Siostry pod wschodzącym słońcem - Heather Morris - ebook + audiobook

Siostry pod wschodzącym słońcem ebook i audiobook

Heather Morris

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Fenomenalna powieść o siostrzeństwie, odwadze i wytrwałości w obliczu bezgranicznego zła.

Singapur, druga wojna światowa. Norah umieszcza swoją ośmioletnią córkę na statku płynącym do Australii, aby uchronić ją przed nadciągającą armią japońską. Norah zostaje, żeby opiekować się mężem i rodzicami, wiedząc, że może już nigdy nie zobaczyć dziecka.

Pielęgniarka Nesta zaciągnęła się do opieki nad aliantami. Kiedy jednak 15 lutego 1942 roku Singapur przechodzi w ręce Japończyków, Nesta dołącza do przerażonych wojną ludzi, w tym załamanej Norah, którzy wchodzą na pokład statku handlowego. Zaledwie dwa dni później jednostka zostaje zbombardowana i zatopiona.

Sporej grupie rozbitków, w której znajdują się Nesta i Norah, udaje się przedostać na odległą wyspę u wybrzeży Sumatry. Wkrótce pojmują ich Japończycy. Rozdzielają kobiety, mężczyzn i dzieci i wraz z setkami innych jeńców wysyłają do obozów położonych głęboko w dżungli. Panują tam przemoc i głód, a choroby zbierają obfite żniwo. Więźniowie, przenoszeni z obozu do obozu, walczą o przetrwanie. Norah i Nesta pomagają każdemu, kto tej pomocy potrzebuje, i odkrywają w sobie niezwykłe pokłady odwagi, zaradności i determinacji.

Wojenna historia bohaterskich pielęgniarek, misjonarek i innych kobiet, które dają z siebie wszystko, aby pomóc sobie nawzajem przeżyć kolejny dzień.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 404

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 49 min

Lektor: Jan Marczewski

Oceny
4,1 (19 ocen)
9
5
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
RosarioTijeras

Z braku laku…

Norah wraz z rodziną mieszka w Singapurze. Jest zmuszona odesłać swoją córkę do rodziny w Anglii, gdyż okrucieństwa drugiej wojny docierają i w tropiki. Nesta i inne australijskie pielęgniarki także zmuszone są uciekać. Wsiadając na statek handlowy ryzykują życie, ale gdyby zostały byłoby jeszcze gorzej. Jednostka zostaje zbombardowana i zatopiona. Rozbitkowie trafiają na wyspę u wybrzeży Sumatry i tam zaczyna się prawdziwy koszmar... "Siostry pod wschodzącym słońcem" to powieść autorki kontrowersyjnego "Tatuażysty z Auschwitz". Tamten tytuł nie przypadł mi do gustu, jednak postanowiłam zaryzykować i przeczytać kolejną książkę Heather Morris. Czy żałuję? Zacznę od zalet. Ta historia jest niesamowita! Uwielbiam książki o silnych kobietach, a tu jest ich naprawdę dużo. To opowieść o wsparciu, siostrzeństwie, nadziei, odwadze. Jeśli nie ma w niej przekłamań historycznych to naprawdę cenne źródło informacji o obozach dla kobiet rządzonych przez Japończyków. Autorka skupia się na kilku ko...
10
szpaczek_czyta1992

Nie oderwiesz się od lektury

Hej, hej! Jak tam u Was? Co słychać? Ja dziś to, co miałam w małym stopniu zrobić, to zrobiłam. Niestety jeszcze nie mogę rzucać się na jakieś roboty ogrodowe, bo ręka po pogryzieniu musi dojść do siebie 😝 Ale za to mogę pisać recenzje, czytać, oglądać, iść na spacer! 😁 ⭐RECENZJA⭐ Najnowsza książka "Siostry pod wschodzącym słońcem" autorstwa Heather Morris wywarła na mnie ogromne wrażenie. Jest to powieść faktu o kobietach, pielęgniarkach, misjonarkach, które były uwięzione w japońskich obozach. Jest to lektura o ich codzienności w ciężkich, przerażających warunkach, o ich wielkiej sile i determinacji oraz o niepoddawaniu się. Nie miały one łatwo, nie miały one tego wszystkiego, co było im potrzebne, żeby pomagać innym, jednak jakoś sobie radziły. Mimo trudnych dni pracy, różnych przeciwności losu, one miały siłę jeszcze na to, żeby organizować różne próby do przestawień, żeby dodać otuchy tym innym towarzyszom swojej niedoli. I powiem Wam, moi Mili, że podziwiałam ich ogrom s...
00
Jadzia1939

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna, wspaniała i wzruszająca. Pierwszy raz się popłakałam przy słuchaniu książki.
00
katrau

Z braku laku…

W trakcie II wojny światowej z Singapuru starali się wydostać obywatele wielu państw, w tym z Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii. Pod okrutnym nalotem armii japońskiej wsiadali na okręty, którymi chcieli dostać się w bezpiecznie miejsca. Nie wszystkim się udało – wiele okrętów zostało ostrzelanych i zatopionych. Nielicznej części pasażerów udało się dostać na brzeg, gdzie ich życie miało zamienić się w koszmar - zostali złapani i zamknięci w japońskich obozach jenieckich. Wśród osób, które przeżyły były pielęgniarki pracujące dla armii Australii oraz dwie Angielki, które przed utonięciem uratowały małą dziewczynkę.   Brzmi przerażająco, prawda? Niestety to byłoby to na tyle jeśli chodzi o pokazanie koszmaru życia obozowego. Owszem, opisano głód, śmierć z niedożywienia, mało atrakcyjne warunki sanitarne, ale obraz obozu przedstawiony przez Autorkę przypominał raczej obóz harcerski, ze śpiewami, z siostrzaną miłością i zdobywaniem sprawności. Prawie żałowałam, że mnie tam nie b...
00
Ptys281

Nie oderwiesz się od lektury

5/5
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału Si­sters Un­der the Ri­sing Sun
Prze­kład PAU­LINA SUR­NIAK
Wy­dawca KA­TA­RZYNA RUDZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca KA­RO­LINA WĄ­SOW­SKA
Re­dak­cja SAN­DRA TRELA
Ko­rekta KINGA KO­SIBA
Pro­jekt okładki LISA WHITE
Ad­ap­ta­cja pro­jektu okładki, opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficzne ANNA POL
Pro­jekt mapy JAKE COOK
Ła­ma­nie, ko­rekta ANNA HEG­MAN
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Par­ty­tury i zdję­cia No­rah Cham­bers oraz jej ro­dziny dzięki uprzej­mo­ści Se­ána Con­waya Zdję­cie Ne­sty Ja­mes i jej męża Ale­xan­dra Noya dzięki uprzej­mo­ści Ka­th­leen Da­vies i Brendy Pe­grum Zdję­cie na s. 347 (YMS 16139) dzięki uprzej­mo­ści Au­stra­lian Ma­nu­scripts Col­lec­tion, State Li­brary Vic­to­ria Zdję­cia na s. 347 (044480 i P01701.003) dzięki uprzej­mo­ści Au­stra­lian War Me­mo­rial
Si­sters Un­der the Ri­sing Sun Text co­py­ri­ght © He­ather Mor­ris, 2023 Ori­gi­nally pu­bli­shed in the En­glish lan­gu­age in the UK by Bon­nier Zaf­fire, an im­print of Bon­nier Bo­oks UK Li­mi­ted, Lon­don The mo­ral ri­ghts of the au­thor have been as­ser­ted Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Pau­lina Sur­niak Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2024
War­szawa 2024 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67996-01-3
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla pie­lę­gnia­rek na ca­łym świe­cie –

tych, które żyją te­raz, żyły kie­dyś

i żyć będą w przy­szło­ści.

Dzięki wam świat staje się lep­szy

Dla Sally i Se­ána Con­wayów.

Dzię­kuję, że po­dzie­li­li­ście się ze mną

opo­wie­ścią o wa­szej matce i babce

No­rah Cham­bers

Dla Ka­th­leen Da­vies, Brendy Pe­grum

i De­bry Da­vies.

Dzię­kuję, że opo­wie­dzia­ły­ście mi

o swo­jej ku­zynce Ne­ście (Ja­mes) Noy

.

W 1942 roku ja­poń­ska ar­mia przy­stą­piła do II wojny świa­to­wej. Pod­biw­szy wy­spy Pa­cy­fiku, do­tarła do Ma­la­jów i Sin­ga­puru – bę­dą­cego wów­czas bry­tyj­ską ko­lo­nią – który prze­szedł w ręce Ja­poń­czy­ków 15 lu­tego 1942 roku.

Ja­poń­skie siły po­wietrzne zbom­bar­do­wały sta­tek han­dlowy Vy­ner Bro­oke, który prze­wo­ził zde­spe­ro­wa­nych uchodź­ców z Sin­ga­puru. Kilka go­dzin póź­niej pa­ro­wiec spo­czy­wał już na mor­skim dnie.

Spora grupa roz­bit­ków zdo­łała się prze­do­stać na od­le­głą wy­spę u wy­brzeży Su­ma­try. Wkrótce schwy­tali ich Ja­poń­czycy. Roz­dzie­lili ko­biety, męż­czyzn i dzieci i wraz z set­kami in­nych jeń­ców wy­słali ich do obo­zów po­ło­żo­nych głę­boko w dżun­gli. Pa­no­wały tam prze­moc i głód, a cho­roby zbie­rały ob­fite żniwo.

Roz­bit­ko­wie, prze­no­szeni z obozu do obozu, wal­czyli o prze­trwa­nie przez trzy i pół roku.

Oto ich hi­sto­ria...

PRO­LOG

Sin­ga­purluty 1942

No­rah Cham­bers sie­dzi na skraju łóżka córki i czeka, aż ta się obu­dzi. Musi z nią prze­pro­wa­dzić wy­jąt­kowo bo­le­sną roz­mowę. Wraz z mę­żem po­sta­no­wili ode­słać Sally z Sin­ga­puru. Dziew­czynka ma wy­je­chać z ciotką Bar­barą i ku­zy­nami. Sally przyj­muje tę de­cy­zję tak, jak można się było spo­dzie­wać. No­rah tuli zroz­pa­czoną có­reczkę, która chce zo­stać z ro­dzi­cami i pła­cze, że ich nie zo­stawi – ani te­raz, ani ni­gdy. Pra­wie nie za­uważa dwójki ku­zy­nów, któ­rzy wpa­dają do po­koju i wo­łają, że wkrótce po­że­glują przez ocean i będą mieli mnó­stwo przy­gód.

– Sally, pły­niemy do Au­stra­lii! – skan­dują. – Wiel­kim stat­kiem!

Sin­ga­pur wkrótce się podda, a No­rah nie ma wy­boru. John jest w szpi­talu, za­cho­ro­wał na ty­fus. Gdy wy­do­brzeje, oboje do­łą­czą do córki.

W sa­mo­cho­dzie ja­dą­cym na przy­stań Sally nie prze­staje pła­kać. Od­wraca głowę i pa­trzy w okno, nie po­zwala się po­cie­szyć. Kiedy pod­cho­dzą do ło­dzi, z ca­łej siły oplata rącz­kami ta­lię matki. Obie nie po­tra­fią się od sie­bie ode­rwać.

Po­bli­ska eks­plo­zja po­tę­guje tylko ich strach przed tym, co przy­nie­sie przy­szłość. Szloch Sally prze­ra­dza się w pe­łen prze­ra­że­nia krzyk. No­rah za­miera w bez­ru­chu, otę­piała ze zgrozy na wi­dok tego, co roz­grywa się przed jej oczami, na myśl o tym, jak krzyw­dzi naj­cen­niej­szą dla sie­bie osobę. Kiedy świat wo­kół nich po­chła­niają pło­mie­nie, Bar­bara szybko bie­rze dziew­czynkę na ręce i bie­gnie w kie­runku trapu.

– Nie­długo przy­je­dziemy do cie­bie z ta­tu­siem. Bądź grzeczna, ko­cha­nie, za parę dni nas zo­ba­czysz, obie­cuję! – woła No­rah.

Sally nie prze­staje pła­kać i wy­ciąga ręce do matki. Ta bez­wied­nie ru­sza za nią, ale wtedy Ena, młod­sza sio­stra No­rah, ła­pie ją za ra­mię i od­ciąga. Ra­zem pa­trzą, jak Bar­bara i Sally zni­kają na po­kła­dzie. Nie po­ma­chają so­bie ra­do­śnie na po­że­gna­nie.

– Czy jesz­cze kie­dyś ją zo­ba­czę? – pyta z roz­pa­czą No­rah.

I

UPA­DEK SIN­GA­PURU

1

Sin­ga­purluty 1942

– Nie chcę je­chać! No­rah, pro­szę, zo­stańmy.

Płacz­liwe bła­ga­nia Eny Mur­ray zo­stają za­głu­szone przez krzyki ko­biet i dzieci, eks­plo­zje i huk ja­poń­skich my­śliw­ców. Ko­lejny po­cisk tra­fia w cel, a sta­tek alian­tów cu­mu­jący w por­cie roz­pada się na czę­ści.

John, mąż No­rah, i Ken Mur­ray, mąż Eny, ku­cają obok żon, za­sła­nia­jąc je przed desz­czem odłam­ków. Tkwie­nie w miej­scu w ni­czym im jed­nak nie po­może. Ken po­maga ko­bie­tom się pod­nieść, a John z tru­dem ła­pie od­dech i pró­buje utrzy­mać się na no­gach.

– Ena, mu­simy wsia­dać, i to już! – No­rah nie prze­staje na­ma­wiać sio­stry do wej­ścia na po­kład bry­tyj­skiego okrętu Vy­ner Bro­oke.

Ota­cza ich chaos, z któ­rego trzeba się jak naj­szyb­ciej wy­do­stać, zna­leźć schro­nie­nie. No­rah szybko ści­ska męża. Nie po­wi­nien jesz­cze wy­cho­dzić ze szpi­tala, jest słaby i ma dusz­no­ści, ale po­świę­ciłby resztki sił, żeby ochro­nić żonę i jej sio­strę.

– Ena, pro­szę, po­słu­chaj sio­stry – mówi Ken. – Ko­cha­nie, mu­sisz wy­je­chać, a ja po­jadę do two­ich ro­dzi­ców. Obie­cuję, że się nimi zajmę.

– To nasi ro­dzice – od­po­wiada No­rah – więc to my po­win­ny­śmy się nimi za­jąć.

– No­rah, twoja córka czeka tam na cie­bie – przy­po­mina Ken. – Ty i John mu­si­cie od­na­leźć Sally. Chciał­bym też, że­byś za­opie­ko­wała się Eną w za­stęp­stwie za mnie. – Ken do­brze wie, że tylko on może zo­stać w Sin­ga­pu­rze i za­jąć się te­ściami. John jest po­waż­nie chory, po­dob­nie jak Ja­mes, oj­ciec obu ko­biet, któ­rego stan nie po­zwala na po­dróż. Mar­ga­ret, matka No­rah i Eny, nie chce zo­sta­wiać męża sa­mego.

Gdzieś w po­bliżu wy­bu­cha ko­lejna bomba, wszy­scy rzu­cają się na zie­mię. Za sobą mają pło­nący Sin­ga­pur, przed nimi roz­po­ściera się mo­rze upstrzone wra­kami stat­ków i ło­dzi po­że­ra­nymi przez ogień.

– Jedź­cie, póki mo­że­cie. Sta­tek za­raz od­pły­nie, ina­czej nie wy­do­sta­nie się z portu. Mu­si­cie być na po­kła­dzie. – Ken stara się prze­krzy­czeć ha­łas. Cmoka No­rah w po­li­czek, ści­ska Johna za ra­mię i przy­ciąga do sie­bie Enę. Tuli ją mocno i ca­łuje po raz ostatni, po czym po­py­cha w kie­runku statku.

– Ko­cham cię – woła jego żona. Głos jej się za­ła­muje.

– Ucie­kaj­cie z tego pie­kła. Znajdź­cie Sally, Bar­barę i chłop­ców. Wkrótce do was do­łą­czę – krzy­czy Ken do od­da­la­ją­cej się ro­dziny.

No­rah, John i Ena wmie­szali się już w tłum pa­sa­że­rów i idą po­woli po tra­pie w kie­runku okrętu.

– Sally, mu­simy ją od­na­leźć – mam­ro­cze John, a nogi się pod nim ugi­nają. Żona i szwa­gierka pod­trzy­mują go i cią­gną za sobą.

No­rah nie wie, co po­wie­dzieć. Po­ty­ka­jąc się, zmie­rza ku prze­zna­cze­niu, a głowę wy­peł­nia jej płacz córki. „Nie chcę wy­jeż­dżać. Ma­mu­siu, pro­szę, po­zwól mi z tobą zo­stać”. Za­le­d­wie kilka dni temu wsa­dziła ośmio­latkę na inny sta­tek.

„Wiem, ko­cha­nie – od­parła przy­mil­nym to­nem. – Gdyby była ja­ka­kol­wiek moż­li­wość, że zo­sta­niemy ra­zem, na pewno by­śmy zo­stały. Bądź dzielna dla mnie, po­jedź z cio­cią Bar­barą i ku­zy­nami. Na­wet się nie zo­rien­tu­jesz, a do­łą­czymy do was z ta­tu­siem. Kiedy tylko mu się po­lep­szy”.

„Ale obie­ca­łaś, że mnie nie ode­ślesz. Obie­ca­łaś”.

Sally stała obok niej, a łzy spły­wały po jej po­kry­tych czer­wo­nymi pla­mami po­licz­kach.

„Wiem, ale cza­sem ma­mu­sie i ta­tu­sio­wie mu­szą zła­mać ja­kąś obiet­nicę, żeby ich có­reczki były bez­pieczne. Obie­cuję...”

„Nie mów tak. Nie obie­cuj, skoro już wiem, że nie do­trzy­mu­jesz słowa”.

„Sally, mo­żesz tu po­dejść i po­trzy­mać Jimmy’ego za rękę?” – wtrą­ciła ciotka Bar­bara. Była star­szą sio­strą No­rah i Eny. Zwra­cała się do sio­strze­nicy ła­god­nym to­nem. No­rah czuła się dzięki temu le­piej, wie­działa, że Sally bę­dzie bez­pieczna z ro­dziną.

– Ani razu się nie obej­rzała – szep­cze te­raz do sie­bie, z tru­dem prze­miesz­cza­jąc się do przodu. – Po pro­stu wsia­dła na sta­tek i znik­nęła.

Pa­sa­że­ro­wie ma­jący sto­sowne do­ku­menty prze­cho­dzą na od­gro­dzoną część przy­stani i zbi­jają się w grupki. Są wśród nich prze­ra­żeni do­ro­śli i za­wo­dzące dzieci. Wszy­scy ugi­nają się pod cię­ża­rem ba­gażu, który uznali za naj­istot­niej­szy.

Kilka pie­lę­gnia­rek słu­żą­cych w au­stra­lij­skiej ar­mii po­ka­zuje pa­piery urzęd­ni­kom, któ­rzy po­spiesz­nie wpusz­czają je za ogro­dze­nie. Stają z boku i przy­glą­dają się mi­ja­ją­cym je cy­wi­lom, aż wresz­cie w bra­mie po­ja­wiają się ko­lejne ko­biety w ta­kich sa­mych mun­du­rach. Ści­skają cze­ka­jące ko­le­żanki, jakby wi­tały dawno nie­wi­dziane przy­ja­ciółki. Wśród nowo przy­by­łych prze­py­cha się drobna osóbka.

– Vi­vian, Betty, chodź­cie tu – woła.

– Cześć, Betty, to Ne­sta!

Wszyst­kie trzy ser­decz­nie się obej­mują. To sio­stry Ne­sta Ja­mes, Betty Jef­frey i Vi­vian Bul­l­win­kel. Za­przy­jaź­niły się na Ma­la­jach, gdzie przed na­jaz­dem Ja­poń­czy­ków opie­ko­wały się żoł­nie­rzami alian­tów. Jak wszy­scy tu zgro­ma­dzeni, zo­stały zmu­szone do ucieczki z Sin­ga­puru.

– Cie­szę się, że znowu się spo­tka­ły­śmy – mówi Ne­sta, ura­do­wana wi­do­kiem przy­ja­ció­łek. – Nie by­łam pewna, czy nie pły­nę­ły­ście z wczo­raj­szą grupą.

– Betty była wpi­sana na wczo­raj, ale udało jej się znik­nąć, kiedy trzeba było wy­cho­dzić. Li­czy­ły­śmy na to, że nas nie ode­ślą, tyle jest tu jesz­cze pracy – do­daje Vi­vian.

– Sio­stra prze­ło­żona pró­bo­wała ich prze­ko­nać, żeby po­zwo­lili nam zo­stać. Jesz­cze nie je­ste­śmy na statku, więc może do­wódz­two osta­tecz­nie uzna, że warto zo­sta­wić nas w Sin­ga­pu­rze z cho­rymi, któ­rzy nie są w sta­nie po­dró­żo­wać – wy­ja­śnia Ne­sta.

– Za­czy­nają wpusz­czać lu­dzi na ło­dzie, zo­stało jej mało czasu – za­uważa Betty, zer­ka­jąc na sznur męż­czyzn, ko­biet i dzieci wsia­da­ją­cych do roz­huś­ta­nych łó­dek, które prze­wiozą ich na pa­ro­wiec. Bomby wciąż spa­dają, co wy­wo­łuje fale, które roz­bi­jają się o na­brzeże.

Ne­sta wbija wzrok w przy­stań.

– Zdaje się, że ko­muś trzeba po­móc. Za­raz wrócę.

– Po­trze­bu­je­cie po­mocy? – Ne­sta zwraca się do No­rah i Eny, które usi­łują spro­wa­dzić Johna po stro­mych schod­kach na jedną z ło­dzi. Jest już w po­ło­wie za­peł­niona, a pa­sa­że­ro­wie wy­glą­dają na prze­ra­żo­nych. Nie­któ­rzy pła­czą, inni ska­mie­nieli ze stra­chu. No­rah czuje czy­jąś dłoń na ra­mie­niu.

Od­wraca się i wi­dzi uśmiech­niętą twarz drob­nej ko­biety w mun­du­rze pie­lę­gniarki. Ko­bieta jest tak ni­ska i szczu­pła, że nie wy­gląda na ko­goś, kto po­tra­fiłby im po­móc, zwłasz­cza że za­równo No­rah, jak i jej mąż oraz sio­stra są dość wy­socy.

– Je­stem pie­lę­gniarką w ar­mii au­stra­lij­skiej, na­zy­wam się sio­stra Ne­sta Ja­mes. Mam wię­cej sił, niż się wy­daje, umiem zaj­mo­wać się pa­cjen­tami dużo cięż­szymi ode mnie, pro­szę się nie mar­twić.

– My­ślę, że so­bie po­ra­dzimy – stwier­dza No­rah. – Ale dzię­kuję.

– Może wsią­dzie pani na łódź, a ja i pani to­wa­rzyszka po­mo­żemy panu zejść. Pani go przej­mie już na po­kła­dzie. – Ne­sta jest uprzejma, ale sta­now­cza. – Był pan w szpi­talu? – zwraca się do Johna i uj­muje go pod ra­mię.

– Tak – od­po­wiada męż­czy­zna, po­zwa­la­jąc się pro­wa­dzić. – Ty­fus.

No­rah prze­cho­dzi na łódź, a Ena i Ne­sta prze­ka­zują jej Johna.

– Nie pły­nie pani z nami? – Ena pyta pie­lę­gniarkę.

– Je­stem z przy­ja­ciół­kami, po­pły­niemy na­stęp­nym kur­sem.

Ena roz­gląda się i do­strzega sporą grupę ko­biet w mun­du­rach.

Łódź po­woli od­pływa, a do uszu No­rah, Johna i Eny do­biega chór gło­sów z przy­stani. Pie­lę­gniarki stoją w kręgu, dum­nie wy­pro­sto­wane, obej­mują się za ra­miona i gło­śno śpie­wają, za­głu­sza­jąc w ten spo­sób wy­buch zbior­nika z pa­li­wem.

Nad­szedł już ten mo­ment, czas po­że­gnać się,

Mu­sisz już wy­pły­nąć, nie wolno ci zwle­kać.

Kiedy cię nie bę­dzie, wspo­mnij pro­szę mnie,

A gdy już po­wró­cisz, będę tu­taj cze­kać.

Sio­stra prze­ło­żona Olive Pas­chke za­uważa, że Ne­sta in­ten­syw­nie się w nią wpa­truje.

– Sio­stra Drum­mond wy­sto­so­wała ostat­nią prośbę do do­wódz­twa, by po­zwo­lili nam tu zo­stać i za­jąć się na­szymi pa­cjen­tami, ale po­rucz­nik po­wie­dział jej, że nasz wnio­sek zo­stał od­rzu­cony.

– Warto było spró­bo­wać, prawda? To nie w po­rządku zo­sta­wiać lu­dzi, któ­rzy naj­praw­do­po­dob­niej będą nas po­trze­bo­wać. Jak sio­stra prze­ło­żona to przy­jęła?

– W je­dyny moż­liwy spo­sób. Spoj­rzała na niego z dez­apro­batą – od­po­wiada sio­stra Pas­chke. – Gdyby po­wie­działa, co my­śli, mia­łaby kło­poty.

– Co ozna­cza, że nie zga­dza się z tą de­cy­zją, ale nie­chęt­nie ją ak­cep­tuje. Ni­czego in­nego bym się po niej nie spo­dzie­wała. – Ne­sta kręci głową.

– Chodź, za­wo­łajmy resztę. Chyba nikt oprócz nas już nie czeka.

Na po­kła­dzie pa­rowca Vy­ner Bro­oke sio­stra Vi­vian Bul­l­win­kel za­ba­wia swoje to­wa­rzyszki, dzie­ląc się cie­ka­wost­kami na te­mat okrętu.

– Na­zwano go na cześć trze­ciego ra­dży Sa­ra­waku, a nie­dawno do­dano do tej na­zwy skrót HMS, czyli Okręt Jego Wy­so­ko­ści, po­nie­waż prze­jęła go ma­ry­narka bry­tyj­ska. Ma miej­sce tylko dla dwu­na­stu pa­sa­że­rów, ale aż czter­dzie­stu sied­miu człon­ków za­łogi.

– Skąd to wiesz? – pyta Betty.

– By­łam na ko­la­cji z ra­dżą, nie pa­mię­tasz? Tak, wiem. Ja, stara, mała sio­stra Vi­vian Bul­l­win­kel z Bro­ken Hill, na ko­la­cji z ra­dżą. No ale nie sama, było tam sporo lu­dzi.

– Och, Bully, to ty­powe dla cie­bie, do­dać tę ostat­nią in­for­ma­cję. My wszyst­kie po­wie­dzia­ły­by­śmy tylko, że by­ły­śmy na ko­la­cji z ra­dżą – śmieje się Betty.

Kiedy ostat­nia pie­lę­gniarka wcho­dzi na po­kład, ka­pi­tan na­ka­zuje pod­nie­sie­nie ko­twicy. Przy­po­mina o za­cho­wa­niu ostroż­no­ści. Wie, że mu­szą się prze­do­stać przez ob­szar za­mi­no­wany przez Bry­tyj­czy­ków. Rów­nie nie­bez­pieczne są krą­żące nad nimi sa­mo­loty wroga.

Słońce za­cho­dzi, a pa­sa­że­ro­wie pa­trzą, jak Sin­ga­pur pło­nie. Bom­bar­do­wa­nie i ostrzał nie ustają. No­rah, John i Ena od­wra­cają się. Nie chcą słu­chać ka­ko­fo­nii dźwię­ków umie­ra­ją­cego mia­sta, wolą sku­pić uwagę na ckli­wej pio­sence pie­lę­gnia­rek. Po chwili nie sły­szą już ni­czego wię­cej poza śpie­wem.

2

HMS Vy­ner Bro­oke, cie­śnina Bangkaluty 1942

„Je­steś włó­częgą z to­boł­kiem, jak ja...”

– We­soła gro­madka z tych pie­lę­gnia­rek. Zwa­żyw­szy na sy­tu­ację, mamy szczę­ście, że są tu z nami. – No­rah z ca­łych sił stara się, by jej głos brzmiał bez­tro­sko.

Ostat­nim sło­wom pio­senki o włó­czę­dze to­wa­rzy­szy wy­cie sy­ren prze­ciw­lot­ni­czych, do­bie­ga­jące z portu. Sta­tek po­woli od­pływa. Wy­bu­cha ko­lejna cy­sterna z pa­li­wem, a w po­wie­trze wzla­tują liczne odłamki. Fale po­chła­niają ko­lejne pło­nące okręty. Tylko na­prawdę do­świad­czony ka­pi­tan zdoła ich wy­pro­wa­dzić na otwarte mo­rze, omi­ja­jąc bry­tyj­skie miny pod­ło­żone w celu po­wstrzy­ma­nia ja­poń­skiej ma­ry­narki.

No­rah od­wraca wzrok.

– Ma­cie ochotę zaj­rzeć pod po­kład i spraw­dzić, czy jest tam gdzie się po­ło­żyć? – pyta John, wpa­tru­jąc się w mo­rze. Jej mąż, z czego No­rah zdaje so­bie sprawę, pró­buje ukryć, że nie czuje się do­brze z tym, że jest od niej za­leżny.

– Je­śli o mnie cho­dzi, mo­żemy zo­stać na po­kła­dzie. Sporo tu ma­tek z dziećmi i star­szych lu­dzi, my­ślę, że oni bar­dziej po­trze­bują ka­jut niż my – su­ge­ruje Ena.

John spo­gląda na No­rah. Jej od­po­wiedź bę­dzie de­cy­du­jąca.

– Masz ra­cję, Ena, znajdźmy so­bie nieco miej­sca tu­taj. Przyda nam się chwila od­po­czynku.

No­rah do­strzega ulgę na twa­rzy męża. Do­brze go zna – ucie­szył się na myśl, że nie będą mu­siały po­ma­gać mu zejść po scho­dach. Szu­ka­jąc miej­sca do le­że­nia, przy­stają, żeby przyj­rzeć się pie­lę­gniar­kom, które zbiły się w grupkę i słu­chają po­le­ceń star­szej sio­stry.

– To chyba ich prze­ło­żona – su­ge­ruje No­rah.

– Zej­dziemy do sa­lonki, ka­pi­tan po­zwo­lił nam z niej sko­rzy­stać. Czeka nas sporo pla­no­wa­nia, mu­simy być przy­go­to­wane na wszystko – mówi ko­bieta w mun­du­rze sio­stry prze­ło­żo­nej. Inna wyż­sza rangą pie­lę­gniarka stoi obok. Cała pro­mie­nieje, naj­wy­raź­niej jest bar­dzo dumna z ca­łej ekipy. Cie­szy się też, że młod­sza ko­le­żanka prze­jęła ini­cja­tywę.

Pod­czas gdy pie­lę­gniarki zmie­rzają w stronę włazu, No­rah, Ena i John zaj­mują ka­wa­łek gór­nego po­kładu. Spę­dzą tu pierw­szą noc swo­jej ucieczki. Pło­mie­nie sza­le­jące na brzegu ry­wa­li­zują o uwagę z za­cho­dzą­cym słoń­cem. Kie­dyś był to tro­pi­kalny raj. Te­raz przy­po­mina Ar­ma­ge­don.

John przy­trzy­muje się gro­dzi i opada na drew­niane de­ski. Ge­stem za­pra­sza No­rah i Enę do pój­ścia w jego ślady. Sia­dają przy nim, pod­trzy­mu­jąc go z obu stron. Męż­czy­zna obej­muje je i w mil­cze­niu pa­trzą, jak znika ich świat.

Pie­lę­gniarki wcho­dzą ko­lejno do sa­lonki, bez­u­stan­nie pa­pla­jąc. Prze­peł­niają je eks­cy­ta­cja i strach, po­trze­bują po­cie­chy, którą daje to­wa­rzy­stwo ko­le­ża­nek.

– Dziew­częta, pro­szę o ci­szę! Mamy sporo pracy. – Sio­stra Olive Pas­chke przy­wo­łuje je do po­rządku. – Po­dzie­limy się na cztery ze­społy. Część z was zaj­mie się pa­sa­że­rami prze­by­wa­ją­cymi pod po­kła­dem, a po­zo­stałe we­zmą górę. W każ­dej gru­pie wy­zna­czę osobę do­wo­dzącą, która bę­dzie od­po­wie­dzialna za kon­kretny te­ren, a także za dys­cy­plinę i mo­rale swo­jego ze­społu. Naj­pierw jed­nak chcia­łam przy­po­mnieć, że je­śli doj­dzie do naj­gor­szego i trzeba bę­dzie opu­ścić sta­tek, mu­si­cie po­móc przy ewa­ku­acji. Zo­sta­niemy na statku, do­póki wszy­scy z niego nie zejdą.

Prze­ło­żona ob­ser­wuje re­ak­cje pie­lę­gnia­rek. Ko­biety zer­kają po so­bie i ki­wają gło­wami. Ro­zu­mieją, na czym po­lega ich rola.

Ne­sta, za­stęp­czyni sio­stry Pas­chke, zo­staje wy­zna­czona na przy­wód­czy­nię pierw­szego ze­społu. Wkrótce wszyst­kie spraw­nie i szybko dzielą się le­kami i opa­trun­kami.

Gdy po­now­nie zbi­jają się w grupkę, sio­stra Drum­mond za­czyna prze­ma­wiać.

– Przede wszyst­kim chcia­łam pod­kre­ślić, że je­stem z was bar­dzo dumna. Przej­dziemy przez to ra­zem. Ka­pi­tan po­in­for­mo­wał mnie, że je­śli doj­dzie do ewa­ku­acji, za­brak­nie miejsc w ło­dziach ra­tun­ko­wych. Dla­tego nie ścią­gaj­cie ka­mi­ze­lek ra­tun­ko­wych, na­wet do snu. Moż­liwe, że ura­tują wam ży­cie.

– Poza tym – wtrąca sio­stra Pas­chke – je­śli wy­lą­du­je­cie w wo­dzie, na­tych­miast zdej­mij­cie buty. Dziew­częta, nie będę ni­czego przed wami ukry­wać. Na pewno zo­sta­niemy zbom­bar­do­wani. Przy­kro mi to mó­wić, ale to nie­unik­nione. – Prze­ło­żona ściąga ło­patki i pro­stuje się, pró­bu­jąc po­ka­zać, że nie czuje sła­bo­ści. – Do­brze, te­raz przejdźmy w wy­zna­czone miej­sca i prze­ćwiczmy ewa­ku­ację. Sio­stra Drum­mond i ja bę­dziemy spraw­dzać, jak so­bie ra­dzi­cie. A, jesz­cze jedna sprawa. Je­śli bę­dziemy zmu­szone opu­ścić sta­tek, sio­stra Drum­mond wyda wam roz­kaz. Wszystko ja­sne?

Ne­sta pro­wa­dzi swoją grupę na górę. Przy­dzie­lono im część po­kładu przy le­wej bur­cie. No­rah, John i Ena przy­glą­dają się prób­nej ewa­ku­acji. Pie­lę­gniarki ćwi­czą prze­kła­da­nie lu­dzi za burtę i spraw­dzają, które liny mogą oka­zać się przy­datne. Ne­sta przy­po­mina sio­strom, że będą miały do czy­nie­nia z prze­ra­żo­nymi, a być może także ran­nymi męż­czy­znami, ko­bie­tami i dziećmi. Ła­god­nym to­nem po­wta­rzają za nią słowa otu­chy, które mają prze­ko­nać opor­nych pa­sa­że­rów do skoku w fale.

– Pa­mię­taj­cie, bę­dziemy mieli do czy­nie­nia z ludźmi nie­po­tra­fią­cymi pły­wać, w tym z dziećmi, może na­wet bar­dzo ma­łymi. Mu­si­cie ich za­pew­nić, że kiedy znajdą się w wo­dzie, ktoś im po­może. Za­łoga zrzuci tra­twy ra­tun­kowe.

No­rah ob­ser­wuje sio­strę Ne­stę Ja­mes. Po­dziw dla mło­dej ko­biety, która spraw­nie za­rzą­dza po­zo­sta­łymi pie­lę­gniar­kami, na mo­ment po­maga jej za­po­mnieć o sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­zła. Ne­sta za­uważa jej za­in­te­re­so­wa­nie i uśmie­cha się sze­roko. Naj­wy­raź­niej pa­mięta, że wcze­śniej im po­mo­gła. Mi­miką stara się prze­ka­zać, że nie mają po­wodu do zmar­twień – pie­lę­gniarki wy­ko­nują po pro­stu swoją pracę. No­rah nie jest pewna, czy ją to po­cie­sza, ale do­ce­nia gest i iskierkę hu­moru w chwili, w któ­rej płyną przez strefę dzia­łań wo­jen­nych.

Wkrótce jed­nak – zde­cy­do­wa­nie zbyt szybko – przy­po­mina so­bie, że grozi im nie­bez­pie­czeń­stwo. Chowa twarz w piersi Johna, pró­bu­jąc stłu­mić wy­ry­wa­jący się z jej piersi szloch. Po­wta­rza w my­ślach, że nie wolno jej pła­kać, nie może za­cho­wy­wać się jak dziecko po tym, jak te dzielne pie­lę­gniarki po­ka­zały, że nie za­mie­rzają re­zy­gno­wać z wy­ko­ny­wa­nia swo­ich obo­wiąz­ków i udzie­la­nia po­mocy po­trze­bu­ją­cym.

– My­ślisz o Sally, prawda? – John szep­cze w jej włosy.

– Dała so­bie radę? – pyta przez łzy No­rah. – Czy ktoś o do­brych in­ten­cjach wy­rzu­cił ją za burtę? Tak bar­dzo chcia­ła­bym mieć pew­ność, że jej się udało, wie­dzieć, gdzie jest. Po­wiedz, że jest bez­pieczna.

– Wie­dział­bym, gdyby było ina­czej, po­czuł­bym to – za­pew­nia John, drżą­cymi pal­cami uj­mu­jąc ją za pod­bró­dek. – I ty też. Po­czu­ła­byś to tu­taj – Kła­dzie jej dłoń na sercu. – Na­sza Sally jest bez­pieczna. Ko­cha­nie, mu­sisz w to wie­rzyć. Skup się na tym, a wkrótce ją od­naj­dziemy.

Ena po­chyla się nad Joh­nem, żeby przy­tu­lić sio­strę.

– Nic jej nie jest. Czeka na cie­bie – po­cie­sza No­rah.

– Do­bra ro­bota, dziew­częta! – mówi sio­stra Drum­mond po spraw­dze­niu, jak ra­dzą so­bie Ne­sta i jej ze­spół. – Sio­stro Ja­mes, pro­szę skoń­czyć to, co za­czę­ły­ście, i za­pro­wa­dzić ko­le­żanki na dół na od­po­czy­nek. Nie­stety, po­dobno bra­kuje żyw­no­ści, więc sio­stra Pas­chke i ja zde­cy­do­wa­ły­śmy, że od­damy nasz przy­dział dzie­ciom. Wi­dzimy się w sa­lonce.

– Sio­stro Ja­mes, prze­pra­szam, ale nie umiem pły­wać – oznaj­mia jedna z pie­lę­gnia­rek.

– Je­steś w do­brym to­wa­rzy­stwie, sio­stra prze­ło­żona Pas­chke też nie umie – od­po­wiada Ne­sta.

– Na­prawdę? Je­steś tego pewna? – Ko­bieta roz­pro­mie­nia się.

– Tak. Pra­co­wa­ły­śmy ra­zem w Ma­lakce na Ma­la­jach. Są tam prze­cu­downe plaże, więc w wolne dni cho­dzi­ły­śmy po­pły­wać. Ni­gdy nie udało nam się na­mó­wić sio­stry prze­ło­żo­nej na plu­ska­nie się, za bar­dzo bała się wody.

Nie­wielu prze­ra­żo­nych pa­sa­że­rów, po­grą­żo­nych we śnie, zo­rien­to­wało się, że sil­niki sta­nęły i rzu­cono ko­twicę. Ka­pi­tan uznał, że nie może ry­zy­ko­wać, iż zo­staną za­uwa­żeni na otwar­tych wo­dach cie­śniny Bangka. Po chwili jed­nak zmie­nił zda­nie.

– Nie mo­żemy tu tkwić – oznaj­mił za­ło­dze. – Ru­szamy pełną parą w stronę cie­śniny. Naj­szyb­ciej, jak się da.

Blask słońca bu­dzi śpią­cych na po­kła­dzie pa­sa­że­rów. Ci ukryci w po­miesz­cze­niach statku też wstają, bo robi się za go­rąco. Pie­lę­gniarki wy­dają skromne ra­cje ży­wie­niowe, po czym wra­cają do sa­lonki i cze­kają na dal­sze roz­kazy.

– Sio­stra prze­ło­żona i ja roz­ma­wia­ły­śmy przed chwilą z ka­pi­ta­nem Bor­to­nem – in­for­muje sio­stra Drum­mond. – Nie­stety, nie do­tar­li­śmy jesz­cze do miej­sca, w któ­rym pla­no­wa­li­śmy być o tej po­rze. Po­sta­raj­cie się od­po­cząć, póki mo­że­cie. Pro­szę li­derki ze­spo­łów o po­zo­sta­nie, reszta może iść na górę, po­winno tam być nieco chłod­niej.

– Pro­szę, przy­po­mnij­cie sio­strom, że mają mieć za­wsze opa­ski Czer­wo­nego Krzyża na ra­mio­nach – oznaj­mia sio­stra Pas­chke. – Je­śli doj­dzie do naj­gor­szego, w ten spo­sób bę­dzie je można roz­po­znać. Ni­gdy nie wia­domo, może ja­poń­scy pi­loci za­uważą opa­ski i oszczę­dzą sta­tek wraz z pa­sa­że­rami. Ka­pi­tan Bor­ton po­wie­dział, że je­śli sy­reny za­wyją krót­kim, prze­ry­wa­nym dźwię­kiem, to zna­czy, że zo­sta­li­śmy za­ata­ko­wani. Gdy tak się sta­nie, przejdź­cie na wy­zna­czone po­zy­cje i cze­kaj­cie na roz­kazy. Je­śli roz­le­gnie się dźwięk cią­gły, mu­simy opu­ścić sta­tek. Wie­cie, co wtedy ro­bić. Idź­cie te­raz i prze­każ­cie in­for­ma­cje swoim ze­spo­łom. Sio­stra prze­ło­żona i ja wkrótce do was do­łą­czymy i spraw­dzimy wa­sze sta­no­wi­ska.

Na gór­nym po­kła­dzie zro­biło się tłoczno, pa­sa­że­ro­wie pró­bują zna­leźć wy­tchnie­nie od upału i wil­got­no­ści pa­nu­ją­cych na dole. Za­cie­nio­nych miejsc nie ma zbyt wiele, ale sporo osób ucina tam so­bie drzemkę. Nie sły­szą nad­la­tu­ją­cych sa­mo­lo­tów. Ci, do któ­rych do­ciera szum sil­ni­ków, stają jak wryci, pod­no­szą głowy i pa­trzą na zmie­rza­jące pro­sto na nich my­śliwce.

– Kryć się! Kryć się! – woła ktoś przez me­ga­fon.

Po czym na­staje chaos.

Pa­sa­że­ro­wie roz­bie­gają się na wszyst­kie strony, a w po­kład tra­fia z góry se­ria strza­łów z ka­ra­binu ma­szy­no­wego. Kule ude­rzają z ogromną siłą, od­bi­jają się ry­ko­sze­tem od me­ta­lo­wych ele­men­tów i po raz wtóry szu­kają celu.

– Bie­giem, bie­giem! – krzy­czy John, ła­piąc No­rah i Enę za ręce. Osta­tecz­nie jed­nak to one mu­szą go po­cią­gnąć za sobą.

Pie­lę­gniarki pę­dzą na swoje po­zy­cje, go­towe na to, co przy­niosą naj­bliż­sze mi­nuty. Atak jed­nak się koń­czy, a niebo pu­sto­szeje. Roz­lega się zbio­rowy jęk ulgi. Kilka osób od­nio­sło rany, ale naj­bar­dziej ucier­piały ło­dzie ra­tun­kowe. Część zo­stała cał­ko­wi­cie znisz­czona.

– Sie­dzimy tu jak kaczki. My­śliwce wkrótce nad­lecą. Je­śli chcemy przed nimi uciec, mu­simy się prze­do­stać do cie­śniny – mówi za­ło­dze ka­pi­tan Bor­ton.

Sta­tek ru­sza z szarp­nię­ciem, a ka­pi­tan uważ­nie ob­ser­wuje ho­ry­zont i ląd w od­dali. Oby tylko udało im się tam do­trzeć.

– Od­wo­łać alarm. Chwi­lowo – roz­ka­zuje jed­nemu z ofi­ce­rów.

– Zo­stańmy na dole – su­ge­ruje John.

Wy­gląda na wy­czer­pa­nego. No­rah do­tyka jego czoła i stwier­dza, że go­rączka wró­ciła. Jej mąż nie bę­dzie w sta­nie tak czę­sto wspi­nać się po tych scho­dach.

Pie­lę­gniarki na wieść o od­wo­ła­niu alarmu na­tych­miast wró­ciły do sa­lonki, aby otrzy­mać dal­sze roz­kazy. Na szczę­ście pa­sa­że­ro­wie od­nie­śli tylko drobne rany. Naj­wię­cej osób ucier­piało od odłam­ków drewna wy­rwa­nych przez po­ci­ski. Roz­lega się ryk sil­ni­ków i sta­tek ru­sza pełną parą w stronę cie­śniny Bangka. Ko­niec ze sla­lo­mem po­mię­dzy mi­nami.

Wkrótce roz­lega się po­nowne wy­cie sy­ren, a do uszu osób kry­ją­cych się na dol­nym po­kła­dzie do­ciera ostrze­że­nie o nad­la­tu­ją­cym my­śliwcu.

Ci pa­sa­że­ro­wie nie wi­dzą sa­mo­lo­tów, ale od­czu­wają fale wy­wo­łane przez wy­buch bomby i ko­ły­szące gwał­tow­nie stat­kiem.

– Je­den – za­wo­łał ktoś.

Ka­pi­tan Bor­ton ma­new­ruje stat­kiem, pró­bu­jąc uciec przed gra­dem bomb. Roz­cho­dzą się wie­ści o tym, że w po­bliżu jest ja­kiś ląd. Te­raz pa­sa­że­rom po­zo­staje tylko mo­dli­twa.

– Dwa, trzy... Czter­na­ście, pięt­na­ście... Dwa­dzie­ścia sześć, dwa­dzie­ścia sie­dem. – No­rah, John i Ena słu­chają, jak ktoś w po­bliżu li­czy spa­da­jące bomby. Nie­zwy­kłym zbie­giem oko­licz­no­ści żadna jesz­cze nie ude­rzyła w sta­tek.

– Dwa­dzie­ścia osiem, dwa­dzie­ścia dzie­więć...

I wtedy eks­plo­zja targa pa­row­cem, ci­ska­jąc ludźmi o ściany i o in­nych pa­sa­że­rów. Wy­bu­cha pa­nika. Zgro­ma­dzony pod po­kła­dem tłum ucieka w stronę scho­dów.

– Nic wam nie jest? Je­ste­ście ranne? – woła John.

– Wszystko w po­rządku, ale mu­simy prze­do­stać się na górę, tu nie jest bez­piecz­nie – od­krzy­kuje No­rah.

– Zga­dzam się z tobą. Idź­cie pierw­sze, za­raz do was do­łą­czę.

– Ena, po­móż mu wstać, nie ru­szę się bez niego. – No­rah pa­trzy hardo na męża. – Taką mie­li­śmy umowę.

Po­ma­gają męż­czyź­nie wstać i pod­trzy­mują go wła­snymi cia­łami.

No­rah idzie pierw­sza, prze­ci­ska­jąc się przez tłum, który na­piera na nią z każ­dej strony. Wszy­scy sta­rają się wy­do­stać z to­ną­cego statku.

– Ru­szaj­cie, wi­dzimy się na gó­rze. – Sio­stra prze­ło­żona po­na­gla pie­lę­gniarki.

Ne­sta i jej ze­spół kie­rują się w stronę naj­bliż­szych scho­dów i świa­tła. Są zwarte i go­towe, chcą nieść po­moc, tak jak je wy­szko­lono. Ich li­derka wpada na po­kład w chwili, w któ­rej ko­lejny sa­mo­lot zbliża się do statku. Ostrzał z ka­ra­binu ma­szy­no­wego rani osoby, które już wcze­śniej od­nio­sły różne ob­ra­że­nia, i nisz­czy ło­dzie ra­tun­kowe. Ne­sta za­trzy­muje swoje to­wa­rzyszki i każe im cze­kać, do­póki my­śli­wiec nie znik­nie.

– Szu­kaj­cie ran­nych, tych, któ­rym można po­móc. Da­lej! – woła.

No­rah także wspina się po scho­dach, mocno trzy­ma­jąc Johna. Po­ru­szają się wolno, blo­ko­wani przez dziew­czynę idącą tuż przed nimi, która z tru­dem sta­wia ko­lejne kroki. No­rah de­li­kat­nie trąca ją w ra­mię.

– Je­steś ranna – in­for­muje. – Po­waż­nie. Twoje plecy...

– Na­prawdę? – dziwi się dziew­czyna. Nie za­uwa­żyła, że jej su­kienka na­sią­kła krwią. Za­ta­cza­jąc się, wy­cho­dzi na po­kład, po czym upada.

– Sio­stro! Po­trze­buję tu ko­goś! – woła No­rah. Siada przy dziew­czy­nie i de­li­kat­nie kła­dzie jej głowę na swo­ich ko­la­nach.

Ne­sta do­biega do niej jako pierw­sza. Przy­kłada dłoń do szyi dziew­czyny i spraw­dza jej puls, po czym pod­nosi po­wieki i za­gląda do oczu.

– Ode­szła. Bar­dzo mi przy­kro, nie mo­żemy jej już po­móc – in­for­muje No­rah.

– Mu­simy ją zo­sta­wić. Ko­cha­nie, przy­kro mi, ale po­win­ni­śmy już zejść z tego statku – szep­cze John. – Bę­dziemy mu­sieli do­pły­nąć do brzegu.

Po raz ko­lejny sio­stry po­ma­gają Joh­nowi, nie­sione przez tłum lu­dzi, któ­rzy de­spe­racko pró­bują do­stać się do ło­dzi.

Obie sio­stry prze­ło­żone są jesz­cze pod po­kła­dem. Spraw­dzają, czy wszy­scy zna­leźli się już na gó­rze albo przy­naj­mniej na scho­dach. W po­miesz­cze­niu pa­nuje upiorny spo­kój. Pa­sa­że­ro­wie po­woli wy­cho­dzą, gdy na­gle roz­lega się krzyk ko­biety.

– Stać! Niech nikt się nie ru­sza!

Świat jest po­grą­żony w cha­osie, sta­tek to­nie, ranni umie­rają, ale na dźwięk tego prze­ni­kli­wego głosu obecni tu za­mie­rają w bez­ru­chu.

– Mój mąż upu­ścił oku­lary – oznaj­mia ko­bieta.

Brzmi to tak ab­sur­dal­nie, że kilku pa­sa­że­rów i obie sio­stry wy­bu­chają śmie­chem. Po chwili wszy­scy są już na scho­dach.

Próbna ewa­ku­acja, prze­ćwi­czona przez pie­lę­gniarki, prze­ra­dza się te­raz w praw­dziwą ak­cję. Ze­spół Ne­sty, po­mniej­szony o dwie sio­stry, któ­rym nie udało się prze­do­stać na po­kład, po­maga ko­bie­tom i dzie­ciom wsiąść do ło­dzi ra­tun­ko­wych. Przez ha­łas, jęki i prośby o po­moc prze­bija się wy­raźny głos sio­stry Pas­chke, cier­pli­wie wy­da­ją­cej po­le­ce­nia. Kiedy ło­dzie są już pełne, dzieci scho­dzą po dra­bin­kach li­no­wych do wody. Ro­dzice idą tuż za nimi.

– Zejdę pierw­sza – oznaj­mia Ena No­rah. – Ty po­móż Joh­nowi, a po­tem do­łącz do nas.

Ła­pie prze­wie­szoną przez burtę linę i prze­su­wa­jąc po niej dłońmi, zsuwa się do wody. John na­tych­miast wy­nu­rza się obok niej – wy­brał prost­szy spo­sób i sko­czył. Dzięki ka­mi­zelce wy­pływa na po­wierzch­nię, a Ena go chwyta. Ko­bieta krzy­czy, za­ci­ska­jąc dłoń na jego ra­mie­niu. W wy­niku tar­cia o linę zdarła so­bie skórę do krwi. Gwał­tow­nie ma­cha do sio­stry.

– Skacz! – woła. – Nie bierz liny!

Wi­dząc, że sio­stra pró­buje jej coś po­ka­zać, No­rah chwyta linę, prze­chyla się przez burtę i ze­śli­zguje do mo­rza.

John wi­dzi dło­nie Eny, więc gdy tylko jego żona wpada do wody, za­czyna go­rącz­kowo pły­nąć w jej stronę. Wie, że też po­czuje ból w miej­scu, w któ­rym lina ją ob­tarła i po­ka­le­czyła.

Nie mają jed­nak czasu, by za­jąć się ra­nami. Mu­szą od­da­lić się od to­ną­cego statku. John nie chce po­mocy, wie, że musi ra­dzić so­bie sam i wy­krze­sać resztki sił, żeby po­móc ko­bie­tom.

Nie­prze­rwany stru­mień ko­biet i dzieci prze­miesz­czał się bez za­kłó­ceń – albo do ło­dzi ra­tun­ko­wych, albo pro­sto do wody. Ne­sta za­uwa­żyła, że na po­kła­dzie po­zo­staje co­raz mniej lu­dzi. Obok niej je­den z pa­sa­że­rów rzu­cił ma­łego chłopca pro­sto w ra­miona ocze­ku­ją­cego członka za­łogi.

– Sio­stro, mamy miej­sce w ło­dzi dla was obu.

Ne­sta przy­gląda się, jak ktoś po­maga sio­strom prze­ło­żo­nym Pas­chke i Drum­mond wejść do ostat­niej ło­dzi. Na­gle ko­biety czują szarp­nię­cie i prze­wra­cają się, po czym wy­bu­chają śmie­chem na wi­dok nie­zbyt ele­ganc­kich po­zy­cji, w ja­kich się zna­la­zły. Z wza­jemną po­mocą od­zy­skują rów­no­wagę. Za­łoga po­woli wo­duje łódź, a wtedy sio­stra Drum­mond woła:

– Dziew­częta, pora na was! Opuść­cie sta­tek!

– Spo­tkamy się na brzegu i prze­or­ga­ni­zu­jemy – do­daje sio­stra Pas­chke.

Kiedy prze­ło­żone zni­kają za burtą, Ne­sta zwraca się do po­zo­sta­łych.

– Sły­sza­ły­ście, te­raz na­sza ko­lej. Świet­nie so­bie po­ra­dzi­ły­ście, dzię­kuję. Zdej­mij­cie buty, przy­trzy­maj­cie ka­mi­zelkę pod brodą i skacz­cie.

– Po co mam ścią­gać buty? I tak nie umiem pły­wać, rów­nie do­brze mogę uto­nąć w bu­tach – ko­men­tuje jedna z pie­lę­gnia­rek.

Ne­sta roz­gląda się i za­uważa frag­ment drzwi le­żący bez­u­ży­tecz­nie na po­kła­dzie.

– Nikt nie uto­nie – in­for­muje zre­zy­gno­waną ko­bietę. – Po­móż mi z tymi drzwiami. Prze­rzu­cimy je przez burtę, a kiedy wsko­czysz, bę­dziesz się mo­gła ich przy­trzy­mać.

Spusz­czają po­ła­mane drzwi do wody. Ne­sta pa­trzy, jak jej ko­le­żanka ska­cze, wy­nu­rza się i z tru­dem zbliża do uno­szą­cych się na wo­dzie de­sek, po czym chwyta je z ca­łej siły i za­czyna ma­chać no­gami.

Po raz ostatni zer­ka­jąc za sie­bie, Ne­sta pod­ciąga spód­nicę, zsuwa poń­czo­chy, po czym zrzuca je ra­zem z bu­tami ze stóp. Gdy wy­ska­kuje za burtę, nie ma już na so­bie kom­plet­nego mun­duru.

Po wo­dzie niosą się prośby o po­moc. Lu­dzie wo­łają swo­ich bli­skich, a ich bła­ga­nia za­głu­sza sym­fo­nia dźwię­ków do­bie­ga­ją­cych ze statku, który skrzypi i trzesz­czy.

No­rah, Ena i John za­trzy­mują się na mo­ment i spo­glą­dają za sie­bie. Z prze­ra­że­niem pa­trzą, jak HMS Vy­ner Bro­oke prze­wraca się na bok. Rufa unosi się wy­soko po­nad po­wierzch­nią wody. Nad nią dum­nie gó­ruje śruba na­pę­dowa. Po chwili z gra­cją, w ci­szy, sta­tek opada w głę­binę.

– Już po nim – ko­men­tuje pół­gło­sem John.

– O nie! Pa­trz­cie! – woła na­gle Ena.

Inni pa­sa­że­ro­wie także za­uwa­żyli zmie­rza­jący w ich kie­runku ja­poń­ski sa­mo­lot. Mo­rze wi­ruje od po­ci­sków, które ude­rzają w ta­flę wody, część z nich tra­fia w cel. Zbyt wiele osób, któ­rym udało się prze­trwać skok w nie­znane, unosi się te­raz bez ży­cia na wo­dzie. Ich walka do­bie­gła końca.

– Mamo! Mamo, gdzie je­steś?

Ena i No­rah do­strze­gają małą dziew­czynkę zni­ka­jącą pod falą. Zo­sta­wiają Johna i płyną w stronę, z któ­rej do­biegł ża­ło­sny krzyk. Nie pa­mię­tają już o bólu zra­nio­nych dłoni. Fala wy­rzuca dziecko z po­wro­tem na po­wierzch­nię. Ena ła­pie je i przy­ciąga do sie­bie.

– Trzy­mam cię, trzy­mam. Nic ci nie bę­dzie – mru­czy.

– Nie pusz­czaj jej! Wra­cajmy do Johna – woła No­rah.

– Gdzie moja mama? Nie mogę jej zna­leźć – za­wo­dzi dziew­czynka. Łyka przy tym wodę i ją wy­pluwa.

– Znaj­dziemy ją, obie­cuję – od­po­wiada Ena. – Słu­chaj, złap się mnie i po­pły­niemy. Jak masz na imię?

– June. Na­zy­wam się June. A moja mama Do­ro­thy. Mam pięć lat.

– Miło cię po­znać, June. Ja mam na imię Ena, a to moja star­sza sio­stra No­rah. Zaj­miemy się tobą, do­póki nie od­naj­dziemy two­jej mamy.

Ena chwyta June w ta­lii i obie po­woli prze­su­wają się w stronę Johna, który także pły­nie w ich kie­runku. Prąd od­ciąga wszyst­kich od to­ną­cego statku, ale jest dość słaby, więc część osób wpada w plamy ropy wy­pły­wa­ją­cej z uszko­dzo­nych zbior­ni­ków.

– Go­rzej już chyba być nie może – bia­doli John, kiedy cała trójka pró­buje ze­trzeć ole­istą maź z twa­rzy. Bez czy­stej wody w za­sięgu nie są w sta­nie tego zro­bić. – Spró­bujmy prze­do­stać się na wy­spę.

– Wy­daje mi się, że się od niej od­da­lamy – za­uważa No­rah.

– Prąd spy­cha nas do cie­śniny. Od­pocz­nijmy chwilę i zbierzmy siły, za­nim spró­bu­jemy do­pły­nąć do brzegu.

June mocno ści­ska Enę, kiedy ko­ły­szą się na fa­lach, po­zwa­la­jąc, by prąd uno­sił ich w prze­ciw­nym kie­runku niż ten, który sami wy­brali.

Ne­sta ude­rza mocno o wodę i za­nu­rza się głę­boko. Pusz­cza ka­mi­zelkę i używa obu rąk, by wy­pły­nąć na po­wierzch­nię. Kiedy jej się to udaje, gwał­tow­nie ła­pie od­dech, a w tej sa­mej chwili ude­rza w nią ja­kieś ciało. In­stynk­tow­nie spraw­dza, czy czło­wiek ten żyje, ale szybko do­ciera do niej, że nie da się mu już po­móc.

Gdy sły­szy wo­ła­nia o po­moc, Ne­sta pły­nie w stronę po­trze­bu­ją­cych. Wi­dzi kilka pie­lę­gnia­rek, które mocno przy­trzy­mują się de­ski, ale krzy­czą, że nic im nie jest. Ko­pie no­gami, pró­bu­jąc zbli­żyć się do od­da­la­ją­cej się ło­dzi ra­tun­ko­wej. Gdy unosi się na fali, do­strzega sio­stry Drum­mond i Pas­chke, a także kilka in­nych pie­lę­gnia­rek, nie­które ranne. Dwójka ma­łych dzieci kur­czowo obej­muje szyję jed­nej z ko­le­ża­nek Ne­sty. Obu burt ło­dzi trzy­mają się zde­spe­ro­wani męż­czyźni i ko­biety. Ne­sta czuje ulgę – jej przy­ja­ciółka Olive Pas­chke jest bez­pieczna, prze­ło­żona Drum­mond też. Ro­bią to, do czego zo­stały prze­szko­lone – po­ma­gają lu­dziom w nie­bez­pie­czeń­stwie.

Pod­pływa do niej Betty Jef­frey.

– Ne­sto, nic ci nie jest? – woła.

– Tak, w po­rządku, a to­bie?

– Nie mam ob­ra­żeń. Pró­buję zna­leźć po­zo­stałe. Nie są­dzę, że­by­śmy wszyst­kie prze­żyły – od­po­wiada za­ła­mu­ją­cym się gło­sem Betty.

– Hej! Je­ste­śmy tu­taj!

Ko­biety od­wra­cają się i do­strze­gają grupę pie­lę­gnia­rek. Bez słowa obie pod­pły­wają w ich stronę.

– Czy wszyst­kie są całe? Któ­raś jest ranna? – pyta na­tych­miast Ne­sta.

Od­po­wiada jej chó­ralne „nie”, lecz ona za­uważa, że sio­stra Jean Ash­ton krwawi.

– Jean, mogę spoj­rzeć na ranę na two­jej gło­wie? Czy ktoś ma ob­ra­że­nia, któ­rych nie wi­dzę? – pyta.

Jean kręci głową. Nikt nie przy­znaje się do żad­nych po­waż­niej­szych ob­ra­żeń, co naj­wy­żej si­nia­ków i otarć, które le­czy już słona woda.

– Co mamy ro­bić? – zwraca się do Ne­sty jedna z ko­biet, uzna­jąc tym sa­mym jej zwierzch­nic­two, kiedy tak uno­szą się na wo­dzie.

Obej­mują się na­wza­jem i for­mują cia­sny krąg, po czym prze­pro­wa­dzają spon­ta­niczną na­radę, za­sta­na­wia­jąc się, jak po­móc ran­nym i sła­bym.

– Rób­cie, co mo­że­cie, ale na­szym prio­ry­te­tem musi być do­tar­cie w bez­pieczne miej­sce – pod­kre­śla Ne­sta.

– Wy­do­stańmy się na brzeg, tam za­sta­no­wimy się, co da­lej. Wi­dzia­łaś sio­stry prze­ło­żone?

– Tak, są w tej sa­mej ło­dzi, ra­zem z nimi kilka pie­lę­gnia­rek i cy­wi­lów – in­for­muje Betty.

– Wi­dzia­łam je w prze­lo­cie, ale chyba mnie nie za­uwa­żyły, od razu zniósł mnie prąd – od­po­wiada Ne­sta.

– Sio­stra prze­ło­żona Pas­chke wy­glą­dała na bar­dzo za­do­wo­loną z sie­bie – do­daje Betty. – Dziw­nie pa­trzeć, jak sie­dzi tak bli­sko wody i nie wpada w pa­nikę. Ne­sta, pa­mię­tasz, że w Ma­lakce nie chciała na­wet za­mo­czyć stóp?

– Tak, pod­śmie­wa­ły­śmy się z niej. Ni­gdy nam nie da za­po­mnieć, że prze­żyła jako roz­bi­tek na oce­anie.

– Może się roz­dzie­limy i po­szu­kamy reszty? – pro­po­nuje Betty.

– Tak. Spró­buj zła­pać ja­kąś de­skę. Wi­dzimy się na brzegu – woła Ne­sta i po­zwala, by prąd po­niósł ją da­lej.

– Część dziew­czyn wy­do­stała się na brzeg. Je­śli im się udało, my też damy radę – krzy­czy po ja­kimś cza­sie do po­zo­sta­łych Ne­sta.

No­rah, Ena, John i June przy­łą­czają się do grupy roz­bit­ków pró­bu­ją­cych do­pły­nąć do wy­spy, która na prze­mian po­ja­wia się w ich polu wi­dze­nia, gdy tylko unosi ich fala, i znika, kiedy opa­dają. No­rah pa­trzy na męża i w my­ślach dzię­kuje Bogu za to, że woda jest cie­pła. Tylko tego im bra­kuje, żeby do­stał hi­po­ter­mii.

Silny prąd mocno utrud­nia im prze­miesz­cza­nie się. Mi­jają go­dziny, a oni wciąż są w cie­śni­nie Bangka. June za­sy­pia – z wy­czer­pa­nia lub z po­wodu trau­ma­tycz­nych prze­żyć. Ena przy­trzy­muje ją i po­zwala, by główka dziew­czynki opie­rała się na jej ra­mie­niu. Słońce po­woli za­cho­dzi. Straszny dzień do­biega końca, a wi­docz­ność się po­gar­sza. Są już bli­żej brzegu, wi­dzą ogni­ska pło­nące na plaży, do któ­rej usi­łują do­pły­nąć.

Żadne z nich nie za­uważa tra­twy, do­póki ta ich nie mija. Kilka osób ru­sza w po­ścig. Udaje im się ją zła­pać i przy­trzy­mać. Cią­gną ją w stronę po­zo­sta­łych. No­rah i Ena, le­d­wie żywe z wy­czer­pa­nia, po­ma­gają jedna dru­giej wspiąć się na tra­twę. Tulą się do sie­bie w za­pa­da­ją­cych ciem­no­ściach. Więk­szość osób na po­kła­dzie za­pada w głę­boki sen.

Włó­częga z to­boł­kiem, włó­częga z to­boł­kiem

Je­steś włó­częgą z to­boł­kiem jak ja.

Tak to śpie­wał i wci­skał owcę do za­wi­niątka,

Tyś włó­częgą z to­boł­kiem jak ja...

Za­pada noc. Ne­sta orien­tuje się, że jest sama, ale słowa pio­senki pod­no­szą ją nieco na du­chu. De­ska, któ­rej uchwy­ciła się kilka go­dzin temu, stała się jej no­wym do­mem. Nie ma już siły wio­sło­wać, kła­dzie się i po­zwala, by niósł ją prąd.

Leży na ple­cach i spo­gląda na gwiazdy – te same, na które być może pa­trzą jej krewni i przy­ja­ciele w Au­stra­lii. My­śli o nie­bie, sze­roko roz­po­ście­ra­ją­cym się nad jej ro­dzin­nym pro­win­cjo­nal­nym mia­stecz­kiem w sta­nie Wik­to­ria. Po­dzi­wiała to niebo przez więk­szość ży­cia, wy­obraża so­bie, że jej ro­dzice też się w nie wpa­trują. Pró­buje prze­ka­zać im wia­do­mość.

„Prze­żyję, wrócę do was tak szybko, jak bę­dzie to moż­liwe. Wiem, że nie chcie­li­ście, że­bym je­chała na wojnę. Nie uła­twi­łam wam ży­cia i bar­dzo was za to prze­pra­szam. Obie­cuję, że gdy wrócę, już was nie zo­sta­wię”.

My­śli także o dok­to­rze Ricku, któ­rego po­znała, sta­cjo­nu­jąc na Ma­la­jach. Oboje zaj­mo­wali się tam żoł­nie­rzami alian­tów, któ­rych za­da­niem miało być od­par­cie ja­poń­skiej ar­mii. Pa­mięta pierw­sze słowa, które wy­po­wie­dział do niej le­karz, pa­mięta też ostat­nie. Za­sta­na­wia się, czy udało mu się bez­piecz­nie wy­do­stać z Ma­la­jów i gdzie jest te­raz.

Zgo­dziła się wziąć nocną zmianę za Betty, żeby ko­le­żanka mo­gła pójść na randkę. Zbliża się pół­noc, a Ne­sta prze­mie­rza od­dział, upew­nia­jąc się, że wszy­scy pa­cjenci śpią i jest im wy­god­nie. Kiedy wraca do biurka, żeby uzu­peł­nić no­tatki, pod­cho­dzi do niej le­karz dy­żurny.

– Wszystko w po­rządku, sio­stro Ja­mes? – pyta.

– Śpią jak nie­mow­lęta. Ob­sta­wiam, że wszy­scy zo­staną ju­tro wy­pi­sani – od­po­wiada przy­ci­szo­nym gło­sem Ne­sta. Nie ma co bu­dzić żoł­nie­rzy.

– Tak sio­stra są­dzi? A może chce mnie sio­stra za­stą­pić?

Do Ne­sty do­ciera, co po­wie­działa. Cała pło­nie ze wstydu. Pro­stuje się, ale przy swoim me­trze pięć­dzie­siąt jest dużo niż­sza od le­ka­rza.

– Prze­pra­szam, to było nie­sto­sowne. Uzu­peł­nię za­raz wszyst­kie karty, żeby le­karz z po­ran­nej zmiany mógł się z nimi za­po­znać – duka.

– Nic się nie stało, my­ślę, że ma sio­stra ra­cję. Zwłasz­cza że wszy­scy kon­kret­nie chra­pią. Za­łożę się, że dok­tor Ray­mond się z sio­strą zgo­dzi. Pro­szę usiąść, nie ma sensu tak stać.

– Dzię­kuję, dok­to­rze Bay­ley – mam­ro­cze Ne­sta.

– Mam na imię Ri­chard, ale przy­ja­ciele mó­wią na mnie Rick. Ni­gdy nie spo­tka­łem ni­kogo o imie­niu Ne­sta, mogę za­py­tać, jak to się stało, że je do­sta­łaś?

Ko­bieta się śmieje.

– To wa­lij­skie imię. Uro­dzi­łam się w Wa­lii, moi ro­dzice prze­pro­wa­dzili się do Au­stra­lii, kiedy by­łam mała.

– No tak, to wszystko tłu­ma­czy. W Wa­lii jest wiele nie­ty­po­wych imion, prawda?

– Zga­dza się, Wa­lij­czycy lu­bią pod­kre­ślać swoją od­mien­ność. Ża­den z nich nie chciałby zo­stać po­my­lony z An­gli­kiem.

Rick przy­siada na skraju biurka, od­suwa pa­piery, zerka na od­dział i po­now­nie od­wraca się w jej stronę.

– Czy wolno mi za­py­tać, czym się zaj­mo­wa­łaś, za­nim za­cią­gnę­łaś się na wojnę i tra­fi­łaś tu, na tę samą nocną zmianę co ja?

– No cóż, w du­żym skró­cie: przy­je­cha­łam do Au­stra­lii, kiedy mia­łam osiem lat. Za­miesz­ka­li­śmy w Shep­par­ton.

– To w pół­noc­nej Wik­to­rii, prawda?

– Zga­dza się. Te­ren rol­ni­czy, w głów­nej mie­rze po­kryty sa­dami.

– Mów da­lej.

– Za­wsze wie­dzia­łam, że chcę zo­stać pie­lę­gniarką. Prze­szłam szko­le­nie w szpi­talu kró­lew­skim w Mel­bo­urne.

– To tam pra­co­wa­łaś przed przy­jaz­dem tu­taj?

Ne­sta po­now­nie wy­bu­cha śmie­chem.

– Skądże. By­łam w zu­peł­nie in­nym miej­scu, w Po­łu­dnio­wej Afryce.

– Co ta­kiego? Mu­sisz mi wszystko opo­wie­dzieć. Po­cze­kaj, we­zmę so­bie krze­sło. Na­wia­sem mó­wiąc, masz cu­downy śmiech. Słu­cham go już od wielu ty­go­dni. Chyba nie znam ni­kogo, kto śmiałby się tak czę­sto jak ty.

Po­sta­wiw­szy krze­sło przed biur­kiem, Rick po­chyla się z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Jak już mó­wi­łam, by­łam w Afryce.

– Dla­czego?

– Może dasz mi mó­wić? – Ne­sta upo­mina go z za­wa­diac­kim uśmie­chem.

– Prze­pra­szam! Opo­wia­daj.

– Nie zro­zum mnie źle, uwiel­bia­łam pracę w szpi­talu w Mel­bo­urne, ale chcia­łam ro­bić wię­cej. Chcia­łam wy­ko­rzy­stać moje umie­jęt­no­ści do le­cze­nia, a nie tylko do dba­nia o pa­cjen­tów.

– Czyli chcia­łaś zo­stać le­karką?

– Po­zwo­lisz mi do­koń­czyć?

– Prze­pra­szam.

– Zo­ba­czy­łam ta­kie małe ogło­sze­nie w ga­ze­cie, że ktoś szuka pie­lę­gnia­rek do pracy w ko­pal­niach złota i dia­men­tów w Związku Po­łu­dnio­wej Afryki. Nie mia­łam po­ję­cia, z czym to się wiąże, ale chcia­łam wtedy zaj­mo­wać się czymś po­waż­niej­szym i prze­żyć ja­kąś przy­godę. Wy­sła­łam po­da­nie, zo­sta­łam przy­jęta i wy­je­cha­łam. Za­trud­nili mnie w ko­palni w oko­licy Jo­han­nes­burga.

– Było ciężko?

– Cza­sami na­wet bar­dzo. Wy­padki, osu­wi­ska, za­wa­lone ko­pal­nie, po­bi­cia. Zaj­mo­wa­łam się ura­zami, z któ­rymi nie mia­łam wcze­śniej do czy­nie­nia, a nie za­wsze mie­li­śmy na miej­scu le­ka­rza.

– Czyli ro­bi­łaś to, co było ko­nieczne, i po­dej­mo­wa­łaś różne de­cy­zje, na przy­kład w kwe­stii wy­pi­sa­nia pa­cjen­tów?

Ne­sta znowu się śmieje.

– Coś w tym ro­dzaju. Do­kład­nie. Tak czy ina­czej, spę­dzi­łam tam dwa lata i pew­nego dnia, to była nie­dziela, sie­dzia­ły­śmy...

– My? Kim były po­zo­stałe osoby?

– Och, były tam pie­lę­gniarki z An­glii i Szko­cji, a także miej­scowe, nieco sła­biej wy­szko­lone niż my. A więc: sie­dzia­ły­śmy w po­koju so­cjal­nym i ja­dły­śmy lunch, kiedy jedna z An­gie­lek wzięła ga­zetę, która gdzieś tam le­żała, i prze­czy­tała, że An­glia i Au­stra­lia przy­stą­piły do wojny. Zro­zum, nie do­cie­rało do nas zbyt wiele wia­do­mo­ści ze świata, zresztą więk­szość z nas nie chciała za dużo wie­dzieć. Sku­pia­ły­śmy się na pracy, chcia­ły­śmy zdzia­łać coś do­brego. Od razu wie­dzia­łam, że mu­szę wró­cić do domu, że po­win­nam po­móc swoim ro­da­kom. Trwało to parę mie­sięcy, ale w końcu udało mi się do­stać do Syd­ney i się za­cią­gnąć. No i tra­fi­łam tu­taj. Ty też.

– Lu­bisz przy­gody, sio­stro Ne­sto Ja­mes.

– Dzię­kuję, że za­py­ta­łeś i mnie wy­słu­cha­łeś. Ni­komu o so­bie nie opo­wia­da­łam, tylko sio­strze prze­ło­żo­nej.

– A po­win­naś. Je­stem pe­wien, że ko­le­żanki by­łyby za­fa­scy­no­wane two­imi wy­czy­nami. Nie będę ci dłu­żej prze­szka­dzał, je­śli bę­dziesz cze­goś po­trze­bo­wać, to zaj­rzyj do mnie.

– Do­bra­noc, dok­to­rze.

– Ricku. Przy­ja­ciele mó­wią na mnie Rick.

Ne­sta przy­sy­pia i nie za­uważa plaży, do­póki de­ska, na któ­rej leży, nie ude­rza o brzeg. Nie ma po­ję­cia, ile czasu spę­dziła w wo­dzie. Jest śro­dek nocy, nie ma księ­życa, je­dy­nie gwiazdy rzu­cają słabe świa­tło. Bar­dzo chce jej się pić. Z tru­dem siada i roz­gląda się. Za wą­ską plażą roz­ciąga się czerń dżun­gli. Zsuwa się ze swo­jej pro­wi­zo­rycz­nej tra­twy i na czwo­ra­kach brnie przez wodę, po czym opada na pia­sek. Do­strzega ja­kieś mi­go­ta­nie. To la­tar­nia mor­ska rzuca snop świa­tła na wodę.

Nie­pew­nie wstaje i pro­stuje swoje mie­rzące metr pięć­dzie­siąt ciało, po czym ru­sza w stronę bu­dynku. Do­ciera do wej­ścia i puka.

Drzwi po­woli się uchy­lają. Dwaj Ma­laj­czycy wbi­jają w nią wzrok.

– Pro­szę, czy mogę wejść? – pyta.

Z ich peł­nych kon­ster­na­cji spoj­rzeń wnio­skuje, że jej nie zro­zu­mieli. De­li­kat­nie po­py­cha drzwi, a oni od­su­wają się i wpusz­czają ją do środka. Ne­sta przy­gląda się nie­wiel­kiemu po­miesz­cze­niu. Są tu łóżko, stół, dwa krze­sła i ława za­sta­wiona pod­sta­wo­wymi sprzę­tami ku­chen­nymi.

– Mó­wi­cie po an­giel­sku? – pyta.

– Tro­chę – od­po­wiada je­den z męż­czyzn.

– Ży­je­cie tu?

Męż­czyźni zer­kają na sie­bie i mó­wią coś po ma­laj­sku.

– Żył tu Duń­czyk, nie ma go.

– Ma­cie wodę? Mogę pro­sić o wodę?

Za­nim zdążą od­po­wie­dzieć, drzwi otwie­rają się gwał­tow­nie i do środka wpada dwóch ja­poń­skich żoł­nie­rzy. Ma­laj­czycy aż kulą się ze stra­chu. Żoł­nie­rze, za­sko­czeni wi­do­kiem Ne­sty, pod­no­szą ka­ra­biny i wy­cią­gają ba­gnety, które na­stęp­nie przy­ty­kają pra­wie do jej brzu­cha. Ko­bieta nie re­aguje.

Je­den z Ja­poń­czy­ków opusz­cza broń i po­woli ob­cho­dzi Ne­stę do­okoła, uważ­nie mie­rząc ją wzro­kiem. Ona wkłada prawą dłoń do kie­szeni i spraw­dza, że na­dal ma w niej sto fun­tów. Bank­not jest mo­kry, ale cały. Męż­czy­zna za­uważa ten ruch i gwał­tow­nie ła­pie ją za rękę, zmu­sza­jąc, by ją wy­jęła. Na­stęp­nie od­wraca ją twa­rzą do ściany, po czym za­czyna o czymś roz­ma­wiać ze swoim to­wa­rzy­szem. Obaj śmieją się szy­der­czo. Ne­sta nie za­uważa, że wy­szli, ale na­gle je­den z Ma­laj­czy­ków lekko ją po­py­cha.

– Po­szli. Ty też – mówi.

– Pro­szę, wody.

– Idź, te­raz.

Ne­sta do­staje odro­binę wody, którą łap­czy­wie wy­pija, za­nim męż­czyźni wy­rzucą ją za drzwi. Wy­cho­dzi z la­tarni i po­woli się od­dala. Idzie na skraj plaży, tam, gdzie za­czyna się dżun­gla, i opada na zie­mię pod du­żym drze­wem. Ukryta, leży w ciem­no­ści, cze­ka­jąc na wschód słońca i nowy dzień.

– Tej ropy nie da się usu­nąć – na­rzeka No­rah, trąc skórę.

Słońce wscho­dzi, a No­rah, Ena, John i June, po­dob­nie jak po­zo­stałe osoby na tra­twie, wiercą się, pró­bu­jąc zna­leźć wy­godną po­zy­cję. Rześ­kie po­ranne po­wie­trze wkrótce robi się co­raz cie­plej­sze. Słońce zde­cy­do­wa­nie za szybko za­czyna bez­li­to­śnie pra­żyć. Po ko­lei opusz­czają się do wody, żeby się schło­dzić, cały czas jed­nak trzy­ma­jąc się burty. Są już kosz­mar­nie spra­gnieni.

– Może na lą­dzie czeka na nas go­rący prysz­nic lub ką­piel, z my­dłem i mięk­kimi ręcz­ni­kami – żar­tuje Ena, ale nikt się nie śmieje.

– Jak wa­sze dło­nie? – pyta John.

Obie sio­stry wy­cią­gają po­ka­le­czone ręce i po­zwa­lają mu je obej­rzeć.

– O mój Boże, nie wie­dzia­łam, że je­ste­ście ranne – mówi ja­kaś ko­bieta. – Czemu nic nie mó­wi­ły­ście?

– Nic nam nie bę­dzie, na lą­dzie spró­bu­jemy zna­leźć jedną z pie­lę­gnia­rek, które pły­nęły z nami – od­po­wiada Ena.

Pa­trzą, jak słońce po­woli za­czyna się znowu ob­ni­żać.

– Je­ste­śmy na wo­dzie już od po­nad doby – za­uważa męż­czy­zna. – I przez cały ten czas nie pi­li­śmy.

Wszy­scy milkną.

Naj­pierw sły­szą ryk sil­nika, a do­piero po­tem do­strze­gają zmie­rza­jącą w ich stronę łódź. Nie wie­dzą, kto jest na po­kła­dzie, więc kilka osób zsuwa się do wody.

Łódź za­trzy­muje się obok ko­ły­szą­cej się na fa­lach tra­twy. Sil­nik cich­nie. Na po­kła­dzie sie­dzi dwóch lot­ni­ków. Je­den jest tak młody, że wy­gląda na nie­peł­no­let­niego, drugi może być w wieku Johna.

– Wi­taj­cie, do­brze, że was zna­leź­li­śmy. Je­ste­śmy z RAF-u. Chodź­cie, po­mo­żemy wam prze­siąść się do nas.

Kilka ko­biet za­czyna pła­kać, a męż­czyźni ści­skają dło­nie swo­ich wy­ba­wi­cieli.

– Z któ­rego statku je­ste­ście?

– Vy­ner Bro­oke.

– Och, przy­kro mi. Pro­szę mi naj­pierw po­dać dziew­czynkę – za­rzą­dza star­szy pi­lot, wska­zu­jąc na June, która na­dal kur­czowo trzyma się Eny.

Ta pró­buje się wy­plą­tać z ob­jęć dziecka, ale mała chwyta ją jesz­cze moc­niej i przy­ci­ska bu­zię do szyi Eny.

– June, nie bój się. Po­dam cię temu mi­łemu panu i za­raz się też prze­siądę. Nie martw się.

– Mo­żemy się po­spie­szyć? – wtrąca ja­kaś ko­bieta, pró­bu­jąc wejść na łódź.

– Pro­szę się na ra­zie nie ru­szać, naj­pierw dziecko – upo­mina ją pi­lot.

June po­zwala się prze­nieść, a po chwili po­zo­stałe osoby także się prze­sia­dają. Pi­loci od­py­chają de­li­kat­nie tra­twę, uru­cha­miają sil­nik i kie­rują łódź w stronę lądu. No­rah pa­trzy, jak ka­wa­łek drewna znika w od­dali. Oca­lił ich, wy­ko­nał swoje za­da­nie.

– Ma­cie wodę? – chrypi John.

– Och, prze­pra­szam – od­po­wiada pi­lot i po­daje mu ma­nierkę. – Pro­szę prze­ka­zać da­lej.

John bie­rze łyk, po czym ko­lejne osoby idą w jego ślady, nie za­spo­ka­jają jed­nak pra­gnie­nia.

– Zna­leź­li­ście in­nych roz­bit­ków? – pyta John.

– Nie z Vy­ner Bro­oke.

– Do­kąd nas za­bie­ra­cie?

– Oba­wiam się, że nie mamy zbyt wielu opcji. Do Mun­toku jest bli­sko, wy­sa­dzimy was na przy­stani. Przy­kro mi, ale mu­simy prze­ka­zać was Ja­poń­czy­kom.

Roz­le­gają się okrzyki stra­chu i gniewu. Jak mogą od­dać ich w ręce wroga, tego sa­mego, który znisz­czył ich sta­tek i strze­lał z po­wie­trza do cy­wi­lów?

– A mo­żemy zo­stać z wami? Nie mo­że­cie nas tak po pro­stu zo­sta­wić na pa­stwę Ja­poń­czy­ków – woła z prze­ra­że­niem No­rah.

– Je­ste­śmy oto­czeni. Wpad­nie­cie w po­ważne kło­poty, je­śli ktoś nas zła­pie, a wy bę­dzie­cie z nami. Ża­łuję, ale nie mamy wyj­ścia, więc...

Nie musi koń­czyć. Za­pada ci­sza. Przy­naj­mniej ja­koś do­staną się na ląd.

– Przed nami przy­stań. Mu­simy to zro­bić spraw­nie, wy­sia­daj­cie naj­szyb­ciej, jak się da, że­by­śmy zdą­żyli uciec.

Zwal­niają, zbli­ża­jąc się do miej­sca, w któ­rym cie­śnina za­kręca. Wy­tę­żają wzrok. Wi­dzą długi po­most.

– Szybko, szybko! – Star­szy pi­lot po­ga­nia młod­szego ko­legę, który sie­dzi za ste­rem.

Roz­bit­ko­wie pod­ska­kują, kiedy mo­to­rówka znie­nacka przy­spie­sza. Z głu­chym ło­mo­tem ude­rzają w na­brzeże za­raz przy drew­nia­nej dra­bince.

Star­szy pi­lot zwraca się do jed­nego z młod­szych pa­sa­że­rów.

– Szybko, wy­sia­daj, po­dam ci June. Tak masz na imię, prawda, słonko?

Dziew­czynka przy­ta­kuje.

– Po­mo­żesz naj­pierw jej, a po­tem ko­lej­nym oso­bom. Mu­simy się spie­szyć.

Męż­czy­zna wspina się na po­most, a June idzie za nim, choć ko­lana jej drżą. Jak na swój wiek, jest nad­spo­dzie­wa­nie od­ważna i zde­cy­do­wana. Po­tem wy­siada Ena, po­tyka się na stop­niu. Po tylu go­dzi­nach w wo­dzie nogi się pod nią ugi­nają. Ści­ska mocno dra­binę, a jej po­ra­nione dło­nie prze­szywa ból. Ko­lejne osoby wy­cho­dzą po­spiesz­nie z ło­dzi, gdy na­gle roz­le­gają się krzyki i tu­pot stóp.

– Da­lej, da­lej! – krzy­czy pi­lot, wpy­cha­jąc pa­sa­że­rów na dra­binę.

Gdy tylko ostat­nia osoba ła­pie się stop­nia, An­glicy uru­cha­miają sil­nik. Goni ich grad kul. Do­tarł­szy na przy­stań, Ena, No­rah i John pa­trzą, jak ko­lejni żoł­nie­rze ce­lują w od­da­la­jącą się łódź. Na brzegu jest już mnó­stwo roz­bit­ków. Sie­dzą na wa­liz­kach i pu­dłach i z prze­ra­że­niem ob­ser­wują całą scenę, jakby bali się, że nowo przy­byli zo­staną za­raz za­strze­leni. Łódź RAF-u znika za za­krę­tem. Żoł­nie­rze od­wra­cają się i kie­rują tam, skąd przy­szli, zo­sta­wia­jąc roz­bit­ków z Vy­ner Bro­oke sa­mym so­bie.

– Za­kła­dam, że mu­simy usiąść i po­cze­kać, tak jak wszy­scy – stwier­dza John.

3

Mun­tok, In­do­ne­zjaluty 1942

– Jest tu kto?

Gdy tylko blask słońca roz­ja­śnia ho­ry­zont, Ne­sta wy­co­fuje się głę­biej do dżun­gli. Po­ru­sza się wolno i ostroż­nie, nerwy ma na­pięte jak po­stronki. Wzdryga się na każdy dźwięk. W dżun­gli robi się jed­nak co­raz gło­śniej. W ko­ro­nach drzew bu­szują ptaki, wiatr sze­le­ści li­śćmi, a owady ter­kocą. Jed­nakże te­raz sły­szy ludzki głos, a po­tem ja­kieś char­ko­ta­nie i od­krztu­sza­nie. Wy­daje się, że nie ma ono końca.

– Ktoś tu jest?