Sezon na zbrodnie - Agnieszka Pruska - ebook + książka

Sezon na zbrodnie ebook

Agnieszka Pruska

4,8

Opis

Sezon na zbrodnie jest zawsze!  

Maciej Gromski odkrywa w sobie detektywistyczną żyłkę, gdy w przypadkowym hotelu znajduje zwłoki. A gdy jeszcze dziadek poprosi go o odszukanie zaginionej kobiety, jego talent do pakowania się w kłopoty rozwinie się w pełni. Maciej wyrusza w niebezpieczną trasę. Kogo na niej spotka? Z jakimi tajemnicami będzie miał do czynienia?  

„Sezon na zbrodnię” to wciągająca historia kryminalna, pokazująca, że mordercy nie miewają urlopów ani przerw świątecznych.

Agnieszka Pruska – powieściopisarka i animatorka kultury. Specjalizuje się w policyjnych kryminałach, choć nie stroni od powieści czy opowiadań lżejszego kalibru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 574

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwaWil

Nie oderwiesz się od lektury

Ciągle kogoś mordują, a wszystko trafia na jednego człowieka😄
00
Mike781

Nie oderwiesz się od lektury

Polecane Mam ochotę na ciąg dalszy.
00

Popularność




Copyright © Oficynka & Agnieszka Pruska, Gdańsk 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie pierwsze w języku polskim, Gdańsk 2023

Opracowanie redakcyjne: zespół

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: © Anni Roenkae/pexels

© Enric Cruz López/pexels

© Francesca Zama/pexels

© Mariusz Knieja/pexels

ISBN 978-83-67204-94-1

www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

LIPCOWY DUSICIEL

Maciej Gromski po raz kolejny przekonał się, że rzeczy martwe bywają złośliwe. Było późne popołudnie, wracał do Gdańska z branżowej konferencji na północy Polski i miał do przejechania jeszcze prawie dwieście kilometrów, gdy samochód odmówił współpracy. Po prostu stanął i nie miał ochoty ruszyć. Gromski włączył światła awaryjne i przez chwilę siedział w bezruchu. Na dworze lało. Dookoła był las. Pod maskę mógł sobie zaglądać zgoła do upojenia, i tak przecież nic nie wymyśli, pewnie poszła elektronika. Nie wyglądało to najlepiej. Spróbował uruchomić auto jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze. Nic z tego. Sprawdził, jak daleko jest najbliższe miasteczko. Trzydzieści kilometrów nie napawało optymizmem. Oderwał wzrok od komórki, gdy zorientował się, że zatrzymuje się za nim jakiś samochód. Po chwili do Gromskiego podszedł mężczyzna w kurtce przeciwdeszczowej.

– Coś się stało?

– Owszem. Ale to ani koło, ani hamulce, a reszty sam nie zgadnę. Wie pan, gdzie jest najbliższy warsztat?

– We wsi, jakieś pięć kilometrów stąd. I to całkiem niezły, bo mamy tu dużo turystów, którzy przeważnie nie jeżdżą starymi golfami. Kumpel musiał się wyspecjalizować w lepszych wózkach. Hamulce ma dobre?

– Tak.

– To mogę pana zaholować za stówkę.

Stówa nie majątek i Maciej z zadowoleniem przystał na tę propozycję. Po dwudziestu minutach byli pod warsztatem.

– Dzisiaj to nawet nie zerknę – zastrzegł od razu mechanik. – Ale jutro, tak koło południa, zobaczę, co się stało, i dam panu znać. Ma się pan gdzie zatrzymać?

– Nie.

– Tu niedaleko jest taki ośrodek nad jeziorem. Pada, to pewnie mają jakieś miejsca. Syn pana podrzuci, co ma pan w deszczu iść.

Wieczorem, zamiast we własnym domu, Gromski znalazł się w położonym w lesie, tuż obok jeziora, ośrodku wypoczynkowym. Plany na najbliższe dni wzięły w łeb, ale najwyżej będzie miał kilka dni niespodziewanego urlopu. Byłoby znacznie gorzej, gdyby nadal tkwił na szosie. W deszczu. W unieruchomionym samochodzie. Gdy wysiadał z toyoty syna właściciela warsztatu, przemoczył sobie buty, wpadając po kostki w kałużę. Zaklął pod nosem i obładowany bagażami pokłusował w stronę recepcji. Miał szczęście, wolny był niewielki domek typu „Brda”.

Rano nadal padało i Gromski, oprócz krótkiego wypadu na śniadanie i do ośrodkowego sklepiku po kawę i herbatę, siedział na zadaszonej werandzie. Zrobił prasówkę, czytał i z nudów obserwował, co się dzieje w ośrodku. Ludzie najczęściej przemykali od budynku do budynku i tylko wędkarze obładowani sprzętem szli w stronę jeziora. W pewnym momencie w zasięgu wzroku Macieja pojawiła się para w jasnoniebieskich okryciach. Po chwili dołączyły do nich jeszcze dwie osoby: kobieta w różowej kurtce i mężczyzna w seledynowej. Czekali, pewnie ktoś się spóźniał. Po kilku minutach do grupy dołączyła „czerwona kurtka” i Maciej uśmiechnął się lekko. Trzech mężczyzn i dwie kobiety tworzyło barwną plamę na tle deszczowej szarości. Mieli koszyki, więc na pewno wybierali się na grzyby. Słusznie, ile można siedzieć bezczynnie, tym bardziej że w tej chwili jedynie mżyło. Gromski uznał, że nie musi czekać na telefon od mechanika, tkwiąc cały dzień w domku, i też postanowił się przejść. Las odpadał, chociaż lubił samotne długie spacery. Po prostu nie miał kaloszy, na konferencje zabiera się przecież inne ciuchy niż na wyjazd nad jezioro. Postanowił obejrzeć ośrodek i zejść nad jezioro.

Ośrodek przypominał mu te, w których już był. Budynek główny z restauracją, kawiarnią i pokojami dla gości oraz rozrzucone po dosyć sporym terenie różnej wielkości domki. Wyszedł za bramę i rozejrzał się. Droga biegła od wsi i niknęła gdzieś pośród drzew. Do jeziora schodziło się w dół po trawie, szeroką przecinką między drzewami. Od razu zauważył, że ośrodek nie oferuje gościom jedynie dostępu do wody, ale zadbał też o sprzęt wodny. Do jednego z pomostów przycumowane były dwie łodzie i niewielka żaglówka, na brzegu leżały kajaki, a obok, wtulony w las, stał całkiem spory budynek, prawdopodobnie miejsce, gdzie jest przechowywany sprzęt. Gromski wszedł na pomost i z lekkim żalem spojrzał na jezioro. Gdyby pogoda była inna, już by pływał. Gdzieś za sobą usłyszał głosy.

– Mówię wam, to było gdzieś tutaj! – upierała się kobieta.

– Wydaje ci się, nie przy samym ośrodku! – zaprotestował mężczyzna.

– Zdecydujcie się! – zażądała „czerwona kurtka”. – Poprzednio znaleźliśmy chyba z dziesięć, głupio zapomnieć gdzie.

– To Jacek znalazł te prawdziwki.

– Ale nie ma go. Przypomnijcie sobie – poprosiła druga kobieta, ta w jasnoniebieskiej kurtce.

– Jacek woli ryby niż grzyby. Dzisiaj rano też widziałem, jak wypływa łodzią – wyjaśnił jej mąż.

– On ucieka od Aśki – roześmiał się któryś z mężczyzn.

Grzybiarze. Maciej odwrócił się tak, żeby ich lepiej widzieć. Chodzili wśród drzew koło hangaru na łodzie i przeszukiwali każdy metr podłoża. Ciekawe, czy coś znajdą.

Obejrzał żaglówkę, zrobił kilka zdjęć kaczkom, zerknął z bliska na stan kajaków i zauważył, że drzwi do hangaru są otwarte. Może ktoś zapomniał zamknąć? Postanowił skorzystać z okazji i sprawdzić, jaki sprzęt, oprócz tego na brzegu, można wypożyczyć. Wszedł do środka i rozejrzał się z ciekawością. Kajaki, łodzie, rowery wodne, zwykłe rowery i osprzęt. Nagle wzrok Gromskiego przyciągnęło coś czerwonego wystającego zza łodzi. Zaintrygowany podszedł bliżej. I stanął jak wryty. Na betonowej podłodze, twarzą w dół, leżał facet w czerwonej kurtce. Co mu się stało? Przecież przed chwilą rozmawiał na zewnątrz ze znajomymi.

Maciej ukląkł i ostrożnie odwrócił mężczyznę na wznak. Spojrzały na niego nieruchome oczy. Szybko poszukał oznak życia, ale nie było już żadnych. Mężczyzna nie żył. Zszokowany Gromski dopiero teraz zauważył na jego szyi krew. Niedużo, bo pochodziła z otarcia. Dziwne. Skaleczenie biegło wzdłuż całej szyi i niknęło gdzieś z tyłu. Nie trzeba było być specem, żeby nasunęło się natychmiastowe skojarzenie. Ktoś go udusił, i to nie rękoma. Maciek przez chwilę stał jak sparaliżowany, a potem wyszedł z hangaru i sprawdził, czy znajomi nieboszczyka są w pobliżu. Byli, słyszał ich.

– Halo, proszę mi pomóc! – ten okrzyk wydał mu się najbardziej odpowiedni. – W hangarze!

Stał w drzwiach budynku i miał nieprzyjemne uczucie, że gdzieś w pobliżu ukrywa się morderca, który go obserwuje. Z hangaru dobiegł cichy dźwięk i Maciek wzdrygnął się przestraszony. Zaraz jednak uświadomił sobie, że głupotą ze strony mordercy byłoby, gdyby został w pobliżu ofiary. Pewnie to były myszy albo inne małe stworzenia.

– O co chodzi? – Jako pierwszy pojawił się mężczyzna w jasnoniebieskiej kurtce.

– Niech pan pójdzie za mną.

Maciej poprowadził go w głąb hangaru i zatrzymał się przy nieboszczyku.

– O Boże, co mu się stało?

– Nie żyje – odpowiedział zszokowany Gromski.

– Na pewno? Bo może trzeba go reanimować? Ja umiem.

– Niestety na pewno.

– Hej, gdzie jesteście? – W drzwiach budynku pojawiła się druga jasnoniebieska kurtka. – O Boże, to Janusz! Co mu jest? – Kobieta chciała rzucić się na ratunek zmarłemu, ale mąż ją powstrzymał.

– Nie pomożesz mu. Nie żyje.

– Ale jak to? Przecież… Przecież przed chwilą rozmawialiśmy z nim, nic mu nie było.

Oszołomiona kobieta patrzyła na zwłoki. Jeszcze nie dostrzegła śladów na szyi. Jej mąż zauważył je jednak i spojrzał zaskoczony na Gromskiego. Maciej skinął głową.

– Co się stało? – Do hangaru weszła druga kobieta, chwilę potem jej mąż. – O Boże, dlaczego on tak leży? Nie rusza się!

Wszyscy reagowali podobnie. Niedowierzanie. Szok. Bezradność. Przestrach. Ślady na szyi mówiły same za siebie, mężczyzna nie zmarł śmiercią naturalną, trzeba było wezwać policję. Widząc skamienienie przyjaciół nieboszczyka, Gromski zaczął działać. Dodzwonił się bez problemu, zdał relację, a w odpowiedzi usłyszał, że wszyscy mają zostać tam, gdzie są. Za pół godziny powinna przyjechać policja.

– My się nie znamy – stwierdził rzecz oczywistą mężczyzna ubrany na niebiesko. – Tomasz Drozdowski, a to moja żona Karolina.

– Maciej Gromski.

– Lewandowski.

– Renata Lewandowska.

– A znalazł pan Janusza Balceraka.

Dziwnie brzmiała ta uprzejma wymiana zdań nad nieboszczykiem, ale wszyscy byli w szoku, a przedstawienie się jest takie znane, bezpieczne i odruchowe.

– Może zamknąć mu oczy? Ciarki mi chodzą po plecach, jak tak patrzy w przestrzeń – wzdrygnęła się Lewandowska.

– Nie można ruszać zwłok – wyjaśnił Maciej.

– To chociaż nie stójmy tak nad nim – poprosiła Drozdowska.

Wyszli z hangaru i stali w milczeniu. Kobiety przytuliły się do mężów, szukając pocieszenia w ich ramionach. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że policja potraktuje ich jak podejrzanych, i nie czuli się komfortowo.

– Wolałbym gdzieś indziej czekać na przesłuchanie – powiedział półgłosem Drozdowski.

– Biedny Janusz – westchnęła Lewandowska.

Gromski nie brał udziału w rozmowie. Patrzył i słuchał. Przed chwilą dotarło do niego, że nie jest wykluczone, że Balceraka zamordowało jedno z jego przyjaciół. Nie widział nikogo innego w pobliżu. Pomost był pusty, nawet żadna łódź nie przepływała w pobliżu. Poza tym, czy mężczyzna nie byłby ostrożny, gdyby spotkał kogoś obcego? Nie, chyba jednak nie. Przecież na widok nieznajomego nikt nie ucieka w popłochu ani nie wzywa pomocy. Raczej wymienia pozdrowienie i idzie w swoją stronę. Właśnie! Ten, kto zabił, nie narobił przy tym hałasu. W pobliżu było pięć osób i nikt nie usłyszał niczego niepokojącego. A w hangarze też nie było już nikogo. Kiedy morderca zdążył wyjść? Myśli Macieja znowu powędrowały ku znajomym Balceraka. Czy zabiło jedno z nich, czy ktoś obcy, kto skorzystał z sytuacji, że mężczyzna odłączył się od grupy?

Gromski zauważył, że po pierwszym szoku i bezładnie wymienianych zdaniach Lewandowscy i Drozdowscy zamilkli i tylko od czasu do czasu popatrują na siebie niepewnie. Zapewne doszli do takich samych wniosków. I na pewno musieli rozważać, czy to przypadkiem nie Gromski zabił. Wszyscy czuli się nieswojo i byli boleśnie świadomi, że kilka metrów dalej, w hangarze, leżą zwłoki mężczyzny, z którym rozmawiali niespełna pół godziny wcześniej.

Policja przyjechała po wlokącej się w nieskończoność godzinie.

– Komisarz Mieszkowski. Dzień dobry. Kto z państwa znalazł zwłoki? – Pulchny i łysy pięćdziesięciolatek nie bawił się w długie wstępy.

– Ja – przyznał się Gromski.

– To poproszę pana tu na bok, a państwa zeznania spisze aspirant.

Po przesłuchaniach przez policję zostali zwolnieni i mogli wrócić do ośrodka. Przez chwilę szli pogrążeni w myślach, ale potem zaczęli rozmawiać o tym, o co pytała ich policja. Wszystkich o to samo: co robili od momentu wejścia w las do chwili, gdy przybiegli zaniepokojeni wezwaniem Gromskiego.

– Nie chcę pana straszyć, ale pewnie jest pan pierwszym podejrzanym – powiedział Lewandowski, spoglądając na Macieja.

– Wiem, ale mam nadzieję, że szybko mnie wykluczą. Nie znam go, przyjechałem wczoraj wieczorem i nie miałem wcześniejszej rezerwacji, to łatwo sprawdzić.

– Tak pan nagle tu trafił? – zainteresował się Drozdowski.

– Samochód mi się zepsuł.

Maciej opowiedział o awarii auta, warsztacie i obietnicy, że mechanik dzisiaj sprawdzi, co się zepsuło. Planował to na dwunastą, ale wiadomo, jak to jest. Wszyscy pokiwali głowami ze zrozumieniem, a Maciej wrócił do aktualnego tematu.

– Mają nas potem przesłuchać w ośrodku – przypomniał.

– Przecież nic nie wiemy!

– Na pewno sądzą, że to jedno z nas – podtrzymał swoją teorię Lewandowski.

– Zwariowałeś? Po cholerę mielibyśmy mordować Janusza? – oburzył się Drozdowski.

– Nie mam pojęcia. Słuchajcie, a może ktoś go chciał okraść? Janusz stawiał się i oberwał? Chociaż chyba nie, kto chodzi do lasu z czymś wartościowym?

– Chyba wszyscy mają przy sobie komórki – zauważył Gromski.

– Ale żeby aż zabić za telefon?

Nowi znajomi Gromskiego najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy, jak niewiele czasem potrzeba, żeby zabić. Maciek wiedział, bo jego siostra była policjantką, komisarzem w gdańskiej dochodzeniówce. Niejeden wieczór przegadali na temat zbrodni, motywów i ciekawych przypadków, przy których pracowała Weronika.

– Ale co on robił w hangarze? – zaciekawiła się Drozdowska. – Przecież nie mieliśmy w planach wypożyczenia łodzi.

– Może chciał coś sprawdzić? Na przykład… – zaczęła Lewandowska i zamilkła.

Nikomu nie przychodziło do głowy, co Balcerak mógłby sprawdzać przy łodziach czy rowerach wodnych, szczególnie że wybrali się na grzyby. Gromskiemu nasunęła się jedna prawdopodobna odpowiedź. Balcerak zobaczył kogoś i wszedł za nim do budynku. Pytanie tylko po co. Może ten ktoś robił coś podejrzanego? Ale w biały dzień?

Po rozstaniu z poznanymi w tak drastycznej sytuacji wczasowiczami Maciej wrócił do swojego domku i od razu zadzwonił do mechanika. Niestety, jego samochód jeszcze czekał w kolejce. Gromski przez chwilę zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby oddać wóz do naprawy w warsztacie w miasteczku, ale szybko porzucił ten pomysł. Nie miał żadnej gwarancji, że tam będzie szybciej. Zresztą tak naprawdę nigdzie mu się zbytnio nie śpieszyło. Prowadził własną firmę, wszystkie prace mógł zaplanować stąd, popracować też, był informatykiem. Laptopa miał ze sobą, a internet działał tu całkiem nieźle. Poza tym niedługo zaczynał urlop i w związku z tym nie zaangażował się osobiście w nowy projekt. Za to zupełnie nieoczekiwanie został zamieszany w morderstwo. Co prawda nie znał Balceraka, ale to on go znalazł. To było pierwsze spotkanie Gromskiego ze zbrodnią i… czuł się zaintrygowany. Trochę zaskoczyło go, że jest bardziej zaciekawiony niż zszokowany zabójstwem, ale uznał, że wpływ na to zapewne ma fakt, iż nie jest związany z ofiarą. Postanowił, że potem zadzwoni do Weroniki i o wszystkim opowie. Na razie jednak siedział na werandzie z kubkiem kawy w ręce i rozważał sposób morderstwa. Uduszenie za pomocą czegoś cienkiego wydawało mu się dosyć trudne, bo wymagało bezpośredniego kontaktu. Gdyby sam miał kogoś zabić, to na pewno w jakiś inny sposób. I jeszcze jedno. To nie była zbrodnia w afekcie, bo wtedy zabójca użyłby własnych rąk lub czegokolwiek, co znajdowało się w hangarze. Wiosłem, drewnianym kołkiem, łopatą czy kluczem francuskim bez problemu można było kogoś uderzyć w głowę, a na pewno było tam więcej tego typu przedmiotów. A jednak morderca udusił Balceraka. Linkę musiał ze sobą przynieść, ale była to broń, którą łatwo można schować do kieszeni. Zaraz, chwileczkę, przecież w hangarze na pewno było sporo różnego rodzaju lin. Maciek spróbował sobie przypomnieć wnętrze budynku. Tak, były tam liny. Ale, o ile mógł to ocenić, zbyt grube, żeby pozostawić tak cienki ślad na szyi Balceraka. Policja na pewno to sprawdzi. Szczerze mówiąc, nie zazdrościł im, bo zapewne również część wczasowiczów miała rozmaite linki i sznurki, na których można rozwiesić mokre ciuchy lub kapoki. Gromskiego zastanawiały jeszcze dwie rzeczy: czy do takiego duszenia potrzeba dużo siły i czy mogła to zrobić osoba niższa od Balceraka?

Zadzwonił do siostry, opowiedział ze szczegółami, co się stało, i czekał na jej reakcję. Pierwszą było: tylko się nie wtrącaj, to sprawa policji. Dopiero potem zaczęli rozmawiać o morderstwie. Według Weroniki komuś niższemu od Balceraka trudno by było udusić go w ten sposób.

– I weź pod uwagę, że zapięta wysoko pod brodę kurtka praktycznie wykluczyłaby taki sposób morderstwa.

– Myślałem już o tym. Ale on był rozpięty, a to pewnie uprościło sprawę.

– A właśnie, kurtki. Powiedz coś o kolorach – poprosiła Weronika.

– Wszystkie jaskrawe. Balcerak miał czerwoną, Lewandowska różową, jej mąż seledynową, a Drozdowscy jasnoniebieskie.

– To nie są kolory sprzyjające dyskretnemu morderstwu. Z daleka rzucają się w oczy.

– Zawsze jednak morderca mógł zdjąć kurtkę, a potem ją założyć – Gromski zaproponował rozwiązanie.

– Mógł. Prościej jednak byłoby ubrać się w coś ciemnego.

– A co sądzisz o tym, że nikt nic nie słyszał?

– Nie musieli krzyczeć, a ściany hangaru, nawet cienkie, stłumiły ciche dźwięki. A może morderca niepodziewanie zaszedł ofiarę od tyłu? Masz coś jeszcze? Bo mi tu przytupują, w pracy jestem.

– Nie, ale…

– Dobra, w razie czego potem pogadamy.

Gromski pomyślał, że morderca nie mógł liczyć na to, że nikt go nie usłyszy, bo na podłodze hangaru leżały liście i jakieś inne śmieci. Atak musiał wyglądać inaczej.

Ponieważ zbliżała się pora obiadowa, Maciej postanowił przy tej okazji sprawdzić, co o morderstwie mówią wczasowicze. Wiedział, że większość z nich spotka w restauracji lub jej pobliżu. Nie padało i stoliki pod parasolami kusiły, żeby usiąść przy nich z piwem w ręku.

Policja przyjechała do ośrodka po siedemnastej i od razu zabrała się za przesłuchania. Znajomi Balceraka i Gromski poszli na pierwszy ogień. Maciej żałował, że nie słyszy, o co policjanci wypytują innych, ale miał nadzieję, że większość ludzi ma podobne odczucia i chętnie będzie dzieliła się wrażeniami.

Nie mylił się. Do późnego wieczora ośrodek aż huczał o plotek, rozmaitych teorii i spekulacji. Gromski głównie słuchał i gromadził informacje. Tych istotnych na razie było jak na lekarstwo. Po dwudziestej zadzwonił mechanik i powiedział, że nie udało mu się jeszcze sprawdzić, co szwankuje w samochodzie. Obiecał, że zrobi to następnego dnia do południa.

Było jeszcze bardzo wcześnie, gdy jakiś dźwięk obudził Gromskiego. Zerknął na zegarek, szósta. Już chciał odwrócić się na drugi bok i dalej spać, gdy usłyszał, że tuż przy jego domku ktoś rozmawia. Głośno. A właściwie jedna osoba mówiła, drugiej nie było słychać. Jeszcze do niedawna zignorowałby to, ale dzisiaj wszystko nabierało od razu innego znaczenia. Kryminalnego i podejrzanego.

Szybko ubrał się i wyszedł na zewnątrz. Ostrożnie, prawie przytulony do ściany domku, obszedł go i wychylił się zza rogu. Zdążył w ostatniej chwili. Zobaczył już tylko jedną osobę, mężczyznę, który szybkim krokiem szedł w stronę wyjścia z ośrodka. Gdyby miał przy sobie sprzęt wędkarki lub koszyk na grzyby, Maciek uznałby, że właśnie po to wstał tak wcześnie. Nic jednak nie niósł. Zaintrygował Gromskiego na tyle, że zamknął domek i poszedł za nim.

Śledzony osobnik po opuszczeniu ośrodka chwilę szedł drogą w stronę wsi, a potem skręcił pomiędzy drzewa. Las był gęsty i Maciej musiał omijać krzaki i uważać na leżące wszędzie mniejsze i większe gałęzie. Trudno było poruszać się sprawnie i cicho, jednocześnie nie tracąc z oczu mężczyzny. Udało mu się przejść mniej więcej kilometr, gdy nagle potknął się o gałąź i wylądował na ziemi. Narobił przy tym sporo hałasu i nieznajomy odwrócił się zaniepokojony. Maciek leżał w miejscu, w którym upadł, i nie ruszał się. Widok na mężczyznę przysłaniały mu paprocie i nie był w stanie przyjrzeć mu się dokładnie. Śledzony, najwyraźniej uspokojony tym, że nikogo nie zobaczył, ruszył dalej. I zniknął Gromskiemu z oczu.

Okazało się, że las przecina wąwóz zarośnięty drzewami i nieznajomy mógł pójść nim w obie strony. Zrezygnowany Maciek wrócił do ośrodka.

Gdy już zmienił przemoczone ubranie i siadł w fotelu z kubkiem gorącej herbaty w ręku, zaczął zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło. Fakt, że ktoś rozmawiał głośno, to nic takiego, zdarza się i to dosyć często. Poranne wyjście do lasu też. Może ten mężczyzna, bo płci śledzonego osobnika Gromski był pewny, po prostu jest fanem wczesnych spacerów? Bywa. Więc co go tak zaniepokoiło?

Olśniło go, kiedy w kubku pokazało się dno. Nie widział drugiej osoby. Przyjął, że ten ktoś już zdążył odejść, ale przecież powinien go zobaczyć! Tak jak tego, którego śledził. Wniosek był jeden. Nieznajomy rozmawiał przez komórkę. Dlaczego jednak krzyczał? Czym był tak podekscytowany o szóstej rano? Może miało to związek z morderstwem, bo przecież nie z pogodą na wakacjach? I dlaczego nie dzwonił od siebie z pokoju? Na to ostatnie pytanie odpowiedź nasuwała się sama. Nie mieszkał sam, nie mógł mówić swobodnie. Gromski postanowił, że po śniadaniu rozejrzy się po ośrodku, może rozpozna mężczyznę, który zniknął w lesie.

Morderstwo nadal było tematem numer jeden, co nie zdziwiło Macieja. O zbrodniach raczej się czyta, niż jest się ich świadkiem. Korzystając z tego, że zmieniła się pogoda, wczasowicze plotkowali, jednocześnie wystawiając twarze na słońce. Konkretnych informacji było niewiele, więc wymieniano się pomysłami na temat sprawcy i motywu. Gromski przyłączał się raz do jednej grupy, raz do drugiej i słuchał. Na analizowanie przyjdzie czas później. W końcu spotkał Lewandowskich i Drozdowskich, którzy razem z jeszcze jedną parą, Ziółkowskimi, właśnie zajęli stolik pod parasolem. Było ciepło, okrycia wisiały na oparciach i zaskoczony Maciej zauważył, że jaskrawa kurtka Lewandowskiego ma ciemną podszewkę. Ciekawe jak jest w pozostałych trzech przypadkach. Z wierzchu z daleka widoczne kolory, a pod spodem coś spokojnego? Tego nie widział, reszta nie miała kurtek przy sobie.

– Niech się pan z nami napije piwa, panie Maćku – z zamyślenia wyrwała go Drozdowska.

– Biedny Janusz – westchnęła Ziółkowska. – Nie mam pojęcia, czemu ktoś zabił akurat jego.

Gromski do tej pory nie spotkał się jeszcze z Ziółkowską, widział ją tylko z daleka. Różniła się od swoich koleżanek i to bardzo. Była w tym samym wieku, ale emanowała z niej taka niechęć do świata i niezadowolenie ze wszystkiego, że było to wręcz namacalne. Dlaczego te trzy pary trzymają się razem, skoro kobieta tak nie pasuje do reszty? Może ze względu na jej męża?

– Dlaczego pan tak milczy, panie Macieju? – zaciekawił się Drozdowski. – Niech pan nam opowie, ale tak dokładnie, jak pan znalazł Janusza.

Gromski zaspokoił ich ciekawość, licząc na to, że potem on trochę popyta.

– Ten gruby gliniarz – powiedziała po wysłuchaniu relacji Lewandowska – pytał nas, czy nie mamy cienkich linek do prania. Albo do czegokolwiek innego. Nie bardzo umiem sobie wyobrazić, do czego by to mogło być – wzruszyła ramionami.

– To dlatego, że czymś takim uduszono Janusza – wyjaśnił jej mąż.

– Przecież wiem. Na filmach mordercy duszą swoje ofiary strunami do fortepianu.

– Ale chyba w ośrodku nie ma fortepianu? – rzucił sondę Gromski.

– Nie ma.

– Mógł mieć ze sobą – wyjaśniła Drozdowska. – Może zaplanował morderstwo i przyniósł ją ze sobą?

– A może nie musiał? – zastanowił się Lewandowski. – W hangarze na pewno są jakieś linki i sznurki.

– Ale czy wystarczająco mocne? I cienkie? – powątpiewał Drozdowski.

– Tak czy siak, gliniarze na pewno wzięli to pod uwagę – zawyrokowała jego żona.

– Dziwne, że policja nie przeszukała naszych domków.

– Pewnie wyszli z założenia, że jeżeli to my go zamordowaliśmy, to już dawno pozbyliśmy się tej struny od fortepianu – odpowiedział żonie Lewandowski.

– JA – podkreśliła zaimek Ziółkowska – nie zgodziłabym się na takie przeszukanie. Jeszcze czego! Tylko narobiliby bałaganu. A poza tym z nami są dzieci. Dla dziewczynek mogłoby to być szokujące przeżycie.

Gromski powstrzymał się od komentarza, że jeżeli nastolatki nie były bardzo zestresowane po śmierci Balceraka, to tym bardziej nie wpadłyby w histerię podczas przeszukania ich pokoju.

– Kochanie, gdyby mieli nakaz, to nie moglibyśmy nic zrobić – wyjaśnił milczący do tej pory Jacek Ziółkowski.

Przez chwilę dyskutowano na temat uprawnień policji, a potem wrócono do morderstwa jako takiego.

– Jestem ciekawy, czy trudno tak kogoś udusić – rzucił od niechcenia Gromski.

– Możemy spróbować, chcecie? – ożywił się Lewandowski.

– Byle tym razem bez ofiar – poprosiła Drozdowska.

– Coś ty, użyjemy czegoś miękkiego i łatwego do przerwania, na przykład…

– Ciasno zwiniętego papieru toaletowego – podpowiedział mu Maciej.

– O właśnie! Pan to ma doskonałe pomysły.

– Oszaleliście – wydęła wargi Ziółkowska. – Ekscytujecie się morderstwem.

– Zagadką. Nie tym, że Janusz nie żyje – powiedział z naciskiem Lewandowski.

– JA w tym nie będę brała udziału.

– A kto ci każe? Nie chcesz to nie. Mnie to ciekawi. – Drozdowska związała włosy w kucyk. – Mnie też możecie dusić tym papierem, teraz macie ułatwione zadanie.

– To chyba nie tu?

– Nie, zaraz byśmy mieli publiczność – zgodził się Gromski. – Możemy za moim domkiem, leży na uboczu.

– A ty popilnuj nam piwa, skoro cię to nie interesuje – zaproponował Ziółkowskiej Lewandowski.

– Oboje zostaniemy. Przecież Jacek też nie będzie w tym brał udziału.

– Asiu, ja pójdę. Nie umiem sobie tego wyobrazić, to takie nierealne. Uduszenie w środku lasu? Struną od fortepianu?

Zrobienie „sznurka” było proste i już po chwili wszyscy dusili się nim z dużym zaangażowaniem. Doświadczenie potwierdziło spostrzeżenia Macieja i opinię jego siostry. Osoba niższa miała problem z uduszeniem wyższej.

– No tak. Czyli nasze panie odpadają – podsumował eksperyment Drozdowski.

– Aśka nie – uzupełniła z nieukrywaną satysfakcją jego żona, która zdecydowanie nie przepadała za Ziółkowską. – Ona jest mniej więcej wzrostu Janusza. Wracamy?

Czas do obiadu spędzili na rozmowie o rozmaitych zbrodniach, przypominając sobie wszystko, co przeczytali lub usłyszeli. Gromski słuchał i obserwował. Cały czas pamiętał, że cztery spośród sześciu osób były bardzo blisko miejsca, w którym zginął Balcerak.

Mimo tragicznej śmierci jednego z gości kierownictwo ośrodka postanowiło trzymać się planu i zaplanowana na wieczór impreza integracyjna miała się odbyć. Gromski postanowił to wykorzystać. Był pewien, że ludzie będą rozmawiali na temat morderstwa i liczył na to, że alkohol spowoduje rozluźnienie i komuś coś się wymsknie. Miał nadzieję, że znajomi Balceraka nie będą trzymali się zasady „o zmarłym tylko dobrze”. Niezależnie od tego być może ktoś zauważył coś ciekawego i będzie o tym opowiadał.

Spóźniony na imprezę o pół godziny Maciej ze zdziwieniem zauważył, że na sali są chyba wszyscy goście. Większość z nich stała przy bufecie i rozmawiała, na parkiecie tańczyło tylko kilka par.

– Panie Macieju, tutaj! – pomachał do niego Lewandowski. – Pijemy zdrowie nieboszczyka.

– Znaleźli się państwo w bardzo przykrej sytuacji, taka tragedia. – Gromski zawiesił głos i czekał na reakcje.

Jego nowi znajomi umilkli i spojrzeli na siebie. Najwyraźniej poruszył delikatny temat.

– No niby tak – bąknęła Drozdowska.

– W końcu śmierć to śmierć – dodała Lewandowska.

– To nie był łatwy człowiek – powiedział oględnie jej mąż.

– Miał trudny charakter – uzupełnił Drozdowski.

– A ja tam go lubiłam – oznajmiła Ziółkowska. – Bardzo uczynny, dowcipny i sympatyczny.

– Aśka, zdejmij te klapki z oczu – poradziła jej Drozdowska. – Uczynny, owszem, ale jak miał w tym interes. Dowcipny na granicy obrażania ludzi. Sympatyczny? Tak, jeżeli mu na czymś zależało. A jeżeli nie, to miał ludzi w dupie.

– Zawsze najważniejsze było to, czy na czymś zyska – doprecyzował Lewandowski.

– Hm. A jednak przyjaźniliście się z nim – zaryzykował stwierdzenie Gromski.

– To nie była przyjaźń – stwierdził Drozdowski i dodał: – To co? Jeszcze raz to samo? Ja stawiam. Panie Macieju, pomoże mi pan przynieść?

Gromski odebrał to jako sygnał, że mężczyzna chce pogadać na osobności, i nie pomylił się. Minęli bar i wyszli z sali.

– Przy Ziółkowskich głupio mówić, ale gdyby nie oni, to nie przyjechalibyśmy z Balcerakiem. To znaczy, nie zaproponowalibyśmy mu, żeby jechał z nami. Przeważnie jeździmy z Lewandowskimi, nie tylko na wakacje, ale też na takie weekendowe wyjazdy. Ziółkowscy niekiedy do nas dołączają. Jacek jest fajny, ale Aśka wręcz odwrotnie. Ten babsztyl potrafi w mgnieniu oka zepsuć atmosferę. I głupia jest jak but. Słyszał pan, co mówiła o Januszu? Jadła mu z ręki, bo powiedział jej parę komplementów.

– I przez nią zapraszaliście go na wyjazdy?

– Tak. Ona suszyła o to głowę Jackowi, więc dla świętego spokoju od czasu do czasu wyjeżdżaliśmy w siódemkę. Zresztą nie będę ukrywał, Janusz potrafił być dobrym kompanem, problem w tym, że nie zawsze. Tym razem jeszcze nam nie podpadł, a jesteśmy tu od tygodnia.

– Za to podpadł komuś innemu – powiedział powoli Gromski.

– Być może, ale ja nic o tym nie wiem. Wracamy? Bo wyślą ekspedycję ratunkową.

Przy ich stoliku trwała dyskusja na temat charakteru świętej pamięci Balceraka. Ziółkowska broniła go z ogniem w oczach, a reszta dosyć flegmatycznie wysuwała kontrargumenty. Maciej posłuchał tego przez chwilę, a potem poszedł porozmawiać z innymi.

Przy bufecie stało towarzystwo zdecydowanie wędkarskie i opowieści o tym, kto gdzie i jaką rybę złapał, płynęły wartkim nurtem. Maciej już chciał wyminąć wędkarzy, ale zatrzymał się na dźwięk znanego nazwiska. Ktoś z nieukrywaną zazdrością stwierdził, że Ziółkowski ma szczęście do ryb. Prawie codziennie coś przyzwoitego łapie, a w ostatni deszczowy poranek to pięknego szczupaka wyciągnął.

Gromskiego nie interesowały niczyje sukcesy wędkarskie. Nie zdążył jednak przejść do upatrzonej grupy, bo przechwyciła go zgrabna czterdziestolatka, która zażądała, żeby z nią zatańczył. Maciej tańczyć lubił, a jego prywatne śledztwo mogło poczekać. Jeden taniec zamienił się w kilka, a dwa ostatnie, wolne, kobieta przetańczyła przytulona do niego całym ciałem. Gdyby miała sukienkę z guzikami, to ich ślady byłyby odbite na torsie Macieja.

– Zmęczyłam się, a pan? Może gdzieś razem odpoczniemy? – zapytała kokieteryjnie.

Gromski udał, że nie zrozumiał aluzji, i odprowadził kobietę do stolika z fotelami. Przyniósł wino, o które poprosiła, i w momencie, kiedy podawał jej kieliszek, dostał pięścią w zęby. Wino wylał na siebie, kieliszek poleciał na ziemię, a on stał lekko oszołomiony i przyglądał się facetowi, który trzasnął go w szczękę. Oddać czy nie? Po dziesięciu latach karate raczej nie miałby problemów z wyrównaniem porachunków, ale czy jest sens wdawać się w bójkę? Na oczach całego ośrodka?

– Napastuje pan moją żonę! – Mężczyzna wysunął wojowniczo szczękę i wskazał na siedzącą i przyglądającą się im z nieukrywaną uciechą kobietę. Tę, z którą tańczył Gromski.

– Z pańską żoną nie wolno tańczyć? Musi pan wcześniej uprzedzać, że można za to oberwać.

– Nie pan pierwszy ją podrywa! Ten zamordowany też za nią łaził. A ja na to nie pozwolę! – gorączkował się pijany mężczyzna.

– Ma pan szczęście, że jestem opanowany.

– Bo co? Oddałby mi pan?

– Owszem.

Świadkowie zajścia byli lekko zawiedzeni, bo po tym stwierdzeniu Gromski odszedł. Musiał zmienić koszulę, bo ślady po czerwonym winie wyglądały tak, jakby intensywnie krwawił. Zajęło mu to dwie minuty, a gdy wracał na imprezę, zauważył ciemną sylwetkę chyłkiem idącą przez ośrodek. Przelotnie pomyślał, że niby wszyscy bawią się na sali, a jednak sporo gości wymyka się, żeby coś załatwić pod osłoną ciemności.

Ostrożnie podążył za, sądząc po posturze, mężczyzną. Był ciekawy, co zrobi i dlaczego przemyka tak ukradkiem. Ciemność dawała osłonę, a zgromadzenie ludzi w jednym miejscu swobodę poruszania się. Ktoś to wykorzystywał. Pytanie po co. Czy miało to związek z morderstwem? Możliwe, bo chyba ośrodek i jego goście nieskrywają jakichś krew w żyłach mrożących tajemnic.

Śledzony zatrzymał się przy stolikach z parasolami, a potem przykucnął i postarał zlać się w jedno z otoczeniem. W jego stronę nadchodziła grupa młodzieży, a on najwyraźniej nie miał ochoty się z nimi spotkać. Maciek, ukryty w cieniu budynku, też czekał. W końcu nieznajomy podniósł się, rozejrzał dookoła i ruszył dalej. Gromski dopiero teraz zauważył, że mężczyzna ma plecak. A może to jest złodziej, który okradł wczasowiczów, a teraz wymyka się z łupem? Już chciał za nim ruszyć, gdy tuż obok pojawiły się rozbawione kobiety zawzięcie dyskutujące na temat zbawiennego wpływu na ciało kremu na rozstępy. Przeczekał, aż odejdą, ale w międzyczasie podejrzany zniknął mu z oczu. Gromski rzucił się biegiem w stronę, gdzie widział go po raz ostatni. Jest! Ledwo widoczny w mroku stał obok kontenerów na śmieci i teraz on kogoś przeczekiwał. Maciek miał wyjątkowo dobre miejsce obserwacyjne, sam ukryty widział wszystko dokładnie. Na tyle dokładnie, na ile było to możliwe w panującej ciemności. Na szczęście padające z lamp i okien światło wystarczająco rozpraszało mrok, a jednocześnie dzięki temu powstawały plamy cienia, które dawały osłonę. Gromski z takiego właśnie miejsca obserwował mężczyznę, który zdjął plecak i coś z niego wyjął. I wrzucił do śmieci. Maciej wyjął telefon i zrobił serię zdjęć. I zamarł.

Ktoś za nim stał. Blisko, bardzo blisko. Zdrętwiał. A potem odwrócił się, jednocześnie wyprowadzając cios na poziomie brzucha. Usłyszał jęk i wypuszczane powietrze.

– Kurwa, ale pan wali – wysapał Lewandowski.

Cholera! No ale dlaczego facet się tak skrada? Przecież po morderstwie Balceraka powinien zdawać sobie sprawę, że wszyscy są czujni i nikt nie lubi obcych za plecami.

– To po co się pan tak czai? Zaraz pogadamy. Niech tam pan patrzy.

Niestety śledzony mężczyzna zdążył już zniknąć.

– Niech to cholera!

– Co się stało? – skrzywiony Lewandowski masował sobie okolice żołądka.

– Jakiś facet przemykał przez ośrodek, więc chciałem sprawdzić, o co chodzi. Wszyscy inni chodzą normalnie. A pan mnie po cichu zaszedł, więc zareagowałem odruchowo.

– Sprawdźmy, co on wyrzucił do śmieci.

– Myśli pan, że coś związanego ze śmiercią Janusza?

– Zobaczymy.

Nie kryjąc się, podeszli do pojemników na śmieci i w świetle latarek telefonicznych zajrzeli do środka.

– Tego się nie spodziewałem – stwierdził Gromski.

– No to jest nas dwóch. Po co mu to było?

– Nie mam pojęcia. Ale to nie jest normalne.

– Poszedłbym dalej i powiedział, że wręcz chore. Co robimy?

– Niech pan wraca, bo się zaraz zaczną niepokoić, czy gdzieś nie leży pan uduszony. A ja zadzwonię do komisarza, zostawił mi namiar na siebie. Niech to zobaczy.

Mimo dosyć późnej pory Mieszkowski odebrał prawie natychmiast. Pewnie miał nadzieję, że Gromski przypomniał sobie o czymś tak istotnym, że nie może z tym czekać do rana.

– Dzwonię do pana w nietypowej sprawie… – zaczął Maciej niczym Janusz Weiss.

– Pan żartuje?

– Nie. W ośrodku jest impreza, oblałem się winem i musiałem się przebrać. Kiedy wracałem, zobaczyłem, jak jakiś facet przemyka się od cienia do cienia – wyjaśniał na jednym oddechu Gromski. – Śledziłem go, bo mnie zaintrygował.

– Może umówił się z kobietą i wolał, żeby nikt tej schadzki nie widział.

– Nie. Jak po sznurku poszedł do śmietników i coś wyrzucił. Sprawdziłem co.

– I?

– Muchomory. Dużo. Panie komisarzu, po co komu muchomory? Ja mam tylko jedno skojarzenie. Są trujące, a tu zginęła już jedna osoba.

Mieszkowski po ledwo wyczuwalnym wahaniu kazał pilnować pojemników na śmieci do swojego przyjazdu. Gromski filozoficznie pomyślał, że stróżował już przy rozmaitych rzeczach i z różnych powodów, ale nigdy przy lekko śmierdzących odpadach.

Komisarz dojechał po ponad trzydziestu minutach i delikatnie odprawił Gromskiego, mówiąc, że i tak nadużył jego uprzejmości. Maciej doskonale wiedział, że jest to lepiej brzmiąca forma: „Niech pan spada, to sprawa dla policji”. Nie protestował, bo bycie świadkiem przeszukiwania śmietników nie wydawało mu się specjalnie interesujące. Przeszła mu też ochota na zabawę czy rozmowy. Wrócił do domku, z piwem w ręku usiadł na werandzie i przez chwilę obserwował, co się wokół dzieje. Mimo dosyć późnej pory, bo było już po dwudziestej trzeciej, i imprezy w budynku głównym, ośrodek żył. Co i rusz gdzieś ktoś szedł, było słychać śmiech, podniesione głosy, śpiew i gitarę. To podsunęło Gromskiemu myśl, że być może Balcerak natknął się na coś, czego nie powinien widzieć. Co by to mogło być? A swoją drogą, ciekawe, co ustaliła policja, pomyślał Gromski na widok wsiadającego do samochodu komisarza. Balcerak został uduszony, a nie otruty, ale może pierwotny plan zbrodniarza był inny? Tu większość ludzi zbiera grzyby, suszy je, marynuje i robi potrawki, więc stosunkowo łatwo można było dorzucić sromotnika do jedzenia. Albo może dolać wyciągu z muchomorów? Wystarczyłby jeden ruch ręki. Jedyną przeszkodą były tylko zamknięte drzwi do domku, ale Maciej podejrzewał, że to nie powstrzymałoby zabójcy.

Czy morderca jest niebezpieczny? Zabił Balceraka, więc zdecydowanie tak, ale trzeba pamiętać, że prawdopodobnie działał z zaskoczenia. Z kolei trucizna wymagała sprytu. Nie siły fizycznej. Zresztą ktoś silny może być jednocześnie kiepskim przeciwnikiem przy bezpośredniej konfrontacji. A jak mógł wyglądać sam napad? Najprawdopodobniej Balcerak rozmawiał chwilę z mordercą. Po cichu, bo inaczej coś by było słychać. A potem w jakiś sposób dusiciel znalazł się za plecami ofiary. I zaatakował. Kim jest morderca? Najprawdopodobniej to ktoś, kto mieszka w ośrodku, bo musiał albo usłyszeć, że Drozdowscy, Lewandowscy i Balcerak wybierają się na grzyby i w jakie rejony, albo pójść za nimi. Mężczyzna. Raczej młody, bo nawet zaskoczony Balcerak nie byłby zupełnie bierny. Te informacje nie zawęziły listy kandydatów na morderców do zadowalającej listy. W ośrodku prawie nie było ludzi starszych. Nie wykluczało to też przyjaciół zamordowanego, ale to chyba byłoby za oczywiste. Wiedzieli, że policja automatycznie będzie ich podejrzewała i że zostaną dokładnie sprawdzeni. Trudno przypuszczać, żeby morderca liczył na alibi związane z kolorem kurtki. Gromski uznał, że musi skupić się na motywie, ale to już jutro.

Gdy zasypiał, przypomniał sobie, jak łatwo zaskoczył go Lewandowski. Jeżeli chce spróbować odkryć, kim jest morderca, musi bardziej uważać, bo ten człowiek na pewno jest zdeterminowany.

Trwającym od rana policyjnym przesłuchaniom Gromski przyglądał się z werandy, która była świetnym punktem obserwacyjnym. Najczęściej po rozmowie z policją podekscytowany wczasowicz gdzieś szedł. Nietrudno było domyślić się, że w celu znalezienia znajomych, z którymi od razu dzielił się wrażeniami. Myszkowski starał się ustalić, kto zebrał muchomory, co na pewno było trudne, bo nikt o zdrowych zmysłach nie afiszował się z tym. Gdyby było inaczej, to w ośrodku już dawno huczałoby od plotek.

– O czym pan tak myśli? – z zamyślenia wyrwał go komisarz.

– O panu. I o tym, czy namierzył pan już tego miłośnika muchomorów.

– Jeszcze nie.

– O, cholera! – Gromski nagle przypomniał sobie, że przecież zrobił wczoraj zdjęcia. – Zapomniałem…

Komisarz zerknął na zdjęcia i zerwał się z krzesła.

– Wiem, kto to! Szkoda, że mi pan nie dał tych zdjęć wcześniej – powiedział z wyrzutem.

Zaintrygowany Maciej poszedł za Mieszkowskim. Komisarz wezwał po drodze jednego z policjantów i razem weszli do domku stojącego niedaleko placu zabaw dla dzieci. Gromski usiadł na ławce i obserwował. Był ciekawy, czy policjanci wyprowadzą kogoś w kajdankach.

– A pan co się tak wygrzewa na słonku? Może pójdzie pan z nami i z Drozdowskimi do lasu? – Tuż obok rozległ się głos Lewandowskiego.

– Mieszkowski i jeszcze jeden gliniarz namierzyli tego od muchomorów – powiedział półgłosem Maciek i skinął głową w odpowiednią stronę. – Jestem ciekawy, jak to się skończy.

– Naprawdę dorwał go? To też poczekam.

– Nie będą pana szukali?

– Nie, wychodzimy dopiero za pół godziny. Wiem, kto tam mieszka. Taki młody facet, sam.

Po dwudziestu minutach drzwi się otworzyły i wyszedł z nich wściekły Mieszkowski. Porozmawiał przez telefon, a potem podszedł do Gromskiego.

– Wie pan, po co mu były te muchomory?

– Nie…

– Zdjęcia robił.

– Zdjęcia? Nie lepiej w lesie?

– Stylizowane. W garnku, na talerzu, na kanapce.

– Po cholerę?

– Żeby zszokować znajomych. To instagramowy świr.

– Wierzy mu pan?

– Tak. Pokazał zdjęcia. Poza tym ma alibi na godzinę, gdy zginął Balcerak. Zmarnowaliśmy na niego czas. No nic, nie pana wina.

Komisarz odszedł bez słowa.

– Też bym się wściekł – zaopiniował Lewandowski.

– Dowaliłem mu roboty, ale trudno było nie zwrócić na to uwagi. Zbieranie sromotników nie jest nagminne.

– Dziwne, że tyle nam powiedział.

– Bo wściekły, to mu się wyrwało.

– Szkoda, że to nie ten morderca, bo wolałbym nie oglądać się za siebie – wyznał Lewandowski. – Nie ukrywam, że zastanawiam się, dlaczego ktoś zabił Janusza, i nic nie przychodzi mi do głowy. Może i nie był ideałem, ale od tego do zabójstwa jest daleka droga. A może on się naraził temu, od kogo pan dostał w zęby? Mówił przecież, że Janusz mu żonę podrywał.

– Pewnie tak podrywał jak i ja. Zatańczył z nią.

– Ale może jest aż tak zazdrosny? No nic, ja na wszelki wypadek będę ją omijał. W szczękę też nie chcę dostać. To jak? Idzie pan z nami? – zmienił temat Lewandowski.

Gromski zawahał się. Nie lubił zbierać grzybów, ale alternatywą było bezczynne siedzenie i czekanie na telefon mechanika. A tak przynajmniej się przejedzie. Umówili się w tym samym miejscu za kwadrans.

– O, niech pan zobaczy – rzucił na odchodne Lewandowski. – Widzi pan te dziewczyny z psem? To córki Ziółkowskich. A jak są one, to pewnie i Aśka gdzieś w pobliżu, bo pilnuje małolat niczym smok skarbu. Znikam, bo jeszcze też będzie chciała pójść. – Mężczyzna roześmiał się i odszedł.

Od razu po wejściu do lasu Maciek uznał, że spacer to była dobra decyzja. Świeciło słońce, ptaki głośno świergotały i pachniało iglakami. Co ciekawe, wszyscy szli tak, żeby nie tracić się z oczu, najwyraźniej trochę się bali. Gromski zastanowił się, jak to było w dniu morderstwa. Widzieli się czy nie? Przyszli oddzielnie, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Wystarczyło się schować i poczekać na odpowiedni moment. Problemem były tylko ich kurtki. Były tak jaskrawe, że przyciągały wzrok, inaczej niż dzisiejsze ubranie.

Zwrócił również uwagę na to, jak dobrze się słyszą. Nawet jeżeli nie rozróżniają słów, wiadomo, że ktoś rozmawia. Co prawda Balcerak został zabity w hangarze, ale ściany są drewniane, a dookoła panowała cisza, zmącona jedynie przez głosy jego i jego przyjaciół. Morderca i Balcerak musieli rozmawiali dosyć cicho, najprawdopodobniej obu zależało na dyskrecji. Dlaczego jednak Balcerak wszedł do hangaru? Czy stawił się na umówione spotkanie? Gromski rozważał to przez chwilę i uznał, że nie. Przecież nie był sam. Morderca wykorzystał nadarzającą się okazję, nie mógł jednak mieć pewności, że Balcerak wejdzie do budynku, mogło mu się nie udać zwabić go tam. A to oznaczało, że narzędzie zbrodni musiał mieć wcześniej przygotowane i liczyć się z tym, że zaatakuje w innym miejscu. Jak to jednak możliwe, że nie zauważył, jak morderca ucieka? Gromski postanowił przyjrzeć się hangarowi po powrocie z lasu i znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Gdy wrócili do ośrodka z całkiem pokaźnymi zbiorami, Maciej od razu oddał swoje grzyby. W zamian za to został zaproszony na poobiednie piwo, od którego nie miał się jak wymówić. Zanim poszedł na spotkanie, zadzwonił mechanik. Już wiedział, co się stało. Niestety, nie miał u siebie potrzebnej części i trzeba na nią poczekać dwa dni. Pobyt nad jeziorem wydłużał się.

Do hangaru poszedł po osiemnastej. Na pomoście było kilka osób, jacyś wędkarze właśnie przybijali do brzegu, a młoda para wodowała kajak. Budynek był jednak otwarty, policyjna taśma powiewała na wietrze. Wszedł do środka i rozejrzał się. Teraz patrzył zupełnie inaczej, niż w dniu, kiedy znalazł martwego Balceraka, bo interesowało go, czy morderca miał się gdzie schować i czy mógł uciec niezauważony przez nikogo. Po krótkim myszkowaniu po hangarze okazało się, że na oba pytania odpowiedź jest twierdząca. Składowany tu sprzęt dawał możliwość znalezienia niezłej kryjówki, a położone z tyłu okna ułatwiały ucieczkę do lasu. Budynek nie był zabezpieczony, najwidoczniej kierownictwo ośrodka uznało, że nie ma tu nic aż tak cennego, a łodzie czy kajaki trudno ukraść niepostrzeżenie. Po chwili zastanowienia Gromski uznał, że dusiciel i tak nie ryzykowałby pozostania w pobliżu ofiary, bo nie byłby w stanie przewidzieć, czy ktoś przypadkiem go nie zobaczy. Chyba że zabójcą jest Lewandowski lub Drozdowski, bo oni mogliby stwierdzić, że szukali Balceraka, który się gdzieś zawieruszył.

Już chciał wyjść z hangaru, gdy ktoś wszedł, od razu zamknął za sobą drzwi, a potem zablokował je. Najwyraźniej nie chciał, żeby im przeszkodzono. Mężczyzna. Stał i patrzył wrogo na Gromskiego, który od razu poczuł przypływ adrenaliny. Na treningach stoczył niezliczoną liczbę walk, ale na ulicy bił się zaledwie dwa razu. Za każdym razem wygrał, ale przeciwnicy nie byli zbyt wymagający, w każdym razie dla niego. Jak będzie teraz? I kim jest mężczyzna, który właśnie sięgnął po klucz francuski? Czyżby mordercy nie podobało się, że tu węszy? A może podejrzewa, że widział go tuż po zbrodni?

Mężczyzna ruszył w stronę Macieja, poklepując kluczem francuskim o otwartą dłoń. Przekaz był jednoznaczny. Będzie wpierdol. Gromski przyjął wyuczoną przez lata treningu pozycję i czekał. Napastnik zawahał się na moment, ale natychmiast ruszył do ataku. Klucz, który miał trafić w bark Macieja, przeciął jedynie powietrze, bo Gromski bez specjalnego wysiłku zszedł z linii ataku. Zanim mężczyzna ponownie zaatakował, dostał dwa zniechęcające kopnięcia: w klatkę piersiową i w bok. To go jednak tylko rozjuszyło i zmobilizowało. Odrzucił klucz, który nie spisał się jako broń, i walnął Maćka w szczękę. A właściwie chciał, bo tylko go musnął. Po tym ciosie Gromski poznał, z kim ma do czynienia. Niech to szlag trafi! Żeby chociaż ją podrywał, a przecież było zupełnie odwrotnie. Nie patyczkując się, sam zaatakował i po chwili facet leżał na ziemi. Gdy siedzący mu na plecach Maciej pochylił się, żeby zadać pytanie, poczuł woń alkoholu. Nie, to nie możliwe, że morderca wypił dla kurażu.

– No? Czego chcesz?

– Spałeś z moją żoną! – sapnął mężczyzna.

– Człowieku, odwal się. – Gromski cały czas dociskał mężczyznę do ziemi. – Ona wszystkich zaczepia. Jakbym chciał, to przeleciałbym ją natychmiast, gdy skończyliśmy tańczyć.

– Nie chciałeś? Wszyscy chcą.

– Przejrzyj na oczy. To ona chce.

Gromski zastanawiał się, co ma zrobić z facetem, nie może przecież siedzieć mu na plecach w nieskończoność. Krótka chwila, gdy myślał, że złapał mordercę, już dawno minęła.

– Puszczę cię, ale niech ci nic głupiego nie przyjedzie do głowy, bo już nie będzie taryfy ulgowej.

Mężczyzna powoli pozbierał się z ziemi. Nie wyglądał najlepiej, był zakurzony, a z rozciętej wargi sączyła mu się krew. Spojrzał ponuro na Gromskiego, otrzepał się z kurzu, otarł usta i bez słowa odszedł. Być może zrobić awanturę komuś innemu.

Maciej wyszedł z hangaru, potarł szczękę sprawdzając, czy na pewno wszystko w porządku i wrócił do wcześniejszych rozważań. Czy morderca założył, że odczeka chwilę, a potem ucieknie? A może został zaskoczony? Po chwili namysłu Gromski doszedł do wniosku, że tak właśnie było. Jego pojawienie się zmusiło dusiciela do ukrycia się i przeczekania.

Przy pomoście spotkał jednego z wędkarzy. Mężczyzna był wyraźnie nie w sosie, co od razu wyjaśnił, pokazując swoje połowy.

– Niech pan patrzy. A cztery godziny kij moczyłem – z niechęcią wzruszył ramionami.

– Dzisiaj ryby były górą.

– A żeby pan wiedział, nie każdy ma tyle szczęścia, co pan Jacek. On to chyba nawet w kałuży coś by złapał. Aż dziwne, że dzisiaj nie wypłynął. Ma kilka takich pewnych miejsc, zanęca tam i nawet w deszcz łowi. Jak tego jego znajomego ktoś zamordował, to też był na jeziorze. Widziałem jak siedział w łodzi w swoim ulubionym miejscu przy jednym z pomostów. Nawet chciałem zagadać, ale nie zauważył mnie, a krzyczeć nie chciałem. Ryby lubią ciszę. No nic, idę usmażyć te wypierdki.

Po kolacji Gromski postanowił porozmawiać z siostrą. Co prawda miał obawy, że pewnie znowu mu powie, że ma się nie mieszać w policyjne śledztwo, ale czy on się mieszał? Rozmowy z ludźmi nie są niczym nietypowym, wszyscy tak robią. A że przy okazji kombinuje, dlaczego zginął Balcerak, to już inna sprawa. Miał rację. Musiał przetrwać pierwszy atak Weroniki, żeby potem spokojnie porozmawiać. Niestety, wbrew jego nadziei, nie podpowiedziała mu, co jeszcze mógłby zrobić, ani po analizie tego, co jej powiedział, nie podała mordercy na tacy. Przyznała jednak, że w wielu rzeczach może mieć rację. Dobre i to.

Gdy wieczorem siedział na werandzie, nagle doznał uczucia déjà vu. Kątem oka dojrzał ruch w półmroku. Niedaleko stały dwie osoby, które o czymś rozmawiały cicho, ale bardzo mocno przy tym gestykulowały. Dokładnie taką samą sytuację widział w dzień przyjazdu. Tyle tylko, że wtedy rozmawiający stali gdzie indziej. Zaraz moment… Czy przypadkiem jednym z nich nie był Balcerak? Gromski przymknął oczy i postarał się przypomnieć sobie tamtą scenę. Tak! Na pewno Balcerak. Na moment odwrócił się tak, że widział jego twarz. Niezbyt wyraźnie, ale jednak. A gdy odchodził, to światło z latarni padło na jego kurtkę. Czerwoną.

Rano Gromski obudził się z wrażeniem, że jeżeli tylko się postara, to zgadnie, kto zabił Balceraka. Nie wiedział, co ustalił komisarz, ale ponieważ policja od czasu do czasu pojawiała się w ośrodku, było jasne, że jeszcze nie ma sprawcy pod kluczem. Było ładnie, więc postanowił zacząć dzień od spaceru leśną drogą, bo zawsze dobrze mu się myślało w ruchu. Nurtowało go, kim była osoba rozmawiająca wieczorem z Balcerakiem. Z dużą dozą prawdopodobieństwa był to mężczyzna, bo był albo tego samego wzrostu co zamordowany, albo nawet odrobinę wyższy. Jak wyglądał? Wysoki i szczupły, ale takich osób jest w ośrodku sporo. Dżinsy i kurtka też nie są czymś rzadkim, a facet stał w cieniu, więc nawet koloru nie było widać. Został ruch. Maciej przystanął na skraju leśnej drogi i starał się przypomnieć sobie tę scenę. Końcówkę bardzo ekspresywnej rozmowy i rozstanie mężczyzn. Tak. Coś było znajomego w ruchu mężczyzny, coś, co już widział. Ale co? Chód? Nie, chyba nie, nie było widać, żeby kulał. No nic, może sobie jeszcze przypomnę, pocieszył się Gromski. Nie dawało mu również spokoju to, że nadal nie wiedział, kim był osobnik, który rozmawiał za jego domkiem, a potem zniknął w lesie. Czy tamta burzliwa rozmowa miała związek ze zbrodnią? Możliwe. W każdym razie niezidentyfikowany mężczyzna był wysoki, a taki prawdopodobnie był dusiciel.

– Dzień dobry, widzę, że z pana też jest taki ranny ptaszek.

– Dzień dobry – grzecznie odpowiedział Maciej i aż przetarł oczy ze zdumienia. Właśnie dogonił go facet, o którym myślał. Miał tę samą, charakterystyczną bluzę. Cud.

– Ja to tak lubię rano wyjść. Postanowiłem, że poznam dokładnie okolicę i codziennie chodzę gdzie indziej.

– A nie ma pan ochoty wyspać się na wakacjach?

– No niby mam – przyznał młody mężczyzna. – Ale moja dziewczyna nie lubi chodzić po lesie i długo śpi. Do śniadania mam czas wolny i robię to, co lubię. Dominik Piotrowski – przedstawił się.

Gromski zrobił to samo i pomyślał, że cud ma całkiem realne wytłumaczenie. Po prostu facet wychodzi zawsze o tej porze na spacer, czyli była spora szansa, że się spotkają. Wystarczyło trochę szczęścia.

– Nie nudzi się panu podczas tych samotnych wędrówek?

– Niespecjalnie. Lubię pobyć sam ze sobą, a poza tym czasem można zobaczyć coś ciekawego. Oczywiście nic nie przebije znalezienia trupa – Piotrowski był dobrze poinformowany – ale niekiedy można zobaczyć coś intrygującego – dokończył nieco tajemniczo.

– Ma pan na myśli obserwację przyrody?

– Poniekąd tak – roześmiał się Piotrowski. – Ludzie to przyroda, prawda? Czasem kłamią. A jeżeli może mieć to związek z morderstwem, to jest zastanawiające. No nic, ja skręcam w las, bo dzisiaj chcę zobaczyć, jak tutaj wygląda teren. A jutro mam zamiar iść na tamten cypel. – Mężczyzna machnął ręką w odpowiednią stronę. – Podobno jest tam ładne zejście nad jezioro. Do widzenia.

Lekko oszołomiony słowotokiem i zaskoczony wyznaniem Maciej patrzył, jak Piotrowski znika w lesie. O co mu chodziło? Prawdopodobnie zobaczył kogoś, kogo można było powiązać z morderstwem. Gromski zszedł ścieżką nad jezioro, usiadł na brzegu i przez jakiś czas starał się dopasować odpowiednią osobę. Niestety bez powodzenia, ale przyszło do głowy, że może nie chodziło wcale o Balceraka, a o mordercę. W takim przypadku kluczowe byłoby alibi. Piotrowski mógł zobaczyć coś, co je podważa. Czy jednak nie powiedziałby tego policji? Nie, o ile planował to wykorzystać. Jeżeli rzeczywiście o to chodzi, to jasne staje się, dlaczego głośno rozmawiał za domkiem Macieja. Głośno, bo był podekscytowany, rano, bo mieszka z dziewczyną, a w ukryciu, bo ta rozmowa mogła nie być taka niewinna. Gromskiemu na myśl przychodziło tylko jedno. Szantaż. A to oznaczało, że sytuacja może wymknąć się Piotrowskiemu spod kontroli. Szantażowanie mordercy nie jest najlepszym pomysłem.

Zaniepokojony Maciej wrócił do ośrodka. Nie udało mu się wydedukować, kto jest zbrodniarzem, ale świetnie mu poszło znalezienie kolejnej ofiary. O ile rozumował poprawnie. Postanowił porozmawiać wprost z Piotrowskim i spróbować go ostrzec.

Taką okazję miał dopiero w porze obiadu. Mężczyzna był jednak z partnerką, co utrudniało sprawę. Nie uniemożliwiało jej jednak.

– Tak sobie myślę – zagaił, gdy wychodzili z restauracji – o tym, co pan rano powiedział.

– O tym zwiedzaniu okolicy? – Piotrowski szybko zerknął w stronę swojej dziewczyny i delikatnie pokręcił głową. Sygnał był jasny.

– Nie. O tym, że ludzie często mijają się z prawdą – powiedział oględnie Gromski.

– Nie zgadza się pan ze mną?

– Zgadzam. Ma pan absolutną rację. Dlatego to takie niebezpieczne.

– Niebezpieczne? – spytała zdziwiona kobieta.

– No tak, kochanie. Nie wiadomo, czego się po kim spodziewać.

– Lepiej na takich ludzi uważać.

– Bez przesady, kłamcy – to słowo Piotrowski lekko podkreślił – nie są tacy niebezpieczni. Już, już, kochanie, idziemy na plażę.

Ostrzeżenie zostało zbagatelizowane. Zirytowany Maciej wzruszył ramionami, nie mógł zrobić nic więcej, nie wiedział zresztą, czy ma rację. W każdym razie Piotrowski ukrywał tamtą rozmowę przed partnerką. Może jednak powód był inny niż szantaż? Może po prostu facet wolał, żeby nie wiedziała, gdzie sam rano chodzi?

– Nad czym pan tak myśli? – dobiegło go pytanie Drozdowskiego.

– Zastanawiałem się, czy policja już go złapała – zełgał na poczekaniu Gromski.

– E, chyba nie, bo nadal się to kręcą. Szukałem pana. Gra pan w brydża?

– Dosyć słabo.

– Ale zasady pan zna? Nie jest pan umówiony na popołudnie?

Maciej przyznał, że nie ma planów na resztę dnia, i ucieszony Drozdowski zaprowadził go do stolika pod parasolami, gdzie siedział już Lewandowski i jeszcze jeden, znany Gromskiemu jedynie z widzenia, mężczyzna.

– Nasze żony nie grają, Ziółkowski też nie – wyjaśnił Lewandowski. – Zresztą on wypłynął na ryby.

– To pan znalazł nieboszczyka? – spytał nowy znajomy, Marian Żyła.

– Tak.

– Niech pan opowie, zanim zaczniemy grać.

Gromski już się przyzwyczaił do takich pytań, najwyraźniej stał się czymś w rodzaju ośrodkowej atrakcji.

– Znał swojego mordercę – zawyrokował Żyła po wysłuchaniu relacji.

– Zgadzam się – potwierdził Maciej.

– Gdyby obcy wystartował do mnie z rękoma albo zrobił jakiś dziwny ruch, broniłbym się lub chociaż odsunął.

– Znał sporo ludzi z ośrodka – podsunął Drozdowski i zaproponował, żeby zacząć grać.

Grali aż do kolacji i temat morderstwa nie był poruszany. Zresztą nie stanowił już takiej sensacji i życie w ośrodku wracało do normalności.

– Nie widzieli panowie smyczy? – spytała najmłodsza Ziółkowska, gdy podnosili się od stolika.

– Nie – odpowiedział za wszystkich Lewandowski.

– Znowu zginęła, i to ta fajniejsza, dłuższa, taka linka. Ojciec się wkurza, bo droga była. Tylko nie wiem, dlaczego na mnie i Ankę, skoro to nie my ją ukradłyśmy – pożaliła się dziewczynka i poszła szukać zguby.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Oficynka zaprasza wszystkich miłośników dobrej literatury!

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

Polecamy

Ksiegarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Lipcowy dusiciel
Kobiety umierają w sierpniu
Zgon wrześniowego solenizanta
Zwłoki pod październikowym śniegiem
Krwawy listopadowy wieczór
Grudniowe porachunki
Trup pod styczniowym lodem
Luty niesie śmierć
Marcowa masakra