ubrana w piękną, lnianą suknię, zauważyła nasze zakłopotanie.– Nie martwcie się, dziewczynki – uśmiechnęła się ciepło. – Wianek, który odpłynął daleko, oznacza, że minie jeszcze trochę czasu, zanim jego właścicielka znajdzie przyszłego męża. A to chyba dobrze w przypadku tak młodej osóbki jak ty, Dorotko?Dorotka otarła łzy i spojrzała na mnie pytająco.– Naprawdę? To dlatego? – spytała.– Właśnie tak – odpowiedziałam, a Kasia przytaknęła z uśmiechem.Spojrzałyśmy na nasze wianki, wciąż kręcące się przy brzegu.– A co z naszymi? – zapytała Kasia niepewnie.– To wróży szybkie małżeństwo – powiedziała kobieta, puszczając do nas oko.Roześmiałyśmy się, a ja, mrugając do Kasi, dodałam:– Spokojnie, za mąż jeszcze się nie wybieram. Ale może ty w końcu zdecydujesz się spotkać z tym przystojnym doktorantem, o którym mi opowiadałaś?Kasia zarumieniła się po uszy, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech.– No, nie wiem – odparła, udając zamyślenie. – Może...Z romantycznych rozmyślań wyrwała nas Dorotka, patrząca na Kasię z szeroko otwartymi oczami.– Kasia, dlaczego chcesz się spotkać z lekarzem? Jesteś chora?Roześmiałyśmy się tak głośno, że aż przyciągnęłyśmy spojrzenia ludzi wokół.– Nie, Dorotko. – Kasia pokręciła głową. – Doktorant to nie lekarz, tylko ktoś, kto naucza innych, ale sam też się jeszcze uczy. Jakby student, ale taki, który już prowadzi lekcje.– Aha... – Dorotka zmarszczyła brwi. – To dlaczego tak się nazywa?Kasia odpuściła dalsze tłumaczenia, zdając sobie sprawę, że wyjaśnianie trudnych słów związanych ze studiami mogłoby zająć całą noc.Wreszcie, zmęczone po dniu pełnym atrakcji, ruszyłyśmy w stronę naszego hotelu. Nawet Dorotka zdążyła zapomnieć o swoim wianku. A nie powinna, bo to od niego zaczęły się nasze prawdziwe przygody.

Rozdział 3. Skarb w szuwarach

Po pysznym śniadaniu w hotelu wyruszyliśmy na spacer wokół Jeziora Lednickiego. Pogoda nie była najlepsza. Chmury wisiały nisko nad wodą, a powietrze było ciężkie i wilgotne, ale nastroje nam dopisywały. Nawet Piotrek, którego zwykle trudno było oderwać od gier, dał się namówić na wędrówkę. Może dlatego, że ciocia obiecała nagrodę w postaci lodów dla „dzielnych spacerowiczów”.

Po godzinie marszu, wszyscy już z pustymi brzuchami i coraz bardziej zmęczonymi nogami, zaczęliśmy marzyć o przerwie. Na szczęście nasze mamy były przygotowane – miały ze sobą koc i przekąski. Już mieliśmy się rozsiąść, gdy Dorotka przystanęła na brzegu i wykrzyknęła:– Patrzcie! To mój wianek!

Podeszliśmy bliżej, choć nie chcieliśmy robić jej zbyt wielkich nadziei. Po wczorajszych obchodach nocy świętojańskiej na tafli jeziora unosiło się wiele wianków, a Dorotka mogła widzieć fragment dowolnego z nich. Gdy jednak dostrzegliśmy jasnopomarańczowy kwiatek i wstążkę, wszyscy zgodziliśmy się, że to rzeczywiście jej wianek – tak intensywnego koloru nie miały kwiaty w żadnym innym.– To on! – pisnęła Dorotka, podskakując z ekscytacji. – Chcę go odzyskać!

Problem polegał na tym, że wianek utkwił w gęstych szuwarach, daleko od brzegu. Piotrek, nasz samozwańczy bohater, ruszył dalej ścieżką, aby znaleźć sposób, jak się do niego dostać. Po chwili wrócił z triumfalnym uśmiechem.– Tam jest drzewo, które pochyla się nad wodą – powiedział z błyskiem w oku. – Mogę spróbować przejść po nim do wianka.

Ostrożnie wszedł na drzewo, przykucnął i powoli przesuwał się po cienkich gałęziach. Wreszcie się zatrzymał, ale nadal był za daleko, by dosięgnąć wianka. Wtedy wpadł na pomysł. Cofnął się po sękaty kij, który leżał nieopodal. Dzięki niemu udało mu się przyciągnąć wianek bliżej.– Mam go! – zawołał z radością, chwytając za wstążkę.

Gdy jednak za nią pociągnął, okazało się, że wianek się o coś zaplątał. Piotrek zachwiał się niebezpiecznie, poślizgnął na mokrej korze i tylko cudem uniknął upadku do wody.– Piotrek! – krzyknęła Kasia, która znała zdolności brata do pakowania się w kłopoty, od początku trzymała się tuż za nim i zdążyła chwycić go za pasek od spodni, na szczęście wystarczająco solidny i dobrze zapięty. Poprzednio w podobnej sytuacji w rękach Kasi został tylko pasek, a Piotrek wylądował w kałuży.– Uff... – wydyszał, gdy oboje stanęli bezpiecznie na brzegu.

Wracali jak prawdziwi bohaterowie – ubłoceni, podrapani, ale z szerokimi uśmiechami na twarzach i wiankiem w rękach. Dorotka skakała z radości, widząc swój skarb odzyskany przez rodzeństwo.– Mój wianek! Mój wianek! – wołała, przytulając go do siebie, mimo że kwiaty ociekały wodą.– Spokojnie – powiedziała ciocia Ania, mama Dorotki, wkładając wianek do torby na kanapki z miną, jakby to były brudne skarpetki. – Wrócimy do hotelu, a potem zapraszam na lody. Kanapki zjecie w drodze. Nie pomogłoby im towarzystwo wianka w torbie.

Pokryci błotem, zmęczeni, ale i rozbawieni wróciliśmy do hotelu, gdzie nasi poszukiwacze skarbów mogli się w końcu przebrać i wysuszyć. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że to, co wydawało się zwykłą ozdobą z kwiatów, skrywa tajemnicę większą, niż mogliśmy sobie wyobrazić.

Rozdział 4. Śmieci czy skarby

Godzinę później wszyscy spotkaliśmy się na obiecanych przez ciocię lodach. Dzień wciąż był pochmurny, ale hotelowy taras z wygodnymi krzesłami i parasolami okazał się idealnym miejscem na odpoczynek. Dorotka, szczęśliwa jak nigdy, oświadczyła:– Kasia i Piotruś dostają ode mnie dodatkową porcję lodów! Za uratowanie mojego wianka!

Siedzieliśmy, objadając się zmrożonymi pysznościami, a Dorotka wyjęła z torby swój wianek i położyła go na tarasie. Chociaż był dość mocno uszkodzony – niektóre kwiaty były zgniecione, a wstążki poplątane – większość dekoracji przetrwała przygodę w całkiem niezłym stanie.– A może uda się go naprawić? – zapytała Dorotka, sięgając do jednego z kwiatków.– Można spróbować. O, popatrz. – Piotrek wskazał na coś błyszczącego między kwiatami. – Myślę, że przez tę blaszkę zaplątał się w szuwarach i prawie zmusił mnie do niespodziewanej kąpieli.

Dorotka zmarszczyła brwi, patrząc na swojego brata.– Jaką blaszkę? Mój wianek nie miał żadnej blaszki!

Wszyscy, zaintrygowani, pochyliliśmy się, by lepiej się przyjrzeć znalezisku. Rzeczywiście, między kwiatami i wstążkami tkwił metalowy przedmiot. Wyglądał, jakby leżał w wodzie od lat. Z początku myśleliśmy, że to kawałek puszki, może pozostałość po jakiejś konserwie beztrosko wyrzuconej przez nieodpowiedzialnych turystów. Jednak ciocia Ania przyjrzała się znalezisku uważniej.– To nie wygląda jak coś współczesnego – stwierdziła. – Kasiu, zrób kilka zdjęć i pokaż to znajomym z uczelni.

W ciągu kilku minut od wysłania fotografii Kasia otrzymała odpowiedzi. Większość osób sugerowała, że może to być coś naprawdę starego. Coś, co warto pokazać specjalistom.– Powinniście to zanieść komuś z pobliskiego muzeum – poradził jeden z jej znajomych.

I tak w planach na następny dzień mieliśmy odwiedziny w muzeum, więc postanowiliśmy zabrać nasz tajemniczy skarb i pokazać go tamtejszym ekspertom.

Rozdział 5. Tajemnicze kształty

Nazajutrz, zaraz po śniadaniu ruszyliśmy autem w stronę muzeum. Po drodze postanowiliśmy przespacerować się po Lednickim Parku Krajobrazowym. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że uda nam się zobaczyć albo usłyszeć tam jakieś zwierzęta. Ostatnio chłopak z mojej szkoły zrobił zdjęcie wiewiórce i kosom przy wodopoju i dzięki temu wygrał ogólnopolski konkurs fotografii przyrody. Teraz połowa uczniów biegała z aparatami po zaroślach, licząc, że im też uda się uchwycić coś wyjątkowego.

– Ciekawe, czy zobaczymy coś wartego nagrody – zastanawiał się Piotrek, rozglądając się na wszystkie strony.

– Musielibyśmy być cicho, a ty ciągle gadasz – szepnęła uśmiechnięta Kasia, przyciskając palec do ust.

Byliśmy zaskoczeni, jak bardzo ten park różnił się od tego, co sobie wyobrażaliśmy. Spodziewaliśmy się lasów, a tu... głównie pola i łąki zamiast drzew. To miejsce bardziej przypominało pole, na którym stoczono bitwę pod Grunwaldem, niż park krajobrazowy.