Siostra nazisty - Gische Wiktoria - ebook + książka

Siostra nazisty ebook

Gische Wiktoria

4,5

Opis

Brat staje się zdrajcą. Ukochany wrogiem. Ona musi odnaleźć siłę, by stawić czoło wojnie.

Jak dużo można poświęcić dla miłości?

To spotkanie odmieni całe jej życie. Marta, młoda Ślązaczka, podczas nocy sylwestrowej zakochuje się bez pamięci w przystojnym Niemcu. Ich miłość wydaje się bajkowa do czasu wybuchu wojny.

Bez akceptacji rodziny, na przekór wszystkiemu, walczą o swoje uczucia. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że jeden z braci Marty jest zafascynowany nazizmem. Odwraca się od rodziny i angażuje w politykę.

Martą targają skrajne emocje. Z jednej strony bezgranicznie kocha męża, a z drugiej całym sercem pragnie pokoju. Co zrobi? Jak potoczą się losy jej podzielonej przez wojnę rodziny?

Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, pełna sprzeczności opowieść o miłości, tragicznych dylematach i podziałach narzuconych przez historię. Poruszy najgłębsze zakamarki waszych serc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (53 oceny)
35
11
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fzosia60

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna wzruszające książka bardzo polecam
00
Beata_G08

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe, zaskakujące zwroty akcji. Atutem jest epizodyczne pojawienie się bohaterów serii "Kamienica pod irysami". Autorka wyciągnęła też chyba wnioski z poprzednich powieści i nie uszczęśliwiała na siłę historiami budowli i innych obiektów, w tej powieści zachowała stosowny umiar. Gratulacje!
00

Popularność




© Wydawnictwo WAM, 2022

Opieka redakcyjna: Agnieszka Ćwieląg-Pieculewicz

Redakcja: Katarzyna Onderka

Korekta: Monika Karolczuk, Maria Armatowa

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcia na pierwszej stronie okładki: © Serg Zastavkin/Shutterstock

Skład: Lucyna Sterczewska

ePub e-ISBN: 978-83-277-3325-2

Mobi e-ISBN: 978-83-277-3326-9

MANDO

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

www.wydawnictwomando.pl

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255 • faks 12 62 93 496

e-mail: [email protected]

Siemianowice Śląskie, nieopodal parku Pszczelnik, grudzień 2012

W powietrzu unosiła się atmosfera wyczekiwania na nadchodzące coraz szybciej święta Bożego Narodzenia, bo chociaż był dopiero początek grudnia i na jutro przypadała Barbórka, to świat już ustroił się malowniczo w urocze, wręcz bajkowe iluminacje świetlne, a w ludzi wstępowała otucha, spokój i radość.

Starsza pani siedząca na wózku inwalidzkim spoglądała na migoczące gwiazdki zamontowane przedwczoraj na przydrożnych lampach. Świat spowijał się jesienno-zimową szarością. Na niebie zaroiło się od ciężkich, pękatych chmur, które nie zwiastowały niczego dobrego.

Wzrok staruszki spoczął na wyczyszczonej szybie. Zaledwie wczoraj wszystkie okna w domu spokojnej starości, w którym przebywała od kilku lat, nabrały prawdziwego błysku.

– Może się ktoś pukać w czoło, że już glancujemy okna, ale w grudniu to wiadomo, im szybciej, tym lepiej, prawda, pani Marto? – Pani Krystynka sprzątająca tu od bardzo dawna jak zwykle nie czekała na odpowiedź. – Bo kto to może wiedzieć, kiedy mróz przyciśnie. A jak to myć okna, jak mrozik jest? To lepiej wcześniej niż wcale, no nie? Bo kto to widział czorne okna na święta zostawić? Mnie się wcale nie widzi, że tu gardin nie ma, ale już można na to machnąć ręką, bo komu by się chciało wieszać je we wszystkich oknach? No, ale skoro tak bez gardin, to tylko wypucowane, pra? – I tak trajkotając, czyściła kolejne szyby, przyglądając się im z każdej strony, czy aby nie zostawiła smug.

Patrzyła zatem Marta teraz na te wyglancowane okna i chcąc nie chcąc, mimowolnie uśmiechała się pod nosem.

– O, widzę, że mamy dziś dobry humor? – Kojący głos Moniki, jednej z ulubionych pielęgniarek Marty, zabrzmiał tuż obok staruszki. – Cóż tak panią rozbawiło?

– Przyglądam się tym wypucowanym szybom i tym ciężkim od deszczu chmurom, bo śniegu z tego nie będzie, proszę mi wierzyć. Wiem, co mówię, swoje lata mam. – Marta zamilkła na chwilę. Zerknęła na pomarszczone, trzęsące się nieco palce, którymi poruszyła. – Jak nic za trzy miesiące będzie dziewięćdziesiąty piąty krzyżyk. – Pokiwała głową.

Monika nie przerywała. Znała panią Widemann zbyt dobrze, żeby ją poganiać.

Marta Widemann była bodajże jednym z trzech mieszkańców domu starców, których umysł był wciąż ostry niczym brzytwa.

– Wracając do tych szyb, przypomniałam sobie słowa mojej matki, która zawsze mawiała, że jak chcesz deszczu, to umyj okna.

Monika zaśmiała się cicho.

– Faktycznie. Święte słowa. Pani mama miała rację. Chyba zawsze, jak tylko umyję okna, a nienawidzę tego robić, to najpóźniej na drugi dzień pada deszcz. – Pielęgniarka podeszła bliżej. – Położy się pani na krótką drzemkę przed kolacją?

Marta skinęła głową. Miała swój dzienny rytuał. Zawsze po południu kładła się na dwie godzinki, żeby dać odpocząć oczom. Potem kolacja, jakieś wiadomości, czasami film w głównej sali, na który zazwyczaj patrzyła w towarzystwie opiekunów, ponieważ pozostali mieszkańcy kładli się spać z kurami i z kurami wstawali.

– Bo to starzy ludzie są – kwitowała Marta, patrząc, jak spieszą do łóżek.

Nie, ona nigdy nie położyłaby się spać przed 21.00. O tym, że nie jest typową staruszką, Monika przekonała się już pierwszego dnia jej pobytu, kiedy to właśnie zaraz po kolacji chciała zaprowadzić Martę do pokoju.

– Kochanie, może wyglądam na pomarszczoną, ale zapewniam cię, że nie jestem stara. A tak wcześnie spać chadzają tylko małe dzieci i starzy ludzie. Teraz jedź do pokoju telewizyjnego i poszukaj jakiegoś dobrego filmu. Tylko żadnego nudziarstwa.

I tak Marta stała się wyjątkiem potwierdzającym regułę, że nie wszyscy staruszkowie to starzy, męczący tetrycy narzekający na świat, młodych ludzi i życie, które im się nie udało.

****

Otworzyła oczy. Otaczała ją nieprzenikniona czerń. Wytężyła wzrok, chcąc przebić się przez tę gęstą, mroczną zasłonę. W uszach słyszała szum szybciej krążącej krwi. Skronie pulsowały, a koszula nocna unosiła się na klatce piersiowej w rytm bijącego serca. Na chwilę wstrzymała powietrze w płucach. Chciała wsłuchać się w ciszę. Nie mogła sobie pozwolić, żeby cokolwiek ją rozpraszało. Nawet jej własny oddech.

Nasłuchiwała niczym królik siedzący w trawie. Drżała jak on.

Czy to z emocji? Czy z zimna? A może ze strachu?

Po chwili do jej uszu dotarł charakterystyczny dźwięk. Szybki, przyspieszony, urywany oddech wystraszonego człowieka.

– Nie śpisz?

Wzdrygnęła się przerażona. Omal nie krzyknęła na głos. Nagle wypowiedziane słowa, nawet szeptem, tak cichym, że ledwo słyszalnym, w panującej martwej ciszy wybrzmiały jak najgłośniejsze wiwaty.

– Nie – odparła.

Ruch obok wskazywał, że osoba siedząca nieopodal przysunęła się bliżej. Kilka sekund później poczuła dłoń Zosi na swoim ramieniu.

– Ciiii – wyszeptała. – Wydawało mi się, że coś usłyszałam.

Siedziały w ciszy. Tuż obok siebie, sparaliżowane strachem. Marta zamrugała powiekami, pod którymi zbierały się łzy bezsilności. Chciała się rozpłakać. Skulić. Wtulić w ramiona mamy, którą kilka dni temu zostawiła w domu, w Siemianowicach. Uciekała jak tchórz. Ona, Jorg i Zosia. Rozdzielili się niedawno.

– Nie idź! – Marta krzyczała do oddalającego się brata. – Nie możesz nas zostawić!

Ale Jorg nie odpowiadał. Nie odwrócił się. Nie zatrzymał.

Ruszył w kierunku Opola. Ruszył po kobietę, którą kochał.

Ona i Zosia zostały same. Nie na długo. Udało im się dołączyć do innych uciekających. W większej grupie raźniej. Wczoraj spali w opuszczonej, zbombardowanej szkole. To tam znalazła dwie powieszone kobiety. Matkę i córkę. Kilka chwil później dowiedziała się, że powiesiły się same. Wolały śmierć niż życie z piętnem zgwałconej, sponiewieranej.

A teraz znalazły się tu, w kolejnym opuszczonym domu.

Same.

Ona i Zosia.

– Boję się – szepnęła Zośka.

Marta siedziała cicho. Wciąż nasłuchiwała. Była przerażona. Gorączkowo zastanawiała się, co zrobią, jeżeli usłyszą odgłos ciężkich męskich kroków. Nie chciała się rozpraszać, dlatego milczała, co jakiś czas wstrzymując oddech. Pragnęła w ten sposób sprawić, żeby panująca wokół nich cisza była jeszcze głębsza.

I wtedy nagle ktoś szarpnął ją za ramię. Nie potrafiła się powstrzymać. Wrzasnęła na całe gardło. Krzyczała i krzyczała, chcąc wyrwać się z rąk intruza. Chciała go uderzyć, ale otaczająca ją ciemność uniemożliwiała zlokalizowanie napastnika.

– Pani Marto! – Monika potrząsała nią coraz mocniej.

Do pokoju pani Widemann sprowadziły Monikę jęki staruszki. Najpierw Marta pojękiwała cichutko. Potem coraz głośniej. Coś mówiła. Jej twarz wykrzywił grymas przerażenia. Zaczęła się kręcić. Na czole wystąpiły kropelki potu.

Monika zareagowała. Podeszła do jej łóżka i delikatnie dotknęła ramienia. Starsza pani odsunęła się gwałtownie, ale wciąż nie ­otworzyła oczu. Zamiast tego zaczęła jeszcze bardziej się szamotać. Monika odniosła wrażenie, że kobieta z nią walczy.

Walczy zaciekle i z pełną determinacją. Dlatego wstrząsnęła nią mocniej, gwałtowniej, a w końcu krzyknęła prawie na całe gardło:

– Pani Marto! Proszę się obudzić.

No i poskutkowało. Widemannowa otworzyła oczy. Wciąż jeszcze zamglone i otumanione koszmarem, który trawił jej umysł podczas snu.

– Przepraszam, że obudziłam panią tak gwałtownie, ale śnił się pani jakiś koszmar. Dobrze się pani czuje?

– Napiłabym się czegoś – odparła drżącym z emocji głosem.

W oczach widać było strach i łzy. Monika podała jej szklankę z gorzką, mocną herbatą, za którą Marta przepadała. Musiała przytrzymać rękę staruszki, która dygotała niczym osika. Pielęgniarka przyglądała się swojej podopiecznej uważnie. Przysiadła na brzegu łóżka.

– Chce pani o tym porozmawiać? – zapytała.

W pokoju zapadła cisza.

– Śnię ten sen od tylu lat. Powraca co jakiś czas jak zły szeląg. – Słowa Marty brzmiały dziwnie. Złowrogo. Monika czekała, aż jej podopieczna zacznie opowiadać.

Od dawna pragnęła dowiedzieć się czegoś na temat Marty Widemann. Przeczuwała, że życie tej kobiety było intensywne, niezwykłe i interesujące. Ale jakoś nigdy nie miała odwagi zapytać. Podjąć temat. Aż do dziś, dlatego siedziała jak trusia, nie chcąc niepotrzebnym gestem czy słowem zburzyć atmosfery sprzyjającej wspomnieniom.